Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Miesiąc bez internetu, czyli thriller wszechczasów

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Noelle
robalique



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 2024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:50, 19 Wrz 2011    Temat postu: Miesiąc bez internetu, czyli thriller wszechczasów

Miesiąc bez internetu
(thriller wszechczasów)

"Life is troublesome"

(Właściwie nie opowiadanie, tylko, hm, barwne wspomnienie)

Sierpień. Pewnego razu komputer został zaatakowany przez wirusa. Nie dało się go usunął domowymi metodami. Zanim wezwano na pomoc informatyka, Zaraza eksperymentowała odrobinę z awaryjnym trybem przeglądania z dostępem do sieci. Ekran cały niebieski, niepokorny, niby Hal z Odysei Kosmicznej 2000. Ta opcja pozwoliła jej przeglądać wiadomości, ale nic więcej. Pan Radek zabrał laptop ze sobą na gruntowny remanent. Oprócz usunięcia wirusa (nie wiadomo, skąd on się przyplątał, przecież przeglądała te same strony co zawsze), laptopowi wymieniono baterię – już dawno to trzeba było zrobić – i być może coś jeszcze zrobił, lecz to zbyt zawikłane, by tłumaczyć. Jedno było pewne - 500 złotych za naprawienie jej ulubionej zabawki. Jedna piąta ceny, za którą laptop został zakupiony. (Śmiało można powiedzieć, że wszystkie dotychczasowe naprawy już przewyższyły pierwotny koszt urządzenia).

W międzyczasie, gdy laptop był w naprawie, ona wyjechała na parę dni do Wielkopolski, „tego bogatego zaboru”. Z upodobaniem oglądała wysokie kamieniczki w rynku miasta. U nas takich nie ma, nie ma! Na balkonach czasem kwiatki, czasem niedomyte pranie. Sympatycznie. To były długie, samotne wędrówki. Nie spodziewała się jednak, że w niedzielę o ósmej rano, w samym centrum rynku, koło ratusza, jej drogę zagrodzą panowie chuliganie.
Nie miała pojęcia, że wczoraj był istotny mecz, i drużyna tego miasta przegrała. I wszyscy kibice byli bardzo smutni z tego powodu. Działo to się bardzo szybko i nie było czasu nic zrobić. Łysy dryblas wyłonił się z ogródka piwnego i zasłonił jej drogę.
- Pokaaaa…
- … Coo? – odpowiedziała odruchowo, niezbyt inteligentnie.
Grupa kolegów dryblasa stała ze dwa, trzy kroki za nim, a on stał i wlepiał oczy w jej dekolt. A właściwie w wisiorek, który znajdował się w tamtych okolicach.
- Tam coś pisze! –Ucieszył się dryblas na widok liter i zaczął mozolnie literować. Z.?
Nie patrz im w oczy. Gdy się patrzy psu w oczy, bierze to za wyzwanie, to go drażni.
Nie patrz – zasada, dzięki której przetrwała gimnazjum w polskiej szkole.

Panom nie zależało aż tak bardzo na zaprzyjaźnianiu się z Zarazą. Ominęła ich – tak po prostu – i wsiąkła w jedną z uliczek, prowadzących prosto do przystanku. Panowie jeszcze trochę podążyli jej śladem, ale zmienili zdanie, zawrócili. Jeszcze śmiali się głośno z żartów znanych tylko im(i z jej wisiorka, który zwrócił ich uwagę). Uff. Zarazo – weź ty się zapisz na jakieś karate albo kung-fu, albo coś. Tylko żebyś się nie bała – bo psy też wyczuwają strach, ale pozbycie się strachu nie jest tak łatwe jak spuszczenie wzroku.
W Wielkopolsce spotkała też chłopaka normalnego jednego, z którym się zaprzyjaźniła. I to był plus. On też był przejezdny.

Na dworcu PKP była kafejka internetowa. Oaza. Zapłaciła za półgodziny i sprawdziła pociągi i busy. Plan był taki: pojechać pociągiem z miejsca A do miejsca B, a potem natychmiast biec do busa, i spokojnie dojechać do punktu C, którym jest dom. Jeszcze pocztę zdążyła sprawdzić (oj, sam spam) i wiadomości, rzut oka. Trzeba to sprawdzać, niusy ze świata, bo jeszcze wojna wybuchnie, albo elektrownia jądrowa wybuchnie, no i co tam słychać w polityce.

Podróż się udała. 9 godzin pociągiem i trzy godziny busem, zgodnie z planem. Jednakże…
- Mamo, nie ma komputera? – Najboleśniejsze pytanie rozdarło jakże pustą przestrzeń pokoju. Nie ma się co łudzić, ON ciągle siedzi w naprawie.

Zaraza przełknęła dzielnie tę pigułę. I tak nie miałaby wiele czasu na relaksujące sesje komputerowe, w końcu było dużo pracy. Na przykład zebrać ziemniaki z rodzinnego poletka. Coroczny rytuał początku września. Wujek prowadził tę dziwną maszynę, domowej roboty, złożoną z części innych maszyn (m.in. silnik pochodził z zacnego fiata 126p). Ziemniaki segregowano na duże i małe(do małych wrzucało się także te duże pocięte). Później zawartość koszy i wiader przerzucało się do wielgachnych worków. A te worki – super ciężkie worki - ładowało się na biedę. I zwoziło do piwnicy, gdzie wysypywano je na wielką kopę obok węgla.

- Nie dość, że nie ma komputera, to jeszcze nie mam pendrive’a. Kupiłam na allegro, i się zepsuł, nie mam żadnych gwarancji, stracona sprawa… A i drukarka w domu dogorywa. Nie rozpoznaje tuszu – powiedział informatyk. Co za złom! Chciałabym mieć drukarkę laserową kolorową fajną taką nowoczesną… – żaliła się na swoje nieszczęście Zaraza. Kuzynka pokiwała głową ze zrozumieniem i rzuciła ziemniakiem prosto do wiadra. – O, dobrze celujesz.
- No, nie obijać się! – Wujek.
- Tata, kto się obija?! To my we dwie obrabiamy większość pola, bo tamci doroślaki to tylko stoją i obgadują pół wsi… Jak zawsze, nam się obrywa, no.
- Zaraz… - Zaraza zmarszczyła brwi i wsłuchała się uważnie. Na głos rodzicielki była szczególnie wyczulona. – Czy ja dobrze słyszę? Czy oni gadają o transwestytach?! Nie… o transseksualistach mówią… Inna sprawa, ale i tak można sobie język połamać.

Wszystko jasne. Niedawno pochwaliła się bardzo przelotną znajomością z osobą transseksualną. Mimo uszu puściła parę uwag, rzuconych niby żartobliwie, a trwożliwie, na wszelki wypadek jednak „ha, ha, ty też jesteś tym transseksualistą…?” Nie doczekali się odpowiedzi, więc uznali, że sprawa bezpieczna, bo daleka, i można obgadać.
- O biedni nieszczęśliwi ludzie… - ogólny klimat tej pogwarki. Nie było w tym jednak potępienia ’la ksiądz konserwatysta. Widać programy typu „Pytanie na śniadanie” i gazetki „Z Życia Wzięte”, oglądane z wypiekami na twarzy, spełniły społeczną rolę uświadamiającą. W większym lub mniejszym stopniu.

Zaraza i jej kuzynka wdrapały się na wóz, i usiadły na worach ziemniaków. Jak przyjemnie sobie siedzieć jak królowe, trząść się na wybojach i mieć dobry punkt obserwacyjny na wszystko.
- Uwielbiam tę jazdę.
- Ja też.

Później, po skończonej robocie trzeba było odpiąć biedę od zaimprowizowanej koparki. Wujek i Zaraza razem biedzili się nad tą sprawą, aż w końcu wujek przyniósł jakieś długie grabie, i tak grzebali, grzebali, kombinowali aż się udało. I bieda huknęła o ziemię, centymetry od stóp Zarazy. Mało brakowało, a pokazali by ją w wiadomościach jako przypadek wypadków dzieci rolników.

Internetu ciągle nie było. Teraz jednak Z. była zajęta pakowaniem się na studia, i to było dość absorbujące. Ale codziennie zamęczała rodziców „Tato, mamo, jest już komputer? Dzwoniliście już?”
I w końcu komputer wrócił, wytęskniony, ukochany, ale cóż, już trzeba było ruszać w wielką podróż 600 kilometrów do stolicy kraju. Wujek, kuzyn i ona, i jej bagaże, z laptopem na czele – najcenniejsza rzecz. Sobota, trzeci września.

Mieszkanie wzięła, bo było tańsze od akademika. 30 metrów kwadratowych i dwie współlokatorki, Emka, Enka (Enka pojawi się dopiero w październiku, albowiem teraz bywa w świecie na fascynujących wakacjach zagranicą). Olbrzymi blok długi na XI klatek po trzy mieszkania w każdej klatce na piętrze, a wysoki na 10 kondygnacji(363 mieszkania w jednym budynku, a w każdym co najmniej jeden człowiek – o ile dobrze policzyła). Kopa ludzi! Taki blok to jak całe osiedle u nich… A nawet kilka osiedli.

Gdy została sama, bo rodzina odjechała, a koleżanki jeszcze nie przyjechały, odkryła, że jednak nie jest sama w lokalu... W kuchni po kuchence przebierała nóżkami przeraźliwa bestia, brązowa i z długimi czułkami. Matko święta, Jezusmaria!!! Karaluch!!! Zaraza zabiła go kapciem i wyrzuciła zwłoki, po czym poszła do siebie, opadła na łóżko i rozryczała się z głębi serca. Wcześniej nie miała do czynienia z podobnymi stworami. Nigdy. Warszawa na dzień dobry skojarzyła się jej z karaluchami wrednymi i paskudnymi (podobnie jak Kraków – on kojarzył jej się z narkomanem, który zaczepiał ją na ulicy o pieniądze). Wykonała kilka rozpaczliwych telefonów do rodziny w stylu „mamo, tato, wujku, ciociu, co ja mam robić, co robić, ratunku”. Na koniec zadzwoniła do właściciela mieszkania, który przyszedł ze środkiem zabójczym na insekty biegające. Ponadto zamówił wizytę dezynsekcyjną w spółdzielni mieszkaniowej, na którą to wizytę Zaraza oczekuje po dziś dzień. „Nie spocznę, dopóki nie dokona się holocaust karaluchów” – przysięgła przed sobą. Trup będzie padał gęsto…

Od tej pory zamiast płakać na widok karaluchów, zaczynała klnąć głośno i szpetnie, jak damie nie przystoi. Kiedyś, w poprzednim ustroju, w tym bloku mieszkała znana polska piosenkarka. Ciekawe, czy też musiała walczyć z karaluchami-potworami.

Podczas użytkowania samego komputera, Zaraza okryła, że jeszcze nagrywarka dysków szwankuje. Nie działa. Co za los! Komputer bez internetu jest jak ciało bez duszy.

W mieszkaniu nie było internetu. Nie było. Trzeba wykazać się dorosłą inwencją i zrobić COŚ. Tylko co… Skąd się bierze internet? Komuś trzeba zapłacić, a oni przychodzą i ci robią… Jak to było w domu…? O, to się ładnie nazywa dostawcy internetu. Kuzyn odradził jej internet mobilny – bo ma limity transferu danych. Ciekawe, czy kiedyś to udoskonalą tak, że nie będzie tych paskudnych limitów, jak to zrobią, to zakup byłby dobrym pomysłem idealnym. Czas jednak pomyśleć o czymś domowym, normalnym. Przez parę dni Zaraza miała związane ręce, bo czekała na współlokatorki. Z nimi coś się umówić, uzgodnić… jedna powiedziała, że ona ma własny. Dobrze. OK. Zatem potrzebny jest internet na dwa laptopy. Emki i Zarazy.

W domu kazali się popytać sąsiadów. Sąsiadką była samotna staruszka, której internet nie był do szczęścia potrzebny. Z kolei chłopak w ich wieku odrzekł beztrosko „ja się nie znam, mama się tym zajmuje” – i szybko zniknął w drzwiach. Zatem na sąsiadów nie można liczyć. Nie można się też włamać do cudzych sieci, bo wszystkie zahasłowane… Kuzyn jej to radził, ale Zaraza nie znała się na hakerstwie, i w gruncie rzeczy, wolała, żeby było normalnie, czyli uczciwie.

Wiedza na temat dostawców internetów dostępna jest, a jakże, w googlach, w internecie. Zaraza musiała poradzić sobie inaczej. Przeglądała tony ulotek, a mina jej coraz bardziej rzedła… Również współlokatorka nie orientowała się w temacie. W końcu zadzwoniły, Zaraza i tamta, do pana sprzedawcy.
Przyjechał, podpisano umowę – dokładnie środa 7 września – z następującymi warunkami:
- instalacja jednorazowa 150 zł
- router 5 zł/miesiąc
- 45,90/miesiąc, internet wifi
- 16 mb/s (z zastrzeżeniami, że różnie może być)
- 9 miesięcy
Razem – jak skrzętnie obliczyła Zaraza(dumna ze świeżo zdanej matury z matematyki na poziomie podstawowym -i to na 54%), wyniosło to 608,10 złotych. Rzecz miała się dokonać na początku przyszłego tygodnia.

Mieli zadzwonić. Nie zadzwonili. Po trzech telefonach od Z. zadzwonili tydzień później, 14-tego i chcieli przyjść w piątek – rozjuszona współlokatorka(jej też doskwierał brak internetu… całymi dniami siedziała przed monitorem i grała w pasjansa) wynegocjowała przyspieszenie na czwartek. I w końcu przyszedł monter Bartek. Błękitna koszulka i dwa srebrne kolczyki we brwiach.

Niestety, tu historia się nie kończy. Zamiast internetu wifi, przyniesiono im telewizję hade i internet stacjonarny, który i tak nie działał. Zarazę ogarnęła biała, zimna furia. Chciała płakać, krzyczeć, walić pięściami w ścianę, ale nic po sobie nie okazała. Kilka telefonów… Jakaś panienka źle wprowadziła dane do komputera. Kiedyś ktoś zadzwoni, NA DNIACH. Co złego to nie ja.

Zaraza nie wiedziała, kiedy to jest na dniach. Ona i Emka wsiadły w metro i pojechały prosto do salonu tej bardzo znanej Firmy. W kolejce było wielu ludzi z zażaleniami. To nie nastrajało optymistycznie.
- Ja z panem kierownikiem poproszę! – krzyczał zdenerwowany pan w średnim wieku. O cokolwiek mu mogło chodzić. Współlokatorka wyszła zapalić papierosa, a do Zarazy zadzwonili rodzice. Wyłożyła im całą bulwersującą historię, a pan siedzący obok słuchał uważnie i co jakiś czas się zaśmiewał.
- Pani nie jest zadowolona z Firmy, co? – spytał ją, gdy skończyła się spowiadać rodzicom.
- Nie jestem! Ledwo zaczynamy i już same kłopoty – odpowiedziała z goryczą sąsiadowi. Pomyślała też, jak się ludzie obcy milutko jednoczą i tworzą wspólnotę osób stojących w kolejce… a wspólnym wrogiem jest Firma. Pan w średnim wieku, o lasce, z lewą nogą wygiętą pod dziwnym kątem. Zaraza miała ochotę się zapytać, ale wstrzymała się, i po chwili sama zrozumiała: oto jest Parkinson zaawansowany! Poznała po rękach, bo jej znajomemu też zdiagnozowano Parkinsona… ale w porównaniu z tym stadium, on to dopiero początki… Zrobiło jej się strasznie, myśląc o przyszłości znajomego.

Ale, ale, tymczasem stój jak kamień, stój wytrzymaj w tej kolejce bezkresnej…

Czy w ogóle w tym mieszkaniu jest możliwy internet? Czy to mieszkanie jest przeklęte?
Czy my się do grudnia tego internetu doczekamy?

- Proszę podejść – Magiczne słowa w kierunku Zarazy. Jeszcze raz opowiedziała ten cyrk, wykonano parę telefonów… dobrze, panowie przyjdą 20-go. Cudnie. Umowa podpisana 7-go, a montaż 20-go września? Pięknie. Głodna internetu współlokatorka poszła na dworzec centralny (zdaje się, że miała internet możliwy w telefonie albo w czymś telefono-podobnym… a na jej ustach było jedno słowo-mantra: fejsbuk, fejsbuk…). A do Zarazy zaczęli wydzwaniać jej rodzice, że ta Firma kręci, traktuje ich niepoważnie, i żeby iść do Konkurencji.
- Teraz mi to mówicie? Mówię po raz setny, umowa już podpisana! To koniec, wyrok, cyrograf, na amen! – wściekła się Zaraza.

Potrzebowała internetu. Do wielu rzeczy.
- Jej uczelnia życzyła sobie, aby studenci zrobili test poziomujący językowy na lektoraty. I zapisali się na to na jakimś USOS. (Aż się poczuła dyskryminowana ze strony uczelni - jako nieposiadająca internetu)
- Chciała się umówić na spotkanie integracyjne nieoficjalne z nowymi ludźmi z roku
- Chciała sprawdzić adresy, gdzie co jest i jak tam dojechać i ile kosztuje wstęp
(Chciała zwiedzić Muzeum Powstania Warszawskiego i Centrum Nauki Kopernik, koniecznie)
- Chciała zrobić przelew bankowy i sprawdzić saldo
- I wiele innych. Ale tamte rzeczy najpilniejsze.

- Karaluchy mam, internetu nie mam – podsumowała swoje życie Zaraza nieszczęsna. Wtem usłyszała krzyk współlokatorki… Przebiegła na pomoc.
- Co to jest to czarne?
- Niemożliwe! On przyszedł z kuchni do pokoju?! O matkoboska, jezusmaria, kurwa mać! – przeraziła się Zaraza, po czym naładowana adrenaliną weszła na stół i kapciem zabiła potwora, owinęła w papier, wyrzuciła. I dopiero wtedy jej nogi zmiękły i opadła na ziemię przerażona i rozbita.
- No daleko nie miały…
- Jeszcze doczekamy takich czasów: budzisz się, a tu karaluch ci siedzi na nosie! – jęknęła Zaraza. Życie jest brutalne.

Rodzice byli dość namolni w tej sprawie, więc Z. dla świętego spokoju obiecała, że zadzwoni do Konkurencji i się spyta co i jak. Opowiedziała swoją historię kolejny raz, setny chyba raz… I została zaskoczona wiadomością, że każdą jakąkolwiek umowę można bez niczego cofnąć w ciągu 10-ciu dni roboczych. Konstytucja, cośtam, cośtam. A to ciekawa rzecz! Dobrze rokująca. Oferta konkurencji:
- 9 miesięcy
- 10 mb/s
- 66 zł/miesiąc
- instalacja 50 zł
- router za darmo
(ogólnie 578 złotych)
- i, co najważniejsze, podpisanie umowy i instalacja od razu w sobotę 17-go

Dziwne, jakim cudem tak szybko? Ale dobrze brzmi. Zaraza zaczęła poważnie myśleć o ofercie konkurencji. Zadzwoniła jeszcze do swojego sprzedawcy z firmy.
- Czy w ciągu 10 dni można odstąpić od umowy bez konsekwencji finansowych?
- Oj, nie…
- Są jakieś opłaty? A jakieś konkrety powie mi pan?
- Ja się tym nie zajmuję, ale nie, konsekwencje są, są, są… Wieeelkieee…

Zaraza rozłączyła się – pełna konsternacja. Poprosiła rodziców, aby wysłali jej esemesem numer do centrali Firmy. Ok. Powoli-spokojnie-metodycznie. Tam potwierdzili, że 10 dni, przed instalacją, to spoko jest. Doskonale.
Zaraza się zdenerwowała znów. Tym razem na ewidentne matactwo sprzedawcy. Kłamie, by nie stracić klienta? Nie straciłby, gdyby już na początku nie potraktował go jak, pfff, karalucha.

Później, w czwartkowy wieczór 15 września, zadzwoniła konkurencja, i umówili się na konkretną wizytę. Na tę sobotę. Zaraza wyciągnęła z szafki miodówkę i oznajmiła, że dziś praktykuje staropolski obyczaj opitku(?) – po zawartej umowie handlowej urządzano zakrapianą ucztę. Mmm.

Następnego dnia Zaraza wstała świeża jak filet w markecie i pojechała do tego samego salonu i wymówiła umowę bez specjalnych trudności. Rubryka: powód? Co by tu wpisać… A, dajmy na to, lepsza oferta Konkurencji. Nie chciało się Zarazie znowu powtarzać tego samego.

Co robiła Zaraza kiedy nie było internetu? Postanowiła bawić się w udawanie. Bawić się, że żyje w innej epoce, tzw. PRL-u. No, bo w PRL-u nie było internetu. A ta bieganina za dostawcami jak żywo przypominała urzędnicze od Annasza do Kajfasza..

„Nie chadzaj po nocy!!!” – Cała rodzina powtarzała jej tę mantrę. Zatem jako przeciwieństwo wampira, na pierwsze oznaki mroku kierowała się do domku. Głównie przechadzała się po okolicy. Co za monumentalizm. I jak płasko, w rodzinnym stronach wszędzie były pagórki i wzniesienia. Duże sklepy, aż się można zmęczyć chodzeniem. Zaraza kupiła sobie gazet i książek, nawet fiszki z angielskiego do zabawy. Ale ciągle czegoś brakowało jej, ech ech.

Co za okropna dorosła sprawa…
Co prawda, apogeum dorosłości to jest zarabianie pieniędzy i praca, praca. Praca to największe marzenie Zarazy. Dlatego tu przyjechała: podobno w dużych miastach jest większa szansa na pracę. Przeglądając magazyny, zwróciła uwagę na adresy redakcji. Często mieściła się ona w Warszawie.
- Ale fajnie byłoby zostać dziennikarzem, edytorem, redaktorem czy czymś w ogóle – westchnęła tęsknie przyszła studentka filologii polskiej. – Jak fajnie.

Współlokatorka nie miała internetu o wiele krócej, ale znosiła to chyba nawet gorzej. Spała do południa albo popołudnia, wstawała, myła się, pykała ponuro w pasjansa na laptopie przy beznadziejnej muzyce, a wieczorem wychodziła na imprezy i wracała, kiedy Zaraza już spała. I tak co dzień. Nocny i dzienny tryb życia.
- Może chcesz jakiś film pooglądać? – zaproponowała Zaraza.
- E nie… Ja nie mogę już oglądać filmów, nie mogę się tak długo skupić. Chyba, że z przerwami.
- To wina internetu. Czytałam w internecie o tym, że zmienia on działanie naszego mózgu. W jakiś sposób.
- Pewnie tak – przyznała współlokatorka i wróciła do pasjonującego pasjansa.

Na studiach trzeba dużo czytać i być skoncentrowanym. Trzeba się postarać.

Dwa razy Zaraza była w kafejce internetowej na stacji metra w centrum. Nie wiedziała, gdzie są inne kafejki w Warszawie. Jakoś nie rzuciły jej się w oczy. Cena 6 złotych za godzinę bardzo jej się nie podobała, zwłaszcza, że komputery stare, niewygodne, no i ciągły ruch, chaos wokół, jak to na dworcu. A Zaraza lubi cicho i spokojnie.

Gdy przypadkiem Zaraza odkryła bibliotekę, z radością się zapisała. I tam był internet jakiś, dwa komputery. Tutaj zrobię test z angielskiego – uznała – bo uczelnia nie uzna mi przecież, że nie miałam możliwości i warunków do zrobienia , jeno na zbity pysk wywalą mnie, i mogiła. Zalogowała się do systemu… a tu komputer odmawia posłuszeństwa. Panika. Na zrobienie testu jest półtorej godziny, jedna próba, a odliczanie już się rozpoczęło. Po kwadransie siłowania się ze starożytnym komputerem, przesiadła się szybko na drugi… Uff, ten działał, choć i tak straciła trochę czasu. Zrobiła to ABCD. Lepiej lub gorzej, a tuż obok był kącik dziecięcy i bachorki darły się, że nie chcą książki o smerfach. Jednak USOS i kwestia zapisania się na przedmiot okazały się przeszkodą nie do przejścia. Ale to innym razem, teraz humor Zarazy znowu się zwarzył.

W końcu sobota, 17 września, dziesiąta rano. Przyszedł monter Konkurencji, miał czarne loki, inteligentny wyraz twarzy i w ogóle wyglądał dość profesjonalnie. Grzebał, grzebał, pogrzebał przy kablach. Zaraza wzięła głęboki oddech: nie ma co się nastrajać, że dziś będzie internet. Nie ma co, znając dotychczasową historię całej sprawy. Kwiat lotosu i tafla jeziora, tafla jeziora, a może tsunami?

- Dziwne – powiedział monter. Na te słowa ogarnęła Zarazę zgroza, jak zwykle ostatnio. Zostawił im pan modem i powiedział, że jeśli do godziny szesnastej nie nastąpi zalogowanie do sieci (czyli nie zaświecą się cztery zielone światełka), to Zaraza ma do niego zadzwonić. I wtedy będziemy myśleć co dalej – w PONIEDZIAŁEK. Na razie sobie poszedł.

Nad pierwszym światełkiem był napis „POWER”.
Nad drugim „DS”
Trzecim – „US”
A nad czwartym, finalne „ONLINE”.
Dwa światełka się świeciły, a trzecie migało.
- Kurde, chciałam dzisiaj wyjść z domu, na operę darmową do Parku Sowińskiego, a tak muszę siedzieć pilnować internetu – zajęczała Zaraza z wielkim żalem. Współlokatorka zaś wróciła do pościeli i mruknęła :
- Obudź mnie, jak będzie internet…
- Ty się módl o cztery światełka lepiej. Ok, ok.
To będą długie godziny. Z jednej strony fatalizm, rezygnacja, weltszmelc i racjonalistyczne czarnowidztwo. Z drugiej strony iskierka nadziei. Malutka i natrętna. A nie wolno mieć nadziei. Rozczarowanie jest gorzkie jak piołun.
- Dobrze, że przyjechałam tak wcześnie do Warszawy, skoro załatwianie internetu głupiego tyle trwa – westchnęła raz jeden i drugi.

A był też kiedyś taki czas, kiedy internetu nie było. Zaraza dobrze to pamięta. Komputer i internet pojawił się w jej życiu pod koniec podstawówki, może piąta, szósta klasa. Nie pamięta zbyt dobrze tego czasu. No, książki czytało się, na trzepak bawić chodziło się, heh, jakże odległa przeszłość. W okolicy nie było wielu ludzi o podobnych zainteresowaniach, niestety. Internet… Zaraza z zachwytem wsiąkła w świat forów literackich i całej tej globalnej sieci. Nieskończone zasoby. I tak, internet całe gimnazjum obok, całe liceum. Tak długiej przerwy jeszcze chyba Zaraza nie miała nigdy. Uczucie braku. Zespół odstawienia? Ćpanie, palenie, alkoholizowanie, słodycze, internet, jedna rodzina.

Godzina czternasta. Światełko mruga i mruga bezczelnie jak sprośna dziwka na ulicy. Współlokatorka obudziła się i zadzwoniła do siostry.
- Aśka, zaloguj mi się na stronę uczelni. Taaa. Napisz mi o której godzinie jest spotkanie integracyjne. No. – Westchnęła. – Weź, słuchaj! – zawołała do Zarazy. – Zauważyłaś, akurat jak chce spać, to piszą do mnie jacyś ludzie z Podlasia „co się dzieje w warszawie, może przyjadę”. To ja im mówię, że nie wiem kurwa, bo nie mam internetu. O nie… teraz jeszcze telewizji nie mamy! – Odkryła z rozpaczą współlokatorka dzieło rąk montera.
- Kuuuuuuuurwa mać – wrzasnęła Zaraza z łazienki. – Chodź tutaj…
- Karaluch – bardziej stwierdziła niż zapytała Emka. Leżał martwy, ogromny w wannie. – Bardziej od karaluchów martwi mnie brak internetu. Już się trochę przyzwyczaiłam – powiedziała stoicko, pozbywając się zwłok. – A ja jutro jadę do domu, jutro będę miała internet, buahahaha – Wyszczerzyła zęby współlokatorka. – A ty się zajmij netem. Zrób coś. Żeby był.
- Dobra, będę walczyć.
- Jak lwica.

Emka wychodzi imprezować. Zaraza zostaje w domu i usiłuje zahipnotyzować modem. Tudzież router. Nie działa. Gdyby wzrok mógł zabijać, modem byłby już roztopioną leją plastiku. Ech, Zarazo, mnóstwo pieniędzy zżarły ci już telefony w sprawie internetowej. Drogi panie monterze, nie odbiera pan? Zatem dobrze, Poczto Głosowa:
- Nie działa!!! Nigdy nie będę miała internetu. (To mieszkanie jest przeklęte – dodaje w myślach). Dwa się świecą, trzecie mruga. Nie działa… - 23 sekundy ponurych wieści. Ech, no kurwa jasna! O. Dzwoni ojciec. Opowiada, że w domu cały boży dzień nie było internetu, i opowiada ze szczegółami technikaliami.
- A, matka żyć nie daje – poskarżył się ojciec. – Ledwo co naprawili.
- Wy nie mieliście jeden, JEDEN dzień, ja tu siedzę bez internetu miesiąc, miesiąc, motyla noga. A ten monter nie odbiera. Wrrr.
- Koniec tygodnia, nic nie załatwisz.
- Wiem. Motyla noga.
- Cierpliwym trzeba być…
- Wrrr.

„Jak ja nienawidzę internetu” – pomyślała Zaraza. Jakby go nie wynaleziono, to nie byłby jej teraz potrzebny. I sprawy uczelniane załatwiałoby się inaczej… jak dawniej. Kiedyś też żyli ludzie.
- A skurwysyn dalej miga – warknęła w kierunku modemu. Po czym poszła do gazet, do książek. Bardzo chciało jej się pić, więc wlała w siebie mnóstwo soku ananasowego. Utopić się – od środka.

Kolejny, ciągnący się jak nitka spaghetti dzień, spędziła na bezproduktywnym oglądaniu nudnych filmów. Zajęcie jako-takiej koncentracji zresztą wymagające. Taa.

Poniedziałek, 19-sty września. Zarazę obudził wpół do dziewiątej telefon – zapowiedział się znajomy pan monter. Dobrze zatem. Asus Zarazy czekał cierpliwie na pana doktora. I w końcu przyszedł – napięcie sięgało zenitu.

- A więc nie chcesz działać, hm – mruknął w stronę modemu. Przystąpił do dokładnych oględzin. – A co my tu mamy za meblami? Niepotrzebne rozgałęzienia, WYLOTNICA. Wylotnica-diablica, zbrodnicza skrzyneczka – to przez nią internet nie mógł się zalogować. Rany, trzeba inteligencji, żeby taką instalację zrobić. To totalnie wyglądało na problem modemu. Myślałem, że będę musiał jakieś nowe kable przynosić, coś wiercić, kombinować. („Też tak myślałam” – przytaknęła Zaraza – „Że będzie taka masakra”)

Następnie pan otworzył skrzynkę z narzędziami; pokój zaroił się od białych kabli. Wijące się W ruch poszedł śrubokręt i młotek.
- A co to jest ta biała skrzynka, co ją pan tu przybił?
- To jest zwrotnik separacyjny, aby sygnał był stabilny.
- Suuuupeeer.

Na ekranie laptopa wyświetliła się strona wirtualnej polski. To bardzo wzruszająca chwila.
- Miesiąc bez internetu – szepnęła Zaraza z emfazą.
- Miesiąc? Niepotrzebnie tak długo! Bez tego ani rusz. - Pan podał jej papiery do podpisania. Trzy zamaszyste podpisy na umowie.

- Coś jest nie tak – powiedział pan. – Masz problem z kartą bezprzewodową w laptopie. Gdy naciskam, powinna się włączyć i wyłączyć. A ona nic, martwa jest, nie działa. Dlatego wifi nie może ci chodzić. Tylko na kablu.
- Co ja mam robić?
- Są dwie możliwości. Jedna – spróbować naprawić. Druga – możesz pojechać do Arkadii, tam jest sklep Saturn, i tam kupić zewnętrzną kartę bezprzewodową.
- Coś jak pendrive?
- Tak, podłączasz go i wtedy internet działa.
(Nie chcę, aby mi lapka znowu zabierali ode mnie…)
- Drogie to jest, ta zewnętrzna?
- Około stu złotych.
(Chlip)

Po odejściu pana, sytuacja wyglądała tak: internet jest. A to dobra rzecz. Do laptopa podpięte są dwa kable: biały z internetem, i czarny od zasilacza. Niezbyt wygodne. Jutro trzeba pojechać i wydać pieniądze i zostać biedakiem.

- Wpisać nazwę sieci ISS i hasło do niej… Yeah, działa.

Zaraza, jako osoba dbająca o bliźnich, odłożyła na bok własny laptop. Uruchomiła toshibę współlokatorki. Niewygodne klawisze. I na tym internet nie chodził.
- Muszę i jej zrobić internet. Kurna. Zupełnie inny laptop! Jakieś WEP, jakieś coś. Tak się staram, a nic nie kapuję z tego… Jak tylko sobie załatwię tę kartę, to dzwonię do Konkurencji po pomoc.

Tymczasem, na framudze od drzwi pokazały się oddziały wroga!
- Die, motherfuckers! – wykrzyknęła Zaraza. Dziś, na razie, dwa trupy. Ale, cóż… póki siedziały w kuchni, dało się znieść. Ale, w wannie znaleziono jednego, teraz na pokoje się pchają, bestie? Zaraza spryskała hojnie mieszkanie „Getoxem”. „Ech! Na tym skończy się, że ja się otruje tym środkiem, a one pozostanę żywe i szczęśliwe”.

- Trzeba poznać wroga – orzekła Zaraza i wpisała w gogle hasło „karaluchy”. Zawsze przeczuwała, że karaluch to nie jest coś, co ma prawo żyć obok niej. A teraz, ta nowa wiedza…

[…Karaluchy są potencjalnymi nosicielami chorób, np. czerwonki, nieżytu żołądka i jelit, gruźlicy, duru brzusznego, choroby Hainego-Medina, itp. […]

- O kurwa! – zakrzyknęła Zaraza. – Zgroza. – Nawet nie spostrzegła, jak zaczęła mówić sama do siebie. - Taki jest plan, jeszcze raz: kupić kartę zewnętrzną, sprawę internetu załatwić do końca, nagrywarkę naprawić kiedyś. Jak będę kiedyś bogata, to kupić pendrive, drukarkę laserową i nowszego laptopa (starego podarować ojcu). Plus uczelniane sprawy. No i kontynuować walkę z potworami. Zatrudniłabym Daleków-najemników, gdyby się dało. EXTERMINATE.

Miesiąc bez internetu dobiegł końca.
Nie jest to koniec kłopotów Zarazy z Galicji.
Ale jest to koniec tej historii.


Koniec


Ostatnio zmieniony przez Noelle dnia Pon 21:08, 19 Wrz 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
niepoprawna hobbitofilka



Dołączył: 09 Wrz 2005
Posty: 2126
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świętokrzyska Łysa Góra ;)

PostWysłany: Pią 22:35, 21 Paź 2011    Temat postu:

Przeczytałam i szczerze współczuję Zarazie. I karaluchów, i braku internetu (och, brak internetu. Jak się wszyscy od niego uzależniliśmy, nieprawdaż?), i walki z USOSem.

W "bogatym zaborze" jest natomiast walka z uczelnianym APAPem. I współlokatorzy, którzy grzeją kaloryferami przy otwartych oknach (a podzielniki ciepła tylko na to czekają, żeby pod koniec roku dowalić takie rozliczenie, że można się zagryźć z żalu).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin