Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Do samego końca [HP]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Elleen
wilczek kremowy



Dołączył: 02 Mar 2008
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dolina Godryka

PostWysłany: Nie 4:07, 02 Mar 2008    Temat postu: Do samego końca [HP]

James. Podziękowania dla Inez, Sammy i Cyni (kolejność przypadkowa). Ekshibicjonizm w najczystszym wydaniu.




DO SAMEGO KOŃCA


Nigdy nie zdradziłem Lily i Jamesa – wolałbym umrzeć, niż ich zdradzić.

– No i jak? – pyta Syriusz i uśmiecha się słabo. Leżycie na podłodze twojej starej sypialni, w skupieniu obserwując unoszące się pod sufitem obłoki pary, imitujące wielkie, pierzaste chmury. Matka krząta się w kuchni, nucąc pod nosem ulubione piosenki. Czujesz się, jakbyś znów miał dwanaście lat i brakuje ci tylko ojca, który z figlarnym uśmiechem zapewniałby matkę, że gdyby nie była najpiękniejszą kurą domową na świecie, mogłaby zrobić karierę jako piosenkarka. W szufladzie wciąż trzymasz porcelanowe fragmenty szkatułki.
– W porządku – odpowiadasz cicho i zamykasz oczy. Zastanawiasz się, czy naprawdę jesteś gotów przewrócić całe swoje dotychczasowe życie do góry nogami. Syriusz prycha z rozbawieniem.
– Co na to jej rodzice? – pyta nonszalancko. Gdybyś nie znał go tak dobrze, pomyślałbyś, że przyjął nowinę niemal z radością.
– Przeszczęśliwi. Nie znasz Evansów? Uważają, że jestem najlepszym, co mogło spotkać ich Lil.
Syriusz wybucha głośnym śmiechem.
– A, hm, jej siostra? – pyta. Unosisz brew w geście zaskoczenia. – No wiesz – tłumaczy. – Chociaż w połowie tak… wyjątkowa? – Nie możesz powstrzymać uśmiechu. To takie… syriuszowe – myślisz na wpół z rozbawieniem, na wpół ze smutkiem. Syriusz sięga za siebie i rzuca w ciebie poduszką.
– Widzisz w tym coś zabawnego? – pyta, udając obrażonego.
– Zapomnij, Łapo – odpowiadasz. – Mugolska do szpiku kości, przekonana o swojej nieomylności, złośliwa i zaręczona. – Ku twojemu zdziwieniu, Syriusz ponownie parska śmiechem.
– Czyli, pomijając pierwszy punkt, wypisz wymaluj: Lily.
– Syriuszu! – rzucasz ostrzegawczym tonem.
– Spokojnie, żartuję. – Leżycie obok siebie przez kolejne kilkanaście minut, delektując się ciszą, jaka między wami zapadła. Przyjaźń nie polega na tym, by umieć ze sobą rozmawiać, Jim, ale na tym, by lubić razem milczeć – mówiła ci zawsze matka.
Teraz drzwi do pokoju uchylają się i w progu staje właśnie ona. Patrzy na was, jakby powstrzymywała się od ofukania obu za leżenie na podłodze w tak cienkich szatach, ale zamiast tego mówi tylko:
– Chłopcy, profesor Dumbledore prosił, byście zafiukali jutro do pani Prewett. – Wymieniacie z Syriuszem szybkie spojrzenia.
– Tajest – odpowiadasz na pozór swobodnie i podnosisz się z podłogi. – Pomóc ci z kolacją? – pytasz matkę, otrzepując szatę z kurzu.
– Dziękuję, kochanie, już prawie skończyłam. Zejdźcie za pięć minut, zjemy razem. – Matka zamyka za sobą drzwi, a ty odwracasz się do Syriusza z miną równie strapioną jak jego.
– Kiedy jej powiemy? – pyta Syriusz, a ty wzruszasz ramionami i spuszczasz głowę.
– Nie chcę, żeby się martwiła. Ona uważa, że jesteśmy jeszcze za młodzi – mówisz i zaciskasz usta.
– Ale przecież, James… – zaczyna Syriusz, ale nie pozwalasz mu dokończyć.
– Wiem. Wiem, ja też nie uważam, że jesteśmy za młodzi. Chcę to zrobić. Ale dzisiaj wolę myśleć o tym, co mam, a nie o tym, co mogę kiedyś stracić. – Syriusz podnosi się z podłogi i podchodzi do drzwi.
– Wybacz, zapomniałem o tym jakże szczęśliwym wydarzeniu – rzuca z przekąsem. Patrzysz na niego przez chwilę, a potem mówisz nieco bez sensu:
– Między nami nic się nie zmienia.
Syriusz uśmiecha się mimo woli i wychodzi, mrucząc z rozbawieniem:
– Ach, Rogaczu. Ty i te twoje niespodziewane deklaracje miłosne.

* * *

W małym pokoju na poddaszu starego domu zapaliło się światło. Mężczyzna w średnim wieku ze świeżą blizną na policzku podszedł do fotela, w którym leżał młody chłopak, na oko nastoletni. Zdawał się pogrążony we śnie. Starszy mężczyzna przysunął sobie taboret i usiadł naprzeciwko.
– Wiem, że nie śpisz – odezwał się chrapliwym głosem. Chłopak się nie poruszył. – Nie wiem tylko, dlaczego wciąż tu jesteś. – Znów żadnej reakcji. – Na miejscu twojej żony pewnie zacząłbym się martwić.
– Lily wie, że nie wrócę dziś na noc – odezwał się James, ale wciąż nie otworzył oczu.
– Co oczywiście wyklucza zamartwianie się – zadrwił starszy czarodziej, podnosząc się z taboretu.
– Nie jestem głupi, Moody – zaprotestował James, gwałtownie otwierając oczy. Były jasnobrązowe, niemal orzechowe, i dziwnie błyszczące. – Uważam na siebie.
– Nie wątpię. – Moody wyjął z kredensu Ognistą Whisky i nalał trochę do kieliszka, który podał Jamesowi. – Wypij. – Chłopak sięgnął po kieliszek, a wolną ręką przeczesał włosy.
– Nie piję – powiedział. Moody przyglądał mu się przez chwilę, a potem warknął:
– Przestań pieprzyć, Potter! Nie jesteś już dzieciakiem, nie będę się z tobą obchodzić jak z porcelanową lalką. Coś cię gryzie, to jasne. Weź się w garść, rodzina cię potrzebuje! – James podniósł głowę i spojrzał prosto w oczy aurora.
– A co ty niby wiesz o rodzinie, co? – mruknął ze złością. Podniósł do ust szklankę z alkoholem i wlał sobie całą zwartość do gardła. Natychmiast się zachłysnął i dopiero Moody pomógł mu odzyskać oddech, klepiąc energicznie po plecach.
– Więcej, niż ci się wydaje – zagrzmiał starszy czarodziej, nalewając Jamesowi drugi kieliszek.
– Wybacz – bąknął James przepraszającym tonem, ale w jego oczach wciąż czaił się ten charakterystyczny wyraz buntu. Podciągnął kolana pod brodę, przyjął z rąk Moody’ego drugą porcję alkoholu i utkwił wzrok w oknie.

– I będziesz miał duży dom z czerwonym dachem. I psa, i kota, i tajemnice na strychu, i strach zamknięty w piwnicy…
– I miotłę, mama.
– I miotłę.
– I żonę.
– Żonę? A na co ci żona, brzdącu?
– Będzie czytała bajki.
– Ale, Jimmy, kochanie… Kiedy będziesz już dużym Jamesem, nie będziesz potrzebował, żeby ktoś ci czytał bajki.
– Nie mnie, mama. Naszym dzieciom.


Moody przysunął sobie taboret jeszcze bliżej fotela i z uporem maniaka studiował twarz swojego protegowanego. Cisza, jaka między nimi zapadła, była w pewien sposób kojąca. Starszy auror był dla Jamesa autorytetem i jedną z naprawdę nielicznych osób, którym ufał bezwarunkowo. Ostatnimi czasy nawet bardziej niż Dumbledore’owi.
– A więc – odezwał się Moody, przerywając rozmyślania Jamesa – coś cię trapi, chłopcze. – James pokręcił głową z udawanym zaskoczeniem.
– Zdaje ci się – powiedział i z powrotem zamknął oczy. Twarze przyjaciół stały się wyraźniejsze. – Jestem zmęczony.
– Czego się boisz? – zapytał po prostu Moody, jak gdyby nie usłyszał ostatniego zdania. James wydął usta i już zaczął mówić, że wcale się nie boi, kiedy Moody złapał go za ramię i przyciągnął do siebie. – Śmierci? – Zaprzeczenie. – Wojny? – James po raz kolejny pokręcił głową i podniósł do ust kieliszek. Opróżnił go jednym haustem i poczuł się dziwnie nierealnie – jakby był tylko elementem śnionego przez kogoś koszmaru i miał zniknąć wraz z nadejściem świtu. Moody patrzył na niego podejrzliwie.
– Boję się, że uwierzę – odpowiedział cicho i schował twarz w dłoniach. Wciąż kręciło mu się w głowie. – Nalejesz? – zapytał, wyciągając w stronę towarzysza opróżniony kieliszek.
– Nie sądzisz, że ci wystarczy? – spytał auror, ale posłusznie napełnił kieliszek bursztynowym płynem. Z dołu dobiegł odgłos przewracanego stołka i głośny śmiech Marlene McKinnon.
– Dumbledore chce zostać naszym Strażnikiem Tajemnicy. – James zamilkł, a po chwili dodał buntowniczym tonem: – Uważam, że to nie jest najlepszy pomysł.
– Oczywiście masz racjonalny argument? – zapytał Moody z powątpieniem. James przez chwilę tylko wpatrywał się w kieliszek.
– On… nic nam nie mówi. Myśli, że niczego nie zrozumiemy. A ja myślę… Moody, jest tyle rodzin, które Voldemort najchętniej widziałby po drugiej stronie zasłony; tylu znakomitych czarodziejów, którzy stanowią dla niego realne zagrożenie. Nie wierzę, że Dumledore darzy nas aż tak wielką sympatią, że przedkłada nasze dobro ponad dobro innych. Nie wierzę. Jest wielki, nie zaprzeczam. Wielki i mądry. Ale czuję się jak pieprzona marionetka w jego rękach. Nie mam pojęcia, co stoi za jego wielkim zainteresowaniem mną i Lil. Poza Śmiecierusem, oczywiście. – Moody, który do tej pory słuchał monologu Jamesa w skupieniu, poruszył się nieznacznie, a twarz mu stężała.
– Snape’em? – zapytał z zainteresowaniem. – A co ma z tym wszystkim wspólnego Snape?
– Dużo – powiedział James, zadowolony, że ma w Moodym sojusznika, jeśli chodzi o Smarkerusa. – Ostatnio dwa razy widział się z dyrektorem. Podejrzewamy z Syriuszem, że to przez jego łgarstwa Dumbledore kazał mi i Lil się ukrywać.
– Bzdura! – wtrącił ze złością auror. – Musicie się ukrywać, bo jesteście piekielnie dobrymi czarodziejami i stanowicie dla Voldemorta zagrożenie!
– Serio? – zapytał James, uśmiechając się drwiąco. – Marlene McKinnon zdała wybitnie wszystkie egzaminy aurorskie, a jak dotąd nie dostała żadnej specjalnej ochrony. Moim zdaniem powinna, w końcu jest samotną matką. Longbottomowie są w identycznej sytuacji jak my, mają nawet syna w tym samym wieku. Na dodatek Alice jest w o wiele większym niebezpieczeństwie niż Lily, bo aktywnie działa przeciwko śmierciożercom. No i Spencerowie – oboje z dużo dłuższym stażem niż my, na dodatek mają dwójkę małych dzieci. Dlaczego, Moody? Dlaczego my? – Starszy czarodziej wpatrywał się w Jamesa nieprzeniknionym wzrokiem.
– Masz głowę na karku – powiedział w końcu, pocierając dłonią bliznę na policzku. – Twoje argumenty rzeczywiście są logiczne i nie sposób się z nimi nie zgodzić. Ale Dumbledore jest moim przyjacielem od wielu lat i jeśli byłbym zmuszony komuś zaufać, zaufałbym właśnie jemu. Jest wprawdzie dość… kontrowersyjnym czarodziejem, ale wie, co robi. Tym, co mnie naprawdę interesuje – powiedział, patrząc Jamesowi prosto w oczy – jest udział Snape’a w całej sprawie. Nie wierzę, że ten zepsuty do szpiku kości dzieciak mógłby użyć magii, by przechytrzyć Dumbledore’a, ale skłonność Albusa do dawania ludziom drugich szans jest powszechnie znana. Także, a może przede wszystkim, Voldemortowi. Łatwo to wykorzystać. – Przerwał i pociągnął spory łyk napoju ze swojej piersiówki. James wytrzeszczył oczy, próbując zrozumieć, o czym mówił Moody. Alkohol niemal całkowicie go zamroczył. Zaczęło padać i ciężkie krople deszczu uderzały o blaszane rynny. – Ale nie o to chodziło – warknął nagle starszy czarodziej, jakby oskarżając go o celowe zbaczanie z tematu.
– Mniej więcej o to – powiedział James, spuszczając nogi na dywan.
– Mniej niż więcej – nalegał Moody, pochylając się w stronę chłopaka. James po raz pierwszy pił Ognistą Whisky i bardzo nie podobało mu się uczucie bezsilności, jakie ogarnęło go po wlaniu w siebie trzech kieliszków. Moody podniósł się z taboretu i podszedł do okna. – No to teraz bierz się za: więcej.
– Dumledore uważa, że w naszym otoczeniu jest szpieg. – Moody odwrócił się i pokiwał głową. – W bliskim otoczeniu – dodał cicho James.
– Masz na myśli twoich przyjaciół – bardziej stwierdził niż zapytał Moody.
Dumbledore ma na myśli moich przyjaciół – poprawił James i skrzywił się, jakby zdegustowany. – Uważa, że Peter, Syriusz lub Remus donoszą Voldemortowi.
– Nie zapominaj o sobie i Evans – uzupełnił Moody, a kiedy chłopak uniósł niedowierzająco brew, dodał: – Stała czujność, ot co. Nie możesz tego wykluczyć.
– Moody, ty chyba nie mówisz poważnie – warknął James, czując się dużo bardziej trzeźwo niż kilka minut wcześniej. – Czy ty w ogóle komukolwiek ufasz?
– Tak – odpowiedział mężczyzna, ponownie wyciągając zza pazuchy piersiówkę. – Ufam sobie. I jak na razie całkiem nieźle na tym wychodzę. A wracając do tematu – co jest nie tak z twoimi przyjaciółmi?
– Wszystko jest z nimi tak – zirytował się James. – Wierzę im. Jeszcze nigdy nie zawiedli mojego zaufania.
Moody uśmiechnął się kpiąco.

Rzucona o ścianę porcelanowa szkatułka rozsypała się na cztery kawałki, które żałośnie zdobiły teraz dywan w dormitorium chłopców. Ciszę przerywało jedynie dyszenie Jamesa i pochlipywanie Petera..
– Kurwa, Syriuszu! Kompletnie ci odbiło?! – krzyknął James, uderzając pięścią w stół i wpatrując się groźnie w przyjaciela. Postać na łóżku pod ścianą podniosła na chwilę głowę i rzuciła wszystkim wyzywające spojrzenie. – Kurwa! – powtórzył dobitnie James i zaczął krążyć po dormitorium. – Mogłeś go zabić, ty pieprzony idioto! Co ci strzeliło do głowy, do cholery?!
– Smarkerus…
– Gówno mnie obchodzi, kim on jest! – przerwał mu James, ponownie podnosząc głos. – Mam głęboko w dupie, czym ta kupa smoczego łajna się zajmuje! Nienawidzę go jak nikogo innego, ale, cholera, ty go prawie ZABIŁEŚ! – W dormitorium zrobiło się zupełnie cicho. Nawet Peter nie pochlipywał, tylko zawzięcie miął w dłoniach swoją chusteczkę.
– Reparo – mruknął po kilku minutach Remus, nie patrząc w stronę łóżka Syriusza. Szkatułka złożyła się w całość, ale w miejscu połączenia odłamków pozostały brzydkie bruzdy.
– Nie chciałem go zabić, James – powiedział Syriusz, patrząc na swoje dłonie i przygryzając wargę.
– Nie chciałeś go zabić, tak?! – zaperzył się James. – Oczywiście, że nie. Brudna robota miała należeć do kogoś innego, jeśli mnie pamięć nie myli. Syriuszu, to nie jest zabawny wpis do kartoteki Filcha. To jest próba morderstwa, za to grozi AZKABAN! – Znów cisnął szkatułką o ścianę. Tym razem rozsypała się w drobny mak. Syriusz wstał i popchnął Jamesa na szafę. Peter znów zaczął chlipać w kącie. Remus zacisnął palce na różdżce.
– Nie chciałem go zabić, rozumiesz? Gdybym mógł cofnąć pieprzony czas, nigdy bym tego nie zrobił. Jestem idiotą, wiem. Ale nie jestem mordercą. – James milczał, patrząc ze złością w szare oczy przyjaciela. – Nie jestem mordercą – powtórzył nieco bardziej natarczywie Syriusz, potrząsając Jamesem.
– Wiemy, Syriuszu – odezwał się niespodziewanie Remus, wciąż wykończony po nocnej przemianie. – Wiemy, że nie jesteś.
James wypuścił ze świstem powietrze i kiwnął sztywno głową. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z dormitorium, pozostawiając Petera, Remusa i Syriusza samym sobie. Potrzebował chwili samotności. To był pierwszy raz, kiedy rozczarował go ktoś, komu ufał całym sercem. Pierwszy raz, kiedy poczuł się przeraźliwie samotny.
W pokoju wspólnym nie było nikogo, ale tuż przy spiralnych schodach natknął się na Evans.
– Praszm – burknął dość niegrzecznie w jej kierunku i ruszył w przeciwną stronę. Nie zdążył dojść do pierwszego wolnego stolika, kiedy zagrodziła mu drogę.
– Potter, chciałam… – zaczęła szybko, a James poczuł, że lada chwila eksploduje z nadmiaru negatywnych emocji.
– Zjeżdżaj, Evans. Nie potrzebuję moralitetów na dobranoc. Jestem dziś
wyjątkowo źle usposobiony – warknął i usiadł przy stoliku tuż obok wyjścia, zostawiając osłupiałą dziewczyną w przejściu.
– Zauważyłam – usłyszał za chwilę zirytowany głos tuż obok swojego ucha. Obrzucił Evans przelotnym spojrzeniem i dostrzegł, że jej oczy lekko błyszczały.
– Wynoś się, Lily. Nie mam dziś ochoty na słuchanie twojego warczenia.
– Dobrze się składa, Potter, bo akurat nie zamierzałam warczeć – powiedziała, siadając po drugiej stronie stolika. Kiedy uniósł brew, uzupełniła: –
Przez przypadek słyszałam waszą kłótnię.
– Przez przypadek – powtórzył James i uśmiechnął się drwiąco.
– Uważam, że... – zaczęła Lily, odrzucając do tyłu swoje miedziane loki – jesteś w porządku.
James patrzył na nią podejrzliwie przez kilka sekund, a potem prychnął głośno.
– Ratowałem przyjaciół – powiedział beznamiętnie.
– Uratowałeś Sev… Snape’a.
– Nienawidzę go – przyznał spokojnie James, mrużąc oczy, jakby oczekiwał standardowej wiązki obelg i oskarżeń. – Ratowałem przyjaciół – powtórzył nieco opryskliwie, podnosząc się z krzesła i podchodząc do portretu Grubej Damy. – Nic o mnie nie wiesz, Evans. Od pierwszego spotkania nazywasz mnie egoistycznym, znęcającym się nad słabszymi gnojkiem, by po jakimś żałosnym incydencie przyznać, że jestem w porządku. NIE JESTEM w porządku. – Odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju wspólnego, ledwie pamiętając o patrolującym korytarze Filchu. Wziął głęboki oddech, policzył do dziesięciu, wysłuchał narzekań Grubej Damy na impertynenckich studentów, ale kiedy z powrotem przeszedł przez dziurę pod portretem, Evans już nie było. Bardzo chciał w tamtym momencie mieć w ręku porcelanową szkatułkę.


– Syriusz jest… On i Lil są dla mnie najważniejsi. Woleliby umrzeć, niż mnie zdradzić. Peter odpada na starcie. Boi się własnego cienia, a poza tym skoczyłby za nami w ogień. A Remus… On… Remus jest… – James zamknął usta i szukał w milczeniu odpowiedniego określenia. Moody podszedł do niego i zmusił, by popatrzył mu w oczy. Potem cofnął się znów w stronę okna i mruknął:
– A więc Lupin.
James zacisnął zęby i defensywnie skrzyżował ramiona.
– UFAM moim przyjaciołom – powiedział stanowczo, na co Moody tylko się roześmiał.
– I to jest właśnie twój problem, chodząca apoteozo przyjaźni po grób – odpowiedział auror, ponownie zajmując miejsce na taborecie przy fotelu. – Tak trudno ci zrozumieć, że wojna wymaga pragmatyzmu? Dzisiaj historia przerabia idealistów na grawerowane napisy. – James popatrzył na niego ze złością.
– Moody, do cholery, ja nie powiedziałem, że moim największym marzeniem jest powszechny ład, ani że Voldemorta można pokonać siłą miłości! To jest domena Dumbledore’a. Jeśli ktoś jest dziś idealistą, na pewno jest to on. Ja tylko mówię, że ufam Syriuszowi, Remusowi i Peterowi. – Podniósł się z fotela i zaczął krążyć po pokoju. Moody obserwował go spod półprzymkniętych powiek. – Znam ich od wielu lat i jestem najzupełniej pewien, że żaden nie przeszedłby na stronę Voldemorta.
Moody odchrząknął i pociągnął zdrowo z piersiówki.
– Na twoim miejscu brałbym pod uwagę i taką możliwość – zaczął powoli. – Popatrz chociażby na takiego Blacka. Historia tej rodziny musi ci być doskonale zna…
Syriusz – przerwał mu James – odciął się od wszystkiego, co łączyło go z tą rodziną. Postawił wszystko na jedną kartę i wstąpił do Zakonu. Wiele razy ryzykował życiem na akcjach przeciwko śmierciożercom. Ufam mu.
Moody skrzywił się groteskowo. Wyglądał, jakby poważnie wątpił w rozsądek swojego protegowanego.
– Tak, to już wiemy – warknął. – Z kolei Lupin jest wilkołakiem. Bardziej nawet podejrzane niż pochodzenie z rodu Blacków.
James ponownie skrzyżował ramiona.
– Jego mały, fu…
– …terkowy problem nie ma nic do rzeczy. Niedługo w książkach ze złotymi myślami będą umieszczać to zdanie pod twoim nazwiskiem, Potter. Nikt nie wie, co kryje się w umyśle bestii.
James przygryzł wargę.
– Masz rację. Nie wiem, co kryje się w umyśle bestii – powiedział powoli. – Ale serce przyjaciela nie jest dla mnie żadną tajemnicą.

Szkatułka stała tam, odkąd pamiętał. Biała porcelana w zielone wzory doskonale komponowała się z marmurowym gzymsem kominka. Dawniej matka trzymała w niej biżuterię. Po śmierci ojca włożyła tam jego zdjęcia i tylko czasem odchylała wieczko, by spojrzeć w roześmiane oczy męża. James czuł się trochę winny, gdy przekładał fotografie do tekturowego pudełka po oczach żuków i pakował szkatułkę do swojego szkolnego kufra. Kiedy wrócił do Hogwartu po świątecznej przerwie i opowiedział chłopcom, jak wszedł w jej posiadanie, Remus nie wyglądał na zachwyconego, ale Syriusz i Peter zgodnie stwierdzili, że jest odpowiednim miejscem na przechowywanie skradzionego przez Jamesa złotego znicza. Któregoś popołudnia, gdy chciał wyjąć ze szkatułki złotą piłkę, znalazł w środku coś jeszcze. Tuż obok znicza leżało stare zdjęcie ojca i jeden z kolczyków matki. Rozejrzał się po dormitorium: Syriusz i Peter kłócili się głośno o szanse Os z Wimbourne podczas zbliżającego się Pucharu Quidditcha, a Warren skrzętnie porządkował zawartość swojego kufra. Remusa nie było, ale James mógłby przysiąc, że w szmaragdzie przy kolczyku odbijają się jego ciepłe, brązowe oczy.

– Znam cię z wielu stron, Potter, ale sentymentalnym idiotą jeszcze nie byłeś. Naiwność jest dziś cechą atawistyczną, więc warto się jej pozbyć w miarę szybko – powiedział Moody, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. – Zanim ona pozbędzie się ciebie.
– Alastor Moody, ministerialny specjalista od ewolucji – zadrwił James. Deszcz bębnił głośno o parapet, a zegar stojący na kominku wskazywał kwadrans po północy. – A może to właśnie naiwność jest w cenie? – zapytał, szarpiąc ze złością frędzle firanki. – Jeśli założę, że zginę mimo wszystko, naiwność jest lepszym rozwiązaniem. Zamiast kilku lat ukrywania się ze świadomością, że być może straciłem wszystko, co się dla mnie liczyło, będę miał rodzinę, przyjaciół, normalne życie i sekundę uświadomienia między błyskiem zaklęcia a śmiercią. Jedni nazwą to naiwnością, inni odwagą.
Moody patrzył na Jamesa z irytacją, ale w jego oczach można było dostrzec cień aprobaty.
– Mimo twojej wzruszającej przemowy – zadrwił, a jego głos brzmiał wyjątkowo sucho – wciąż zaliczam się do tej pierwszej grupy. – Przez chwilę obaj milczeli, mierząc się wściekłym spojrzeniem. – Ach! – rzucił nagle Moody. – Zapomniałbym o Pettigrew.
James odwrócił głowę, oszołomiony, a potem wybuchnął śmiechem.
– Nie bądź paranoikiem – powiedział, kiedy już opanował tę nagłą wesołość. – Peter jest równie skory do przejścia na drugą stronę, co Dumbledore.
– Obaj z innych powodów – powiedział Moody, wstając. – Słyszałem, że chłopak uważa ciebie i Blacka za swoich, hm… idoli. – James kiwnął głową. – Z pewnością zdajesz sobie sprawę, że Voldemort ma o wiele więcej do zaoferowania.
– Tak, na przykład traktowanie swoich sług jak śmieci.
– Bo wy oczywiście traktujecie go jak przyjaciela? – zapytał zdawkowo Moody, grzebiąc w kieszeniach szaty.
– Umarłbym za niego! – wybuchnął James. – Wątpię, że tego samego doczekałby się od Voldemorta!
– No cóż – zaczął dyplomatycznie starszy czarodziej, nie podnosząc głowy. – Powszechnie wiadomo, że Voldemort ma silny instynkt samozachowawczy.
Zanim do Jamesa dotarł sens ostatnich słów Moody’ego, ten wyjął z kieszeni bezkształtny przedmiot i rzucił na niego zaklęcie świstoklika.
– Masz – powiedział, wkładając Jamesowi świstoklik do ręki. – Za godzinę zabierze cię do domu. Ja muszę zamienić jeszcze parę słów z tą lekkomyślną Meadowes. – Podszedł do Jamesa i poklepał go po plecach. – Wiesz, tak naprawdę nie podejrzewam żadnego z twoich przyjaciół. Ale czasem warto myśleć. Myśleć, Potter, a nie tylko czuć. Zastanów się nad tym. Miłej nocy.
Wyszedł z pokoju, a James poczuł się niewiarygodnie senny. Osunął się na podłogę i objął kolana ramionami.
Voldemort ma silny instynkt samozachowawczy.
Irracjonalna duma mieszała się w nim z silnym upokorzeniem.

* * *

Myślę, że jesteś jak James. Zwątpienie w przyjaciół uważałby za wielką hańbę.

Wychodzisz z kuchni i widzisz czekoladowe oczy, wpatrujące się w ciebie intensywnie. Bardzo smutne oczy bardzo smutnego człowieka. Czujesz się jak zdrajca, ale mimo to uśmiechasz się szeroko i mówisz:
– Siemasz, Lunatyku! Słodycze albo psikus! – Przywołujesz w myśli wspomnienie pierwszego wygranego meczu quidditcha, mając nadzieję, że twoje oczy błyszczą wesoło. Wiesz, że twój uśmiech nie jest do końca szczery i wiesz, że Remus to widzi. Jest ci tak niezręcznie, jak nigdy wcześniej. Kiedyś rozumieliście się bez słów, teraz przyszło ważyć każdą sylabę. Wojna buduje między ludźmi kamienne mury, od których echem odbijają się nawet uśmiechy. – Wszystko w porządku? – pytasz nieco bez sensu. Obaj wiecie, że nic nie jest, i już nigdy nie będzie, w porządku.
– Uhm – mruczy cicho Remus, wciąż nie spuszczając wzroku z twojej twarzy. Coś zaczyna cię drapać w gardle – przełykasz głośno ślinę.
– Może wpadniesz jutro na obiad? – pytasz, zanim zdążysz ugryźć się w język. Wiesz, że Lily będzie zła, ale w tej chwili cię to nie obchodzi. Widzisz w oczach starego przyjaciela coś, co daje ci złudną nadzieję, że wszystko będzie jak dawniej. Na tę krótką chwilę znów jesteście Rogaczem i Lunatykiem. Przez te kilka sekund znów potraficie porozumiewać się za pomocą gestów i uśmiechów.
A potem Remus swoim szóstym, wilczym zmysłem wyczuwa wahanie i strach. Spuszcza głowę i chowa ręce do kieszeni sfatygowanej szaty.
– Dzięki, James, ale jutro nie ma szans. Mam robotę. – Chcesz coś powiedzieć, zaproponować mu inny termin, zapewnić, że bardzo ci na tym zależy. Zamiast tego kiwasz głową i w milczeniu zapinasz guziki płaszcza.
– Jak Syriusz? – pyta Remus, a ty masz nadzieję, że niczego się nie domyśla. W tej chwili nienawidzisz Dumbledore’a za to, że zasiał w tobie ziarno niepewności, że pozwolił ci zwątpić w kogoś takiego jak Remus. Czasem wydaje ci się, że wolałbyś zginąć, zdradzony przez przyjaciela, niż w tę zdradę uwierzyć.
– W porządku. Nie znasz Łapy? – Remus marszczy czoło, a ty dodajesz wesoło: – Jak zwykle narzeka na nudę. – Obaj parskacie śmiechem. Pustym, sztucznym, krępującym śmiechem, który zamiera szybciej niż się pojawia. Remus sięga do szuflady komody i wyjmuje z niej małe pudełko.
– Daj mu to – mówi. Ze zdumieniem podnosisz pokrywkę i widzisz małe, obrzydliwie słodkie cukierki, których nikt poza Syriuszem nie chciał tknąć. Wycofano je ze sprzedaży ponad dwa lata temu, co spotkało się z żywym protestem Łapy. – Dostałem od znajomego wampira z Walii, ale wiesz, że mdli mnie na sam widok. – Wymieniacie szerokie uśmiechy.
– Pójdę już – mruczysz i poklepujesz go po plecach. – Do zobaczenia.
– Trzymaj się. Ucałuj Lily i Harry’ego.
Wychodzisz z kwatery, przyrzekając sobie w duchu, że następnym razem ściągniesz go na obiad za wszelką cenę.
I będzie was sześcioro. Cały twój świat.

Harry, James nie pragnąłby mojej śmierci… James by zrozumiał… ulitowałby się nade mną.

Teraz wszyscy jesteśmy prawdziwymi Gryfonami – myślisz, przekraczając próg obskurnego pomieszczenia śmierdzącego naftą i z całą pewnością od wieków nie wietrzonego. Kilka minut zajmuje twoim oczom przyzwyczajenie się do ciemności. Ty i Syriusz zawsze walczyliście razem, ramię w ramię. Remus wykazywał się odwagą od dziecka – nie było łatwo znosić wilkołactwo przez te wszystkie lata w tak rasistowskim społeczeństwie. Peter udowodnił swoją odwagę dopiero teraz, ale ten jeden akt liczył się dla ciebie bardziej niż cokolwiek innego. Zawsze uważałeś umieranie za przyjaciół za najbardziej bohaterską śmierć. Nie za ład na świecie, nie za ideały, nie za sprawę. Taką śmierć byś wybrał, gdyby tylko dano ci jakikolwiek wybór.
Lumos – mruczysz i czekasz na reakcję. Nikt nie wychodzi z pokoju, nikt nie wita cię sztucznym uśmiechem, nikt niezdarnym gestem nie zaprasza cię do brudnej kuchni. Mieszkanie jest ciche. Zbyt ciche. – Glizdogonie? – próbujesz jeszcze, ale już wiesz, że go nie zastałeś.
Przeklinasz się w myślach za spóźnienie. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że polowanie w biały dzień nie należy do najrozsądniejszych rozwiązań. Wyciągasz z torby ciepły jeszcze stek, kilka ziemniaków i opakowanie czekoladowych żab. Czujesz się trochę winny, że zamieszałeś w to wszystko Petera, zwłaszcza, że ewidentnie źle sobie radził z taką odpowiedzialnością. Po godzinie wyjmujesz z kredensu kubki i nastawiasz wodę na herbatę. Po dwóch godzinach z nudów przewieszasz obrazki na ścianach. Po trzech, mocno zaniepokojony, aportujesz się do Doliny Godryka i udajesz przed Lily, że wszystko jest w najlepszym porządku. Tik–tak, zegar wybija wpół do siódmego nieba.

Krzyczysz: Kocham cię! Bierz Harry’ego i uciekaj!
Myślisz: Tchórz!

* * *

– Zostaniecie ze mną?
– Do samego końca.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Pon 22:13, 03 Mar 2008    Temat postu:

O rany. O RANY.

O... rany.

Ell, udało Ci się dokonać czegoś, czego nikt przed Tobą nie dokonał.

Sprawiłaś, że pokochałam Jamesa.

Wiele jest w internecie fanfików o Huncwotach, niektóre z nich są nawet godne zawieszenia na nich oka, ale Twój tekst jest wyjątkowy. I tu zaczyna się trudna część mojego komentarza, bo zawsze mam olbrzymie kłopoty z wyrażaniem swoich uczuć i myśli, niestety. No nic, spróbuję. Do samego końca jest wyjątkowe dlatego, że... każdy z czterech Huncwotów jest w nim przedstawiony tak, jak ja ich widzę, lub przynajmniej staram się widzieć, tak, jak mam nadzieję, że wyglądały ich relacje i tak, jak powinna wyglądać ich przyjaźń.
Jima nie lubię z reguły - w kanonie specjalnie go nie widać, a w lwiej części fanonu, który w tym przypadku zdominował mój sposób postrzegania bohatera, jest przedstawiany jako dupek, kretyn i rozpieszczony bachor. Syriusz za to nie pasuje mi właśnie przez książki. Nierozsądny, lekkomyślny, pragnący sobie zastąpić przyjaciela jego synem... no i oczywiście ten incydent z Wierzbą Bijącą, na którego samą myśl krew się we mnie gotuje. No i Peter - zdrajca i postać negatywna do tego stopnia, że większość autorów od samego początku ukazuje go jako zero i skończonego śmiecia.
U Ciebie tego nie ma. U Ciebie każdy z Huncwotów zapisuje się w mojej pamięci w wyjątkowy, wzruszający sposób - Peter chlipiący, z chusteczką w ręku, Syriusz i jego słabość do obrzydliwie słodkich cukierków, Remus i szmaragdowy kolczyk pani Potter...
Cytat:
Remusa nie było, ale James mógłby przysiąc, że w szmaragdzie przy kolczyku odbijają się jego ciepłe, brązowe oczy.

Coś pięknego.
I James. James, który w końcu jest przedstawiony jako ktoś, kto w każdym niemal calu może być wzorem dla Harry'ego. Tutaj ja jego ślepej wiary w przyjaciół nie traktuję jako głupoty, tutaj widać, że ufa im, bo są jego przyjaciółmi, są "całym jego światem". Wspaniałe określenie, które zobrazowałaś w równie wspaniały sposób: Jim wspólnie milczący z Syriuszem i chcący, by wszystko pozostało po staremu, czujący się niezręcznie i jak zdrajca przy Remusie, nienawidzący Dumbledore'a za "zasianie ziarna niepewności" w stosunku do niego i wizyta w domu Petera, która... która doprowadziła mnie niemal do łez, przyznaję. To było coś tak totalnie nie mojszo-Jamesowego, a jednocześnie tak pięknego! Oto co znaczy przyjaźń, prawdziwa przyjaźń.

Perełek znalazłam mnóstwo, ale pozwolę sobie wypisać tu tylko kilka z nich. Oprócz fragmentu z Remusem i szmaragdowym kolczykiem straszliwie złapały mnie za serducho:

Cytat:
Patrzysz na niego przez chwilę, a potem mówisz nieco bez sensu:
– Między nami nic się nie zmienia.
Syriusz uśmiecha się mimo woli i wychodzi, mrucząc z rozbawieniem:
– Ach, Rogaczu. Ty i te twoje niespodziewane deklaracje miłosne.


Cytat:
Masz rację. Nie wiem, co kryje się w umyśle bestii – powiedział powoli. – Ale serce przyjaciela nie jest dla mnie żadną tajemnicą.


Cytat:
Czasem wydaje ci się, że wolałbyś zginąć, zdradzony przez przyjaciela, niż w tę zdradę uwierzyć.


Cytat:
Wychodzisz z kwatery, przyrzekając sobie w duchu, że następnym razem ściągniesz go na obiad za wszelką cenę.
I będzie was sześcioro. Cały twój świat.


Jeszcze raz powtarzam - ten tekst jest fantastyczny. Dziękuję Ci za niego.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin