Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Karmazynowy interes [HP]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Elleen
wilczek kremowy



Dołączył: 02 Mar 2008
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dolina Godryka

PostWysłany: Nie 4:10, 02 Mar 2008    Temat postu: Karmazynowy interes [HP]

Cynamonce. Po prostu. Pojedynkowe, wygrane. Warunki w Klubie Pojedynków im. Gilderoya Lockharta na Mirriel. Wprowadzono kosmetyczne poprawki. Dziękuję Sammy, a silv wciąż życzę, żeby była. W założeniu fanfikt do „Światła...”, ale bez jego znajomości można się obejść. Polecam szczegółową znajomość „Harry'ego Pottera i Komnaty Tajemnic”, gdyż kilku aluzji można nie zrozumieć. Tyle. Enjoy!





KARMAZYNOWY INTERES



Hogsmeade było nie tylko jedyną czarodziejską wioską w Wielkiej Brytanii, ale także jedynym miejscem, w którym regularnie, każdego czwartku, pojawiał się kram ze słodyczami tak dziwacznymi, że nawet Miodowe Królestwo zmuszone było przełknąć gorycz czwartkowych porażek i pogodzić się z odpływem klientów. Najnowsza strategia marketingowa cukierni zakładała jednak rozszerzenie oferty rynkowej, toteż w miejsce lad i drabinek zaczęto stawiać niewielkie, okrągłe stoliki, a nielicznym gościom serwować najlepszą w całej Szkocji gorącą czekoladę. Stopniowo, tydzień po tygodniu, czwartkowe uczty przesiąknięte zapachem czekolady i cynamonowych pierników, stawały się coraz bardziej popularne, nie tylko wśród mieszkańców wioski, ale także wśród uczniów, aczkolwiek tym ostatnim niezwykle trudno było wymknąć się z zamku. Chociaż, rzecz jasna, próbowali.

Kathryn O’Donnel siedziała na wysokim stołku i stukała paznokciami o kontuar. W sklepie panowała niemal zupełna cisza, jeśli nie liczyć natarczywego siorbania szefa oraz okazjonalnych prychnięć i szeptów, dochodzących od stolika stojącego w rogu. Kathryn rzuciła zirytowane spojrzenie szefowi, który tylko burknął coś niegrzecznie i wrócił do opiniowania stanu finansowego spółki, jeszcze głośniej siorbiąc czekoladę. Od stolika w rogu podniósł się niewysoki chłopiec (niezaprzeczalnie Ślizgon, zawyrokowała Kathryn, tylko oni są na tyle sprytni, by wymknąć się z zamku w środku tygodnia) i podszedł do kontuaru.
– Macie lizaki? – zapytał głośno, a Kathryn mrugnęła zaskoczona. Wskazała ręką na półkę uginającą się pod ciężarem kolorowych pudełek. – To nie są prawdziwe lizaki – stwierdził autorytatywnie chłopiec i wymienił pogardliwe spojrzenia ze swoją towarzyszką, która popijała przy stoliku podwójną czekoladę. W tym momencie Kathryn skojarzyła zimne, szare oczy oraz blond włosy klienta i jęknęła w duchu. Znowu!
– Ach, no tak – powiedziała swobodnie. – Oczywiście zabrakło już najlepszych. – Po czym wkroczyła do składziku, pokiwała groźnie palcem w stronę szefa, zarzuciła na ramiona płaszcz i wybiegła tylnym wyjściem. Po dwóch minutach wpadła z powrotem do sklepu, zdyszana i wyraźnie zła, dzierżąc w dłoni kilkanaście czerwonych lizaków.
– Temli, to się musi skończyć – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Masz dwa dni na rozwiązanie tego problemu. Nie będę co tydzień biegała na kram, nie mam piętnastu lat. A ten mały całkiem nieźle za to płaci – dodała.
Krasnolud westchnął i podrapał się po brodzie. Same kłopoty z tymi babami, pomyślał ponuro.

* * *

Severe zawsze miał problem ze znalezieniem pracy. Próbował sił w mugolskim przemyśle filmowym i całkiem nieźle mu szło, ale potem pojawił się Oldman i rola życia przeszła Severe’owi koło nosa. Ze Świętego Munga wyrzucili go z hukiem, kiedy próbował ugryźć światowej sławy uzdrowicielkę z Chin, która udzielała wtedy konsultacji w szpitalu. Do wymówienia dodano bardzo niepochlebne referencje, toteż Severe dwa lata spędził, próbując przeforsować w Ministerstwie ustawę zapewniającą bezterminowy zasiłek dla bezrobotnych wampirów, bezskutecznie zresztą. Propozycja od krasnoludzkiej spółki spadła mu jak z nieba, chociaż Temli Beobracht sprawiał wrażenie osobnika nastawionego negatywnie do wszystkiego, co posiadało choćby jedną cechę właściwą istotom żywym. Severe już przy pierwszym spotkaniu odniósł wrażenie, że krasnolud wyjątkowo go nie lubi.
– Nazwisko? – burknął wtedy jego przyszły szef, nie podnosząc głowy znad bilansów.
– Sanguini – odpowiedział Severe, poprawiając kołnierzyk płaszcza z czerwoną podszewką – ostatni krzyk mody w mugolskich filmach o wampirach. Na krasnoludzie nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia.
– Do zakładu przychodzisz pan w czwartki, soboty i niedziele. Obowiązuje fartuch roboczy – burknął po raz kolejny, długą brodą zamiatając porozrzucane na biurku kartki. Sanguini wlepił w niego zaskoczony wzrok.
– A rozmowa kwalifikacyjna? – zapytał, recytując w myślach peany pochwalne na swoją cześć, które miał zamiar wygłosić przed swoim nowym pracodawcą.
– Właśnie się skończyła – odpowiedział Temli, jeszcze bardziej dekoncentrując Severe’a.
– I pracuję jako…? – zapytał wampir, nie kryjąc rozczarowania.
– Degustator.
Temli nie wyglądał na rozmownego faceta. Severe doszedł do wniosku, że wampirzy urok musi działać na krasnoludy z dużym opóźnieniem. Bo przecież nie było na świecie istoty, na którą ów urok nie działałby w ogóle. To byłoby sprzeczne z prawami natury!
– Słyszałem, że kiedyś robiliście całkiem niezły biznes walentynkowy – rzucił konwersacyjnie, ponownie poprawiając kołnierzyk.
– Się przestał opłacać, jak ten czubek trafił do wariatkowa – odpowiedział Temli, tym razem wyraźnie poirytowany. – Idźże pan sobie, co żeś się tak czepił?
Sanguini zacisnął usta i z godnością podniósł się z krzesła. Wygładził płaszcz i powiedział obrażonym tonem:
– Będę potrzebował krwi dziewicy.
Temli po raz pierwszy podniósł oczy znad stosów dokumentów i popatrzył na Sanguiniego.
– Się załatwi – burknął.

W ten oto sposób Severe Sanguini został degustatorem w zakładzie produkcyjnym braci Beobrachtów, właścicieli Miodowego Królestwa. Była to dość niewdzięczna praca, polegająca na dotykaniu językiem tego, czego inni brzydzili się dotknąć przez gumowe rękawiczki. Gabinet degustacyjny był mały i wyjątkowo niegustownie urządzony. Pomalowany na niebiesko, z wyblakłymi, żółtymi meblami i ścianami oblepionymi plakatami promującymi tolerancję – sprawiał wrażenie złożonego z puzzli pochodzących z kilku różnych opakowań. Na dodatek krew dziewicy z jedynej zalety okropnej pracy zmieniła się w jedną z niezliczonych wad, kiedy do gabinetu wpadła zdyszana, pulchna kobieta pod czterdziestkę.
– Nazywam się Kathryn O’Donnel – powiedziała i uśmiechnęła się lekko. – Czy to pan zamawiał krew dziewicy? – zapytała, rozpinając guziki płaszcza przeciwdeszczowego. Sanguini pomyślał, że chodziło mu raczej o młodziutką, zgrabną, blondwłosą piękność, której dziewictwo stanowiłoby wtedy problem jedynie chwilowy, ale w tym momencie odezwał się głód, a głodu nie mógł zignorować. W mgnieniu oka Kathryn O’Donnel zgubiła mniej więcej dziesięć kilo, odmłodniała i wypiękniała. Severe był gdzieś w połowie drogi do siódmego nieba, kiedy kobieta z kieszeni workowatej spódnicy wyjęła szklaną fiolkę, pełną podejrzanie czerwonego płynu.
– Od szefa – oznajmiła, po czym usiadła na brzegu biurka i zaczęła przeglądać raporty. Severe powoli wychodził z szoku. Spodziewał się żywej dziewicy, od biedy mogła nią być nieco przeterminowana Kathryn, ale nie był przygotowany na fiolkę. I co on miał z tym niby zrobić? Wypić?! Właśnie rozważał powrót do mugolskiego przemysłu filmowego – tam przynajmniej miał wiele dziewic, którym ostatecznie mógł wmówić, że jest światowej sławy reżyserem – kiedy Kathryn podsunęła mu pod nos dwie plansze z różnokolorowymi polami. – To są testery. Możesz łączyć smaki, dzielić je, dodawać barwy smakowe i co tam jeszcze chcesz. Ostatecznie ma z nich wyjść to. – Wskazała na fiolkę. – Rozumiesz?
Severe kiwnął lekko głową i wyciągnął korek. Natychmiast rozpoznał ten zapach – och, jakże wspaniały zapach świeżej krwi! Podsunął fiolkę pod nos i dotknął końcem języka gęstej cieczy. Skrzywił się nieznacznie i zakorkował naczynie. Kathryn uniosła brwi.
– Smakuje jak mugolski premier – powiedział ponuro. – Bardziej prawiczek niż dziewica.

Tak więc Sanguini wykonywał tę niewdzięczną robotę z umiarkowanym zapałem, dopingowany przez całkiem niezłą pensję, a także Kathryn O’Donnel we własnej osobie, która w czwartki przed otwarciem cukierni przynosiła mu do zakładu termos gorącej czekolady. Raz w tygodniu dostawał też świeżą porcję krwi, gdyż niechcący przemilczał fakt, że wampiry nie potrzebują fiolek i próbników, by pamiętać jej smak. I chociaż brakowało mu trochę atmosfery tajemniczości, czarnych płaszczy z wysokim kołnierzem (fartuch roboczy wyglądał jak kombinezon kosmiczny Gagarina i nie miał czerwonej podszewki) oraz krzyków dziewic – nie mógł narzekać. Temli niemal zupełnie nie interesował się działem degustacyjnym i wszystkie obowiązki powierzył Kathryn, która okazała się całkiem sympatyczna. Wprawdzie Sanguini nie cierpiał przedstawicieli domów innych niż Slytherin, a już Ravenclaw zupełnie go odrzucał, ale z braku bardziej zajmującego towarzystwa nie śmiał narzekać na tę kobietę. Dla dobra stałości swoich przekonań zwykł twierdzić, że jest ona tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę, iż każdy Krukon to aseksualny, przemądrzały typ z przerostem ego i wrodzoną pogardą dla ludzi drugiej kategorii, z zaznaczeniem, że ludźmi drugiej kategorii byli wszyscy nie–Krukoni.

Degustacja była żmudnym procesem. Początkowo Severe gubił się wśród niezliczonych wykresów, tabelek, fiolek i smakowych kwadracików umieszczonych na testerach. Potem wszystkie kawałki zaczęły układać się w jedną, spójną całość. Uzyskanie odpowiedniego smaku okazało się dużo trudniejsze niż się spodziewał. Barwę podstawową znalazł dość szybko – metaliczny posmak, nawet pomimo wynegocjowania za pośrednictwem Kathryn testera o smaku co popularniejszych metali, za żadne skarby nie chciał powstać. Jako szanujący się wampir Severe uznał, że krew bez metalicznego posmaku nie jest krwią i z pasją wciąż łączył oraz dzielił smaki z testerów. Kilka razy miał ochotę rzucić wszystko w cholerę i wrócić do swojego przytulnego mieszkania w City, ale nie potrafił się zmusić do kolejnego spotkania twarzą w twarz z gburowatym krasnoludem, a Kathryn oburzała się i odmawiała współpracy, ilekroć zaczynał ten temat.

Wiele razy zastanawiał się, po co szefowi smak krwi i nie dochodził do żadnych konkretnych wniosków. O krew z fiolek dawno przestał już pytać, gdyż nawet gadatliwa zwykle Kathryn nabierała wody w usta i zarzekała się nieszczerze, że nic na ten temat nie wie. W obawie przed poznaniem jakiegoś mrożącego krew w żyłach lub perwersyjnego sekretu starego krasnoluda (obie opcje przerażały go i obrzydzały równie mocno) przez bite dwa miesiące powstrzymywał się przed zapytaniem o to swoją towarzyszkę, ale kiedy już się odważył, poczuł się przyjemnie rozczarowany. Któregoś czwartku kazała mu zamknąć gabinet i wpaść do Miodowego Królestwa. Kathryn O’Donnel miała w sobie coś takiego, że człowiek nie brał pod uwagę odmowy, gdy o coś prosiła, albo, co zdarzało się zdecydowanie częściej, gdy czegoś wymagała.

Trochę przeraził go widok krasnoluda na zapleczu cukierni, ale szef najwyraźniej nie zwracał na nikogo uwagi – całkowicie pochłaniały go bilanse. Sanguini zaczął się zastanawiać, czy Beobracht naprawdę musiał tak intensywnie kontrolować finanse spółki, czy może czuł po prostu niezdrowy pociąg do liczb. Miodowe Królestwo bardzo różniło się od tego, które pamiętał z czasów młodzieńczych – znikły gdzieś tłumy uczniów i nauczycieli Hogwartu oraz mieszkańców wioski. W rogu kilku chłopców popijało czekoladę i grało w gargulki, a przy półce z cukrowymi piórami stał stary, pomarszczony czarodziej i mruczał pod nosem coś w nieznanym Severe’owi języku. Kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi, Kathryn szturchnęła Sanguiniego i kazała mu obserwować. Więc obserwował. Jasnowłosy chłopiec z rozanieloną miną rzucił się na półkę ze słodyczami i wyciągnął z pudełka dwa czerwone lizaki. Severe popatrzył na Kathryn podejrzliwym wzrokiem – mógłby przysiąc, że kiedy wchodzili do cukierni, w pudełku nie było ani pół czerwonego smakołyku. Kobieta uśmiechnęła się tajemniczo.
– Dziesięć galeonów – powiedziała, kiedy chłopiec położył na ladzie wybrane słodycze. Sanguini autorytatywnie orzekł, że mały wygląda bardzo smakowicie. Zawsze miał ochotę na arystokratyczną krew.
– Dla Pansy to, co zawsze – powiedział blondyn i mrugnął do Kathryn. Severe roześmiał się w duchu. Jeśli młody myśli, że wszystkim kobietom na jego widok miękną nogi, to właśnie trafił na twardy orzech do zgryzienia.
Twardy orzech do zgryzienia zarumienił się nieznacznie i skinął głową. Severe obiecał sobie, że już nigdy nie będzie generalizował, zwłaszcza w przypadku kobiet takich jak O’Donnel. One były nieprzewidywalne.
Tymczasem Kathryn odwróciła się do niego, wyjęła spod lady czerwonego lizaka i siłą włożyła mu go do ust.
– Na tym zbijamy majątek, a mamy tylko siedmiu stałych klientów. To – wskazała na smakołyk o niebiańskim smaku – jest lizak z kramu. Nasze mają być jeszcze lepsze. Dlatego Temli cię zatrudnił, jasne?
Ja–a–szne – wydusił wampir, notując w myślach, że gdzieś w Hogsmeade jest raj dla podniebienia – kram z lizakami o smaku krwi. Podziękował Kathryn za pouczającą lekcję celowości degustacji i wrócił do gabinetu.

Sanguini był niemal wzorcowym Ślizgonem, a raczej byłby, gdyby ojciec nie sprzeciwił się kategorycznie posłaniu go do tej, jak się wyraził, „rasistowskiej i żałosnej szkoły, kierowanej przez pomylonego zboczeńca”. Przez dwa dni, zamiast pracować, próbował zlokalizować wspomniany przez O’Donnel kram. Kiedy w końcu udało mu się na niego trafić tuż obok molo, cała reszta okazała się dziecinnie prosta. Sprzedawczyni była młodą kobietą, całkowicie nieodporną na wampirzy urok. Następnego ranka obudziła się uboższa o kilka mililitrów krwi, pielęgnowane od dziewiętnastu lat dziewictwo oraz tajną recepturę swojego Mistrza na lizaki o smaku krwi. W takich okolicznościach Sanguini nie miał innego wyjścia, jak tylko skopiować recepturę w swoim gabinecie degustacyjnym, dodać do smaku trochę niklu i srebra, po czym przedstawić swoje genialne dzieło krasnoludowi. Nie przewidział tylko jednego.
– No, to by było na tyle. Zgłoś się pan do O’Donnel po premię i odprawę – burknął Beobracht, pieszczotliwie zakreślając ciąg cyfr na liście wydatków. Sanguini udał, że nie usłyszał.
– Więc jaki jest mój nowy zakres obowiązków? – zapytał na pozór obojętnie.
– Bardzo łatwy do zapamiętania – odpowiedział nieprzyjemnie Temli, patrząc Severe’owi prosto w uda. – Zwijasz się pan i nie pokazujesz mi więcej na oczy. Żegnam.
Sanguini poczuł się wykorzystany i oszukany. Tyle czasu poświęcił mozolnej pracy, a potem udawaniu, że do ostatecznych wyników doszedł sam, drogą uczciwego geniuszu z rodzaju: „Eureka!”, by teraz dowiedzieć się, że praca była sezonowa. Pocieszenia szukał u Kathryn, ale i ona wydawała się chłodna i zdystansowana. Wypłaciła mu należne pieniądze z kasy cukierni i syknęła z wściekłością:
– Anne powiedziała mi, że jakiś zboczeniec zostawił u niej w sypialni podszewkę od płaszcza.
– Kto to jest Anne? – zapytał Severe, ale Kathryn, tłumacząc się nawałem pracy i tłumem klientów, niemal siłą wywlokła go ze sklepu i z impetem zatrzasnęła drzwi tuż przez jego nosem. Sanguini zaklął szpetnie i aportował się do swojego ulubionego lokalu w City. Potrzebował znieczulenia.
– Cześć, mała – zaczepił samotną dziewczynę przy barze. – Zastanawiam się, czy taki stary reżyser jak ja znajdzie tu jakieś ciekawe rozrywki…
– Jaki czadowy kostium! – zaszczebiotała kandydatka na gwiazdę, sadowiąc się niemal na kolanach Severe’a. No to wracamy do źródeł, pomyślał ponuro Sanguini i zamówił dwie Krwawe Mary.

* * *

Miodowe Królestwo z najchętniej odwiedzanej cukierni zmieniło się w jedyną odwiedzaną cukiernię w Hogsmeade. Po sprzedaniu menedżerowi Fatalnych Jędz bardzo chwytliwego kawałka, Temli Beobracht zainwestował w produkcję. Lizaki o smaku krwi sprzedawały się nad wyraz dobrze, a gama cukrowych piór i gwiżdżących kociołków poszerzyła się o kilka bajecznych wynalazków. Kiedy monopol Miodowego Królestwa przyjął tak duże rozmiary, że wyparł popularny do tej pory w miasteczku kram, Kathryn zmusiła Temliego, by przyjął do cukierni Anne, młodą kramarkę o anielskim usposobieniu. We dwie radziły sobie całkiem nieźle, a Temli mógł w spokoju troszczyć się o swoje koślawe cyferki. Czasem Kathryn tęskniła za cotygodniowymi spotkaniami z tym zdesperowanym krętaczem Sanguinim, ale musiała przyznać, że od kiedy nie ubywa jej każdego tygodnia po kilka mililitrów krwi, czuje się zdrowsza i nie miewa podkrążonych oczu. Czekoladę w termosie nosiła do zakładu już wyłącznie z przyzwyczajenia.

Czwartki były tym ciekawsze, że od czasu do czasu przychodził jasnowłosy Ślizgon, ciągnąc za sobą dziewczynę od czekolady i sławnego Harry’ego Pottera. Potem podchodził do lady, kupował lizaki, podwójną gorącą czekoladę i karmelowy budyń, z dziwnym uśmiechem, ni to czułym, ni złośliwym, prosił o włączenie Fatalnych Jędz, wracał do stolika i razem ze swoją przyjaciółką zrywali boki z zażenowanej miny Chłopca, Który Przeżył. Kathryn pogłaśniała radio i cała cukiernia kiwała się w rytm najnowszego hitu. Temli Beobracht siadywał w kącie zaplecza, wyciągał starą harfę, pił za zdrowie Gilderoya Lockharta i nucił do taktu: „Ma oczy zielone jak pikle z ropuchy, jego włosy są czarne jak tablica. Ach, gdyby moim został bohater mych snów, służyłabym mu jak diablica.

* * *
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 20:49, 02 Mar 2008    Temat postu:

Ano, proszę szanownego państwa, to chyba jedno z nielicznych opowiadań Elleen, którego nie czytałam - to znaczy gdzieś mi na Mirriel mignęło, ba, obiecałam sobie, że wpije w nie ząbki, ale koniec końców nic z tego nie wyszło.

Niniejszym nadrabiam, na dodatek na macierzystym forum, to się dopiero nazywa zbieg okoliczności Wink

Prześliczny Sanguini i prześlicznie potraktowany wampiryzm - z dobrotliwą ironią i satyrycznym zacięciem. Czarodziejski świat pokazany, że tak powiem, od zaplecza, na dodatek całkiem dosłownie - te wszystkie smaki, mieszanki, aromaty i miłość do cyfr! Jak to ja, oczywiście od razu skojarzyłam literacko i wyszła mi "Lalka" Prusa, sklep, subiekci i zniekształcona z żydowska polszczyzna. Ktoś, kto stwierdzi, że "życie bez zdarzeń" jest nudne, powie ewidentną nieprawdą - tutaj, mimo że codzienna kramarska rzeczywistość, nudy się dopatrzeć nie uda. Tylko urok, trochę nostalgii (dlaczego, nie wiem) i trochę słodkich przyjemności.

Poza tym nawiązanie do Światełka! Też jestem - według Jamulusowej terminologii Dorgi - czytelniczką "Brulioników", więc taki smaczek nie mógł pozostać nie zauważony. Jednym słowem - mniam.

Bardzo przyjemna rzecz, lekka, ale przez to pełna uroku.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin