Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

[m] Zagubione minuty - SPOJLER!

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Śro 22:23, 15 Sie 2007    Temat postu: [m] Zagubione minuty - SPOJLER!

No. Literówki obiecujępoprawić jutro, żeby je wyłapać muszę tekst gdzieś wkleić, drukowanie nie pomaga.
Maggie po raz kolejny. Możliwe, że ostatni, choć nie wiem, może mnie jeszcze najdzie. Z tą dziewczyną wszystko jes możliwe.
Uprzedzam lojalnie, że mamy tu pewien spojler. Spory nawet, bo zakończenienie ostatniej części.
Założyłam też, niezgodnie z kanonem, że niektóe osoby przeżyły. Zaznajomieni z tematem szybo zorientują się, o kim mowa.
To chyba tyl w kwestii wstępu.
No.
Czytajcie (:
No tak, chronologia. Właściwie jako taka w cyklu nie występuje, ale najlepiej czytać w kolejności: "Cisza przed burzą", "Złe czasy" i "Zagubione minuty". I powinniście wszystko ładnie połapać, w innej kolejności za to nie ręczę.
Ja.



Zagubione minuty

Delikatny wiatr poruszał łagodnie zasłonami chroniącymi chłód sypialni przed palącym toskańskim słońcem. Świetlista kula dawno już znajdowała się na niebie, jednak dwojgu ludziom drzemiącym w przyjemnym chłodzie domu to nie przeszkadzało.
Mężczyzna bawił się czarnymi lokami żony. Uśmiechał się, wspominając ostatnią noc. Kobieta leżała na brzuchu, policzek opierając na dłoni. Czarne loki zakrywały jej oczy. Mężczyzna odgarnął włosy z jej czoła, patrząc na senny uśmiech.
Nagle drzwi sypialni otworzyły się i wpadła przez nie wysoka, ciemnowłosa dziewczyna. Zatrzymała się na chwilę, nieco zmieszana, jednak wraz z odgarnięciem włosów z ust, zmieszanie minęło i odchrząknęła głośno.
- Ktoś się o was pyta - rzuciła głośno w obawie, że para nie usłyszała jej chrząknięcia.
- Lea, ciszej - szepnął mężczyzna, wskazując wzrokiem na swoją towarzyszkę.
Lea potoczyła wzrokiem po suficie, dając upust swojej irytacji. Doprawdy, dorośli ludzie, a lenią się gorzej niż ona, siedemnastolatka.
- I tak ją musisz obudzić, bo to Kylę chcą zobaczyć - oświadczyła wcale nie ciszej i wyszła z pokoju, robiąc jak najwięcej hałasu.
Mężczyzna westchnął. Lea mogłaby czasem poskromić ten swój południowy temperament. Ani on, ani Kyla nie mieli doświadczenia w obchodzeniu się z żywiołowymi włoskimi nastolatkami, w końcu pochodzili z Wysp Brytyjskich.
- Kochanie - szepnął łagodnie, gładząc opalony policzek.
Kyla należała do tych niewielu brytyjskich kobiet, którym służył włoski klimat. Opalenizna, w połączeniu z ciemnymi włosami, sprawiała, że jego żona niewiele różniła wyglądem od tutejszych kobiet. Co innego on, typowy rudowłosy Irlandczyk...
Otworzyła oczy.
- Dzień dobry, pani O'Doyle.
- Witam, panie O'Doyle - odpowiedziała Kyla, przeciągając się z uśmiechem.
Wstał i nie owijając się niczym poszedł w stronę otwartej łazienki. Kyla odprowadziła go wzrokiem.
- Dobiegasz czterdziestki, a jeszcze jesteś taki seksowny, Des... - mruknęła w poduszkę.
- Mófiłasz czosz? - Desmond wychylił się z łazienki ze szczoteczką w ustach.
Roześmiała się tylko.
- Lea była tu przed chwilą - Desmond już w bokserkach wyszedł z łazienki i odsłonił okno. Promienie słońca zalały cały pokój.
Kyla usiadła na łóżku, podciągając kolana pod brodę.
- Wydawało mi się, że słyszałam jej głos. - Przeczesała włosy palcami.
Desmond patrzył na nią, stojąc w cieniu zasłon. Obserwował, jak krzątała się po pokoju w poszukiwaniu części garderoby, owinięta jedynie w jasne prześcieradło. Jak denerwowała się, nie mogąc znaleźć ubrań odpowiednich na upał i jak owinęła się w materiał przywieziony kilka miesięcy temu z afrykańskiego wybrzeża.
- Zostaw rozpuszczone - odezwał się, kiedy próbowała zebrać włosy pod kościaną spinkę. - Ładniej ci tak.
Uśmiechnęła się krzywo.
- Ale mniej praktycznie.
Desmond wzruszył ramionami.
- W sumie masz rację, to mi powinnaś się podobać, a nie naszym gościom.
Kyla znieruchomiała, próbując opanować swoje niepokorne loki.
- Mamy gości?
Skinął głową.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz?!
Zanim Desmond zdążył odpowiedzieć, odrzuciła spinkę i wybiegła z pokoju. Nie zauważyła, że upadając na ziemię, ozdoba się rozbiła. Trzasnęły drzwi i już za chwilę szybkie kroki rozległy się na schodach.
- Tylko się nie zabij - mruknął, pochylając się nad częściami spinki.
Po drodze do pracy podrzuci je Mateo, on potrafi zdziałać cuda nawet w najbardziej beznadziejnych przypadkach.
Znalazł na dnie szafy jakieś lniane spodnie i lekką koszulkę. Przecież nie może tam zejść tylko w bokserkach, choćby był samą esencją seksapilu... Tak, tak - aż za dobrze słyszał, co powiedziała Kyla.
Usłyszał jej głos dobiegający z kuchni. Zaskoczył go nieco ten fakt, żona zazwyczaj przyjmowała gości na tarasie albo w dziennym pokoju. Mała kuchnia raczej się do tego nie nadawała.
Ściany klatki schodowej zdobiły ramki ze zdjęciami. Uśmiechnął się na widok tego, na którym on i Kyla siedzieli plecami do siebie, za stołem zastawionym włoskim jedzeniem. Pamiętał aż za dobrze, że ich pierwsze spotkanie zaowocowało wielką kłótnią, ale za nic nie umiał przypomnieć sobie, o co im poszło. Stoczył z nią długą batalię, zanim zgodziła się na powieszenie tego zdjęcia; bała się, że zła energia może wpłynąć na ich dom. Wyśmiał ją wtedy, a w ramach przeprosin namalował jej portret. Wyglądał bardziej na karykaturę, ale podziałało.
Następne zdjęcie, na którym zatrzymał wzrok, przedstawiało już trzy osoby. Kylę, jego i pięcioletnią Leę. Ich pierwsze wspólne wakacje, jeszcze przed adopcją. Małej bardzo spodobała się Irlandia, jednak to w jej ojczyźnie - Włoszech - postanowili zamieszkać. "Pod słońcem Toskanii", jak zwykła się wyrażać Kyla.
- Ale jazda! - Z przedpokoju dobiegł podniecony głos Lei.
Desmond przeskoczył dwa ostatnie schodki i w kilka sekund znalazł się przy dziewczynie. Spojrzała na niego nienaturalnie rozszerzonymi oczami.
- Wiedziałeś, że Kyla jest czarodziejką? - zapytała z przejęciem.

- I nie nazywasz się - kobieta w poszarpanej koszulce i różowych włosach rozglądała się ciekawie po pomieszczeniu - Kyla O... O...
- O'Doyle - podpowiedział uprzejmie mężczyzna stojący obok niej.
- O tak właśnie, dzięki Remusie. Urodziłaś się jako córka Zoryi Gray i Szalonookiego...
Mężczyzna chrząknął.
- Alastora, znaczy - poprawiła się różowowłosa - Moody'ego. Ja jestem Nimfadora, a to Remus Lupin, zapomniałam nas przedstawić.
Kyla bacznie przyjrzała się parze stojącej w jej kuchni. Kobieta o dziwnym imieniu sprawiała wrażenie lekko szalonej, czego zdecydowanie nie poprawiały jej włosy i ubranie. Mężczyzna, Remus, jak zapamiętała, wyglądał bardziej wiarygodnie.
Dlatego zwróciła się do niego.
- Czy mógłby mi pan wyjaśnić, o co chodzi? Bo chyba czegoś nie zrozumiałam.
Mężczyzna włożył rękę do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej długi, drewniany przedmiot.
- Mówiłem, że samo gadanie nie wystarczy - zwrócił się do towarzyszącej mu kobiety.
Kyla zamrugała. Była pewna, że słyszała już kiedyś ten głos. Remus ujął jej dłoń i spojrzał w oczy.
- Zaufasz mi? - zapytał cicho.
Skinęła głową. Ten głos, to spojrzenie... Dlaczego wydawały się tak dziwnie znajome?
- Odszukamy twoje zagubione wspomnienia.


***
Ojciec... Ojciec... Ojciec...
To jedno słowo zalewało jej umysł, nie dopuszczając do głosu żadnej innej myśli. Ogarniał ją nieprzyjemny chłód, jakiego nie czuła od - odkąd zamieszkała w Toskanii?
Potrząsnęła głową, powstrzymując potok myśli.
Pod słońcem Toskanii; dom kąpiący się w szmaragdowej zieleni wzgórz, błękit nieba zaglądający przez otwarte okno. Rudowłosy mężczyzna i włoska dziewczyna.
Ciemna piwnica, rozbłyskująca feerią kolorowych świateł; zaklęcia śmigające tuż nad jej głową, głos ojca i ramię śmierciożercy.
Pustka.
Świadomość powoli przedzierała się przez niewyraźne, mieszające się ze sobą obrazy. Już wiedziała, ale jeszcze nie umiała tej myśli sformułować.
- Maggie?
Jej imię... Maggie? A co z Kylą?
Wspomnienia wreszcie wskoczyły w odpowiednie miejsca i zaczęły układać się w logiczną całość.
- Już jesteśmy, otwórz oczy.
Nie otworzę. Chcę tu zostać, boję się tego co zobaczę. Nie otworzę.
Znów to łagodne, czujne spojrzenie.
Remus.
- Remus? - szepnęła.
- Dokładnie.
- Co się... Gdzie... Kim ja jestem?
Znów ciemność.
- Hej, nie śpimy! Otwórz oczy!
Zwalczyła ogarniającą ją senność i uniosła powieki.
- Zaraz będziemy w Hogwarcie.
- Hogwarcie... - powtórzyła.
Przed oczami stanął jej ogarnięty ciemnością zamek. To nie była już ta sama ciemność, tamta zdawała się ją pochłaniać; teraz tylko ją otaczała. Wiedziała, że jest bezpieczna, czując obecność Remusa.


***

- Wstawaj, leniu!
Maggie naciągnęła kołdrę na głowę, próbując walczyć z siłą ściągającą ją z łóżka. Bez skutecznie, Maggie razem z okryciem wylądowała na ziemi.
- Evaaans! - zawyła. - Obiecuję, że jak cię dorwę, to te twoje rude kłaki wylądują w umywalce!
Lily Evans przestała się śmiać.
- Dlaczego akurat w umywalce?
Maggie spojrzała na nią mściwie.
- Bo będę ci je obcinać nad lustrem, żebyś mogła podziwiać dzieło niszczenia.
Lily uniosła różdżkę.
- Bardzo śmieszne - powiedziała ostrożnie, obserwując podnoszącą się z podłogi współlokatorkę.
Maggie raczej nie spełniłaby swojej groźby, ale z nią nigdy nic nie wiadomo.
- Ubieraj się - rzuciła do niej, podając szaty. - Zaraz egzamin, zapomniałaś?
Maggie podrapała się za uchem z roztargnieniem.
- E... Egzamin... EGZAMIN?!
Lily westchnęła, kiedy koleżanka wyrwała z jej dłoni ubranie i popędziła do łazienki, zrzucając po drodze pidżamę.
- Ależ nie, nie spiesz się - mruknęła Lily z ironią. - Przecież mamy jeszcze całe dziesięć minut.

- Lily, tak nie można.
Maggie objęła mocno koleżankę i szeptała jej do ucha uspokajające słowa.
- On się po prostu zdenerwował, wiesz jak działają na niego chłopaki. Na pewno tak nie myślał. To tylko...
- Wca-wca-wcale mu się wypsnęłooo! - Lily znów wybuchła płaczem, jąkając się z przejęcia. - On jest-jest podłym, mmm-małym gnoo-oojkiem!
Maggie przytuliła ją mocniej, zadowolona, że Lily nie widzi wyrazu jej twarzy. Evans była przeczulona na punkcie Severusa, każda kłótnia z nim kończyła się tak sam: wielkim płaczem i kilkudniowym załamaniem. Może teraz, po tej nieszczęsnej szlamie, na jakiś czas zapanuje po prostu spokój.
- Ty - ciągnęła Lily, połykając łzy - ty nie wiesz, jak to jest. Cie-ciebie nikt nie nazwie szlamą...
Maggie zamarła. Skąd Lily mogła wiedzieć, że jej rodzice są czarodziejami? O matce, owszem, wspominała, ale o ojcu nigdy, z nikim nie rozmawiała.
- Masz ła-łatwiej - załkała rozpaczliwie Lily.
Łatwiej - pomyślała Maggie z przekąsem. - Wolałabym mieć całkowicie mugolską rodzinę, niż nie mieć żadnej. Przyznaj, Maggie, twój tatuś to dupek, który zostawił cię na pastwę szaleństwa matki i nawet nie próbował jakoś tego wytłumaczyć. Zniknął i tyle go widziałaś.
Ponad strzechą rudych włosów Maggie zacisnęła ze złością zęby.
Nigdy nie pozwoli, żeby ktoś widział jej słabość. Zwłaszcza on. A jedyny sposób, jaki przychodził jej do głowy, to dobrowolna banicja z czarodziejskiego świata. Nie ucieczka, ale odejście. Odejdzie i zapomni o tym wszystkim. Jeszcze tylko rok i magia na zawsze zniknie z jej życia.

***

Maggie obudziła się w jasnym pokoju. Ściany obite były wesołą tapetą w kwiatki, poranne słońca wpadało przez uchylone okno wraz z mroźnym powietrzem. Odchyliła kołdrę, żeby wstać i je zamknąć, kiedy znieruchomiała na dźwięk krzyków dochodzących z korytarza.
- Zabiję cię, Potter, obiecuję, że cię zabiję jak cię dopadnę, a wtedy nici z nocnych igraszek z rudzielcem!
Po pierwszych słowach Maggie sięgnęła po różdżkę leżącą na nocnym stoliku, jednak jej dłoń zawisła w powietrzu, kiedy rozpoznała głos Syriusza.
Ktoś przebiegł obok drzwi. Po chwili ktoś inny otworzył je z rozmachem.
- Ty błaźnie, myś... - Syriusz przerwał, widząc Maggie siedzącą na łóżku w nocnej koszulce, z różdżką wymierzoną w niego. - O... Przepraszam. Zapomniałem, że tu śpisz...
Maggie roześmiała się, widząc jak na jego policzki wypływa rumieniec zmieszania. Rumieniec ten szybko zmienił się w radosny uśmiech.
- No tak, pewnie się cieszysz, że sam Syriusz Black, niegdysiejszy pan i władca serc niewieścich w Hogwarcie, z takim impetem wpadł to twojej sypialni. Dziewiczej - dodał, zamykając drzwi.
Maggie spoważniała, celując w niego różdżką.
- Nie dodawaj sobie Black - oświadczyła. - I jeśli nawet jest dziewicza, to niech cię o to różdżka nie boli.
Chytry uśmieszek nie znikał z jego twarzy.
- No proszę, Gray, jaka ty się cięta zrobiłaś przez te trzy lata.
- Nie zbliżaj się!
Syriusz uniósł bezbronnie ręce.
- Nie martw się, przecież nie mam zamiaru się na ciebie rzucić! - zawołał uspokajająco. - To znaczy nie żebym nie chciał - Maggie zauważyła szybkie spojrzenie, jakim obdarzył jej nogi - ale nic na siłę, przecież mnie znasz.
Machnęła różdżką.
- Właśnie, znam cię - potwierdziła, a Syriusza otoczyły małe kolibry. - Więc z łaski swojej, wyjdź z mej dziewiczej sypialni.
Kilka ptaszków ukłuło go w nagie ramiona. Syriusz szybko wycofał się do drzwi.
- Skąd w tobie tyle agresji?
- To nie agresja, ale obrona.
Syriusz uśmiechnął się szelmowsko.
- Obrona? A czego bronisz? Może swojej, hihi, czci?
Stado kolibrów z impetem ruszyło w jego stronę. W ostatniej chwili zdążył zamknąć drzwi, a ptaszki rozpłynęły się tuż przed zderzeniem z barierą.
- Kretyn - mruknęła Maggie, rozglądając się w poszukiwaniu swoich ubrań.

- Jak dzieci, naprawdę!
Lily Evans stała przy kuchence i, zdenerwowana nieskutecznymi zaklęciami, próbowała przygotować śniadanie po mugolsku. Syriusz i James, wyraźnie znudzeni przedłużającym się oczekiwaniem, oddali się zabawie znanej wszystkim pokoleniom czarodziejów - wojną na jedzenie. Od mugolskiej różniła się tylko tym, że można było w niej używać różdżek, co uprzyjemniało zabawę a uprzykrzało sprzątanie.
- W tej chwili PRZESTAŃCIE! - wrzasnęła Lily, kiedy pomidor uderzył w ścianę tuż obok jej głowy, lądując na jej twarzy i włosach. - Jeśli tak macie się zachowywać, to sami sobie gotujcie!
Maggie weszła do kuchni, kiedy James chwycił fartuch, a Syriusz oberwał łyżką do zupy. Wściekła Lily usiadła ze skrzyżowanym na piersi ramionami i wpatrywała się to w jednego, to w drugiego.
- O - James rozpromienił się na widok Maggie. - Może...
- Nie licz. Nie mam zamiaru bawić się w twojąkucharkę.
James westchnął poirytowany, raz jeszcze spojrzał przepraszająco na Lily, ale brak jakiejkolwiek reakcji dał mu wyraźny sygnał, że sam musi zająć się śniadaniem. Syriusza wolał nie wciągać, kuchnia i bez tego wyglądała jak pobojowisko.
Maggie przeciągnęła się i usiadła na przeciwko Lily, różdżką usuwając resztki pomidora z krzesła.
- A Remus będzie?
Lily spojrzała szybko na Jamesa, który - zajęty przy kuchni - nie usłyszał. Za to usłyszał stojący w pobliżu Syriusz.
- Widzisz - powiedział powoli, dosiadając się do Maggie - nasz Lunio ma teraz innych znajomych.
Lily spojrzała na niego krytycznie.
- Nie przesadzasz przypadkiem? To tylko podejrzenia, zresztą Albus...
- Dumbledore - przerwał jej Syriusz podnosząc głos - troszeczkę za bardzo ufa ludziom. A do takich jak Remus ma szczególną słabość.
Maggie patrzyła to na Lily, to na Syriusza, nie bardzo rozumiejąc, o czym oni mówią. Separacja od czarodziejów dawała jej się we znaki.
- O co wam chodzi?
Lily utkwiła spojrzenie w blacie stołu. Poruszała bezgłośnie ustami.
- O to, że nasz drogi Remus skumał się ze śmieciojadami - oświadczył Syriusz. - Uwierzył w to, co Voldemort obiecał mieszańcom.
Rozległ się hałas. Patelnia spadła na kafelkowaną podłogę, a James patrzył na Syriusza z pobladłą twarzą i zaciśniętymi ustami.
- To tylko - wysyczał - twoje podejrzenia.
Syriusz odgarnął włosy z czoła. W jego oczach pojawił się niebezpieczny blask.
- Nie tylko moje. Alastor i wielu innych je podziela.
Coś znów uderzyło o kafelki. Tym razem widelec, upuszczony przez Maggie. Na ten dźwięk Lily uniosła głowę i przygnębiony wzrok utkwiła w czarnych oczach Maggie.
- Proszę - szepnęła. - Nie mówmy o tym dziś... Nie w dniu mojego ślubu...
Maggie milczała. Próbowała wymazać z pamięci słowo, które pojawiło się w jej myślach na dźwięk tego imienia. Jednak jakiś głos uparcie powtarzał i nie miał zamiaru przestawać - ojciec, ojciec, ojciec.

***

- Nie jesteś nim! Nigdy nie byłeś i nigdy nie będziesz! Nie musisz w ogóle próbować! Wcale tego od ciebie nie chcę! NICZEGO nie chcę, rozumiesz?!
Nienawidziła siebie w tej chwili. Kiedy ostatnim razem się z nim spotkała, umiała się opanować. Nie było krzyku, łez i wyrzutów. Nie było tego przytłaczającego uczucia pustki i samotności. Wtedy czuła się silna. A teraz?
Najbardziej nienawidziła się za to, że nie umiała wyrwać się z jego uścisku i - co gorsza - czuła narastające w niej ciepło, kiedy mogła przytulić twarz do jego ramienia.
Uderzała pięściami o jego pierś, pozwalając jednocześnie gładzić się po włosach i szeptać do ucha. Zamilkła, słuchając. Powtarzał jedno słowo. Tylko jedno słowo - przepraszam.
Nagle odsunął ją od siebie z impetem. Uderzyła o ścianę.
Zamroczyło ją na chwilę, jednak krzyk i błysk światła tuż nad głową błyskawicznie ją otrzeźwiły.
- Protego - szepnęła zbolałym głosem.
Jej tarcza była za słaba, by na długo ją ochronić. Jeszcze jedno zaklęcie i nie będzie miała żadnej osłony. Kiedyś zaklęcia były jej mocną stroną, jednak za długo ich nie używała, by teraz móc stanąć do walki.
On tu jest - z otchłani jej świadomości przedarł się głos. - Nie poddawaj się, nie na jego oczach!
Odetchnęła głęboko, zbierając resztki sił.
Nie zdążyła stworzyć bariery, zaklęcie było już za blisko. W blasku czerwonego światła dostrzegła triumfujący uśmiech śmierciożercy.
Ktoś ją popchnął. Upadając na ziemię zdążyła dostrzec zarys sylwetki.
- Tato - szepnęła, kiedy Moody upadł obok niej, dłonią zasłaniając lewe oko.

Z pola walki wyniesiono ostatnich rannych. Maggie nie chciała patrzeć w miejsce, gdzie upadł jej ojciec. Od tamtego czasu go nie widziała. Nie wiedziała, czy przeżył, czy...
- Remus?
Zgarbiona sylwetka siedząca na schodach wzdrygnęła się lekko. Remus uniósł głowę i opuścił ją ponownie, kiedy dostrzegł Maggie.
- Co się stało? - Podeszła i usiadła obok.
Musiała się czymś zająć. Nie myśleć. Działać, słuchać, pomóc - ale nie myśleć.
Wyprostował się. Zobaczyła, jak zaciska szczękę.
- Zaraz usłyszysz - rzekł powoli.
- Ale o czym?
Dziki okrzyk radości gdzieś za jej plecami kazał jej się odwrócić. Kilka postaci biegło w ich stronę.
- Voldemort zniknął - szepnął Remus.
- Nie cieszy cię to? - Ton Lupina wprawił ją w przerażenie.
Coś się stało - usłyszała wewnętrzny głos. - A kiedy o tym usłyszysz, twój świat przestanie istnieć.
Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się tych niedorzecznych myśli. Jej świat! Jakby już dawno nie rozpadł się na milion małych kawałków!
Nagle zapanowała cisza. Umilkły okrzyki. Spojrzała na Remusa. Ten nadal nie unosił głowy.
- Lily i James nie żyją - powiedział cicho. - Syriusz ich zdradził.
Głowa Magie opadła bezsilnie na ramię Remusa, a w jej szeroko otwartych oczach odbijało się rozgwieżdżone niebo.
Milion małych kawałków przestało istnieć.

***

I zapadła ciemność.

***

Ja, Kyla, biorę sobie ciebie, Desmondzie...
Ja, Desmond, biorę sobie ciebie, Kylo...
... miłość, wierność...
... dopóki śmierć nas nie rozłączy...
... dopóki śmierć...

- Więc to wszystko fikcja? Ja go kocham, ja-Kyla. Ale ja-Maggie... Maggie nie umiałaby nikogo...
- To nie tak. Maggie i Kyla to jedna osoba. Tylko życie ma podwójne.
- To mi wcale nie ułatwia sprawy.
- Rzeczywiście. Może brzmieć dziwnie.
- Coś jeszcze chcesz mi pokazać?
- Tak i to chyba będzie najważniejsze...


***
Alastor Moody patrzył na swoją córkę. Pierwszy raz bał się w trakcie walki - bał się o nią. Teraz było już po wszystkim, poza kilkoma zadrapaniami na policzku nic jej się nie stało.
Dostrzegł w jej oczach przerażenie.
- Aż tak źle wyglądam? - Próbował się uśmiechnąć.
- Twoje oko...
Skrzywił się nieznacznie.
- Mam jeszcze drugie, nie martw się.
- Ale...
- Maggie, to nie jest istotne, wierz mi.
Cień przebiegł po jej twarzy.
- Oni nie żyją - szepnęła. - James i Lily... A Syriusz... Dlaczego?
Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. On był tylko żołnierzem. Albus, z jego naturą filozofa, bardziej nadawał się do takich rozmów.
Jednak w duchu był szczęśliwy, że wreszcie jego córka przestała traktować go jak wroga.
Patrzyła za okno. Alastor miał okazję dokładnie przyjrzeć się swojej córce po raz pierwszy od... od dawna. Jak Zorya, wyglądała zupełnie jak Zorya. Zacisnął zęby przypominając sobie, jak wyglądało jej życie. Nie chciał, by ich córkę spotkało to samo.
- Maggie... - zaczął niepewnie. Nie umiał z nią rozmawiać, prawie wcale jej nie znał.
Spojrzała na niego. Patrzył w identyczne jak swoje, czarne oczy.
- Co masz zamiar teraz robić?
Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. - Znów spojrzała w okno. - Chciałabym o tym zapomnieć...
Zamknął oczy. Zapomnieć. Tak, po tym co przeszła nie można się temu dziwić.
- Jesteś pewna?
Znów to spojrzenie.
- Tak - odpowiedziała stanowczo.
Skinął głową.
- Pójdę już. - Usłyszał w jej głosie wahanie. - Dziś pogrzeb - oświadczyła po chwili. - Muszę ich pożegnać.
Ponownie skinął głową. Rozumiał.
Odprowadził ją wzrokiem, po czym sięgnął po swoje ubranie, leżące na szpitalnej szafce. Musiał jej to wszystko jakoś wynagrodzić i właśnie zdał sobie sprawę, że wie, co może dla niej zrobić.

Albus Dumbledore z niepokojem potarł skronie, przyglądając się przyjacielowi zza okularów połówek.
- Prośba, z którą się do mnie zwracasz jest, muszę przyznać, dość niezwykła...
- Albusie, ja cię nie proszę o opinię, tylko pytam, czy jesteś w stanie to zrobić.
Dumbledore zacmokał, odwijając tubkę cytrynowych dropsów.
- Poczęstujesz się? - Alastor zignorował propozycję i utkwił wzrok - zarówno zwykłego, jak i magicznego oka - w nieprzeniknionym spojrzeniu Dumbledore'a. - Skoro nie... Owszem, jestem w stanie to zrobić, tak mi się przynajmniej wydaje.
- Dziękuję.
- Ale - Albus podniósł nieco głos - jesteś pewien, że tego chcesz.
Alastor zacisnął pięści.
- Z całego serca nie chcę - oświadczył. - Ale tego pragnie Maggie, a ja jestem jej coś winien.
- Uważasz, że możesz decydować za nią?
- Ona sama zdecydowała. A ja chcę jej tylko pomóc w realizacji tego zamiaru.
Albus utkwił w nim błękitne spojrzenie.
- I jesteś w stanie znieść to, że własna córka o tobie zapomni?
- Ona tego chce. A ja jestem jej to winien! - powtórzył Alastor z naciskiem.
Albus schylił głowę w zamyśleniu.
- Dobrze - rzekł po długiej chwili. - Ale musisz mi coś obiecać.
- Tak?
- Że ona dowie się wszystkiego w odpowiednim czasie.
- Słucham?! Przecież to...
- Tak, to przewróci jej świat do góry nogami. Ale to cena, którą za to zapłacicie.
- Dobrze - Alastor odparł bez chwili namysłu. - Muszę iść. Dziękuję
Kiedy zniknął za drzwiami, Albus pokręcił głową.
- Nie masz za co - powiedział ponuro. - Wierz mi, że nie masz za co, przyjacielu.

***

Remus ujął dłoń zszokowanej kobiety.
- Wracajmy. Teraz już wiesz prawie wszystko.
Podniosła na niego puste, czarne oczy.
- Prawie?


***

Kiedy Desmond wszedł do kuchni, zobaczył skamieniałą Kylę. Jej dłoń spoczywała w ręce mężczyzny o poszarzałej twarzy. W kuchni znajdowała się kobieta o malinowo różowych włosach, z zatroskanym wyrazem twarzy wpatrująca się w Kylę i tego mężczyznę.
Kyla zachwiała się niebezpiecznie. Desmond jednym skokiem znalazł się przy niej, odtrącając Remusa i Nimfadorę.
- Co wy jej zrobiliście? Wynoście się z mojego domu!
Remus uniósł uspokajająco dłoń. Na Desmonda podziałała ona jak płachta na byka.
- Nie będziesz mi rozkazywał ty... ty...
- Des... przestań proszę...
Spojrzał na Kylę Wyglądała na potwornie zmęczoną.
- Kyla, co... - Urwał, widząc spojrzenie jakim obdarzyła tamtego mężczyznę. Również na niego spojrzał.
- To jest Remus, mój przyjaciel ze szkoły.
Kyla oparła się o zimną ścianę. Schowała głowę w dłoniach.
- Mógłbyś nas na chwilę zostawić? Nie martw się - dodała kojąco, widząc troskę malującą się na twarzy Desmonda. - I weź Leę.
Des obrzucił całe towarzystwo podejrzliwym spojrzeniem. Ufał żonie, ale...
Ufał jej. I to było najważniejsze.
- Chodź Lea, pójdziemy do koni.
Dziewczyna próbowała oponować, ale Des był stanowczy. Tym razem nie mogła mu się sprzeciwić.

Nimfadora patrzyła na Maggie. Ta długo milczała, aż w końcu spojrzała na Remusa.
- Mówiłeś, że to jeszcze nie wszystko.
Remus skinął głową.
- Już wszystko pamięta - zwrócił się do Nimfadory. - Teraz najtrudniejsza część.
Maggie też spojrzała na młodszą kobietę.
- Przez ten czas, kiedy żyłaś wśród mugoli jako Kyla, wiele się zmieniło - zaczął Remus. - Pamiętasz Harry'ego Pottera?
Maggie skinęła głową.
- To syn Lily i Jamesa? Chłopiec, który przeżył.
Nimfadora uśmiechnęła się.
- Sympatyczny, choć trochę zagubiony. Pewnie czuł się samotny, tak długo bez rodziców. Biedne dziecko...
Remus chrząknął.
- Kochanie, to dziecko ma już prawie osiemnaście lat. I właśnie pokonało Voldemorta.
- Pokonało Voldemorta? - Maggie aż podskoczyła. - Przecież w tamtą noc, kiedy oni umarli...
Remus pokiwał głową.
- Wtedy Harry pokonał tylko jego część. Teraz Voldemort zginął definitywnie. Nie chcesz znać szczegółów.
- Nie chcę. Już mnie boli głowa od tego wszystkiego. A - zawahała się na chwilę - a co z moim... z Alastorem?
Nimfadora i Remus wymienili szybkie spojrzenia. Maggie poczuła ten sam niepokój, co przed laty, po bitwie. I tak jak wtedy, serce wyczuło, to, czego umysł jeszcze nie pojął.
- Alastor zginął kilka miesięcy temu - powiedziała szybko Nimfadora. - Zmarł w walce, tak jak chciał.
Maggie pokiwała głową.
Sama nie wiedziała, co czuje. Zmarł jej ojciec, człowiek, który opuścił ją w dzieciństwie, a w dorosłym życiu - pozbawił pamięci. Nie czuła nic, może ulgę, że człowiek który tak zmienił jej świat, już nigdy więcej w nim nie namiesza.
- Dobrze się czujesz?
- Tak - odparła cicho. - Zadziwiająco dobrze. Tylko... Dlaczego mi to wszystko mówicie? Skoro on nie żyje, niczego już nie można zmienić.
Remus wyjął z kieszeni pergamin i drewniane pudełko.
- To jego testament. Jego ostatnią wolą było powiadomić cię o wszystkim. A to - podał jej pudełko - twój spadek.
- Co to jest?
Nimfadora i Remus pokręcili głowami.
- Nie wiemy, to należy do ciebie.
Maggie zamyśliła się. Miała trzydzieści osiem lat, rodzinę i swoje własne, uporządkowane życie. I co najważniejsze - nie chciała tego zmieniać. Czuła, że jeśli otworzy pudełko, milion małych kawałków, które udało jej się posklejać, znów się rozpadnie.
Nie, za wiele miała do stracenia.
- Weźcie to - powiedziała szybko, zanim zdążyłaby zmienić zdanie. - I idźcie, ja tu zostaję.
Nimfadora spojrzał zaskoczona na Remusa. Ten pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Nawet cię rozumiem - powiedział cicho. Ujął dłoń Nimfadory i po raz ostatni spojrzał w czarne oczy. - Żegnaj Maggie.
- Kyla. Mam na imię Kyla.

Kilka dni później Lea spotkała kobietę. Zdawało jej się, że gdzieś już ją widziała, ale nie mogła sobie przypomnieć kiedy i gdzie. Wyglądała jak typowa Włoszka, ale miała w oczach coś magicznego...
- Weź to - powiedziała, wręczając jej ozdobne drewniane pudełko. - I postaraj się, żeby twoja matka tego nie widziała.
Lea spojrzała na wieczko, ozdobione nieznanymi jej znakami.
- Ale co to...?
Kiedy podniosła wzrok, kobiety już nie było. A pudełko wylądowało głęboko w szafie, między zimowymi ubraniami. Kiedy jak to otworzyć, zajrzy tam. I nikt jej przed tym nie powstrzyma.


Ostatnio zmieniony przez yadire dnia Pią 18:05, 17 Sie 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 23:19, 15 Sie 2007    Temat postu:

Ooo, otwarcie na nową część! Smile Czy autorzy naprawdę ZAWSZE muszę kończyć w nieodpowiednim momencie?

I co ja mogę powiedzieć? Teraz, przyznaję, w moim łbie lekki chaos. Bo opowiadanie jest miksem bardzo dobrych fragmentów i kiepskich, które domagają się wyszlifowania.
Przede wszystkim wstęp - na Morganę, Diruś, pięć tysięcy epitetów w jednym zdaniu? Zrobiłaś z tego przeładowany, barokowy fresk. Masz problemy z opisami, powinnaś sobie dla wprawki napisać parę miniatur opartych wyłącznie na opisie. Bo nie bardzo wiesz gdzie stąpnąć - mam wrażenie, jakbyś macała jak ślepiec! Tu dodam słówko, tu podkoloruję... no i za dużo, stanowczo za dużo tego wszystkiego. Sztuczne i patetyczne. Jakby z przymusu

No a jak zaczyna się akcja, to Diruś odżywa. Widać to wyraźnie - tu już stąpasz po pewnym gruncie! Jakiś wyjątkowo zgrabny dialożek, fajnie skonstruowana sytuacja... to twój żywioł. Aż się chce czytać te właśnie fragmenty, w które wkładasz serce, albo może piszesz od niechcenia, bo to przecież takie przyjemne!
Piątka z plusem. Żadnych ćwiczeń nie trzeba.

Pomysł doskonały, konstrukcja bombowa. Tylko te opisy. Literówek nie widziałam, ale stylistyczne dziwadła i owszem.
Uśmiechał się, pod półprzymkniętymi powiekami wspominając ostatnią noc.
koszmarek
Skinęła głową. Ten głos, to spojrzenie... Gdzie ona już je spotkała?
Spotkała spojrzenie? Dziwnie wyszło.

Dalej lubię Maggie, a Remus... REMUS ŻYJE! HA! Smile

Mam nadzieję, że pociągniesz to wszystko dalej Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:40, 16 Sie 2007    Temat postu:

Ojej, się zmieszałam. Kochany Alastor nie żyyyyje ;-(
(JKR sucks!)
Ale u ciebie chociaż zostali Remus z Tonks, uff.
I ta Maggie, jej, jej, jej...
<nie umie sklecić konstruktywnego komentarza>
Ciekawe co jest w tym pudełku...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 10:43, 16 Sie 2007    Temat postu:

Myślodsiewnia?...
Wink
Też się zastanawiałam. A że sama się teraz grzebię w pierogach z myślodsiewniami, to było pierwsze, co mi do głowy wpadło...

Ciekawe...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Windykatorka
wilczek kremowy



Dołączył: 17 Wrz 2006
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 0:13, 30 Sie 2007    Temat postu:

Remus żyje, hurrra! <okrzyk radości>. Tonks żyje, hura! <pomruk zadowolenia>.
Maggie - Kyla jest postacią, która w ogóle do mnie nie przemawia, o, teraz wiem. Nie chodzi tutaj o złe jej przedstawienie bynajmniej. Za to Lea wzbudziła we mnie sympatię, sama nie wiem dlaczego. No dobra, a kto mi wytłumaczy jaki jest sens usuwania komuś pamięci wiedząc, że kiedyś zostanie ona przywrócona? Ci ludzie są nienormalni. Rozumiem, o dziwo, decyzję Maggie. I ciekawi mnie oczywiście zawartość pudełka, ale w sumie to dobrze, że jej tutaj nie ujawniłaś. Aha, podoba mi sie przedstawienie Syriusza jako tego głównego, który nie wierzył w Remusa, mówiąc inaczej, wierzył w jego zdradę. Nigdy nie widziałam Jamesa w tej roli.
Ogólnie mogę teraz powiedzieć, że najbardziej podoba mi się część pierwsza (jak na razie), hogwardzka. Tutaj brakuje mi CZEGOŚ. Lepszy zamysł, gorsze wykonanie, aczkolwiek nie jest złe, na pewno, jest w porządku, zwłaszcza nie zwracając większej uwagi na szczegóły. Ale coś takiego można było rozegrać jeszcze lepiej. Nie wiem na ten moment CZEGO mi tu brakuje, więc kończę tym oto akcentem, Windy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin