Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Jak w dym [HP, remdolf dla Ori]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 0:11, 20 Sie 2008    Temat postu: Jak w dym [HP, remdolf dla Ori]

Oruchna, wszystkiego dobrego! Ty wiesz, że bardzo chciałam napisać dla Ciebie grindeldore'a, ale niektórych rzeczy po prostu nie da się przeskoczyć... Stąd remdolf. A raczej opowiadanie o różnych przyjaźniach, i o różnych decyzjach, które muszą (lub nie powinny) być podejmowane. Oczywiście jeśli masz ochotę dopisać między wierszami slash, to bardzo proszę! To jest Twoje opowiadanie, od pierwszej, do ostatniej litery, więc możesz z nim zrobić wszystko, co chcesz.
Jeszcze raz, moje ty Krukońskie Zuo, najlepsze życzenia z okazji schwytania magicznej osiemnastki!
Fajnie, że jesteś. Serio. Dlatego bądź dalej, twórz, i zarażaj nas swoimi nałogami Smile

ps. Łatka do "Kompleksu Raskolnikowa". Myślę, że to już ostatnie opowiadanie dotyczące I wojny z Voldemortem, jakie napisałam. Oby. Stanowczo powinnam zmienić kółko zainteresowań.




JAK W DYM



Tuż po śniadaniu, na tablicy ogłoszeń zawisły Czerwone Stronice, czyli oficjalne, potwierdzone przez Ministerstwo, listy ofiar i osób zaginionych. Remus, paradoksalnie, poczuł ulgę, gdy je zobaczył. Od faktu dokonanego, czyli ogromnych płacht papieru, które już z daleka krzyczały soczystym drukiem, zdecydowanie gorsze było oczekiwanie; niepewność rozbijała nerwy na drobne kawałki, nie pozwalała normalnie funkcjonować.

Każdego ranka modlili się, żeby tablica była pusta, ale nieczęsto mogli odetchnąć z ulgą. Coraz rzadziej biegli na lekcje z lekkim sercem, martwiąc się tylko o niedoczytany artykuł, czy nie odrobioną pracę domową. Zazwyczaj rozchodzili się do klas w grobowym milczeniu. Droga z Wielkiej Sali do głównego hallu ciągnęła się w nieskończoność, krew pulsowała w skroniach, jakby chciała rozsadzić czaszkę, młodsi uczniowie często jawnie pochlipywali. Wszyscy bali się, że mogą znaleźć na Stronicach nazwiska swoich bliskich, a gdy znajdowali – świat zmieniał się o sto osiemdziesiąt stopni, chociaż słońce w dalszym ciągu wschodziło i zachodziło o ustalonych porach.

Tym razem Czerwone Stronice były wyjątkowo obszerne, tłum czytających zwiększał się z minuty na minutę. Rósł też chaos dźwięków, płacz mieszał się z przekleństwami, głośne dyskusje wybuchały i milkły, jakby ktoś podcinał im skrzydła. Remus chciał przeczekać te pierwsze chwile rozpaczy, ale Syriusz pociągnął go za sobą, torując łokciami drogę do celu.

Stanęli pod samą tablicą.

- Szlag by to! – syknął Black, gdy tylko ogarnął wzrokiem spis. – Zabiję tego drania!
- „W nocy, z czwartku na piątek... zmasowany atak...” – Remusowi zakręciło się w głowie. – Przecież to wbrew Konwencji!
- A od kiedy to Riddle przestrzega Konwencji, co? – wtrącił się jakiś wysoki Krukon, który obejmował ramieniem szlochającą koleżankę. – A czy Hitler przestrzegał umów? To się zawsze kończy zwyczajną rzezią. Dla nich nie istnieją żadne świętości!
- To nie może być prawda – Lily Evans była nienaturalnie spokojna. – Po co mieliby napadać na szpital? Przecież to strefa neutralna! Poza tym śmierciożercy też korzystają z pomocy uzdrowicieli.
- Pokazówka – mruknął James. – Chcieli pokazać światu, że są zdolni do wszystkiego, absolutnie wszystkiego, że stoją ponad prawem. Merlinie, nawet personel wyrżnęli do nogi...!

Syriusz był bardzo blady, oczy płonęły mu od gorączki. Wyglądał tak, jakby tylko cienka linia dzieliła go od szaleństwa, nie potrafił nawet włączyć się do dyskusji. Remus popatrzył na niego z niepokojem, a potem, gdy upewnił się, że na Stronicach nie figurują znajome nazwiska (ulga rozchodziła się po ciele jak ciepło alkoholu), zajął się odczytywaniem lakonicznej notatki dotyczącej przebiegu wydarzeń.

Wtedy zamarł. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, głosy zaczęły dochodzić jakby zza grubej zasłony. Odpechnął Jima, przedarł się przez tłum, i pobiegł na oślep, byle jak najdalej od ludzi.
Z trudem łapał oddech, miał wrażenie, że zaczyna się dusić.
Ocuciły go dopiero zimne kamienie posadzki i szum wody cieknącej z niedokręconych kranów.

„Oddziałem, który zaatakował szpital św. Munga, dowodził Rudolf Lestrange.”

*

Pachniało pomarańczowym tytoniem, ich ulubionym. Rudolf zaciągnął się z przyjemnością, a dym na chwilę rozmazał jego rysy.
- Z tą fajką wodną, to był dobry pomysł. Nie tylko dlatego, że mój – stwierdził, przekazując ustnik Remusowi. – Henry twierdzi, że klienci są zachwyceni, chociaż prawdopodobnie bardziej by się cieszyli, gdyby im dawać opium zamiast tytoniu. No cóż, nie można mieć wszystkiego... Pamiętasz „Hrabiego Monte Christo”?
- Yhm – mruknął Remus, który szlifował zawzięcie jakiś wers, od czasu do czasu gryząc końcówkę ołówka.
- Tam też mieli opium. Lubię to słowo, opiumopiumopium, samo brzmienie wprawia człowieka w dekadencki nastrój. Chociaż może i lepiej, że nie sprowadzili do „Bunkierka” tego rajskiego specyfiku, bo musiałbym cię jeszcze bardziej zdeprawować. A to mogłoby się okazać groźne...
- Hm? – Remus uniósł brew do góry.
- ... dla mnie. I tak Bella suszy mi głowę, że zamiast kuć żelazo, to znaczy, walczyć o nowy porządek, szlajam się po knajpach i piję absynt w podejrzanym towarzystwie. Wyobrażasz sobie, co by było, gdybym do absyntu dołożył opium? Ha, podejrzewam, że czekałyby mnie urocze noclegi na kanapie, albo na składanym łóżku! No i śmiertelna dawka pisemek Riddle’a, jako kara najwyższego rzędu. Zwykle zasypiam po drugim akapicie... Remus?
- Hmmm?
- Skończ wreszcie to wierszydło, bo zamierzam wciągnąć cię w wysublimowaną konwersację, a jak piszesz, to nie pijesz. A jak nie pijesz, to nie rozumiesz, o co mi chodzi, a to mnie deprymuje. Jakby powiedział Cyceron...
- Odczep się od Cycerona – mruknął Remus, z rezygnacją odkładając notatnik. - I dolej absyntu. Ale uprzedzam – zatrzegł. - że jak zaczniesz recytować „Eneidę” w oryginale, to wyjdę. Bardzo szybko i przez najbliższe drzwi.
- Tu nie ma drzwi – Lestrange uśmiechnął się lekko. – Ale rozumiem, co miałeś na myśli.Czuję się ostrzeżony.


*

Postanowił, że już nigdy nie wstanie. Będzie leżał na tej posadzce do końca świata, poczeka na Armageddon, a potem po prostu rozpłynie się w niebycie, przy akompaniamencie diabelskich surm. Było mu zimno, kręgosłup dokuczał coraz bardziej, ale mimo to, nie zmienił postanowienia. To była naprawdę dobra podłoga. W naprawdę sympatycznej, pustej łazience. Szkoda, że nie mógł zamienić się w jeden z kamieni, albo wsiąknąć w szczelinę jak woda, której monotonne kapanie doprowadzało do obłędu. Zrobiłby to bez wahania. Dałby wiele, żeby chociaż na chwilę przestać myśleć.

To było do przewidzenia, wszystko można było przewidzieć i po prostu nie dać się wplątać. Bardzo dobrze poznał Rudolfa Lestrange’a, wiedział, czego się po nim spodziewać. A jednak przychodził na kolejne spotkania, prowadził dziwaczne dysputy, atmosfera magobohemy otumaniała go i przyciągała jak magnes. Nie! To przede wszystkim Rudolf go przyciągał, jego cięta inteligencja, kontrowersyjne poglądy i urok osobisty. To Rudolf sprawiał, że Remus miał wrażenie, że wszystko – absolutnie wszystko! – jest możliwe. Wystarczyło tylko wyciągnąć rękę...

- Remus?

Nie wiedział, czy to sen, czy jawa, było mu to zresztą całkowicie obojętne. Nie chodziło nawet o to, że człowiek, którego uważał za przyjaciela, okazał się zwyczajnym mordercą, bardziej bolała świadomość własnej klęski. Już nigdy się nie podniosę, zostanę na tej podłodze do końca świata, poczekam na... To przeze mnie ci ludzie zginęli, gdybym był bardziej przekonujący, gdybym potrafił przemówić mu do rozsądku, nie doszłoby do masakry. Ja jestem winien, nie on. Ja!

Wielokrotnie rozmawiali na temat Raskolnikowa, nazwisko bohatera literackiego szybko zmieniło się w symbol. Być ponad prawem, ponad ludźmi, ponad sobą. Odrzucić wszystko, co mogłoby stanowić balast, wspomnienia, przyzwyczajenia, skrupuły... Wszystko. Stanąć na szczycie wieży i z pogardliwym uśmieszkiem spoglądać w dół.

- Remus, jesteś tam...?

O Boże, co ja zrobiłem. Wybacz mi, Boże, w którego nie wierzę. Odpuść, bo ja nie umiem, nie chcę go potępić, musiałby wtedy potępić sam siebie. A jeżeli to zrobię, już nigdy nie będę w stanie spojrzeć w lustro.
Zostanę tutaj, na tej dobrej, zimnej podłodze.
Na zawsze.

*

„Nie mogę się z Tobą zobaczyć. Ani teraz, ani później. Tłumaczyłem Ci przecież, że moje postanowienia diabli wezmą, jeśli dam się zamknąć w klatce – chodzi o to, żeby odrzucić wszystko, WSZYSTKO! I nie dlatego, że usłyszałem Głosy, po prostu mam taki kaprys i już. Codziennie biegam, bibliotekę zamknąłem na cztery spusty,na absynt nie spojrzałem od trzech tygodni. Jutro idę na spotkanie z Voldemortem. Intryguje mnie ten człowiek, może dzięki niemu uda mi się zrealizować plan do końca, i poczuć jak...”

- ... pachnie krew – szepnął Remus, bo znał list na pamięć. Złożył go szybko i wsunął do szuflady biurka, wiedział, że następnych listów nie będzie.

Zacisnął wargi, nie zamierzał robić z siebie błazna.

Gdy kilka dni później w pokoju pojawił się ktoś, kto bywał tu kiedyś częstym gościem, Remus nawet się nie odwrócił. Uporczywie patrzył w okno.
- Wynoś się, Lestrange – doskonale panował nad głosem. – I nie wracaj. Jestem jeszcze uczniem, ale zapewniam cię, że z zaklęciami bojowymi radzę sobie bardzo dobrze.
- Nie wątpię – odparł tamten i teleportował się z cichym pstryknięciem. Nie mógł wrócić, nawet, gdyby chciał, ponieważ dom Lupinów został objęty programem ochronnym. A zresztą wkrótce zaczął się drugi semestr i Remus po raz ostatni pojechał do Hogwartu.
Próbował zapomnieć.


*

Gdy Danny O’Neil, redaktor szkolnej gazetki i nieformalny członek magobohemy, podszedł do tablicy ogłoszeń, błyskawicznie zrozumiał, co się stało. Oczywiście nie zamierzał dzielić się swoimi spostrzeżeniami ani z Blackiem, ani z Potterem, którzy patrzyli na Ślizgonów z nietajoną nienawiścią; wolał działać sam. Szczególnie, że sprawa była delikatna i dotyczyłała Remusa. A Danny bardzo lubił Remusa i chciał mu pomóc, oczywiście w miarę swoich skromnych możliwości.

- Szukajcie, gołąbeczki, szukajcie do usranej śmierci – mruknął pod nosem, bo Huncwoci faktycznie rozbiegli się po całym Hogwarcie, zaskoczeni dziwnym zachowaniem przyjaciela. – Nie pomoże wam nawet ta wasza zafajdana mapka!

Jeżeli Remus chciał być sam, to zawsze znalazł sposób, żeby zniknąć ludziom z oczu. Danny uważał, że to bardzo przydatna umiejętność, szczególnie, gdy ściga cię, powiedzmy, czterech osiłków żądających zwrotu pieniędzy za trefny alkohol. Remusa można było znaleźć tylko wtedy, gdy wiedziało się, gdzie szukać. A tak się składało, że Ślizgon wiedział, ponieważ Nieistniejąca Łazienka w lochach była także jedną z jego ulubionych kryjówek.

- Remus, na jaja Merlina, odezwij się, przecież wiem, że tam jesteś! – krzyknął, cokolwiek już zniecierpliwiony, ponieważ Lupin w dalszym ciągu nie dawał znaku życia. – Musisz mnie wpuścić, zostawiłem na sedesie paczkę skrętów, które zamierzam dzisiaj opchnąć za niezły szmal. Chcesz mnie puścić z torbami...? Chłopie, odpalę ci działkę, ale otwórz wreszcie te cholerne drzwi!

Brak reakcji. Danny zaczynał się niepokoić, a przez to popadał w coraz większe rozdrażnienie. Zastanawiał się, do czego Lupin jest zdolny. I czy nie ma przypadkiem przy sobie jakiegoś ostrego narzędzia.

- Remus! – walnął pięściami w ścianę, za którą – jak podejrzewał – znajdowała się Nieistniejąca Łazienka, działająca na podobnej zasadzie, co Pokój Życzeń. Ale nie całkiem. Wyposażenie nie zmieniało się bowiem ani trochę, nawet, jeśli ktoś wymarzył sobie wannę w kształcie serca i dziewiętnaście półnagich hurys. Za to dla potencjalnego bimbrowinika, szabrownika, tudzież samobójcy, miejsce to nadawało się wprost idealnie.

Niestety...

Danny westchnął i usiadł na podłodze, opierając się o ścianę. Usiłował skonstruować jakiś plan działania, ale nie bardzo mu szło, szczególnie, że emocje przyćmiewały rozum. Jasna cholera, w co ten Rudolf się wplątał, dlaczego właśnie napad na szpital?! Przecież gardził Voldemortem, mówił, że to oszust i handlarzyna, śmiał się z żony, która znosiła do domu przeróżne broszurki propagandowe. Więc dlaczego w końcu dołączył do Śmierciożerców? Chciał chronić brata, absynt padł mu na mózg, a może... a może stało się coś, o czym on, Danny, nie wiedział, a co całkowicie odmieniło poglądy Lestrange’a?

Nie, to niemożliwe. Przecież Rudolf Lestrange nie ma poglądów politycznych. To dekadent, bibliofil, i doskonały prawnik. Człowiek na poziomie. Jak to możliwe, żeby tacy ludzie, tacy ludzie...

Zastygł, bo usłyszał krzyk, który ewidentnie dobiegał zza ściany. Zerwał się na równe nogi, ale niestety nie było drzwi, które dałoby się wyważyć.
- Remus! Otwórz, musimy porozmawiać! Słyszysz?!
Tracił już nadzieję. I wtedy ściana nagle zaczęła się zmieniać.

*

Był już trochę pijany, gdy dotarł do „Bunkierka”, ale nie omieszkał zamówić porcji absyntu, zapożyczając się przy tym u znajomego malarza. Widok Remusa i Rudolfa, którzy siedzili przy niskim, arabskim stoliku, i w najlepsze kopcili fajkę wodną, bynajmniej go nie zdziwił. Wręcz przeciwnie. Danny bardziej zdziwiłby się, gdyby ich w „Bunkierku” nie zastał. Bywali tu przecież niemal codziennie, czasami w większym towarzystwie, częściej tylko we dwóch, dyskutując, lub milcząc, w zależności od nastroju.

To była bardzo dziwna przyjaźń... oczywiście jeśli na przyjaźni się kończyło, bo tej pewności Danny nie miał. Rudolf wkrótce się żenił, a Remus spotykał się z bardzo zdolną Puchonką, która zamierzała po Hogwarcie studiować Sztuki Piękne, ale jedno nie wykluczało przecież drugiego. Przynajmniej w półświatku magobohemy. Danny martwił się o Remusa – o Rudolfa zresztą też, chociaż w nieco mniejszym natężeniu – nie przyznawał się jednak do tego, bo, jak twierdził, tego rodzaju sentymentalia zupełnie do niego nie pasowały. Nie mógł zresztą nic zrobić; należało zostawić sprawy ich własnemu biegowi.

A zresztą mógł się przecież mylić. Nie pierwszy i nie ostatni raz.

- Irlandczyk nadchodzi! – usłyszał głos Lestrange’a. – Chodź no tu, Dan, i powiedz temu nieukowi, że nie ma bladego pojęcia o Cesarstwie Rzymskim. I niech się lepiej nie odzywa, bo zmieszam go z błotem!
- Nie będziesz miał z tym większych problemów – odparł O’Neil i ruszył w kierunku stolika przyjaciół. – Leje, że hej, ledwo dotarłem. Aura wisielców!
- Ja bym powiedział, że pogoda zaiste barowa – stwierdził Remus, który jak zwykle bawił się ołówkiem. Ostatnio nie rozstawał się ze swoim notatnikiem, jakby Wena Twórcza nie dawała mu spokoju. – I rzeknij temu nadętemu arystokracie, że jego tezy nie mają pokrycia. Bo biedak chyba nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Pax, bracia – Danny łyknął absyntu. – Nie wiem, o co wam idzie, ale niewiedza bywa często bardzo przyjemna. Zagramy w tysiąca? – wyjął z kieszeni talię wymiętych kart.

Rudolf skrzywił się nieznacznie.

- Czy my wyglądamy na ostatnich naiwnych? Schowaj to natychmiast, toż wszyscy wiedzą, że znaczone. Możemy zagrać. Ale karty pożyczymy od barmana.
- Dobra, dobra – Danny podniósł ręce do góry w geście poddania. – Skoczę po talię do Henry’ego...
- Ja skoczę – przerwał mu Remus i wstał. – Ślizgonom nie można ufać.
- Ale gramy na forsę.
- A ty myślałeś, że na co? Na piniowe orzeszki?


*

Gdy Danny zobaczył Remusa, pożałował, że ostatnią partię fałszywej Ognistej Whisky opchnął kilka godzin wcześniej bardzo zdesperowanemu Puchonowi z szóstego roku. Jego redakcyjny kolega wyglądał bowiem tak, jakby brakowało mu do szczęścia co najmniej kilku głębszych. Niestety, alkoholu nie było, a skręty, którymi Danny kusił Remusa przez ścianę, istniały wyłącznie w alternatywnej rzeczywistości.
- Czytałem Stronice – oświadczył na wstępie, żeby nie było niedomówień. – I nie wierzę, że Rudolf Lestrange brał w tym udział. Przecież on nie jeździł nawet na polowania, bo twierdził, że to nieestetyczny sport! Myślisz, że byłby w stanie wpaść do szpitala i z zimną krwią wymordować pacjentów?
Lupin siedział w pobliżu zlewu. Milczał.
- Rudi nie jest mordercą – ciągnął Danny. – Nie jest. To nie w jego stylu!
- Rudolf bawi się w Raskolnikowa – Remus nawet nie spojrzał na O’Neila. – I dlatego jest zdolny do wszystkiego.
- Co...?
- W Raskolnikowa, Dan. Będzie cierpiał, być może zwariuje, ale nie przestanie zabijać. Jest uparty. Jeśli coś sobie wmówi, nikt go nie przekona, żeby zmienił zdanie. Przecież go znasz.
- Znam – zgodził się O’Neil. – Dłużej od ciebie. I dlatego nie wierzę, że kierował tą akcją. Widziałeś, kto zginął? Henry, barman z „Bunkierka”. Marcus Garrick, satyryk z „Igiełek”. Czarna Annie... pamiętasz, jaka była śliczna? Naprawdę nazywała się Anna Shaw, mogłeś nie wiedzieć, posługiwaliśmy się przecież pseudonimami... – widząc, że Remus zbladł, dodał. – No tak. Zdaje się, że wyjątkowo pobieżnie przejrzałeś Stronice. Wielka szkoda. Może ich dogłębna analiza nauczyłaby cię rozumu.
- Annie... Annie nie żyje?
- I owszem. Edda, czyli Barbara Pettkinson, również. Przyjaźniłeś się z Eddą, prawda? Poszła do Munga na zmianę opatrunku, miała problemy ze stopą, więc została na noc. Cóż, trafiła nie w porę.
Danny zorientował się, że przesadził, gdy Remus zerwał się na równe nogi i uderzył pięściami w ścianę. Potem oparł czoło o chłodne kafelki i przez długi czas stał w bezruchu, jak spetryfikowany. Już lepiej by było, gdyby znowu zaczął krzyczeć, albo wpadł w histerię, myślał O’Neil. Taką bezgłośną rozpacz o wiele trudniej wytrzymać.
- Remus... – głos mu złagodniał. – Remus, chodźmy stąd. Słyszałem, że Dumbledore organizuje spotkanie dla siódmorocznych, mówi się, że zaczyna werbować uczniów do Zakonu...

Milczenie.

- Remus, nie obwiniaj się, to bez sensu! Stary Drops na pewno wie więcej, niż urzędasy z Ministerstwa, dowiemy się, jak było naprawdę. A Rudi niedługo da znać i wyjaśni...
- Niczego nie wyjaśni – Remus wyprostował się gwałtownie, jego spojrzenie było ostre, jak sztylet. – Od Bożego Narodzenia nie mam z nim kontaktu. Wiesz, co jest najgorsze, Dan? On chciał ze mną porozmawiać, przyszedł, a ja kazałem mu się wynosić. Może mógłbym go powstrzymać. Przekonać. Może wyjechałby za granicę. Teraz jest już za późno, a jak spotkamy się kiedyś w jakimś zaułku i będę musiał z nim walczyć, to...
- Przestań!
- ... to przysięgam, że palnę sobie w łeb Avadą! Szkoda, że nie zrobiłem tego wcześniej.
Danny wiedział, że musi się uspokoić, najlepiej natychmiast. Powiedział Remusowi, że nie wierzy w winę Lestrange’a, ale nie mówił prawdy. Raskolnikow... Literatura zabija. Czasami, niestety, w dosłownym znaczeniu tego słowa.
- Idziemy – oświadczył w końcu, tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Trzeba coś robić, działać. W przeciwnym razie obu nam odbije i będą nas zeskrobywać z posadzki.

Patrzyli na siebie przez chwilę, jakby toczyli myślowy pojedynek. A potem Remus powoli skinął głową.

*

Przed drzwiami prowadzącymi do Wielkiej Sali zebrali się już siódmoroczni, którzy niecierpliwie oczekiwali dyrektora. Atmosfera była przedziwna, ekscytacja mieszała się z nieufnością. Nikt nie wiedział, co planuje Dumbledore, równie dobrze mógł ich zachęcać do walki, jak i odesłać do domów i zamknąć Hogwart na cztery spusty. Trudno powiedzieć, która opcja była bardziej przerażająca.

- Lunatyk! – krzyknął James, gdy tylko zauważył przyjaciela. Ruszył w jego kierunku, tratując tych, którzy stanęli mu na drodze. Od razu posypały się nieprzychylne komentarze, trzeba było przecież jakoś odreagować stres.

Danny zamierzał wtopić się w tłumek znajomych z Domu, ale poczuł, że ktoś przytrzymuje go za przedramię. Nieco zdezorientowany, stanął.
- Zostań – poprosił Remus.
Ślizgon odburknął coś w odpowiedzi, nie ruszył się jednak z miejsca. Nie zareagował na wrogie spojrzenie Pottera, nie odezwał się też, gdy tamten próbował go sprowokować. To nie był dobry czas na kłótnie, a już na pewno nie – na bijatyki. Zresztą Remus faktycznie potrzebował wsparcia, paradoksalnie, żeby stawić czoła najbliższym.

- Gdzieś ty się, do diabła, podziewał?! – krzyczał Potter. – Wiesz, jak się martwiliśmy?! Dwie godziny lataliśmy po zamku, żeby cię znaleźć, a ty się szlajasz z jakimś podejrzanym... elementem. Sumienia nie masz!

I to jest właśnie problem, pomyślał Danny. Sumienie. Nawet nie wiesz, Potter, jak bardzo takie sumienie może dokuczyć. Jesteś cholernym szczęściarzem, skoro nie zdajesz sobie z tego sprawy.

- Musiałem sobie to wszystko ułożyć w głowie, Jim – Remus starał się zachowywać nautralnie. – No wiesz, atak na Munga. To... to trudne.
- Dlatego będziemy walczyć! – Potter gestykulował zamaszyście. – Skopiemy tyłki tym gnojom! Jesteśmy na siódmym roku, na wylocie. Umiemy już wszystko, co trzeba.
- Nie potrafimy zabijać – powiedział Remus. – Ja nie potrafię. I bardzo nie chciałbym się nauczyć.
James potrząsnął głową i wzruszył ramionami.
- Jeśli my ich nie pozabijamy, oni pozabijają nas. To proste!

Danny uśmiechnął się nieładnie, ale nie skomentował. Dla Pottera wszystko było proste jak kij od miotły. I przejrzyste jak zasady quidditcha.

- Dumbledore! – ktoś syknął, i rozmowy natychmiast umilkły. Wszyscy wpatrzyli się w wysoką postać, która powoli zmierzała w kierunku drzwi. Niektórzy poczuli ulgę, sama obecność dyrektora koiła nerwy. Inni, mniej ufni, a może bardziej skrzywdzeni przez los, nie ukrywali niepokoju. I wrogości. Wbrew pozorom nie tylko Ślizgoni należeli do tej grupy.
- Wejdźcie do środka – powiedział dyrektor, przerywając ciszę, która ciążyła bardziej, niż poprzedzający ją harmider. – Za chwilę wszystko wam wytłumaczę.

Nie musi pan, myślał Danny O’Neil, wślizgując się do Wielkiej Sali w ślad za Remusem. Ja przecież wszystko doskonale rozumiem. Dlatego za dwa, trzy dni rzucę szkołę, i zaciągnę się na statek. Nie przeczę, jestem szubrawcem, ale mordercą być nie zamierzam – ani po jednej, ani po drugiej stronie barykady.

To nie ta bajka, dyrektorze.
I kompletnie nietrafiony morał.

*

Rudolf Lestrange pozwolił żołnierzom rozejść się – skorzystali skwapliwie, i po chwili zza drzwi dwóch ogromnych sal noclegowych zaczęły dobiegać szmery rozmów. Ktoś nawet grał na harmonijce, nieudolne dźwięki niemile kąsały słuch.

Byli zbyt zmęczeni, żeby spać. I zbyt przerażeni, żeby się do tego przyznać.

Lestrange wsłuchiwał się przez moment w to wszystko, co działo się tuż za ścianą, ale nie próbował szukać sensu w urywkach zdań. Chciał po prostu, choć przez chwilę poczuć, że nie jest sam, i że to, co się stało kilka godzin wcześniej, nie dotyczy wyłącznie jego.

Gdy przyłapał się na tym pragnieniu, poczuł wściekłość.

W łazience włożył głowę pod strumień zimnej wody. Nie wolno dać się opętać głupim myślom, przekonywał sam siebie, nie wtedy, gdy kości zostały rzucone, a rzeka ostatecznie przekroczona! Nie ma odwrotu. Odwrót został zasypany gruzem, pod którym śmierć znaleźli pacjenci szpitala. Zresztą ucieczka oznaczałaby przecież klęskę, po której nie można się już podnieść. A on nie chciał... nie mógł sobie jeszcze na to pozwolić.

Przez moment wydawało mu się, że widzi w lustrze kogoś, kogo z całą pewnością widzieć nie powinien. Przetarł oczy i znajoma twarz zniknęła, jak mgła o świcie. Ale niepokój pozostał. Należało go jak najszybciej w sobie zdławić – Rudolf był uparty, i doskonale nad sobą panował, zawsze też dotrzymywał obietnic.
Dlatego tak rzadko je składał.


Tytoń w fajce skończył się nieodwołalnie, więc musieli przerzucić się na papierosy, kiepskie, jak wszystko w tych czasach. Danny marudził, że świat schodzi na psy, ale miał na myśli przede wszystkim pieniądze, które przegrał. Rudolf też przegrał, było mu to jednak całkowicie obojętne, bo przecież i tak Remus kupił za tę forsę absyntu dla całej trójki. Pili więc, palili, i przeważnie milczeli, żeby nie spłoszyć nastroju. Arabska sala „Bunkierka” znalazła się nagle w całkiem innej rzeczywistości, daleko od Riddle’a i jego chorych pomysłów.

- Żądam rewnażu – oświadczył Daniel. – Rzucam ci w twarz rękawicę, mości Remusie, tu chodzi o honor O’Neilów!
- Schowaj honor do pustego portfela, który nosisz w kieszeni na tyłku – parsknął Remus. – I nie drażnij lwa, albowiem może ci odgryźć ten twój ślizgoński czerep! Zresztą i tak wydałem już wszystko, co do grosza – dodał pojednawczo. – Nie mam nawet na autobus do domu.

Rudolf nie zamierzał włączać się do dyskusji, alkohol przyjemnie odrealniał i kołysał zmysły. Szkoda, że nie umiem malować, myślał, patrząc na Remusa, w którego czuprynie migotały ciepłe odblaski świec. Bo gdybym potrafił, to dzisiaj z pewnością spłodziłbym arcydzieło.

- Masz do domu pięć minut piechotą, więc nie pieprz mi tu o autobusach – Danny nie zamierzał dać za wygraną. – O Apollinie – wyciągnął ręce w kierunku sufitu. - Dlaczego pokarałeś mnie towarzystwem tego wierszoklety od siedmiu boleści...? Za cóż muszę tak cierpieć?
- Za niewinność – w oczach Remusa tańczyły złośliwe chochliki. – I za trzęsienie ziemi w Chinach... Rudolf, śpisz, czy kontemplujesz?
- Myślę... – odezwał się Lestrange, nie zważając na pełne niedowierzania okrzyki przyjaciół. – Myślę, że przypadła mi rola Głosu Rozsądku. Czas się zbierać, panowie. Dochodzi piąta.

Faktycznie, było już bardzo poźno, albo bardzo wcześnie, zależy z której strony spojrzeć. A oni nie mogli, niestety, pozwolić sobie na przespanie całego dnia, każdy z nich miał bowiem wiele spraw, które absolutnie nie chciały czekać. Czar prysł, a z baśni pozostały strzępy.

Miasto powoli budziło się do życia, ptaki zapowiadały rychłe nadejście świtu.

- To co, jutro o tej samej porze? – zapytał Remus, gdy zostali sami. Danny chwilę wcześniej pożegnał się i skręcił w boczną ulicę.
Rudolf nie odpowiedział od razu. Patrzył w ciemne jeszcze, bezgwiezdne niebo, a myślami błądził daleko.
- Zobaczymy – mruknął w odpowiedzi. – Zobaczymy...



Z lustra patrzyły na niego szarozielone oczy, jego własne. Jeszcze raz przemył je wodą, żeby odgonić senność, czekało go przecież zebranie sztabowe. Dowódca oczekiwał dokładnego sprawozdania z akcji.

Nie umiem się modlić, Boże, nigdy wcześniej tego nie robiłem, i robić nie zamierzam. Ale jeśli istniejesz, to proszę cię, nie, ja rozkazuję, trzymaj go jak najdalej ode mnie!

Bo jeśli nie...

Potrząsnął głową, odtrącając nieprzyjmne myśli. Poprawił mundur, przeczesał palcami włosy, i wyprężył się na baczność, jakby oddawał honory wyższemu od siebie rangą oficerowi.

Za pięć minut zaczynało się zebranie, a Lord Voldemort nie tolerował spóźnień.



koniec


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Śro 11:04, 20 Sie 2008, w całości zmieniany 11 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Sob 21:46, 23 Sie 2008    Temat postu:

Aua. Boli.

Bardzo boli.

Zastanawiam się, Hekate, jak to jest, że Twoje opowiadania zawsze wywołują we mnie takie reakcje. Taki jakiś... olbrzymi wewnętrzny niepokój. Ten tekst z trudem przeczytałam za jednym zamachem - taką wielką miałam ochotę wstać, przejść się i po prostu przeżyć te wszystkie emocje, które w nim zawarłaś.
W Remusa wczułam się tutaj jeszcze bardziej niż w Kompleksie, a to już coś znaczy. I w ogóle... dochodzę do wniosku, że Twój Remus absolutnie mnie fascynuje, naprawdę, z każdym Twoim remdolfowym tekstem uwielbiam go coraz bardziej. Za Rudolfa Ci dziękuję, bo gdyby nie Ty, to ja bym na niego nigdy nie zwróciła uwagi. Tutaj podoba mi się niesamowicie, zwłaszcza w ostatnim fragmencie, bo ukazałaś go bez całej tej dekadenckiej pozy, ukazałaś po prostu człowieka i jego niepokoje. A że człowiek jest niezwykły, to i niepokoje jego nie byle jakie są... Raskolnikow. Kocham.
No i Danny - tutaj taki ludzki, pełen współczucia i troski o Remusa. Złoty chłopak (czy ja już go gdzieś tak nie określiłam? No cóż, dla mnie taki właśnie jest, a cierpię na brak synonimów).
Slash... zaznaczony naprawdę delikatnie, a przez to piękny (opinia Dana na temat relacji między Rudolfem i Remusem - cudeńko!). Naprawdę umiesz tworzyć atmosferę wzajemnej fascynacji między tymi dwoma facetami i za to Cię podziwiam (Rudolf i migocząca czupryna Remusa... Merlin's beard... coś fantastycznego ^^).

Krótko mówiąc - łatka niesamowita. Mocna. I ja mam olbrzymią nadzieję, że jednak co nieco o pierwszej wojnie w Voldemortem napiszesz, bo każde Twoje opowiadanie na ten temat to czyste mistrzostwo.

Padam do nóżek :*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Angua
wilczek kremowy



Dołączył: 21 Maj 2008
Posty: 46
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Sob 22:50, 23 Sie 2008    Temat postu:

Nareszczcie! Nareszcie mogłam spokojnie usiąść i, pogryzając jabłko, wczytać się w miniaturkę. Jak dobrze było znaleźć się znów w "Bunkierku", przez opary dymu spoglądać na - chyba mogę ich już nazwać moimi starymi dobrymi znajomymi - Remusa, Danny'ego i Rudolfa. Stęskniłam się już za nimi. I cóż, przeczytałam z ogromną przyjemnością, i jestem pełna pozytywnych wibracji, mimo iż to było smutne.
Podobało mi się to, w jaki sposob oddałaś emocje Remusa - żadnych słów, lamentow, tylko chłód podłogi w łazience. Nie wiem, dlaczego, naprawdę, ale cholernie mi się to podobało. Rudi był Remusowi nie tylko przyjecielem, ale chyba też pewnego rodzaju idolem - tak, Lunatyk dostal porządnego kopa.
Zastanawia mnie tylko łatwowierność uczniów, kupujących od O'Neila trefny alkohol - przecież ktoś już pewnie zdążył sie poznać na jego oczustwach, a takie rzeczy szybko się rozchodzą... Może się mylę... Danny - jak zwyke pachniał mi wiatrem i wolnością.
Dlaczego Rudi nie chciał spotkać Remusa? Żeby nie musieć wybierać?
Zabawa w Raskolnikowa wydaje mi się dobrym uzasadnieniem jego postepowania - nie czytałam "Zbrodni i kary" (chyba to jednak zrobię, dzięki Tobie), więc mogę się jedynie domyślać, o co chodziło w tejże. Pogarda wobec wszystkich i wszystkiego? ALe kimże byl Rudolf, aby czuć się w tej pogardzie usprawiedliwionym? Dlaczego robił to kosztem przyjaźni?
Dosyć tego bełkotu. Jeszcze jedno spontaniczne zdanie: uwielbiam Twoich bohaterów!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 18:37, 25 Sie 2008    Temat postu:

Cytat:
Naprawdę umiesz tworzyć atmosferę wzajemnej fascynacji między tymi dwoma facetami i za to Cię podziwiam

Niestety, Kiruś, w slashowaniu jestem cokolwiek kiepskawa. Więc "fascynacja" ma tu inny wymiar, nie cielesny (chyba, że chodzi o zachwyt nad pięknem), ale intelektualny. Przyciąganie osobowości. Porozumienie duchowe, brzmi to banalnie, a jednak się zdarza. Niestety nieczęsto.
Wychodzę z założenia, że lepiej zostawić czytelnikowi otwartą furtkę - nie chce, niech nie widzi slashu, chce, to proszę uprzemie! Nie wiem jeszcze jak to rozwiążę w "Kompleksie", chociaż tam chyba będę musiała... No zobaczymy. W końcu środowisko bohemy,prochy i alkohol, groza nadchodzącej wojny ... cóż, dziać się może wiele, problem w tym, że nie mam bladego pojęcia jak sobie z tym poradzę pisarsko.


Cytat:
Zastanawia mnie tylko łatwowierność uczniów, kupujących od O'Neila trefny alkohol - przecież ktoś już pewnie zdążył sie poznać na jego oczustwach, a takie rzeczy szybko się rozchodzą...

To prostę, Angua! Wink Hogwartczycy mieli dwa rozwiązania: a) nie pić alkoholu (nie brać prochów), tudzież narażać skórę, co by go (je) jednak zdobyć, b) pozwolić narażać się komuś innemu. Komuś, kto oszuka, albo nie. Danny nie oszukiwał tak często, jakby się to wydawało, w przeciwnym wypadku nie miałby klientów wcale. Po prostu był Ślizgonem i monopolistą. Czasami, niestety, zbyt mocno zadufanym w sobie...
Cytat:
Dlaczego Rudi nie chciał spotkać Remusa? Żeby nie musieć wybierać?

I owszem. A także dlatego, żeby nie musieć sprawdzać teorii w praktyce.
Cytat:
Pogarda wobec wszystkich i wszystkiego? ALe kimże byl Rudolf, aby czuć się w tej pogardzie usprawiedliwionym? Dlaczego robił to kosztem przyjaźni?

A dlaczego Mickiewicz czuł się wieszczem? Dlaczego Hitler uznał, że fajnie by było wymordować wszystkich Żydów? Dlaczego Juliusz Cezar przekroczył Rubikon?
Rudolf chciał udowodnić, że jest kimś lepszym, że został wyniesiony na piedestał. Był bystry, inteligentny, miał wszystko, o czym mógłby zamarzyć. Ale to było dla niego zbyt mało, niestety.
Jeżeli zainteresował Cię ten wątek, który umownie nazywam "raskolnikowowskim", to odsyłam do "Eroiki" Kuśniewicza. Dobra, chociaż wybitnie dziwaczna, powieść. Jednym z bohaterów jest oficer niemiecki, Otti, który rozumuje bardzo podobnie, jak Rudolf. I, tak jak Rudolf, przekonuje sie, że jego teoryjki są diabła warte. Nie wycofuje się jednak, bynajmniej. Walczy do końca.

Dziękuję, dziewczyny, za ciekawe komentarze! Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Angua
wilczek kremowy



Dołączył: 21 Maj 2008
Posty: 46
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Śro 14:37, 27 Sie 2008    Temat postu:

No właśnie, Heki, ja nie rozumiem Rudolfa. Bo z jednej strony jest niesamowicie zdystansowany do rzeczywistości, do siebie, do samego Voldemorta. Skoro uważa Voldemorta za frajera, to dlaczego idzie za nim? Dlaczego nie wymyśli własnej ideologii? I nie mieści mi się w głowie, jak ktoś tak zdystansowany do siebie może uważać się za nadczłowieka? A może ta postawa, pełna lekceważenia, to jedynie poza?
Mam nadzieję, że w natłoku zajęć nie zapomnę o dorwaniu gdzieś „Eroiki”, bo muszę „poznać” człowieka, który widzi, że popełnia błędy, że jego teorie nie sprawdzają się, a jednocześnie nadal jest ich zwolennikiem…
Pozdrawiam,
angua
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 23:35, 27 Sie 2008    Temat postu:

Hmm, ja myślę, że tu chodzi przede wszystkim o walkę z samym sobą. I to nie ma nic wspólnego z ideologią - co zauważa Danny, twierdząc, że Lestrange NIE MA poglądów politycznych. Oczywiście przesadza w tym momencie, ale jest bliski prawdy, albowiem Rudolf nie z wewnętrznego przekonania idzie na wojnę. Idzie na wojnę z przekory, żeby się sprawdzić, żeby udowodnić, że granice nie istnieją. A dlaczego właśnie Voldemort, nie zaś Dumbledore? Bo trudniej! Jasna strona konfliktu zawsze znajduje usprawiedliwienia (wygodne, leżące w ludzkim charakterze), natomiast Ciemna nie daje absolutnie nic. I to właśnie Rudolfa fascynuje.

A tak na marginesie, to rację masz również Ty - Rudolf wiele rzeczy sobie wmawia, gra sam przed sobą. Ale jeżeli grać przestanie, umrze, bo jego iluzoryczny świat rozpadnie się na kawałki.

Tak, wiem, popaprane to wszystko. Zawsze miałam słabość do popaprańców Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Angua
wilczek kremowy



Dołączył: 21 Maj 2008
Posty: 46
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 22:26, 29 Sie 2008    Temat postu:

Przekonałaś mnie. W takiego Rudolfa jestem w stanie uwierzyć. Czytając Twoje teksty będę miała na niego większe baczenie. Nie doceniałam faceta, ale skoro twierdzisz, że ma on więcej warstw niż cebula, to ja sobie na te warstwy popatrzę. Jestem ciekawa, jak go poprowadzisz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alheli
wilk rumowy



Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 202
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Rajska Dolina

PostWysłany: Śro 19:58, 09 Wrz 2009    Temat postu:

Jestem durna i nie umiem komentować, ale trudno, przeżyjesz to, Hek. Musisz, bo ja muszę się wypowiedzieć.

Zaczęłam czytać po trosze z nudów (tak, tak, jestem szczera) a po trosze z ciekowości. Chociaż ostrzegałaś, że to nie mój Rudolf, że mi się nie spodoba itp. I niepotrzebnie, bo przeczytałam, żyję, mam się dobrze i jestem pod wrażeniem. Ja przy Tobie to mały żuczek jestem, a na pisaniu znam się tak jak żaba na balecie... Uwielbiam tę dekadencką atmosferę w Twoich fikach, czasem sama chciałabym taką stworzyć, ale chyba jestem za bardzo sentymentalna. Magobohema, też bym chciała się wśród niej znaleźć. Ten Rudolf podczas spotkań z Remusem i Deanem jest zupełnie inny od tego, który wybił pacjantów Munga. Tak jakby cierpiał na rozdwojenie jaźni, z jednej strony niegłupi przecież facet, oczytany, podziwiający sztukę (te jego zapędy malarskie to zdały się w Mozaice też były), a z drugiej stara się udowodnić (komu, sobie?), że jest zdolny do zabójstwa. I to nie jednego, chociaż wie, że to do niczego nie prowadzi, że jego świat się rozpada.
Gdyby pisał to kto inny takiemu związkowi między Rudolfem a Remusem , nawet opartym na przyjaźni, rozmowach i paleniu fajki wodnej powiedziałabym stanowcze nie, a delikwentkę, która to stworzyła posłałabym na orbitę. Ale Ty się czuj bezpiecznie, wiećma, jesteś ponad mną. Tutaj nic nie zrobię, bo jesteś za dobra, potrafisz oddać emocje, które targają bohaterami, nawet a może zwłaszcza te negatywne. Nel tak nie potrafi, zawsze mi jakiś melodramat wychodzi (czy ja aby nie nadużywam tego słowa Smile ). Inna sprawa, Ty genialnie piszesz facetów, podziwiam. Ja to za bardzo babska jestem.
I Twój Rudolf, czemu zakładałaś, że mi się nie spodoba, co?! To, że jest inny nie znaczy że jest gorszy. Lepszy od mojego może też nie. Po prostu skupiasz się na innych aspektach, na ideologii, na męskiej przyjaźni... A ja swojego pisałam nawet nie pod Belle (pod nią też), ale głównie pod Abigail, którą udziwniłam, ale i tak ją lubię, mimo niepochlebnej opinii o niej w jednym opowiadaniu.
Ale u Ciebie podoba mi się jeszcze ta ironia Rudolfa w stosunku do Belli, to, że uważa ją za fanatyczkę. Tylko sam kim się stanie, he?
Nie wiem czy u siebie albo u kogoś innego mogłabym zaakceptować takiego Rudolfa, a u Ciebie kupuję go z całym dobrodziejstwem inwentarza. I doprawdy nie wiem, czemu przeczytałam ten fik tak późno, ale lepiej późno niż wcale...
I nawet udało mi się tego dokonać za jednym zamachem, mimo tych emocji, które się tu kłębiły.
W nocy będę mieć koszmary. Ale to nic.
I sama chciałam pisać fik o Rudolfie, ale teraz pewnie wszystko co napiszę, wyda mi się płytkie i błahe, jak zawsze... Niestety.
Muchas gracias por tus cuantas increibles Smile
Besitos


Matko, kiedy ja ostatnio taką litanię napisałam? Miał być komentarz, a jakaś spowiedź mi wyszła...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 11:18, 10 Wrz 2009    Temat postu:

Alheli napisał:


Gdyby pisał to kto inny takiemu związkowi między Rudolfem a Remusem , nawet opartym na przyjaźni, rozmowach i paleniu fajki wodnej powiedziałabym stanowcze nie, a delikwentkę, która to stworzyła posłałabym na orbitę.


Wiesz, ja też się czasami sobie dziwię, że w ogóle przyszło mi do głowy, że Rudi i Remus mogą się przyjaźnić! W zasadzie samo tak wyszło. Była "Mozaika", było parę dziwnych przyjaźni, które sama przeżyłam, no i tak to się wszystko potoczyło. Im dłużej o panach R.L. myślę, tym mniej mnie pociąga jakiekolwiek slashowanie ich - ten "związek" to coś więcej i inaczej niż jakaś seksualna fascynacja. Próbowałam to przedstawić w "Raskolnikowie", ale chwilowo nie mogę się na poważnie zabrać za kontynuację. Przydałaby się sesja Wink W sesje pisało mi się najlepiej Wink


Cytat:
Inna sprawa, Ty genialnie piszesz facetów, podziwiam. Ja to za bardzo babska jestem.


Ha! W takim razie jestem żywym dowodem na to, że nie trzeba dobrze znać, żeby o czymś pisać. Przez całe życie wokół mnie krążą niemal same kobiety - dlatego, paradoks, jestem kiepska w kreowaniu kobiecych bohaterek. Natomiast przyjaciół płci nieładnej miałam niewielu, aktualnie - sztuk jednego i pewnie dlatego tak mnie rajcuje przerabianie ich na literaturę.

Swoją drogą, rozmawiałyśmy kiedyś z Anguą na temat pisania facetów. Ona ma zupełnie inną taktykę, niż ja, to znaczy pyta zaprzyjaźnionych mężczyzn, jak by w danej sytuacji postąpili. Mnie nigdy coś takiego do głowy nie przyszło: nie chcę odtwarzać rzeczywistości, tylko ją kreować i nie zniosłabym żadnych ograniczeń. Moi bohaterowie są tacy, jakich chcę ich widzieć, i jeżeli inni dają się zarazić takim sposobem widzenia, to tym lepiej!

/Na marginesie - nie ty pierwsza poruszasz kwestię facetów w kontekście moich opowiadań ^^ A ja nadal nie przestaję się dziwić, że są wiarygodni - może w poprzednim wcieleniu byłam jednym z nich? Wink/


Cytat:
I Twój Rudolf, czemu zakładałaś, że mi się nie spodoba, co?!


Po prostu wiem, że jak ktoś jest przyzwyczajony do swojej wizji jakiegoś bohatera, to ma problem z przyjęciem czyjejś innej. A mój Rudolf jest specyficzny i w zasadzie niewiele ma wspólnego z twórczością Rowling. Dlatego pomyślałam, że skoro tak bardzo lubisz tę postać, to będzie ci trudno czytać ją w moim wykonaniu.

Dziękuję za obfity komentarz!
Aż mi się zachciało otworzyć plik z "Raskolnikowem" - trzeba by wreszcie przelać na...eee... klawiaturę ciąg dalszy tej Remusowo-Rudolfowej historii.


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Czw 11:21, 10 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alheli
wilk rumowy



Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 202
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Rajska Dolina

PostWysłany: Pią 19:30, 11 Wrz 2009    Temat postu:

O tak, sesja też mnie by się przydała, albo jakieś praktyki w urzędzie, kserowałabym papiery i myślała jak pognębić Rudolfa, uwielbiam się na nim wyżywać Very Happy.

Za komentarz nie dziękuj, pisałam z przyjemnością i czytałam z przyjemnością (?), lubię ciebie komentować, tylko zawsze mam wrażenie, że nie napisałam wszystkiego o czym myślałam. Ale przy pisaniu fików też tak mam.

Może po prostu myślisz jak facet i masz bardziej męskie widzenie świata? (!). Nel jest kobieca, ukształtowana przez taką a nie inną literaturę, kobiecą, nawet momentami feministyczną... Ale jestem otwarta na wszystko...

Muszę się zabrać za męczenie swojego Rudolfa, nie ma rady, ale mam niechcieja.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Noelle
robalique



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 2024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:46, 05 Wrz 2010    Temat postu:

Ta... spłycenie sprawy do biologii to nie to. W przeciwieństwie, ludzki mózg jest do dziś do końca niepoznany, ludzka psychika niepojęta, i daje olbrzymie pole do popisu. Coś takiego?

Kawałek aż bolesny. Pamiętam co początkowo mówił Rudolf o Roskolnikowie, a teraz on sam... daleko zabrnął w swym uporze. Nie ma ocalenia, był Remus, ale teraz nie, za daleko to poszło.

Nota bene, to ogólnie wyjaśnia się(?)późniejsze podejrzenie przyjaciół co do orientacji politycznej Remusa. "Podejrzane" towarzystwo. A czy dowiedzą się o przyjaźni z Rudolfem? Kto wie.


Ostatnio zmieniony przez Noelle dnia Nie 21:46, 05 Wrz 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 22:23, 05 Wrz 2010    Temat postu:

Się dowiedzą, niedługo będę o tym pisać. Chociaż wiesz, nie należy traktować Raskolnikowa i pozostałych kawałków jako CAŁKOWITEJ CAŁOŚCI, to są troszkę inne wersje tej samej historii. Mogą się w pewnych punktach nie zgadzać. Aczkolwiek akurat "Jak w dym" jest zgodne najbardziej, więc parę wątków pojawi się też w Raskolnikowie.

Prawda? Biologia jest ograniczająca. A przecież to nie do końca tak. Przeżyłam tyle popapranych emocjonalnie związków międzyludzkich, które nie miały absolutnie nic wspólnego z seksem, żeby wiedzieć, że relacja Rudolf-Remus jest jak najbardziej prawdopodobna. Do bólu wręcz.


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 22:27, 05 Wrz 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin