Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Tryptyk Piołunowy [HP]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 11:02, 04 Sie 2007    Temat postu: Tryptyk Piołunowy [HP]

Stwierdziłam, że nie uchodzi, żeby wisiało na TN-e, a nie wisiało (przynajmniej w tej wersji) na Lunatycznym. Wstyd! Dlatego nadrabiam zaległości i wrzucam mój tryptyczek do fanfikowni

Dedykowane - rzecz jasna - Yadire.



1.

Puk



- Jesteś pewien, że przełom duchowy wymaga takiego wysiłku fizycznego? – zapytał Syriusz, gdy pokonali kolejną kondygnację schodów. – Myślałem, że nieźle znam zamek, ale nie przypuszczałem, że jest tu tak wysoka wieża! Remus, a może ona rośnie? No wiesz, z zewnątrz nie widać, ot taka sobie skromna, niewinna wieżyczka. Za to jak chcesz się tam dostać, to uprzednio musisz przez miesiąc ćwiczyć biegi dookoła Hogwartu, żeby poprawić kondycję...
- Jak będziesz tyle gadać, to faktycznie za moment stracisz oddech i nigdy nie dotrzemy na miejsce – odparł Remus, zatrzymując się pod portretem Matufali Syryjskiej, królowej-czarownicy, która swego czasu odznaczała się niesamowitą inwencją twórczą w wymyślaniu tortur. Oczywiście wynalazła też doskonały środek przeciwko hemoroidom, przyczyniając się tym samym do rozwoju medycyny, ale mało kto zdawał się o tym pamiętać.
- Wiesz, Lunatyk? – Syriusz uśmiechnął się nieładnie, zahaczając wzrokiem o dekolt Matufali. – Ja cię kiedyś zamorduję. A potem niech sobie ci twoi uduchowieni kumple piszą poematy żałobne. Poeta odszedł, niech żyje poeta! Zaraz zaraz, to chyba chodziło o króla...
- Chodź, niedowiarku – przerwał mu Remus, ruszając w dalszą drogę. Syriusz trwał jeszcze chwilę w artystycznej pozie, wyciągając przed siebie prawicę, ale wkrótce dołączył do przyjaciela. Zmachał się przy tym jeszcze bardziej, bo Remus zdążył wdrapać się na wyższe piętro i trzeba go było dogonić.
- Zabiję... – wysapał Syriusz. Ze dziwieniem zauważył, że po Lunatyku absolutnie nie widać zmęczenia. Najwyraźniej z kondycją szefa hogwarckiej bohemy wszystko było w jak najlepszym porządku. – Daleko... jeszcze?
- Ależ nie, jeszcze tylko pięć tysięcy schodów i... – Remus nie zdołał dokończyć, bo Syriusz rzucił się na niego, udając, że zamierza spełnić swoją groźbę. Skończyło się na tym, że wpadli na jedną ze zbroi, pozbawiając ją tym samym ozdobnej przyłbicy. Potłukli się przy tym niemożebnie, co zresztą bynajmniej nie popsuło im humorów.
- Ty kundlu zapchlony, myślałeś, że mnie pokonasz? – roześmiał się Remus, po czym przytwierdził do zbroi przyłbicę. – E tu, Brute, contra me?
- Jeszcze jedno zdanie po łacinie i koniec z tobą, klnę się na moje pchły! – odparł Syriusz. – To co z tym Parnasem? Daleko jeszcze?
- Prosisz, masz! – oświadczył Remus. Schody skończyły się nagle, wypluwając z siebie nieduży korytarz. Właściwie nie był to nawet korytarz, ba, zwykły przedsionek! Tak zwyczajny, jak i drewniane drzwi, które tkwiły w ceglastej, przybrudzonej ścianie. Nie wyglądały zachęcająco. Więcej. Syriusz miał wrażenie, że nadano im taki wygląd tylko po to, żeby odstraszyć potencjalnych intruzów.
- Jeżeli to ma być przybytek muz i poetów, to ja jestem chiński uczony – mruknął, odrobinę zdegustowany. – Ja myślałem, że złoto i diamenty, a tu...
- Poczekaj aż wejdziesz – uśmiechnął się Remus. – Ale najpierw wrzuć różdżkę do skrzyni, bo na Parnasie nie potrzeba czarów. Sztuka sama w sobie jest wystarczająco magiczna.
Skrzynia, malowana w fantazyjne kwiaty, stała w pobliżu drzwi. W pokrywie był otwór, przez który Remus szybko wrzucił swoją różdżkę. Syriusz sam nie wiedział, czy ma się śmiać, czy denerwować, tak absurdalny wydał mu się pomysł dobrowolnego pozbawienia się symbolu czarodziejskości. Jak to? Bez różdżki? W Hogwarcie? Cóż to za dziwaczne zwyczaje?!...
- Zwariowałeś – powiedział w końcu. – Chcesz mnie pozbawić mojej trzeciej ręki? A jak trzeba będzie herbatę zagrzać, to co?
- To wstaniesz, podejdziesz do czajnika i postawisz go na gazie – w głosie Remusa zabrzmiało coś twardego, coś, czemu nie można się było sprzeciwiać. – Mamy swoje sposoby, Syriusz. A z różdżką po prostu nie wpuszczę cię na Parnas i już.
Zapadła nieprzyjemna cisza. Po dłuższej chwili Syriusz podszedł jednak do skrzyni i wrzucił do niej różdżkę. Ręka mu przy tym trochę zadrżała.
- Zaczynam się ciebie bać – mruknął. - Ale cóż, jak wchodzisz między wrony, to... niech cię diabli Remus! – parsknął ze złością, która zresztą błyskawicznie z niego wywietrzała. Lupin wzruszył ramionami. Był u siebie, na wygranej pozycji. Poza tym już dawno przyzwyczaił się do humorów przyjaciela i wiedział, że najlepszym sposobem na choleryka jest całkowity spokój i nieugięta wola.
- Witamy na Parnasie – powiedział i nacisnął klamkę.
Odkrył to miejsce rok wcześniej, zupełnie przypadkowo. Potem nabrał przekonania, że to jakaś tajemnicza siła naprowadziła go na trop, właśnie jego, bo przecież aż dziw, że wcześniej żaden uczeń nie trafił na właściwe schody. A może Syriusz miał rację i wieża faktycznie miała w sobie coś niezwykłego nawet jak na warunki Hogwartu? Może pojawiała się tylko wtedy, gdy wybrańcy muz poszukiwali miejsca, w którym mogliby się bez przeszkód oddawać swoim pasjom?
Syriusz ze zdziwieniem rozglądał się dookoła, tak bardzo drzwi wejściowe nie przystawały do tego, co kryło się we wnętrzu. Nie było wprawdzie ani złota, ani diamentów, za to barwne obrazy zdobiące ściany robiły piorunujące wrażenie. Jakaś utalentowana ręka, ta sama, która ozdobiła skrzynię na różdżki, stworzyła niesamowite dzieło, splot kwiecistych ornamentów i ludzkich postaci. Szczególnie fascynujące, przynajmniej dla Syriusza, były nimfy uchwycone w tańcu. Remus miał rację, sztuka bywa bardziej magiczna od czystej magii.
- A niech mnie satyr kopnie, Syriusz Black? – usłyszeli wesoły głos, a chwilę potem zaskrzypiała posadzka i ich oczom ukazał się nie grecki bożek, ale Ślizgon, Danny O’Neil we własnej osobie. – Chyba uwierzę w Buddę!
- Za moment będziesz mógł uwierzyć w moją pięść – warknął Syriusz, a Remus spojrzał na niego ostrzegawczo. – No dobrze, dobrze – machnął ręką. – Pokojowe zamiary, pamiętam. Nie patrz tak na mnie, już jestem grzeczny.
O’Neil nie skomentował, chociaż w jego oczach zamigotały zaczepne iskierki. Wymienił z Remusem znaczące spojrzenie, a potem nucąc coś pod nosem zniknął za parawanem. Wkrótce na strychu zapachniało dymem.
- Fajka wodna – wyjaśnił Remus. – I nie pytaj co ten świr pali, nie wiem i nie chcę wiedzieć.
Syriusz uniósł brew do góry. Miał dziwne wrażenie, że to „coś” w fajce nie ma nic wspólnego z niewinnym tytoniem.
Strych był duży i okrągły. Barwne parawany dzieliły go na liczne pomieszczenia, w których można się było zaszyć z książką, tudzież z urodziwą przyjaciółką. Remus zaprowadził Syriusza do jednego z „pokojów”, największego, w którym kilku członków bohemy kłóciło się zażarcie, popijając herbatę, która już z daleka pachniała alkoholem. Byli tak zajęci rozmową i piciem, że z początku nie zauważyli nowoprzybyłych. Dopiero, gdy Remus sięgnął po butelkę stojącą na miniaturowym stoliku, dysputanci ochłonęli i wrócili do rzeczywistości.
- O, cześć Re – krzyknęła jedna z dziewcząt, ładna blondynka z włosami zaplecionymi w warkocze. – Czy ty wiesz co ci idioci wymyślili? Przecież Dante.... o, a to kto? – urwała, przyglądając się Syriuszowi. – Syriusz Black? Tutaj?
- Siadaj, chłopie – rosły Krukon odsunął się nieco, robiąc Syriuszowi miejsce w kręgu. – Nie słuchaj jej, to wariatka. Na dodatek nie ma zielonego pojęcia o renesansie. Weź poduszkę i poczęstuj się rumem, doskonały, zwinąłem ojcu, jak ostatnio byłem w chałupie...
Syriusz nie dał się długo prosić. Nie czuł się pewnie w tym towarzystwie i miał nadzieję, że odrobina alkoholu pozwoli mu się rozluźnić. Swoją drogą fajka wodna Dana O’Neila też go trochę kusiła.
- A ja jestem ciekawa: dlaczego? – odezwała się Ślizgonka, która zresztą okazała się autorką malarskich dzieł zdobiących ściany. – Po co tu jesteś, Black? Sztuka, to niebezpieczny las, a ty nie masz przy sobie żadnej broni. Nie boisz się dzikich zwierząt?
- Nie dręcz go, Julie – poprosił Remus. – Nawet nie wiesz jak biedak cierpiał, gdy kazałem mu zostawić różdżkę przed drzwiami.
- Wyobrażam sobie! – odparła, odrzucając do tyłu imponującą strzechę skręconych w sprężynki włosów. Dopiero wtedy Syriusz zorientował się, że to ta sama dziewczyna, z którą kiedyś widział Remusa w Hogsmeade. Wyglądali na bardzo sobą zainteresowanych.
- Chwileczkę, Remus, sam potrafię się bronić. Zdaje się, że pytanie było skierowane do mnie?... – powiedział, dochodząc do wniosku, że jego przyjaciel ma dobry gust. W Julie było coś szczególnego, co przykuwało uwagę. – Po pierwsze primo pokonałem te piekielne schody z ciekawości. Byłem ciekawy gdzie Lunatyk znika na całe wieczory. A po drugie...
- ... primo! – dopowiedział ktoś zza parawanu i parsknął śmiechem. Bez najmniejszych problemów rozpoznali Dana.
- ... primo – zgodził się Syriusz. – Po drugie primo chciałem spróbować czegoś innego. Ale jeżeli każecie mi pisać wiersze, to natychmiast wychodzę.
- Ło mamusiu, to by dopiero było ciekawie! – roześmiała się blondynka. – Już to widzę, erotyki jak stąd do Bangladeszu!
- Raczej porno – mruknął milczący dotąd Puchon, który z powodzeniem odgrywał bohatera bajronicznego.
- Nie martw się, Syriuszku, żadnych wierszy – łagodził Remus, zaciągając się skrętem, prawdopodobnie też domorosłej produkcji Danny’ego O’Neila. – Muszę się przyznać, że sprowadziłem cię tutaj z czystej perfidii. Bo wiecie – zwrócił się, udając konspirację, do pozostałych. – Syriusz GRA...
- Gdzie tam gra, siedzi na ławce rezerwowych – Syriusz obiecał sobie, że jak tylko opuszczą Parnas, znajdzie O’Neila i porządnie go pokiereszuje.
- Oj tam, toż nie w quidditcha – żachnął się Remus. – Na fortepianie. No wiecie, wyższe sfery, dobrze wychowany paniczyk...
- Chcesz w zęby? – nie wytrzymał pechowy arystokrata.
- Nie, dziękuję. Za to, państwo mili, z braku fortepianu, którego w Hogwarcie nie uświadczysz, Syriusz przerzucił się na przeróżne piszczałki. Udaje szekspirowskiego Puka!... Sam widziałem, ale jak prosiłem, żeby ze mną zagrał, to uciekł, jakby go co goniło. Teraz się nie wymiga!
Wszyscy bardzo lubili muzykę Remusa Lupina. To, co potrafił wydobyć ze strun gitary, chwytało za serce i wciągało jak haszysz. Dziwne, niesamowite melodie, tak pierwotne, a jednak wygładzone poezją, chodziły po głowie nawet wtedy, gdy muzyk kończył występ i chował instrument do pokrowca. Pewnie dlatego wszystkim bardzo spodobał się pomysł koncertu, szczególnie, że ciekawi byli też umiejętności Syriusza. Nikt nie przypuszczał, że Black może mieć artystyczne zainteresowania!...
- Ale numer! – pisnęła blondynka. – Wiecie co? Syriusz faktycznie przypomina Puka! To znaczy... – speszyła się. – Właściwie wyobrażałam go sobie inaczej, ale...
- Nie kręć, Annie – przerwał jej Krukon. – Toż wszyscy wiedzą, że od dawna...
Remus sięgnął po gitarę, ucinając tym samym wszystkie spory. Syriusz z początku nie wiedział co ma robić, dać się wciągnąć w szaleństwo, czy uciec? Lubił muzykę, to prawda, miał też w tym kierunku pewne zdolności. Wstydził się ich jednak, bo przecież gra na fortepianie – a co dopiero na fletach, czy fletni! – wydawała mu się czymś bardzo niemęskim.
- Wiem, że masz przy sobie któryś ze swoich wyrobów – powiedział Remus, a zabrzmiało to jak poezja, bo mówił w taki sposób, jakby deklamował wiersz przy akompaniamencie muzyki. – Zobaczysz, spodoba ci się. Przynajmniej nie będziesz się musiał dłużej ukrywać.
I popłynęła melodia, prosta, a jednocześnie pełna treści. Wszyscy ułożyli się wygodnie na poduszkach i przez chwilę naprawdę poczuli się tak, jakby należeli do jednego kręgu. Nawet Syriusz. Bronił się przed tym, ale coś go pchało w tym kierunku; w końcu zrobił już pierwszy krok i przyszedł z Remusem na strych. Wreszcie trafił na Parnas.
To był nieduży flecik, faktycznie, jak ze „Snu nocy letniej”. Flet elfów. Syriusz sam go zrobił, od dziecka bawił się, rzeźbiąc z drewna różne rzeczy, bo to go uspokajało, gdy rodzinne konflikty przybierały monstrualne rozmiary. Z biegiem czasu nabrał wprawy, a jego instrumenty brzmiały coraz lepiej. – To śmieszne – myślał. – Od fortepianu, który przystoi dobrze urodzonym, aż po flety, dzięki którym szybciej płynie czas pasterzom i leśnym półludziom. Ha, panie Black. Jest pan pełen kontrastów.
Tyle tylko, że dopiero tego dnia, dzięki Remusowi poczuł, że to właśnie kontrasty są piękne. Dlatego dołączył do melodii przyjaciela swoją melodię, pełną sprzeczności, i co ciekawe, wspólnie stworzyli prawdziwą harmonię.
- Masz racje, Annie – powiedział Danny O’Neil, wyglądając zza parawanu, gdy muzyka ponownie umilkła. Otoczony kłębem dymu wyglądał całkiem nierealnie. – To jest prawdziwy Puk.
- Wieczny poszukiwacz celu – dodał Remus, odkładając gitarę.



2.

Zadra



Na balkon zajrzał zupełnie przypadkiem, bo w gruncie rzeczy nie spodziewał się, że właśnie w tym miejscu znajdzie Remusa. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeżeli Remus naprawdę szuka samotności, to nikt nie jest w stanie go znaleźć, chociażby nawet przetrząsnął zamek od piwnic, aż po dach. W takim wypadkach Lupin po prostu znikał, często na długie godziny i musieli go kryć przed profesor McGonagall, której zdarzało się urządzać wieczorne kontrole ewidencji. Wracał zwykle nad ranem, zmęczony, ale spokojny. Nikt nie wiedział, gdzie znajduje się jego kryjówka, chociaż Syriusz i Jim niejednokrotnie próbowali się tego dowiedzieć. Ich detektywistyczne wysiłki zwykle kwitował wzruszeniem ramion.
Tym razem było jednak inaczej. Peter otworzył drzwi i listopadowy chłód momentalnie zmroził go do szpiku kości, na chwilę pozbawiając oddechu. Hogwart tonął w mroku, rozbłyskując tylko gdzieniegdzie jasnymi plamami okien.
- Tu jesteś – powiedział, żeby jakoś dać znać o swojej obecności. Czuł się trochę niepewnie; Remus miał w sobie coś takiego, że człowiek tracił nagle grunt pod nogami i nie wiedział w którą stronę się obrócić, co powiedzieć. Tym razem było podobnie. Słowa nie umiały dopasować się do sytuacji.
Siedział na kamiennej barierce, oparty o ścianę. Pod nim rozciągała się mroczna przestrzeń kilku pięter i Peter musiał się powstrzymać całą siłą woli, żeby nie podbiec do przyjaciela i nie ściągnąć go z tak niebezpiecznego siedziska. Nie zrobił tego jednak, nie podszedł nawet do barierki. W głębi duszy obawiał się, że jeżeli zrobi jeden gwałtowny ruch, to jakaś groźna siła zepchnie Remusa w przepaść i wtedy nawet umiejętności magomagiczne pani Pomfrey na nic się nie przydadzą. Na wszelki wypadek wolał nie ryzykować.
- Strasznie zimno... – usiłował być naturalny, ale mu się nie udawało, głos nie chciał brzmieć tak, jak zwykle. – Może wejdziemy do środka?
Żadnej reakcji, najmniejszego odzewu. Remus nawet nie drgnął; pewnie nie czuł zimna, chociaż na sobie miał tylko lekką koszulę, kurtka została w dormitorium. Niedawno wypowiedziane słowa tak bardzo utkwiły mu w głowie, że przyćmiły wszystko inne, włącznie z fizycznym dyskomfortem. Peter od razu zrozumiał, że tym razem sprawa jest wyjątkowo poważna.
- Nabawisz się zapalenia płuc – spróbował raz jeszcze. – Kłótnia kłótnią, ale dobrowolne narażanie się na niebezpieczeństwo, to kompletny idiotyzm! Chodź, pójdziemy na herbatę, jeżeli nie do pokoju wspólnego, to... to gdziekolwiek. Może znajdzie się nawet kropelka czegoś mocniejszego...
- Myślisz, że twój rum, to lekarstwo na każdy problem? – głos Remusa zabrzmiał przeraźliwie spokojnie. Peter wzdrygnął się, trochę z zimna, a trochę z niepokoju. Postanowił za wszelką cenę wyrwać Remusa z tego dziwnego stanu, który mógł zaowocować tragedią. Lupin nie był wprawdzie typem samobójcy, ale w taki wieczór, w taką pogodę, a w dodatku na ósmym piętrze, Peter był w stanie uwierzyć we wszystko co najgorsze.
- Nie wiem – odparł cicho. – Za to jestem przekonany, że na rozgrzewkę jest najlepszy. Zobaczysz, wszystko dobrze się skończy, Syriusz wcale nie myślał tego, co mówił. Sam wiesz, że...
- Myślał – przerwał mu twardo Remus. – Myślał. I nigdy mu tego nie zapomnę.

- Chrzanisz, Syriusz, jak zwykle przesadzasz. Robisz z siebie ofiarę losu. Weź się wreszcie za siebie, przestań gadać, a zacznij działać! Czy ty myślisz, że jesteś jakimś cholernym wybrańcem? Inni też mają problemy, sto razy poważniejsze od twoich!
- Co ty możesz wiedzieć, Lupin. Ty przecież nawet nie jesteś człowiekiem...


- Jesteś zdenerwowany, tu potrzeba czasu – łagodził Peter, coraz mniej wierząc, że odniesie to jakiś skutek. – Spotkacie się jutro, porozmawiacie... Jim na pewno przekona Syriusza...
Remus zerwał się ze swojego miejsca tak gwałtownie, że Petera znowu opanowały złe przeczucia. Ale jego przyjaciel nie zamierzał skakać, wręcz przeciwnie, ruszył ku drzwiom. Nienaturalny spokój ustąpił tamowanej dotąd wściekłości.
- Black będzie MUSIAŁ walczyć! – powiedział Remus głośno, zbyt głośno, a drzwi trzasnęły, porażone jego siłą.
- Poczekaj! – krzyknął za nim Peter, ale Remus nie słuchał, biegł przez korytarz jak burza.

Pojedynek miał się odbyć za niecałe osiem godzin.


*

- O’Neil, czy ty nawet w wannie musisz kopcić te swoje skręty? – zapytał Jim Potter, rzucając w kierunku Ślizgona ręcznikiem. – Mamy do ciebie biznes, więc z łaski swojej doprowadź się do porządku.
Danny O’Neil parsknął śmiechem, a potem zanurkował i przez dłuższą chwilę mogli podziwiać wyłącznie kłęby pachnącej piany. Wreszcie jednak jasna głowa Dana wyłoniła się na powierzchnię i byli w stanie kontynuować dyskusję.
- Jest piątek wieczorem, tak, czy nie? – zapytał Dan, a ponieważ było to pytanie retoryczne, nie zaszczycili go odpowiedzią. – Biorę odświeżającą kąpiel, próbuję się zrelaksować po całym tygodniu, a tu co? Nachodzi mnie dwóch zwariowanych Gryfonów i żąda uwagi. Dla waszego wiadomości – nie jesteście w moim typie. Poza tym za moment przybędzie tu moje Miłe Towarzystwo, absolutnie żeńskie. Dlatego z łaski swojej weźcie swoje gryfońskie tyłki i sprawdźcie, czy nie ma was pod drugiej stronie drzwi.
Oczy Syriusza zaiskrzyły niebezpiecznie, od początku był przeciwny pomysłowi, żeby we wszystko wciągać właśnie O’Neila. Za to Jim nie dał się zbić z tropu. Zależało mu, żeby sędzią był ktoś, kogo zna zarówno Remus, jak i Syriusz. Ktoś, kto pozostałby bezstronny. Ktoś, kogo tak naprawdę nie obchodziły ich prywatne sprawy. Daniel O’Neil był idealnym kandydatem.
- Nie pochlebiaj sobie, ty też nie jesteś w naszym typie – mruknął Potter. – Skoro nie chcesz wyleźć z wanny, twoja wola. Siedź, skoro ci wygodnie, ale wysil tę twoją samotną szarą komórkę, bo rzecz jest poważna. Chyba nie sądzisz, że przyszlibyśmy tutaj, gdybyśmy mieli jakieś inne wyjście?...
- O, a to ciekawe – odparł Dan, po czym zaciągnął się skrętem. – Zaintrygowałeś mnie, mości Potter. W takim razie streszczaj się, czasu nie mam, ale uprzedzam, nie bawię się już w przemyt alkoholu. Po ostatniej konfiskacie dóbr stoję na granicy bankructwa...
- Nie idzie o alkohol, alkoholu ci u nas dostatek – żachnął się Potter. – Chodzi o honoru. Honor obecnego tu Syriusza Blacka...
Dan skrzywił się nieco. Kwestia honoru, szczególnie cudzego, nigdy go specjalnie nie zajmowała.
-... i Remusa Lupina – dokończył Jim, z pewną obawą spoglądając na Syriusza. Ten jednak nie skomentował, oczy mu tylko bardziej rozbłysły, jak dzikiemu watażce, który wietrzy łup.
- Pojedynek? – tym razem w głosie Dana zabrzmiało autentyczne zdziwienie. Sięgnął po ręcznik i z chlupotem wyskoczył z wanny. – Remus będzie się bić? Z Syriuszem? Toż to jakiś absurd!
- Nie prosiłem cię o opinię, O’Neil – warknął Syriusz. – Jim, mówiłeś, że jego to nie obejdzie, a patrz, jaki zainteresowany. Myślę, że możemy już iść.
- Poczekaj – Jim przytrzymał go za ramię. – To naturalna reakcja. Jakbym nie był świadkiem, to sam bym nie uwierzył, że zamierzacie się bić. Dalej obstawiam, że O’Neil, to dobre rozwiązanie...
- Chwila moment – przerwał Dan. – Niby co ja mam z tym wszystkim wspólnego? Ani wam jestem brat, ani swat. O co, do cholery, chodzi?...
- Potrzebujemy bezstronnego sędziego – wyjaśnił wreszcie Jim. – Pojedynek musi się rozegrać tak, jak trzeba. Uczciwie.

*

Daniel O’Neil i uczciwość? Na tę myśl Syriusz uśmiechnął się paskudnie, ale nie zaprotestował. Nie miał już siły, dopiero teraz zaczynał odczuwać skutki całodziennego zdenerwowania. Tak naprawdę było mu wszystko jedno kto będzie sędziować, wolałby nawet, żeby pojedynek odbył się bez tej całej tradycyjnej otoczki, która do niczego nie jest potrzebna. Chciał po prostu spojrzeć w oczy swojemu wrogowi i...
... wrogowi?

- Wiesz co, Black? Udajesz, że niby taki z ciebie bohater, odważny i szlachetny, ale siedzi w tobie mały śmierciożerca i tylko czeka na odpowiedni moment. Jesteś dokładnie taki sam, jak ONI.
- Wynoś się, Lupin. Zanim zrobię z tobą to, co zwykle robi się z wilkołakami.


Nie, wcale nie chciał go oglądać. Nigdy więcej. Ale nie mógł się wycofać, było już za późno.
- Syriusz, dobrze się czujesz? – zapytał Jim. Postawił przed przyjacielem kubek herbaty, a potem wlał do niej kilka kropli rumu. – Wziąłem od Petera – wyjaśnił. – Mam nadzieję, że się nie obrazi, w końcu ma jeszcze jedną butelkę za łóżkiem.
Jim Potter czuł się niezręcznie, chociaż bardzo starał się to ukryć. Cała sytuacja strasznie mu ciążyła, bo wymagała opowiedzenia się po którejś ze stron, a każdy wybór był błędny. Pieprzona grecka tragedia – myślał i marzył nie o herbacie z rumem, ale o butelce wódki i jakimś ustronnym miejscu, jak najdalej od Hogwartu, a najlepiej od całego magicznego i niemagicznego świata. Ponieważ jednak ucieczka nie wchodziła w grę, postanowił wesprzeć Syriusza. Liczył, że Remusa znajdzie Peter i nie pozwoli mu zrobić żadnego głupstwa.
- Wszystko ustalone, Dan zjawi się o czwartej. Będziemy tylko w piątkę, lepiej, żeby nikt inny się o tym nie dowiedział.
- Ależ niech się dowiedzą – powiedział z pasją Syriusz, zaciskając pięści. – No jasne, niech wszyscy przyjdą, będzie fajna zabawa! Gawiedź lubi krew, krew się zawsze dobrze sprzedaje. Pewnie dlatego O’Neil zgodził się sędziować, ma facet żyłkę do interesów!
- Przestań – powiedział cicho Jim. W głosie Syriusza było coś niepokojącego, wściekłość pomieszana z rozpaczą. Zawsze byli uparci, on i Remus. W tym jednym byli do siebie podobni.
Syriusz zamilkł, nie rozmawiali więcej. Ogień w kominku wygasł i zrobiło się strasznie zimno. Za oknami harcował listopadowy wicher, a wraz z nim – Jim był tego pewien – upiory, przed którymi lepiej nie rozchylać okiennic.

- Przecież... to się nie może tak... skończyć... – myślał Syriusz. Obserwował dogasające iskry, nie mógł od nich oderwać wzroku. – Dlaczego?...
- Dlaczego?... – jak echo odpowiadały myśli Remusa, który nie wrócił na noc do wieży Gryffindoru. Razem z Peterem siedzieli w jednej z opustoszałych klas, a wypchana sowa przyglądała im się z błyskiem w szklanych oczach. – Skąd te... skąd te słowa?...

Pojedynek miał się odbyć za niecałą godzinę.


3.

Tragarz



Peter słuchał monologu Lily z rosnącym niesmakiem. Oczywiście nie przerwał jej, ani nie zareagował w żaden inny sposób – od dziecka miał awersję do wszelkiego rodzaju bezpośrednich starć. Za to myślał bardzo intensywnie, ciesząc się, że koleżanka nie może zajrzeć do jego głowy. W tamtej chwili nie znalazłaby w niej niczego, co sprawiłoby jej przyjemność.
- Peter, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zapytała w końcu, podnosząc głos. – Nawet nie wiesz jak ciężko mi o tym mówić!... Ale muszę, dłużej nie wytrzymam. Dlatego skup się, proszę, i powiedz mi co o tym wszystkim myślisz.
Co myślał? Po pierwsze był zaskoczony, bardzo zaskoczony. Zawsze wydawało mu się, że Lily nie znosi Remusa, dawała mu to do zrozumienia na każdym kroku. Remus zresztą przejmował się tym w stopniu znikomym, bo nie miał o Lily zbyt wysokiego mniemania i nie szukał jej towarzystwa. Cały Hogwart wiedział, że ta dwójka patrzy na siebie wilkiem, a każda konfrontacja owocuje ostrą wymianą zdań. To znaczy zwykle unosiła się Lily, bo Remus wybierał taktykę uników. Dopiero przyparty do muru zaczynał być nieprzyjemny, a przed jego ironicznymi komentarzami trudno się było obronić.
Po drugie: panika. Peter nie lubił, gdy ktoś wciągał go w śliskie, nieprzyjemne sprawy, których konsekwencje mogły się obrócić przeciwko niemu. – Glizdogonku, muszę ci coś powiedzieć – zaczynał ktoś przymilnie, a kończyło się nerwówką i kompletnie niepotrzebną przepychanką słowną. Peter nie tylko bał się starć bezpośrednich, jego mierził każdy konflikt. Należał do ludzi, na których skupia się wszystko, co złe, był przewrażliwiony i nie umiał sobie z tym poradzić. Kiedy Syriusz kłócił się z Remusem, to właśnie Peter łykał potajemnie mikstury uspokajające i jeszcze długo potem budził się w nocy z krzykiem. Dlatego słowa Lily tak bardzo go przeraziły – wiedział, że jak zwykle to on straci najwięcej, niezależnie od tego, czy jej plan zakończy się sukcesem, czy też porażką.
- Co myślę? – powtórzył, tym razem głośno. Bezwiednie zerwał źdźbło trawy i zaczął przy jego pomocy kreślić w powietrzu fantazyjne szlaczki. – Myślę, że powinnaś się nad tym jeszcze zastanowić. To już nie jest zabawa, Lily. Zamierzasz grać uczuciami, a takie działania zwykle nie kończą się dobrze...
- Wiem, wiem – zirytowana machnęła ręką. – Sądzisz, że nad tym nie myślałam? Od miesięcy nie myślę o niczym innym!... Ale Peter, czas mi się kończy. To już ostatni rok, potem nie będę już miała okazji, wszyscy się rozjedziemy... Tak, to jest gra uczuciami, ale weź pod uwagę, że to ja jestem w najgorszym położeniu! Mam najwięcej do stracenia, a mimo wszystko chcę zaryzykować.
- W takim razie po co ja ci jestem potrzebny? – zdenerwował się w końcu. – Pamiętaj, że mówimy o moich najlepszych kumplach! Mam ich oszukiwać? Kłamać w żywe oczy? Lily, ja się do tego nie nadaję, od razu wyczują, że coś jest nie w porządku!
- Nie musisz kłamać – odparła. – Po prostu nic im nie mów.
- To dlaczego mi o wszystkim opowiedziałaś?! – zerwał się z trawy i zaczął nerwowo chodzić od jednego drzewa, do drugiego. – Toż nie zmuszę Remusa, żeby się tobą zainteresował, czy ja ci, do ciężkiej cholery, przypominam kupidyna? A Jim? Przecież on... – Peter urwał nagle, powietrze uszło z niego, jak z przekłutego balonu. Był zmęczony. Czuł się tak, jakby ktoś zrzucił na jego barki dodatkowe pięćdziesiąt lat.
- Przepraszam – ku jego zaskoczeniu w głosie Lily zabrzmiał autentyczny smutek. – Przepraszam cię, Peter, to strasznie egoistyczne z mojej strony... ale... ale jestem tylko człowiekiem. Każdy człowiek chce, żeby ktoś inny wziął na siebie część jego problemów...
Peter nie odpowiedział od razu. Popatrzył w niebo, było prawdziwie letnie, niebieskie, chociaż kończył się wrzesień. – Dlaczego ja? – pomyślał melancholijnie. – Dlaczego to właśnie ja muszę być tragarzem, który dźwiga na grzbiecie cudze kłopoty?...
- Nie martw się, Lily – powiedział. – Jakoś sobie poradzimy.

*

- Glizdogonku... – Jim leżał na wznak, w bezgranicznym zachwycie obserwując sufit. – Muszę ci coś opowiedzieć...
Peter podniósł głowę znad książki. Ciemne koła pod oczami świadczyły, że ostatnimi czasy nie sypia zbyt dobrze.
- Tak? – zapytał powoli. – Coś się stało?
Wiedział, że się zaczęło. Widział rozmarzenie na twarzy Jima, rozmarzenie, którego nigdy wcześniej tam nie dostrzegał. Tak bardzo chciałby mu powiedzieć, że... ale nie mógł! Obiecał. Przez myśl przemknęły mu wszystkie demoniczne kobiety, o których czytał, a potem przed zmęczonymi oczami rozbłysł płomień. – Rudowłosa Kirke słodka jak miód – pomyślał bez ironii i przywołał na twarz wyraz uprzejmego zainteresowania.
- Coś się stało, Jim? – zapytał raz jeszcze. Tym razem panował nad swoim głosem.
- Ona jest niesamowita – powiedział Jim, tonem pełnym nabożeństwa. – Od początku to podejrzewałem, ale teraz... teraz wiem już na pewno. Obawiam się, że straszny ze mnie idiota, ale chyba się zakochałem.
- Dlaczego zaraz idiota, to się zdarza – Peter odłożył książkę i usiadł obok przyjaciela. – Tylko błagam, nie zacznij pisać wierszy. Wystarczy jeden poeta w drużynie, to i tak czasem zbyt wiele jak na moje biedne nerwy...
- A właśnie, widziałeś gdzieś Remusa? – Jim na chwilę opuścił swoje prywatne niebo i okazał odrobinę zainteresowania rzeczywistością. – Jestem ciekawy jego reakcji, ha, to może być całkiem zabawne! On przecież tak nie znosi Lily... – urwał na chwilę. – Peter, wyjaśnij mi, jak można jej nie lubić?...
- Najwyraźniej można – przetarł oczy, ale nie rozjaśniło mu to obrazu. Marzył o tym, żeby zasnąć i już więcej się nie obudzić, ale wiedział dobrze, że i tej nocy nie uda mu się odpocząć. To było błędne koło, a na dodatek toczyło się coraz szybciej i nie można go już było zatrzymać.
- Umówiłem się z nią jutro, razem pójdziemy do Hogsmeade – ciągnął Jim, nie zauważając, że z Peterem dzieje się coś niedobrego. – Oby to tylko nie był sen... W każdym razie obiecuję, nie, ja przysięgam na głowę pradziadka Izydora, że już nigdy więcej nie będę palić tych dziwnych skrętów Dana O’Neila!...
Peter nie odpowiedział. W jego głowie huczało dantejskie piekło.

*

Lubił obserwować Remusa, to go uspokajało. Siadał sobie w kącie, na pokrzywionym od starości stołku, i patrzył, czasem nawet układał jakieś historie, których z całą pewnością nie potrafiłby spisać. To było jak inny świat, całkiem odrębny, niedostępny dla zwyczajnych ludzi. Myśli Remusa szybowały tak wysoko, że Peter martwił się czasem, że przyjaciel zniknie w którejś ze swoich wyobrażonych krain i zostawi go samego.
Właściwie, to i tak był sam, zaplątany w kakofonię cudzych myśli. A co najgorsze – absolutnie nie nadawał się na rewolucjonistę.
- Nie podoba mi się to wszystko – powiedział Remus, przerywając milczenie. – Powiedz, Peter, czy tobie nie wydaje się, że w tym związku jest coś dziwnego?...
To było do przewidzenia, Peter od dawna spodziewał się, że Remus w końcu zacznie czytać między wersami. Właściwie czekał na to, bo sytuacja powoli zaczynała go wykańczać – nie jadł, nie spał i nie mógł skupić się na nauce. Z drugiej jednak strony bał się radykalnych rozwiązań, tego wybuchu, który gdzieś tam czekał na niego na końcu drogi. Tak źle, a tak jeszcze gorzej! Peter sam już nie wiedział, z której strony spodziewać się ataku.
- Nie wiem – odparł. – Nie mam pojęcia, Remus. Dawno nie rozmawiałem z Jimem, z Lily zresztą też nie. Wiesz, musiałem nadrobić zaległości, McGonagall zagroziła, że nie dopuści mnie do egzaminu końcowego...
- A ja ją ciągle spotykam – mruknął Remus, tak, jakby myślał na głos. - To znaczy Lily, nie McGonagall. Gdziekolwiek się obrócę, to jest, stoi, siedzi, obściskuje się z Jimem!... Ja nie jestem specjalnie nerwowy, ale powoli zaczyna mnie to drażnić. Wariuję. Mania prześladowcza? Ponoć miałem w rodzinie jednego samobójcę, powiesił się na klamce w jakimś trzeciorzędnym hotelu... Peter, czy ja jestem wariatem? Zawsze się bałem, że tak skończę, ale...
- Nie jesteś wariatem, Remus – Peter przerwał mu ostro. – I przestań pleść głupoty.
Znowu zamilkli, było im ciężko. Nawet niebo, sine od deszczu, zwieszało się nad zamkiem przytłoczone zagadką istnienia.

*

Jak tragarz. Zanoszę walizki do hotelu, a oni od niechcenia rzucają monetą i mówią, że starczy na wódkę. Więc idę na tę wódkę, noga za nogą, jak sparszywiały kundel, a już nad ranem ktoś krzyczy – wstawaj ścierwo, zamykamy, szpecisz posadzkę! I trzeba wstać, odciągnąć ciało od ołtarzu baru, na ulicy bruk i słońce prosto w oczy. Jak tragarz. Tragarzom się nie dziękuje, tragarz jest od dźwigania. Potem może co najwyżej kupić własną walizkę – postawiona na krześle przybliża sufit, łatwiej zacisnąć pętle. W hotelu płakać nie będą, znajdzie się inny tragarz, może nawet w czystszym uniformie i z prawdziwszym uśmiechem, takim, który zawsze podoba się eleganckim damom. To nawet lepiej, świat nie lubi pustych miejsc, woli zapchane wagony. A tragarz? Starucha zdejmie z haka, jest silna i żylasta, kradła przez całe życie i zachowała dobrą kondycję. – Cholerny drań, narobił kłopotów – powie, jej ślina zmiesza się z brudem posadzki. – To już trzeci w tym miesiącu. Psia ich mać, żeby chociaż zapłacili za nocleg...
Jak tragarz. Szkoda, że po niebie nikt nie chodzi z walizką.


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Pią 14:53, 04 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 12:02, 04 Sie 2007    Temat postu:

Och, gorzko mi, gorzko, Szefowo. Pewnie to ten piołun taki gorzki...
Ja już te teksty czytałam. Na pewno.
Twój Remus jest 'twój', co już dobrze wszyscy wiemy. Lubię go, ale całkiem inaczej niż kanonicznego Remusa. Coś ostrego jest w tym Twoim.
Syriusz jest rozczulająco taki, jaki być powinien. Arystokrata, który chce być pasterzem. Wybuchowy, najbardziej Gryfoński Gryfon.
Dan <3 i koniec pieśni!
Jima malutko, ale sądzę, że raczej pozytywnie bym się do niego odnosiła, stanowczo.
Za to Lily, o, to zua kobjeta jes! I dobrze, ruda małpa. Hu, hu, hu.

A Peter boli, boli, boli mą duszę jego los tragarza. Niefajnie być takim tragarzem, niefajnie. I ciężko się mu dziwić. Och, Peter, wolę ciebie, niż tego kanonicznego wymoczka!

Szefowo, uwielbiam ciebie czytać. Lekkość pióra, a tutaj jeszcze ta gorzkość, och. Podoba mi się.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
merrik
złyś



Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 1362
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz

PostWysłany: Pon 21:00, 13 Sie 2007    Temat postu:

Czytałam wcześniej i gdzie indziej.Ale tam zdaje się nie skomentowałam, więc pozwole sobie na komentarzyk tutaj:)
Komentarz w wersji miniaturowej:
Urocze.Cudne.Wspaniałe
xD

W rozbudowanej
j.w.
eh..ten Remus.Cudny.Taki jakiś...remusowaty właśnie..
Syriusz...hmmm też syriuszowaty

Peter nie peterowaty(xD) ale przez to fajny;)
Naprawdę fajny FF
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pon 21:19, 13 Sie 2007    Temat postu:

Czytałam to już łohohoho. Jeszcze na fikatonie. Ale tak mnie ten tekst zauroczył, że aż go sobie wydrukowałam. I wreszcie mogę porządnie go skomentować.
Syriusz jako Puk od pierwszej chwili przypadł mi do gustu. Co tam przypadł, zakochałam się w nim po prostu! Jego wyobrażenie jako skaczącego po lesie stworka w zielonym myśłiwskim kapelutku jest po prostu urocze. I ta piszczałka... Poza tym, charakternie (?) Syriusz idealnie pasuje do tego psotnika. A wizja Snu nocy letniej obsadzonego huncwotami... (:i tyle.
Syriusz i Remus, zwłaszcz ci twojsi, są do siebie jednocześnie uderzajaco podobni i całkowicie od siebie różni. Jim też jest interesującą postacią, ale ostatecznie to tamci dwaj stają się takimi wyobcowanymi indywidualistami. I tego cholernie honorowymi, gryfoństwo w końcu zobowiązuje, jak to kiedyś Jo zauważyła. I jeszze to podkreślenie takiej wewnętrznej granicy - Syriusz/James oraz Peter/Remus. Chociaż może lepiej pasowałby podział na Syriusza i Jamesa, oraz Remusa, oraz Petera. Ci dwaj są poza, Remus z wyboru, Peter - bo tak wyszło.
I Tragarz.
W tym momencie znajduję się w takim stanie, że go rozumiem. Dziwię się sama sobie, bo jakoś nigdy do tej pory, czytając ten tekst, nie było możliwości, by się z nim utożsamić. Teraz... Powiem tylko tak - rozumiem Petera i wcale nie jest mi z tym dobrze.

Dziękuję za dedykację [:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Wto 14:21, 14 Sie 2007    Temat postu:

Dziękuję za komentarze, dziewczęta! Miło mi, że tryptyk się podoba - muszę przyznać, że to chyba jedyne opowiadanie, w którym Huncwoci wyszli mi dokładnie tacy, jakich sobie wyobrażam. A powstało na takich wariackich papierach!... Mru, swoją drogą to była naprawdę fajny fikaton, aż chciało się pisać.

Ja doskonale rozumiem Petera, Diruś. Niestety. I też wcale nie jestem z tego powodu szczęśliwa. Chociaż właściwie każdy z Huncwotów w tym opowiadaniu, to kawałek mnie. Jakby ich zlać w jedno, to byłabym ja we własnej osobie Smile Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Ale chyba gdyby tak nie było, to opowiadanie nie byłoby psychologicznie prawdopodobne.

Jeszcze raz dziękuję!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Windykatorka
wilczek kremowy



Dołączył: 17 Wrz 2006
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 23:42, 29 Sie 2007    Temat postu:

Czytałam to wcześniej, dziś przypomniałam sobie z chęcią. No to komentuję, jak wszystko, to wszystko;P.
Sama obecność Parnasu. Tamtejszy klimat, dyskusje, gitara, muzyka, butelka ze stołu, skręty O'Neila. Julie , Dan (uwielbiam Dana), Puchon odgrywający rolę bohatera bajronicznego i cała reszta. Twój Remus. No i Syriusz - Puk. To jest taka miła opowiastka w gruncie rzeczy.
No i robi się nieprzyjemnie. Jak już dzisiaj pisałam, lubię, kiedy przyjaźń Huncwotów nie jest krystaliczna. Tutaj mamy konflikt między Syriuszem i Remusem. Syriusz, w którym siedzi mały śmierciożerca;nie mogłam tego nie wyłuskać^^. Ten Remus jest tutaj taki... Eee, nigdy nie byłam dobra w werbalizowaniu myśli. W każdym razie nie chodzi tylko o to, że jest twój i zgoła niekanoniczny. No i Remus/Peter, a Syriusz/James (ekhem). I Dan, ha.
Lubię czytać o Peterze, jeśli jest dobrze przedstawiony. Tragarz. Ja nie mam do czynienia z tym, co Peter, w każdym razie tego nie odczuwam, a jeśli się zdarza to uciekam bądź udaje, że nie zauważam. I znowu muszę powtórzyć coś z innego komentarza - chłodne stosunki między Remusem i Lily, na plus. W ogóle Lily tutaj. Gra uczuciami. I Remus w tym wszystkim, i Remus, który się czegoś domyśla.
Dobry James, bardzo dobry Syriusz. I piołun od drugiej części do końca.
Mówiąc krótko podobało mi się, z uwzględnieniem części drugiej. Windy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin