FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Lunatyczne forum Strona Główna
->
Klub Pojedynków
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Strefa gęsta od promili
----------------
Wokół sami lunatycy
DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM
Piwnica
Melina ćpunów sztuki
----------------
Dom japoński
Gniazdo kinoluba
Szafa grająca
Literaturownia
Klub Pojedynków
Proza
Zakątek literata
----------------
Lodówka trolla Świreusa
Fanfiki różnofandomowe
Fanfiki
Poezja
Katakumby
Jak to u nas drzewiej bywało...
----------------
Archiwum dawnych wątków
Tematy okołopotterowskie
Archiwum literackie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Aurora
Wysłany: Czw 14:50, 01 Cze 2006
Temat postu:
Lora napisał:
musimy to kiedyś powtórzyć, hm? :0)
Czy ja wyglądam na sado-maso?...
<cisza>
WIem, że nie. ALe jednak
Trzeba tylko poszukać tematu i dogodnego terminu
Lora
Wysłany: Czw 13:53, 01 Cze 2006
Temat postu:
łaaa!
szczerze i bez fałszywej skromności mówiąc, nie spodziewałam się tego. ale dziękuję i serdecznie gratuluję przeciwniczce.
musimy to kiedyś powtórzyć, hm? :0)
Remusek17
Wysłany: Czw 11:13, 01 Cze 2006
Temat postu:
gratulacje obydwu lady pojedynkowiczkom
roznica byla na prawde mała
Trilby
Wysłany: Czw 10:10, 01 Cze 2006
Temat postu:
aaaaaaaaa. Przegapiłam! No nie!
Aurora
Wysłany: Czw 8:23, 01 Cze 2006
Temat postu:
<odkłada szabelkę>
Lo, a nie mówiłam?
Gratulacje
Puszczyk
Wysłany: Śro 20:41, 31 Maj 2006
Temat postu:
Łoł... Trochę się zagapiłam...
Tak więc ogłaszam koniec pojedynku. Szanowne Panie, proszę odłożyć szabelki. Przydadzą się na później!
A -
26,55
B -
23,45
Zwycięzcą zostaje
*Lora*
Gratuluje pojedynku i czekam na następne.
Natalia Lupin
Wysłany: Sob 12:09, 20 Maj 2006
Temat postu:
/wpada zakwikana natalia/
Po kilku makabrycznych dniach bez internetu, które wstrząsnęły mą wrażliwą psychiką, komentuję
Jak ja to kocham, to znaczy czytać pojedynki
Pomysł:
A: 1,4
B: 1,6
Pierwszy tekst zdał mi się trochę przetarty. Ucieczka od dumy i sztywności, i reguł do prostych ludzi- to już kiedyś było. Za to zakończenie jest tak wspaniałe
że nie mogłam dać inaczej
Styl:
A: 1
B: 1
Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5
Ogólne wrażenie:
A: 1,9
B: 2,1
Wyjaśniłam chyba dostatecznie w 1. punkcie, a poza tym... jakoś tak bardziej mi ogół dwójki przypadł do gustu. U mnie piłsudzki nie miał znaczenia. Byłam przyjemnie zaskoczona, ale jakoś mi tylko przemknął.
I tym razem bonus ode mnie, czyli
Podsumowanie:
A: 4,8
B: 5,2
Wogóle to pojedynek uważam za ogromnie zajmujący
A temat zdawał mi się trudny. Obydwie Istoty Pojedynkujące Się wyszły bez szwanku na twórczości i zdolnościach (oraz, mam nadzieję, na psychice
)
Aurora
Wysłany: Sob 8:24, 20 Maj 2006
Temat postu:
Ja tak poza pojedynkiem - Lo, cholero, jak ty jeszcze raz powiesz, że nie umiesz pisać, że wychodzą ci głupoty etc., to dostaniesz solidnego kopniaka.
Pisz częściej, och, na Boga, nie bedzie mi aż tak przykro przegrywać z tobą pojedynków
Remusek17
Wysłany: Pią 21:38, 19 Maj 2006
Temat postu:
ok juz lady Pusz jest?
chyba to jest ten normalny zapis
Hekate
Wysłany: Pią 21:16, 19 Maj 2006
Temat postu:
Ha, to może dlatego moja podświadomość wybrała tekst A, jako Produkt Wolny Od Piłsudskiego?
Nienienienie, nie wplątujmy do tego ideologii (tłucze głową w ścianę)
Hec
Wysłany: Pią 21:09, 19 Maj 2006
Temat postu:
Oooch! Cóż za wspaniały pojedynek. I bardzo trudny do oceny, bo jeden tekst to historia zagubionego chłopca, pełna dziecinnych marzeń, a drugi pokazuje mężczyznę- może jeszcze nie do końca świadomego własnych możliwości, ale już przekonanego o tym, co chce w życiu osiągnąć.
Naprawdę, już dawno nie czytałam takich ekscytujących miniaturek z Dumbledorem w roli głównej, wspaniałe!
A najgorsze jest to, że muszę ocenić- dupa
No to jedziem:
pomysł:
A - 1,25
B - 1,75
Jedno słowo-
Joseph
styl:
A - 1
B - 1
W obu opowiadaniach styl był dobry i w obu znalazły się drobne będy- w A był "dwunasty sierpień", zamiast "dwunasty sierpnia", a w B jakaś literówka mi się w oczy rzuciła.
realizacja tematu:
A - 0,5
B - 0,5
Temat absolutnie i bezsprzecznie zrealizowany:)
ogólne wrażenie:
A - 1,75
B - 2,25
Spieszę z tłumaczeniem- według mnie oba teksty są świetne, bardzo ładnie napisane, każdy z nich ma swój specyficzny klimat i, jeśli mam być szczera, to klimat opowiadania A nawet bardziej mi się podobał- był jak z obrazu, jakbym zamiast czytać, oglądała akwarelę. Niestety, na moją zgubę i moje szaleństwo, autorka tekstu B wplotła w fabułę Piłsudskiego. I w ten sposób Heca przepadała.
Szanowna Autorko tekstu B- otworzyłaś mojej wyobrażni drogę do nowych teorii spiskowych, za co jestem niezmiernie wdzięczna. Zawsze czułam, że joseph nie był takim zwyczajnym człowiekiem:)
Eh, oba opowiadania bardzo, ale to bardzo mi się podobały- są dokladnie takie, jak lubię, dlatego też gratuluję przemocno obu Autorkom i- um...zapomniałam o podsumowaniu
PODSUMOWUJĄC:
A - 4,5
B - 5,5
I dziękuje ślicznie za smakowity pojedynek.
yadire
Wysłany: Pią 21:04, 19 Maj 2006
Temat postu:
Pojednyneczek, diruś, sprężaj się. Na początek - oba teksty bardzo mi się podobają i trudno mi wskazać, który bardziej. Ale chyba domyślam się kto co napisał. Choć to akurat nie wpłynie na ocenę. Za bardzo
Pomysł
A - 1,5
B - 1,5
Zarówno Inny Świat, jak i Joseph Piłsudski przypadli mi do gustu. I nie wiem, który bardziej.
Styl
A - 1,5
B - 0,5
W B wydawały mi się czasem zgrzytnięcia stylistyczne, choćby to o Polakach, trochę się tam zamotałam. W A nic takiego nie zauważyłam.
Realizacja tematu
A - 0,5
B - 0,5
Bez komentarza.
Ogólne wrażenie
A - 1
B - 3
Nie wiem czemu. Po portau B mi się bardziej spodobał. Może dlatego, że A wydawał mi się dość poetycki, a ja w takiej poetyckiej prozie nie czuję się za dobrze. Za to w B... Miodzio! Spisek, wojna, akcja - proszę wybaczyć, ostatni żyję Sapkowskim.
I, o majne godyszejn! - w tekście B wysmakowałam rudą Irlandkę! (jak nic, moje poprzednie wcielenie!)
Można subiektywnie, czyż nie?
Podsumowanie
A - 4,5
B - 5,5
Hekate
Wysłany: Pią 21:03, 19 Maj 2006
Temat postu:
Pojedynek fenomenalny. Oba opowiadania, to naprawdę mocne kawalątki literatury i gdybym słuchała rozsądku, a nie tego uporczywego, wewnętrznego pikotania, to miałabym cholerny problem, żeby uwieńczyć laurem tylko jedno z nich. Ale problemu nie mam i chociaż rozsądek kwiczy, to już i tak sprawa została przesądzona. Właściwie od pierwszej litery.
Pomysł:
A - 1,5
B - 1,5
Jak można porównywać folklor belgijski, z folklorem Kongo? Litości! Oba opowiadania opierają się na zachęcających pomysłach, które jednak różnią się od siebie tak bardzo, że nie da się powiedzieć który jest lepszy.
Styl
A - 1
B - 1
I tutaj remis. Oba opowiadania napisane sprawnie i z polotem.
Realizacja tematu
A - 0,5
B - 0,5
Ogólne wrażenie:
A - 3
B - 1
I dopiero ostatnie kryterium przesądza wszystko. Te dwa punkty, że się pompatycznie wyrażę, są wyrwane prosto z serca. Naprawdę. Pierwsze opowiadanie jest takie pastelowe, takie magiczne, że zakochałam się w nim niemal od pierwszego zdania. Drugie ma wprawdzie lepiej zorganizowaną fabułę, ale z sercem nie należy dyskutować, prawda?
Podsumowanie:
A - 6
B - 4
Nigdy wcześniej pojedynek nie wzbudził we mnie tyle emocji!
Remusek17
Wysłany: Pią 20:13, 19 Maj 2006
Temat postu:
pojedyneczek
jak ja sie ciesze moje ladies
a wiec
pomysł
A:2pkt
B:1pkt
za te przejscie i rudzielca
styl
:
A:1,25
B:0,75
chociaz niby obydwa napisane poprawnie to w pierwszym przynajmniej nie miałem kłopotow z sensem
lepiej mi odpowiada
realizacja tematu:
A:0,5PKT
B: 0,5pkt
nie mam zastrzezen do obydwu tekstow
ogólne wrazenie :
A: 3pkt
B:1 pkt
nie wiem do konca dlaczego ale tekst A mi sie bardziuej podobał
podsumowanko
A:6,75
B:3,25
gratulacje dla obydwu ladies pojedynkowiczek
Ja wiem że będę truć, ale... Remiii... błagam... pisz czytelnie z odstępami, dużymi literkami i tak bardziej normalnie. Bo mnie szlag trafi.
Pusz
Edit:
Pięknie dziękuję.
Puszczyk
Wysłany: Pią 18:26, 19 Maj 2006
Temat postu:
Jaki jest naprawdę Albus Dumbledore?
12 czerwca 1887 roku
- Kim jest naprawdę Albus Dumbledore? - zapytał starszy mężczyzna. – Powiedz mi, chłopcze.
- Nie wiem, milordzie. Pierwszy raz słyszę o kimś takim – młody wojskowy pokręcił głową i zakręcił na palcu sumiastego wąsa. – Nie mamy o nim nic. Nikt nie zna nazwiska „Dumbledore”. Nie wiadomo, skąd się wziął. Jakby nigdy nie istniał.
Pierwszy z mężczyzn zmrużył oczy przypominające kolorem zimowe, wzburzone morze i podniósł się z beżowego fotela. Był wysoki i niewiarygodnie chudy. Sprawiał wrażenie staruszka, którego mógł powalić najlżejszy powiew wiatru. Tak się jednak nie stało. Wyprostował się z głośnym chrzęstem, co sprawiło, że stał się jeszcze wyższy.
- Joseph, ludzie nie biorą się z powietrza. A szczególnie nie tacy czarodzieje, jak ten Dumbledore. Oczekuję raportu jutro o... osiemnastej. Miłego dnia.
Joseph ukłonił się lekko. Lordowi Everardowi Grindelwaldowi się nie odmawia. Chyba że inne sposoby samobójstwa zawiodły.
<>
- Ana, ty się zajmiesz inwigilacją naszego pana D. , Misza ci pomoże.
Dwoje zakapturzonych postaci opuściło pospiesznie pokój. Pułkownik pozostał z przerażoną, niewysoką dziewczynką. Jej oczy co chwila zmieniały kolor.
- Miriam. Ty zrobisz sobie wycieczkę do Anglii. Stacja docelowa – Hogwart.
<>
13 czerwca 1887 roku, godzina 17.57, złoty pokój
Zza zakrętu wyszedł pułkownik. Był niesamowicie blady, a jego potężne wąsy drgały nerwowo. Stanął na baczność przed drzwiami i szybko przeżegnał, kierujący błagalny wzrok w kierunku niebios.
- Wejść – rozległ się głuchy, zachrypnięty głos zza drzwi.
Wykonał rozkaz i usiadł na krześle zdenerwowany. Grindelwald właśnie wsypywał tytoń do fajki.
- Kazałem ci usiąść, czy pamięć mnie zawodzi?
Joseph szybko wstał z krzesła.
- Przepraszam. Nie. To znaczy, to ja się zapomniałem. Przepraszam.
Grindelwald podpalił fajkę z głośnym trzaskiem i odwrócił się do pułkownika.
- Joseph, nigdy do niczego nie dojdziesz, jeśli będziesz podskakiwał na dźwięk mojego głosu, czy żegnał się ze swoim bogiem przed moimi drzwiami. Musisz być stanowczy. Musisz być kimś, a nie dodatkiem do kogoś. Rozumiesz?
Chwila ciszy.
- Rozumiem.
- Rozumiem, milordzie.
- Przecież sam mówiłeś... – żachnął się młodzieniec.
- Stanowczość, a nieuprzejmość to dwie różne cechy, Joseph. Naucz się je odróżniać. A teraz siadaj i opowiadaj – uśmiechnął się z politowaniem i zajął miejsce w ogromnym fotelu.
- Moi agencie dowiedzieli się, że Dumbledore nie urodził się w Anglii – zaczął niepewnie sprawozdanie.
- To ci dopiero nowina. Kontynuuj, nie ugryzę cię – starzec wypuścił z ust smugę dymu.
- Jak już mówiłem – nie urodził się na terenie Wielkiej Brytanii. Przybył tam dopiero w 1861 roku, w celu nauki, jako jedenastoletni chłopiec. Nie podobało mu się tam. Kilka razy próbował ucieczki, a potem postanowił uprzykrzać wszystkim dookoła życie. Miał do tego wybitne zdolności – okazało się, iż...
- Nie obchodzą mnie jego perypetie szkolne, Joseph. Gdzie, w czyjej rodzinie się urodził? Korzenie Albusa Dumbledore’a, korzenie, a nie gałęzie! Jeśli chcesz ściąć drzewo, musisz wiedzieć, skąd wyrasta pień, czyż nie? Chyba, że tego się nie dowiedziałeś.
- Ależ tak, znaczy, wiem gdzie się urodził. I kiedy - szybko sprostował blady pułkownik. Wąsy drgały mu z przejęcia, a oczy błyszczały dziwnym blaskiem.
- To dobrze.
- Urodził się jako jedno z bliźniąt w kolonii brytyjskiej – Sierra Leone - ósmego maja tysiąc osiemset pięćdziesiątego roku. Przejął nazwisko matki – Mathilde Augustine Dumbledore. Ojciec, Francuz Servan Dunoye, zmarły na malarię szesnastego grudnia tysiąc osiemset czterdziestego dziewiątego roku, czyli osiem dni przed ślubem z Mathilde Dumbledore. Ona sama zachorowała cztery lata później na żółtą febrę i po kilku tygodniach choroby – także zmarła.
Od tej pory pieczę nad małym Albusem przejęła jego babcia Estella Dumbledore, z domu Nigellus. Jego brat – Aberfort – trafił pod pieczę Dunoye’ów. Chłopcy poznali się dopiero w Hogwarcie, do którego podróż opłaciła babcia Albusa. Przedsiębiorcza staruszka dopilnowała, aby...
- Chwileczkę. Mówisz Estella Nigellus? Siostra Phineasa Nigellusa, która wyszła za charłaka? Z tego, co pamiętam, ich córka także nie była czarownicą. A ten Dunoye?
- Porzucił magię dla kariery dziennikarza. Tak więc, jak już mówiłem...
- Dziękuję, Joseph. Wystarczy. Już wiem, gdzie mam skierować siekierę. Możesz odejść.
Zdziwiony pułkownik patrzył z niedowierzaniem na tego wielkiego Grindelwalda. Przecież praktycznie nic mu nie powiedział. Przecież... Przez umysł mignęła mu myśl, że może on nie jest tak genialny, jak to się wszystkim wydaje. Ale to była kwestia nanosekundy.
Wstał i wyszedł ze złotego pokoju, nie odezwawszy się słowem. Już nigdy nie miał spotkać tego władczego starca – ale nie mógł o tym wiedzieć.
<>
Dwanaście godzin wcześniej, Sierra Leone
- Dziecko drogie, napij się herbatki. Powtórz jeszcze raz, jak masz na imię, bo mi umknęło – stara, białowłosa i białooka kobieta uśmiechnęła się bezzębnymi ustami.
- Miriam, proszę pani. Ale ja już muszę iść – szczupła Murzynka zaprotestowała żywiołowo.
- Gdzie ci się tak, dziecko, śpieszy? Spokojnie, mam tu jeszcze herbatniki, na pewno ci zasmakują, Miriam...
Cisza.
- Miriam? – zawołała pani Estella Dumbledore w pustkę.
Znów odpowiedziała jej cisza.
Staruszka energicznie wyciągnęła spod puszki z herbatą lusterko i przetarła zakurzoną taflę.
- Albus?
W zwierciadle pojawiła się twarz wnuka, której nie mogła zobaczyć. Twarz młoda, szczupła, okolona rudobrązowymi grubymi włosami, z błyszczącymi, szeroko rozstawionymi niebieskimi oczami.
- Słucham, babciu? – uprzejmy, cichy głos sprawił, że Estella rozpromieniła się.
- Wielkie nieba, kochany chłopcze, aleś wyprzystojniał! Ciężko uwierzyć, że to ty, tak przypominasz swojego świętej pamięci dziadka...
- Babciu, ty jak zwykle jesteś kochana i przemiła, coś się stało?
Twarz staruszki stężała i spoważniała.
- Kochanie, myślę, że powinieneś na siebie uważać. Przed chwilą była tu jakaś zmiennokształtna, która wypytywała o ciebie.
- A to ciekawe... Dziękuję babciu, że mnie ostrzegłaś. Teraz to ty jednak na siebie uważaj.
- Albusie, czy ty aby nie wpakowałeś się znowu w jakieś kłopoty? Zawsze byłeś takim kochanym dzieckiem, a ta Anglia chyba na ciebie źle wpływa...
- Nie narzekajmy na klimat, ale faktycznie jest okropny.
<>
Albus odłożył na szafkę dwustronne lusterko i usiadł na skrzypiącym, doszczętnie zdezelowanym łóżku. Złożył dłonie i zaczął wpatrywać się w swoje długie palce, złączone opuszkami.
Nienawidził Anglii, deszczu, mgły i zimna. Nienawidził Hogwartu, dumnych, sztywnych kolegów i ich manier. Nienawidził tego brudnego, smutnego kraju, w którym samobójstwa z powodu melancholii zdarzały się na porządku dziennym. Nienawidził tego porządku. Nienawidził angielskiej flegmy i braku poczucia humoru. Nienawidził zapatrzenia w czubek własnego krótkiego nosa Wielkiej Brytanii.
Tęsknił za gorącym klimatem Sahelu, wszechotaczającym ruchem, muzyką i śmiechem ciemnoskórych przyjaciół. Tęsknił za ich chęcią do życia, za słońcem, za porankami w polu. Tęsknił za szczęściem, które mimo biedy, tam znajdowano.
Tutaj nie znalazł nic takiego. Za to znalazł smutek, melancholię i łzy grubych chmur. W Afryce deszcz wywoływał radość – w Londynie przygnębiał.
Od początku pobytu w Anglii buntował się – z roku na rok coraz silniej manifestował swoje niezadowolenie. Po co ludziom cywilizacja, jeśli prowadzi do depresji i zabójstwa?
W ten sposób odkrył swoją ukrytą magię. Magię słońca i śmiechu, magię ciepła i miłości, która przenikała go od stóp do głów. Która była tlenem dla ogniska praktycznej magii słów i gestów.
Po skończeniu szkoły stał się niebezpieczny. Jego moc nie była jeszcze w pełni opanowana – wyruszył w podróż. Był we Francji, Prusach, Austrii i Rosji. W tym ostatnim kraju spotkał się z ludźmi jemu podobnymi – żyjącymi dla słońca, ale bez niego. Spotkał Polaków – usłyszał tragiczną historię narodu, żyjącego słońcem, które oślepiło go tak, że kiedy zniknęło – stracił całkiem wzrok. I zgubił się w mroku nieubłaganego czasu.
Jednak nawet w nich widział więcej słońca, niż w Anglikach.
Próbował wrócić wielokrotnie do babci – nie mógł. Ciągle coś mu przeszkadzało. A ona starzała się, i starzała...
Pewnego dnia zobaczył siwe pasemka w swoich włosach. Zrozumiał, że jego też powoli nadgryza czas.
Postanowił działać. Zwołał lud do walki o swoje – uzyskał miejsce na katedrze w Hogwarcie i pomógł w tym samym uzdolnionym czarodziejom i czarodziejkom z mugolskich rodzin.
Komuś się to nie spodobało. Nawet wiedział komu – milordowi Grindelwaldowi, dyktatorowi czarodziejskiej Anglii.
Albus zrozumiał, że nadchodzi czas wojny. Wojny, której niepokonany Everard postanowił zapobiec, usuwając źródło – pierwszego buntownika.
Tak więc trzeba ją wywołać. Najlepiej – natychmiast.
<>
Joseph złożył wymówienie następnego ranka po raporcie u Grindelwalda.
Przestał go obchodzić ten kraj i jego machlojki. Przestało go obchodzić ścinanie drzew, bez poznawania ich gałęzi. Ponieważ to na gałęziach pojawiają się owoce, z których wyrastają kolejne drzewa – nawet po ścięciu tego najpierwszego.
Pułkownik nie był głupi w swoim myśleniu. Chociaż wtedy jeszcze tego nie wiedział.
Wrócił do swojego kraju, do swoich ludzi, do prawdziwych problemów.
Bo wrócił do kraju, którego nie było. Postawił sobie za zadanie jego zbudowanie.
Josepha Piłsudskiego na miejscu Everarda Grindelwalda bardziej by obchodziło to, jaki jest Albus Dumbledore, niż kim jest. To prawda, że trzeba poznać korzenie drzewa, ale i to, jakie owoce wyda.
<>
14 czerwca 1887 roku, godzina 8.56, Londyn
Zmiennokształtna bezrobotna Miriam została Mugolką - przybrała imię Julianne. Miała dość magii, dość despotycznej władzy, dość życia jako ktoś inny.
Teraz szła ulicami mugolskiego Londynu, w mugolskim ubraniu, do swojej mugolskiej pracy z mugolską teczuszką w ręku.
Weszła do biura, wbiegła po schodach do swojego pokoju i zajęła miejsce przy biurku.
Eve podyktowała jej dzisiejsze zadania, które Miriam zaczęła wykonywać.
Obok Jeremy rozmawiał z Frankiem o jakimś meczu.
Budynkiem zatrzęsło.
Papiery spadły z biurka. Miriam szybko pochyliła się i je podniosła.
- Niezdara – zaśmiał się Frank. – Widać, że nowa.
- Nie stresuj jej, zobacz, jak przez ciebie zbladła.
Jeremy wyprowadził Franka na korytarz.
Dziewczyna podeszła z duszą na ramieniu do okna.
Na środku pełnej ludzi ulicy dwóch mężczyzn rzucało w siebie zaklęciami. Jednak nikt nie zwracał na nich uwagi.
Zza grubych chmur nagle błysnęło słońce. Mugolska teczka wypadła nagle ze szczupłej, piegowatej dłoni rudowłosej Irlandki. Nikt się nie zdziwił, że z biura Julianne wyszła nieznana kobieta. I na ulicy wyciągnęła z kieszeni granatowego żakietu drewniany patyk, z którego zaczęły wypadać różnokolorowe iskry.
Wojna się rozpoczęła.
KONIEC
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin