Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Ludzie się zmieniają
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Czw 17:20, 01 Wrz 2005    Temat postu: Ludzie się zmieniają

No i ponownie tu wklejam moją twórczość depresyjną

Rozdział pierwszy – czyli nieco inna perspektywa.

Brazylia, gdzieś w Puszczy Amazońskiej

W niespokojną ciszę amazońskiej dżungli wdarł się przenikliwy gwizd. Stado ptaków z głośnym szumem wzniosło się w powietrze, płosząc kilka małp i zaczynającego właśnie polowanie jaguara. Ostatni promień zachodzącego słońca zamigotał na klindze noża, wyrywając ostrzącą go kobietę z zamyślenia. Nerwowo rozejrzała się wokół siebie, ledwo unikając upadku z wysokiego konara.

Wciąż obserwując otoczenie, kobieta schowała nóż do przytroczonej do uda pochwy i powoli wstała z gałęzi. Ostrożnie zsunęła się po pniu ogromnego kauczukowca, aby pewnie stanąć na odzianych w wysokie buty nogach. Spojrzała na niewielki, srebrny zegarek, po czym mocno odetchnęła.

Z pochew na plecach wyciągnęła dwa jednosieczne pałasze i biegiem puściła się przed siebie, wyrąbując ścieżkę w krzakach ruchami tak szybkimi, że niemal niewidocznymi.

Pięć minut później znalazła się na niewielkiej polanie o ewidentnie nienaturalnym pochodzeniu, o czym świadczyły walające się wszędzie gałęzie i maczety w dłoniach stojących na niej ludzi. Dziewczyna szybkim krokiem podeszła do najwyższego, największego i ubranego w najbardziej zielony mundur mężczyzn.
- Kapitanie, porucznik Granger melduje się na rozkaz – oznajmiła pełnym szacunku szeptem.
- Świetnie. Dali sygnał?
- Tak jest, kapitanie. Dokładnie o szóstej piętnaście.
- Doskonale. Wy tam – machnął ogromną dłonią w stronę zgromadzonych na polanie żołnierzy – Formować szereg. Idziemy gęsiego, Granger pierwsza, ja zamykam pochód. Nie rób takiej miny, Robinson, robię to tylko dlatego, że ona najlepiej macha tymi nożykami – warknął w stronę krępego blondyna, z nadąsaną miną opierającego się o jedno z drzew.
Kobieta przewróciła oczyma na tę jednoczesną obrazę i komplement, po czym ruszyła, czując na karku gorący oddech Robinsona - i tylko profesjonalizm powstrzymywał ją od wzdychania.

Prawie piętnaście minut zajęło im przedzieranie się przez puszczę, pomimo nieocenionych umiejętności Granger. W pewnym momencie kobieta zatrzymała się, badawczo wpatrując w przestrzeń przed sobą.
- Mamy ich – szepnęła cicho Robinsonowi, który natychmiast przekazał wiadomość dalej.
Chwilę później szereg rozwinął się, a żołnierze, skryci za krzakami, cicho przypatrywali się scenie toczącej się na polanie przed nimi.

Na wypalonej przestrzeni przed nimi rozciągał się ogromny obóz. Pośród nieporządnych, szarawych namiotów, zapewne skradzionych z jakiegoś mugolskiego transportu, przewijali się ludzie, czy też osobniki, które dawniej były ludźmi, wszelkich ras i narodowości. Biali, mulaci, ciemnoskórzy Indianie, nawet murzyni. Większość miała przy sobie noże i tandetnie sklecone różdżki, ale kilku lepiej ubranych nosiło za pasem prawdziwe, importowane Ollivandery.

Z tyłu, w zaimprowizowanej zagrodzie, kłębiło się stado Testrali. Granger zadrżała, widząc, jak niebezpiecznie chwiejne były bele płotu, i jak mało strażników pilnowało bestii. Jej kochający porządek (No…może nie w pedantycznym sensie tego słowa) umysł wprost nie mógł znieść takiego zaniedbania. Niecierpliwie zerknęła na dowódcę.
- Atakujemy. Spokojnie, bez hałasu, unieruchomić i związać jak największą ilość obiektów bez zwrócenia na siebie uwagi. A ty, Mio – zwrócił się do niej – idziesz ze mną.
Kobieta kiwnęła głową i podążyła za nim w stronę największego i najporządniejszego z namiotów, postawionego z dala od innych. Od tyłu zaszli dwóch półnagich, ubranych tylko w postrzępione dżinsy i wysokie buty strażników, stojących na baczność z różdżkami w dłoniach. Razem zakradli się za ich plecami, by, dłonią zatkawszy ich usta, zaciągnąć w stronę lasu.

Bezszelestnie zakradli się do namiotu, by drętwotą unieruchomić samozwańczych przywódców. Chwilę potem rozpętało się piekło.

Któryś z żołnierzy musiał zostać dostrzeżony, bo wszędzie dookoła namiotu zaczęły latać czerwone, purpurowe, szare, a czasami nawet zielone promienie. Wypadli na zewnątrz.

Zaatakowanych było więcej, ale nie byli aż tak dobrze wyszkoleni jak oni, ani nie mieli tak dobrej broni. Różdżka Mio, kupiona tuż po jej przystąpieniu do oddziału, kosztowała fortunę i była bardziej przedłużeniem jej ręki niż kawałkiem magicznego drewna, podobnie zresztą jak różdżki wszystkich innych członków grupy. Kobieta widziała kiedyś nawet, jak jeden z jej podwładnych, Malinowsky, polerował ją wieczorem starannie.

Tak więc, pomimo nierównowagi liczebnej, szala zwycięstwa szybko przechyliła się na ich stronę. Granger czułaby się osobiście urażona, gdyby pokonanie bandy niedorobionych złodziei sprawiło jej jakąś większą trudność.

Tak więc spoglądając na powiązanych w pęczki jak rzodkiewki przestępców czuła tylko i wyłącznie poczucie dobrze spełnionego obowiązku.

-‘’-

Brazylia, hodowla testrali Hugh Londona niedaleko Manaus

Hermiona przeciągnęła się, przy okazji budząc leżącego przy niej mężczyznę. Wyglądała jak kotka, ze zmrużonymi rozkosznie oczyma, burzą loków opadających jej na twarz i plecy, owinięta li i jedynie w prześcieradło. Kiedy ponownie zagłębiła się w pościeli, jej szyję otoczyło mocne, męskie ramię.
- I co? – wymruczała, chowając się niemal całkowicie pod ręką kochanka.
- Co co?
- Ile ci zapłacił?
- Musisz teraz poruszać takie tematy?
Mężczyzna, leżący obok Hermiony, przypominał trochę czarną panterę. Mimo, że leżał, od razu widać było, jaki jest wielki. Przez jego ramiona, plecy i klatkę piersiową przebiegały sznury mięśni, zrytych dziesiątkami starych i nowych blizn. Również twarz, z której trudno było odczytać wiek, przecinały szpetne sznyty. Nic jednak nie robiło większego wrażenia od czarnej niczym noc przepaski skrywającej jedno oko, zrobionej, jak kiedyś poinformował Hermionę, ze skóry Testrala, która oderwana od reszty traciła swoje właściwości, ale wciąż była bardzo efektowna.
- Nie bądź wredny, Nick, powiedz.
Miona przytuliła się do jego boku, nosem łaskocząc go pod pachą. Uwielbiała, kiedy patrzył na nią z tym wrednym, szacującym uśmiechem. Wyglądał wtedy wypisz-wymaluj jak pirat z mugolskich filmów, które zawsze lubiła oglądać.
- Dwie stówy od łebka.
Oczy kobiety rozszerzyły się ze zdumienia.
- Żartujesz.
- Ani trochę – roześmiał się w odpowiedzi – był obleśnie zadowolony, kiedy przywieźliśmy mu jeńców, i od razu wypisał czeki. Piętnaście razy po dwieście galeońców.
- Musieli mu naprawdę zaleźć za skórę.
- Rąbneli mu około dwudziestu testrali. Wściekał się, chodził do ministerstwa, ale co oni tam mogą.
Hermiona spojrzała na niego z uśmiechem, przesuwając dłoń w dół jego klatki piersiowej.
- To co? Jeszcze raz?
- Zawsze do usług, pani porucznik.

-‘’-

Brazylia, San Salvador

- To co zrobisz ze swoją działką? – Prewett z zaciekawieniem spojrzał na Robinsona.
Był to chyba jedyny mężczyzna w oddziale, który nie utrzymywał kochanki. Nie miał również matki, siostry-wdowy ani zniedołężniałego ojca, tak więc było niewiele rzeczy, na które mógł wydawać pieniądze. Czy też może odwrotnie – było ich tak dużo, że nikomu nie chciało się zgadywać.
- Pójdę do najlepszego burdelu w Anglii, wybiorę najdroższą dziwkę, i spędzę tam tydzień bez wychodzenia.
- Cóż za niesamowicie ambitny plan, sierżancie.
Cichy, jadowity głos zmusił obu żołnierzy do odwrócenia się. Z tyłu, z workiem zarzuconym na plecy, z fajką w zębach i przyklejonym do ust pełnym wyższości uśmiechem, szła Hermiona. Pakowali się właśnie na okręt, mający zawieźć ich do Dover, i jakimś cudem Prewett nie zauważył idącej za nimi Granger.
- Gdybym był ambitny, poszedłbym na ministra, poruczniku – odparł bezczelnie Robinson.
- Wątpię, czy ambicja by ci pomogła. Choć w sumie… parę lat temu, miałbyś niejakie szanse. Nawet ty nie jesteś przecież głupszy od Knota.
Rzuciwszy ostatnie słowa, kobieta wyminęła podwładnych i wbiegła po trapie, pozostawiając po sobie tylko ledwo wyczuwalny zapach drzewa sandałowego.
- Taa, biegnij, wskocz do łóżka kapitanowi. Niech cię zrobi generałem – wysyczał przez zęby Robinson.
- Barney… ja wiem, że ty jej nie lubisz, ale musisz przyznać, że po tym jak wyniosła Jacka z pożaru…
- Wiem, do kurwy nędzy! Wiem! – Robinson spoglądał na kolegę spode łba, dysząc ciężko – O to właśnie, cholera jasna, chodzi! Ta dziwka zawsze wszystko robi najlepiej! Jacka z pożaru wyniosła, Spencera zabiła bez mrugnięcia okiem, chociaż był jej kochankiem, Tego potwora Shillera zabiła jednym cięciem, chociaż cała reszta bała się do niego podejść! Laskę pewnie też robi najlepiej!
- Chyba tego jednak nie sprawdzisz, Robinson.
Tuż nad nimi stał Nicholas Archer. Zarówno Prewett, jak i Robinson zbledli, pomimo, że kapitan nie miał wściekłej miny, raczej rozbawioną.
- Szefie, ja…
- Idź. I jak jeszcze raz usłyszę coś takiego, to… - Archer wciąż się uśmiechał – osobiście wypruję ci flaki.
Nie czekając, Robinson zasalutował i zwiał najszybciej jak mógł. Prewett patrzył za nim w zdumieniu, po czym odwrócił się do kapitana.
- Szefie, są takie chwile, kiedy ja się szefa boję.
- I dlatego to ja tu jestem dowódcą, a nie nasza nieustraszona Miss Doskonałości. Spadaj, Prewett, tarasujesz przejście.
Żołnierz odwrócił się szybko, starając się zapomnieć widok uniesionej brwi kapitana, ukazującej makabryczną bliznę, biegnącą przez jego oczodół. Wbiegł na pokład i poszedł poszukać Robinsona.


Ostatnio zmieniony przez Ceres dnia Pią 18:07, 07 Kwi 2006, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Czw 17:23, 01 Wrz 2005    Temat postu:

I drugi rozdział. Uwaga! Pod koniec pierwszego podrozdziału występuje scena erotyczna (opowiadanie było pisane do Zakazengo Lasu na Mirriel. Czujcie się zaszczycone, to mój pierwszy tego typu tekst), więc jak ktoś nie lubi, to wie, co ma ominąć

Rozdział drugi – czyli witamy w słodkiej (i pochmurnej) Anglii.

Anglia,, Notthingham

W kominku cicho płonął ogień. Hermiona oderwała wzrok od książki, by wyciągnąć z kieszeni fajkę i woreczek tytoniu. Z uśmiechem zapaliła zapałkę i ziele. Któż by pomyślał, że doskonała panna Granger będzie cokolwiek kopcić, nawet fajkę.

Już miała z powrotem zatopić się w lekturze, kiedy płomienie w kominku błysnęły zielono i z paleniska wyskoczył jej pracodawca.

- Hej, Nick. Dawno cię nie było.
- Mam świetną fuchę.
Kobieta uniosła brwi w zdumieniu.
- Zdaje się, że umawialiśmy się na dwa miesiące, nie dwa tygodnie.
- Tak, ale to wyszło wczoraj. Nie zgadniesz, kto u mnie był.
- Nie zgadnę. Kto?
- Finch-Fletchley.
- Żartujesz. Próbujesz mi wmówić, że Justin Finch-Fletchey, szef obrony Ministerstwa i pierwszy sercołamacz magicznej Anglii chciał czegoś od ciebie?
- Konkretniej to od nas. Za dwa tygodnie w Hogwarcie odbędzie się bal z okazji piątej rocznicy zabicia Voldemorta. Chcą, żebyśmy my go ochraniali, bo oni są czymś zajęci.
Na wieść o rocznicy Hermionie mina zrzedła i przestała słuchać.
- To już pięć lat…
I na pewno będą tam wszyscy znajomi. Weasley’owie, Neville, oficjale… profesorowie… McGonagall…Ona mnie zabije… Najemniczka, ja, pierwszy kujon Hogwartu, jedna trzecia Drużyny Marzeń…Albo pani Weasley…
- Mio! Czy ty mnie słuchasz?! Pięćdziesiąt galeonów od głowy, za głupie stróżowanie… i jaki prestiż!
- To mi się nie podoba, Nick. Wcale. Ministerstwo coś knuje. Nie zostawiliby takiej imprezy bandzie nieokrzesanych najemników, tego jestem pewna. Justin coś ukrywa… kto by go podejrzewał, Puchona…
- Ludzie się zmieniają. Akurat ty powinnaś o tym wiedzieć.
Hermiona westchnęła i wstała z fotela. Zbliżyła się do kominka i oparła ramieniem o gzyms.
- Przyjąłeś?
- A czemu nie? To wypada akurat tydzień przed świętami, wszyscy będą wolni, a zawsze dodatkowe pięć dych się przyda.
- Racja. Muszę iść z wami?
- Nie chcesz zobaczyć znajomych? Kumpli ze szkoły, sorów…
- Nicholas.
Stalowy błysk w jej oczach powstrzymał go od dalszego wyliczania.
- Mio, kiedyś będziesz musiała się z tym pogodzić! Nie możesz przez całe życie obwiniać się za ich śmierć!
- Ciesz się, dlatego jestem w twoim oddziale.
Spoglądała na niego kpiąco. Blask kominka uwydatniał wszystkie jej krągłości, a i twarz, pomimo szpetnej, białej blizny po magicznym cięciu, biegnącej przez lewy policzek, zdawała się ładniejsza niż zazwyczaj. Archera musiało to w pewnym momencie uderzyć, bo z dwuznacznym uśmiechem podszedł do Hermiony i zanurzył poharatany nos w jej włosach.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Po chwili na jej ustach pojawił się bardzo, bardzo dwuznaczny uśmiech. Prowokująco odsunęła się od niego, jednocześnie posyłając mu spojrzenie, które mogłoby niejednemu zmiękczyć kolana.

Archer zmrużył oczy w rozbawieniu i, nie czekając na zgodę, porwał ją na ramiona, by w konsekwencji rzucić na stojącą pod ścianą sofę. Roześmiała się wesoło i pociągnęła go na siebie, jednocześnie dobierając się do guzików jego koszuli. Nie pozostawał dłużny.

Po pięciu minutach leżeli w samych spodniach, przepychając się na wąskiej kanapie, starając zaskoczyć nawzajem coraz to dziwniejszymi miejscami docelowymi pocałunków. Hermiona z diabelskim uśmiechem wsunęła nos pod pachę Nicholasa, który w odpowiedzi roześmiał się i przesunął dłonie w dół jej tułowia, by dotrzeć do rozporka jasnych dżinsów.

Kiedy ruchem tak mocnym i zdecydowanym, jak cała jego osoba wchodził w nią pierwszy raz tej nocy, musiała przyznać, że jej pracodawca potrafi być bardzo przekonywujący, kiedy czegoś chciał. A kiedy późno w nocy zostawił ją w łóżku, zgrzaną i mokrą od potu, stwierdziła z zadowoleniem, że, pomimo konsekwencji tej decyzji, wcale nie żałuje odmowy danej Ronowi.

-‘’-

Anglia, Londyn, Ulica Pokątna

Pokątna wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętała. Tłumy spieszących się czarodziejów, pędzących Bóg wie gdzie, nawoływania ulicznych handlarzy i pohukiwanie sów. Donośne miauczenie, dochodzące z wnętrza sklepu Eeylopa przypomniało jej o Krzywołapie. I powiedzcie mi, że koty się nie przywiązują… Biedny kocur zginął, własną piersią zasłaniając matkę Hermiony. Szkoda tylko, że się to na nic nie zdało. W momentach takich jak ten miała wrażenie, że to, kim się stała, miało jednak sporo wad. Niemożność płakania, na przykład.
- Czegoś sobie pani życzy?
Zatopiona w myślach, nawet nie zauważyła, że weszła do apteki.
- Gdyby pani mogła…
Podała ekspedientce kawałek pergaminu. Ależ jej się nie chciało ważyć tych eliksirów… Ale cóż, akurat to miała w kontrakcie. Dobrze, że przynajmniej dodatkowa kasa z tego była. Starczało akurat na utrzymanie niewielkiego domku na przedmieściach Notthingham, żarcie i to, co Robinson złośliwie określał mianem „rozwoju intelektualnego drogiej panny G.” Nie miała pojęcia, gdzie usłyszał słowo „intelektualny”, ale „drogi” najpewniej u jubilera. Tylko skąd by wiedział, że używa się go w takim kontekście? Może w burdelu…

Automatycznie zgarnęła z lady torby ze składnikami, rzuciła kilkadziesiąt galeonów (przeklęty róg jednorożca. Nicholas znowu zmyje mi głowę) i skierowała kroki w stronę drzwi. I nawet nie raczyła zauważyć, że w nich już ktoś stoi…
- Widać zakładanie czarnych ubrań w zimie i tak nie jest dostateczną ochroną przed byciem stratowanym przez niewidome baby – znajomy, przyprawiający o dreszcze głos obudził ją skuteczniej niż zderzenie. Uniosła głowę, by ze zdumieniem ujrzeć postrach Hogwartu, najstraszniejszego profesora od czasów Fineasa Blacka.
- Pro…Profesor Snape?
- O, Granger. Wróciłaś? Czyżbyś zdecydowała się wreszcie udowodnić, że twój przydział do Gryffindoru nie było tylko błędem Tiary? – mężczyzna uniósł brew, jednocześnie mimochodem przepuszczając wchodzącą do apteki starszą panią.
Cholera, czy ten facet traci kiedyś tę swoją przysłowiowo zimną krew?
- Nie wiem o czym pan mówi. Mieszkam w Anglii i nie mam pojęcia, dlaczego Tiara miałaby mnie do Gryffindoru nie przydzielać.
- Ooo. Chyba sobie zaznaczę tę datę w kalendarzu, jako dzień, w którym wszechwiedząca Granger przyznała, że czegoś nie wie. Masz pióro?
W wyjątkowo irytujący sposób Snape zaczął udawać, że szuka czegoś po kieszeniach.
- Nie. I mi się spieszy. Żegnam – kładąc specjalny nacisk na ostatnie słowo, Hermiona odwróciła się i oddaliła w stronę księgarni. Doskonale wiedziała, co Snape miał na myśli, ale od pewnego czasu miała głęboko w nosie co sądził o niej jej były nauczyciel.
Szlag, powinnam była poprosić Nicka o zwolnienie z akcji… ale eliksiry i tak musiałabym zrobić, więc jeden kiep. Nie zmieniało to jednak faktu, że za tydzień czekało ją kolejne, tym razem dłuższe spotkanie ze Snape’em. I że cholerny Ślizgon nie zamierzał dać jej spokoju, czego akurat była pewna.

Rozejrzała się po księgarni. Półki stały tak, jak zwykle, niezależnie od mijającego czasu. Z westchnieniem przeszła obok regału z encyklopediami, pod którym kiedyś pobili się pan Weasley z Lucjuszem Malfoyem. Mimowolnie uśmiechnęła się na to wspomnienie. Dystyngowany i wiecznie opanowany Lucek Malfoy, bijący się jak nieobeznany z zaklęciami pierwszoroczniak… słodkie. Ron był wtedy taki podekscytowany… Westchnęła. Cholera, nie powinnam była wracać do Anglii. Trzeba było się wynieść do Dublina albo Edynburga… gdziekolwiek. Robię się sentymentalna.

Tyle się od tamtego czasu zmieniło – wbrew sobie wróciła do rozpamiętywania starych dziejów – Ron, który umarł tak głupio… Harry, który zginął razem z Riddle’em… Draco, zabity niedługo po inicjacji, kiedy próbował stanąć w obronie Zabiniego… I Lucjusz, Lucjusz, który zdradził wszystko, w co wierzył, by pomścić śmierć jedynego potomka. Pokręciła głową i spojrzała przed siebie, akurat o czasie, żeby zobaczyć ścianę czerni, z którą chwilę potem się zderzyła.

- Granger, czy ty masz klapki na oczach? Czy też może to mój zwierzęcy magnetyzm tak cię przyciąga? – czarne oczy Snape’a wbijały się w nią bezlitośnie niczym dwa sztylety.
- Przepraszam… zamyśliłam się.
Pokręciła głową i nie zwracając więcej uwagi na Mistrza Eliksirów, podeszła do półki z książkami traktującymi o transmutacji. Mężczyzna patrzył na nią przez chwilę z nieodczytywalnym wyrazem twarzy i, wciąż nie odwracając wzroku, ruszył w kierunku lady, by spytać o zamówioną książkę.

Hermiona po zderzeniu zdawała sobie doskonale sprawę z obecności Snape’a, ale wolała udawać, że śni na jawie, co było o wiele bezpieczniejsze niż wdawanie się z nim w konwersacje. I tak czekało ją to później, a tego dnia była zbyt wybita ze swego normalnego, cyniczno - sceptycznego nastroju, by próbować mierzyć się z takim mistrzem złośliwości jak Mistrz Eliksirów.
Dokonawszy wszystkich zakupów z ulgą opuściła Pokątną, by z Dziurawego fiuknąć się do swojego obłożonego blokadą antyaportcyjną domku.

- Tak, Stock – zwróciła się do swojego puchacza, gdy po powrocie opadła zmęczona na fotel – zakupy i Snape wyczerpują bardziej niż jakakolwiek wojna.


Ostatnio zmieniony przez Ceres dnia Pią 18:12, 07 Kwi 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:41, 14 Paź 2005    Temat postu:

O, Ceres, wiesz, ze ja nawet nie widziałam tego kolejnego rozdziału?!
I dzisiaj, tak zdołowana, wreszcie go zobaczyłam... I przeczytałam...
No, bardzo mi sie podoba. Ta Hermiona i ten Snape. Pairing H.G.&S.S.???
Ceres, jak masz coś nowego z tego, to wklejaj... Akurat mam nastroje na coś poważniejszego... Rolling Eyes
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Pią 20:36, 14 Paź 2005    Temat postu:

Specjalnie dla Aurory. Tak, to jest HG/SS. Cóż, każdy ma swojego konika Very Happy.

Rozdział trzeci – czyli Hogwart wkracza na scenę.

Szkocja, Hogwart

- Mam nadzieję, że wszyscy pamiętają, co mają robić. Couroire?
- Oui, szefie. Ja i mój dziesiątek idę a l’exterieur, et my pilnowujemy les portes.
- Robinson?
- Cicho patrolujemy zamek wewnątrz.
- Windlow?
- Siedzimy na wieżach i kontrolujemy sytuację.
- No, to wszystko jasne. I pamiętać, żadnego picia na służbie. Jak się dowiem, że któreś z was… sierżantom jaja pourywam. A tobie, Couroire, zęby.
- Oui, szefie.
- No, dobra. Spływać.
- Monsieur capitaine?
- Taaak, Couroire?
- So s liutenante Granger?
- Nie twój interes – Nicholas spode łba zerknął na Francuzkę – ale jak już musisz wiedzieć, to razem ze mną i Spinnerem będzie siedziała w Wielkiej Sali. I tak została zaproszona, poza tym jest oficerem. A teraz rozmawia z dyrektorem.
- Oui, szefie. Baaasznoś! Jasda, machaś nochami! Schnell!
Archer spojrzał na swoją sierżant ze źle skrywanym zdumieniem. Po niemiecku to ona jeszcze nie gadała…

-‘’-

Hermiona nie czuła się dobrze już podczas przygotowań. Jakby nie było wystarczającą katastrofą, że musiała iść na to durne przyjęcie, to jeszcze Archer kazał jej się dla niepoznaki ubrać w „strój galowy”. Co oznaczało ni mniej, ni więcej, tylko kieckę. Hermiona, która od ślubu Nevilla i Luny, czyli od czterech lat, nie miała na sobie żadnej sukienki, o mało nie rozniosła mieszkania swojego szefa. Koniec końców musiała jednak przyznać, że oprócz Nicholasa ktoś jeszcze musiał być na sali (pomijając dwóch strażników przy każdym wejściu i drugiego porucznika, Spinnera), skoro ministerstwu akurat tej nocy zachciało się organizować łapankę.

Jak udało się dowiedzieć jednej z ich wtyczek w MM, odkryto miejsce, w którym zbierali się byli śmierciożercy, chcący przypomnieć światu idee Czarnego Pana. Hermiona osobiście uważała to za totalną głupotę, bo tak krótko po wojnie wszyscy mieli jeszcze w pamięci terror Voldemorta. Ona sama na ich miejscu poczekałaby co najmniej jedno pokolenie. Ale głupim Nottom i Avery’ym spieszno było do władzy…

Po dwóch godzinach wybrzydzania i marudzenia, udało jej się wreszcie dojść do porozumienia z madame Malkin. Jedwabna, zwiewna suknia w kolorze ciepłego brązu miała z lewej strony rozporek dość długi, aby wygodnie sięgnąć po przytroczoną do uda różdżkę, i dość krótki, by różdżkę tę swobodnie ukryć. Udało jej się zaczarować dół tak, by nie krępował ruchów. Nawet nie zauważyła, że skutkiem ubocznym było bardzo efektowne falowanie sukni wokół jej nóg, sprawiające wrażenie, jakoby płynęła (Hermiona, nie suknia) przez salę.

Odpowiedni strój nie ułatwił jej jednak spotkania z ludźmi, których nie widziała od lat. Kiedy na godzinę przed balem wkroczyła do gabinetu Dyrektora by przywitać się i omówić ostatnie szczegóły, rudowłosa burza zwana Virginią o mało nie zwaliła jej z nóg.

- Miona!
- Ekh… Ginny… Też się cieszę, że cię widzę, ale… nie duś mnie.
- Tak, Virginio, chcielibyśmy usłyszeć, co panna Granger ma nam do powiedzenia w sprawie ochrony zamku – rozbawiony głos Dumbledore’a oderwał najmłodszą latorośl Weasly’ów od szyi Hermiony.
- Dobry wieczór, panie Dyrektorze – skinęła głową siedzącemu za biurkiem starszemu mężczyźnie i rozejrzała się po gabinecie. Przy kominku stała McGonagall, czule patrząc na swoje byłe uczennice, a w miękkim, pluszowym fotelu, z elegancko założoną na nogę nogą i lampką brandy w dłoni siedział Mistrz Eliksirów wraz ze swoim nieodłącznym, charakterystycznym uśmiechem. Coś w jego wyglądzie nie pasowało Hermionie, nie mogła sobie jednak uświadomić, co dokładnie.
- Pani profesor – posłała ciepłe spojrzenie w stronę wicedyrektorki – profesorze Snape.
- Witaj, Hermiono. Nawet nie wiesz, jaka to przyjemność, widzieć cię po tylu latach – McGonagall podeszła do niej i ścisnęła za rękę.
- Z wzajemnością, pani profesor.
Snape, choć odkłonił się jej, nic nie powiedział. Obserwował tylko, nie zmieniając ani na jotę drwiącego wyrazu twarzy.
- A więc, Hermiono? Jak z obroną?
- Tak jak ustalał pan z kapitanem, Dyrektorze. Dziesięcioro wewnątrz, dziesięcioro na zewnątrz i dziesięcioro na wieżach, po dwoje przy każdym wejściu, tak jak wczoraj, no i ja i Spinner, oraz kapitan przy stole dla oficjeli.
- A pan Spinner…
- Porucznik Spinner, pani profesor. Porucznik Spinner. Jesteśmy na tym punkcie dość uczuleni. Będzie siedział przy którymś ze stolików dla osób prywatnych. Ja jestem wtyczką, więc może się pani do mnie zwracać tak jak zawsze, ale on jest tu służbowo i… długo pracował na to stanowisko.
- Mamy rozumieć, że pani nie? – po raz pierwszy tego wieczoru odezwał się Snape. Ginny posłała mu oburzone spojrzenie i już chciała się wtrącić, ale Hermiona jej na to nie pozwoliła.
- Ależ nie, profesorze Snape. Ja miałam szczęście znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i udowodnić otoczeniu, dlaczego Tiara przydzieliła mnie do Gryffindoru.

McGonagall spojrzała na nią z dumą, Ginny wyglądała, jakby miała ochotę pokazać Snape’owi język (powstrzymał ją tylko głos rozsądku, dziwnie przypominający głos Molly Weasley, który oświadczył głośno w skrytości jej duszy Virginio, nauczycielowi nie wypada!) a Dumbledore uśmiechnął się delikatnie, unosząc lekko srebrzystą brodę (Hermionę zawsze dziwiło, jak taki wątły staruszek może mieć tak silne mięśnie twarzy. Potem doszła do wniosku, że to lata praktyki).

- Ach. To bardzo dużo tłumaczy – Mistrz Eliksirów uniósł wargę z prawej strony, ukazując światu żółty, spiczasty kieł.
- No cóż , za pół godziny zaczyna się uroczystość i goście zaraz powinni zacząć się schodzić. Proponuję zejść na dół – Dumbledore zgrabnie zapobiegł dalszej wymianie zdań.

Dopiero kiedy Snape wstał, Hermiona zdała sobie sprawę, co jej nie pasowało. Nie miał na sobie swojej zwykłej, czarnej szaty, lecz mugolskie spodnie, No, może postmugolskie, oni je nosili w XIX-ym wieku, śnieżnobiałą koszulę i narzuconą na to czarną, wyjściową szatę. Najdziwniejszą jednak i najbardziej kłócącą się ze standardowym wizerunkiem Potwora z Lochów rzeczą była karminowa wstęga Orderu Merlina pierwszej klasy, przewieszona przez jego prawe ramię i zawiązana na lewym biodrze w kokardę, do której przypięto bursztynowy krzyż. Ha! Jak zaszczytne by to nie było, musi nosić barwy Gryffindoru!

-‘’-

Spotkanie z pozostałymi członkami Zakonu Feniksa nie wyglądało już tak sielankowo. Molly Weasley przywitała ją bardzo chłodno, jak zawsze zresztą od czasu śmierci swojego najmłodszego syna. Moody, doskonale zdający sobie sprawę z jej obecnej profesji, zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, uścisnął dłoń i poszedł w swoją stronę. Kingsley powitał ją z umiarkowanym entuzjazmem, natomiast Tonks była radosna aż do przesady. Hermiona ją lubiła, ale ta ciągła wesołkowatość doprowadzała ją do szału. Zwłaszcza teraz.

Co ją zdziwiło, to to, że Fred i George zdawali się nie mieć do niej żalu. Z uśmiechami od ucha do ucha przywitali ją i poczęstowali sokiem pomidorowym.
- Napijesz się, Hermiono? Naprwdę pyszny, nie wiem, skąd skrzaty go wytrzasnęły.
- Nie, dziękuję, Fred. Nie lubię soku pomidorowego.
- Nie bujaj, Hermiono, tysiące razy widziałem, jak go pijesz.
- George, podobnie jak ja doskonale znasz powód, dla którego go nie wypiję. Idź na górę, do dormitorium Gryfonów, sprawdź, czy nie został jakiś szósto- lub siódmoklasita i poczęstuj jego, a mi daj spokój.
- Widać to, co mówią o najemnikach, to stos bzdur. Idziemy, George, gdzieś z tyłu widziałem Neville’a.

Przewracając oczami, Miona podeszła do Hagrida. Półolbrzym, wystrojony w swój nieśmiertelny, kosmaty garnitur i pomarańczowy krawat, uściskał ją serdecznie, o mało nie łamiąc jej żeber. Zapytany o madame Maxime, z którą pokazał się jeszcze na weselu Luny i Neville’a, szybko zmienił temat.

Z prawdziwą przyjemnością przywitała się z Luną i Neville’em. Brzuszek pani Longbottom zaokrąglił się lekko i Neville przez cały czas rozprawiał o tym, jak nazwą swojego potomka, błyskając przy tym półtoracalowymi kłami. Hermiona ledwo powstrzymywała się od śmiechu, co jakiś czas wymieniając z Luną znaczące spojrzenia i zerkając w stronę dorosłych, ale wciąż niezbyt dojrzałych bliźniaków Weasley.

Zdziwiła się, kiedy podszedł do niej Justin Finch-Fletchey, ale chwilę potem przypomniała sobie, że znajomy z GD to mimo wszystko nie Percy Weasley.
- Nie myślałem, że przyjedziesz, Hermiono – uśmiechnął się czarująco, całując ją w dłoń.
- Nie kryguj się, Justin, ja wiem, że ty wiesz, czym się zajmuję i dlaczego tu jestem – odpowiedziała, lekko uderzając go pięścią w ramię.
- Au! To nie jest powód, żebyś mnie biła. Jesteś wtyczką?
- A jak myślisz? Zresztą, co ze mnie za wtyczka, skoro wszyscy o tym wiedzą?
- Och, moją pracą jest wiedzieć. Widziałaś Ginny?
- Weasley? Schodziła ze mną. A co?
W odpowiedzi mężczyzna zarumienił się lekko, patrząc w podłogę.
- Podoba ci się?
Hermionę, jak zdziwiona by nie była, ucieszyła ta wiadomość.
- Jest śliczna. Taka delikatna…
Kobieta z trudem powstrzymała śmiech. O Ginny można było powiedzieć wszystko, ale delikatna…
- Och, ta femme fatale to tylko maska, czuję to.
- Oczywiście, Justin. Czy ja twierdzę inaczej? Zresztą, lubię was oboje i nie miałabym nic przeciwko, gdybyście byli razem. I mam nadzieję, że Gin przestanie wreszcie płakać po Harry’ym, kiedy nikt nie patrzy dodała już w duchu.
- Cieszę się, Hermiono, że tak uważasz. Po tym, jak Gwardia się rozpadła… Ale nie powinienem o tym mówić akurat przy tobie. Wybacz.
- Nie ma potrzeby przepraszać. Ja się pogodziłam z przeszłością, cała reszta chyba też – zaprzeczając swoim słowom, posłała wymowne spojrzenie Molly Weasley. Justin podążył za jej wzrokiem.
- Wiem, że była dla ciebie okropna, ale trzeba ją zrozumieć. Straciła męża i syna, nie ma się co dziwić, że się tak zachowuje.
- Szkoda, że tylko w stosunku do mnie – ozięble stwierdziła Hermiona – jak bardzo broniłaby się przed tym faktem, śmierć Rona nie była moją winą. Ani niczyją w ogóle. Poszedł do Hogsmeade na własne życzenie, doskonale wiedząc, czym to grozi. Jeśli sama nie potrafi tego zrozumieć, to ja jej z błędu wyprowadzać nie będę.
- Hermiono… zmieniłaś się.
- Owszem. Ta Hermiona Granger, która ryczała w łazience, bo ktoś powiedział, że jest nieznośna, umarła razem z Harry’ym. I nie ma w tym nic dziwnego.
- Nie. Nie ma. Z nas wszystkich, to ty cierpiałaś najbardziej, i powinienem wziąć to pod uwagę.
- I właśnie dlatego wyjechałam. Snape może mówić, że nie mam odwagi, ale gdyby to jego wszyscy żałowali… wybacz, Justin. Nie powinnam cię zanudzać. Znajdź Gin i bawcie się dobrze, nie chcę wam przeszkadzać.
Pochyliwszy głowę, Hermiona odeszła, nie czekając na odpowiedź. Schroniła się w jakiejś wnęce, i stamtąd obserwowała przybycie pozostałych gości. Niedługo to zresztą trwało, bo pięć minut później przybył Minister Magii i zaczęła się uroczystość.

Przemawiali różni ludzie. Weterani i osoby, które wojnę przeczekały w Grecji i Hiszpanii, żołnierze i politycy. Padały słowa wielkie, patriotyczne i patetyczne. I tak naprawdę, choć wiele osób spotkało to, co ją, choć może na mniejszą skalę, to to, co ona, czuło niewielu.

- Powtarzam jeszcze raz! Ci, którzy zginęli w tej wojnie, nie zginęli na próżno! Pragnęli, by świat, w którym będą żyli ich potomkowie, był światem lepszym od tego, który zastali oni! Zabijając Czarnego Pana, Harry Potter poświęcił siebie. Poświęcił siebie, byśmy mogli tu, dziś, wypić za jego cześć. Za Harry’ego Pottera, chłopca, który umarł, by nasz świat mógł żyć!

Kiedy tylko minister skończył, na sali wybuchła burza oklasków. Chwilę potem wszyscy unieśli swoje puchary, by wznieść ten patetyczny toast. Nawet ona, nie znosząca od pewnego czasu wszystkiego, co na pokaz, wypiła. I nigdy wcześniej wino nie smakowało jej równie gorzko.

- Strasznie pieprzył, co? – odezwał się tuż przy niej znajomy głos.
- Jak zwykle, Lucjuszu. On już tak ma. Zapewne nawet nie potrafi inaczej.
- Zapewne.
Blondyn pochylił się i ucałował swój kciuk tuż nad jej dłonią. Obrzuciła go taksującym spojrzeniem. Czas zdawał się nie mieć nad nim władzy, choć akurat jej to nie zwiodło. Nie zaszkodziło jednak być miłą. Przynajmniej raz tego wieczoru.
- Świetnie wyglądasz. W ogóle się nie starzejesz.
- To chyba męska kwestia.
- W moim zawodzie różnice zanikają.
- Przynajmniej ci się nie nudzi, jak udowadniasz tym wszystkim macho, że nie są od ciebie w niczym lepsi, co?
- Nie, nie nudzi mi się. Nie lubię nudnych zajęć.
- Potter z Weasley’em mieliby zapewne odmienne zdanie na ten temat.
- Dla tej pary najlepszą rozrywką był Quidditch i ratowanie świata. Widzisz, jak skończyli.
- Wciąż rozgoryczona?
- Ja? Nie. Po prostu niedobrze mi, jak słucham Weasleya.
- Którego?
- Freda. Jest przecież taaaki patetyczny.
- Uwielbiam twój sarkazm, Hermiono.
- Cieszę się.
Lucjusz roześmiał się wesoło. Spojrzała na niego spode łba i wyszczerzyła równe, od pewnego czasu, zęby, nie zwracając uwagi na przechodzących obok ludzi, mających jeszcze łzy w oczach po przemówieniu Percy’ego, którzy patrzyli na nich jak na wariatów. W tym momencie orkiestra duchów przestała grać hymn i na stołach pojawiło się jedzenie. Lucjusz zaofiarował Hermionie ramię i poprowadził ją do stołu dla członków Zakonu, przy którym usiadł z ponurą satysfakcją.
- Jakby mi ktoś powiedział jeszcze dziesięć lat temu, że będę względnie zadowolony z siedzenia przy jednym stole z Dropsem, to bym mu powiedział, że nie mam ochoty być członkiem Wizengamotu.
Hermiona posłała mu rozbawione spojrzenie i rozłożyła na kolanach serwetkę.
- Wiesz – odparła po chwili namysłu – jakby mi ktoś powiedział dziesięć lat temu, że będę zadowolona z towarzystwa Lucjusza Malfoya, to bym go odesłała do Munga.
- Słuszna uwaga – odezwał się jedwabisty głos tuż nad ich głowami.
- Severus! – ucieszył się Malfoy, widząc kolegę po fachu – choć, siadaj. Ten twój medal ściągnie na nas uwagę i wszyscy będą się pytać, jakaż to para tak bryluje wśród tych wszystkich ramoli.
- Lucjusz! – Hermiona udała, że grozi blondynowi palcem.
Snape obrzucił ich spojrzeniem, w którym drwina mieszała się z czymś jeszcze, czymś, czego Hermiona nie potrafiła zidentyfikować.
- Zapracuj sobie na swój. Ja mojego nie pozwolę wykorzystywać w niecnych celach.
- Ależ oczywiście, Severusie. Stara Weasley wciąż się na ciebie boczy, Hermiono?
- Owszem – Miona nałożyła sobie wielki stek – ale mnie tam nie zależy. I nie nazywaj jej tak, dżentelmenowi nie wypada.
- Racja. Wiecie co? Wy tu sobie posiedźcie, a ja pójdę pogadać z Archerem. Od lat go nie widziałem.
Malfoy wstał od stołu i zniknął gdzieś przy drugim jego końcu, zostawiając wściekłą Hermionę (No ładnie. Sama ze Snape’em. Lepiej być nie mogło) i Severusa zajętego studiowaniem sałatki z krabów.


Ostatnio zmieniony przez Ceres dnia Pią 18:27, 07 Kwi 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 10:47, 15 Paź 2005    Temat postu:

ACH!
Piękne, Ceres, to jest cudowne. Zaczynam kochać pairing HG/SS, mimo że sama zawsze robie HG/HP...
Piękne, ja kcem wiecej, więcej, więcej! Malfoy jest avadzisty! Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Sob 14:49, 15 Paź 2005    Temat postu:

Cóż, Auroro, twoje komplememty są jak benzyna lana na płomień mojej megalomanii. Co z tego wychodzi? Odkopałam "Ludzi" i może nawet ich skończę?

Rozdział 4, czyli sielanki ciąg dalszy.

Hermiona wyjątkowo samolubną manierą cały wieczór miała nadzieję, że coś się wydarzy. Jakiś niespodziewany atak obrońców praw skrzatów (w takim wypadku miałaby duży dylemat, po czyjej stronie walczyć) czy też Śmierciożerców (a w takim już nie), który pozwoliłby jej oderwać się od nudnych rozmów i ciągłych pytań na tematy osobiste. Jakkolwiek bowiem jej przyjaciele unikali kłopotliwych tematów, dalsi znajomi nie byli już tak delikatni. Bardzo ozięble pożegnała się Hermiona z Cho Chang, gdy ta zapytała, czy wciąż rozpacza po śmierci rodziców, prawdziwa katastrofa przyszła jednak, kiedy Granger postanowiła pogodzić się wreszcie z panią Weasley.

Przysiadła się do starszej kobiety zaraz po tym, jak Ginny odeszła na parkiet, prowadzona przez Justina. Molly rzuciła jej spojrzenie pełne wyższości, po czym chłodno oświadczyła, że miejsce jest zajęte.
- Wiem, pani Weasley. Ginny tu jednak nie siedzi w tej chwili, a my musimy porozmawiać.
- Och? A o czym?
- Dobrze pani wie – warknęła Hermiona rozdrażnionym tonem – że o Ronie i sposobie, w jaki pożegnał się z tym światem.
- Panno Granger – zaczęła pani Weasley tonem na tyle formalnym, na ile pozwalał jej matczyny głos – jest niewiele osób, z którymi chciałabym o tym rozmawiać, i pani do nich nie należy.
- Taak? A dlaczego? Dlatego, że uważa pani, że to przeze mnie Ronald zginął, czy też może po prostu pani zdaniem ja, szlama, powinnam była ze łzami w oczach przyjąć oświadczyny pani szlachetnego syna, wyjść za niego, płodzić mu dzieci i czynić szczęśliwą aż do końca swych dni? – w głosie Hermiony, chociaż mówiła cicho, pobrzmiewały złość i rozgoryczenie.
- Jak śmiesz! – krzyknęła jej rozmówczyni, wstając z miejsca.
- Niech pani siada i wysłucha do końca tego, co chcę powiedzieć – zimno rozkazała Granger, kładąc rękę na ramieniu Molly i sadzając ją z powrotem – mam dość tego, że mnie pani unika, że traktuje jak powietrze, albo i jeszcze gorzej. Powiem to, co chcę powiedzieć, a potem niech mnie pani nienawidzi albo odda mi sprawiedliwość. Kiedy Ron poprosił mnie o rękę, byłam zaskoczona. Bardzo, muszę dodać. Nie powiem, że nigdy nie czynił mi awansów, ale nigdy nie były one dość poważne, żeby tak je traktować. Ja ze swej strony uważałam go za przyjaciela i tylko przyjaciela. To właśnie mu powiedziałam, odmawiając przyjęcia pierścionka zaręczynowego. Nikt nie kazał mu potem leźć do Hogsmeade, by się upić. Tak, właśnie po to tam poszedł, i czas, żeby ktoś to wreszcie powiedział głośno! Nie moja wina, że wlazł na bandę pijanych Śmierciożerców w cywilu, i że dał się zarżnąć jak… nieważne. Tak czy owak, zna pani powody moje i jego. A teraz niech mnie pani nienawidzi, jeśli może.

Nie patrząc na osłupiała kobietę przed sobą, Hermiona wstała i szybko wyszła z sali, by się przewietrzyć. Była wściekła, choć sama nie wiedziała czy bardziej na siebie, czy na panią Weasley.

- Cześć, Louise. Jak patrol? – zagadnęła przechodzącą obok sierżant.
- ‘Ermią? So ty tutaj hobisz?
- Oddycham. Tam jest trochę duszno.
- Oh, ja wise, sze ty nie jess w sos. So sie stało?
- Nic takiego, Louise. Nic, czego nie mogłabym się spodziewać, w każdym razie. No, to jak? Widziałaś coś podejrzanego?
- Ni. Nis siwnecho nie było.
- Dobrze. Przejdę się trochę, zobaczę, co u innych. Wzywaj kapitana, jakby co.
- Oszywissie.

Zatopiona w ponurych myślach, Hermiona ruszyła w stronę jeziora. Zaledwie jednak przeszła pięć kroków, od strony Wielkiej Sali dobiegł ją przenikliwy krzyk, a chwilę potem zapadła nienaturalna cisza. Pospieszyła do zamku, by zderzyć się z jednym z najemników, wysłanych po nią.
- Poruczniku, atak…
- Słyszę. Na kogo?
- Na Dyrektora Dumble…
- Szlag!

Wpadła do sali, gdzie na środku, trzymana przez Archera, wiła się najwierniejsza zwolenniczka Czarnego Pana i jedna z najniebezpieczniejszych kobiet swoich czasów, Bellatriks Lestrange. Tłum ludzi cofnął się pod ściany, i tylko kilka osób stało niedaleko Śmierciożerczyni. Oparty o krzesło, z dłonią na lewej piersi stał Lucjusz Malfoy. Tuż obok niego, z nieco rozkojarzoną miną siedział Dumbledore, wodzący spojrzeniem od Malfoya do Lestrange. Percy Weasley patrzył na wszystko z zaczerwienioną twarzą i rozszerzonymi oczyma. Justin Finch-Fletchey zasłaniał obiema rękami Lunę i Ginny, podczas gdy Neville, nerwowo ściskając różdżkę w dłoni, patrzył z nienawiścią na Bellatriks. Chyba tylko jedna osoba na całej sali nie poddała się paraliżującej sile zamachu. Severus Snape, z wyrazem twarzy kamiennym jak zazwyczaj, spieszył w stronę swojego pracodawcy.
- Nic panu nie jest, Dyrektorze?
- Nie, Severusie, dzięki Lucjuszowi… panie Archer, czy mógłby pan zaprowadzić panią Lestrange do mojego gabinetu? Panna Granger zna hasło. Tak, Percivalu, za chwilę. Nie, naprawdę nic mi nie jest. Lucjuszu…
Hermiona dalszej części już nie słyszała, bo, posłuszna niewypowiedzianemu rozkazowi Dyrektora, razem ze swoim kapitanem ruszyła do wieży, w której mieścił się gabinet Dumbledore’a.
- Gdzieś ty, u diabła, była? – warknął Archer, przerzucając sobie oszołomioną Bellę przez ramię.
- Przecież sam stwierdziłeś, że u diabła – odparła chłodno.
Ruch Nicholasa był tak szybki, że aż niedostrzegalny, kiedy mocno chwycił ją za włosy i przycisnął do ściany.
- Może zapomniałaś, ale w tym towarzystwie to ja mam wyższy stopień. I mam go nie po to, żebyś mówiła do mnie na ty.
- Prze…przepraszam, kapitanie – wykrztusiła – za…zapomniałam.
- Nie radzę więcej zapominać – odparł, puszczając jej loki.
- Tak jest, kapitanie.
- No, to gdzie byłaś?
- Na dworze… sprawdzałam warty.
- Warty! – prychnął Archer i zaklął wściekle – byłaś, zdaje się, pieprzoną wtyczką! Za taki numer powinienem cię zdegradować do szeregowego!
- Od początku mówiłam, że zabieranie mnie na tę akcję to nie był dobry pomysł! - warknęła w odpowiedzi – może już pan nie pamięta, kapitanie? Dobrze pan wiedział, że z połową tych ludzi mam stosunki co najmniej napięte, a mimo tego kazał mi pan być wtyczką! To czyja to wina?!
- Służba to służba! Powinnaś robić co ci kazałem, a nie włóczyć się po dworze!
- Nie przeczę – westchnęła – tyle że wkurzyła mnie Molly Weasley…
- Sama do niej polazłaś.
- A kiedy miałam iść? Z domu by mnie wyrzuciła, a na spotkanie by się nie zgodziła! – Hermiona broniła się resztkami sił. Archer każdy jej argument, nawet najmocniejszy, mógł wytrącić słowami „Służba to służba”.
- Mam. To. W. Nosie. Swoje sprawy prywatne załatwiaj we własnym zakresie. Gdyby nie Malfoy…
- A co on zrobił? – podchwyciła Hermiona, zadowolona, że może zmienić temat.
- To, co powinien zrobić jeden z nas! Wypchnął Dumbledore’a z linii ognia. To jakie jest to hasło?
Zajęta rozmową, Hermiona nie zauważyła, że doszli już pod drzwi Dyrektorskiego gabinetu.
- Czekoladowe żaby.
Nicholas wepchnął ją na schody, po których wjechali w milczeniu. Na podeście przed gabinetem Bella zaczęła się budzić, więc Archer musiał odnowić Drętwotę. Cicho weszli do okrągłego pokoju, który Hermiona opuściła przed paroma godzinami. Kapitan położył znowu nieprzytomną Lestrange na sofie, a sam usadowił się na jednym z foteli przy kominku. Hermiona znalazła sobie przytulną wnękę w ścianie, w której zainstalowała się z ponurą miną.

Nie musieli długo czekać na nadejście Dyrektora. Nadszedł, cicho coś tłumacząc Ministrowi, który słuchał jednym uchem, zajęty rzucaniem wściekłych spojrzeń w stronę Finch-Fletcheya.
- Percivalu, mówiłem ci już tysiące razy, że to było nie do przewidzenia. Wina nie leży ani po stronie Justyniana, ani kapitana Archera. Lestrange użyła Eliksiru Wielosokowego, co, jak sam doskonale wiesz, jest nie do wykrycia.
- Obawiam się, Dyrektorze, że nie ma pan racji – głosem pompatycznym jak zwykle oświadczył Percy – jak doskonale panu wiadomo, ratowanie kogokolwiek nie leżało w gestii pana Malfoya, który przecież i tak wiele robi dla naszego małego świata, lecz tych tu obecnych obiboków, którym płaci się krocie nie wiadomo za co, a którzy…
- Powściągnij ten potok wymowy, Percy, elektoratu tutaj nie ma – spod ściany dobiegł ich głos Hermiony.
- Granger, jak śmiesz…
- Wiedz, Weasley, że to, co się stało, to tylko i wyłącznie moja wina – z godnością poinformowała obecnych Hermiona – moim zadaniem było szukać zagrożeń wśród gości. Obawiam się jednak, że wypełniałam swoje obowiązki nie dość…
- Jak już stwierdziłem, to było nie do przewidzenia – przerwał jej Dyrektor tonem nie znoszącym sprzeciwu – i niej jest niczyją winą to, co się stało, poza obecną tutaj Bellatriks.
Przyglądający się tej scenie spod półprzymkniętych powiek Fineas Nigellus otworzył szeroko oczy i spojrzał na Dumbledore’a z zaciekawieniem.
- I właśnie ją musimy przesłuchać.
- Co zostawimy bardziej kompetentnym organom – dopowiedział Percy.
- Kompetentnym powiadasz, Weasley?
Zupełnie niespodziewanie w drzwiach stanął Severus Snape z miną, która kiedyś zarezerwowana była dla Harry’ego Pottera. Tuż za nim, w postrzępionej szacie Aurora i bez butów, stał Ernie McMillian.
- McMillian – cienkim głosem krzyknął Minister – co ty tutaj robisz? I dlaczego nie masz butów?
- To… to była zasadzka.
Oczy wszystkich obecnych w pokoju, także tych namalowanych, zwróciły się na chłopaka.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 19:59, 15 Paź 2005    Temat postu:

O, hurra, "Wietnam" w wersji Hogwarckiej wrócił Smile
Wiesz, jak tak sobie czytałam, to doszłam do wniosku, że jeżeli Rowling szlachetnie ocali Pottera, to się wkurzę. On faktycznie powinien zginąć razem z Voldemortem, wtedy zakończenie byłoby w miarę logiczne, acz przeciąknięte patetyzmem. Cóż, patetyzm niekiedy lepszy od braku logiki...

Podobnie jak Ori popieram parę HG/SS. Bo tak. A Twoja Mio jest...eee... też całkiem mojsza.
(zaplątałam się, za dużo drinków - imieniny babci wykańczają)

Dobrze jest po prostu. I czekam na dalszy ciąg.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 8:28, 16 Paź 2005    Temat postu:

Hehehe. Cudołne, Ceres, więcej kcem, wiecej!...
Hekate ma racje... Potty musi umrzeć (przypomina sobie film "Romeo musi umrzeć").
HG/SS!!!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
niepoprawna hobbitofilka



Dołączył: 09 Wrz 2005
Posty: 2126
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świętokrzyska Łysa Góra ;)

PostWysłany: Nie 12:59, 16 Paź 2005    Temat postu:

Wiencej! Wiencej!
Niech nam żyje i się swobodnie rozmnaża Snape!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Nie 13:55, 16 Paź 2005    Temat postu:

Wiecie, co wam powiem? Najbardziej lubię wymyślać tytuły rozdziałów. Nie wiem, dlaczego, bo na przykład do tytułów opowiadań nie mam cierpliwości

Rozdział 5 – czyli serc niespodziewane ataki.

- Że jak?! Jak to… - Percy opadł na krzesło, przerażony – ilu przeżyło? – spytał po chwili.
- Trzy…trzynastu – wykrztusił Ernie, nagle świadomy wszystkich spoczywających na nim spojrzeń.
- Trzynastu! Z dwustu! Przecież to niemożliwe! – Minister był już teraz naprawdę przerażony.
- Oni… oni mieli takie dziwne kulki z Eliksirem, które wybuchały, gdy dotknęły ziemi – prawie połowa z nas zginęła przez nie. Musiał ich ktoś uprzedzić o naszym ataku, jak babcię kocham.
Archer zza zmrużonych powiek przyglądał się Percy’emu, drepczącemu nerwowo w miejscu. Hermiona, podobnie jak Dumbledore, patrzyła nie na Ministra, lecz na Snape’a, który z dziwnie zadowoloną miną przyglądał się rudemu urzędnikowi.
- Gdzie jest Malfoy? – niespodziewanie zapytał ten ostatni.
- Na dole, sprawdza z najem… z żołnierzami, czy nie ma innych Śmierciożerców między gośćmi – natychmiast odpowiedział Severus.
- A jeśli… jeśli to on uknuł z Lestrange? Jeśli uratował Dyrektora po to, żeby odwrócić od siebie uwagę?
- Nie bądź głupi, Weasley, po co miałby knuć przeciwko niemu w takim razie? Szukasz winnych, bo przez własną głupotę wysłałeś na nieznany teren wszystkich dostępnych Aurorów – prychnął Archer ze swojego fotela.
- Po za tym, to przecież… chwila… jak ty to ująłeś, Percivalu? „Pan Malfoy, który tak wiele robi dla naszego świata” – zauważył Dumbledore, a jego oczy błyszczały dziwnie.
- A może to wy? – Percy spojrzał podejrzliwie najpierw na porucznika, a następnie kapitana najemników – skąd mam wiedzieć, że nie chcieliście odwrócić…
- Weasley, doprawdy, robisz się śmieszny – ktoś już kiedyś rzucał podobne oskarżenia na, jak to wy mówicie, szanowanych obywateli. Pamiętasz zapewne, jak skończył? – prychnęła na takie dictum Hermiona.
Percy zadrżał. Historię Knota, który z salonów czarodziejskiego świata stoczył się do piwnicy, do której spadł po nieudanej próbie samobójstwa, powtarzali sobie wszyscy wyżsi urzędnicy w magicznej Anglii. Swoją drogą, samobójstwo nie było tak do końca nieudane, bo Knot, jakkolwiek się nie powiesił, to po upadku skręcił sobie kark.
- Racja – najmłodszy Minister Magii w ostatnim stuleciu uniósł dłonie do skroni w geście poddania – chyba będę musiał zabrać się za tę sprawę. McMillian, bierz Lestrange i się zmywamy.
- Ernie, gdzie jest reszta twojego oddziału?
- Przed Ministerstwem, Hermiono, a o co chodzi?
- Kapitanie, jeden człowiek to chyba trochę za mało na…
- Racja, poruczniku. Panie Ministrze – Nicholas nagle zmienił sposób zwracania się do Percy’ego – pozwoli pan, że użyczę mu eskorty. Lestrange jest zbyt niebezpieczna, by wysyłać ją z jednym Aurorem, w dodatku pozbawionym – Archer wykrzywił wargi w pogardliwym uśmiechu – butów. Granger, idź z panami i powiedz Couroire, żeby wydelegowała ze dwie dziewczyny. Co z gośćmi, Dyrektorze? – zwrócił się w stronę Dumbledore’a.
- Rozeszli się. Obawiam się, że piąta rocznica pokonania Voldemorta przejdzie do historii w niezbyt chwalebny sposób.
- Już widzę tę klauzulę w najnowszym wydaniu „Historii Hogwartu” – z ponurą miną zaczęła Hermiona, mimochodem krępując Bellatriks – „Podczas urządzanej w Hogwarcie rocznicy Bellatriks Lestrange, słynna Śmierciożerczyni, dokonała zamachu na ówczesnego Dyrektora, Albusa Dumbledore, do czego doprowadziła tylko i wyłącznie nieuwaga pilnujących zamku najemników, zwłaszcza zaś niejakiej Hermiony Granger, figurującej w rocznikach szkoły jako Prefektka Naczelna i największe antytalencie do latania przełomu wieków”.
- Jeśli napiszą o tym tylko w „Historii Hogwartu”, nie musisz się martwić jakąkolwiek sławą, Granger – prychnął Snape, zarabiając wściekłe spojrzenie Hermiony, na które odpowiedział ironicznym uśmiechem.

-‘’-

Anglia, Nottingham

Następny dzień pokazał jednak, że nie tylko redakcja „Historii Hogwartu” zainteresowała się wydarzeniami w Hogwarcie. Zarówno „Prorok”, jak i „Czarownica”, a nawet „Żongler” podniosły larum. Nauczone doświadczeniami sprzed dziewięciu lat, gazety spanikowały nawet przez tak spontaniczny atak.

Tego ranka, siadając do śniadania w swoim małym domku w Greenwich, Hermiona naprawdę nie miała ochoty sięgać po gazety. Po pierwsze dlatego, że wiedziała, co tam znajdzie, a po drugie, ponieważ nieprzespana noc zaowocowała bólem głowy, przy którym tortury Świętego Officjum wydawały się być pieszczotą.

Mimo wymienionych powyżej powodów, Hermiona zdecydowała się przeczytać poranną prasę. Przeważyła nadzieja, że może jednak cała wina nie spadła na nich, a także najzwyklejsze w świecie, hermionowe poczucie obowiązku.

Po raz pierwszy w życiu kobieta nie zawiodła się na „Proroku”. Gazeta zdawała się wrócić do swoich nawyków sprzed powrotu Voldemorta, czego wynikiem było obarczenie winą za wydarzenia w Hogwarcie i klęskę Aurorów tylko i wyłącznie Percy’ego Weasleya i Justina Finch-Fletcheya. Hermionie żal się zrobiło byłego Puchona, ale wolała, żeby cięgi dostawały się jemu, a nie jej. Zresztą, zaskoczył ją ciepły ton, z jakim „Prorok” wypowiadał się o najemnikach z jej oddziału.

Obecni na sali funkcjonariusze Ministerstwa nie zareagowali w żaden sposób na atak Bellatriks L.. Zostawili to tym, którzy, jak mogłoby się wydawać, już dość zrobili w walce z Czarnym Panem, oraz wynajętym specjalnie na tę okazję najemnikom tu następowało obszerne i szczegółowe wyjaśnienie, dlaczego nie było tam Aurorów i jak to Minister znowu dał plamę. Dziennikarzom, na szczęście, nie udało się dowiedzieć, jak wielkie straty poniosło MM – Gdyby nie Lucjusz Malfoy, bohater ostatniej wojny, Dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore, mógłby już dzisiaj zacząć pracę w szkole na etacie ducha. Również przytomny umysł kapitana najemników, N.A., uchronił obecnych tej nocy w Hogwarcie przed dalszymi atakami ze strony Bellatriks L.. W chwili, gdy pan minister zdawał się zostać spetryfikowany, choć nie trafiło go żadne zaklęcie, a szef Departamentu Obrony zajmował się ochranianiem ciężarnych matron – w tym momencie Hermiona prychnęła, rozbawiona wizją Luny jako matrony – A. unieruchomił Śmierciożerczynię i wytrącając jej różdżkę, uratował sytuację. Wynika z tego, że jedyną przemyślaną decyzją ze strony Ministerstwa było wynajęcie grupy profesjonalistów, zdolnych sprostać…

Dalej Hermiona nie czytała. Nie interesowały jej już od dawna rozgrywki między prasą a Ministerstwem. Liczyło się głównie to, że ktoś nieobeznajomiony ze sposobem działania wynajmowanych do ochrony najemników mógł pomyśleć, że to była naprawdę profesjonalnie przeprowadzona akcja. Gorzej z tymi, którzy wiedzieli, o co chodzi, i potrafili z tej wiedzy zrobić użytek. Chociaż, w sumie, tych lepiej uświadomionych było stanowczo mniej, a na najemników decydowali się zazwyczaj zdesperowani przedsiębiorcy, szukający najskuteczniejszego rozwiązania dla swoich problemów (głównie w krajach mało rozwiniętych – bo na przykład na Bliskim Wschodzie trzymano już własną straż) lub większe obiekty potrzebujące chwilowej ochrony.

Wypiła do końca swoją kawę i już miała fiuknąć się do głównej kwatery swojego oddziału, kiedy płomienie w kominku zabłysły zielono i wyskoczył z nich Archer.
- Właśnie miałam się do was pofatygować. Po co…
- Musimy pogadać – przerwał jej szybko szef.
- Jak sobie życzysz. Kawy, herbaty?
- Whisky.
- Ależ proszę.
Hermiona podeszła do dużego regału stojącego pod ścianą. Z barku wyjęła dwie butelki – na etykiecie jednej widniała trupia czaszka ze skrzyżowanymi piszczelami, drugą byłą Ognista Ogdena.
- Wciąż pijesz to świństwo? – Archer z rozbawieniem obserwował, jak Hermiona nalewa sobie napoju z butelki z czaszką.
- Zazwyczaj z herbatą, ale dzisiaj mam ochotę na coś mocniejszego.
- Słusznie.
Spojrzenie Hermiony powędrowało do oczu kapitana.
- A co konkretnie masz na myśli?
- Rozmawiałem z innymi porucznikami na twój temat, Mio. Jesteś świetna. Żołnierze cię lubią, Kadra szanuje. Ale nie możemy pozwolić, żeby coś takiego się powtórzyło. Skoro Śmierciżercy znowu pokazali, że mają w nosie poddawanie się, może się zdarzyć, że będą nas wynajmować twoi znajomi. Być może nawet Zakon. I co wtedy? Znowu olejesz obowiązki? Dlatego stwierdziliśmy, że powinnaś… zrobić sobie przerwę.
- Że jak? Wywalasz mnie?! Mój kontrakt…
- Kończy się za pięć lat. Wiem. Zresztą ja nie chcę, żebyś odchodziła. Po prostu musisz zrobić sobie przerwę. Jakieś pół roku, nie więcej.
- I pewnie wciąż mam wam dostarczać eliksiry?! Nick, nie bądź głupi! Nie zostawisz mnie tutaj, z tą bandą debili…
- To nie podlega dyskusji. Po za tym, musisz z czegoś żyć, więc nie wiem, co masz przeciwko robieniu eliksirów.
- Kurwa mać! Nicholas, ty… ty nie mówisz poważnie, prawda?
Drwiące spojrzenie szefa upewniło ją, że jest akurat odwrotnie.
- Nie chcę tu zostawać!
- A kto ci każe?
- Nie wytrzymam z nimi wszystkimi! – Hermiona zignorowała ostatnie stwierdzenie - Tych pytań, tego pieprzonego współczucia i litości, tych pytań o samopoczucie…
- Mów do mnie jeszcze – zadrwił Archer znudzonym głosem - Dobrze wiesz, że nie zmienię zdania.
- Wiem! Ale to niczego nie ułatwia! - kobieta zamyśliła się głęboko – No dobra, niech będzie. Ale chcę upoważnienie. Przez te pół roku mogę pracować, gdzie mi się będzie podobało. Inaczej odchodzę.
- Ale nie dla konkurencji…
- Nie bądź głupi.
- No dobra. Daj coś do pisania.
Hermiona podała Archerowi kawałek pergaminu, pióro i atrament. Kapitan naskrobał na nim kilkanaście słów, podpisał się zamaszyście i podał swojemu porucznikowi.
- Zawieszona – kobieta pokręciła głową, z niedowierzaniem wpatrując się w kartkę – kto by, cholera, pomyślał.
- Musisz poukładać swoje sprawy. To ja się będę zbierał. Miłego dnia.
- Z wzajemnością – odparła drwiąco. Dobrego dnia, też wymyślił.
Po wyjściu Archera Hermiona opadła na fotel. Nie wiedziała, czy ma śmiać się czy płakać. W dziesięć minut Nicholas przewrócił jej życie do góry nogami. Jeszcze chwilę wcześniej miała pracę, szacunek i sposób, aby zapomnieć o przeszłości. A teraz? Własny szef, jeden z dwóch ludzi, którzy pomogli jej, kiedy tego potrzebowała, sprawił, że nagle stanęła przed koniecznością konfrontacji z przeszłością, konfrontacji, do której starała się nie dopuścić od czterech lat. Wczorajsza noc była katastrofą – tak wielką, że nawet wesele Neville’a i Luny, na którym zalała się w trupa i zasnęła pod stołem, zdawało się być przy tym miłą imprezą.

Westchnęła. Jedyną dobrą stroną całego zajścia było to, że załatwiła sprawę z Molly Weasley. Nawet, jeśli kobieta wciąż jej nienawidziła, to miała przynajmniej świadomość, że tylko i wyłącznie przez własne zaślepienie, a nie zaniedbanie jej samej.

Była zadowolona, że miała własne zapasy alkoholu. Włóczenie się po Londynie po pijanemu nie wróżyło niczego dobrego komuś, kto przez ostatnie dziesięć lat zajmował się prawie wyłącznie mnożeniem sobie wrogów.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Śro 19:58, 19 Paź 2005    Temat postu:

Rozdział 6 – czyli nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło się poprawić.

Anglia, Nottingham

Następnego ranka obudziło ją światło. Zbyt jaskrawe i zbyt mocne, jak na gust Hermiony. Kobieta przewróciła się na brzuch i zakryła głowę poduszką, pomstując pod nosem na tłuczącego się jej po głowie krasnoludka w żelaznych kapciach.

Przez następne pół godziny bezskutecznie próbowała zasnąć, leżąc nieruchomo w nadziei, że zmniejszy to objawy kaca. Po upływie tego czasu stwierdziła, że jej wysiłki raczej nie przyniosą upragnionego efektu, i zaciskając powieki, zwlokła się z łóżka. Po omacku powędrowała w stronę szafki z eliksirami, nie przeszła jednak nawet połowy drogi, kiedy drzwi do jej sypialni otworzyły się z głośnym hukiem. Jęknęła, zakrywając uszy rękoma, i powoli otworzyła oczy.

- Hermiona! – donośny głos Ginny Weasley odbił się echem w obolałej głowie Hermiony – czemu się nie odzywałaś? To już dwa dni…
- Ciszej, Ginny, błagam – wyszeptała Hermiona z błagalnym wyrazem twarzy.
- Masz kaca?
- A nie widać?
Najmłodsza latorośl Weasley’ów przewróciła oczami i szybko podeszła do szafki, wyjęła eliksir o niezbyt apetycznym, zielonym kolorze, odkorkowała go i podała koleżance. Hermiona z wdzięcznością wypiła.
- Dzięki. Co tu robisz?
- Nie odzywałaś się już dwa dni, więc pomyślałam, że wpadnę sprawdzić, co porabiasz.
- Umartwiam się – oznajmiła Hermiona ponuro, spoglądając spode łba na przyjaciółkę.
- Ooo. Aż tak jesteś na siebie zła?
- Tu nie chodzi o to, że ja jestem na siebie zła. Archer mnie zawiesił.
- Czemu?!
- Stwierdził, że muszę uporządkować swoje sprawy tutaj, i mam na to pół roku. Potem mogę wrócić.
- I ty się zgodziłaś? – Ginny popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
- A co? Miałam zrezygnować z pracy? Lubię to, co robię. Zresztą, mogę przez te pół roku pracować gdzie mi się podoba.
- A wiesz…
Ginny zaczęła przechadzać się po pokoju, myśląc nad czymś gorączkowo.
- Mam pomysł! Dolphin, nauczyciel OPCM-u, wczoraj zrezygnował. Powiedział, że ma dość, i że nie będzie uczył w szkole, w której Śmierciożercy organizują zamachy na dyrektora. Dumbledore obawia się, że przy tym całym zamieszaniu, MM znowu może chcieć mu wcisnąć jakiegoś sabotażystę. Ty masz pół roku, mogłabyś uczyć akurat do końca roku szkolnego, a potem byśmy kogoś znaleźli.
- Nie wiem... nigdy nie lubiłam dzieci...
- Ale to świetna robota, mówię ci! Dobra pensja, mili koledzy… przynajmniej większość, no i to tylko pół roku!
- No dobra, pogadam z Dumbledore’em. I z Archerem. Muszę mu powiedzieć, że mi się urlop o parę dni przedłuży.
- Super – Ginny uściskała Hermionę serdecznie – fajnie będzie pracować razem, prawda? Lecę powiedzieć Justinowi… - rudowłosa już miała wybiec z pokoju, ale Hermiona zatrzymała ją, kładąc silną dłoń na jej ramieniu.
- Jesteście razem?
- Yyy… no… nieoficjalnie.
- Cieszę się. Ale byłabym wdzięczna, gdybyś mu nie mówiła nic o tym, co robię lub mam zamiar zrobić. Bardzo lubię Justina, ale sama wiesz, że jako pracownikowi Ministerstwa, nie mogę mu do końca ufać.
- Ro…rozumiem – cicho odpowiedziała Ginny. – i chociaż mi się to nie podoba, nic mu nie powiem. Kiedy idziesz do Dumbledore’a?
- Choćby zaraz. Niespecjalnie chce mi się jeść, a w Hogwarcie jest już po śniadaniu.
- No tak. Tu nie można się aportować, prawda?
- Nie, ale jestem podłączona do sieci. Chodź.

-‘’-

Szkocja, Hogwart

Czuła się dziwnie. Tak, jakby znowu miała dwanaście lat i czekała na przydział. Nie była pewna, czy Dumbledore będzie chciał zatrudnić najemniczkę, i to w dodatku taką, której głupota o mały włos kosztowałaby go życie.

Obok niej, zamyślona, szła Ginny. Rudowłosa zdawała się nie dostrzegać swojej towarzyszki, zatopiona w bliżej nieokreślonych myślach. Hermionę zastanawiało, czy Ginny obraziła się na nią za brak zaufania do Justina. Nawiasem mówiąc, aż się zdziwiła, że tak szybko zaczęli ze sobą chodzić. Może coś kręcili już przed moim przyjazdem.
- Musy-świstusy.

-‘’-

- Muszę powiedzieć, że akurat ciebie się nie spodziewałem, Hermiono – uśmiechnął się Dyrektor po łagodnym, aczkolwiek stanowczym wyproszeniu Ginny z gabinetu.
- No to jest nas dwoje – wymruczała zagadnięta ponuro.
Dumbledore roześmiał się cicho, a w jego oczach zabłysły słynne, nieśmiertelne iskierki.
- Rozumiem twoje rozgoryczenie, ale cieszę się, że przyszłaś. Zawsze to miła odmiana, mieć nauczyciela Obrony, który nie zwieje na widok paru zbirów.
- Wolałabym być tchórzem niż dyletantem – głosem tym samym co wcześniej oznajmiła Hermiona.
- Naprawdę?
Uniosła głowę. Błękitne oczy Dyrektora wpatrywały się w nią intensywnie.
- No nie. Ale w życiu sobie nie wybaczę, a dziwię się, że pan potrafi…
- Już raz o tym rozmawialiśmy. Nie mam do ciebie żalu. Ale wracając do twojej prośby… cóż, chciałbym wiedzieć parę rzeczy, zanim cię przyjmę.
- Jestem do pana usług, Dyrektorze – rzuciła Hermiona obojętnie.
- Dlaczego przystałaś do najemników?
Kobieta poderwała głowę ze zdziwieniem.
- A co to… no tak – uśmiechnęła się, ale gdy zaczęła mówić, w jej głosie nie dało się wyczuć ani nuty rozbawienia – miałam dość. Kompletnie. To było miesiąc po śmierci Harry’ego. Wszyscy się cieszyli, aż do momentu, kiedy ja wchodziłam na salę. To ta Granger, mówili. Kumpela Pottera. Biedactwo, pewnie nie może wytrzymać. Ależ nam jej żal. Ochy i achy, aż do mdłości. Ile można było tego słuchać? Napisałam do Archera. Znał mnie z kilku akcji, zgodził się. No i tak wyszło.
- Rozumiem.
W tym jednym słowie Dumbledore’a kryło się to, czego szukała od pięciu lat. Akceptacja. Zrozumienie. Może nawet aprobata? Siedząc na miękkim krześle przed absurdalnie wielkim biurkiem Dyrektora Hermiona w duchu podziękowała Ginny za namówienie jej na tę pracę.
- Będziesz pracować tylko do końca roku?
- Tak.
- Oto i szczęście tej posady – mruknął Dyrektor, mrugając do niej łobuzersko. – Może wykorzystuję sytuację, ale od dawna chciałem ci zadać to pytanie – jak to się stało, że zaprzyjaźniłaś się z Lucjuszem Malfoyem?
- Cóż… byłam wtedy lekko załamana. Pani Weasley się do mnie nie odzywała, moi rodzice nie żyli, a Harry… sam pan wie, jaki był tuż po śmierci Rona. No i wtedy dołączył do nas Malfoy. Był wredny. Był złośliwy. I wcale mi nie współczuł, nawet, jeśli sam przeżywał to samo przez śmierć Draco i Narcyzy – przerwała na chwilę, by napić się herbaty – Chyba zresztą dobrze się stało. Chciałam mu udowodnić, że wcale nie jestem durną szlamą, wartą tylko pogardy. Wiem, że było to strasznie dziecinne, ale po latach dochodzę do wniosku, że potrzebowałam czegoś, co oderwałoby moje myśli od tych wszystkich strat. No i okazja się zdarzyła. Chodziłam na akcje, pamięta pan – z każdym po kolei. Szalałam. Szalałam jak diabli. Sypały się różne zaklęcia – nie przeczę, że parę razy trzasnęłam kogoś Tormenterem. Zazwyczaj byłam wtedy z profesorem Snape’em albo Lucjuszem Po którymś ze wspólnych wypadów ten ostatni poklepał mnie po plecach i stwierdził „nieźle, jak na szlamę”. I, do licha, jak durne by to nie było, to był najlepszy komplement, jaki kiedykolwiek otrzymałam. Niezależnie od tego, za co – westchnęła głęboko, opadając na fotel – Mam nadzieję, że nie przynudzam.
- Nie bój się – smutno uśmiechnął się Dumbledore. – szczerze mówiąc, za wiele mam do przemyślenia, by się nudzić.
- Nie będę niedyskretna, pytając, co ma pan na myśli?
- Jak to się stało, że te wszystkie dzieci, które lata temu przybyły do Hogwartu wesołe i żądne wiedzy, nagle zaczęły się nawzajem zabijać. Że nasza Prefektka Naczelna została płatnym zabójcą. Nie protestuj, Hermiono. Nazywajmy rzeczy po imieniu. Zabijacie? Tak. Dla pieniędzy? Tak. Więc nie kłóćmy się o szczegóły. Nie powiem, że twoja decyzja mnie nie zaskoczyła, Hermiono. Nie mam ci jej za złe, to twoje życie. Ale Minerwa przez miesiąc unikała Severusa po tym, jak dowiedzieliśmy się, gdzie znikłaś tak nagle. I w jakiej akcji brałaś udział.
- A co miałam robić? Pomagać ludziom, którzy nie kiwnęli palcem u nogi, by pomóc moim rodzicom i przyjaciołom, odbudowywać ich zakłamany świat, w którym tacy jak ja wciąż liczą się tyle, co psie łajno przyklejone do podeszwy?
- Starać się odbudować ten świat tak, by nie było w nim miejsca na głupie podziały?
Hermiona zamilkła. Spojrzała na Dyrektora smutno i pokręciła głową.
- To nie tak. Nie tak.
- Więc jak, Hermiono? Jak to naprawdę było? Zapewniam cię, że wszystko, co mi powiesz, nie opuści murów tej komnaty.
- Już powiedziałam, co miałam powiedzieć! Co więcej chce pan wiedzieć? Z Malfoyem zaprzyjaźniłam się, bo był takim samym sukinsynem jak ja! Do pułku Archera przystałam, bo miałam dość litości! Myślałam, że pan mnie rozumie, a pan rzuca teksty o rozczarowaniu! Co ma za znaczenie, że byłam kiedyś Prefektką? Czy to w ogóle miało kiedykolwiek znaczenie dla kogoś, kto nie nazywa się Moly Weasley? Albo Minerwa McGonagall? Nie wydaje mi się. Jeśli zawiodłam pana oczekiwania, przykro mi. Nie zmienię swojej przeszłości, a teraźniejszości nawet nie chcę zmieniać.
Hermiona nawet nie zauważyła, jak wstała z krzesła i zaczęła miotać się po gabinecie, wymachując gwałtownie rękami.
- Nikt cię o to nie prosi, Hermiono – w oczach Dyrektora, zupełnie nieoczekiwanie, zabłysła stanowczość i stalowa wola – raz w życiu zdarzyło mi się bawić z czasem, i, jak sama wiesz, niewiele to dało. Przepraszam, nie powinienem wspominać twojej profesji – przerwał na chwilę, by w zamyśleniu pomasować nasadę nosa – już kazałem skrzatom zabrać twoje rzeczy, więc jeśli chcesz, możesz iść urządzić się w swoim nowym apartamencie…
- Więc przyjmie mnie pan?
- To takie dziwne?
- No trochę… Ale, Dyrektorze… ja w zasadzie wolałabym fiuknąć się teraz na Pokątną, mam kilka spraw do załatwienia.
- Oczywiście. Nie ma problemu, choć wolałbym, żebyś nie szła sama. W twoim zawodzie narobiłaś sobie sporo wrogów, więc samotna podróż w niczym ci nie pomoże. Co prawda Minerwa nie ma teraz czasu, ale jestem pewien, że Severus chętnie ci pomoże.
- Severus Snape?!
- A znasz innego? – w oczach Dyrektora zapaliły się słynne iskierki, diabelskie i przerażające.
- Ale…
- Musisz zrozumieć, Hermiono, że jako twój pracodawca mam obowiązek dbać o twoje bezpieczeństwo.
- Ale ja jestem wykwalifikowanym najemnikiem! Nie potrzebuję niańki!
- Co nie zmienia faktu, że Nicholas byłby bardzo niepocieszony, gdyby coś ci się stało.
- Snape też jest pańskim pracownikiem! O jego zdrowie się pan nie boi?
- Do Severusa mam zaufanie, ty natomiast robisz jakąś głupotę zawsze, gdy zostajesz sama.
- Awww!
- Cieszę się, że się zgadzasz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 20:54, 19 Paź 2005    Temat postu:

Pierwsze wrażenie po przeczytaniu: cholera, Ceres, piszesz coraz dojrzalej! I tu nie chodzi o treść, ale o sposób dobierania słów i ogólną wartość stylistyczno-artystyczną. Naprawdę, skok ogromny. Gratulacje.

Mio nauczycielką? Ło matko, biedaczka. Trudno mi ją sobie w tej roli wyobrazić - szczegolnie Twojszy typ bohaterki. (chociaż mojsza wersja też raczej by się w tej roli nie sprawdziła).
Hmm, zobaczymy co z tego wyniknie. A - niech zgadnę - wyniknie Severus Snape Wink
Ha!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Sob 23:59, 24 Gru 2005    Temat postu:

A tak mnie naszło, żeby uaktualnić. Teraz nastąpi wejście mojej eksperymentalnej bohaterki, mającej trochę ze mnie, trochę z Lucka i trochę z Mary Sue Very Happy. (ale to tylko taka wstawka, bo akurat ona nie będzie grała jakiejś specjalnej roli w "Ludziach...")

Rozdział siódmy – czyli znajomości, których lepiej nie zawierać.

Hermiona z ponurą miną przedzierała się przez tłumy czarodziejów i czarownic, którzy wylegli na Pokątną w przedświątecznej gorączce. Owinęła się szczelniej płaszczem, spoglądając spod zmarszczonych brwi na idącego obok niej mężczyznę.

Była zła. Bardzo zła. Na siebie, na Archera, na Dumbledore’a (bo kazał Snape’owi iść z nią na zakupy) i na Snape’a (bo nigdy nie odmawiał Dyrektorowi). Raz po raz kopała jakiś kamień, który miał nieszczęście dostać się w okolice jej butów. Posłała Mistrzowi Eliksirów kolejne mroczne spojrzenie, po czym odwróciła głowę w stronę wystaw sklepowych.
- Muszę tu wejść – oznajmiła, przystając przed sklepem z akcesoriami do Qudditcha.
- A czy ja ci bronię, Granger? – Snape popatrzył na nią drwiąco, a jedna z jego brwi powędrowała do góry
- Ja tylko stwierdzam fakt – odwarknęła, popychając drzwi.
- Ależ oczywiście.
Hermiona rozejrzała się po pomieszczeniu. Quidditch był jedyną rzeczą, pomijając wróżbiarstwo, którą nie była zainteresowana i w której nie była najlepsza. Znała zasady, ale nigdy nie zajmowała się zgłębianiem jego istoty. A teraz musiała kupić Ginny prezent – i ubzdurała sobie, że będą to miotlarskie rękawice. Nie zrobiła tego podczas swojej ostatniej bytności na Pokątnej, bo miała nadzieję przestudiować ich typy, jednak ze względu na wydarzenia, jakie rozegrały się w Hogwarcie, nie bardzo miała czas. I teraz nadeszła pora, by za to zapłacić.
- Dzień dobry – powitała sprzedawczynię, zauważając jednocześnie, że Snape został za drzwiami.
- Dzień dobry. W czym mogę służyć?
- Potrzebuję rękawic.
- Jakich?
- Miotlarskich.
- Ale jakich?
- Eee…
- Przedświąteczne zakupy, co? – ekspedientka zerknęła na nią z rozbawieniem.
- No tak.
- No to zobaczymy, czy zdołam pomóc. Dla mężczyzny czy kobiety?
- Kobiety.
- Małe, średnie, duże?
- Raczej małe… mniej więcej takie jak dla pani – na widok zadbanych, malutkich dłoni kobiety Hermiona schowała swoje do kieszeni. Po latach walk i olewania swojego wyglądu, jej ręce przypominały dłonie smokera.
- Mają być standardowe czy również z zabezpieczeniem przed odciskami?
- No… chyba z zabezpieczeniem.
- Świetnie. Czarne, brązowe, kasztelańskie czy jakieś inne?
- Jasnobrązowe, jeśli to możliwe.
Ekspedientka uśmiechnęła się uroczo i pogrzebała pod ladą, by wyciągnąć parę lśniących rękawic.
- Pięć galeonów.
Hermiona nie lubiła się targować. Jak diabli nie lubiła. Uważała to za objaw chamstwa i drobnomieszczaństwa. Tak więc zachowała swoje uwagi dla siebie i zapłaciła żądaną sumę, z kwaśną miną chowając rękawice do torby.
- Już dłużej nie mogłaś tam siedzieć, Granger?
- Chciałabym zaznaczyć, że jesteśmy teraz kolegami z pracy, profesorze Snape. I byłabym wdzięczna, gdyby się pan do mnie w ten sposób nie zwracał przy uczniach.
- Granger… - w głosie Snape’a brzmiało ostrzeżenie – nie doprowadzaj mnie do szału. Zwalasz się tutaj z tym swoim durnym oddziałem. Przez ciebie omal nie zabijają Dumbledore’a. Prawie cię wywalają z roboty, wskutek czego przyłazisz do Dyrektora żebrać o pracę, a on, w swej bezgranicznej naiwności, zgadza się ci ją dać. A teraz prosisz mnie, żebym rozmawiał z tobą jak równy z równą. Czy ty czasem nie cierpisz na przerost ego?
- Akurat pan nie powinien się wypowiadać na temat naiwności Dyrektora, bo gdyby nie ona, to gniłby pan teraz w Azkabanie!
Stali na chodniku, wpatrując się w siebie bez mrugnięcia okiem. Złość aż tryskała z ich spojrzeń, a przechodnie na ich widok odwracali głowy. Zapewne gapili by się na siebie jeszcze długo, gdyby nie głośny warkot, jaki nagle dobiegł ich od strony Nokturnu.

Jak na komendę odwrócili głowy. Środkiem Pokątnej pędził wielki, czarny motocykl, dosiadany przez długowłosą dziewczynę. Z jego drogi zbiegali przerażeni przechodnie. Dziewczyna nie miała kasku, tak więc w miarę jak się zbliżała, coraz wyraźniejsza była dzika uciecha widoczna na jej twarzy.

Severus musiał ją znać ze szkoły, bo z miną niegdyś zarezerwowaną dla obu Potterów stanął na środku drogi z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Nadjeżdżająca chyba również go poznała, bo zaczęła hamować – dystans był jednak zbyt mały. Najpewniej w przypływie paniki przekręciła przedni hamulec. Motor stanął gwałtownie, amazonka natomiast wypadła z siodełka, przeleciała ponad szybką, przeszorowała kilka metrów po chodniku i wylądowała tuż przed Severusem.

- Dzień dobry, panie profesorze – wychrypiała, szczerząc się do nauczyciela.
- Witaj, Terryfy. Co ty tu robisz? – pytanie to zostało postawione głosem, który przypominał warczenie bardziej niż cokolwiek innego. Zadając je, Snape złapał Terryfy za kołnierz i postawił na ziemi.
- Jeżdżę – nieco rozkojarzony uśmiech nie zstępował z twarzy dziewczyny – a przynajmniej jeździłam, dopóki mi pan nie stanął na drodze.
- Terryfy, nie bądź bezczelna. Wiesz, o czym mówię.
- No cóż. Mi i Julkowi się nudziło, więc zaproponowałam przejażdżkę. No i jestem.
- A gdzie Hex?
Dziewczyna rozejrzała się dookoła. Jej wzrok spoczął na biegnącym w ich stronę jasnowłosym chłopaku, okutanym w wełniany płaszcz i szaro-zielony szalik.
- O, już biegnie. Chce pan czegoś jeszcze ode mnie, czy mogę jechać dalej?
- Nie, nie możesz jechać dalej, Terryfy. Tysiące razy ci powtarzałem, żebyś się przestała zachowywać jak Gryfonka, ale ty widać lubisz być arogancką kretynką, która najpierw coś robi, a potem myśli o konsekwencjach! Po powrocie do szkoły masz szlaban z… - Snape w zamyśleniu odgarnął włosy z czoła – z tu obecną profesor Granger – na jego twarz wpełzł złośliwy uśmiech.
- Że jak?! – krzyknęła Hermiona.
- Pani będzie nas uczyć? – z zaciekawieniem spytała Terryfy, ale Hermiona nie zdążyła odpowiedzieć, bo w tym momencie podbiegł do nich Hex.
- Dzień…dobry…panie…profesorze – wydyszał, opierając dłonie na udach i spoglądając najpierw na Snape’a, a następnie na Terryfy.
- Virgo, jak mówiłem, że nie mam ochoty na jazdę motorem, tylko na spacer, to miałem na myśli spacer, a nie bieg za motorem!
- Jasne, jasne – dziewczyna niedbale machnęła ręką – to czego będzie pani uczyć? – ponownie zwróciła się do Hermiony.
- Obrony przed Czarną Magią.
- A co się stało z tym tchórzem, Dolpfinem?
- Terryfy!
- Przecież sam pan go tak nazywał!
- Mnie wolno, tobie nie!
- Jasne, jasne.
- Uważaj, bo ci jeszcze uwierzę. Profesor Dolphin zrezygnował po wydarzeniach ostatniej soboty. Choć ty pewnie i tak nie czytałaś gazet.
- No, w zasadzie czytałam rubrykę kulturalną. Wie pan, że w przyszłym tygodniu wydadzą Sto jeden sposobów na użycie wyciągu ze szczuroszczeta?
- Wiem, Terryfy, ale nie łudź się, i tak nie będziesz miała z eliksirów więcej niż zadowalający, a to i tak tylko dlatego, że chcę się ciebie pozbyć jak najszybciej.
- Wiem, wiem. Nie ma pan profesor ochoty na herbatkę?
- Że co?
- No wie pan, zimno jest, pani profesor też pewnie zmarzła…
- Terryfy, zejdź mi z oczu, zanim stracę cierpliwość. A jak zapomnisz o szlabanie, to osobiście dopilnuję, żeby cię wywalili!
- A tam, parę galeonów dobrze ulokowanych gdzie trzeba i dupa… znaczy, nic z tego nie będzie.
Po tym stwierdzeniu dziewczyna wskoczyła na motor i odjechała z powrotem w stronę Nokturnu, zostawiając wściekłego Snape’a i zszokowaną Hermionę
- Co to w ogóle było?! – kobieta spojrzała na Mistrza Eliksirów z bezgranicznym zdumieniem.
- Zmora mojej egzystencji – odpowiedział krótko zapytany, po czym poszedł w ślady rzeczonej zmory i deportował się do Hogwartu.

-‘’-

- Żartujesz?!
- Nie.
- Wlepił szlaban Terryfy z tobą?!
- Po raz dziesiąty powtarzam: tak, ze mną.
- Dupek.
- Też mi odkrycie. Kto to w ogóle jest? Zachowywała się jak… nienormalna.
- Ona jest nienormalna. Słucha się tylko Snape’a, i chyba tylko jego boi. Jest arogancka, bezczelna i nie ma żadnych zahamowań. Jedyne, co ją obchodzi, to własny tyłek, a kiedy przychodzi do pokrywania strat, to albo płaci odszkodowanie, albo daje w łapę komu trzeba. W zasadzie tylko Snape daje jej szlabany, bo cała reszta woli się od niej trzymać z daleka. No, może z wyjątkiem Dyra, ale przecież nie wlepię jej szlabanu z Dumble’em!
- A on czemu?
- Od jej piątego roku mają zwyczaj w każdy piątek wieczór grywać razem w szachy. Może to jakaś forma resocjalizacji, ale nawet jeśli, to kompletnie nieskuteczna.
- Gin… czemu ona taka jest?
- Cholera wie! Możesz sprawdzić w aktach, ale uważaj, u Filcha ona ma osobną szufladę.
- Super…

-‘’-

- Dzień dobry, panie Dyrektorze.
Dumbledore oderwał wzrok od leżącego przed nim Timesa.
- Witaj, Hermiono. Jak zakupy?
- Dobrze, ale… chciałam o coś spytać.
- Tak?
- Czy mogłabym zajrzeć do akt ucznia?
- Którego?
- Virgo Terryfy.
- Poznałaś Virgo? Wydawało mi się, że wyjechała.
- Spotkaliśmy ją z profesorem Snape’em na Pokątnej. W dość… niecodziennej sytuacji.
- W jej przypadku to nic nowego – zaśmiał się Dyrektor, zdejmując okulary, by przetrzeć je końcem szaty – a po co ci jej akta?
- No…jest bardzo interesującym przypadkiem z psychologicznego punktu widzenia, więc pomyślałam, że dowiem się o niej czegoś więcej…
- Zawsze żądna wiedzy, co? – Dumbledore mrugnął do niej, wstając zza biurka i podchodząc do stojącego pod oknem dużego regału.
- Yyy… rozszyfrował mnie pan.
Dyrektor wyjął z szafy grubą, szarą teczkę na akta, wyglądającą na wypchaną po brzegi.
- I nie radzę ci czytać przed snem, zawartość raczej nie jest bajką dla grzecznych dzieci.
- Tak… tak, oczywiście. Dziękuję.
- Nie ma za co.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 18:28, 25 Gru 2005    Temat postu:

O, nowy kawalątek "Ludzi..."! Miły prezent świąteczny Smile

Terryfy...khe,khe... ciekawa oj. Chociaż mnie bardziej interesuje Snape - nadal nie jestem pewna co ty z nim właściwie chcesz zrobić i nie ukrywam, że jestem tym zainteresowana wielce. Ale to już takie moje zboczenie psychologiczno-bohaterowo-literackie.
To, że Cereska pisze dobrze, wiadomo nie od dzisiaj. Więc może się już nie będę wypowiadać, tylko grzecznie poproszę o następną porcję, bo ten kawałek skończył się jednak zbyt szybko...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nessie
wilczek kremowy



Dołączył: 30 Gru 2005
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 1:35, 01 Sty 2006    Temat postu:

Wszystko napisane bardzo przekonująco. Choć nie jestem zwolenniczką HG&SS, ten tekst szalenie mi się podoba. Nie jestem tylko do końca pewna, czy Twoja Hermiona mnie przekonuje...
Piszesz bardzo dojrzale i zgrabnie. Baaardzo mi się podoba (-;
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin