FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Lunatyczne forum Strona Główna
->
Fanfiki
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Strefa gęsta od promili
----------------
Wokół sami lunatycy
DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM
Piwnica
Melina ćpunów sztuki
----------------
Dom japoński
Gniazdo kinoluba
Szafa grająca
Literaturownia
Klub Pojedynków
Proza
Zakątek literata
----------------
Lodówka trolla Świreusa
Fanfiki różnofandomowe
Fanfiki
Poezja
Katakumby
Jak to u nas drzewiej bywało...
----------------
Archiwum dawnych wątków
Tematy okołopotterowskie
Archiwum literackie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Black Lights
Wysłany: Czw 17:08, 02 Paź 2008
Temat postu:
Przyznaję, że pomysł jest ciekawy. Czarodzieje walczą z terrorystami?! (pozytywny zaskok)
Tekst mi się podoba ze względu na oryginalność. Poza tym fajnie opisujesz uczucia postaci (Ron naprawdę mnie wzruszył. Zawsze ma coś do powiedzenia, a teraz był autentycznie przerażony) Czarodzieje niby mogą wszystko, a tu stykają się czymś czego nie rozumieją. Trochę zdziwiło mnie to, że Malfoy objął Harry’ego (Chłopiec z blizną też był pewnie zaskoczony=)
PS. Jeżeli chodzi o broń, to od razu skojarzyło mi się z artykułem w 3 części po tym, jak Syriusz zwiał z więzienia. Może zacytuję:
„Mugolom powiedziano, że Black ma broń palną (coś w rodzaju metalowej różdżki, której mugole używają do zabijania się nawzajem)”
Twój tekst idealnie przedstawia orientację czarodziei w wynalazkach mugoli
Pozdrawiam!
Noelle
Wysłany: Nie 21:24, 21 Wrz 2008
Temat postu:
O rrrany... Nic tylko "każde pokolenie ma własny czas, każde pokolenie...". Trzy, tzn. już cztery różne bitwy. Jako ramki. I ludzie w środku.
To jest dobre i to mi się podoba(najkrócej mówiąc).
Chociaż MSZ, mugole, nawet uzbrojeni terroryści, w starciu z czarodziejami nie mają szans.
Aurora
Wysłany: Nie 11:47, 06 Kwi 2008
Temat postu: Każdy ma historię do opowiedzenia [HP]
Te
kst fikatonowy. Dużo odniesień do innych Aurorowych tekstów.
Każdy ma historię do opowiedzenia
1.
Gellert zaskoczony rozejrzał się po pomieszczeniu. Byli otoczeni przez – niewątpliwie, to musieli być oni – Anglików. Aurorzy wyciągali w ich stronę różdżki, nie musieli się nawet odzywać, żeby ofiara wiedziała, iż w razie jakiegokolwiek ruchu może liczyć na szybkie, bolesne zaklęcie.
Słyszał za sobą ciężki oddech Prospera. Jego towarzysz był wściekły.
- Zdradził. Skrzyński zdradził, niech go szlag! – Gellert usłyszał jego cichy szept i pokręcił głową.
- Niemożliwe – odparł równie cicho. I podniósł ręce do góry.
- Panowie! Panowie, to musi być jakaś pomyłka... – oznajmił donośnie, a stojący najbliżej auror wyszczerzył zęby. Miał co najwyżej dwadzieścia lat, ale jego czarne oczy płonęły nienawiścią.
- Nie ruszaj się, Grindelwald – powiedział groźnie, a jego wargi wygięły się w krzywym uśmieszku. – Chyba że chcesz stracić swojego kolegę.
Gellert zacisnął zęby i sięgnął po różdżkę.
W tej samej chwili fioletowy promień poraził jego rękę.
- Alastorze, spokojnie. – Wysoki czarodziej przeciskał się przez krąg aurorów do środka.
Miał na sobie ciemnofioletowe szaty zdobione na brzegach małymi, szarymi runami, które zabłysły, kiedy wyciągnął rękę z różdżką. Długie, kasztanowe włosy i broda połyskiwały czerwienią.
- Albus. Nareszcie – wyszeptał, zapominając o wszystkich innych. Pochłaniał wzrokiem szczegóły twarzy dawnego przyjaciela. Czuł, że jego serce – nareszcie, nareszcie, pierwszy raz od tylu lat! – zaczyna naprawdę bić. Szukał tego uczucia w walce, zabijając czy ułaskawiając więźniów, szukał w rozmowach z Genevieve czy planowaniu inwazji, ale...
Dopiero teraz miał wrażenie, że znowu żyje.
- Gellert. – Widział w jego oczach dziwną łagodność, za którą skrywało się coś małego i niepasującego do Albusa Dumbladore’a. – Wiele wody w Tamizie upłynęło od naszego ostatniego spotkania.
I teraz to zrozumiał. Strach.
Prosper za jego plecami stał jak skamieniały.
Wzrok Albusa spoczął na nim, a zagadkowy uśmiech pojawił się na jego ustach.
- Pan Zabini, dawno pana nie widziałem. Słyszałem, że miał pan szansę na karierę Mistrza Eliksirów. Nie to, że nie popieram aurorstwa, ale w politykę naprawdę nie trzeba było się mieszać.
Zagadkowe spojrzenie niebieskich oczu spoczęło na Gellercie, który ustawił swoje osłony oklumencyjne. Wiedział, że były słabe, ale lepsze to niż nic.
- Chyba, że ktoś poddał pana działaniu Imperiusa. – Ton głosu Albusa był jednoznaczny. Gellert zrozumiał aluzję.
Pomyślał o Prosperze i Genevieve, i małej Elli.
- Tak. Oni wszyscy są pod Imperiusem. Wypuśćcie go – powiedział szybko.
Prosper nie ruszał się z miejsca.
- Ja... – zaczął. Wyszedł przed Gellerta i spojrzał na niego swoimi zimnymi, szarymi oczami.
Zniknął.
- Rozejść się. – Albus podniósł wyżej rękę z różdżką. Ten mały, włochaty stwór o wielkich oczach był coraz bardziej widoczny na jego twarzy.
- Ale, Albus! – Czarnooki auror położył rękę na ramieniu Albusa i Gellert poczuł dziwną ochotę uderzenia go w twarz. – Ten człowiek, sam wiesz, jest niebezpieczny, co jeśli...
- Wtedy zacznę krzyczeć – odparł zimno Albus.
Gellert wyciągnął różdżkę. Zostali sami w sali holenderskiego ministerstwa. Ogromny, kryształowy żyrandol migotał nad ich głowami.
2.
Lily biegała wśród trupów. Przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Oni wszyscy, oni wszyscy albo nie żyli, albo dogorywali, albo leżeli, z szeroko otwartymi oczami.
Nie umiała im pomóc, nie mogła. Nie potrafiła nawet myśleć o tym, że gdzieś mogą się szwendać niedobitki śmierciożerców.
Szukała fioletowego swetra i rozczochranej czupryny Jamesa. Nie powinna była ulec jego prośbom, by została w domu, kiedy on rusza na akcję. Cały wieczór próbowała o tym nie myśleć, siedziała nieprzytomnie w fotelu i piła zimne kakao. Potem poszła spać i obudziła się nad ranem w pustym łóżku. Na dworze prószył śnieg i nie było śladów Jamesa.
Nagle, jak spod ziemi, wyrosła przed nią postać w ciemnej pelerynie i białej masce. Nie zdążyła sięgnąć po różdżkę, patrzyła w czarne oczy oprawcy, myśląc, że jeśli James... Nie, nie! Nie możesz, dziewczyno, tak myśleć!
Śmierciożerca stał jak skamieniały, a ona w końcu pomyślała o różdżce.
Która została pod poduszką w sypialni.
- Drętwota! – rozległ się głos, a Śmierciożerca odskoczył od niej i zdeportował się przy oknie.
Lily nadal stała w miejscu, porażona świadomością, że nie powinna już żyć przez swoją lekkomyślność.
- Na Rowenę, Lily? – Dopiero po chwili zorientowała się, że jej wybawcą był James. – Nic ci nie zrobił? Co ty tu robisz, przecież obiecałaś, że zostaniesz w domu...
Patrzył na nią, z dziwną powagą w orzechowych oczach. Jego włosy były bardziej rozczochrane niż zazwyczaj, twarz pokrywały smugi brudu, a krwawe rozcięcie ciągnęło się przez całą szerokość lewego policzka.
Półprzytomnie zdała sobie sprawę, że ciemnofioletowy sweter był tak pokryty krwią, że obecnie nie rozpoznałaby go wśród poległych.
Pogłaskała go po policzku, ocierając krew, i następnie, wziąwszy mały zamach, spoliczkowała.
- Nigdy więcej mi tego nie zrobisz, James! – krzyknęła. – Nieważne, czy to obraza dla twoich wrogów, ale nie pozwolę ci samemu się narażać, rozumiesz?
Przez chwilę wpatrywał się w nią zmrużonymi oczami – Lily dopiero teraz zauważyła, że nie miał okularów -, ale w końcu złapał ją za rękę i pociągnął w stronę wyjścia.
3.
Barty bezlitośnie rzucił Crucio na Syriusza Blacka.
Regulus zaginął, zaginął, a to wszystko jego wina. Regulus nie powinien był zginąć, Regulus był mądry i Barty zawsze powtarzał, że Tiara jest stara i to Regulus powinien być Krukonem, a Barty Ślizgonem.
Regulus lubił czytać i grać w quidditcha, był spokojny, a jego ambicja ograniczała się do marzeń o dyplomie Mistrza Eliksirów i pracy w laboratoriach. Barty wiedział o tym, bo byli przyjaciółmi. Był najlepszym i jedynym przyjacielem syna ‘tak, właśnie tego’ Bartemiusza Croucha.
Ale teraz Regulusa nie było, a Barty wiedział, że to jego wina, że to wina Syriusza.
- Crouch? Niech mnie, więc to wszystko prawda! – Nie zorientował się, jak Blackowi udało się zajść go od tyłu i przyłożyć mu różdżkę do skroni. Zacisnął mocno oczy, próbując nie myśleć o zimnym dotyku drewna na skórze, o pocie spływającym z czoła i że w gruncie rzeczy był tylko dzieciakiem.
Kiedy zrozumiał, że został sam w jego mieszkaniu, usiadł na podłodze i rozpłakał się.
4.
Draco Malfoy miał wrażenie, że zwariował.
Otarł krew z ust rękawem i rozejrzał się załzawionymi oczami dokoła. Był pewien, że słyszał głos Weasleya. To musiał być on i Potter.
Draco zwariował, bo biegał szaleńczo po całym zamku, pozbawiony różdżki i honoru. Szukał Pottera.
Nagle zobaczył rudą Weasley, która rozpaczliwie walczyła z jakimś Śmierciożercą. Draco złapał leżący na podłodze kandelabr i zdzielił nim Dołohowa.
Weasley patrzyła na niego szeroko otwartymi, pełnymi łez oczami. Po chwili rzuciła się do leżącego za nią ciała, którym zaczęła rozpaczliwie potrząsać.
- Gdzie jest Potter? – zapytał Draco, patrząc na pustą twarz różowowłosej kobiety.
Weasley spojrzała na niego złowrogo.
- Po co ci Harry? – Jej głos łamał się, przez co nie brzmiał tak groźnie, jakby sobie życzyła. Draco prychnął.
- Ta kobieta nie żyje, nie widzisz? – krzyknął, odrywając ją od ciała. – A ja mam zamiar uratować Pottera przed podobnym losem! Gdzie on jest?
Odepchnęła go od siebie i przetarła twarz porwanym rękawem.
- Nie mam pojęcia! Myślisz, że nie chciałabym wiedzieć? Zgubiłam go, próbowałam p-pomóc Tonks, ale nie mog-mogłam... – No nie. Tylko płaczącej siuśki mu brakowało.
Pomógł jej przenieść ciało do Wielkiej Sali.
A potem stali na błoniach, patrząc na ciało Pottera, dziwnie drobne i kruche w ramionach półolbrzyma, a Draco czuł w sercu ciężar podwójnego długu życia.
5.
Ron klął pod nosem, przechodząc nad ciałem zabitego terrorysty.
Nie był aurorem, nie przeszedł ani razu testów psychologicznych, ale pierwszy rzucił się na ratunek Ministerstwu zaatakowanemu przez grupę terrorystów.
Ta, terroryści. Kiedyś było się Śmierciożercą albo Zakonnikiem, dziś każdy może być terrorystą.
W Ministerstwie był Harry i Hermiona, i wielu innych znajomych Rona. Nie mógł nie przyjść im na pomoc, mimo wszystko byli częścią jego życia. Jednym z puzzli przeszłości.
Myśląc o Harrym, pomyślał, że raczej jednym z filarów tego, kim Ron był dzisiaj.
Windy nie działały, korytarze pełne były dymu, a Ron raz po raz ślizgał się na kałużach krwi. Po omacku dążył przed siebie. Wiedział, że powinien zaraz znaleźć się w departamencie tajemnic, a tam może znajdzie Hermionę... Gdzie są aurorzy? Gdzie są wszyscy?
Niepokoiła go krew i dziwne odgłosy dochodzące z wnętrza.
Terroryści byli mugolami. Ron nie miał pojęcia, jak sobie z nimi radzić.
- Hermiona! Hermiono! – krzyknął, widząc jakiś ciemny kształt trzymający różdżkę.
- Kto t... Weasley? – Twarz Pansy Parkinson wyłoniła się, odganiając dym zaklęciem. – Co ty tu robisz?
- Szukam Hermiony, a ty, Parkinson? – Próbował opanować wrogość, w końcu była w tej walce sojuszniczką.
- Draco. Hermiona załatwia ich od środka, udała, że jest mugolką – prychnęła Pansy dziwnie czule. – Poradzi sobie. Nie widziałeś gdzieś Pottera czy Smitha?
Ron pokręcił głową.
- Nikogo nie widziałem. Ja...
Ale Parkinson pociągnęła go na ziemie za ramię. Nad ich głowami posypał się mur w chwili, kiedy usłyszeli serię dziwacznych huków.
- Szybko, chodź za mną! – szepnęła, łapiąc go za rękę i ciągnąc za sobą w stronę drzwi.
Znaleźli się w wirującej sali, ale Parkinson szybko znalazła drzwi do czegoś, co Ron nazwał w głowie Tajnym Przejściem.
Bo nagle znaleźli się obok Harry’ego, rozpaczliwie próbującego wstać. Z jego biodra płynęła krew. Malfoy stał kilka stóp przed nimi, wciąż celując różdżką w martwego terrorystę.
Pansy wrzasnęła.
Obok Harry’ego leżał podziurawiony kulami Zachariasz Smith.
Ron nie wiedział, że Parkinson z nim jest. Tak jak nie sądził, że Ślizgoni posiadają gruczoły łzowe.
Malfoy odwrócił się w ich stronę, blady. Jego usta drżały.
- Nie mogłem nic zrobić, on, te ich różdżki... – mówił szybko i nieskładnie, patrząc na Harry’ego.
- Ron, bierz broń – Harry syknął, próbując zatamować krwotok za pomocą zaklęć.
- Co?! – Ron zamrugał oczami i popatrzył na martwego mugola. – Och.
Podszedł i wziął do ręki broń.
Harry kiedyś mu tłumaczył na filmie sensacyjnym, co to jest broń. Kilka dni później przyniósł ze sobą podobną, tłumacząc, że mówi się na nią pistolet. I wytłumaczył działanie.
Ta była inna. Ale Ron był pewien, że ogólnie to tak samo działa. Trzeba na ciskać spust.
Malfoy patrzył na niego chwilę.
- Zajmij się Harrym – rzucił Ron ostrym głosem. Czuł się dziwnie pewnie z bronią w ręku. – Ja was ochronię.
Spojrzał przez ramię na Malfoya, niepewnego, gdy dotykał ran Harry’ego. Ale po kilku zaklęciach zatrzymał krwawienie i zabliźnił ranę.
Harry był bardzo blady. Wyciągnął ręce do Malfoya, który przytulił go mocno.
Ron odwrócił się z powrotem w stronę drzwi i poprawił ułożenie palca na spuście.
Który wcisnął, kiedy w drzwiach pojawiła się kobieta. Usłyszał głuche uderzenie, a Hermiona patrzyła na niego pusto.
- Nienaładowany – stwierdziła, wchodząc. – Co ty tu robisz, Ron...? Harry? Pansy?
Wbiegła do środka i nachyliła się nad Smithem. Parkinson przestała płakać, nieprzytomnie bawiła się jego włosami.
Malfoy nadal tulił Harry’ego.
Ron wypuścił karabin z drżących rąk.
Nie wiedział, co bardziej go przerażało – to, że cudem nie zabił Hermiony, czy że jeśli w drzwiach zjawiłby się jakiś mugol, przez jego głupotę zginął by nie tylko on, ale i pozostała trójka.
Nie chcę o tym słuchać,
każdy ma historię do opowiedzenia,
każdy coś o tym wie
od królowej Anglii aż po dno piekieł.*
*bardzo przepraszam. Moje własne tłumaczenie fragmentu "Seven Nation Army"
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin