Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

HPff Wieczornica

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Katakumby
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 20:26, 17 Paź 2007    Temat postu: HPff Wieczornica

Minerwa McGonagall tego wieczora nie czuła się najlepiej. Uporczywe kłucie w skroniach świadczyło dobitnie o zbliżającej się migrenie. Na okresowe, silne bóle głowy nauczycielka cierpiała już ładnych parę lat i żadne magiczne zioła, czy mikstury nie przynosiły jej ulgi. W końcu, po kolejnej nieudanej próbie pokonania nieprzyjemnych dolegliwości, doszła do wniosku, że migreny są jej dane przez Siły Wyższe i chociaż ona osobiście nie widziała w tym żadnego sensu, najwidoczniej gdzieś on tkwił i cierpliwie czekał na ujawnienie. Dlatego, niechętnie wprawdzie, ale pogodziła się w końcu z faktem, że przynajmniej raz na dwa miesiące jeden dzień ma niemal wyłączony z życiorysu. Zamykała się wtedy w swoim pokoju, mugolskim sposobem kładła na czoło lodowaty kompres i w stanie na pół świadomym tkwiła na kanapie, usiłując spokojnie przetrwać chwile bólu.

Tym razem migrena przychodziła w bardzo niedobrym momencie. Noc Halloween zawsze zwiastowała ogrom kłopotów, bo w uczniów wstępowała jakaś diabelska energia i trudno było przewidzieć, czy głupie żarty nie skończą się czymś o wiele mniej zabawnym. Dlatego wszyscy nauczyciele trwali na posterunkach, a ich czujność musiała zwiększyć się radykalnie. McGonagall nie mogła sobie pozwolić na wewnętrzną emigrację, ani tym bardziej na chwilę zdrowotnej słabości. Z zaciśniętych surowo ust nauczycielki można było wnioskować, że siłą woli opóźni chorobę, chociażby miała to później odpokutować ustokrotnionym bólem.

Korytarze chwilowo tonęły w ciszy. Był to jednak stan przejściowy, bo tabuny uczniowskie aktualnie pożerały w Wielkiej Sali przygotowane dla nich smakołyki. Prawdziwy bal zaczynał się dopiero po uczcie. Najedzona i szczęśliwa młodzież stanowiła siłę trudną do okiełznania.

McGonagall, rozglądając się bacznie dookoła, dotarła w swojej służbowej wędrówce aż pod portret Grubej Damy, który także za jej czasów chronił wejście do wieży Gryffindoru. Dama nie zmieniła się ani trochę, czego nauczycielka nie mogła niestety powiedzieć o sobie. Sporo lat minęło od czasu, kiedy mała dziewuszka o długich, cienkich warkoczach barwy mysiego futerka, po raz pierwszy przekroczyła próg pokoju wspólnego. Obawa małej Miny (profesor McGonagall uśmiechnęła się lekko na wspomnienie swojego dawnego przezwiska) wsiąkła w te mury i dołączyła do innych uczuć trwających tam w niezmienionym stanie od dawien dawna. I to też była magia, jakkolwiek by na to nie spojrzeć.

Zupełnie nieoczekiwanie, zajęta własnymi myślami, usłyszała jakąś muzykę. Momentalnie ofuknęła samą siebie, że zamiast pilnować korytarzy uskutecznia sentymentalne wspominki i w ten sposób zatraca poczucie rzeczywistości. A tak przecież zwykle pogardzała mdłym sentymentalizmem!

Muzyka wskazywała na czyjąś obecność. Widocznie ktoś wzgardził ucztą, przedkładając nad rozkosze podniebienia chwilową samotność i święty spokój. Należało sprawdzić, któż to jest i czy przypadkiem nie planuje jakiegoś głupiego dowcipu.

McGonagall chrząknęła niecierpliwie, chcąc wyrwać Grubą Damę ze słodkiej drzemki. Portret zachrapał gwałtownie, po czym niechętnie otworzył lalkowate, błękitne oczy ozdobione wachlarzem nienaturalnie podkręconych rzęs.

- O, pani profesor - Dama błyskawicznie przybrała swoją zwykłą, ugrzecznioną pozę. - Przepraszam, ostatnio ciągle jestem taka senna... Chce pani wejść?

McGonagall skinęła lekko głową i obraz posłusznie odsunął się, ukazując otwór wejściowy. Wpadła przez niego smuga przyćmionego światła, które na chwilę rozjaśniło mrok korytarza.

Pokój na pierwszy rzut oka wydawał się całkowicie pusty. Ogień spokojnie skwierczał w kominku, a na stołach trwały w nieładzie porzucone przez uczniów podręczniki i przeróżne papierzyska trudne do zidentyfikowania. Prawdopodobnie rzadko kiedy było tu równie spokojnie.
Pustka okazała się jednak złudna. W pobliżu kominka, ukryty nieco za puchatym fotelem, siedział tajemniczy muzyk, brzdąkając na gitarze. Ze swojego miejsca McGonagall dostrzegła jasną, przydługą czuprynę i wyraz zamyślenia malujący się na twarzy, której blask ognia nadawał pozory nierealności. Melodia wydobywana od niechcenia ze strun instrumentu, wprawdzie trochę nieudolna i jakby nieśmiała, miała w sobie coś magnetycznego. I nie był to wyłącznie smutek, chociaż i on został wpleciony w linię dźwiękową, jak szara nić zmieniająca oblicze barwnego gobelinu.

McGonagall miała wrażenie, że ma niepowtarzalną okazję wysłuchania swoistego, muzycznego wyznania. Karty dźwiękowego pamiętnika. I jednocześnie było jej trochę wstyd, że jak intruz zakłóca prywatność tego chłopca. Na wycofanie się było już jednak za późno.
Remus Lupin podniósł wzrok znad gitary i spojrzał w kierunku drzwi. W końcu wyczuł czyjąś niepowołaną obecność. Nie zmieszał się jednak wcale, co McGonagall przyjęła z pewnym zdziwieniem.

- Dobry wieczór, pani profesor - powiedział spokojnie, nie zmieniając pozycji. - Nie poszła pani na ucztę?

Lupin nie należał do uczniów przeciętnych. McGonagall już dawno się o tym przekonała, widząc z jaką łatwością zamienia na lekcji jeża w mysikrólika. Wobec nauczycieli zachowywał się bardzo uprzejmie, nikomu właściwie nie podpadał. Mimo to jednak, od początku za nim nie przepadała i prawdopodobnie mimowolnie dawała mu ten brak sympatii odczuć. Trudno powiedzieć dlaczego budził w niej tak negatywne uczucia. Najprostszym wyjaśnieniem był po prostu brak zrozumienia. Nie mogła go rozgryźć, a to ją zwykle drażniło u uczniów. Z takiego, na przykład, Pottera, można było czytać jak z książki, Lupin natomiast pozostawał zagadką, a trudności z jej rozwikłaniem uznawała za pedagogiczną porażkę.

- To samo pytanie równie dobrze mogłabym zadać tobie, Lupin - odparła szorstko. - Wszyscy twoi koledzy od dawna są w Wielkiej Sali i zupełnie nie rozumiem dlaczego nie chcesz do nich dołączyć.

Uśmiechnął się kpiąco. McGonagall zawsze podejrzewała, że pod tą uprzejmą pozą, kryją się pokłady czystej złośliwości. I to był kolejny powód jej niechęci do Lupina – wydawało jej się ciągle, że ta ironia jest skierowana właśnie przeciwko niej.

Nie odpowiedział od razu. Przynajmniej nie za pomocą słów. Posłużył się swoją gitarą, a melodia która zabrzmiała tym razem, zupełnie nie przypominała tej, która sprowadziła McGonagall do pokoju wspólnego. Była prosta, dźwięczna i jasna. Łatwo wpadała w ucho. Należała do rodzaju tych, które raz zasłyszane, przez wiele dni kołaczą się w pamięci, nie dając spokoju.

- Koledzy nie przepadają za muzyką w moim wykonaniu - stwierdził w końcu Lupin, przerywając grę. - Twierdzą, że jest dziwna i psychodeliczna. Syriusz chciał nawet potraktować moją biedną gitarę zaklęciem samozapalającym, ale całe szczęście udało mi się ją uratować. W ostatniej chwili!

McGonagall z niewiadomych przyczyn porzuciła dotychczasowe miejsce tuż przy drzwiach i przysiadła na jednym z foteli. Coś nie pozwalało jej opuścić pokoju wspólnego Gryfonów, chociaż miała przecież wpaść tu tylko na chwilę i zapędzić buntownika do Wielkiej Sali. Tymczasem buntownikiem okazał się przebrzydły Lupin, a nad nią samą zapanowała ciekawość. Nawet ból głowy odszedł jakby na drugi plan.

- Jestem samoukiem - ciągnął dalej chłopak, obserwując iskrę, która właśnie przymierzała się do wypalenia dziury w przedkominkowym dywanie. - Nikt nie uczył mnie grać i żaden ze mnie wirtuoz. Ale bardzo to lubię i tylko w takich momentach, jak ten, mogę sobie pozwolić na podobną fantazję bez obawy, że ktoś mnie wyśmieje.

- Wyśmieje? - McGonagall zmarszczyła brwi. - To graniczy z obłędem, Lupin! Dlaczego ktoś miałaby się z ciebie śmiać? Najprawdopodobniej źle interpretujesz reakcje swoich przyjaciół.

- Może - Lupin zgodził się dla świętego spokoju. - A pani nigdy nie bała się śmieszności?

Śmiałe i, nie bójmy się tego słowa, prawie bezczelne pytanie ucznia, McGonagall chciała skwitować jakąś ciętą ripostą. Ale na nieszczęście żadna nie przychodziła jej do głowy. W zamian za to przybyła refleksja i nieprzyjemne wspomnienie, które obecnie stanowiło jedynie bliznę po dawnej ranie, ale kiedyś... no cóż, kiedyś było po prostu końcem świata. Ciekawe, że człowiek, którego dotknie nieszczęście, pojmuje je od razu w kategoriach nieszczęścia wszechobecnego, światowego, a nawet kosmicznego. W głowie mu się nie mieści, że dla innych taka jednostkowa katastrofa jest czymś zupełnie abstrakcyjnym. Dla jednego wszystko się kończy, a inny w tym samym czasie idzie do sklepu po pomarańcze i rozkoszuje się piękną, słoneczną pogodą.
McGonagall była zgorzkniała, to fakt. Obrosła kolczastą skorupą i tkwiła w niej wytrwale od dawna, bo tak było wygodniej. W ten sposób nikt nie mógł jej zranić. Czy bała się śmieszności? Kiedyś tak, z całą pewnością. Właśnie z tego powodu w minutę przekreśliła coś, co najprawdopodobniej było najważniejsze w jej życiu.

Jak przez mgłę dobiegły do niej niespokojne pytania Lupina. Jej długie milczenie musiało go zaniepokoić. Albo dziwny, nienaturalny wyraz twarzy. Nie miała przy sobie lusterka, ale nawet bez niego wiedziała, że nie wygląda tak, jak wyglądać powinna stateczna pani profesor. Maska surowej, acz sprawiedliwej profesorki zniknęła niespodziewanie na kilka chwil.

- Każdy chyba w mniejszym lub większym stopniu boi się śmieszności - odpowiedziała cicho, trochę wbrew sobie, napotykając pytające spojrzenie swojego ucznia. - Ale strach nie powinien paraliżować. Każdy ma prawo do...

Chciała powiedzieć, że do szczęścia, ale nawet w myślach slogan zabrzmiał tak banalnie, że aż się wystraszyła. Każda rewolucja zaczynała się od podobnych sloganów i zawsze o nich w końcu zapominano.

Lupin uśmiechał się nad swoją gitarą. Chciała go rozgryźć, a tymczasem to on był świadkiem jej słabości. Coś jej jednak mówiło, że nie wspomni o tym nikomu.
Wstała z fotela trochę może zbyt gwałtownie. Odruchowo poprawiła szatę i powoli skierowała się do wyjścia. Znowu towarzyszyły jej dźwięki gitary i pomyślała, że Lupin ma jednak talent. W końcu nie każdy musi uganiać się na miotle tak jak Potter.
- Starzeję się - mruknęła do siebie z pewną niechęcią, po czym skręciła w korytarz prowadzący do hallu. Bezwiednie coś sobie nuciła, ale trudno powiedzieć, czy była to melodia Lupina, czy też zupełnie inna, która akurat jej się przypomniała.

Hałas dobiegający z parteru świadczył, że biesiada w Wielkiej Sali dobiegła końca.


koniec
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Katakumby Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin