FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Lunatyczne forum Strona Główna
->
Gniazdo kinoluba
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Strefa gęsta od promili
----------------
Wokół sami lunatycy
DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM
Piwnica
Melina ćpunów sztuki
----------------
Dom japoński
Gniazdo kinoluba
Szafa grająca
Literaturownia
Klub Pojedynków
Proza
Zakątek literata
----------------
Lodówka trolla Świreusa
Fanfiki różnofandomowe
Fanfiki
Poezja
Katakumby
Jak to u nas drzewiej bywało...
----------------
Archiwum dawnych wątków
Tematy okołopotterowskie
Archiwum literackie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
yadire
Wysłany: Sob 20:20, 12 Sty 2008
Temat postu:
No pfff. Johnnym to Szaruczek nie jest, ale nie uwielbiać go nie można
Aurora
Wysłany: Sob 13:07, 12 Sty 2008
Temat postu:
Ori obejrzała
Żonę dla zuchwałych
i jej brak słów.
Mój sms wysłany po 1 w nocy do Kasi brzmiał mniej więcej "O mój Boru, kocham ten film, tę muzykę i Szaruczka, omg, omg, omg".
Ale postaram się tutaj nieco rozwinąć opinię
Muzyka - kocham, kocham, a wręcz koHam. Jak nie cierpię koncepcji musicalowych w filmach, tak tutaj czekałam wręcz z wytęsknieniem, aż ktoś zacznie śpiewać. Męskie głosy są omójboże zachwycające, a do kobiecych musiałam się przyzwyczaić. I są cudowne, takie
nieziemskie
.
Film był dłuuugi, podzielony na dwie części i sama już nie wiem, którą wolę xD Czy mijanie się wszędzie Raja i Simran, a potem ich kłótnie i pijakowanie w Europie, czy następną, w Indiach, pola gorczycy (cudne, cudne, cuuudne), wytrzeszczone oczy ojca Simran i scenę z pociągiem (no i co że kicz? ja czasem kocham kicz).
A Szaruczek? Tak na niego na początku patrzyłam i się krzywiłam: "Co Diruś w nim widzi? Taki brzydki, i niefajny, i jakiś dziwny". A potem oglądam dalej, i dalej, i dalej... Przy scenach z gołębiami zdałam sobie sprawę, że go uwielbiam, że fajnie śpiewa, i "no i co, że żaden z niego przystojniak", bo ma w sobie jakiegoś cosia xD
Jestem zachwycona, podekscytowana i po prostu zauroczona. Nie wiem, jak się określić/wyrazić. Chcę więcej bolly. I, zdaje się, mam nareszcie źródło dostępu, więc może coś z tego będzie.
Hekate
Wysłany: Nie 11:31, 21 Paź 2007
Temat postu:
Naach
Trwają dni bollywoodzkie w Toruniu, więc wypadało wybrać się na jakiś film - duży ekran, to jednak duży ekran. Zupełnie inne wrażenie.
Wybrałyśmy
Naach
, bo pasowała nam i pora projekcji, i zainteresowała treść; tego filmu jeszcze nie widziałyśmy, więc news na sto dwa.
Wrażenia?
Pierwsza godzina wbiła mnie w fotel, serioserio. Powód jest prosty - miałam wrażenie, że ogladam film europejski, z nurtu wizualno-wizyjnego. Taka indyjska wersja Kieślowskiego, wiem, kretyńskie porównanie, ale nie mogę się od niego uwolnić. I od "Amelii", nie pytać dlaczego.
Ktoś, kto bawił się kamerą, wiedział co robi. Zdecydowanie. Ja jestem wzrokowiec, gra kolorów i fantazyjne obrazy robią na mnie piorunujące wrażenie. A
Naach
do połowy jest po prostu maesterią montażu.
Problem w tym, że później wszystko wraca do bollyoodzkie normy, czytaj: tandeta na plaży (zamiast seksu, no litości, nie, żebym zaraz chciała porno, ale i tak film jest cielesny do bólu, więc śmielsze sceny byłyby wskazane) i happy end wzięty z kosmosu. Rozwiązanie doprowadza do głupawki i to nie jest dobrze, to jak dwa filmy w jednym. Wyszłam bardzo, ale to bardzo zawiedziona, że można schrzanić taki potencjał.
O czym?
O tańcu i dziewczynie, która chce mu się poświęcić. Ale chce tańczyć po swojemu, nie umie podporządkować się regułom filmowo-muzycznego półświatka, hołdującemu poślednim gustom publisi. Poza tym nie chce wejść w układy i układziki, a bez układów i układzików bardzo trudno odnieść sukces.
Właściwie, to prawie niemożliwe.
Po drodze spotyka ją wiele upokorzeń, wiele przeszkód, ale... całe szczęście pojawia się człowiek, który postanawia dać jej szanse.
Bardzo chciałabym wierzyć, że tacy ludzie istnieją naprawdę...
Oczywiście jest i wątek miłosny, który skwituję pełnym urazy milczeniem. Jest też o innej postawie życiowej, o człowieku, który wprost mówi, że chce być sławny i bogaty, innych ambicji brak.
Czy mówi prawdę?
Dwie drogi, dwa sposoby dochodzenia do celu. Konflikt. Ale przede wszystkim taniec, piękno ciała. Moje koleżanki dość sceptycznie podeszły do scen tanecznych (jaki taniec? to eksponowanie biustu, a nie taniec!), ale ja - przyznaję się bez bicia - byłam raczej za.
Bo nie trzeba kroków, podskoków i hop-siup tralala, żeby był taniec. Ważna jest energia, ta wewnętrzna, usiłująca znaleźć ujście, odkryć właściwy sobie ruch. I myślę, że to właśnie zostało w filmie pokazane.
Rzecz ostatnia, czy trochę o buncie.
Naach
ma w sobie coś buntowniczego, coś, co każe łamać reguły i szukać nowych rozwiązań. Niesamowita scena ośmieszająca tradycyjne kino bollywoodzkie, poza tym ewidentne obażenie wad filmowego półświatka, gdzie liczą się pieniądze i znajomości, a talent i pasja pozostaję na drugim planie.
Tak, to mnie uderzyło.
Z przyczyn jak najbardziej osobistych.
Chociażby dla tej iskierki buntu, dla pięknych obrazów i pięknych ruchów warto ten film obejrzeć.
Oczywiście nie bez krytycyzmu.
yadire
Wysłany: Sob 9:59, 12 Maj 2007
Temat postu:
No masalą. Tyż patetyczne, tyż łzawe i tyż wszystko się w końcu dobrze dzieje.
I jeszcze kwikaśnie jest, kiedy już na końcu Szaruk walczy z tym długowłosym na moście. Najpierw się tłuką niemiłosiernie, mimo to krwi prawie nie ma, a potem Szaruk jakoś tak spada powoli w pozycji poziomej i ten długowłosy go dobija. No ja nie mogę, muszę ten film jeszcze raz obejrzeć
Hec
Wysłany: Pią 23:14, 11 Maj 2007
Temat postu:
Ej, Diruś, gdzie
Czasem słońce, czasem deszcz
masalą?
Ale z tymi kwikogennymi pokładami, to zgadzam się absolutnie- riksza przebija wszystko, szczególnie te moment, w którym coś tam za Szarukiem wybucha, a on jedzie mężnie dalej- i te płomienie!
Doskonała jest też scena, w której strzela między nogami uroczej Chandni, co by ją uratować. Że nie wspomnę- Dżizas, leżałam na podłodze i najzwyczajniej w świecie umierałam ze śmiechu- o chwili, w której Szaruk poznaje swoją macochę, a ona myśli, że to Lucky, łoooł- łzawe, patetyczne, bossskie!
Hekatko, obawiam, się, ze treścią owej- szumnie przeze mnie nazywanej "pracą"- pisaniny, srodze się zawiedziesz. Stworzona w konwencji "o mój Bosze, toż to już czwarta, ja mam trzy zdania, a o ósmej muszę oddać!", jest raczej zlepkiem powszechnie znanych informacji, które kiedyś tam spamiętałam. Jedyna innowacja, to parafraza pewnej kwestii z
Shortbus'a
, który z bolly ma... nie ma nic wspólnego. Ale poszukam jej i wyślę. Co mi tam
A tak zupełnie offtopowo, to chciałam Wam powiedzieć, ze jakiś czas temu siostra mojej kumpeli wyszła za Hindusa.
Nie byłam na ślubie, ale oglądałam filmik i to było niesamowite- kobiety w kolorowych sari, pan młody, schylający się po błogosławieństwo matki.
Ekscytujące jest takie zderzenie kultur, całkiem nierealne, kiedy patrzy się na to z boku. Ale fajne:)
Hekate
Wysłany: Pią 22:04, 11 Maj 2007
Temat postu:
Nie no, to kurde trzeba obejrzeć
Chociaż stwierdzam, że po "Duplicate", to już mnie nic nie zdziwi, uodoporniłam się na każdy absurd bollywoodzki.
Skwikać, to się skwikałam na "Veer-zaarze", chociaż być może jakbym sama to oglądała, to byłoby inaczej.
Jestem diabelnie ciekawa coś ty w tej pracy napisała, Hecanno. Ja już od wieków planuje spory artykuł na temat bolly (głównie o filmach typu baśniowo-mitycznego), ale cholera wie kiedy go w końcu napiszę. Znając życie, to nigdy...
Swoją drogą po "Parineecie" czeka mnie mam nadzieję "Don". No a teraz znowu chwila odpoczynku od tego typu kina. Trzeba troszkę znormalnieć
yadire
Wysłany: Pią 21:56, 11 Maj 2007
Temat postu:
Melduję się, Szefowa (:
Się może wtrącę, skoro mowa o "Jestem prz Tobie". Jak oglądałam po raz pierwszy to byłam tuż po Aśoce (osz, muzyka z niego mi się właśnie włączyła...) i to nastawienie nie było najlepsze, zwłaszcza na początlu - latający Szaruk jako kiepska kopia kiepskich amerykańskich herosów z filmów akcji. Przestraszyłam się. Później, chyba przez pół filmu ryczałam ze śmiechu. Nie wiem czy takie było zamierzenie reżyserki, ale nie mogłam się powstrzymać.
A jak niedawno oglądałam po raz drugi, znó ryczałam, znów ze śmiechu, ale tym razem już od początku.
Ciekawsze momenty:
- pościg rikszą.
Źli, bardzo źli bandyci troglodyci w czarnym mercu terenowym z napędem na cztery koła i ścigający ich na rikszy superSzaruk. Nie wiem, jak Ty Hec, ale w momencie, gdy nasz przewspaniały ich tą rikszą prześcignął, leżałam już skwikana na podłodze. Tak samo piękny był moment, nadal z rikszą, kiedy chyba ktoś z samochodu popchnął jakiś ogromny, ciężki i zapewne śmiercionośny przedmiot, a Szaruk niczym nie zrażony wziął i podskoczył; i tak Szaruk górą, riksza dołem i wszyscy przeżyli. Piękne to było.
- akcja ratunkowa.
Piękny moment, kiedy - jakżeby inaczej - Szaruk rzuca się poprzez dach na pomoc Lucky'emu, samemu omal przy tym nie ginąc. Riksza oczywiście bez porównania, ale ta scena również niczego sobie.
- piosnka.
Kiedy poznajemy Lucky'ego i tą dziewczynę, zawsze zapominam jej imienia. Reżyserka chciała, żeby cały taniec bez cięć nakręcić i chyba się udało, ja przynajmniej nie zauważyłam.
Film kwikogenny, przez co dla mnie typową masalą nie jest. Typowe to są "Żona dla zuchwałych", "Coś się dzieje" i "Czasem słońce, czasem deszcz".
"Jestem..." jest zbyt śmieszna, na masali ja chcę plakać i przeżywać, nie kwikać radośnie na podłodze. Choć nie powiem, żeby to nieprzyjemne było
Hec
Wysłany: Pią 21:12, 11 Maj 2007
Temat postu:
No tak, jakkolwiek film by mi się nie podobał, to jednak przyznam, że jest dosyć specyficzny. Raczej nie przypomina typowych obrazów bolly... ale mimo wszystko- odrobina odpowiedniego nastawienia i jest zabawa, obiecuję!
Pewnie, że nie będzie problemów z pracą, acz to na dniach, bo muszę najpierw wygrzebać ją z czeluści laptopa:)
Hekate
Wysłany: Czw 14:19, 10 Maj 2007
Temat postu:
Ooo, Hecuś! Ale fajnie, może moje bolly-monologi wreszcie się skończą
"Jestem przy tobie" nie oglądałam - to znaczy widziałam początek i po tym początku doszłam do wniosku, że jednak niekoniecznie. Ale to było już dawno, może teraz się skuszę, skoro twierdzisz, że fajne.
I mówisz, że pracę na ten temat pisałaś? A mogłabyś mi przesłać? Bardzo chętnie bym sobie przejrzała, ot dla przyjemności.
Jakby to było możliwe, to bardzo proszę na
deklil-to@tlen.pl
Hec
Wysłany: Czw 11:59, 10 Maj 2007
Temat postu:
Jejku, Hekate, stworzyłaś tu bollywoodzkie kompendium recenzyjne! Fantastyczne- gdybym tylko wiedziała wcześniej!
Co prawda teraz mania bollywood trochę mi przeszła, acz był czas, kiedy życie przepędzałam między kolejnymi seansami
Czasem słońce, czasem deszcz
i
Gdyby jutra nie było
. Przy tym drugim kończyło się zazwyczaj wzruszeniem nie do opanowania i potokiem łez.
Chociaż moim absolutnym faworytem jest
Jestem przy tobie
- to dopiero kunszt- najprawdziwsza
masala
! Oczywiście z Shah Rukh Khanem- jak większość bollyprodukcji, które oglądałam. W tym filmie jest wszystko- od miłości, przez rodzinę, konflikty wojskowe, głębokie treści (naprawdę głębokie, chociaż przedstawione w sposób typowy dla tego nurtu) patriotyczne, rodzinne- jednym słowem: wszystko!
Film zrobiła Farah Khan, to- o ile się nie mylę- jej debiut reżyserski i jak dla mnie, jeden z lepszych indyjskich obrazów rozrywkowych ostatnich lat.
Muzykę pisał ten sam pan, co w
Aśoce
i- niedawno-
Bride and prejudice
, Anu Malik bodajże, wstyd, ale nie jestem pewna.
Co dziwne, muzyka i choreografia nie są tak oszałamiające, jak zazwyczaj, tym dziwniejsze, ze przecież Farah się tym zajęła! Ale film ma tyle atutów, ze nie sposób obok niego przejść obojętnie, nawet, jeżeli zawodzi- nieco!- tak ważną stroną.
Jeżeli jeszcze nie oglądałaś, a nie zauważyłam go w twoich mini-recenzjach, to czym prędzej nadrób zaległości! Pewna jestem, że ubawisz się przednio.
Myślę, ze szwarccharakter szczególnie przypadłby Ci do gustu. Trochę go scenarzystka skrzywdziła łzawą historią, ale udało mu się obronić przed przemianą wewnętrzną i pozostaje "bardzozły", mimo wszelkich przeciwności
A swoją drogą, skoro już o Bolly mowa, to chciałam się pochwalić, ze było tematem mojej pracy końcowej z języka teatru i filmu:)
Hekate
Wysłany: Wto 19:46, 08 Maj 2007
Temat postu:
Parineeta
Ciągle mam w uszach tę melodię. Obawiam się, że teraz będę miała problem, żeby się od niej uwolnić - filmowe melodie przewodnie nie powinny AŻ tak wpadać w ucho. To wręcz niehumanitarne
Film, tak jak i mój ukochany "Devdas", oparty na twórczości prozatorskiej Saratchandry Chatterjee. Jak się kurna dorwę do tych opowiadań, to nikt mnie od nich nie oderwie!... Hmm, o czym to ja?
Od dawna nie widziałam tak sensownie zrobionego filmu bolly, z klimatem i bez dłużyzn. No i produkt wolny od Shahrukha, ha ha, jak dobrze, trochę oddechu! Lubię tego naszego Szaruczka i owszem bardzo, ale jego stała obecność zaczęła mnie męczyć, dlatego "Parineeta" była przyjemną odmianą. Aczkolwiek muszę przyznać, że jak się dowiedziałam, że główną rolę gra Saif Ali Khan (Rohit z "Gdyby jutra nie było"), to się z lekka przeraziłam - po obejrzeniu "Parineety" dochodzę do wniosku, że to jednak całkiem niezły aktor...
Nie będę opowiadać, tym razem absolutny bunt. A to dlatego, że zakończenie jest nieprzewidywalne i nie chcę popsuć efektu. Powiem tylko, że rzecz w niedopowiedzeniach żywcem jak Mickiewiczowskiej "Niepewności", o pieniądzach i o człowieku, który - w przeciwieństwie do Devdasa - pokonał swój los.
Jednym słowem - mrruuuu!
A tu coś dla tych, co chcą się pomęczyć razem ze mną. Nałóg nucenia murowany!
http://www.youtube.com/watch?v=OvKvPBX--wI
Ps. Diruś, odezwij się waćpanna! Bo zaczyna mi być trochę głupio przez to monologowanie...
Hekate
Wysłany: Sob 19:35, 05 Maj 2007
Temat postu:
Recenzje bollywoodzkie dedykuję mojemu Źródłu Filmowemu, czyli
Kaabe
, która zagląda tu i poczytuje te moje pisadła, a ostatnio nawet mnie męczyła, żeby dodać coś nowego
Dodaję więc!
Magia zmysłów
Film wprawdzie nie-bolly, bo produkcji amerykańskiej, ale postanowiłam wspomnieć tu o nim z tego względu, że Indii dotyczy, a główną rolę gra Aishwarya Rai.
A rzecz jest, proszę państwa, o...
... przyprawach!
Obejrzałam, zostałam zaczarowana i na domowy kosz z przyprawami patrzę podejrzliwie. Nigdy nie będą już takie jak kiedyś
Film lekki i absolutnie magiczny, nie ma nic wspólnego z typowymi amerykańskimi komediami romantycznymi, które jestem w stanie oglądać tylko po wódce, a najlepiej o czwartej nad ranem i w wesołym towarzystwie. O nie, w "Magii..." jest całkiem inaczej! Pewnie dlatego, że między Nim a Nią stają nie tylko odmienne tradycje kulturowe, ale przede wszystkim moce, których nie można lekceważyć. Moce ziół.
Tilo jest mistrzynią przypraw, wie jak się nimi posługiwać, żeby pomóc ludziom (a to złe moce odstraszyć, a to zlikwidować nieśmiałość, a to wesprzeć uczucie...). Prowadzi sklep w San Francisco, daleko od ojczyzny, ale mimo to musi przestrzegać pewnych zasad. Przyprawy są bardzo zazdrosne!
Problem w tym, że pewnego dnia pojawia się Miłość. I wtedy zaczynają się prawdziwe kłopoty...
Wielka szkoda, że film nie pachnie! Za to polecam herbatę z kardamonem, doskonale pasuje do filmowego relaksu.
Duplicate
A kysz, zmoro nieczysta! Ten film powinien zostać jak najszybciej spryskany wodą święconą i zamknięty w krypcie. Komedia tak koszmarna, że aż czasami nawet... śmieszna
Odradzam tym, którzy nie są z bolly zaprzyjaźnieni - nieprzyzwyczajonych zabija na miejscu bez znieczulenia. No, chyba, że ktoś jest filmowym masochistą i przepada za podobnymi "kffjatkami".
Ja przeżyłam, prawdopodobnie dzięki mojemu spaczonemu poczuciu humoru. Już na początku zostałam powalona tekstem żywcem wziętym z "Brudnego Harry'ego - Merlineńku, Shahrukh jak Brudny Harry, no ja nie zdzierżę! A potem było coraz ciekawiej.
Kocham stare filmy, naprawdę. Ale niektóre archaiki bolly, z tą swoją absolutną sztucznością, muzyczką disco w tle i przerysowaniem, to doprawdy coś ponad siły normalnego człowieka.
Chociaż muszę przyznać, że jedna scenka muzyczna mi się podobała.
Za to pomysł z kryminałem opartym na sobowtórze (podwójna rola Shakha) spalony na całej linii. Szkoda, że nie okazało się, że to rodzeni bracia. Wtedy prawdopodobnie ktoś musiałby zdrapywać mnie z podłogi przy pomocy wykałaczki....
Dużo wódki. Głupawka. Tylko wtedy! W przeciwnym razie masakra piłą mechaniczną murowana.
Mohabbatein
Niestety "Stowarzyszenie umarłych poetów", to jeden z moich ukochanych filmów i niestety bardzo trudno mi się pogodzić, jeżeli ktoś go bezcześci. Bardzo niestety. Problem w tym, że oglądając "Mohabbatein" trudno nie mieć przed oczami "Stowarzyszenia...". A jakakolwiek próba porównania, jak nietrudno się domyślić, nie wychodzi na zdrowie indyjskiej superprodukcji.
Elitarna męska szkoła, gdzie prym wiedzie sławetna trójca: Tradycja, Honor i Dycyplina. Aż tu pewnego dnia przybywa ekscentryczny nauczuciel muzyki (Shahrukh) i stawia stateczną instytucję na głowie.
Film składa się z czterech, splecionych ze sobą, opowieści. Historie miłosne trójki uczniów i historia nauczyciela, który ma swoje własne porachunki ze szkołą, a przede wszystkim z jej mało sympatycznym dyrektorem.
Samobójstwo? I owszem, ten motyw też się pojawia, a na dodatek ściśle związany jest z motywem surowego ojca, co to swojego dziecka nie może zrozumieć. Tyle tylko, że w "Mohabbatein" zabija się dziewczyna, córka dyrektora, a ukochana studenta, który po latach wraca w mury uczelni, żeby zarazić uczniów miłością do muzyki i do świata...
Film może się podobać, to fakt. Aczkolwiek ja jestem nastawiona sceptycznie, przyznam szczerze, że się troszkę zawściekłam w związku z podobieństwami do "Stowarzyszenia...". Nie lubię takich przekrętów, to gra poniżej pasa. No i te skrzypce!... jejku-jej, w życiu nie widziałam tak sztucznie przedstawionej gry na instrumencie.
Zachwyciła mnie jedna scena, przepięknie zrealizowana scena taneczna, gdzie trzy motywy, trzy typy muzyki wiążą się w jedno. Niesamowicie energetyzujące! Szkoda, że cała fabuła nie zdołała mnie zenergetyzować. Cóż. Widać robię się zbyt wybredna
ps. Swoją drogą po jakimś czasie dochodzę do wniosku, że trochę zbyt surowo potraktowałam "Chalte chalte". Bo to w gruncie rzeczy... bardzo miły film był. W porównaniu z "Duplicate" wręcz bossski
Hekate
Wysłany: Sob 19:50, 14 Kwi 2007
Temat postu:
Kisna: The Warrior Poet
"Lagaan" przygasł trochę w konfronacji z "Kisną". Bo czasy podobne (kolonizacja brytyjska), nawet Zły Anglik żywcem wzięty, a jednak... a jednak stawiam na "Kisnę".
Moje skojarzenia były - jak zwykle, upośledzenie zawodowe - literackie. Otóż przypomniałam sobie dawne romanse (romans=opowieść przygodowa, średniowiecze i później): zakochani od pierwszego wejrzenia, ale zanim uda im się połączyć, to najazd wrogich wojsk, piraci, pięć burz morskich, wybuch wulkanu, ludożercy na tajemniczej wyspie, burdel, krucjata itepe itede. Coś w tym rodzaju dzieje się w "Krisnie", aczkolwiek na wyższym poziomie, a na dodatek wcielone w czas historyczny.
Rok 1947, Indie odzysują niepodległość. No a przyu tym - hajda na Anglików, co by im podpalić parę posiadłości, hajda na siebie nawzajem, bo z jakiej racji podział, z jakiej racji te ziemie do Pakistanu, no z jakiej?... Zawierucha total i frazesy o pokoju na nic się nie zdają.
I na takim właśnie tle - miłość, ale nie nachalna, raczej przyjaźń z niedopowiedzeniem. Brytyjka i Hindus. Ucieczka, prześladowania, konflikt z własną rodziną, napalony radża i parę innych kwiatków, z charakterną kuryzaną na czele.
Pal sześć krańcowe przygody, których trochę nadmiar. Ale charaktery, postacie nakreślone cudnie (szczególnie epizodyczne), łatwo wchodzą w pamięć. Z tego wszystkiego, to chyba najmniej udała im się postać tytułowego Krisny, to znaczy mnie ten facet psychologicznie nie przekonał.
Budowa nowelowa (z budową narracyjną: starsza kobieta wraca do Indii i OPOWIADA), klamra, troszkę może zbyt pompatyczna. Film przeładowany przeróżnymi ucieczkami, porwaniami i wymykaniem się z matni. Ale?... Ale ja jestem za, klimat ma fajny, jeżeli ktoś takie klimaty lubi.
Scena burdelowa bezczlnie zgapiona z "Devdasa"
Hekate
Wysłany: Nie 20:46, 08 Kwi 2007
Temat postu:
Dawno nie pisałam nic o Bollywoodzie, a to z tego powodu, że miałam odwyk, całkiem dobrowolny zresztą. Znużył mnie ten styl, więc na pewien czas wróciłam do klasyki, grzebiąc się w filmach polskich i amerykańskich z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Odwyk przerwałam dopiero tydzień temu, jako że dostałam od koleżanki dwa filmy, z czego jeden sama sobie od niej zamówiłam.
Lagaan
Wzięło mnie, proszę państwa, na Aamira Khana, sama nie wiem dlaczego. To pewnie przez te brwi, które tak mnie raziły w "Faanie", a potem tak mnie zauroczyły
W każdym razie wymyśliłam sobie, że teraz dla odmiany poszperam w filmach z jego udziałem. Co zresztą nie do końca mi się udało...
"Lagaan" podobałby się prawdopodobnie bardzo-bardzo, gdyby nie
a) niedopasowane napisy w drugiej części. Jasna cholera, moje wkurzenie sięgnęło granic! A oglądanie filmu w hindi raczej nie należy do przyjemności, to znaczy oglądanie w hindi na trzeźwo
b) straszliwasta oczywistość w parowaniu. Bu. Ale całe szczęście miłość, to tam tak naprawdę ma znaczenie drugorzędne (?), przynajmniej w mojej interpretacji. W każdym razie kibicowałam brytyjce, chociaż wiadomo było, że dupa blada z tego wyjdzie.
No, a poza tym? Film z gatunku "dawno temu w indiach", czyli to, co tygryski lubią najbardziej. Tyle, że tym razem bardziej historyczny, niż legendarny. Rzecz w tytułowym lagaanie, czyli podatku, który mimo suszy musi zapłacić brytyjczykom-okupantom miejscowa ludność. A szef brytyjczyków szuja parszywa, że ho-ho! W końcu, żeby hindusów ośmieszać, wyzywa ich na swoisty pojedynek. Jeżeli wygrają mecz krykieta (a o grze nie mają fioletowego pojęcia), to podatku nie zapłacą. Natomiast jeżeli przegrają, podatek zostaje potrojony...
Więcej opowiadać nie będę, bo to trza zobaczyć. Ja jestem za, chociaż w skali od jeden do dziesięciu daję szóstkę.
Chalte chalte
No i to nie był dobry pomysł, chociaż z Szaruczkiem w roli głównej. Uroczość i nadobność głównego bohatera nie jest w stanie utrzymać filmu, a przynajmniej pierwszej jego części.
Bo albowiem pierwsza część jest tak odtwórcza, że aż strach! Znamy te motywy, banalne są jak dyjabli i przynudnawe, mimo greckich widoczków.
Chłopak spotyka dziewczynę, chłopak traci dziewczynę, chłopak odzyskuje dziewczynę i...
... i tu film ździebko się z klęczek podnosi. Bo konflikt małżeński jest przedstawiony całkiem wiarygodnie, niezłe to całkiem. Muszę przyznać, że druga częśc mnie pozytywnie zaskoczyła, bo już myślałam, że "Chalte chalte" nadaje się jeno na śmietnik.
Tak jak "Fanaa" zaczyna się sensownie od połowy, tak i "Chalte chalte". Jak kto przetrwa część pierwszą, to będzie dobrze
Hekate
Wysłany: Sob 17:00, 20 Sty 2007
Temat postu:
Swades
, jestem na świeżo po komputero-seansie. Co mogę powiedzieć o tym filmie? Z całą pewnością jest mało bolly. I to - haha, co za paradoks! - jest jego największym atutem. Ze spraw czysto technicznych - zainteresowała mnie kwestia teledysków. To chyba jedyny film, w którym tak wyraźnie zgrzyta koncepcja taniec-śpiew-kolor, a teledyski wydają się drzazgą w ciele. Większość piosenek, co ciekawe, ma uzasadnienie realistyczne (a to uroczystość ku czci Ramy, a to kadr muzyczny ze starego filmu, a to śpiewka w samochodzie), ale dwie (takie typowe, och, jakże ja za tobą tęsknię) zupełnie nie pasują do całości. Realizm wygrywa z koncepcją typowego bolly-filmu, ośmieszając sztuczności i kierując ku
novum
.
Druga uwaga, czy może raczej skojarzenie. Treściowo, patrząc z wierzchu, typ opowiastki dydaktycznej. Nauczycielka-pasjonatka, młody naukowiec porzucający karierę, żeby "oświecać" indyjską wieś, sporo ideologicznych dyskursów... Wydźwięk trudny do pominięcia.
Ale... to tylko wierzch. Głębia, to walka wewnętrzna Mochana, wątpliwości, zderzenie cywilizacyjne. Głębia, to prawdziwe Indie, bez dekoracji, bez pałaców, pięknych ubrań i cukierkowatości. Bieda, analfabetyzm, upośledzenie społeczne kobiet, kastowość - o tym wszystkim i o wielu innych kwestiach mówi "Swades".
Nie twierdzę, że to dzieło wybitne. Nie! Dużo niedoskonałości i zgrzytów. Za to "Swades" z całą pewnością jest ciekawostką kinematograficzną, rodzajem "mostu" między filmowymi typowami, czy może raczej - sposobami pokazywania rzeczywistości. Daje do myślenia! Człowiek zaczyna sobie uświadamiać, że faktycznie istnieją pasjonataci, którzy wbrew wszystkim trudnościom starają się pchać świat na przód.
Dziwaczne, ale i piękne.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin