Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Motyle malowane słońcem

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 21:07, 02 Lut 2007    Temat postu: Motyle malowane słońcem

Kawałek prozy niechronologicznej. Inspirowany - nie wiem czym. Może brakiem słońca? Może Ktosikiem? Samotnością W.? Trudno powiedzieć. Trudno może być też ten tekst ogarnąć, ale Wy przecież Lunatyczni jesteście, więc komu, jak nie wam, miałoby się to udać? : )
"Informuję prewencyjnie" - jak to Ktosik się wyraża - że bardzo to 'veerzaarowe', takie ciut wydumane i przasadzone. Ale i tak życzę miłej lektury. diruś.


Motyle malowane słońcem.


Huk fal. Szum wiatru. Splątane włosy tańczące wokół jej twarzy. Zamknęła oczy, wdychając woń morza i trawy.
Uwielbiała to uczucie. Miała wrażenie, że stojąc na skalnym urwisku, ma u stóp cały świat. Tak bardzo to lubiła może dlatego, że prawdziwy świat rzadko zwracał na nią uwagę. Do tej pory - tylko raz, kiedy miała zdecydować, z kim woli mieszkać: z ojcem czy z matką.
Grzmot wyrwał ją z zamyślenia. Granatowe chmury galopowały po niebie. Po chwili poczuła na twarzy pierwsze krople deszczu.
Ześlizgnęła się po rozgrzanych kamieniach. Kiedy dotarła do plaży, rozpadało się na dobre. Pobiegła wzdłuż brzegu, odciskając ślady stóp na mokrym piasku.

Zobaczył ją tuż przed pierwszym grzmotem. Chciał do niej podejść, ale ona całkiem niespodziewanie zniknęła, w oślepiającym świetle błyskawicy. Kiedy dostrzegł ją ponownie, biegła po plaży w kierunku lasu.
Pokiwał głową z dezaprobatą. Dziewczyny, tylko one mogą chować się przed burzą w lesie. A ta konkretna – zwłaszcza.
Im lepiej ją poznawał, tym bardziej uświadamiał sobie, że to nie jest normalna dziewczyna. I to całkiem dosłownie.

***

Ulica
- I'm like a bird, I'm only fly away...
Czyjś głos kazał mu odwrócić się w stronę pomnika. Stał na starym rynku, w kolejce do maszyny z watą cukrową. Anka siedziała na ławce z obrażoną miną. Próbował jakoś ją rozbawić, ale ona wcale nie zwracała na niego uwagi.
Wtedy usłyszał ten głos.
Dziewczyna w żółtej spódnicy i kolorowych trampkach tańczyła
wśród turystów. Wpół przymknięte oczy wzniosła ku górze, wyciągając głowę do słońca. W uszach miała słuchawki, a z jej ust płynęły dźwięki, o których można by powiedzieć wiele, poza tym, ze jest to śpiew.
Nagle dziewczyna tajemniczym sposobem przedarła się przez tłum i weszła na ulicę, najwidoczniej wcale nie zdając sobie z tego sprawy. W przeciwieństwie do ludzi wokół; jeśli ktoś do tej pory na nią nie patrzył, teraz już musiał.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie: klakson, czyjś krzyk, odgłos wgniatanej blachy i alarm samochodowy.
Potem cisza.
Chwilowa, gwar za moment rozległ się znowu. Narasta coraz silniej, głośniej, bliżej; jak brzęczenie stada pszczół.
Zaczynała boleć go głowa. Kłótnia z Anką o ten koncert, hałas, żółta spódnica, żar lejący się z nieba.. Za dużo tego wszystkiego.
Wyszedł z kolejki i odszedł, nawet nie spoglądając na Ankę.
Zresztą i tak nie lubił waty cukrowej.

Dach
Deszcz. Wreszcie, po całym miesiącu upałów, spadł upragniony przez wszystkich deszcz. Po tygodniu odżyły parki i miejskie skwery. Po dwóch tygodniach podniósł się poziom wody w lokalnym jeziorku. A kiedy minęło kolejne siedem dni, ludzie mieli deszczu po prostu dość.
Paweł siedział w kuchni, popijając miętową herbatę. Miała przyjść Anka, ale dopiero co wyszła od fryzjera i musiała siedzieć w domu, póki nie przestanie padać. Mówiąc szczerze, chłopak był całkiem zadowolony z takiego obrotu spraw. Wolał bezczynnie obserwować dachy pobliskich domów, niż męczyć się z Anką i jej wiecznymi dąsami do wszystkich o wszystko.
Deszcz bębnił miarowo o parapet, w kuchni unosił się jego zapach wymieszany z wonią mięty. Paweł wystukiwał rytm uderzających kropli o blat stołu. Na oknie bzyczała mucha, a z radia dobiegał głos Nelly Furtado.
I'm like a bird, I only fly away...
Słońce na chwilę przebiło się przez chmury. Kilka dni temu Malwina zrobiła kolorowy witraż i powiesiła go w kuchennym oknie. Teraz promienie słońca, padające na żółte szkło, rzucały słoneczny cień na białej serwetce.
...I don't know where my soul is, I don't know where my home is.
Nagle w myślach Pawła zagościła dziewczyna tańcząca na środku rynku, trzymając w dłoni rąbek długiej, żółtej spódnicy.
Nieświadomie wrócił pamięcią do tamtego dnia. Anka przez jakiś czas nie odzywała się do niego, kiedy ją wtedy zostawił samą na tej ławce. A dziewczyna? Chyba nic jej się wtedy nie stało, gdzieś mu później mignęła w tłumie jej żółta spódnica. Ale za szybko wtedy odszedł...
Spojrzał przez okno. Deszcz na chwilę ustał, ale słońce ponownie schowało się za chmury.
Przy jednym z domów stała drabina, ktoś wspinał sie po niej na dach. Paweł wytężył wzrok, zdawało mu się, że zna skądś tą sylwetkę. Nagle, z całą jasnością dotarło do niego, że to właścicielka żółtej spódnicy.
Z fascynacją obserwował, jak postać niepewnie staje na krawędzi dachu, po czym prostuje się, spoglądając w stronę pobliskiego drzewa. Wiatr rozwiewał jej długie, ciemne włosy, niesfornie wymykające się spod żółtej chustki. Zdążył zauważyć jeszcze serię błysków flesza, zanim dziewczyna zniknęła mu z oczu.

Plaża.
Nad morze pojechał sam. Anka była już zakończonym epizodem, o którym chciał jak najszybciej zapomnieć. Zwłaszcza, że to ona z nim zerwała, kiedy na urodziny podarował jej żółtą chustkę. Bez wyjaśnień, nagle - po prostu przestała się z nim spotykać. Jeśli chciał być ze sobą szczery musiał przyznać, że odetchnął z ulgą.
Chłopaki namawiali go na wyjazd. Sam zresztą miał na to ochotę, szczególnie w perspektywie spędzenia ostatniego tygodnia wakacji bez kłótni z Anką. Chociaż ten jeden ostatni tydzień chciał dobrze wspominać.
Został w namiocie, nie czuł się najlepiej. Znowu zaczynała go boleć głowa. Anka miała tą jedną zaletę - wszędzie zabierała ze sobą jakieś tabletki. Jednak, bez chwili zastanowienia, wolał święty spokój z bólem głowy niż skrzywioną Ankę z tabletkami.
Przeszukał pozostałe plecaki, ale nic nie znalazł. Spróbował zasnąć, ale tylko przewracał się z boku na bok. Wreszcie wyszedł na dwór.
Panował przyjemny, orzeźwiający chłód. Koniec sierpnia nie był w końcu najcieplejszym czasem wakacji. Reszta gdzieś przepadła, na polu biwakowym kręciło się tylko kilka osób z podkrążonymi oczami.
- Przepraszam, masz może wolne miejsce w namiocie?
Ten głos słyszał tylko raz, ale bardzo dobrze go zapamiętał. A kiedy się odwrócił pierwszym, co zobaczył, były długie ciemne loki, podtrzymywane przez słonecznie żółtą opaskę.
- Tak - odpowiedział, zanim zdążył dobrze zastanowić się nad pytaniem.

***
Fale uderzały o brzeg, pozostawiając na skałach jasno zieloną pianę.
Błysk flesza.
Będzie z tego piękne ujęcie!
Starała się nie zniszczyć tej naturalnej mozaiki barw. Przyroda malowała najpiękniejsze obrazy, sztuką było je odpowiednio uwiecznić.
Wybrała aparat. Już dawno odkryła, że nawet nie wie, jak powinna trzymać ołówek, a wszelkie portrety spod jej ręki wyglądały bardziej na karykatury. Pierwszy aparat, starszy model nikona, dostała od mamy jeszcze w gimnazjum. Niedawno tata kupił jej cyfrowy, najnowszy model canona. Starała się używać obydwu, by żadnemu z rodziców nie robić przykrości. Pracując, używała prezentu od ojca. Jednak gdy miała robić zdjęcia tylko dla siebie, te o większej wartości emocjonalnej, brała starszy model.
Teraz trzymała w ręku aparat od matki.
Pochylając się nad kamieniami, nie szukała ładnych ujęć. Chciała się tu ukryć. Nie tylko przed nim, ale i przed samą sobą; siebie bała się najbardziej.

Bo najważniejsze to gonić uciekające motyle.
Kiedyś ktoś jej to powiedział. I tak jej się spodobało, że przytwierdziła te słowa do swojej korkowej tablicy. Teraz je zdejmowała, by za dwa tygodnie zawisły w jej nowym pokoju. W starej kamienicy na przedmieściach Bostonu.
Ojciec zakomunikował jej to przy kolacji, rok po rozwodzie. Oczywiście, jak to było w zwyczaju, nie spytał jej o zdanie. Po prostu ją poinformował. A ona, jak to było w zwyczaju, przyjęła tę decyzję bez sprzeciwu. Miała okazję - rok temu wybrała. Dla ojca był to znak, że teraz zdaje się całkowicie na jego wolę. Po kilku tygodniach porzuciła bezowocne próby buntu.
Odetchnęła głęboko, zdejmując kolejną kolorową szpilkę. Przed chwilą widziała Pawła. Słyszała jego rozmowę z kolegami, mieli jechać nad morze. Pociągiem o piętnastej czterdzieści dwie.
Zerknęła na zegarek. Była piętnasta dwanaście. Pewnie powoli zbiera się do wyjścia. Zarzuca na ramię plecak, całuje mamę w policzek, siostrze obiecuje po raz setny, że przywiezie muszelki. Jeszcze chwila, a trzaśnie drzwiami.
Splotła dłonie, chcąc opanować ich drżenie. Odetchnęła głęboko kilka razy.
Na biurku leżały papiery, a wśród nich kolorowy napis, który dopiero co zdjęła z tablicy.
Podjęła drugą ważną decyzję w swoim życiu. Nie pozwoli by jej marzenia uleciały jak motyle w wietrzne popołudnie. Za wiele poświęciła. O n był tego wart.
Piętnaście minut później czerwona taksówka pędziła w stronę dworca.

Epilog
Szedł powoli. Jej ślady na piasku dawno już rozmyła woda. Wiedział, że będzie czekała na niego w namiocie, jak co dzień. Od sześciu dni...
Zdał sobie sprawę, że nie wyobraża już sobie bez niej ani jednego dnia. Nie mógł doczekać chwili, kiedy już wrócą do domu.
Ona była taka inna od Ani. Spontaniczna, pełna życia, radosna, otwarta...
Uśmiechnął się.
Może i rzeczywiście była nieco zwariowana i nieodpowiedzialna. Ale przecież to najlepszy dowód na to, że się potrzebują. Oboje!
Namiot był pusty. Jedynym śladem jej obecności była żółta chustka, leżąca wśród porozrzucanych ciuchów.
Poczuł gdzieś w klatce piersiowej złowrogie ukłucie, ale zignorował je. Wiedziony ciekawością sięgnął po żółtą szmatkę. Jej zawartość rozsypała się na karimaty.
Zdjęcia.
Oni na plaży.
Chłopaki z winem przy ognisku.
Krople rosy na pajęczynie.
Skały i morska piana.
On w namiocie.
On śpiący przy ognisku.
Chłopaki na tle zachodzącego słońca.
On bawiący się gitarą.
Ślady stóp na piasku.
Cztery rożki.
Stado mew.
Chłopaki grający w piłkę.
Najdłużej przyglądał się fotografii, na której jej żółtą spódnicę rozwiewał wiatr, a ona dłonią próbowała utrzymać włosy w jakimś porządku.

Kiedy Paweł za chwilę odwróci to zdjęcie, zauważy drobne, niebieskie literki, układające się w napis: "przepraszam, ale musiałam wyjechać. nie szukaj mnie" i uświadomi sobie, że nawet nie wiedział, jak ona miała na imię.

koniec
wykorzystano: słowa piosenki "I'm like a bird" Nelly Furtado


Ostatnio zmieniony przez yadire dnia Sob 19:25, 03 Lut 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 1:04, 03 Lut 2007    Temat postu:

Ha, może jestem nienormalna, ale mi się cholernie podobało. I nie masz racji, to nie przypomina "Veerzaary", dzięki ci o Merlinie brodaty! Wink Być może widziałaś te kolory, ale poszłaś w inną stronę i nie stworzyłaś mimowolnej komedii - raczej wrzuciłaś w treść marzenia-motyle, piękne i ulotne. Nie jest słodko, wata cukrowa smakuje piołunem, w końcu i rozwód rodziców, trudne pytania i jeszcze trudniejsze odpowiedzi. Ale te szkiełka dalej są kolorowe, na przekór wszystkiemu, i tworzą bardzo zgrabną mozaikę.

I przepraszam, ale nie lubię dziewczyny w żółtej spódnicy. Nie lubię jej i już. To silniejsze ode mnie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 11:36, 03 Lut 2007    Temat postu:

Leciutkie i ładne opowiadanie.
Nie umiem się o nim wypowiedzieć, nie lubię historii o miłości, ale i tak mi się podobało.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blaidd
moderator byroniczny



Dołączył: 27 Lut 2006
Posty: 2429
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ra-setau

PostWysłany: Sob 16:50, 03 Lut 2007    Temat postu:

O. Ładne. Wakacyjne, ha.

Cytat:
Deszcz bębnił miarowo o parapet, w kuchni unosił się jego zapach wymieszany z wonią mięty. Paweł wystukiwał rytm uderzających kropli o blat stołu. Na oknie bzyczała mucha

- bardzo wakazyjne, pełne ciepłego, wilgotnego zaduchu, ciężkie także od kumulujących się zapachów. I te dżwięki, muchy i deszczu. Cudny kawalątek.

Cytat:
Zdążył zauważyć jeszcze serię błysków flesza, zanim dziewczyna nie zniknęła mu z oczu.

- "(...) zanim dziewczyna zniknęła mu z oczu" chyba będzie lepiej. Zrobił coś przed tym (= zanim), co zrobiła ona.

Cytat:
Zwłaszcza, że to ona z nim zerwała, kiedy na urodziny podarował jej żółtą chustkę. (...) Chłopaki namawiali go na wyjazd. Sam zresztą miał na to ochotę, zwłaszcza w perspektywie (...)

- pierwsze zdanie wywołało prychnięcie - bardzo dobre rozwiązanie, ta chustka. Intensywnie zainteresowuje Czytelnika, przynajmniej mnie, być może błyskotliwością - czemu nie wykorzystać tutaj elementu, który się już pojawił (niemal jak symbolu)? To tak jak z malowaniem - najlepiej korzystać z kolorów, których już się użyło.
Zbyt blisko powtórzenie 'zwłaszcza'.

Yhm, Hekate, ja też ostatecznie nie polubiłam Dziewczyny w żółtej spódnicy. Ale wiem, czemu. Skoro Paweł "był tego wart", to nie powinna go była zostawiać. No jasne, musiała, bo miała wyjechać za Wielką Kałużę, ale to w takim razie, jeśli nie chciała go zranić, nie powinna była...
A zresztą, może ja w głębi też potrafiłabym taka być? Nie, pewnie nie, bo za mną faceci nie szaleją na tyle, żeby na pytanie o wolne miejsce w namiocie, odpowiadać 'tak'.

Podobało mi się, Diruś.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Sob 19:24, 03 Lut 2007    Temat postu:

Dzięki Blaidd za wskazówki, zastsowano.

Kurczę, aż mnie zaskoczyłyście, bo nie byłam pewna, czy się spodoba. Bo to jest takie... No bardzo wzięte z życia, ale jednocześnie strasznie odrealnione. Pierwowzorem Dziewczyny w żółtej spódnicy jest moja koleżanka, która właśnie przez swoje zachowanie traci coraz więcej znajomych. Znaczy moim skromnym zdaniem, to raczej winny jest jej ojciec, któremu ona nie umie się postawić. Z drugiej strony, w ten sposób W. straci to, co ma, będąc posłuszną córeczką...
Ech, skomplikowana sytuacja.
Tym niemniej - również powiedzonka przejęte od Ktosika (czasem trudno go zrozumieć, na przykład przez jakiś czas nie wiedziałam, ze mówiąc "środek komunikacji miejskiej" ma na myśli zwykły autobus) - cieszę się, że się spodobało : )
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blaidd
moderator byroniczny



Dołączył: 27 Lut 2006
Posty: 2429
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ra-setau

PostWysłany: Nie 13:25, 04 Lut 2007    Temat postu:

Hm, tak rzeczywiście można stracić znajomych, przyjaciół... A wydawać by się mogło, że takich zwariowanych ludzi się bardzo lubi... Może bardzo się ich lubi, o ile nie przesadzają, bo to prowadzi do ranienia innych.

...
(przypomina się Paciut)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin