Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Pilne łamane przez poufne [HP]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Wto 22:05, 15 Sty 2008    Temat postu: Pilne łamane przez poufne [HP]

Leżakowało czas jakiś na twardym dysku, więc postanowiłam wkleić. Taki ot epizodzik, jako kolejna odskocznia od mojego tasiemca – tym razem jest to efekt głupaffki pomięęszanej z siódmotomowym niezadowoleniem.
SPOIL...ee... nie przesadzajmy, właściwie go tu nie ma ;P.


Pilne łamane przez poufne

czyli ostatnie niewygórowane życzenie






Sobotni lutowy wieczór
Gdzieś w Londynie



Odziany w uniform kelner z gracją lawirował między stolikami, niosąc na tacy zamówienie. Filiżanki zadzwoniły, gdy stawiał je przed dwoma dżentelmenami. Jeden z nich, ten starszy w eleganckim i zapewne dość drogim garniturze, wyglądał na spiętego; kropelki potu perliły się na jego skroniach. Drugi, mimo że nienaturalnie blady, był dla odmiany całkiem spokojny. Skinął głową kelnerowi, na co ten odszedł od ich stolika bez słowa, choć zazwyczaj pytał, czy klienci jeszcze czegoś sobie nie życzą.

Starszy mężczyzna sięgnął po łyżeczkę i zamieszał nerwowo w filiżance, nie chcąc rozpoczynać rozmowy. Całe to spotkanie nie było mu na rękę, a człowiek siedzący przed nim, choć z wyglądu całkiem sympatyczny, onieśmielał go. Na pierwszy rzut oka wydawał się normalnym, dobiegającym pięćdziesiątki mężczyzną. Na pozór, bo w rzeczywistości roztaczał wokół siebie tę dziwną aurę, do której, mimo wielu podobnych spotkań, starszy dżentelmen jeszcze nie zdążył się przyzwyczaić. A może to przez jego spojrzenie? Z jednej strony wydawało się smutne, jakby wiele w swym życiu doświadczył, z drugiej emanowało młodzieńczą siłą i pewnością siebie, jakby duchem na zawsze pozostał dwudziestolatkiem. W tym momencie jego oczy błyszczały, wyrażając kilka uczuć jednocześnie: skupienie, zainteresowanie, rozbawienie… Rozbawienie drażniło go najbardziej! Ale najgorsze było to, że z ciepłych tęczówek wyzierała jakaś drapieżność, która przyprawiała go o dreszcze na całym ciele.

— Nie ma powodu do zdenerwowania, panie Little. Zapewniam, że nie gryzę — zażartował, śmiejąc się cicho i, najwyraźniej dla potwierdzenia swych słów, odsłaniając niepokojąco ostre kły. — Czy możemy przejść do konkretów?

— Oczywiście — rzekł cierpko, czując, jak kropelka potu spływa mu po skroni. — I mam na dzieję, że wreszcie je uzyskam, bo ostatnim razem, gdy widziałem się z panem Brightem, przez godzinę rozprawiał o magii książek, zamiast powiedzieć wprost, o co mu chodzi. Zawsze tak jest: gdy chcę przejść do spraw zawodowych, częstuje mnie cukierkiem i rozpływa się w powietrzu.

— Na pana oczach? — zdziwił się, unosząc brwi.

— Przecież nie od dziś współpracujemy i dobrze wiem, co potraficie — podsumował z napięciem w głosie, jakby ta wiedza przerażała go i zarazem fascynowała. — Słodzi pan? — rzucił mimochodem, starając zachowywać się w miarę naturalnie.

— Dziękuję. Nie tym razem — mruknął, zerkając przelotnie na srebrną cukiernicę, by po chwili uważnie przyjrzeć się rozmówcy; ten poruszył się niespokojnie i szybko odwrócił wzrok. Młodszy mężczyzna odetchnął głębiej. — Dlaczego pan się mnie boi? — spytał łagodnie, na co Little drwiąco parsknął w filiżankę.

Też coś!

— Skąd panu przyszło do głowy, że się boję? — zachichotał, sypiąc do kawy kolejną, trzecią już, porcję cukru. — Doprawdy, po tylu latach moglibyście mieć o mnie lepsze zdanie — dodał, siląc się na sarkazm, ale chyba nie wypadło to zbyt wiarygodnie, bo jego towarzysz zmrużył podejrzliwie oczy.

Little zły na siebie i całą sytuację odstawił filiżankę znacznie głośniej niż planował, wylewając trochę kawy na spodek. Nieuzasadniony lęk zaczynał przeradzać się w irytację.

— Nie mam w zwyczaju umawiać się na spotkania z każdym, kto ma taką zachciankę — burknął, osuszając spodek serwetką. — Zupełnie nie wiem, w jaki sposób dałem się panu namówić na tę rozmowę.

— Cóż… Mam po prostu dar przekonywania. I ważną sprawę.

— Och, nie wątpię, panie Moon — skwitował chłodno, denerwując się jeszcze bardziej. — Za każdym razem, kiedy ktoś od was chciał z nami rozmawiać, mieliście masę uwag, robiliście setki problemów, domagaliście się zmian na chwilę przed ostatnim dzwonkiem, i wiecznie utrudnialiście nam pracę. Szczerze przyznaję, iż z ulgą przyjąłem fakt, że wkrótce nadejdzie definitywny koniec tego szaleństwa. Dosyć już mam pośredniczenia między stronami.

Moon uśmiechnął się, jakby Little w ogóle się uniósł, i niespiesznie upił łyk swojej kawy.

— Rozumiem, że jest pan wyprowadzany z równowagi przy tak stresującym przedsięwzięciu. Czyż nie byłoby łatwiej nam obu, gdybym mógł porozmawiać bezpośrednio z…

— Wykluczone — przerwał stanowczo. — W tym momencie obowiązują nas surowe procedury. Pan chyba w ogóle nie zdaje sobie sprawy, jakie pieniądze wchodzą w grę!

— Zdaję sobie, niestety — odparł z krzywym uśmiechem. — Ale w grę wchodzi coś jeszcze, dlatego spotkaliśmy się dzisiaj w tej sympatycznej kawiarence, gdzie nikt niepowołany nie będzie nam przeszkadzał w rozmowie.

— Śmieszne! I to mają być najlepsze środki ostrożności, jakimi dysponujecie, żeby udaremnić przypadkowy przeciek?! — syknął, nie mogąc już utrzymać emocji na wodzy. — Wygląda na to, że bardzo różnie pojmujemy termin „poufność”, skoro według pana można takie tematy bezpiecznie poruszać w miejscu publicznym. I to w tak zatłoczonym lokalu — zniżył głos, pochylając się nad stolikiem i przy okazji rozglądając, czy nikt nie zwrócił na nich uwagi.

— Nie nadawałby się pan na szpiega — skonstatował Moon pozornie bez związku. — Poza tym, z własnego doświadczenia wiem, że w tłumie najłatwiej jest się ukryć.

— Ukryć może i tak. Sęk w tym, że mnie obowiązuje tajemnica, a w tłumie zawsze ktoś może nas podsłuchać. Czy pan w ogóle ma pojecie, do czego oni są zdolni? – spytał konspiracyjnym szeptem, jakby ci niesprecyzowani „oni” siedzieli właśnie pod stołem i spijali z ust każde jego słowo.

Na dobrą sprawę niczego nie mógł być pewien. Co to w ogóle za pomysł, by spotykać się w kawiarni, gdzie roiło się od ludzi? Mógłby przysiąc, że jest wśród nich przynajmniej kilka osób, które go rozpoznały i zrobią wszystko, żeby usłyszeć choć skrawek ich rozmowy.

— Nikt nic nie usłyszy — zapewnił Moon, patrząc mu prosto w oczy. — I nikt też pana nie rozpozna — dodał, najwyraźniej czytając mu w myślach. — Nam, podobnie jak panu i pana klientce, zależy na dyskrecji i takim załatwieniu sprawy, by żadna ze stron nie była pokrzywdzona. Prawda jest taka, że cała ta publikacja od samego początku była dla nas ryzykowna. My narażaliśmy się na zdemaskowanie, wy natomiast czerpaliście wyłącznie zyski, mam rację?

Twarz Little’a spurpurowiała, kontrastując groteskowo z bielą kołnierzyka. Wyprostował się na krześle, nie komentując ostatnich słów. Nie mógł im zaprzeczyć. Dodatkowo miał wrażenie, że zachował się wobec Moona grubiańsko.

— Przepraszam — sapnął wreszcie. — Jestem po prostu zmęczony. A teraz, kiedy ostatnia część została już napisana, mam wrażenie, jakbyśmy wszyscy siedzieli na tykającej bombie. Atmosfera ciągłej tajności niespecjalnie mi służy.

Zamilkł na chwilę, czując się niezręcznie. Dotychczas jedynym osobnikiem, który go deprymował, był Bright, a tym, który budził w nim lęk – Stern. Jednak okazało się, że niepozorny Moon wystarczał za obu. Czy wśród nich nie było żadnego normalnego człowieka, przy którym mógłby czuć się swobodnie? Co gorsza, wyszedł właśnie przed tym całym Moonem na niezrównoważonego emocjonalnie. Może faktycznie powinien pójść za radą lekarza i wyjechać na krótkie wakacje? Pomysł kuszący, ale niestety możliwy do zrealizowana dopiero za kilka miesięcy, a do tego czasu z pewnością wykończy go stres i nieustająca migrena. Potarł zbolałe skronie i wziął porządny łyk kawy. Jego rozmówca wpatrywał się w niego przenikliwie, lecz nie ponaglał. Jeszcze przed chwilą twierdził, że ma ważną sprawę, ale teraz już nie spieszył się z jej wyjawieniem – następny dziwak. Już siódmy na liście nietypowych „znajomych”.

Little odwrócił od niego wzrok i wyjrzał przez okno. Dachy zaparkowanych przed wejściem samochodów pokrył szron, który skrzył się w jaskrawym świetle księżyca. Czyżby Moon umówił się na tę rozmowę specjalnie podczas pełni? Musiał mieć naprawdę skrzywione poczucie humoru. Albo był nieźle stuknięty.

— Więc? Jaki ma pan problem, panie Moon? — spytał nieco rozkojarzony własnymi myślami.

— Och, nie, ja nie mam problemu. Problem dopiero może się pojawić, jeśli nie dojdziemy do ugody — sprostował. — Prawdę mówiąc, jestem tutaj jako przedstawiciel…

— Tylko proszę mi nie mówić, że przysłał pana Stern — przerwał mu błagalnym tonem. — Tego człowieka nie sposób zadowolić. Ostatnią książkę skrytykował z góry na dół, włącznie z tymi fragmentami, które sam trzykrotnie kazał nam zmieniać. I posunął się nawet do gróźb! — podkreślił z oburzeniem.

— Nie dziwę się. To w jego stylu — skwitował spokojnie, a Little poczuł, że zasycha mu w gardle.

Lekko drżącą ręką podniósł do ust filiżankę. Skoro groźby Sterna uważali za coś zupełnie normalnego, to wszyscy musieli być niespełna rozumu! Nigdy nie przypuszczał, że kiedyś będzie mógł nazwać swoją profesję zawodem wysokiego ryzyka.

— Mimo wszystko, radzę się nie przejmować, panie Little. Żadnej z gróźb, które wypowiadał głośno, jeszcze nigdy nie spełnił. Na pana miejscu martwiłbym się dopiero wtedy, gdyby Stern milczał. Gdy planuje kogoś zabić, zwykle nikogo o tym nie uprzedza. Zwłaszcza przyszłych ofiar — dodał z nadzwyczajną powagą, lecz jego oczy wyraźnie się śmiały.

Little jednak nie wyglądał na rozbawionego.

— Nie jestem w nastroju do tego typu żartów — warknął, na powrót spięty i jeszcze bardziej rozdrażniony. — Dowiem się w końcu, o co chodzi, czy zamierza pan jeszcze dłużej zabawiać mnie rozmową?

Moon zerknął na niego znad swojej kawy i momentalnie spoważniał.

— Przejdźmy więc do sedna. Jak już mówiłem… zanim pan mi przerwał… jestem tu, jako przedstawiciel wszystkich zainteresowanych. Pan Stern, rzecz jasna, również się do nich zalicza — zaznaczył uprzejmie, choć Little wyczuł w jego tonie uszczypliwą nutę.

Znaleźli sobie powód do drwin, cwaniaczki. Ciekawe tylko, jak sami by się czuli na jego miejscu? Fakt, obawiał się tego niezrównoważonego Sterna, ale wcale nie uważał, że stanowiło to jakąś ujmę na jego honorze. Toż ten człowiek był niebezpieczny dla otoczenia! Każdy by się go bał.

— Tak się akurat składa, że mamy wspólna sprawę — kontynuował Moon z uśmiechem, znów odsłaniając te swoje przeklęte kły. — I muszę pana pocieszyć, bo byliśmy wyjątkowo zgodni.

Little nerwowo poprawił się na krześle, obserwując, jak mężczyzna wydobywa z wewnętrznej kieszeni marynarki plik kartek – zbyt dużych rozmiarów, by mogły się tam zmieścić bez użycia magii. Gdy rzucił okiem na nagłówek, poczuł, że krew odpływa mu z policzków, a ciało drętwieje.

— S-skąd pan… Przecież to… — wyjąkał, ocierając zimny pot z czoła. — Niemożliwe… Rękopis był w sejfie, jakim cudem…

— Panie Little — rzekł pobłażliwie, jakby przyszło mu tłumaczyć rzeczy oczywiste małemu dziecku. — Wasze zabezpieczenia to dla nas żadna przeszkoda. Poza tym, to jest tylko kopia. Magiczna — podkreślił, jakby to była jakaś istotna informacja. – Więc proszę się uspokoić i nie zasłaniać tak rozpaczliwie tego pergaminu. Nikt, prócz pana i mnie, nie zobaczy jego treści.

— Jak pan śmiał wykradać…

— Gwoli ścisłości — przerwał mu nieco chłodniejszym głosem. — Nic nie zostało wykradzione. Nie musimy mieć w rękach oryginału, żeby stworzyć kopię. Wystarczyło tylko zeskanować zawartość sejfu, po czym powielić to, co potrzebne. I ja akurat nie brałem w tej akcji udziału. Mówiłem już panu, że jestem tylko…

— Tak, tak, wiem! Jest pan przedstawicielem — syknął, próbując zapanować nad oddechem. — Co nie zmienia faktu, że takie postępowanie jest niedopuszczalne. Nie możecie robić żadnych, zwykłych, magicznych, czy Bóg wie jakich jeszcze kopii bez wyraźnej zgody! – warknął, ledwie otwierając usta. — To nielegalne. I oburzające! Już wystarczy, że uzurpowaliście sobie prawo do wprowadzania zmian w tekście PO naszej korekcie i ingerujecie w fabułę!

Nabrał gwałtownie powietrza i zamilkł, zaciskając dłonie na trzymanych kartkach. Serce biło mu szybko i nierówno, pompując w obolałe skronie zbyt dużą dawkę adrenaliny. Jeszcze nigdy podczas tych wszystkich lat współpracy tak bardzo się nie zdenerwował. I jak tu nie nabawić się migreny, wrzodów żołądka, arytmii i bezsenności? Przecież każdego, nawet świętego wykończyłaby praca z tą niemożliwą kobietą i towarzyszącą jej zgrają szaleńców! To cud, że tak długo wytrzymał.

— Sam się pan na to zgodził — rzekł Moon z powagą, a Little już chciał go ofuknąć, że chyba za dużo sobie pozwala, szpiegując jego myśli, ale tamten nie dopuścił go do słowa. — Zgodziła się na to także autorka i wasze wydawnictwo. Podpisaliśmy umowę, wedle której współtworzymy książkę. Co znaczy, że korekta tekstu i ingerowanie w fabułę nie są żadnym widzimisię. Bez naszej zgody powieść w ogóle by nie powstała, nie mówiąc już o druku. Warto byłoby o tym pamiętać na przyszłość, jeśli jeszcze kiedyś zechce pan zarzucić któregoś z nas pretensjami – głos Moona, choć opanowany, był lodowaty; Little z trudem przełknął ślinę. — Można byłoby uniknąć wprowadzania zmian w ostatniej chwili, które tak pana bulwersują, panie Little, gdybyśmy tylko dostawali taką możliwość. Jak pan widzi, tym razem przyszliśmy z problemem zanim ruszyła redakcja książki. Ale to również panu nie pasuje…

— Nie pasują mi wasze metody prowadzenia z nami rozmów — wycedził przez zęby, ale Moon tylko krzywo się uśmiechnął.

— To chyba jednak my powinniśmy skarżyć się na złe traktowanie. Autorka tekstu – napisanego notabene na podstawie naszych relacji – od samego początku robiła z końcowego rozdziału książki tak wielką tajemnicę, że nie pozwoliła nawet do niego zerknąć. Czy to jest pana zdaniem poważne traktowanie nas wszystkich? A przede wszystkim pana Parkera? W końcu to jego biografia, więc można by go nazwać nieoficjalnym współautorem… A z tego, co wiem, nawet nie wspomniano mu, że będzie jakiś epilog tej historii.

— Więc jednak chodzi o ten nieszczęsny epilog, tak?

– Nie, panie Little – odparł już zupełnie łagodnie. – Dałem tylko przykład jednego z absurdów naszej współpracy, kiedy ukrywa się przed nami opis czegoś, czego tak naprawdę doświadczyliśmy na własnej skórze. My przecież nie potrzebujemy wiedzieć, o czym będzie książka, skoro jest to opowieść z naszego życia. Jedyne, czego się domagaliśmy, to możliwości nadzorowania, w jaki sposób zostaje przedstawiona. I ta możliwość, niestety, wielokrotnie była nam odbierana, bo baliście się, że przez nas jakieś informacje o treści fabuły mogą ujrzeć światło dzienne wcześniej niż powinny.

— Bo mogły! Myśli pan, że jak jesteście czarodziejami, to żadne ryzyko nie istnieje? Skoro macie tak dobre zabezpieczenia, dlaczego ich nie dostaliśmy?

— Z tego, co wiem, koordynatorzy całego przedsięwzięcia z ramienia Whizz Hard Books chcieli dać waszemu wydawnictwu magiczną ochronę, ale zarówno pani Rowling, jak i samo Bloomsbury, twierdzili stanowczo, że pomocy nie potrzebują.

Little zgrzytnął zębami. Wyglądało na to, że Moon był zbyt inteligentny i za dobrze poinformowany, by móc go przegadać.

— No dobrze — sapnął zrezygnowany. — Więc o co właściwie panu… wam wszystkim – poprawił się — chodzi tym razem?

— Tylko o mały przypis — wyjaśnił miękko, zadziwiająco szybko zmieniając ton głosu z chłodnego na uprzejmy, zupełnie jakby przez lata parał się aktorstwem. — Ten tutaj… na ostatniej stronie — dodał, wskazując mu palcem rzeczony akapit. — Te dwa zdania nie mogą pojawić się w książce.

Little przebiegł po nich wzrokiem, nie bardzo rozumiejąc, o co ten cały krzyk.

— A co jest nie tak? — spytał drwiąco. — Czy wy aby nie przesadzacie? Tego przypisu nikt nie potraktuje poważnie, nie zdemaskują was.

— Nie wszyscy są tego zdania. — Moon utkwił w nim błyszczące, bystre oczy, co wywołało u Little'a kolejny dreszcz niepokoju. — Uważamy, że taka sugestia jest niebezpieczna. Nasze światy bardzo się zbliżyły, a wiele osób… cóż, sam pan przed chwilą dał do zrozumienia, że oni bywają zdeterminowani i są często zdolni do rzeczy niewyobrażalnych. Wystarczy, że już mamy na karku mugoli szukających Pokątnej, peronu 9 i 3/4, oraz wejścia do Ministerstwa Magii. Fakt, byliśmy na to przygotowani. Wcześniej zdarzało się, że ludzie przypadkowo wchodzili do Dziurawego Kotła albo Świętego Munga. Dziś szukają ich w miejscach, które sami im wskazaliśmy. Wbrew pozorom, łatwiej jest wyprowadzić ciekawskich w pole niż barykadować się przed nimi. Jednak ten przypis może nam sprawić wiele kłopotów.

— Nadal nie rozumiem, jakież to niebezpieczeństwo może się kryć w tej krótkiej wzmiance — mruknął sceptycznie, czytając przypis uważnie, jakby chciał znaleźć szyfr do tajemniczych znaczeń zawartych między wierszami.

— To proste, panie Little — odparł cierpliwie Moon, jak człowiek, który ma bogate doświadczenie w rozmowach z ludźmi, którzy wolno myślą. — Chcemy chronić swoją prywatność. Ograniczyć ryzyko rozpoznania nas do minimum, a sugestie zawarte w przypisie mogą sprowadzić nam na głowę ciekawskich, którzy, jeśli zapragną nas szukać, mogą poznać naszą tożsamość. Chyba lepiej jest zapobiegać takim sytuacjom, zamiast modyfikować później wszystkim pamięć, nie sądzi pan?

— Skoro tak bardzo boicie się ujawnienia, dlaczego w ogóle zdecydowaliście się na tę publikację? Czyż sama w sobie nie jest odsłonięciem wielu waszych tajemnic?

— Panie Little – westchnął, a w jego głosie po raz pierwszy zabrzmiało zmęczenie. — Ukrywamy się od setek lat, ale dzisiejsi mugole wcale nie są tak nierozgarnięci, jak nadal chcą wierzyć niektórzy czarodzieje. Stali się podejrzliwi i dociekają prawdy. Coraz trudniej jest chronić własny świat przed poszukiwaczami niewyjaśnionych zjawisk. Książka była kontrowersyjnym projektem, to prawda. Projektem zakrojonym na ogromną skalę. Ale jednak doczekał się on akceptacji na ostatnim szczycie Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Uznaliśmy, że najlepszym sposobem na zachowanie tajemnicy jest jej rozpowszechnienie.

Little spojrzał na niego z powątpiewaniem. Ten człowiek przeczył sam sobie, a on, zamiast zapłacić za kawę, czym prędzej opuścić to miejsce i mieć już święty spokój, marnował czas, słuchając tych wszystkich bzdur.

Moon ponownie się uśmiechnął, jakby nie było dla niego tajemnicą, o czym jego rozmówca rozmyśla.

— Nigdy nie spotkał się pan ze zjawiskiem, kiedy prawda powtarzana z ust do ust po jakimś czasie staje się plotką? A jeśli to nastąpi, to nie wiadomo już, czy warto w nią wierzyć — rzekł, upijając spokojnie łyk kawy. — Postanowiliśmy zatem pokazać naszą rzeczywistość mugolom na tyle wiarygodnie, by się nią zafascynowali, ale zrobić to w taki sposób, by jednocześnie wzięli ją za całkowitą fikcję. Jak to wy mówicie: najciemniej jest pod latarnią. Teraz pan rozumie?

Little poczuł się jak uczniak, którego pouczają. Owszem rozumiał, czemu służyć ma książka, że jest eksperymentem mającym zdezorientować niemagiczne społeczeństwo – w końcu coś, co z założenia stanowi fantastykę, jest traktowane z wielkim przymrużeniem oka. I na to najwyraźniej liczyli czarodzieje z Moonem na czele. Sęk w tym, że wciąż nie pojmował, dlaczego nie podoba im się przypis. Skoro w oczach… mugoli — pomyślał, krzywiąc się nieznacznie, gdyż określenie wydawało mu się wyrazem lekceważenia — cała książka uznana zostanie za fikcję literacką, sam przypis powinien być odebrany jako żart. Przecież żaden rozsądny człowiek nie potraktuje czegoś takiego poważnie. Chociaż… znając tych fanatyków, wszystko było możliwe.

— Cóż, jak sądzę sprawa jest już jasna — odezwał się Moon wesoło, jakby osiągnął właśnie swój cel, choć przecież Little wcale nie obiecał, że przypis zostanie usunięty z publikacji. — Końcowe zdania nie mogą pojawić się w książce i mam nadzieję, że nie będzie problemu z przekonaniem do tego autorki. No… chyba że ma pan ochotę utrudniać nam życie, przez co utrudniać je również sobie? Zwłaszcza, że na pewno znajdą się osoby, które w tej sprawie państwu nie odpuszczą — dodał enigmatycznie, ale to małe niedomówienie było aż nadto czytelne i Little doskonale wiedział, które osoby Moon miał na myśli.

Zesztywniały i nieco oszołomiony, wciąż ściskając rękopis w spoconych dłoniach, ledwo zarejestrował moment, w którym Moon – zapłaciwszy za obie kawy – podał mu rękę, pożegnał się z przyjaznym uśmiechem na ustach i opuścił kawiarnię.

Dopiero po jego wyjściu Christopher Little odetchnął z ulgą, czując, że w otaczającym go gwarze wraca do zwyczajnej, niemagicznej rzeczywistości. Wrażenie skądinąd cudowne, biorąc pod uwagę fakt, że była dzisiaj pełnia, a on jeszcze przed paroma minutami rozmawiał z wilkołakiem. Prawdę mówiąc, niespecjalnie uspokajała go wiadomość, że niejaki Sykstus Stern udoskonalił eliksir na likantropię. Nie ufał ani temu człowiekowi, ani jego umiejętnościom, ani tym bardziej jego intencjom. Moon, co prawda, nie wyglądał na kogoś, kto jest zdolny skrzywdzić bezbronnego, ale wilkołak to zawsze wilkołak, i nic nie dawało Little’owi pewności, że będzie bezpieczny w jego towarzystwie. Z całej duszy pragnął już nigdy więcej nie spotkać się ani z nim, ani ze Sternem. Najlepiej z żadnym z tych magicznych dziwaków!

Kilka lat temu był cudownie beztroskim człowiekiem, wszelkie wilkołaki, smoki, latające miotły i mrocznych czarodziejów w pelerynach wkładał między bajki – czyli tam, gdzie powinno być ich miejsce. Ale tak było kiedyś, a teraz… teraz mógł tylko pozazdrościć szarym obywatelom błogiej nieświadomości. Wiedział o różdżkach, zaklęciach i głowach pojawiających się w kominku więcej niż kiedykolwiek pragnął. Poznał też blaski i cienie magiczno-mugolskiej współpracy. Musiał spotykać się z tymi ludźmi częściej od samego premiera, a każde takie spotkanie szarpało mu nerwy. I gdyby tego było mało, wysłuchiwał jeszcze od swojej klientki masy opowieści, które były mu do życia zupełnie niepotrzebne. Począwszy od tych sensacyjnych, jak zdany przez nią test w korespondencyjnej szkole dla „magicznych inaczej”, skończywszy na tak trywialnych, jak wiadomość, że jakiś tam czarodziej za namową Brighta zaczął sprzedawać w swojej cukierni mugolskie dropsy.

Nie żeby Little nie lubił Joanny. Była sympatyczną, wesołą kobietą – nie mówiąc już o tym, że stanowiła zarazem kopalnię złota – tylko że… No właśnie. Ten diament, posiadał jedną rysę. Wywrócił jego świat do góry nogami.

Sapnął ciężko i dopił resztkę kawy. Cóż, wolał przekonać autorkę, żeby zrezygnowała z przypisu niż polemizować z ludźmi, którzy i tak postawią na swoim. Ostatecznie to tylko dwa głupie zdania, a skoro pewne osoby stanowczo sobie nie życzyły, by znalazły się one w książce, lepiej już pójść im na rękę, niż toczyć bitwy z góry spisane na niepowodzenie.

Little zerknął na rękopis ostatniego tomu, którego treść zaczynała już blednąć, jakby magia powoli ulatniała się z kartek. Na jego oczach rozmazywały się też słowa, których żaden z czytelników nie miał przeczytać:

Bohaterowie tej opowieści są prawdziwi, jednak ich imiona i nazwiska, a także niektóre fakty z ich życia zostały zmienione. Wszelka zbieżność wątków oraz podobieństwo postaci są przypadkowe.





Koniec


Ostatnio zmieniony przez smagliczka dnia Sob 0:53, 19 Sty 2008, w całości zmieniany 11 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:02, 16 Sty 2008    Temat postu:

Jak już pisałam na mirriel rano, tekst mnie ukwikł i zamordował. Jest pierwszym z borsuków, ot co!
Na początku tak się zastanawiałam, co to ma niby z hp wspólnego, ale potem to odkryłam. I kwiczałam, zamiast powtarzać Wettinów, phehe.
Pan Bright i jego dropsy. Stern, który nie spełnia swoich gróźb, tylko morduje po cichu xD I pan Moon, który (co wydaje mi się największym plusem, wybacz) żyje.

Pomysł genialny. Bo ta JKR na pewno wszystko pozmieniała, a oni na pewno wszyscy istnieją. No i bardzo, bardzo żal pana Parkera. I epilog, ja wiedziałam, to ona sama wymyśliła. Biedny, biedny pan Parker! Powinni dostać odszkodowanie za poniesione straty moralne.

Dwa zdania, które powinny znaleźć się na końcu 7 tomu zasługują na Oscara. Albo Sterna, jak wolisz xD

Cudne, Smagliczko. To jest miodem, domie. Nadajesz sie do pisania wesołkowatych tekstów, tak, tak, tak!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Śro 18:21, 16 Sty 2008    Temat postu:

Dziękuuuję bardzo Very Happy Szczerze mówiąc nigdy nie pisałam wesołkowatych tekstów, a w miniaturkach nie byłam najlepsza, więc tym bardziej się cieszę, że się podoba.

Zadowolona, że Moon żyje? No zobacz... sesese... do głowy by mi to nie wpadło xP

Włąściwie miniaturka miała MI poprawić humor. To miała być taka terapia antydepresyjna, gdyż - spoglądając przelotnie na półkkę z książkami - zawsze mnie dopadał gnębiwtrysk, kiedy zawiesiłam wzrok na DH. No i postanowiłam coś z tym zrobić - coś, co na stałe poprawiłoby mi samopoczucie Wink


Za Oscara podziękuję. Ale Sterna, owszem, poproszę Twisted Evil


Ostatnio zmieniony przez smagliczka dnia Śro 18:22, 16 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:24, 16 Sty 2008    Temat postu:

Się nie tłumacz xD Przynajmniej nie przede mną. W końcu ja też się wyżywałam po siódemce, pisząc Zemstę, hyh.
Dobrze, że powstało. Bo jest kwikowe. Nie ma wciskania żarcików na siłę, ani nic, a i tak padałam z krzesła, czytając.
Trzeba odganiać gnębiwtryski, psik, psik. I mozna się potem dzielić z innymi wynikiem xd
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Trilby
świtezianka



Dołączył: 06 Lis 2005
Posty: 1521
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto z piaskowca

PostWysłany: Śro 22:53, 16 Sty 2008    Temat postu:

jedno slowo: zajebioza. Nie wiedzialam o co cho do pewnego momentu... a potem juz mnie olsnilo i sie generalnie rozkoszowalam.

No i Sykstus Stern... Bomba.

Chociaz jak dla mnie chwilami troche za duzo tego denerwowania sie pana Little, to bylo lekko meczace.

ale ogolnie to wyszlo fajosko, naprawde podziwiam pomysl Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smagliczka
szarak samozwańczy



Dołączył: 26 Wrz 2006
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto nad Wisłą

PostWysłany: Pią 21:05, 25 Sty 2008    Temat postu:

Little za bardzo zdenerwowany?
Ależ o to chodziło właśnie. Przecież to mugol. W dodatku temat i czas rozmowy (czyli napięty okres, a do tego... okrągły miesiąc za oknem Wink) raczej nie mogły wpłynąć na niego uspokajająco.

Poza tym zachowanie Little'a miało być jak najbardziej groteskowe z punktu widzenia jego rozmówcy (i czytelnika).


Swoją drogą zastanawiałam się nawet, czy nie łamię jakiegoś prawa, wykorzystując bez pozwolenia imię i nazwisko istniejącej osoby (na mirriel tak jest, że nie można nawet wykorzystać w opowiadaniu czyjegoś nicka bez wyraźnej zgody tamtej osoby). I nie wiem nawet, czy obraz Little'a można nazwać parodią, bo przecież nie znam Little'a i nie wiem, jaki jest naprawdę. A nie prosiłam go o zgodę na wykorzystanie jego nazwiska w fanfiku (JKR też nie prosiłam Razz).

Jestem Zuem.


Ale tak na dobrą sprawę, satyryk nie musi mieć zgody osób publicznych, żeby je parodiować (uprawnienie wpisane jest w jego profesję), więc dlaczego ktoś, kto pisze humorytyczny fanfik, miałby się o takie pozwolenie starać? (złaszcza, że każdy fanfik musi być non profit publication).

Nie znam się na prawie i jestem Zuem Laughing



PS Stwierdziłam, że nadal mam problemy z przecinkami (to zapewne niejeden mój problem, ale ten przynajmniej sobie uświadamiam). Odnoszę wrażenie, że wiecznie tych przecinków za dużo. Chyba się z tego nie wyleczę (z przecinków, nie z wrażenia).


Ostatnio zmieniony przez smagliczka dnia Pią 21:35, 25 Sty 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 19:50, 31 Sty 2008    Temat postu:

To. Jest. Genialne. Smag! <ściska>
Po pierwsze - pomysł ómarł mnie na śmierć.
Po drugie - wykonanie; ja pierniczę, nie mam uwag! Wink Czuję się z tym dziwnie.
Po trzecie - Moon jest przecudny. I widmo Sterna. I bidny Little, przedstawiciel zawodu o wysokim stopniu ryzyka.

Borskie! Gratulejszyn!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
merrik
złyś



Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 1362
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz

PostWysłany: Czw 20:15, 31 Sty 2008    Temat postu:

Świetne.
Zabiło mnie..xD^^
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Sob 22:45, 09 Lut 2008    Temat postu:

Oooo...

*otwarta buzia*

Ależ śliiiiicznie, Smag! Laughing Nie mogę powiedzieć nic nowego konstruktywnego po postach Ori i Smag, ale powiedzieć mogę z czystym sumieniem, że przestraszliwie mi się ten tekst podobał ^^ Moon, jak to zazwyczaj Twój... Moon Wink, okazał się totalnie bezbłędny. A Stern? A Bright? A Parker? No skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie wybuchałam śmiechem przy każdym z tych nazwisk! I biedny Little... ma żywot jeszcze bardziej przerąbany niż angielski premier XD

Dziękuję serdecznie za poprawę humoru!

*zamiata kapeluszem podłogę*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin