Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

...something wicked this way comes....(zakończone)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piekiełko
wilk rumowy



Dołączył: 07 Wrz 2005
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piekła rodem

PostWysłany: Śro 17:12, 25 Sty 2006    Temat postu: ...something wicked this way comes....(zakończone)

- Posłuchajcie mnie teraz uważnie – rzekł Dumbledore bardzo cicho I bardzo wyraźnie. – Syriusz Black jest zamknięty w gabinecie profesora Flitwicka na siódmym piętrze. Trzynaste okno na prawo, licząc od Wieży Zachodniej. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, dziś w nocy będziecie mogli uratować więcej niż jedno niewinne życie. Ale zapamiętajcie: nikt nie może was zobaczyć. Panna Granger dobrze zna prawo... więc wie, o co toczy się gra... Nikt nie może was zobaczyć.
Harry nie miał pojęcia, o co chodzi. Prawdę powiedziawszy, niezbyt uważnie wsłuchiwał się w mowę dyrektora. Jeśli miał być całkowicie szczery – zaledwie obiła mu się ona o uszy. Trzynaste okno na prawo.... Trzynaste okno na prawo... Syriusz... Trzynaste okno na prawo... W uszach wciąż dźwięczało jedno zdanie. Trzynaste... Trzynaste... Nie. Oczywiście, że Harry nie był przesądny.
- ... trzy obroty powinny wystarczyć. Powodzenia.
- Powodzenia? – powtórzył Harry, kiedy drzwi zamknęły się za dyrektorem. – Trzy obroty? O czym on mówił? Co mamy zrobić?
- Ciii, Ciii! – uciszyła go, przejęta i zdenerwowana. – Podejdź tutaj, szybko!
Wyciągnęła spod szaty bardzo długi, misterny łańcuszek oplatający jej szyję. Ponagliła go, pośpiesznie przyciągając ku siebie. Z łańcuszka zwisała maleńka klepsydra. Przez chwilę stali w bezruchu. W pomieszczeniu całym przybranym w biel było nieznośnie jasno, a na dodatek wypastowana podłoga wydzielała bardzo intensywny i nieprzyjemny zapach.
- Hermiona, ale co...
- Nie ma czasu! – przerwała mu.
Pośpiesznie zarzuciła łańcuszek również na jego szyję. Zbyt zamaszyście. Pośliznęła się, tracąc równowagę. Coś zalśniło w powietrzu, zsuwając się z jej szyi. Klepsydra, którą trzymała w rękach wypadła z nich, czemu towarzyszył jej przerażony pisk.

Pociemniało mu przed oczami. Pomieszczenie zaczęło wirować, tracić dawne kształty, rozmazywać się. W uszach wciąż rozbrzmiewał narastający krzyk przerażonej przyjaciółki, lecz później czas zaczął płynąć szybciej. Znacznie szybciej.

Potknął się, mimo, że stał w miejscu. Oczywiście nie podważam faktu, że w świecie czarodziejów istniała fizyka. Istniała. Oni jednak o tym nie wiedzieli. Jak więc mieli się stosować do jej praw? Przysiadł na jednym z łóżek, czując, że nogi same się pod nim uginają. Ktoś zmierzał w jego stronę szybkim krokiem.
- James? – usłyszał znajomy głos, należący do pani Pomfrey. – Co ty tu u licha robisz?!
- Ja... – zająkał się.
Otrząsnął się zdziwiony, jakby przed chwilą wylano na niego wiadro zimnej wody. James? Jaki James? Dlaczego pani Pomfrey go nie poznawała? Przecież zaledwie kilka minut temu uporczywie nalegała, by odpoczął. A teraz? Harry rozejrzał się wokół. Nic się nie zmieniło. Ale gdzie podziali się Ron i Hermiona? Spojrzał za siebie, w miejsce, z którego dochodził głos pielęgniarki.
- Co się pani stało?! – krzyknął na jednym wydechu, nim zdążył się opanować.
Przed nim stała ta sama, dobra i opiekuńcza pani Pomfrey. Zdążył ją poznać aż za dobrze, przez te wszystkie wypadki, w czasie meczów Quiddicha. Teraz jednak zmieniła się prawie nie do poznania. Jakby wymłodniała.
- Co chcesz przez to powiedzieć chłopcze? – odparła urażonym tonem. - Jeśli myślisz, że przez tą nieudaną improwizację pomieszania zmysłów dostaniesz zwolnienie z lekcji, to grubo się mylisz. To samo możesz przekazać temu drugiemu komediantowi. A teraz idź już stąd, nie mam dziś czasu na wasze głupie dowcipy.
- Pani Pomfrey, ale co stało się z Ronem i Hermioną? – spytał niepewnie.
Wstał z łóżka, nie spuszczając pełnego wyczekiwania wzroku z pielęgniarki. Nie rozumiał, czemu była aż tak rozdrażniona, tym że wciąż znajdował się w skrzydle szpitalnym. Przecież właśnie tego wszyscy od niego oczekiwali – by został tu, pozostając biernym świadkiem wykroku, który miał wkrótce zapaść. Tymczasem musiało się stać, coś zupełnie nieoczekiwanego. Coś co całkowicie pokrzyżowało jego plany. Wciąż czuł drażniące zawroty głowy i zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem wcześniej nie stracił przytomności. Wiele by to wyjaśniało. Chociaż...Nie. Nie! Gdyby rzeczywiście stracił przytomność pani Pomfrey nie kazałaby mu się stąd wynosić... Zresztą nie wyglądałaby o kilkanaście lat młodziej! Co zaś tyczyło się przyjaciół. Ron, ze swoją pogryzioną nogą, po prostu nie mógł opuścić skrzydła szpitalnego. Zaś Hermiona... Harry miał szczerą nadzieję, że ona nie zważając na to, co miało tutaj miejsce, poszła ratować Syriusza.
- Ron i Hermiona? – powtórzyła kobieta. – O czym ty mówisz James? Idź już stąd, profesor Slaghorn prosił mnie o dostarczenie mu listy potrzebnych mi medykamentów, a ja nie mam w co rąk włożyć. Idź już. Idź.
Harry, niczym w transie, skierował swoje kroki, ku otwartym na oścież drzwiom.
- Albo poczekaj! – krzyknęła za nim pielęgniarka. – Skoro koniecznie chcesz się zerwać z lekcji, to niech chociaż będzie z ciebie jakiś pożytek – wetknęła mu w rękę gruby zwój pergaminu. – Zaniesiesz tą listę profesorowi Slaghornowi.
- Ale...
- No już, nie trać czasu – ponagliła go. – Chyba trafisz do lochów bez przewodnika.
Harry czuł się tak, jakby smok nadepnął mu na ucho. Słowa kołatały mu się w myślach jak oszalałe, pozbawione sensu, bezpańskie. W ręce ściskał wepchnięty mu pergamin, drugą bezwolnie dotknął swojej szyi. Dręczyło go przeczucie, że...Machnął ręką, pośpiesznie opuszczając skrzydło szpitalne.
Pod jednym z łóżek zamigotała, w blasku słońca, złota powierzchnia małej klepsydry.


* * * Something * * *


Puścił się biegiem, przez opustoszały korytarz., w nadziei, że niespodziewanie, za jednym z zakrętów, natknie się na Hermionę, lub Dumbledore’a. Nadzieja, jednak matką głupi.ch – ciężko ocenić, czy miała jeszcze prócz tego wspomnianego inne powody, by nigdy nie opuszczać Harrego.
- Potter! – usłyszał za sobą czyjś, wściekły, zdyszany głos.
Włos zjeżył mu się na karku, a nogi wrosły w ziemię.
- Potter...
Woźny przykuśtykał w jego stronę, z mściwym grymasem, nie schodzącym mu z twarzy.
- Szlaban! – oświadczył tryumfalnie .
- Co?! – krzyknął. – Ale za co?!
- Bezczelne gówniarze – wymruczał pod nosem Filch, pocierając niecierpliwie ręce. – Nauczymy jeszcze was szacunku. Nauczymy.
- Nie złamałem regulaminu – warknął Harry.
- A włamanie się do mojego gabinetu? – koścista, pomarszczona ręka Filcha zacisnęła się na jego ramieniu.
- Do tej nory? – prychnął Harry, nim zdążył ugryźć się w język.
- Dość! – Filch zbladł z wściekłości, potrząsając nim gwałtownie. – Szlaban!
- Nie masz żadnych dowodów, że ja to zrobiłem! – odparł na jednym wydechu.
- Dowody?! A co to Wizengamoth?! – wychrypiał woźny. – A to pewnie nie należy co Ciebie, co?
Wyciągnął trzymany w drugiej ręce, srebrzysty materiał, w którym Harry rozpoznał swoją pelerynę niewidkę. W gardle mu zaschło. Przełknięta z trudem ślina, wydała głuchy odgłos, wśród zaległeś ciszy. Niepewnie skinął głową.
- HA! – krzyknął z satysfakcją Filch.
Chwycił go za przedramię i pociągnął za sobą.
- Napisałem podanie – wychrypiał mściwie. – Z prośbą. Do dyrektora. O przywrócenie starych, sprawdzonych kar...Tak...Brakuje mi tych jęków, dochodzących spod sufitu. Wieszało się gówniarza za ręce i....
Ten to by czuł się spełniony, w czasach inkwizycji – pomyślał ponuro Harry. Właśnie mijali którąś z kolei klasę, z której dochodziły nieporadnie miotane przez uczniów zaklęcia. Drzwi wystrzeliły z zawiasów tuż przed nimi, rozbijając się z donośnym trzaskiem o stojącą w pobliżu kamienną rzeźbę czarnoksiężnika, o wyniosłym obliczu. Z pewnością nikt nie zwrócił uwagi na to, że podczas tego zdarzenia stracił nos. Mimo, że sztuka na tym ucierpiała on zyskał na oryginalności.
- Ej ty! – wrzasnął Filch, nieudolnie próbując pozbierać się z posadzki. – Potter! Wracaj tu! POTTER!!!
- Przepraszam! – powiedział Harry na jednym wydechu, kiedy w karkołomnym biegu, potrącił wychodzącą z sali uczennice.
- Gryfon – warknęła, zbierając rozsypane książki.
Korytarz prowadził do wiodących dwie kondygnacje niżej, pomniejszych, bocznych schodów. Przeskakiwał co trzeci stopień, tak, że jedynie brak małych skrzydełek u butów, pomagał odróżnić go od boskiego posłańca. Po piętach deptały mu nieustające przekleństwa, groźby i nawoływania, lecz kiedy większość uczniów wybiegła z klas na korytarz, woźny dał za wygraną.
- Uważaj jak leziesz!
- Dokąd ci się śpieszy?!
- Patrz pod nogi, niezdaro!
- Przepraszam, przepraszam – mamrotał Harry, starając się przedrzeć, przez gęstniejący z każdą minutą tłum.
- Potter!
Obejrzał się za siebie, sparaliżowany napięciem i wyczekiwaniem, lecz nie dostrzegł nikogo, kto by go nawoływał.
- Syriusz? – rozejrzał się ponownie. – Syriusz! – powtórzył drętwiejąc. – Jeśli zaraz nie znajdę Hermiony, to on...To oni go zabiją – poczuł się tak, jakby nogi omówiły mu posłuszeństwa. – Trzeba go ratować...
Zacisnął kurczowo palce na trzymanym w ręku pergaminie. Pośpiesznie zawrócił z korytarza, prowadzącego do lochów, ponownie przebijając się przez żywy mur uczniów. Nie zważając już na niczyje uszczypliwe komentarze, parł przed siebie, owładnięty jedną myślą – że może już być za późno.
Czuł się bardzo dziwnie, mijając na korytarzach różne, liczne grupy osób i nie rozpoznając wśród nich nikogo znajomego. Poza tym miał nieustanne, niepokojące wrażenie, że jest obserwowany. Zdecydowanie zbyt często czuł czyjś utkwiony w sobie wzrok.
Stanął zdyszany przed portretem Grubej Damy.
- Testraurus! – krzyknął w biegu hasło.
Z impetem odbił się od portretu, z którego spoglądała na niego para oburzonych oczu. Wstał, posyłając wejściu do Wieży Gryfindoru pełne wyrzutu spojrzenie.
- Podałem przecież hasło! – krzyknął wściekły. – Ruszże się wreszcie!
Oblicze Grubej Damy przybrało barwę dojrzałej mandragory, a cała jej postać w akcie oburzenia zdawała się być dwukrotnie szersza. Nic jednak nie odpowiedziała. Nie udało mu się wyperswadować jej również tego zaniechania tego niemego buntu. Pozostało mu jedynie miotać się w tą i z powrotem. Wściekał się miotając w stronę portretu wszystkie obelgi, jakie tylko przyszły mu na myśl. To także nie przyniosło oczekiwanych efektów.
- James!
Z tył dobiegł go czyjś śmiech. Krótki, głośny, przypominający szczeknięcie psa.
- James!
Obejrzał się za siebie i zobaczył pędzącego ku niemu w pośpiechu chłopaka. Energicznie machał kawałkiem pergaminu, śmiejąc się, mimo problemów z złapaniem oddechu. Wysoki, ubrany w barwy Gryfindoru. Przystojny. Oczywiście, poprawił się w myślach, .było to wrażenie podyktowane pod wpływem chwili. Nie interesował się mężczyznami, ani ich atrakcyjnością.
- Zapomniałeś hasła? – stwierdził z rozbawieniem.
- Tak mi się wydaje – odparł Harry, próbując się swobodnie uśmiechnąć.
- Posłuchaj – nieznajomy chwycił go za ramię. – Muszę ci coś koniecznie powiedzieć!
- Eee – Harry wykazał się elokwencją, o którą nikt go nigdy nie posądzał. – Teraz...? – I asertywnością.
Uwolnił się z jego uścisku. W umyśle powstała mu wizja dementora schylającego się, nad jego niewinnym ojcem chrzestnym. Składającego pocałunek, który ma z niego wyssać dusze. Nie, nie mógł czekać. To miało się stać już za chwile. Zaraz potem kolejna wizja przysłoniła rzeczywistość. Snape z szyderczym uśmiechem na twarzy. Z jego ust niczym węże wypływały szeptane z okrutną drwiną słowa „Był winny. Syriusz Black już w wieku szesnastu okazał, że jest zdolny do morderstwa.”
- Podaj mi hasło! – krzyknął Harry, wstrząśnięty tym, co zobaczył.
- Nic ci nie jest Potter? – chłopak skrzywił się, przyglądając mu się z lekkim zdumieniem.
- Nie nic – odparł spokojniej.
W końcu ktoś go rozpoznał!
- Słuchaj! - zaczął ponownie, z niegasnącym entuzjazmem stojący naprzeciw niego brunet. Machnął mu przed nosem, z niemała uciechą, trzymanym w ręce zwitkiem pergaminu - Idąc na boisko wpadłem na Smarkerusa i pomyślałem sobie, że...
- Na kogo?! Na Smarkerusa?
- No na Smarka! Tak masz racje, on ma niesłychany dar do kręcenia się nam pod nogami, dupek jeden. W każdym razie...
Harry poczuł się całkowicie bezbronny i bezradny. Zdawało mu się, że nic na świecie nie byłoby w stanie przerwać opowieści temu chłopakowi. Kimkolwiek on był. Sprawiał wrażenie osoby, która jest przekonana, że to co mówi po prostu musi interesować słuchacza. Tylko czy on wyglądał na zainteresowanego? Nie znał go nawet i nie miał pojęcia, o czym mówił. Irytowało go to, lecz ten chłopak w jakiś niezrozumiały sposób budził w nim respekt... Nie potrafił mu się sprzeciwić. Tylko dlaczego, dlaczego nazywał go James’em?
- Widziałeś może Rona albo Hermionę? – spytał z nadzieją.
- Kogo? – zdziwił się. – E nieważne. Słuchaj co się stało później.
Powietrze uszło z Harrego, jak z przebitej opony. Odezwała się w nim jego wyolbrzymiana przez Ślizgonów próżność – jak ktoś mógł nie znać, prawdopodobnie, najbardziej znanej w Hogwarcie trójki? Ktoś, kogo nie potrafił rozpoznać, kontynuował swoją opowieść. Opowieść, przez którą niechybnie Syriusz może zostać pozbawiony życia. Jak przez mgłę wychwycił słowa: „Black, zejdź mi z drogi!”
- Kto?! - spytał wstrząśnięty.
- James dobrze się czujesz? Mówię ci tylko to, co powiedział Smarkerus. Wiesz co, ja nie wiem jak on może tak sobie bezkarnie chodzić po Hogwarcie! Ja gdybym miał taką twarz.... On nawet włosów nie myje, a gębę jakby muz wosku zrobiono! I ten długi nos...
Harry upadł prosto na tyłek. Powoli zaczynało do niego docierać co się stało i gdzie się znalazł, a raczej kiedy się znalazł.
- Hermiono... – wyszeptał, spuszczając głowę miedzy kolana.
Jego rozmówca spoglądał na niego z lekką drwiną na ustach. W jednej chwili pojął, że był to po prostu typowy wyraz jego twarzy. A raczej nie jego. To był typowy wyraz twarzy Syriusza Blacka.


* * * Wicked * * *


- Nie nic mi nie jest - zapewniał go Harry. - Mów dalej o Smarku.
Syriusz słysząc to, poczuł wyraźną ulgę i z wielkim zapałem kontynuował swoją historię. Gruba Dama patrzyła z dezaprobatą na, jak przypuszczała, dwójkę huncwotów, co jakiś czas gderając pod nosem: „Długo mam czekać? Podacie wreszcie hasło, czy nie?”
- Więc on krzyknął na mój widok wyjmując różdżkę: „Black! Zejdź mi z drogi!”. Jeszcze czego, pomyślałem sobie, sięgając wolno po swoją i zastanawiając się jaką klątwę rzucić na tego drania, lecz wtedy przyszedł mi do głowy lepszy pomysł - Syriusz znów pomachał kawałkiem pergaminu. - Mapa!
Harry w końcu zrozumiał co jego ojciec chrzestny... lub jego przyszły ojciec chrzestny ma w rękach.
- Mapa Huncwotów? – spytał, a w gardle mu zaschło.
Syriusz energicznie kiwnął głową.
- Pomyślałem sobie, że można by sobie nieźle zażartować z kochanego Smarkerusa. Nie! Oczywiście, że nie pokazałem mu naszego dzieła! - odparł widząc zdziwienie na twarzy Harrego. - Ale sam wcześniej przeglądałem mapę, no i zauważyłem, jak Luniaczek schodzi na dziedziniec...ech biedak ....bycie wilkołakiem nie jest łatwe. W każdym razie powiedziałem Smarkowi, że jeśli dziś w nocy uda się do Bijącej Wierzby, to znajdzie coś ciekawego. Wiesz, wytłumaczyłem mu, że musi dotknąć tylko sęk wierzby a ona będzie już całkowicie poskromiona, .że pod nią jest korzeń i wiesz - Syriusz znów zrobił minę świadczącą, że jest z siebie bardzo zadowolony. -...że idąc tunelem ma szansę dostać się do baaaardzo ciekawego miejsca. Oczywiście, jeśli nie jest TCHÓRZEM. Nic bardziej go nie irytuje.
Harry'emu pociemniało przed oczami. Lupin... pełnia...wilkołak....Wrzeszcząca Chata... W uszach znów rozbrzmiał mu głos Snape’a: „Dyrektorze! Syriusz Black wykazał, że jest zdolny do morderstwa, kiedy miał szesnaście lat. Zapomniał pan o tym, dyrektorze? Zapomniał pan o tym, że kiedyś chciał zabić MNIE?”
- Zgłupiałeś?! – wrzasnął Harry, a ogarniająca go na przemian złość i panika odebrały mu zdolność logicznego myślenia.
Co on, właściwie robił? Wrzeszczał na swojego ojca chrzestnego, tylko dlatego, bo ten chciał zażartować z wrednego mistrza eliksirów?! Nie, nie! Harry wrzeszczał na niego, bo ten – obecnie - prawie jego rówieśnik, chciał zabić Snape’a.
- James, co ci jest? - zdziwił się Syriusz. - Naprawdę bardzo dziś się dziwnie zachowujesz! Jakbyś nie był sobą. Tylko mi nie mów, że zacząłeś współczuć Smarkowi, bo w to i tak nie uwierzę.
Harry'emu przyszedł do głowy pewien pomysł, dużo lepszy niż wszczęcie kłótni.
- Daj mi mapę, Łapo - nalegał. - Później ci wszystko wytłumaczę. No to miłej zabawy!
Chłopiec o bardzo rozczochranych włosach – a właściwie jeden z chłopców, o bardzo rozczochranych włosach - pognał przed siebie, jak potrafił umiał najszybciej. Gdy znalazł się w bezpiecznym, oddalonym od wejścia do wieży Gryfindoru, korytarzu, wyjął z kieszeni mapę Huncwotów.
- Uroczyście przysięgam – wyszeptał przystawiając swoją różdżkę do czystego pergaminu – że knuję coś niedobrego.
Na papierze zaczęły pojawiać się różne, bardzo szybko kreślone linie i napisy. Wpatrywał się w nie z wzrastającym napięciem. Zobaczył na mapie poruszające się ku bramie głównej litery ułożone w napis: Syriusz Black. Potem, gorączkowo zaczął wypatrywać na pergaminie innego, znienawidzonego ponad wszystko, nazwiska. I wkrótce je dostrzegł, tuż koło lochów. Severus Snape złapał przynętę i spiesznie zmierzał ku wyjściu z zamku.
- Cholera...
Wepchnął trzymaną w ręku mapę Huncwotów do kieszeni. Znieruchomiał, jakby o czymś sobie przypominając.
- Jasna cholera – powtórzył, nerwowo grzebiąc w kieszeniach.
Lista, którą otrzymał od pani Pomfrey gdzieś się zawieruszyła. W pierwszym momencie ogarnęło go zdenerwowanie...Nie wywiąże się z powierzonego mu zadania. On, Harry Potter – złoty chłopiec! Później poczuł o wiele silniejsze rozdrażnienie – jak mógł marnować czas, rozmyślając o jakimś mało istotnym świstku, kiedy należało powstrzymać grożące Snape’owi niebezpieczeństwo? Tak, Snape’owi. Wolał jednak o tym nie pamiętać, bo zbyt wnikliwa analiza argumentów „za” i „przeciw”, mogła ostudzić jego entuzjazm w niesieniu pomocy.
Nie miał pojęcia, co dokładnie zamierza zrobić, ale jakiś szalony duch targał nim i nie pozwalał pozostać obojętnym. Pośpiesznie ruszył do tajnego przejścia ukrytego w garbie Jednookiej Wiedźmy. Wiedział, że są tam dwa korytarze – jeden prowadzący do Hogsmade i drugi, którego nie znał, a który, jak pokazywała mapa, wychodził na błonia, nieopodal Bijącej Wierzby. Musiał znaleźć się tam prędzej od swojego mistrza eliksirów, bo inaczej... Harremu przeszły ciarki po plecach. Wspomnienie przemiany Lupina, tak niedawne, budziło w nim niemą grozę...
- Zaraz – przystanął, łapiąc oddech. - Po co ja się śpieszę, przecież nic złego nie może się stać! Za chwilę zjawi się mój tata i uratuje tę wredną pokrakę.
Coś jednak nakazywało mu iść dalej. Przedarł się przez od wieków chyba nie używane już przejście, grożące zawaleniem się stropu w każdej chwili. Wokół wznosił się gruz, który nie pozwała mu na zaczerpnięcie oddechu. Krztusząc się, przemieszczając prawie że na oślep, dotarł do wyjścia. Wkrótce znalazł się nieopodal Wierzby Bijącej, tej samej, która podczas jego drugiego roku w Hogwarcie zmasakrowała starego Forda Anglię - samochód pana Weasley'a.
Wytężył wzrok. Wpatrując się w ciemność starał się dojrzeć kształt, który powinien już zmierzać w tym kierunku. I dostrzegł go.
„ – O Boże!” – pomyślał.
Czy tak wyglądał jego znienawidzony mistrz eliksirów? Prezentował się nieco inaczej, niż wtedy, podczas trzeciego roku nauki w Hogwarcie. Właściwie nie miał dużych problemów z rozpoznaniem go, bo trzymał on przed sobą rozświetlającą mu drogę różdżkę. Dzięki temu dokładnie przyjrzał się jego postaci. I tak - Harry ujrzał dość wysokiej postawy młodzieńca. Wysokiego, lecz niesamowicie chudego. Jego chód nieprzyjemnie kojarzył się ze sposobem poruszania się pająków. Rzeczywiście, włosy miał czarne i baaaardzo przetłuszczone, a skórę jakby z wosku. Rozglądał się z niepokojem dookoła. Zdawać by się mogło, z każdej strony oczekuje zastawionej na niego pułapki. Biedak nie spodziewał się, że sam pakuje się w nią dobrowolnie.
Nagle również Harry poczuł się zaniepokojony. Wyciągnął mapę by sprawdzić, gdzie też podziewa się jego ojciec chrzestny. Jak na swoje nieszczęście dostrzegł go w korytarzu wiodącym do Wrzeszczącej Chaty. Ale James'a tam nie było... Harry rzucił przelotne spojrzenie na Snape’a , który zdążył już uspokoić drzewo i właśnie odnalazł wejście wiodące do tunelu. Potter znów spojrzał na mapę, ale nigdzie nie widział nazwiska swojego ojca, a przecież Dumbledore wyraźnie mówił, że James odciął wtedy drogę Severusowi... Tylko jak mógł mu ją odciąć, skoro go tam nie było!? Ani nigdzie w pobliżu! Przecież nawet gdyby miał na sobie pelerynę niewidkę, albo zmienił się w animaga, to byłby widoczny na mapie Huncwotów...Peter był!
- Profesorze Snape! - krzyknął Harry , ale czarne szaty znikały już za korzeniem wierzby.
Nie pozostało mu nic innego, jak rzucić się w pogoń za swoim przyszłym nauczycielem. Wprawdzie nie zastanawiał się nad innym sposobem rozwiązania tej sytuacji. W ogóle się nie zastanawiał... Słyszał jego szybkie kroki i swoje przyspieszone bicie serca. Żeby go dogonić i ostrzec musiał za nim pobiec, nie patrząc pod stopy, ani za siebie. Serce waliło mu jak oszalałe.
Złapał owinięte w czerń chude ramię, a zatrzymany chłopak drgnął.
- Profesorze Snape! – wysapał Harry.
Nim zdążył cokolwiek wyjaśnić, poczuł przytkniętą do swojej pulsującej żyły różdżkę. Przełknął głośno, bojąc się chociażby drgnąć.
- Potter – warknął Snape, ale było to zupełnie inne warknięcie, niż to, które znał z lekcji. Warknięcie dużo mniej pewne, przywodzące na myśl zaszczutą ofiarę. – Zejdź mi z drogi.
- Nie możesz iść dalej! – jęknął Harry.
Przez jedną, straszną chwilę był pewien, że zostanie potraktowany jakąś wyjątkowo paskudną klątwą. Przymknął powieki, wyczekując w napięciu i przedłużającej się niepewności. Usłyszał jedynie przyprawiający go o dreszcz zimny śmiech. Strach go paraliżował i trzymał w ryzach. Nie potrafił oderwać spojrzenia od niesamowicie czarnych i okrutnych oczu, błyszczących w ciemności.
- Strach! – wysyczał Snape, drżącą ręką przyciskając różdżkę do grdyki Harrego. – Bardzo nierozważnie było mnie zachodzić samemu...Bardzo!
Oddech Ślizgona przyśpieszył. Czarna szata falowała na jego wąskiej piersi, raz wznosząc się, raz opadając. Z ust, wykrzywionych w paskudnej parodii uśmiechu, wyszło jedno z zaklęć budzących wielką trwogę w świecie czarodziejów.
- Crucio! – szepnął z nienawiścią.
Ból. Niewyobrażalny i niewypowiedziany ból wstrząsnął ciałem Harrego. Zwalił go z nóg i kazał wić się u stóp znienawidzonego nauczyciela. Umysł nie ogarniał upodlenia, jakie go spotkało, przetwarzając straszne, fantazyjne wizje. Każdy miesień, każde włókno rozdzierało się w niemym błaganiu o przerwanie tej męki. Harry krzyczał. Nie słyszał siebie, wczuwając się i zadawane mu cierpienie. Wił się. Skomlił. Wrzeszczał. Konwulsje nim wstrząsały. Usta spazmatycznie łapały powietrze, a on topił się, nie potrafiąc dłużej utrzymać się na wzbierającej fali bólu.
- Crucio... Crucio... – zamilkł.
W dali coś... Tym razem obaj usłyszeli to wyraźnie. Ktoś biegł w ich kierunku, chociaż jeszcze nie mogli go dojrzeć. Drobne kamienie, ścielące się na całej długości tunelu zadrżały. Harry wytężył słuch, nie będąc w stanie poruszyć żadną z zdrętwiałych kończyn. Usłyszał gdzieś w pobliżu swojej głowy wściekłe warczenie, a zaraz po nim krzyk Snape’a, jego miotane bezustannie klątwy, mieszające się z przerażonymi piskami. Ból mijał, a świadomość powracała. Jak przez barierę dźwiękową słyszał swoje rozpaczliwe błagania: „Syriuszu, proszę! Przestań!” Lecz pies w ogóle nie zwracał na niego uwagi.
Z głębi tunelu rozbrzmiało znane wycie, które zmroziło mu krew w żyłach. Z ciemności błyskała ku nim para wściekle żółtych ślepi. Syriusz, a raczej w danej chwili czarny pies, w którego Black się zmienił, puścił jęczącego z bólu Snape’a i ruszył szczekając wściekle ku czającemu się na końcu korytarza wilkołakowi. Ten widząc pędzącego w jego kierunku napastnika, również postanowił zaatakować. Harry na swoje nieszczęście już raz dzisiejszego dnia musiał być świadkiem takiej samej sceny i dobrze wiedział, że jego ojciec chrzestny nie ma szans w walce z wilkołakiem. Choć nogi odmawiały mu posłuszeństwa czuł, że należy czym prędzej uciekać.
Już zdążył przebiec dość spory kawałek drogi. Już widział wyjście, lecz wtedy przypomniał sobie o mistrzu eliksirów. Musiał zawrócić. Dumbledore go oszukał. Nie przybędzie nagle James i nie uratuje swojego największego wroga. Jeśli nie zrobi tego Harry, to Severus nie ma najmniejszych szans na przeżycie! Poza tym, jeśli Syriusz zauważy, że „James” zdołał uciec, to sam również pójdzie w jego ślady, nie zważając na Smarkerusa
Harry musiał zawrócić.
Bezwładne, leżące na podłodze ciało które ujrzał, nie było tym samym, które należało do znienawidzonego przez niego profesora. Nawet jeśli ten chłopak przed chwilą zadał mu niewyobrażalny ból, to tylko dla tego, że tak jak wszyscy inni miał go za kogoś innego. Poza tym, to nie miało teraz najmniejszego znaczenia.
Harry zarzucił sobie na ramiona pozbawione czucia ręce i czym prędzej ruszył ciemnym korytarzem ku wyjściu z tunelu. Potykał się o większe kamienie, drżąc na całym ciele. Snape, owszem, był przerażająco chudy, ale mimo wszystko wyższy niż Harry, a ich waga prawdopodobnie nie różniła się prawie wcale.
Udało im się. Harry padł wyczerpany, a bezwładne ciało pozostało w jego pobliżu. Przedostał się do miejsca na tyle oddalonego od Bijącej Wierzby, by pozostawić sobie złudną nadzieję, że może czuć się bezpieczny. Przez chwilę nie śmiał nawet drgnąć. Nasłuchiwał.
- Profesorze Snape! – wydyszał, kiedy zerknął na nieprzytomnego czarodzieja.
Cisza.
- Profesorze Snape! – powtórzył, nachylając się nad nim. – Panie profesorze Snape!
Ślizgon wydał z siebie głuchy, rozdzierający jęk. Wyglądał na skrajnie wyczerpanego. Wyglądał żałośnie. Wyglądał... Naprawdę jest z nim źle, pomyślał pośpiesznie Harry, nim innej myśli udało się nim zawładnąć. Nim i jego dziwnie pobudzonymi zmysłami. Ponownie zarzucił na grzbiet ręce Severusa. Musiał przenieść go do zamku.


* * * This * * *


Obudził się całkowicie nieprzytomny. Spoglądała na niego para zdziwionych, niesamowicie czarnych i bardzo okrutnych...nie, nie okrutnych. Raczej samotnych, pozbawionych radości.
- Wszystko w porządku pro...Snape?
- Chyba tak – odparł niechętnie, ale jego głos nie zawierał zwykłej dawki sarkazmu.
Obserwowali siebie. Czujni i spięci. Jeden nie potrafił pojąć absurdu sytuacji, w jakiej się znaleźli, drugi nie będąc pewien jego przyjaznych zamiarów. Strach mieszał się z ciekawością, a duma mieszała się z uprzedzeniem.
Harry, chcąc ukryć zmieszanie, włożył ręce w kieszenie przepastnych hogwardzkich szat. Ze zdziwieniem natchnął się na przedmiot, który wcześniej przeoczył. Uśmiechnął się do siebie, wyjmując podłużną tabliczkę czekolady. Połamał ją, starając się przywołać na twarz, mniej kretyński wyraz, jaki obecnie na niej gościł. W myślach majaczyły mu najgłupsze mugolskie reklamy, jakie tylko kojarzyły mu się z czekoladą...Chwila zapomnienia...Rozpływanie się w ustach...Wszystko to, jakoś dziwnie nie pasowało mu do tego miejsca i towarzystwa w jakim się znajdował.
- Zjedz – powiedział podając Snape’owi kawałek. – Dobrze ci zrobi.
Severus obdarzył go spojrzeniem pełnym zdeptanej godności i upadłej dumy. Nozdrza mu drgały, rozchylały się i chociaż sprawiał wrażenie spokojnego, targała nim wściekłość. Opanowanie trzymało ją w ryzach. Powściągliwość rządziła każdym jego gestem i słowem. Przyjął czekoladę, lecz nic nie wskazywało na to, że zamierza ją zjeść.
- To tylko czekolada – zapewnił go Harry.
By rozwiać jego wątpliwości, sam wziął jedną kostkę. Z niedowierzaniem przyglądał się siedzącemu naprzeciw chłopakowi.
- Mógłbyś się na mnie tak nie gapić?! - spytał z wyrzutem
Głowę miał opuszczoną, a wzrok wbity w ziemię.
- „Nie do wiary” - pomyślał Potter.
Nie mógł się nadziwić, że jego arogancki mistrz eliksirów czuje zawstydzenie, gdy na niego patrzy.
- Przepraszam – mruknął.
Nie był jednak w stanie oderwać od niego oczu.
- Tak cię to bawi?! - nie wytrzymał Snape. - Śmiej się! No już! Przyzwyczaiłem się... Myślicie, że jestem gorszy? Uważasz się za lepszego, bo jesteś czysty? Co Potter?!
- Czysty? – powtórzył w osłupieniu.
- Czysta krew! – warknął Snape.
- Przecież jesteś w Slithernie – przerwał mu Harry.
- Slitherin! – Snape zaśmiał się. – Slitherin! Myślisz, że dostają się tam wyłącznie czysto-krwiści? Tak myślisz Potter? Złoty chłopiec Gryfindoru, pupilek nauczyciel, obiekt pożądania połowy szlam, a ty nie wiesz kto dostaje się do Slitherinu! – przestał się śmiać, a na jego twarzy zagościł paskudny grymas. – Slitherin – powiedział cedząc każde słowo – pozwala wznieść się ponad ten cały szlam.
Zaległa tak dotkliwa cisza, że nawet powietrze zgęstniało. Harry tkwił w szoku, wywołanym tym, co usłyszał. I to od kogo! Czyżby rzeczywiście jego dotychczasowe wyobrażenia mijały się z prawdą? Gorycz, jaką zaprawione były te słowa, nie mogła pozostać niedostrzeżona.
- Wszystko mnie boli – wymamrotał.
- Trzeba było trzymać ode mnie łapy z daleka – odwarknął Snape, bez cienia współczucia.
- Wtedy kiedy po Ciebie wróciłem też?
- Myślisz, że nie wiem, czemu to zrobiłeś? – Harry nie mógł pojąć, czemu ironia w jego głosie tak go zabolała. – Myślisz, że jestem aż tak głupi – ciągnął Snape. – Wróciłeś, bo wiesz jaką cenę musielibyście ponieść, gdyby...
- Nie! – przerwał mu.
- W co ty pogrywasz Potter!
Harry pośpiesznie cofnął swoją rękę, która jakby obdarzona własną wolą, kurczowa zacisnęła się na nadgarstku Severusa. Powoli podniósł oczy na wymierzoną w niego różdżkę. Czuł się tak, jakby ktoś wymierzył mu policzek. Gdyby teraz zaznał od niego bólu, mógłby go znienawidzić...Pragnął tego.
- Nie zrobisz tego – wyszeptał spierzchniętymi wargami.
Wiedział, że nie usłyszy klątwy. Jak Snape mógłby go zabić, skoro za kilka lat miał się stać jedną z najbardziej znienawidzonych przez niego osób? Nie uczyłby przecież osobę, którą sam własnoręcznie by zamordował. Wprawdzie przeszłość można zmieniać...Harry nie dbał o to, czy zostanie uśmiercony. Umiera się wyłącznie raz, jedynie przez krótki moment. Bał się zupełnie innej zmiany.
Snape powoli opuścił różdżkę.
- Dlaczego to robisz Potter?
Harry nie odpowiedział. Wyciągnął przed siebie rękę, by dotknąć spowite w czerń ramię. Czuł, że drży. „Bo musiałem cię uratować” - pomyślał „- Musiałem, bo ty musisz żyć tam, w przyszłości”. Jego własne myśli powtarzały mu te słowa, lecz wiedział, że to nieprawda. Musiał uratować Severusa.. .bo... Patrzyły na niego te czarne oczy, niczym dwie czarne przepaście, a Harry bał się w nie spojrzeć obawiając się, że może to grozić czymś więcej niż upadkiem z wysokości.
- Dlaczego...? - Severus szepnął najciszej jak potrafił, a jego usta znalazł się zbyt blisko usta Harry'ego. Stanowczo zbyt blisko.


* * * Way * * *


Severus podał mu okulary. Całe zaparowane.
- Dzięki – wymamrotał Harry.
Nie odpowiedział.
- Wiesz nie wiedziałem, że...
- Nie będziemy o tym więcej rozmawiać – uciął Severus.
Wstał, rzucając mu pełne poirytowania spojrzenie.
- Ale...
Harry zerwał się na równe nogi.
- Ale... – wydyszał, łapiąc go za ramię.
Severus odtrącił go.
- Trzymaj swoje ręce z dala ode mnie – wysyczał.
Harry wrósł w ziemię. Kończyny po raz kolejny dzisiejszego dnia odmówiły mu posłuszeństwa. Nie rozumiał, dlaczego Severus...znaczy Snape... W gardle mu zaschło, a szeroko otwarte oczy wpatrywały się wyłącznie w jeden punkt. Małą, niknącą na horyzoncie sylwetkę. Uniósł rękę, dotykając opuszkami palców swoich ust. Wstrząsnął nim dreszcz. Tym razem był to dreszcz obrzydzenia.
- Jak on śmiał...
Wezbrało w nim oburzenie.
- A niech mnie smoczy ogień pomiźa! – myśl trafiła go z prędkością błyskawicy. – On jest gejem...Mój nauczyciel jest gejem...Ja...Ja jestem gejem! Nie! – krzyknął przerażony.
Oparł się o pień rosnącego obok drzewa. Zawsze podejrzewał Snape’a o wszystko co najgorsze. Dlaczego wcześniej tego nie spostrzegł? Kiedy tylko wróci do Hogwartu będzie musiał mieć się na baczności. Sama świadomość, że może podniecać tego wstrętnego, wrednego człowieka przyprawiała go o mdłości. Kiedy tylko wróci do Hogwartu...Cholera. Zerknął na rysujący się ponad drzewami kontur zamku. Przecież on jest w Hogwarcie.
- Hermiono... – jęknął.
Co stało się wtedy w skrzydle szpitalnym? Musiał się cofnąć w czasie, ale jak? Ona by wiedziała. Uświadomił sobie, że znalazł się jak mysz w potrzasku. Cofnął się do czasów, gdzie nikt nie miał pojęcia o jego istnieniu...Nie mógł więc nawet się ujawnić – skutki okazałyby się tragiczne. Dopóki mylą go z James’em nic złego się nie stanie...Powtarzał w myślach. Co się stanie, kiedy dojdzie do spotkania z nim?
- Dumbledore by mnie zabił... – wyszeptał Harry. – Dumbledore! – olśniło go.
Jeśli uda mu się porozmawiać z dyrektorem...Czy on potrafiłby wszystko odkręcić? Jeśli on nie, to kto? W jednej chwili stał się jego jedyną nadzieją.
Doskonale znał drogę prowadzącą do gabinetu Dumbledore’a. Co zaś tyczyło się hasła...Kamienne gargulce go nie przepuszczą – tego był pewien. Postanowił więc się zaszyć, czekając na sposobność, aż ktoś otworzy przejście. Niedostrzeżony podążyłby za nim i... Nie. Przypomniał sobie, że przecież nie ma ze sobą peleryny niewidki. Gdyby wtedy udało mu się ją zabrać Filchowi. Nic teraz nie wskóra. Pozostało mu jedynie ukrycie się w jakimś nieprzystępnym miejscu i dosłowne czyhanie na dyrektora.
Rozmyślając, przebył odległość oddzielającą go od zamku. Zapadał zmierzch, większość uczniów i profesorów zeszła do Wielkiej Sali, by w spokoju zjeść kolacje. Sposobność na przedarcie się niedostrzeżonym zarysowała się w jaśniejszych barwach. Wmawiał sobie, że w razie zaczepienia przez kogokolwiek będzie mógł udawać Jamesa. Tak mu się zdawało.
- O co chodzi?
Odwrócił się w stronę osoby, która go zatrzymała.
- Snape... – powiedział, z niedowierzaniem wpatrując się w stojącego przed sobą chłopaka.
- Owszem – padła chłodna odpowiedź. – A ty?
Harry zaniemówił.
- Idziemy – warknął Snape i pociągnął go za sobą.
Weszli do jednej z komórek na miotły, lub inne mało przydatne, zniszczone, lub stare przedmioty. Nim zdążył zaprotestować na drzwi zostało zrzucone zarówno zaklęcie wyciszające, jak i zamykające.
- A teraz – zaczął Snape – powiesz mi kim jesteś.
- Czyżbyś miał zaniki pamięci? – odparł na tyle złośliwie, na ile pozwalało mu zdenerwowanie.
On wie. On wie. On wie. Serce waliło mu jak oszalałe.
- Nie zmuszaj mnie do tego, bym sam się dowiedział – odpowiedział spokojnie.
- Czego ode mnie chcesz Smarkerusie?
Tonący brzytwy się chwyta. Harry był pewnie, że za najbardziej znienawidzone przez niego przezwisko, zostanie odpowiednio potraktowany. A nie wątpił w to, że jego wachlarz klątw stanowił okazałą kolekcje. Przynajmniej pozbędzie go niebezpieczniej myśli, że może mieć do czynienia z kimś innym niż Jamesem. Snape jedynie uśmiechnął się przebiegle.
- Bezsensowna, heroiczna i godna pożałowania prowokacja – spokój, z jakim przemawiał, drażnił.
- Czego ty chcesz?
- Nie jesteś Potterem.
- Jestem – zaprzeczył Harry.
- Nie igraj ze mną – ostrzegł. – Kim. Jesteś.
Cisza.
- Mów – wąska dłoń zacisnęła się na jego podbródku, unosząc go, tak by spojrzeć mu w oczy. – Co to? – spytał.
Odgarnął niesforne włosy, z których każdy sterczał w innym kierunku i zobaczył...
- Co to? – powtórzył.
- Blizna – odparł Harry.
Snape poraził go spojrzeniem, które nakazało mu milczenie.
- Masz zielone oczy, tą dziwną bliznę i jesteś ode mnie niższy prawie o głowę – oświadczył. – Zachowujesz się, jakbyś obawiał się własnego cienia. Nie jesteś Potterem, jednak jesteś do niego w dziwny sposób podobny...
- Jestem Potterem – powtórzył Harry.
- On nie ma rodzeństwa – zaprzeczył Snape.
- Nie, nie ma – przyznał mu rację, po czym wahając się zaledwie jedną chwilę zdecydował. – Jestem jego synem.
Severus skinął głową, przyglądając mu się w skupieniu. Harry oczekiwał reakcji...ale nie takiej. Każdej innej. Wściekłości. Zarzucenia mu kłamstwa. Szyderstwa. Wyśmiania. Wszystkiego, ale nie wiary w to co powiedział.
- Wiedziałem, że ten kretyn jest zdolny nawet do tego, by zmajstrować bachora w wczesnym dzieciństwie – powiedział po chwili Snape.
- Mówisz o moim ojcu – warknął Harry.
- Masz rację, powinienem wyrażać się dobitniej – przyznał. – Nie chciałem jednak Cię urazić.
Gdyby spojrzenie mogło zwęglać Severus skończyłby swoją egzystencje, jako garść popiołu. Czego jednak możemy się domyślać, przeżył. W odpowiedzi wykrzywił jedynie usta, w wyrazie satysfakcji. Co myślał? Ciężko odgadnąć. Niewątpliwie są ludzie posiadający naturalne predyspozycje, do zdumiewającej samokontroli. Wyczytać coś z ich twarzy, z ruchów, wydaje się wprost niemożliwe.
- Nie wierzysz mi – stwierdził prawie z wyrzutem w głosie.
- To nie ma znaczenia.
- Jak dla kogo...
- Więc jak masz na imię, Potter? – wszedł mu w słowo.
- Harry.
- I znalazłeś się tu, ponieważ... – złośliwy uśmiech nie schodził mu z ust. – Poczułeś potrzebę zmiany biegu wydarzeń, ponieważ czujesz się odpowiedzialny za losy świata i takich nic nieznaczących osób jak wszyscy poza tobą?
- Nie wierzysz mi – Harry zacisnął ręce, w akcie bezsilnej złości. – Kpisz ze mnie.
- Ależ skądże...
Zacisnął i usta. Gdyby tylko mógł opleść palcami tą smukłą szyje...Wbić paznokcie w bladą skórę... Odpłacić za wszelkie niegodziwości, upokorzenia, jakich doznał od tego człowieka. Zemścić się, za coś, co dopiero ma się zdarzyć.
Snape. Jak wiele jadu potrafi skryć w sobie ludzka istota? W każdym nerwie, słowie i czynie. Płynie on w żyłach, tętni w mózgu, nie opuszcza żadnej myśli. Zakaźna choroba, wyniszczająca organizm swojego żywiciela. Wystarczyło na niego spojrzeć. Chudy, o ziemistej cerze, włosach klejących się od łoju z parą zatrważających oczu, czających się gdzieś w otchłani oczodołów. Cień. Mrok i pustka. Nienawidził go za to. Widział jedynie przepaść, za którą ścieżka wiedzie ku...W każdym razie, pomyślał Harry, czemuś, czego nigdy sam nie chciałby doświadczyć. Brzydził się nim. Nieświadomie analizował wszystkie te uczucia, kłębiące się w nim, wrzące. Tym mocniej pulsowała w nim nienawiść, im mocniej się przed nią wzbraniał.
- A to znasz?
Uniósł oczy, które w jednej chwili zatrzymały się na błyszczącej na końcu łańcuszka...złotej klepsydrze.
- Yyy – w gardle mu zaschło.
- Ciekawe – powiedział Severus, całkowicie wypranym z jakichkolwiek emocji tonem, po czym schował przedmiot pożądania Harrego, z powrotem za swoje szaty.
- Nie!
Snape złapał go za nadgarstek, nim zdążył wykonać jakikolwiek ruch. Silny, pewny uścisk.
- Zabroniłem ci do tego wracać – w jego głosie nie było złości.
- Do czego?!
- Nie wkładaj ręki za moje ubranie.
- Co?!
Dopiero teraz Harry zauważył, że próbuje dosięgnąć klepsydry.
- Nie igraj ze mną – poczucie obrazy okazało się silniejsze, niż uległość.
- Ja nie rozpoczynam igraszek, dobierając się do twojej szaty – paskudny, paskudny, wredny uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- Ty...
Jedna z brwi Snape’a wystrzeliła w górę, a jego spojrzenie przeszywało na wylot.
- Ty...
- Dokończ – syknął szeptem.
Zamilkł.
- Jesteś tym – wskazał na schowaną pod szatę klepsydrę – wciąż zainteresowany? Weź ją...
Widział wahanie w oczach Harrego. Bezsilną walkę z samym sobą, w której skazany był na klęskę. Podszedł do niego, na tyle daleko, by nie czuć bliskości jego ciała – bijącego od niego ciepła. Jego oczy, przepełnione zarazem desperacją i lękiem, wzgardziły nim. A on... Widział to co chciał widzieć – kogoś, kogo pożądał, lecz przez wiele miesięcy udawał, że jest inaczej...Kogoś, kto go nienawidził. Kogoś, kto posiadał wszystko, czego on pragnął. Kogoś...i tym kimś wcale nie był stojący przed nim chłopak. Łudzące podobieństwo.
Przechylił głowę, czując już tak blisko jego oddech...Nie. Nie powinien. Nie teraz.
- Nie wezmę od ciebie czego, za co nie mogę ci zapłacić – wychrypiał, dławiony targającymi nim sprzecznościami.
- Ale...
- To, jest zmieniacz czasu – powiedział, starannie dobierając słowa. – Za jego sprawą tu trafiłeś?
- Daj mi go – poprosił, prawie błagał Harry.
- Dla ciebie jest bezwartościowy - oświadczył oschle Snape, z powrotem chowając przedmiot. – Działa tylko wstecz.
Drzwi od sali zaskrzypiały. Harry nie widział go już więcej przez ponad kilkadziesiąt lat.


* * * Comes * * *


Gabinet dyrektora stanowił idealne ustronie, dla podobnych Harremu, strapionych głów – a raczej stanowiłby, gdyby nie dwójka wrednych istot, o sercu (śmiało można rzec) z kamienia. Gargulców. Patrzenie na nie, przyprawiało go o mdłości. Dumbledore jednak wciąż nie pokazywał się na horyzoncie. Czyżby miał zamiar nie opuszczać przed snem swojego gabinetu, lub nie wracać do niego na noc?
- Szukasz czegoś chłopcze?
Harry drgnął, słysząc znajomy głos.
- Profesor Dumbledore! – w jednej chwili zabrakło mu tchu.
- Coś cię trapi?
- Czy możemy porozmawiać?
- Hmm, przypuszczam, że mam jeszcze zapas tych maślanych ciasteczek – odparł dyrektor w zamyśleniu.

Harry czuł się tak, jakby śnił. Opowiedział wszystko dyrektorowi, a teraz czekał, niczym na zapadnięcie wyroku. Czy jego historia zostanie zrozumiana? Czy nie zostanie mu zarzucone, że łże?
- Więc Harry... – rozpoczął Dumbledore, lecz zamilkł, odchrząkują – wydaje mi się, że...
- Ja nie kłamię panie profesorze! – kurczowo zacisnął ręce na poręczach krzesła.
- Ależ nie, oczywiście, że nie – spokojne, błękitne oczy, jeśli to możliwe, złagodniały jeszcze bardziej. – Jednak to bardzo poważna kwestia.
- Dyrektor mi wierzy? – upewnił się Harry szeptem, nie potrafiąc spojrzeć w oczy starca.
- Dziś rano znaleziono w skrzydle szpitalnym zmieniacz czasu – odparł tamten. – Jeden z naszych uczniów został takowym obdarzony, ale okazało się, że nie on go zgubił. Ten więc, musi należeć do ciebie – i podał mu maleńką, złotą klepsydrę, ze zbitą szybką.
- Czy...czy jest szansa, abym tam wrócił?
W głowie kołatały mu tysiące myśli. Tyle razy widywał się z dyrektorem – oczywiście w zupełnie innych okolicznościach. Podziwiał jego spokój, lecz z trudem wierzył w to, czego obecnie był udziałem. Oczekiwał pytań – takich, na których nie potrafiłby udzielić wiarygodnych odpowiedzi. Oczekiwał własnego zmieszania. Oczekiwał chociażby krztyny zaskoczenia i niepewności w zachowaniu Dumbledore. Zastał spokój, który w nim samym wzburzał krew i przyprawiał o drżenie. Czuł się, jakby stąpał w próżni. Niepewnie stawiał kroki – słowa ważył z ostrożnością. Nie powiedział nic o Syriuszu, jednak nie to go dręczyło. Jeśli dyrektor przywróci go do przyszłości jeszcze nic nie jest stracone. To, co nie pozwalało mu się uspokoić, to poczucie winy. Dopuścił do tego, by zmierzać teraźniejszość z przeszłością, lub co gorsza – teraźniejszość z przyszłością. Miał mętlik w głowie. Nikt nie powinien go rozpoznać – tymczasem już dwie osoby! Obawiał się konsekwencji, chociaż nie ogarniał ich ogromu nawet w najczarniejszych myślach.
- Spróbuj tych ciasteczek, z czekoladowym nadzieniem – ciepły głos, wyrwał go z odrętwienia.
- Dyrektorze?
- Och Harry! Powiem ci coś – Dumbledore przechylił się w swoim fotelu niespokojnie. Zamyślił się, przybierając ten zaskakujący wyraz, budzący w chłopaku szacunek. – Jeśli my nie oszukujemy przeznaczenia, ono też nie jest w stanie nas zwieść...Tak, tak. Podejdź tu. Rzucę na ciebie czar, który pozwoli ci zapomnieć, o tym co widziałeś, co słyszałeś.
- Obliwiate? – wzdrygnął się Harry.
Dumbledore zmierzył go czujnym, przenikliwym spojrzeniem.
- Nie musisz się denerwować...To nie jest niebezpieczne zaklęcie. Zapomnisz o wszystkim i zostaniesz przywrócony twojej rzeczywistości.
- A...
- Coś cię niepokoi?
- A pan? Co z pana pamięcią? – ośmielił się zapytać.
- O nią się nie martw – uśmiechnął się spod okularów połówek. – Pomieści tylko to, co powinna. Nie mniej i nie więcej.
Harry skinął głową.

*
Za drzwiami błysnęło, a żółtopomarańczowe światło przemknęło przez pozostawione w drewnie szpary. Pośród mroku wypełniającego korytarz, przerażony cień odskoczył, jak najdalej od światła. Jak wąż prześliznął się po krętych schodach i już, już – wcale go tam nie było.
- Harry. Harry Potter – powtórzył, zwalniając krok.
Snape potrząsnął głową z niedowierzaniem. O nie, on nie zapomni!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Śro 18:42, 25 Sty 2006    Temat postu:

No proszę - Snape zboczuch ^^ Uwielbiam to Laughing
Bardzo interesujące opowiadanko, tematyka też bombowa, tylko sporo błędzików interpunkcyjnych, ale mnie to akurat nie przeszkadza. Czekam na kolejne płody Wena Twórczego.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evil Yuki
wilkołak glizdogoński



Dołączył: 11 Paź 2005
Posty: 374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z mego małego świata

PostWysłany: Śro 19:51, 25 Sty 2006    Temat postu:

Czytalam to na Northern Lights, kawał czasu temu, gdy jeszcze nei miałam wstrętu do słowa pisanego. Fika kopnął taki zaszczyt, że został wydrukowany Wink Szczerze, nie pamiętam, czy mi sie podobało czy nie, ale nie zweryfikujętego w tej chwili, bo o ile przemogłam się, by zacząć pisać, czytać wciąż nie mogę Sad

(tylko zapomniałam twego norternlajtowskiego nicka Embarassed )
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Piekiełko
wilk rumowy



Dołączył: 07 Wrz 2005
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piekła rodem

PostWysłany: Śro 19:58, 25 Sty 2006    Temat postu:

Moony Wink
Wydaje mi sie, ze yaoi zaczynalam czytac od twoich opowiadan na northern lights Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evil Yuki
wilkołak glizdogoński



Dołączył: 11 Paź 2005
Posty: 374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z mego małego świata

PostWysłany: Śro 20:13, 25 Sty 2006    Temat postu:

Moony! Właśnie!

Od moich opowiadań? To miałaś hardcore na wejście... ;P
Ło dżizas... ło matko, za czasów świetności Northern Lights, byłam obcykana w tamtejszych fikach o Haroldzie... wiedziałam kto co i jak... miałam swoich ulubieńców i znienawidzonych...i musze przyznac, ze z fików które czytałam, twoj był sensowny i podobał mi się Smile W papce mętnych wypocin o smutnych romansach Harry'ego i Draco, pośród ślubów Rona i Snape'a nareszcie ktoś (no ty ^0^)wpadł na jakiś kontrowersyjny, acz udany pomysł... Smile

EDIT: Nie tak kontrowersyjny jak "Bracia Krwi" Gokumy (brrr...), ale zapamiętałam twego fika i ten tytuł Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Piekiełko
wilk rumowy



Dołączył: 07 Wrz 2005
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piekła rodem

PostWysłany: Śro 20:22, 25 Sty 2006    Temat postu:

Nie czytałam "Braci Krwi"...Masz to może gdzieś?
Za to moje ukochane ficki z Norther Lights (sprzed jakichś dwóch lat - teraz to nie to samo), to "Seria herbaciana" (kochana, ubóstwiana), "Seria Kawowa" i "Znowa prawiczków" ;]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evil Yuki
wilkołak glizdogoński



Dołączył: 11 Paź 2005
Posty: 374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z mego małego świata

PostWysłany: Śro 20:28, 25 Sty 2006    Temat postu:

Ach, Serie Herbaciana i Kawowe... ostatnia część herbacianki byłą najprzwspanialszym fikiem jaki czytałam. Nawet chwilami nie wiem, czy bardziej mi sienie podoba od oryginału... w pewnym aspekcie owszem, a oryginale Harold nie jest z Sevkiem ^0^

"Bracia Krwi" są na Northern Lighst Wink nawet zaraz linka zarzucę, o ile yaoi.pl działa... bo lubi sobie fiksować... no i nie działa... jak łaskawie zadziała, radzę szukać po autorach ^_^
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Piekiełko
wilk rumowy



Dołączył: 07 Wrz 2005
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piekła rodem

PostWysłany: Czw 16:33, 26 Sty 2006    Temat postu:

Hmmm "Bracia krwi" - trzeba bedzie przeczytac (Jaki paring?).
Lunatyczki, pokazuja sie wyswietlenia, wiec moja prosba - jesli przeczytalyscie, to skomentujcie. Nie wazne czy to bedzie pozytywna opinia, czy krytyka - liczy sie to, by autor (w tym wypadku ja Very Happy), mogl sie rozwijac. Piszcie wiec, co o tym sadzicie...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evil Yuki
wilkołak glizdogoński



Dołączył: 11 Paź 2005
Posty: 374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z mego małego świata

PostWysłany: Czw 18:19, 26 Sty 2006    Temat postu:

Pairing w "Braciach Krwi"? Fred/George Weasley...
BTW, znalazłam wczoraj pierwszą część "...something...", na papierze ;P
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:33, 03 Lut 2006    Temat postu:

Wreszcie przeczytałam! W całosci!
Na northern czytałam, ale wtedy chyba niedokończone było...
Jak ja lubię to opowiadanie! Tak, tak, tak, jak ja w ogóle lubię yaoie... Wink
No i to opowiadanie nie jest standardowe. Sev kochający się w Jamesie... cóż... Twisted Evil
Mi sie podobało. I na błęby uwagi próbuję nie zwracać!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Pią 19:52, 03 Lut 2006    Temat postu:

Nareszcie dokończyłam!!! Tak!!! Super, chyba zacznę czytać trochę yaoi, bo coraz więcej tego tutaj mamy Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lupi
Gość






PostWysłany: Sob 0:55, 04 Lut 2006    Temat postu:

No.... ZAJEDWABISTE xD Trochę pozmieniałaś chyba od tego, co czytałam kiedyś? Interpunkcja gdzieniegdzie błędna... No i Slytherin a nie Slitherin ^^
A jeśli chodzi o treść, to najlepiej mi się czytało fragment rozmowy Syriusza z Harrym Very Happy A potem to, jak Harry nie mogl uwierzyc, ze jest gejem Razz no i koncowka swietna Smile "- Harry. Harry Potter – powtórzył, zwalniając krok.
Snape potrząsnął głową z niedowierzaniem. O nie, on nie zapomni!" Wypas!
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin