Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

[HP, NZ] Kolumbowie

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Sob 16:02, 06 Cze 2009    Temat postu: [HP, NZ] Kolumbowie

Karolina się wstydzi. Nie będzie wyznawać swoich grzeszków lunatycznych. Powie tylko, że złamała zasadę - miała to Wam pokazać po spisaniu całości. Ale Karolina czekać nie potrafi.

ostrzeżenia (?) : powojenne, trochę niekanoniczne



KOLUMBOWIE

Prolog pierwszy
Zwycięstwo przychodzi o poranku. Kiedy opadnie już bitewny kurz, kiedy wygrani wrócą do domów na zasłużony odpoczynek, kiedy nagłówki gazet radośnie obwieszczą koniec walki i początek nowego ładu.
Czarodziejski świat po raz pierwszy od dwóch lat z nadzieją spojrzał na nowy poranek. Świat bez Voldemorta wreszcie stał się rzeczywistością. Ci, którzy przez ostatnie dwa lata drżeli ze strachu na każdy głośniejszy dźwięk, świętowali mocą petard i fajerwerków. Madame Rosmerta otworzyła swoje Królestwo po kilku miesiącach przerwy. Sklepy na Pokątnej, od dawna noszące żałobną czerń lub zabite deskami, ponownie przystroiły się w swoje wielobarwne szaty. Na słupach ogłoszeniowych w całej magicznej Anglii pojawiły się wizerunki zwycięzców, głoszące radosną nowinę.
- Świat oszalał - relacjonował reporter CRR, próbując rozmawiać z rozentuzjazmowanym tłumem na ulicy. - Barwne korowody, okrzyki radości, szampan i piwo lejące się strumieniami... Czarodzieje w całym Londynie po miesiącach strachu o własne życie, świętują obalenie Voldemorta!
- Wiedziałam, że tak będzie - mówiła wiedźma o skrzeczącym, szorstkim głosie. - Przecież ta psychoza nie mogła trwać wiecznie!
- Cieszę się, że nareszcie mamy to wszystko za sobą - twierdził inny, męski głos. - Teraz nareszcie mamy szansę na normalne życie.

Prolog drugi
Zwycięstwo przychodzi o poranku. Kiedy opadnie już bitewny kurz, kiedy wygrani wrócą do domów na zasłużony odpoczynek, kiedy nagłówki gazet radośnie obwieszczą koniec walki i początek nowego ładu.
Domowe skrzaty przygotowywały śniadanie w kuchni na Grimmauld Place, starając się zachowywać jak najciszej. Stworek upierał się, że sam doskonale sobie poradzi, jednak Mrużka nie mogła siedzieć bezczynnie. Kończyli nakrywać do stołu, kiedy usłyszeli skrzypnięcie drzwi.
- To bardzo miłe z waszej strony - powiedziała sennym głosem Luna Lovegood, przytrzymując się framugi.
- Nie powinna panienka jeszcze wstawać! - pisnęła Mrużka, w kilka sekund znajdując się u jej boku. - Panienka jeszcze słaba! Mrużka zaniesie jej śniadanie na górę.
Luna uśmiechnęła się blado.
- Myślę, że zjem tutaj. Potrzebuję towarzystwa żywych istot.
Skrzaty spojrzały po sobie, potakując ze zrozumieniem głowami. Czarodzieje mogli sobie o nich opowiadać cokolwiek chcieli, ale skrzat potrafił zrozumieć czarodzieja.
- Podziwiam was, wiecie?
Stworek z dumą pogładził się po bogato haftowanej poszewce na poduszkę - ubierał ją tylko na specjalne okazje.
- Jesteście w stanie po tym wszystkim normalnie wstać i... i żyć.
Mrużka podeszła do Luny i spojrzała na nią olbrzymimi, zielonymi oczami.
- Takie już zadanie skrzatów, panienko Luno. Cokolwiek by się nie działo, skrzaty muszą być gotowe.
Luna pogładziła ją po kręconych, brązowych włosach.
- Oddany i wierny mały lud... Wielu z nas zapłaciło za to, że traktowało was gorzej niż zwierzęta...
- I niejednemu z nas przywiązanie tych maluchów uratowało życie - rozległ się cichy głos.
Ginny Weasley bezszelestnie przeszła przez kuchnię, usiadła koło Luny i położyła jej głowę na ramieniu.
- Udało się, Luno. Wygraliśmy - szepnęła, niewidzącym spojrzeniem patrząc na stół. - Wrócimy do normalności.
Luna długo nie odpowiadała. Sięgnęła po kubek z ciepłą herbatą podsunięty przez Mrużkę i opróżniła go do połowy.
- Jaka jest normalność, Ginny? - zapytała Luna głosem lżejszym od powiewu wiatru.
Ginny wydawało się, że pytanie odbija się echem po kamiennych ścianach kuchni.
- Nie mam pojęcia...


Rozdział pierwszy
NAS NAUCZONO. NIE MA MIŁOŚCI.
JAKŻE NAM JESZCZE UCIEKAĆ W MROK
PRZED ŻAGLEM NOZDRZY WĘSZĄCYCH NAS,
PRZED SIECIĄ WZDĘTĄ KIJÓW I RĄK
KIEDY NIE WRÓCĄ MATKI NI DZIECI
W PUSTEGO SERCA ROZPRUTY STRĄK.
["POKOLENIE" K. K. BACZYŃSKI]

Angelina pożegnała się z pozostałymi najszybciej. Na myśl, że po raz pierwszy od tego wszystkiego zostanie naprawdę sama, lodowate zimno wypełniło jej serce. Jednak obecność pozostałych wiązała się z obecnością George'a, a każde spojrzenie na jego twarz przypominało jej to, co wszystkimi siłami spychała w oddalony kąt podświadomości. Siedząc naprzeciwko niego przy stole, czuła jakby patrzyła na przyszłość, do której zatrzaśnięto jej drzwi.
- Zaglądaj do nas, kochanie - Pani Weasley mocno przytuliła ją na pożegnanie. - Nawet jak wrócimy do Nory, wiesz przecież jak tam trafić.
Angelina pokiwała głową.
- Do widzenia, pani Weasley.
Odsunęła się i zbiegła ze schodów. Zanim się odwróciła, dom przy Grimmauld Place 12 zniknął. W jednej chwili zapragnęła, by ostatnie wydarzenia tak samo zniknęły z jej pamięci. Chociaż wspomnienia te były na tyle drogie, że nigdy nie chciałaby o nich zapomnieć.
Kiedy kilka miesięcy temu Angelina przyłączyła się do Zakonu Feniksa miała świadomość, że zwycięstwo przyniesie ofiary. Wiedziała, że ryzykuje własne życie, była świadoma do czego mogą posunąć się śmierciożercy. Nie miała jednak pojęcia, jakie spustoszenie sieje wojna w duszy człowieka.
Angelina straciła coś więcej niż spokój. W ciężkich chwilach, których ostatnimi czasy było coraz więcej, odpływała na chwilę w przyszłość. Pozwalała własnej wyobraźni na układanie tego, co będzie "po wszystkim". Miała wiele planów - wyjazd na kontynent, ukończenie studiów, później może ustatkowanie się, własny dom... I chociaż nic nie było jeszcze postanowione, w każdym z tych przedsięwzięć było miejsce dla Freda Weasleya.
Utracenie czegoś tak pewnego, jak jego obecność, było wręcz niemożliwe; w najgorszych wizjach, on zawsze był obok.
Nie wiedziała, w jaki sposób znalazła się przed ich sklepem. W kieszeni wciąż miała klucze do ich mieszkania. Zanim zdążyła się zorientować co robi, znalazła się w środku.
Angelina nie płakała, kiedy jej matka umierała na raka; ani wtedy, gdy jej ojciec zdecydował, że nie może żyć bez niej. Gdy Minerwa McGonnagall przekazała jej te informacje, miała wrażenie, że twarz dziewczyny wyryta była z kamienia. Angelina nie uroniła ani jednej łzy, gdy zobaczyła Go wśród innych poległych; również w czasie pogrzebu zdawało się, że zachowywała stoicki spokój. Tylko opierająca się na jej ramieniu Luna zauważyła drżenie dłoni.
Stojąc pośrodku jego pokoju, Angelina zapragnęła przestać oddychać. Miała wrażenie, że jej serce wyrwano i brutalnie rozdarto na milion małych kawałków. Bezwiednie osunęła się na podłogę i przytuliła twarz do bluzy, wciąż przesiąkniętej Jego zapachem.

Fred, czując potrzebę zajęcia czymś dłoni, skubał nitki swetra, wychodzące z rozcięcia na łokciu. Nie należał do nerwowych osób - owszem, był nieco porywczy, gwałtowny i lekkomyślny, jak to Gryfon - ale gdy innych ogarniał stres, on zdawał się na instynkt i zwykle dobrze na tym wychodził. Tym razem, czekając pod salą numerologii aż siódmy rok skończy zajęcia, nie całkiem świadomie poruszał dłońmi.
Wreszcie, po niezwykle długich dziesięciu minutach, drzwi sali otworzyły się i wyszła z niej grupa uczniów. Angelina, na którą Fred czekał, pojawiła się jako ostatnia, rozmawiała z profesor Vector.
- ... najpierw po kilka razy sprawdzić, czy dobrze wykonałaś obliczenia, a dopiero potem skupiać się na właściwościach wyników.
Angelina ze zrozumieniem pokiwała głową, chowając pergamin do torby.
- Myślę, że w przyszłym tygodniu umówimy się na jakiś termin, dobrze?
- Oczywiście - zapewniła dziewczyna. - Dziękuję i do widzenia, pani profesor.
- Do zobaczenia, Angelino.
Fred wytarł dłonie o spodnie i ruszył jej na spotkanie.
- Siemano, gdzie pracujesz?
Angelina niemal na niego wpadła, dostrzegając go dopiero w ostatniej chwili.
- Fred! Nie rób tak!
- Ależ moja droga!... W ramach przeprosin daj się wyciągnąć na spacer po błoniach.
Angelina zerknęła w stronę okna.
- No nie wiem... - mruknęła z ociąganiem. - Mam jeszcze zajęcia z Flitwickiem.
- Flitwick nie sklątka, nie wybuchnie.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- A nie możemy tego przełożyć na popołudnie?
Fred w zamyśleniu potarł brodę.
- Nie wiem, nie wiem, musiałbym ustalić czy mam czas w moim napiętym terminarzu spotkań...
- Nie to nie. - Wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę schodów.
Fred spoważniał w jednej chwili, dogonił ją i chwycił za rękę.
- Żartowałem przecież, Angela! Mam czas, mam mnóstwo czasu! Spotkajmy się tutaj, jak skończysz zajęcia.
- O szesnastej - wtrąciła.
- Czyli o szesnastej - potwierdził Fred z szerokim uśmiechem na twarzy.
[center]*[/center]
Tafla jeziora falowała lekko, kiedy macki wielkiej kałamarnicy błądziły po jego powierzchni w poszukiwaniu jedzenia, rzucanego przez Freda i Angelinę stojących na brzegu.
- Hermiona wścieknie się na ciebie, kiedy dowie się, że prosiłeś skrzaty o dodatkowe porcje kolacji na wynos. - Angelina uśmiechnęła się, odgarniając kosmyk włosów uparcie wchodzący jej do ust.
- Na ciebie też, kiedy usłyszy, że zamiast to zjeść, wszystko wyrzuciłaś do jeziora.
Fred usiadł po turecku, twarzą zwrócony w stronę słońca. Dziewczyna przyłączyła się do niego.
- W czynie społecznym, dokarmiam przecież wodne żyjątka.
Fred parsknął śmiechem.
- "Żyjątka"? Bardzo oryginalne określenie na druzgotki, kałamarnicę, a już zwłaszcza trytony.
Kałamarnica znalazła ostatnie ciastko i łapczywie wciągnęła je pod powierzchnię wody. Stado ptaków wyleciało z lasu, skąd po chwili dobiegł odgłos walącego się drzewa. Zapanowała cisza, przerywana tylko chlupotem wody - kałamarnica najwyraźniej wciąż miała ochotę na coś do jedzenia.
- Źle się dzieje w Hogwarcie - odezwał się niespodziewanie Fred. - Tu już nie jest jak dawniej.
- Nie ma Dumbledore'a.
Fred odchylił głowę, spoglądając w niebo.
- Ministerstwo wtargnęło tu ze swoimi brudnymi łapskami - ciągnął Fred, zdając się nie słyszeć Angeliny. - Harry się nie skarżył, ale Umbrigde się nad nim znęca.
- Na szczęście mamy Gwardię - rzuciła Angelina.
- Angela, muszę ci coś powiedzieć.
Fred spojrzał na nią. Angelina po raz pierwszy widziała go z tak poważnym wyrazem twarzy.
- George i ja rzucamy szkołę. Nie wiemy jeszcze jak, ale nam już wystarczy; zresztą do tego, co chcemy robić, nie potrzebujemy Hogwartu.
Angelina patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Zwariowałeś? Przecież zostało ci już tylko kilka miesięcy!
- Właściwie nie wiem dlaczego, ale chciałem, żebyś wiedziała.
Angelina wstała.
- Weasley. Uważam, że jesteś kompletnie niezrównoważony i absolutnie nieodpowiedzialny!
Fred również wstał.
- To chyba moja decyzja, prawda? A ty nie zachowuj się jak moja matka, Johnson.
- Zawsze tak jest! Kiedy jesteście najbardziej potrzebni, uciekacie!
Zanim Fred zdążył cokolwiek powiedzieć, odeszła rozwścieczona w stronę zamku. Fred zacisnął dłonie ze złością. Miał już pójść, kiedy coś błysnęło w trawie. Podniósł spinkę do włosów i poszedł powoli śladami Angeliny.

Kiedy uniosła głowę, nie była w stanie uświadomić sobie, jak długo już tu jest. Wydawało się, że minęło zaledwie kilka minut, tymczasem w pokoju panowała ciemność - a przecież kiedy się tu znalazła, zalany był słońcem.
Wstała, z trudnością utrzymując równowagę na obolałych kolanach, i podeszła do okna. Chociaż na niebie zalśniły już gwiazdy, radosna fiesta na ulicach wciąż trwała. Tłum barwnych postaci przelewał się Pokątną we wszystkich możliwych kierunkach, fajerwerki nadal oświetlały okoliczne budynki, a hałas nie zmniejszył się ani o jotę.
Angelina przymknęła na chwilę oczy, czując nadchodzący ból głowy.
Musiała jak najszybciej stąd wyjść. Obecność Freda czuła tu silniej niż gdziekolwiek indziej, a wciąż nie była w stanie odnaleźć się w nowej sytuacji. Jej świat w jednej chwili opustoszał - nie miała pojęcia, kiedy będzie mogła swobodnie się w nim poruszać.
Na ulicy nie było lepiej. Dotychczas samotna lub otoczona gronem bliskich ludzi - teraz znalazła się w tłumie nie tylko obcych, ale i szczęśliwych czarodziejów. Jak się okazało, na to również nie była jeszcze gotowa.
Skręciła w jedną z bocznych uliczek, chcąc uniknąć rozmów i zaczepek. Potknęła się o coś, gdy się odwróciła zobaczyła, że była to kukła przypominająca postać Voldemorta. Szalony tłum najwyraźniej urządził triumfalny pochód z podobizną tego, którego imienia bał się do tej pory wymawiać.
W swoim mieszkaniu nie była od blisko tygodnia. Cały wolny czas spędzała na Grimmauld Place lub w Norze. Do tej pory nie zdążyła się tutaj urządzić, pod ścianami stały nierozpakowane kartony, sypialnia wyglądała jak pobojowisko, a w kuchni zalegały niepozmywane talerze.
Odetchnęła z ulgą. Nareszcie może czymś się zająć.
Jej umysł układał listę tego, co musi zrobić: pozmywać, odkurzyć, umyć okna, zetrzeć kurze, pościelić łóżko, rozpakować kartony...

Fred długo się naszukał, zanim odnalazł Angelinę na Północnej Wieży. Siedziała oparta o blankę, ze wzrokiem utkwionym w półokrągłej tarczy księżyca. U jej stóp leżała miotła.
- Angela... - powiedział, jednak zachrypnięty głos nie dotarł do dziewczyny.
Kiedy chrząknął, spojrzała w jego stronę. Wytarł dłonie o spodnie i podszedł, patrząc w jej ciemne oczy.
- Posłuchaj, chciałem, żebyś wiedziała wcześniej, bo... - zająknął się i znów odchrząknął. - Gdybym tak po prostu zniknął bez słowa pożegnania, pewnie już nigdy nie chciałabyś na mnie spojrzeć, a... no, nie chciałbym tego - zakończył nieporadnie.
Rzucił jej nieśmiały uśmiech, ona jednak znów patrzyła na księżyc. Odszedł. Kiedy kładł dłoń na klamce, usłyszał szybkie kroki. Po chwili poczuł ciepłe wargi Angeliny na swoich ustach.


cdn.


Ostatnio zmieniony przez yadire dnia Sob 16:03, 06 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Noelle
robalique



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 2024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:45, 11 Cze 2009    Temat postu:

Coś nowego na stronie. Kieliszek denaturatu z tej okazji...

Kolumbowie. No, faktycznie.
I nawet wierszyk przerabialiśmy kiedyś na lekcji... dawno temu w gimnazjum.

Cytat:
[center]*[/center]

Problemy techniczne Wink

Stworek. A może to jednak o Zgredka chodziło... Z tego co pamiętam, to takie małe paskudztwo ze Stworka było. Brr.

Do Angeliny powinnam mieć neutralny stosunek. Jak i do całego tekstu. Neutralny stosunek do obyczajówki. Co za romansss, i Fred znów utrupiony(nie lubią go ludzie, czy jak...) A, no tak, w kanonie też został utrupiony. No dobra, ciekawe co dalej wymyślisz. Może w stylu "Maszynki do ćwierkania", hm.

Kukła Voldemorta... Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Sob 13:07, 15 Sie 2009    Temat postu:

Nie o to walczyli, prawda? Nigdy nie byłam jakąś wielką fanką bliźniaków, dużo bardziej dotknęło mnie w siódmym tomie sieroctwo Teddy'ego, ale śmierć Freda zawsze wydawała mi się takim... końcem niewinności. Bolesnym bardziej ze względu na to, co reprezentowała, niż sam fakt odejścia. To tyle o treści.

Co się zaś tyczy formy... trochę to patetyczne, ale nie w stopniu, który by je kompletnie dyskredytował. Sama nie jestem bez winy, jeśli chodzi o patos, i tak sobie myślę, że bez niego opowieści wojenne straciłyby sens, także jestem w stanie doskonale zrozumieć pokusę stosowania go w nadmiarze Very Happy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 16:32, 15 Sie 2009    Temat postu:

Powinnam zajrzeć tu już wieki temu, ale ponieważ wybyłam z lunatycznego, to przestałam też czytywać zamieszczane tu teksty. Przepraszam. Strasznie głupio, że takie interesujące opowiadanie dostało tak mało komentarzy.

Powiem tak, bardzo, ale to bardzo subiektywnie: mam mieszane uczucia. I nie mówię w tym momencie o stronie technicznej, bo stylistycznie "Kolumbowie" są napisani dobrze. Pewnie jakieś drobne korekty by się przydały, ale to pikuś. Problem mam z tematyką - a raczej ze sposobem, z tonem jej podania. Z jednej strony zazdroszczę, bo nawet w "Mozaice z szubienicą" nie miałam odwagi jawnie nawiązywać do polskiej, okupacyjnej rzeczywistości i chyba nawet tego nie chciałam, ty natomiast tytułem i cytatami ten związek mocno podkreślasz. Gratuluję odwagi, serio! Z drugiej jednak strony... wojenna rzeczywistość najbardziej chyba uderza przez nagie fakty, a nie przez odautorskie komentarze. Jestem w tym momencie niesprawiedliwa, ale jednak wspomniany przez Cerere patos (chociaż ja bym to raczej nazwała bezpośredniością, dokładnym opisywaniem stanów emocjonalnych) trochę mnie zmęczył. Podejrzewam, że tak już jest ze wstępami i mam nadzieję, że jak się fabuła rozwinie, to zapodasz nam rozwinięcie zapierające dech w piersiach i wykańczające psychicznie.

[wklejałaś na Mirriel dalsze fragmenty, bo nie zaglądałam? jeśli tak, to mogłabyś wrzucić ciąg dalszy także na lunatyczne?]

Drugi problem to czasy i bohaterowie. Zatrzymałam się na etapie I wojny z Voldemortem i kurde za cholerę nie mogę się przestawić na realia tej drugiej, z Wielką Trójcą w roli głównej. Chwała ci za to, że przybliżasz nam postać Angeliny, bo kompletnie nie mam o niej wyobrażenia. Jest mi obojętna. A tutaj zaczyna się powoli wyodrębniać, zwracać na siebie uwagę i podejrzewam, że trudno będzie mi potem przestawić się na wersję Angeliny innego, niż twoje, autorstwa.

Czasy powojenne to trudny problem (trudność z przystosowaniem się do nowej rzeczywistości, straty, wspomnienia, kryzysy, nadzieje, odbudowy i ruiny), porwałaś się na kawał kontrowersyjnego tematu! Trzymam kciuki, żebyś mu podołała, w każdym razie ja się będę twoim "Kolumbom" uważnie przyglądać.

[swoją drogą za pierwszym razem przez "Kolumbów" Bratnego nie przebrnęłam. mam zbyt żywą wyobraźnię. ale po obejrzeniu mini-serialu sięgnęłam po książkę raz jeszcze i paru obrazów chyba nigdy nie zdołam wyrzucić z pamięci]

Czekam na ciąg dalszy, towarzyszko Yadire!
Oby szybko nastąpił.


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Sob 16:38, 15 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Wto 23:21, 01 Wrz 2009    Temat postu:

O.
Takie jest moje zdziwienie, kiedy tu zajrzałam. Przyznaję się bez bicia, że emigrowałam, chyba już na stałe. Miałam zamiar oczywiscie pokazać Wam "Kolumbów", moje miłe Panie, jednak chciałam to zrobić dopiero po zakończeniu. Pewnie dlatego zapomniałam, że ich tu umieściłam. Kajam się zatem i już dokładam kolejne części (tak, Szefowo, na Mirriel dodawałam/dodawać zamierzam kolejne części w miarę często).
Poza tym - JAK TU SIĘ ZMIENIŁO! Przez kilka minut szukałam miejsca, w które powinnam kliknąć, żeby napisać odpowiedź. Ale nie ukrywam, całkiem tu uroczo.
Się rozgadałam niepotrzebnie. Proszę wybaczyć.



PS. PRZED LEKTURĄ
WARTO ZAPOZNAĆ SIĘ Z [link widoczny dla zalogowanych]
[DROBIAZG NA DWA KĘSY].
[/size][/center]





ROZDZIAŁ DRUGI

NIE MA ŻADNYCH POWROTÓW. POPĘKANE URNY,
Z KTÓRYCH WIATR WYWIAŁ LUDZI, ZDARZENIA I SŁOWA,
TO WSZYSTKO ZATRZAŚNIĘTE - JAKBY WIEKO TRUMNY,
I TY TYLKO KRWAWISZ SAM JAK ŚCIĘTA NAGLE GŁOWA.
["KSIĄŻKA LEŻY NA STOLE" K. K. BACZYŃSKI ]


Świat czarodziejów powoli wracał do normalności. Wojna zakończona, fiesta również - nadszedł czas, by w magicznej Anglii zapanował nowy porządek. Społeczność wciąż śledziła doniesienia na temat nowo powołanego rządu tymczasowego, złożonego z bardziej i mniej zasłużonych w trakcie wojny czarodziejów.
- ... z naszych badań wynika, że opinia publiczna największym zaufaniem darzy uczestników wielkiej bitwy o Hogwart. Wybraniec unika dziennikarzy, nie wydał również żadnego oświadczenia, odkąd w sondażu przeprowadzonym specjalnie dla naszej stacji uzyskał największy procent poparcia na stanowisko nowego ministra magii. Nie ukrywam, że mimo wielkiego uznania dla działań naszego bohatera, dziwi mnie trochę taki wynik. Ostatecznie Harry Potter, jakkolwiek by nie było, ma dopiero osiemnaście lat. Jeśli wierzyć pogłoskom, osobą, na której barki spadnie unormowanie sytuacji w naszej społeczności, będzie ktoś z rodziny Weasleyów...
Angelina na chwilę przerwała polerowanie sztućców. Uniosła głowę znad stołu i martwym wzrokiem spojrzała w przestrzeń.
- ... Jak wiadomo, jej członkowie zaliczają się do grona najbliższych przyjaciół pana Pottera, kilkoro z nich pracowało w ministerstwie jeszcze za czasów Korneliusza Knota; brali również aktywny udział w walce z Voldemortem...
Angelina prychnęła. Odkąd Harry pokonał Czarnego Pana, czarodzieje w ciągu zaledwie jednej nocy przestali obawiać się jego imienia.
- ... Artur Weasley jako najczęściej typowany kandydat na stanowisko ministra...
Wyłączyła radio. Nie mogła słuchać tego nazwiska odmienianego przez wszystkie przypadki. Na to było jeszcze za wcześnie.
Odłożyła ostatnią srebrną łyżeczkę - komplet staroświeckich sztućców, jak wszystko praktycznie, odziedziczyła trzy lata temu po rodzicach - do drewnianego kuferka i zamknęła go na kluczyk. Angelina nigdy nie była pedantką, jednak od niedawna chaos, którego do tej pory nawet nie dostrzegała, doprowadzał ją do szału. Tydzień temu jej mieszkanie wyglądało, jakby dopiero co się przeprowadziła, teraz wszystko miało swoje miejsce. A kiedy coś znajdowało się nie tam, gdzie powinno, dostawała szału.

Fred wysłał Angelinie zaproszenie tuż po otwarciu sklepu, ale dziewczyna bardzo długo nie odpowiadała. Fred przypuszczał, że to pewnie skutek działań Umbridge i jej Brygady Inkwizycyjnej. Późniejsze wydarzenia w Ministerstwie oraz rozkręcanie własnego interesu sprawiły, że nie miał czasu ani głowy do próby nawiązania kontaktu z Angeliną.
Dlatego zdziwił się, gdy pewnego dnia zobaczył znajomą sylwetkę przy półce z pufkami. Rozpromienił się i wyszedł zza lady.
- Obawiam się, że te stworzenia są dla pani zbyt groźne, panno Johnson. Nawet mój brat Charlie nie odważył się ich tknąć.
Angelina drgnęła i odwróciła się, mrużąc oczy.
- Fred - stwierdziła.
Chłopak uśmiechnął się szelmowsko.
- Jesteś pewna?
- Tak jak tego, że George jest teraz u twoich rodziców - dziewczyna uśmiechnęła się. - Spotkałam go u Fortescue.
- No pięknie! - Fred próbował udawać oburzonego. - Ja tu haruję jak głupi, a ten przepuszcza nasze galeony stołując się na mieście!
Angelina włożyła rękę do terrarium i pogłaskała pufki, które ochoczo garnęły się do jej dłoni.
- I jak ci się podoba? - spytał Fred, nie próbując nawet ukrywać dumy w głosie. - Nasze małe królestwo!
Angelina rozejrzała się i pokiwała głową z uznaniem.
- Jestem pod wrażeniem - przyznała poważnie. - Powiem ci, że jak usłyszałam o tym waszym pomyśle, to nie wierzyłam, że wam się uda. A tu proszę, niespodzianka.
Fred poprowadził ją za ladę i zaproponował coś do picia.
- Wysłałem ci zaproszenie na otwarcie, ale chyba go nie dostałaś.
Angelina pokręciła głową.
- Dopiero po powrocie Dumbledore'a, kiedy zmusił Malfoya i resztę do zwrócenia skradzionych listów. A wtedy miałam egzaminy i sam rozumiesz, nie mogłam się wyrwać nawet na chwilę.
- Właśnie, zapomniałem - przecież jesteś już absolwentką!
Angelina uśmiechnęła się.
- A i owszem.
- I co dalej? Praca czy studia?
- Nie wiem. Mam kompletny mętlik w głowie. Na szczęście nie muszę się martwić o mieszkanie i utrzymanie, z tego co zostało mi po rodzicach mogę spokojnie studiować i pracować dorywczo. Tylko nie wiem, co chciałabym studiować...
- A nie chciałaś iść na Akademię Magomedyczną?
- Bardzo chciałam. Tylko boję się, że nie dam rady. To ciężkie studia...
- Angela, proszę cię! - przerwał jej. - Kto, jeśli nie ty, mógłby sobie z tym poradzić?
- Zastanówmy się... Każdy Krukon?
Fred machnął ręką.
- Daj spokój. Żeby móc pracować w Mungo, trzeba być o wiele odważniejszym, niż przeciętny Krukon.
- No niby tak... Ale nie tylko tego się boję - Angelina ściszyła głos.
By móc ją usłyszeć, Fred kucnął u jej boku.
- Boję się tego, co się szykuje... Z Sam-Wiesz-Kim...
Fred uspokajająco objął jej zaciśnięte pięści.
- To zostaw mi.
*
- Ooo, proszę! Któż to się obudził!
Fred syknął, donośny głos brata wżynał się w każdy skrawek jego mózgu. George, chociaż był świadom cierpienia, jakie zadaje Fredowi, mówił dalej.
- Pamiętasz wczorajszy powrót do domu? Dzisiejszy właściwie, jeśli się zastanowić... W każdym razie chwała Merlinowi, że pod nami jest tylko sklep, a nie jacyś upierdliwi sąsiedzi! Pewnie mielibyśmy dziś kwas.
Podsunął bratu musującą ciecz w wysokiej szklance.
- Taki mugolski sposób na kaca, całkiem skuteczny. Swoją drogą, to zastanawiające. O ile cała nasza rodzina słynie z mocnych głów, ty jeden się uchowałeś. Nawet nasza maleńka siostrzyczka...
- Jeśli o to chodzi - warknął Fred - to gdy piję, trzymam się nieźle...
- Ale jako jedyny następnego dnia wyglądasz tak jak teraz.
Fred bez słowa wypił jednym łykiem całą zawartość szklanki i skrzywił się z niesmakiem.
- Cóż, sok dyniowy to to nie jest... - mruknął.
George uśmiechnął się.
- Życie braciszku, życie. Powiedz mi lepiej, z kim wczoraj tak zabalowałeś.
Fred po raz pierwszy się uśmiechnął.
- A wiesz, nie tylko spotkałeś wczoraj Angelę.

Na parapecie leżał stos książek. Nie pamiętała już, kiedy je tu położyła. Wiedziała tylko, że leżały tu przez cały czas, tylko ich nie ogarnęła mania porządków Angeliny. Zupełnie, jakby nie było dla nich miejsca w jej mieszkaniu. Zaniosła kuferek ze sztućcami do dużego pokoju i sięgnęła po książki.
Dwie pierwsze to podręczniki akademickie. Niechętnie odłożyła je na stolik przy fotelu. Już niedługo skończy się jej okres ochronny, będzie musiała wrócić na uczelnię. Często wieczorami postanawiała, że następnego ranka pójdzie na zajęcia. Jednak po przebudzeniu uświadamiała sobie, że jest za wcześnie na powrót do normalności. Wówczas wstawała i zaczynała robić porządki - jak poprzedniego ranka, i poprzedniego, i poprzedniego...
Wróciła do kuchennego stołu. Kolejne trzy książki to podręczniki do eliksirów. W Hogwarcie rzadko z nich korzystała, w czasie pierwszego semestru studiów nauczyła się ich niemal na pamięć. Odruchowo wstała, by odłożyć je na półkę - poczekają, aż jej dzieci pójdą do Hogwartu. Ledwie ta myśl pojawiła się na granicy jej umysłu, zacisnęła dłonie na książkach, po czym cisnęła je do śmieciożerki.
Kiedy wzięła do ręki ostatnią książkę, ta otworzyła się na pierwszej stronie. Angeli - F. głosiła dedykacja nagryzmolona w rogu kartki. Dziewczyna wpatrywała się przez chwilę w koślawy napis, po czym odłożyła ją na parapet. Nie, dla niej jeszcze nie było tutaj miejsca.

Chociaż poprzedniego wieczora Angelina zdecydowała wrócić na uczelnię, kiedy obudziła się o ósmej rano jak zwykle wzięła się za porządkowanie pedantycznie czystego mieszkania. Poranną ceremonię zakłóciło pukanie do drzwi.
- Kto tam? - zapytała, po raz pierwszy od wielu dni używając głosu.
- George. Możesz mnie wpuścić?
Angelina otworzyła drzwi i bez słowa wpuściła gościa, nie patrząc w jego kierunku.
- Jak tu czysto - mruknął George, rozglądając się po wnętrzu mieszkania. - Kiedy byłem tu ostatnio, wyglądało trochę inaczej.
- Miałam dużo wolnego czasu - powiedziała cicho.
George odgarnął dłońmi zbyt długie włosy.
- Przydałaby się w sklepie twoja pomoc. Pomyślałem, że chciałabyś...
- Nie mam czasu.
George obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem.
- Nie masz czasu? Jesteś zbyt zajęta siedzeniem w domu i robieniem porządków?
Nie odpowiedziała.
- Mojemu bratu by się to nie spodobało.
Angelina po raz pierwszy spojrzała na niego, a jej wzrok zdawał się parzyć.
- Nieobecni nie mają prawa głosu - syknęła.
George wzruszył ramionami.
- Jak chcesz. Jakbyś mnie szukała, będę w sklepie.
- Nie będę cię szukała, żegnam - odpowiedziała chłodno, wskazując George'owi drzwi.

Kilka godzin po wyjściu George'a Angelina przebudziła się z letargu. Zazwyczaj kładła się około południa, kiedy skończyła sprzątać, i leżała nieruchomo przez kilka godzin, wpatrując się w biel sufitu. Potem zabierała się za popołudniowe porządki i po kilku godzinach zmywania, odkurzania oraz polerowania brała gorącą kąpiel, by ponownie pogrążyć się w półśnie.
Tym razem było inaczej. Angelina usiadła na łóżku i po raz pierwszy od dawna rozejrzała się po swoim pokoju. Była świadoma tego, jak zachowywała się przez ostatnie dni, jednak spotkanie z kimś, kto nie był wytworem jej własnej wyobraźni, poruszyło uśpioną potrzebę kontaktu z innymi żywymi istotami.
W łazience długo wpatrywała się w swoje odbicie. Zmieniła się. Jej policzki się zapadły, oczy wydawały się jeszcze większe, wargi miała popękane, a włosy straciły blask. Przemyła twarz kilka razy, ale jej odbicie nie zmieniało się. Tknięta impulsem sięgnęła po nożyczki leżące na umywalce - po chwili spory kosmyk włosów wylądował na drewnianej podłodze.

Dłonie Freda błądziły po ciemnej skórze na ramionach Angeliny. Dziewczyna westchnęła, kiedy jego usta dotknęły jej szyi. Kiedy przechyliła głowę, jej długie, ciemne włosy musnęły jego ramię. Objął ją mocniej, delikatnie zsuwając ramiączko sukienki. Miękka skóra była jakby stworzona do pocałunków.
Mimo że poddasze wypełnione było ciepłym, sierpniowym powietrzem, jej dłonie były zimne jak bryłki lodu. Fred przypomniał sobie, jak kiedyś w trakcie wspólnej nauki w bibliotece, Angelina przez chwilę przypominała mu królową krainy śniegu. Co - biorąc pod uwagę kolor jej skóry - było całkiem niebanalnym skojarzeniem. Dziś, tak jak wtedy, cała była zimna jak z lodu - tylko w jej oczach jarzył się jakiś ognisty błysk.
- Angela... - szepnął, pochylając się ku jej szyi.
Drgnęła, czując na skórze jego oddech. Spojrzała na niego.
- Kocham cię.
Nie musiała odpowiadać. Fred widział odpowiedź w jej płonących ogniem oczach.


Obudziła się jeszcze przed świtem. Przez chwilę próbowała zasnąć ponownie, ale w końcu dała za wygraną i zdecydowała się na gorącą kąpiel. Za kilka godzin spotka się ze znajomymi po raz pierwszy od zakończenia wojny i wolałaby wyglądać lepiej niż wczorajszego wieczora.
Sądząc po minach znajomych, nawet jej się to udało. Kilka osób chciało wyciągnąć ją wieczorem do miasta, jednak odmawiała. Zanim wyjdzie na miasto, musi załatwić jeszcze jedną sprawę.
Od wczorajszego popołudnia gryzły ją potworne wyrzuty sumienia.
Przez długi czas traktowała bliźniaków jako jedną osobę, nie umiejąc mówić o nich inaczej niż w liczbie mnogiej. Jednak od czasu Turnieju Trójmagicznego, Fred i George byli dla Angeliny dwiema zupełnie różnymi osobami. Nie umiała wskazać na czym dokładnie polega różnica, ale zawsze wiedziała z którym ma do czynienia. I chociaż zdecydowanie więcej czasu spędzała z Fredem, to George również był jej bliski.
Po południu zatrzymała się przed wystawą "Magicznych Dowcipów", przyglądając się eksponatom. Jak zwykle było kolorowo i głośno, jednak Angelina miała wrażenie, że wystawa jest dziwnie spokojna.
- George? - zapytała wchodząc do środka.
Zza półki z pufkami wyjrzała ruda czupryna.
- Cześć - powiedział chłodno, obserwując ją spode łba.
- Przepraszam, zachowałam się jak ostatni ghul.
George uśmiechnął się, lecz był to inny uśmiech niż ten, który Angelina znała do tej pory.
- Lepiej się czujesz? - zapytał wskazując krzesło za ladą.
Wzruszyła ramionami.
- Wróciłam do Akademii. Miałam dość siedzenia w domu.
Zapadło milczenie. George czyścił pufkom terrarium, Angelina wiązała frędzelki na torebce.
- Jeśli masz dość siedzenia w domu - powiedział powoli George - to może chciałabyś mi pomóc w sklepie? Trudno to wszystko ogarnąć w pojedynkę...
Dziewczyna rozejrzała się. Już miała powiedzieć, że na razie jest na to za wcześnie, ale zastanowiła się. Jeśli teraz wciąż jest za wcześnie, to kiedy będzie w stanie wrócić do normalności?
- Kiedy mam przychodzić?


Ostatnio zmieniony przez yadire dnia Śro 0:48, 02 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin