Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Mój dom, Hogwart
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:41, 11 Sty 2006    Temat postu:

Ciąg dalszy następuje, i jak Orora zauważyła, kończą jej się gotowe odcinki... Będzie trzeba piiisać...

Loise z trudem podeszła aż tak blisko, mugolskim sposobem skacząc za pomocą kul. Z zawziętością patrzyła sponad okularów na zadowoloną i wesołą, jakby nigdy nic, matkę. Czemu ta kobieta zachowuje się jak dziecko?! Żadnych instynktów macierzyńskich, zero, nul. Już ciocia Herm bardziej się martwiła chrześniaczką.
- Ja tu zostaję – warknęła, z przekąsem usadawiając się na drewnianej ławce.
- ?! – Luna odwróciła się obdarzyła córkę nieprzytomnym spojrzeniem.
- Nie… Idę… Dalej… - pokazała na migi. – Tu… Zostaję…
- Ahha. Dobra, tylko o siebie dbaj – odparła Luna Lovegood i dziarsko podążyła ku Błędnym Skałkom.
Losie pokręciła z politowaniem głową i wyciągnęła książkę z podręcznej torby. Powoli pogrążyła się, czytając „Lśnienie” Kinga… Oj, tak, chodź do mnie, chodź do mnie rączkę mi dać…
***
- CIOOOCIIAAAAA HERMIONNNA!!! – zawył chórek rudowłosych dzieciątek na widok wkradającej się do mieszkania Freda Weasley’a naszej kochanej Hermiony Granger. Zza ryżej bandy wyjrzała bardzo radosna, wręcz nie do poznania, Cho.
- Witaj Hermiono – władczym gestem podała szczupłą dłoń i natychmiast obróciła się ku jednej z córeczek. – Tai, uspokój się, bo znowu dostaniesz ataku astmy. Jeff, ty też nie biegaj, ledwo co przestałeś kaszleć – skośnooka pani Weasley odwróciła się z błogim uśmieszkiem do panny Granger. – To jak, Hermiono, wejdziesz i napijesz się ze mną herbaty? Freda nie ma, siedzę sama z dzieciaczkami.
- Cho, nie jestem pewna… - zaczęła niepewnie Hermiona. Mimo, że Harry’ego już między nimi nie było, to przyjazne stosunki raczej nie panowały pomiędzy Mistrzynią Transmutacji a prowadzącą najpopularniejszego programu Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej.
- Herma, nie wstydź się, właź i nie gadaj! – zawołała obnażając w jadowitym uśmieszku małe ząbki. Chcąc, nie chcąc, Hermiona musiała napić się herbaty razem z Cho.
- Więc, kochana, co tam u ciebie słychać? – zapytała grzecznie Cho. Ku zdumieniu Hermiony, matka nie reagowała na donośne wrzaski dochodzące z sąsiednich pokoi. W drzwiach nauczycielce mignęły umazane pastą do butów Weasley’ówny i goniący jej mali, skośnoocy Weasley’e. Z oporem skierowała wzrok na byłą szukającą Krukonów.
- Ach, wiesz, normalnie, bez zmian. Pracuję, jem, śpię, i znów pracuję. A u ciebie?
- Czyli nadal rozpaczasz po śmierci Harry’ego? – była Krukonka zignorowała pytania i wyprodukowała w skośnych oczach łzy. – Ach, biedactwo moje, jakże ja ci współczuję… Doskonale wiem, co przeżywasz… Do tej pory, gdy ktoś mi przypomni Cedrika nie mogę się opanować… Chlip, chlip.
Wyciągnęła spod kanapy pudełko chusteczek i wydmuchała donośnie nos. Hermiona skrzywiła się nieznacznie. Panna Fontanna.
- A… Ale podobno ty ze starym Snapem coś… Od dawna było widać, że między wami iskrzy… - w brązowym, załzawionym oczku błysnęło niezdrowe zaciekawienie. Hermiona z trudem powstrzymała się od niegrzecznego parsknięcia, nie miała ochoty opryskać (słodką!!!) herbatą skórzanej kanapy. Po chwili jednak wybuchła gromkim śmiechem, jakiego nie powstydził by się Hagrid.
- Ja… ze… Snapem… To po prostu śmieszne, Cho, jak mogłaś coś takiego wymyślić! A co tam u Marietty? Nadal nie może zoperować tych blizn po pryszczach…
Doszłoby do rękoczynów, gdyby nie idealnie zakłócający wszelkie działania wojenne powrót Freda.
- Hej, ho, rodzino! Wróciłem! – rudowłosy, potężny i szeroko uśmiechnięty pan Frederick Weasley wkroczył do salonu z dziećmi uczepionymi skórzanych spodni. Cho, z animuszem ucałowała męża.
- Cześć Fred! – Hermiona pomachała dłonią do starego znajomego.
- Hermiooona! Jakże dawno nie widzieliśmy naszej stolicy mądrości! Widzę, że pijesz już herbatkę, mamy chyba jakieś ciasta, Cho, prawda? Poczęstujmy naszego miłego gościa…
- Nie, Fred, nie, dziękuję, jestem po obiedzie – Hermiona zaprotestowała energicznie. Wypieki Cho pod względem smaku i zapachu ustępowały jedynie ciastom Hagrida, o czym panna Granger przekonała się dość niedawno. – Przyszłam, żeby porozmawiać z tobą w pewnej sprawie… I zmykam do Hogwartu.
- Ach, cóż, no tak – po twarzy Freda przemknął cień smutku i niepokoju. – Czoczusia, zabierz dzieci i wyjdź. Szykuje się rozmowa w cztery oczy, więc..
- Och, tak, jasne, Cho wszystko zrobi! – skośnooka zgarnęła jednym ruchem dzieciaczki i trzasnęła drzwiami.
- Ach, ta kobieta ma nieposkromione siły! – westchnął z maślanymi oczami Fred.
- Tak, jestem pewna, ale…
- Przyszłaś spytać o zajście z Percym, prawda? – tym razem głos Weasley’a zabrzmiał poważnie.
- Tak. Dyrektor McGonagall…
- Zapewne chce się dowiedzieć prawdy z pewnego źródła. Z wiarygodnego źródła. – westchnął Fred i rozluźnił jadowicie czerwony krawat. – A więc mówię, choć to może być nieprzyjemne dla ciebie i całej reszty…
- Nie rozumiem, ale mów – Hermioną zawładnęło niemiłe uczucie.
- Percy został porwany, i najprawdopodobniej zamordowany… Trwają poszukiwania ciała w Tamizie… Ta dziewczynka z Hogwartu też zapewne nie żyje… - Fred nie mógł z siebie wydusić głosu. – Co najgorsze, odpowiedzialna jest za to grupa Śmierciożerców.
- CO?! –krzyknęła Hermiona. – Jak?!...
- I nie zgadniesz, pod czyim dowództwem – stwierdził grobowo Fred. Hermiona pokręciła głową. Kto mógł być aż tak okrutny?!
- Niejakiego pana Harry’ego Jamesa Pottera.
Cisza. Taka grobowa cisza… i pacnięcie. Stukot otwieranych drzwi i krzyk Freda:
- Cho! Wody!
***
- Cześć – ciepły, męski głos dochodził z prawej. Loise nie zwróciła uwagi na kolejny odgłos wszechobecnego świata.
- Do ciebie mówię – powtórzył ten sam głos. Loise z lekką obawą opuściła książkę. Ukazała jej się za nią zaintrygowana, pociągła twarz starszego chłopaka. Miał ładne, szaroniebieskie oczy.
- Do mnie? – zapytała niepewnie. A co jeśli się wyrwała jak z motyką na słońce? Na szczęście pokiwał głową.
- Jak się nazywasz? – spytał ponownie. – Bo że masz złamaną nogę, to widzę.
- Mhm. Jestem Loise. A ty? – odparła niechętnie.
- Udzielasz bardzo treściwych odpowiedzi – usiadł obok, a raczej klapnął zmęczony. –Ja jestem Igor Możejko.
- Mhm.
- Co robisz?
- Czytam.
- Co czytasz?
- Książkę.
-J aką?
W odpowiedzi pokazała okładkę.
- Nie jesteś rozmowna.
- Nie zadaję się z nieznajomymi.
- Ale przecież już jestem znajomy! Przedstawiłem się.
- Ale ja nie.
Chwila ciszy. Chłopak zajrzał przez ramie, żeby poczytać razem z nią. Taktownie się odsunęła.
- Pan się do mnie przystawia? – warknęła zdenerwowana.
- Jestem Igor, i nie mam się po co przystawiać. Po prostu lubię „Lśnienie” Kinga – odparł urażony.
- A co jeszcze Kinga czytałeś? – zapytała po chwili. Dopiero, kiedy dłużej mu się przyjrzała (kątem oka, oczywiście) zauważyła, że ma nie więcej niż 16 lat.
- Sporo. Jak już powiedziałem, lubię jego powieści.
Znów cisza.
- Czyli? – dodała, nie mogąc znieść takiego napięcia.
- Bardzo lubię Miasteczko Salem. I Sklepik z marzeniami… i…
- Ja uwielbiam „Miasteczko Salem”! A czytałeś może Mroczną Wieżę? – zawołała uradowana.
- Ty też? Do tej pory nie spotkałem nikogo młodszego, kto by czytał o Rolandzie… - powiedział zdziwiony.
- Ja też nie. Ale… - spojrzała na zegarek, którego nie miała. – Ee, wiesz może która jest godzina?
- Trochę po szesnastej, a co? Czekasz na kogoś? – rzucił spojrzenie ku wyjściu ze Skał.
- Moja mama już tam wlazła prawie dwie godziny temu… - Loise nieco zbladła. Przeciętnie obejście Skałek i powrót do tego miejsca zajmowały czterdzieści minut do godziny. W przypadku Luny Lovegood najwyżej półtorej godziny, ale dwie?!
- Och… - Igor przygryzł usta i rozejrzał się dookoła. – A ty, Loise, czy ty… Jesteś… No, czy masz magiczną moc? Jesteś czarownicą?
- Tak, uczęszczam do Hogwartu, a co… Igor, mów o co chodzi? Czy coś się stało z moją mamą? – zamknęła książkę i szybko wrzuciła do torby. Chłopak zmierzwił brązowe włosy.
- Bo… Około półtorej godziny temu był tu jakiś dziwny atak… Podobno zwolenników starego Sama-Wiesz-Kogo, i oni porwali jakąś czarownicę… Ty nie nazywasz się Lovegood, prawda? – zapytał pospiesznie. Losie poczuła, ze żołądek jej podjeżdża do gardła. Zaczęła płakać.
- Nie, nie mama… Igor…
- O kurka. Siedź tu nadal, ja szybko przeteleportuję się do Ambasady, przyślą ci kogoś z Hogwartu.. Czekaj tu na mnie!
I z cichym pyknięciem zniknął.
***
Severus Snapem odpoczywał. Tak, odpoczywał. W tle Requiem Mozarta, a Sever w pozie boskiej nimfy odpoczywał na leżance. Wyraz błogości na srogiej twarzy porafiłby doprowadzić do zawału niejedną osobę, znającą Starego Nietoperza sprzed parunastu lat.
Cudownie. Sielanka, jak nigdy. Nikt nie mógłby zniszczyć tego… Nikt…
Oprócz Nigela, który z głośnym hukiem wparował do pokoju.
- Severus, musisz przypilnować moich wychowanków, bo ja spieszę – rzucił zdyszany Dumbledore.
- Gdzie spieszysz, niegodziwcze? – odparł sennie Severus, zastanawiając się, czy najpierw obedrzeć ze skóry, czy od razu poodrzynać kończyny zostawiając kadłub.
- Luna Lovegood została porwana na jakiejś górze prawie na końcu świata, a Loise tam została całkiem sama. Wiesz, że nie ma rodziny, wiec jako Opiekun domu musze się nią zająć – gniewnie wychrypiał Nigel. – Dociera?
- Lovegood… Porwanie… Dziecko same na końcu świata… - pomruczał przez chwilę Sev. Nagle otworzył ciemne oczy. – A skąd ty to wiesz, mądralo?
- Niejaki Igor Możejko przybył przed paroma minutami do Hogwartu. Więc, Severusie, prosiłbym, żebyś zwrócił niejaką uwagę na Krukonów…
- Tak, tak, tak, to już sobie idź. Twoi Krukoni całkiem dobrze sobie poradzą BEZ ciebie. A dziecko siedzi samo na krańcu świata. Więc?... – Nigel wściekły wyszedł jeszcze przed ostatnimi słowami Snape’a, który, z wyraźnym zadowoleniem wrócił do przerwanej drzemki.
***
Na widok Loise Nigelowi Dumbledore’owi skręciło się serce. Z żałości. Wbrew pozorom, posiadał i sumienie.
Patrząc na chudą dziewczynkę czytającą książkę, można by pomyśleć, ze to najzwyczajniejsze dziecko na świecie. Ale noga okuta w gips, kule i zmętniały wzrok dziecka potrafiłyby wzruszyć nawet najzimniejsze serce.
- Profes-sor Dumbledore – stwierdziła dziewczynka z dziwnym półuśmiechem. – Co pan tu robi?
- Przyszedłem po ciebie, Loise. Pojedziemy do Hogwartu – powiedział cicho Nigel.
- Ale po co pan się fatygował? Ja tu mogłabym zostać, i…
- Panno Lovegood. Musisz iść ze mną. Tu nikt po ciebie nie przyjdzie – podniósł kule i podał dziewczynie. – Ciocia Hermiona z tobą porozmawia, a pani Pomfrey opatrzy rany. Pomóc ci?
- Nie, poradzę sobie, nie potrzebuję litości – głos dziewczęcia zhardział, a w oczach błysnęła wrogość.
- Przeteleportuję cię prosto do Hogsmeade. Nie potrzebuję pozwolenia – rozejrzał się dookoła i złapał dziewczynę za ramię. Dopiero jak wstała dało się spostrzec, że nie ma dziesięciu lat. Bardzo chuda, wzrostu niewiele ponad pięć stóp, no, może pięć i pół stopy…
- Nic pan nie powiedział o moim ojcu – nagle syknęła marszcząc czoło. – Pewnie nie wyraził chęci opieki nade mną, prawda?
Spojrzał na nią badawczo. Czyżby?...
- Z twoim ojcem jest trochę cięższa sprawa. Porozmawiamy o tym później.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin