FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Lunatyczne forum Strona Główna
->
Klub Pojedynków
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Strefa gęsta od promili
----------------
Wokół sami lunatycy
DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM
Piwnica
Melina ćpunów sztuki
----------------
Dom japoński
Gniazdo kinoluba
Szafa grająca
Literaturownia
Klub Pojedynków
Proza
Zakątek literata
----------------
Lodówka trolla Świreusa
Fanfiki różnofandomowe
Fanfiki
Poezja
Katakumby
Jak to u nas drzewiej bywało...
----------------
Archiwum dawnych wątków
Tematy okołopotterowskie
Archiwum literackie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Maggie
Wysłany: Nie 16:56, 07 Sty 2007
Temat postu:
A, nie powiem. Nie powiem. Czytelnik proszony jest o zastanowienie się i wymyslenie
No i małe słówko do Noesi. Na mój gust to nie parodia Remusa. W każdym razie nie miałam zamiaru go sparodiować, tylko postawić w sytuacji komediowej.
Natalia Lupin
Wysłany: Czw 18:50, 04 Sty 2007
Temat postu:
A mnie się Remus bardzo podoba, szczególnie jego sadystyczne myśli :] Heh. Frodo jest sympatyczny, strasznie się uśmiałam przy tych wierszach. Cudownie, niech żyje wena tfurcza!
Starej Baśni nie czytałam, ale ta opowiastka spodobała mi się. Strzygi i upiory... Mniam. Też bym chciała żyć w świecie, gdzie takie story łaziły sobie samopas, chociaż... to chyba zbyt dawno jak dla mnie.
Trzecie opowiadanie ma bardzo wysoki poziom wogóle, jest bardzo dojrzałe i opanowane. Bardzo mi się podoba.
Desmond?! Nie podejrzewałabym go o to! O żesz ty!!!
A przed czym Charlie uciekał?... To dopiero zagadka.
Maggie
Wysłany: Czw 13:36, 04 Sty 2007
Temat postu:
I grzebiących radośnie w jej trzewiach... mniam!
Aurora
Wysłany: Wto 14:59, 02 Sty 2007
Temat postu:
Haaa, haaa, haaaaaaa!
<śmieje się głośno>
Desmond kochany, tak, taktaktak! Pokazał, że jest człowiekiem inteligentnym!
I biedny, kochany Charlie, mruuu (Ori wymyśla dalszą część historii, w której Des ratuje Charliego z pomocą innych kamieni i uciekają razem z Wyspy, pis end laf)
Cytat:
- Jej głowa, spójrz, cała twarzoczaszka rozwalona kilkoma uderzeniami.
Umarłam. I zobaczyłam ciało Kate w twojej sali od anatomii, i studentów biotechnologii nachylających się nad jej twarzoczaszką...
Hekate
Wysłany: Pon 19:22, 01 Sty 2007
Temat postu:
He he (że zacytuję Stacha Przybyszewskiego).
To się nazywa kryminał z ofiarą całopalną w tle. Bidny Charlie, prawie mi go szkoda. Ale prawie robi duuużą różnicę
Podoba mi się, dobry kawałek Lostowej sensacji.
(Teraz już wiem dlaczego Kate występuje pośrednio
, nie mam pojęcia dlaczego, ale to wszystko skojarzyło mi się z taką grą, w którą często ludzie bawią się na obozach - w mafię. Pewnie znacie, ktoś kogoś "morduje", ktoś jest "detektywem" i trzeba znaleźć winnego. Mniam. Im więcej osób, tym lepiej!)
Maggie
Wysłany: Pon 19:13, 01 Sty 2007
Temat postu:
Dzień Piąty
Tytuł
: Inaczej
Fandom
: LOST
Występują
: Charlie, Claire (+Aaron), Sawyer, Jack, Locke, Hurley, Kate (pośrednio), Desmond
Spoilery
: E, tam.
Ilość słów
: 749
Prompt
: 5
Charlie biegł przez dżunglę. Liście bananowca biły go po twarzy, gałęzie wczepiały się w ubranie i włosy, liany jakby specjalnie tamowały ruchy. Biegł z całych sił, coraz bardziej tracąc oddech, czując w płucach kłujący ból, który przeszywał go za każdym razem, kiedy próbował głębiej zaczerpnąć oddechu.
Przystanął na moment, zgiął się wpół, próbując powstrzymać gwałtowny atak kolki. Czuł, jak pot wielkimi kroplami spływa mu z czoła po nosie i kapie na trawę.
Wyprostował się i rozejrzał dookoła, wypatrując tego, co zmusiło go do szaleńczego biegu przez Wyspę w środku nocy. Księżyc zasłoniły już dawno gęste, deszczowe chmury i widoczność w dżungli spadła niemalże do zera. Charlie błądził wzrokiem po zaroślach, starając się rozróżnić zamazane kształty.
Nasłuchiwał.
- Nieee! - wrzask przerażenia sprawił, że serce podskoczyło mu do gardła. Znów rzucił się do biegu, wyciągając przed siebie ręce, by uchronić twarz przed kłującymi gałęziami.
Nie zauważył wystających z ziemi korzeni i potknął się. Poczuł, że traci grunt pod nogami i leci w powietrzu. Z impetem uderzył głową o pień drzewa, które rosło kilka kroków przed nim. Osunął się w ciemność.
<>
Claire kołysała na rękach Aarona, nucąc mu jego ulubioną kołysankę. Słońce, które jeszcze do południa świeciło mocno, skryło się za chmurami. Powietrze zrobiło się ciężkie i gęste.
Wyglądało na to, że niedługo zdrowo popada. Martwiło ją, że Charlie nie pokazał się od wczorajszego wieczora.
- Hej, Sawyer! - zawołała do przechodzącego obok mężczyzny. Sawyer niechętnie przystanął.
- Co znowu mamuśku? Skończyły Ci się pieluchy? Czy może zastanawiasz się gdzie jest twój chłopak narkoman?
- Nie widziałeś gdzieś Charliego? Wczorajszego wieczoru był jakiś dziwny. W pewnym momencie odszedł od ogniska i już go nie widziałam. Nie wiesz, gdzie on jest?
- Skąd niby mam wiedzieć? Nie jestem jakąś cholerną niańką. - rzucił Sawyer. - Na twoim miejscu nie martwiłbym się tak bardzo. Pewnie przycisnęła go chętka na ćpanie i ruszył w las w poszukiwaniu jakiejś świętej figurki. - odwrócił się ostentacyjnie i odszedł.
- Charlie już nie bierze! - krzyknęła za nim Claire. - Skończył z tym!
- Ta, śnij dalej! - usłyszała w odpowiedzi.
Claire oburzona zachowaniem Sawyera nic nie powiedziała. Spojrzała na Aarona i już miała podjąć śpiewanie kołysanki, gdy zobaczyła przebiegających obok niej Jacka i Locke'a. Kilka kroków za nimi, tocząc się po piasku, Hurley ryczał na całe gardło:
- Rany! Koleś! Co jej się stało!?
Claire odwróciła się...
<>
Charliego obudził deszcz. Krople kapały mu do nosa i ust. Otworzył oczy i rozejrzał się.
Wzrok miał nieostry i rozmyty. Był w środku dżungli. Leżał pod drzewem. Cholernie bolała go głowa. Właśnie, głowa. Dotknął dłonią skroni i syknął z bólu. Spojrzał zdziwiony na swoją czerwoną od krwi rękę. Potem, jeszcze bardziej zdziwiony, spojrzał na swoją drugą dłoń, którą nie dotykał głowy. Na całej jej powierzchni, na nadgarstku i pomiędzy palcami zobaczył zaschniętą grubą warstwę krwi.
Przerażony, czując, że robi mu się niedobrze, wstał chwiejnie i ruszył w stronę obozu.
<>
Locke i Jack stali nad Kate. A raczej nad ciałem Kate. A raczej nad tym, co z niego zostało.
Claire poczuła, że robi jej się słabo. Tuląc dziecko w ramionach, odwróciła wzrok. Słyszała, jak rozmawiają:
- Leżała pod drzewem, niedaleko obozu.
- Boże, co za jatka...
- Kilkanaście ciosów czymś twardym, być może kamieniem...
- Jej głowa, spójrz, cała twarzoczaszka rozwalona kilkoma uderzeniami.
- Kto mógł to zrobić?
- Inni? Za blisko. Czyżby byli na tyle bezczelni, żeby zabijać kogoś z nas i podrzucać nam ciało na skraj obozu?
- A może to ktoś z naszych?
Claire poczuła, jak w jej brzuchu tworzy się niebezpiecznie wielka bryła lodu.
- Ej, czy nie pytałaś mnie przypadkiem, gdzie się podział Charlie? - usłyszała głos Sawyera.
<>
Charlie dotarł na brzeg lasu. Wyszedł na otwartą przestrzeń. Podszedł do zbiorowiska.
- Hej, co się dzieje? - odpowiedziała mu cisza. - O co chodzi? Czemu się tak na mnie patrzycie?
- Ty...! - Sawyer zaszarżował na niego z obłędem w oczach.
- Nieee! - krzyknęła Claire, gdy wymierzony z precyzją potężny cios powalił Anglika na piasek.
- Masz krew na rękach! To ty!
- Morderca...!
<>
Desmond siedział nad brzegiem morza i patrzył, jak Sawyer z zapamiętaniem leje Charliego.
Widział, jak Jack i Locke potem podnoszą go i niosą do namiotu doktorka. A potem, jak Charlie siedzi ze spuszczoną głową przywiązany do palmy. Jak ludzie patrzą na niego z mieszaniną lęku, niedowierzania i gniewu.
Desmond obserwował to wszystko z uśmiechem.
- Tak już bywa, bracie. - powiedział cicho.
A potem zamachnął się i wyrzucił zakrwawiony kamień daleko w morze.
Hekate
Wysłany: Pon 18:11, 01 Sty 2007
Temat postu:
Na temat parodiowania Remusa ja osobiście nie mogę się wypowiadać - w końcu jedna z moich wersji pisze psychodeliczne wiersze pod wpływem detergentów
Nie. Mnie naprawdę mało co może już zdziwić.
Opowiadanie sympatyczne, to chyba dobre słowo. Ale nic nie przebije Starej Baśni, ach, chyba się całkiem zakochałam w twojszym Kraszewskim na opak!
Aurora
Wysłany: Pon 15:22, 01 Sty 2007
Temat postu:
A mi się 4 podoba. Ten wyrostek to mógłby być mój R. (ja to współczuję jego rodzicom i sąsiadom - on potrafi o 1 w nocy grać na gitarze elektrycznej).
Suotko. I nastolatek wykazał się logiką, a jak.
Noelle
Wysłany: Pon 14:40, 01 Sty 2007
Temat postu:
Dzień pierwszy: milutkie, ale gdyby Stokrotka zobaczyła imię 'innej' kobiety poza sobą, w wierszu...
Dzień czwarty: humorystycznie, ale nie trafiło; jak dla mnie, Remusa trzeba parodiować inaczej inaczej(choć w tej chwili sama nie umiem sprecyzować JAK)
Maggie
Wysłany: Pon 14:18, 01 Sty 2007
Temat postu:
Dzień Czwarty
Tytuł
: Drobny szczegół
Fandom
: Harry Potter
Występują
: Remus Lupin i pryszczaty nastolatek
Spoilery
: gdzieś, kiedyś, jak Remus jeszcze miał pracę
Ilość słów
: 726
Prompt
: 4
Remus starał się spać. Naprawdę się starał. Bardzo, bardzo. Niestety, drobny szczegół nie pozwalał mu na wypełnienie danej sobie obietnicy, że będzie kładł się najpóźniej o północy i spał do ósmej-dziewiątej.
Ów drobny szczegół miał lat siedemnaście, trądzik, dostateczny z zachowania i był synem sąsiadki mieszkającej piętro wyżej. Sąsiadka, na nieszczęście dla Remusa wyjechała do siostry na wieś, pozostawiając latorośl w domu.
Wtedy wspomniany wyżej drobny szczegół zaczął rozwijać swoje quasi-zdolności muzyczne, pomagając sobie perkusją.
Nie, żeby nie robił tego wcześniej. Robił. Owszem.
Ale, cholera jasna, na brodę Merlina, o przyzwoitych porach!!!
W sumie dobrze, że chłopak ma hobby. Nie szlaja się po mieście z innymi nastolatkami w przydużych spodniach i przepastnych kapturach. Nie okrada domów, nie napada ludzi, nie gwałci kobiet (i mężczyzn) i nie odprawia satanistycznych mszy na pobliskim cmentarzu. Nie wyrywa kotom ogonów, muchom skrzydełek i ćmom nóżek.
"Skąd we mnie nagle tyle sadystycznych myśli?" - Remus był trochę zaskoczony. Zazwyczaj nie pałał nienawiścią do istot żywych. No, może raz czy dwa w miesiącu.
Poleżał jeszcze chwilę, starając się skupić myśli na czymś przyjemnym i kojącym.
Jak na złość, każda układała się w rytmie uderzanych talerzy i bębnów.
Ums, ums, ums... Bam, bam, bam... Ums, ums, ums.
Lupin nakrył głowę poduszką. Nasłuchiwał, czy może hałas ucichł o kilka decybeli.
Gdzie tam.
Wściekle odrzucił poduszkę na podłogę i przekręcił się na plecy.
-Litości!!! - wrzasnął w stronę sufitu.
Bam-bam-umsss! Bam-bam-umsss! Ums-ums-bam-ums-ums-bam...
- Ciszej...!
(UMS-BAM-UMS!!!)
Remus odrzucił kołdrę i wstał. Poszedł do kuchni i nalał sobie Ognistej. Patrząc w sufit,
wzniósł naczynie jak do toastu.
- Twoje zdrowie! Dzięki tobie kolejna noc nieprzespana. - wychylił duszkiem zawartość i wstrząsnął się.
Wtedy jego wzrok padł na szczotkę stojącą w rogu kuchni. Wziął ją i poszedł do sypialni. Odczekał, aż młody z góry zrobi na moment przerwę, a wtedy z całej siły zaczął walić w rurę od kaloryfera. Na górze zrobiło się na sekundę cicho...
... a zaraz potem Remusowi odpowiedziała seria dzikich uderzeń w perkusję.
- O, żesz ty... - warknął Lupin i popędził do drzwi.
Odsunął łańcuch przy drzwiach, przekręcił klucz w zamku i wypadł boso, w samych spodniach od pidżamy, na klatkę schodową.
Wbiegł po schodach na czwarte piętro, sadząc kroki po dwa stopnie i załomotał otwartą dłonią do mieszkania sąsiadki. Kiedy po kilku minutach nie doczekał się odpowiedzi, użył pięści. Wtedy wreszcie usłyszał szuranie w przedpokoju i drzwi uchyliły się. Za nimi stał wysoki, chudy nastolatek w wymiętych bokserkach i koszulce z pacyfką. Spojrzał na Remusa zdziwionym wzrokiem.
- Czy ty wiesz, która jest godzina, młody człowieku?! - zaczął patriarchalnym basem Lupin, mając nadzieję że jego ton zmusi młodego do pokajania się.
- Trzecia? - odpowiedział beztrosko nastolatek. - A co?
Remusa lekko wbiło w podłogę, ale przełknął jakoś tę zniewagę i podjął:
- W nocy! Jest trzecia, ale w nocy! Wtedy się śpi! Czy nie wiesz, że to, co tu wyprawiasz, nie pozwala porządnym ludziom spać? Czy wiesz, co robisz!?
- No, gram sobie. - odpowiedział zgodnie z prawdą wyrostek.
- Gra...! - Remusa zatchnęło z oburzenia - Grasz sobie! Właśnie! A ja usiłuję spać! Jutro muszę wstać wcześnie do pracy i...
- Przecież jutro jest święto. - przerwał mu młody - Gdyby nie było, to też bym spał, bo przecież chodzę do szkoły i też musiałbym jutro wcześnie wstać. A tak, to gram sobie.
Lupina zadziwiła ta prosta logika nastolatka. W zasadzie, skoro nie trzeba jutro wcześnie wstać, można odespać sobie nockę w dzień. Proste.
- Ale... - miał już palnąć umoralniającą pointę, gdy w głowie zaświtała mu pewna myśl. - Czekaj. Nie zamykaj drzwi, zaraz przyjdę. - ruszył po schodach w dół. - I nie bój się, nie mam zamiaru ściągnąć dozorcy, czy coś w tym stylu. - rzucił przez ramię zostawiając zdumionego chłopaka w progu mieszkania.
Wpadł do swojego mieszkania, w sypialni spod łóżka wyciągnął gitarę, zajrzał do kuchni, żeby zgarnąć ze stołu torbę chrupek kukurydzianych, a z haczyka w przedpokoju zabrał klucze. Zamknął drzwi i wbiegł na górę. Z ulgą stwierdził, że młody czekał na niego. Remus zauważył jego zdumione spojrzenie, które prześlizgiwało się z gitary na twarz Lupina i odwrotnie.
- No co? Ty masz perkusję, ja gitarę. Pogramy sobie. W końcu możemy odespać sobie to w dzień, nie? - uśmiechnął się rozbrajająco, wyczekując reakcji.
- No, w sumie... - odparł nastolatek przepuszczając go w drzwiach.
Aurora
Wysłany: Sob 11:59, 30 Gru 2006
Temat postu:
1 dzień: Frodo! I jego całkiem typowo hobbickie zakochanie, ach, kocham twojego Froda. Jest taki... tolkienowski, nie wychudzony Wybałuszek, ale okrąglutki Frodo, który z zakochania je dwa razy tyle co zwykle.
2 dzień: Och, jak tajemniczo, jak baśniowo. Nie znam Starej Baśni, ale... Opowiadanie mi się podoba. Jest takie w twoim stylu - magiczne, przywodzące na myśl średniowiecze, mruuu.
3 dzień: A tu znów powrót do realności. Ach, love, sort of, comfortable
Moja droga, pisz. Pisz. Pisz. Pisz.
Maggie
Wysłany: Pią 23:35, 29 Gru 2006
Temat postu:
Ja też
Szczególnie, kiedy Szefowa chwali
Hekate
Wysłany: Pią 23:29, 29 Gru 2006
Temat postu:
Aaaa! Nareszcie!!!! Meg!!!
Drugie opowiadanie doszczętnie i całkowicie mnie zaczarowało. Pierwsze jest urocze i dowcipne, parsknęłam śmiechem przy rymach, ale drugie... drugie to czysta Magia, niech się Kraszewski schowa
(Chociaż swoją drogą lubię gościa, lubię Satrą Baśń, lubię opowieści saskie. Fajny był ten nasz Kraszo, jedyny normalny w otoczeniu poetyckich oszołomów)
Piękny styl, przepiękna stylizacja i obawiam się, że w tym momencie zabrakło mi superlatywów.
Swoją drogą ten nasz fikaton ma tak niebotycznie wysoki poziom, że zapomniałam już chyba jak się pisze krytyczne komentarze. Czuję się dziwnie
Maggie
Wysłany: Pią 22:24, 29 Gru 2006
Temat postu:
Dzień trzeci
Tytuł
: Zegar
Fandom
:
Marker
Robina Cook'a (
książka
)
Występują
: Jack Stapleton
Spoilery
: historia Jacka, kto nie czytał i tak zrozumie, kto czytał, wie o co chodzi
Ilość słów
: 517
Prompt
: 3
Kiedy kochał po raz pierwszy, miał piętnaście lat.
Ona miała trzydzieści cztery i była jego nauczycielką angielskiego.
Na jej lekcjach siedział w pierwszej ławce, narażając się na docinki kolegów i łatkę "lizusa". Jednak te nieprzyjemności rekompensowała mu jej bliskość, spojrzenie i zapach kwiatowych perfum. Mój Boże, jak ona pięknie wymawiała słowa "unbelievable", "comfortable", "sort of" i "love". Jak pięknie.
Na walentynki wysłał jej anonimową kartkę, z cytatem z Szekspira. Myślał, że nie odgadnie od kogo. Na następnej lekcji uśmiechnęła się do niego i bezgłośnie powiedziała "dziękuję". Był wniebowzięty.
W wakacje czekał niecierpliwie na powrót do szkoły. Niestety, nie było kolejnego spotkania. W lipcu wzięła ślub i przeprowadziła się z mężem do Baltimore.
*
Po wielu przelotnych romansach, mniej lub bardziej trafionych pod względem doboru osobowości, ożenił się z miłością swojego życia. Wtedy czuł się spełniony. Często siadał z Nią na podłodze przed kanapą i rozmawiał. Mówili o różnych sprawach - jak dadzą na imię dzieciom, gdy się urodzą, gdzie kupią wymarzony dom, dokąd pojadą na wakacje, co im się podobało w filmie, który obejrzeli ostatnio, a co nie. Ona opowiadała o swoim dzieciństwie, kłótniach ze starszą siostrą i ulubionych czekoladkach z nadzieniem kokosowym. On przyznał się do swojej miłości do nauczycielki angielskiego. Lubiła wtedy z niego żartować, a on śmiał się razem z nią ze swojego pierwszego uczucia. Doczekali się dwójki dzieci. On dostał dobrą pracę w szpitalu w Nowym Jorku. Wyjechał wcześniej, żeby znaleźć dla nich mieszkanie i szkołę dla dziewczynek. Ona miała pozałatwiać niedokończone sprawy.
Jechał po nie na lotnisko, kiedy dowiedział się o katastrofie. Nie wierzył, dotarł na miejsce, stanął w kolejce do informacji. Kobieta w uniformie powiedziała, że nikt nie przeżył. Zapytała, czy może mu jakoś pomóc. Odszedł, pozostawiając ją na swoim stanowisku.
Zamienił mieszkanie na mniejsze - pokój z kuchnią i łazienką.
*
Laurie, jest jak on, patologiem sądowym. Pracują razem w Zakładzie Medycyny Sądowej przy Trzydziestej Ulicy. Oboje lubią swoją pracę. Nie przypuszczał, że jeszcze będzie zdolny kogokolwiek kochać. Laurie jest zabawna i ładna. Ma proste, ciemne włosy do ramion, delikatne rysy twarzy i bardzo kobiecy głos. Mieszkają razem w jego małym mieszkaniu. Znają się od siedmiu lat, są razem od pięciu.
Ostatnio, Laurie zaczęła wspominać o dziecku. Nie jest już dwudziestoletnią dziewczyną, tak jak on nie jest piętnastoletnim młodzikiem zakochanym w nauczycielce angielskiego. Jej zegar biologiczny tyka, tak mówi. A on powinien nie bać się przeszłości. Zostawić ją za sobą. Rany boskie, Jack, tak nie można żyć!
Kocha Laurie. Chce mieć dziecko, rodzinę. Ale nie może zdobyć się na ten krok. Zacząć od początku. Co z pamięcią o Tamtej? O dziewczynkach? A co, jeśli coś złego stanie się Laurie i dziecku? Nie wie, czy przeżyłby kolejne rozstanie. Dlatego niechętnie rozmawia z nią na temat rodziny.
Patrzy na nią teraz, jak śpi. Włosy rozrzucone na poduszce, lekko rozchylone usta. Oddycha swobodnie, pochrapując. Jest taka śliczna.
Rodzina? Dziecko? Dlaczego nie może być tak jak teraz? Czy jest źle? Z drugiej strony stabilizacja, taki bezbronny maluch w domu, pieluszki, smoczki, zapach mleka. Płacz, śmiech, pierwsze słowo. Tęskni do tego.
Nie, nie teraz. Jeszcze nie. Porozmawia z nią o tym, ale nie dzisiaj.
Jeszcze nie dzisiaj.
Maggie
Wysłany: Pią 22:13, 29 Gru 2006
Temat postu:
Dzień drugi
Tytuł
: Las
Fandom
: Stara Baśń
Występują
: Dziwa i jej dziadek
Spoilery
: sprzed wydarzeń w książce
Ilość słów
: 652
Prompt
:
2
Jest wieczór.
Słońce skryło się dopiero za horyzontem, pozostawiając rozpalone czerwienią i fioletem niebo. Nadal jest ciepło, choć od lasu zaczyna ciągnąć już lekki chłód, tak orzeźwiający po całodziennym upale. Przed chatą, za ławie zbitej z surowych desek sosnowych siedzi przygarbiony starzec. Koło niego, pod ławą i na ławie, kręcą się psy i koty, które czekają cierpliwie, aż ktoś, być może, wyniesie im resztki dopiero co zjedzonej kolacji.
Starzec, ubrany w lnianą koszulę i spodnie, siedzi przygarbiony, wspierając się na świeżo ociosanym kiju, który wręczył mu właśnie jeden z wnuków. Bezzębne usta drżą lekko, nie ze wzruszenia, raczej szepcząc pradawne modlitwy na zakończenie dnia. Pomarszczona skóra twarzy jest ogorzała od słońca, chociaż starzec już od wielu lat nie wychodzi do pracy w polu. Dni, kiedy był w sile wieku już dawno minęły, przeżył już swoje życie w trudzie i znoju, podczas którego zbudował tę chatę, obrobił spory kawał wydartej puszczy ziemi, spłodził pięciu synów i dwie córki, które wydał dobrze (i z zyskiem) za mąż, pochował trzy żony i zabił wielu wrogów. Teraz, każdego dnia patrzy na swoją rodzinę: syna, który został na ojcowiźnie; jego żonę - zaradną, żywą niewiastę dbającą o gospodarstwo oraz wnuki - zdrowych i psotnych, silnych niczym młode niedźwiadki chłopców i dwa dziewczątka, gibkie jak młode brzóski, o pełnych licach i błyszczących jak bursztynowe paciorki oczach.
U stóp starca, na malutkim zydelku siedzi jedna z nich - Dziwa. Zgrzebna sukienka jest podarta w kilku miejscach - to od przedzierania się przez krzaki jeżyn. Dziewczynka, obejmując rękami kolana, zadzierając do góry główkę, patrzy na starca i prosi:
- Opowiedzcie, dziaduniu, o tych skrzatach, co żyją w lesie, abo i o tych rusałkach, co pląsają gdy miesiączek zaświeci, abo i lepiej o wodniku może...
Starzec uśmiecha się wtedy do siebie i mówi:
- A ty się, liszko, nie lękasz takowych stworów? Toż one, gdy wywołane w złej godzinie, pod chatę podejść mogą, by dzieci straszyć, a i porywać je nierzadko im się zdarza.
Dziewczynka wzdryga się na myśl o nocnicy podkradającej się do jej posłania i wyciągającej po nią swoją kościstą dłoń, ale prosi dalej:
- Ja tak ładnie proszę, dziaduniu, bo mi tak jakoś mruczno... To o jednym choć opowiedz, nim matula spać iść nakaże.
Starzec śmieje się i gładzi dziecko po włosach drżącą dłonią.
- Dobrze, o jednym rzec co mogę. Słyszałaś ty o strzygach, co ludzi trapią nocą, kiedy miesiąc światła nie daje i o mroku trafić do dom trudno? Siedzi taka potwora w dziupli, najczęściej bukowej i wyskakuje na tego, kto zamarudził w drodze i bywa, że i od razu za gardło ucapi...
Dziwa siedzi i słucha. Nie baczy, że niemądrze rozchyliła usta i że złośliwe komary raz po raz kłują ją w ramiona. Nawet nie stara się od nich oganiać. Wędruje teraz po uroczyskach i polanach, odwiedza najdalsze zakątki w borze. Przed jej oczami przewijają się obrazy tajemniczych stworów - tych groźnych, jak strzygi i wodniki, jak i tych przyjaznych, co człowiekowi krzywdy nie uczynią, a nawet i pomogą - skrzatów, ubożąt i rusałek.
Dziwa lubi opowieści Dziadunia, on tyle wie o świecie. Czasami nawet zdaje jej się, że jego duch wychodzi z ciała i odwiedza krainę przodków, do której niedługo się uda (jak sam mówi), a potem powraca na swoje miejsce - wtedy dziadek siedzi nieobecny, niepomny tego, co się wokół niego dzieje, jakby rozmyślał nad tym, to właśnie zobaczył w tym drugim świecie.
Dziwa też chce go widzieć i oglądać. Chce rozmawiać z bogami i duchami. Czasami rozmawia ze zwierzętami. Mówi im o swoich smutkach i radościach, a one opowiadają jej o sobie.
"... trzy małe lisy, o tu koło tego dębu jest nora..."
"... bury znowu miód nam podbiera z gniazda..."
"... chodź, pokażę ci moje małe, zobacz, jak urosły..."
"Dziwa, Dziwa... chodź do nas, chodź, nie bój się."
"Za mną... za mną! szybko!"
"Chodź... chodź..."
Dziwa śni. Nie wie, że dziadek wziął ją na kolana i tuli do chudej piersi.
Drżące usta szepczą modlitwę...
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin