Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Taka strata [HP]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Zaheel
wilkołak alfa, spijacz Leśnej Mgiełki



Dołączył: 14 Sty 2006
Posty: 2478
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nibyladii

PostWysłany: Czw 21:34, 07 Sie 2008    Temat postu: Taka strata [HP]

Z góry przepraszam za postać ojca Remusa, nie jest mojszy, ale był mi potrzebny taki - zresztą gdzieś widziałam go właśnie w takiej konwencji, wiec powiedzmy, że zapożyczyłam go na chwilkę. Takie jakieś opowiadanko popełniłam, co prawda nie najwyższych lotów, ale zaryzykuję i wrzucę.

Zatrzasnęła drzwiczki klatki i zamknęła na mały haczyk.
- Teraz już mi nie uciekniesz, niedobry chłopcze. – Powiedziała spoglądając przez kraty na zranioną łapę młodego wilczka. – Musisz wydobrzeć zanim znów pójdziesz na łowy.
Szczeniak, również utkwił w niej spojrzenie szarych oczu pełnych strachu. Po krótkiej chwili gry nerwów, szczeniak zaczął jak oszalały tłuc z wściekłością o pręty klatki próbując wydostać się na dobrze sobie znaną sobie wolność. Kobiet próbowała dotknąć go, jakoś uspokoić, ale w zamian usłyszała jedynie ujadanie i kłapanie zębów. Posmutniała, co od razu pozwoliło dostrzec na jej okrągłej twarzy wszystkie problemy, z jakimi do tej pory się spotkała. Głębokie zmarszczki w około ust i oczu pokazywały historię zmartwień, a szaroniebieskie oczy były pełne przygnębienia, kiedy podnosiła się z kolan i wyjmowała różdżkę. Szybkim, pewnym ruchem, świadczącym o wieloletniej praktyce rzuciła zaklęcie. Wilczek w jednej chwili się uspokoił i zwinął w kłębek w kącie klatki.
Drobne ramiona uniosły się w geście bezradności. Podeszła z powrotem do klatki by pogłaskać kosmaty łepek zwierzęcia, próbując wynagrodzić mu tak inwazyjne traktowanie.
- Szkoda, że nigdy… - nie dokończyła w pół zaczętej myśli. Sam chyba nie wiedziała, czego jej tak konkretnie żal.
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk przekręcanego klucza w zamku frontowych drzwi. Jeden z wijących się naokoło twarzy kosmyków automatycznie znalazł się w ustach. Byle to nie był on! Kosmyk włosów, który nerwowo gryzła był już naprężony do granic wytrzymałości. Jednak po spokojnych, ale bardzo pewnych i stanowczych krokach rozpoznała swojego męża. W duchu odetchnęła głęboko. Drzwi do jej pokoju zawsze skrzypiały lekko, dając chwilę na przygotowanie się do spotkania.
- Trzeba je naoliwić kochanie. – Powiedział tradycyjnie pan Lupin stając za plecami żony i kładąc ręce na jej ramionach.
Przez ułamek sekundy trwali tak, po czym pani Lupin przywoławszy na twarz uśmiech odwróciła się do męża.
- Tak, trzeba… ale to jutro, dobrze? – Zapytała niepewnie się uśmiechając.
Odwzajemnił uśmiech, delikatnie wyginając kąciki ust do góry.
- Oczywiście Melody. Chodź, zrobisz herbaty i pokażę ci, co dziś przyniosłem. – Podniósłszy żonę z klęczek i objąwszy jej plecy poprowadziło kuchni. – Przyszedł do mnie Abbot – wiesz ten od św. Munga. Podobno prowadzą badania nad właściwościami wywaru z tojadu i że jest prawdopodobieństwo, że może… – tu zabrakło mu słów.
Weszli do kuchni pełnej ciepłych, wrześniowych promieni.
- Tak? – Zapytała pani Lupin celowo podpuszczając męża, choć jego stan niezmiernie ja zaciekawił. Niewiele rzeczy mogło doprowadzić to takich reakcji Erwina Lupina.
- … że będzie łagodził objawy likantropii. – Powiedział jednym tchem Erwin, jak gdyby zdradzał, co najmniej jakąś tajemnicę Departamentu.
Melody uśmiechnęła się do siebie… Dopiero ostatnio zaczął interesować się „przypadłością”, jak to nazywał, Remusa. Ciągle nie potrafił powiedzieć, że ich syn jest wilkołakiem. W sumie to dość dziwne, bo wcześniej traktował to jak nieprzyjemny problem, o którym nie należy mówić – tabu.
- To bardzo interesujące. – Powiedziała Melody, podając mu kubek z parującą herbatą. – Chodź do pokoju to mi wszystko dokładnie opowiesz…


Szydercze spojrzenia towarzyszyły mu przez całą drogę do gabinetu Czarnego Pana w pięknej, starej rezydencji Lestrange’a położonej na przedmieściach Londynu. Stąd o wiele łatwiej było kontrolować całą sytuację w ministerstwie, a przy tym nie był na pierwszym planie.
Odkąd tylko Fenrir przekroczył próg rezydencji, zastanawiał się, co poszło nie tak. Przecież ostatnio zlikwidował z powodzeniem trzy rodziny mugolaków… Albo coś koło tego. Sam nie był pewny, bo dni zlewały mu się w jeden ciąg mordów, podniecającego zapachu krwi i strachu przed nie wypełnieniem zadania. Co prawda to nie było szczytem marzeń Czarnego Pana, ale posłusznie wypełniał powierzone mu zadania. Wczoraj jeszcze doszedł do tego ten mały, parszywy zdrajca… Co poszło nie tak?
Greyback nie miał już więcej czasu na rozmyślania, bowiem stanął przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu starego Lestrange’a zajmowanego teraz przez Lorda Voldemorta. Odwlekanie na nic się nie zda i tak będzie musiał tam wejść, więc ostrożnie nacisnął klamkę. Bezszelestnie wsunął się do pokoju, a mimo to wielki wąż, zwinięty obok fotela swojego pana, podniósł swój trójkątny łeb i zasyczał nieprzyjemnie.
- Spokojnie Nagini, to tylko pies przyszedł. – Takie słowa nie wróżyły najlepiej jego najbliższej przyszłości.
- Życzyłeś sobie mnie widzieć Panie? – Zapytał Gereyback stojąc przy drzwiach.
Bał się podejść bliżej. Zawsze odczuwał pewien rodzaj antypatii w stosunku do węży, szczególnie, jeśli były takich rozmiarów.
- Tak, chyba po to się kogoś wzywa. – Powiedział Voldemort zimno, przelotnie spoglądając na wilkołaka, nie przerywając głaskania Nagini.
To wszystko spowodowało jeszcze większe zmieszanie i niepewność przybyłego, którzy zupełnie nie wiedział, co ma powiedzieć. Przeciągającą się ciszę przerwał Voldemort, odwracając głowę w kierunku gościa.
- Co możesz mi powiedzieć o swoich ostatnich akcjach? - Zapytał powoli wykrzywiając usta.
Greyback poczuł się już pewniej.
- Same pomyślne Czarny Panie. Najpierw… - zaczął zadowolony z obrotu rozmowy, choć złe przeczucia nie opuściły go.
- To może wytłumaczysz mi fakt, który zapewne ci umknął. - Przerwał mu zimno Voldemort. – A umykał chyba dość szybko, sądzą po tym, że nie zdołałeś się z nim uporać.
Fenrir stał kompletnie zbity z tropu – nie miał pojęcia, o czym mówi jego szef. Przecież zabił wszystkich w tamtych domach.
- Widzę, że nadal nie zauważasz tego, dość istotnego powiedziałbym, elementu. – Powiedział Czarny Pan drażniąc Nagini tak, że zaprezentowała całe swoje uzębienie.
Mężczyznę stojącego naprzeciw przeszedł lodowaty dreszcz i zaczął gorączkowo szukać w swej pamięci kogoś, komu pozwolił uciec. Jednak nie potrafił sobie nikogo takiego przypomnieć. Znów wstrząsnął nim dreszcz. Wiedział, czym grozi taka niesubordynacja.
- Wiec rozjaśnię ci nieco umysł – kontynuował Voldemort, a na jego twarzy, która upodobniła się do pyska węża, malował się paskudny uśmieszek. – Z ostatniej akcji uciekł ci pewien fakt, a konkretniej dwa fakty. Na dodatek dość uzdolnione, tuż po skończeniu Hogwartu. Teraz już rozumiesz?
Na twarzy Fenrir’a malowało się zdumienie, ale po chwili ustąpiło panicznemu przerażeniu.
- Nie, Panie, ale ja… ja nie. Nie miałem informacji, Rookwood nic mi nie powiedział. Ja bym ich… naprawdę.. Ja…
- Ale jak widać ci się nie udało. – Rzekł Czarny Pan z udawaną przykrością w głosie, po czym zachichotał.
Greyback zamilkł i mimowolnie się wzdrygnął. Nikt nie potrafił w spokoju znieść tego dźwięku, no może poza Snape’em. Voldemort momentalnie spoważniał.
- Zabierzcie go. – Powiedział znudzonym tonem i machnął ręką.
Wilkołak nie był w stanie się poruszyć. Zaklęcie pozbawiło go świadomości.


- Spokojnie, spokojnie. – Melody starała się uspokoić oszalałe zwierzę, jednak opanowanie było ponad jej siły. – Dopiero co wyleczyłam ci łapę, musisz być ostrożny.
Odpowiedziało jej tylko dzikie spojrzenie i głuche warczenie. Starała się nie sięgać po różdżkę przy uspokajaniu swoich podopiecznych, ale ten wilczek nie dawał jej wyboru.
Znów stał się spokojny i apatyczny. Wyjęła go z klatki i położyła na kolanach cały czas głaskając, jak gdyby chcąc wynagrodzić użycie zaklęcia. Szczeniak poddał się pieszczotą, lecz po chwili zaczął cichutko skomleć. Pani Lupin nie mogła oderwać od niego wzroku, gładząc go machinalnie.
- Puk, puk. – Głos Remusa wyrwał ja z tego zamyślenia. Wystraszona zerwała się na równe nogi, zrzucając przy okazji wilczka na podłogę. Zareagował na to głośniejszym skomleniem. Dziwnie przestraszona spojrzała na swojego syna, po czym szybko schyliła się po szczeniaka.
- Witaj mamo. – Powiedział Remus podchodząc do niej i całując ją w czoło, ale cały czas spoglądał na wilczka.
- Cóż za niespodziewana wizyta, szczególnie w tych czasach… - Zmieszana powiedziała Melody, wyswabadzając się z uścisku.
- Jestem tylko na moment. – Powiedział Lupin niepewnie przeciągając ostatnie słowo, jakby błądząc myślami gdzie indziej. Następnie przypominając sobie o rzeczywistości zwrócił się do matki.
- Musicie się z ojcem przenieść, tu nie jest bezpiecznie. Szukają mnie… Zapewne już wiedzą gdzie mieszkałem, a zaklęcia obronne to dla nich tylko kwestia czasu. – Skończył z wahaniem spoglądając znów na szczeniaka.
Melody podążyła za wzrokiem syna, po czym znów wróciła do niego. Wolną ręką poprawiła nieco oklapnięty kołnierzyk płaszcza i pogładziła jego ramię.
- My zostajemy. – Powiedziała z dopiero co odzyskanym spokojem i pewnością siebie.
Jednak zamarła, kiedy podniosła wzrok i napotkała spojrzenie syna.
- Dlaczego? – Zapytał cicho patrząc w podłogę i wsadzając ręce do kieszeni. – Przecież…
- Po prostu zostajemy. – Przerwała mu. – Tutaj jest nasze miejsce, tutaj żyliśmy tyle lat i nie zamierzamy się przenosić. – Tutaj silniej przytuliła szczeniaka, co nie uszło uwagi Remusa.
- Tak? To teraz inne sprawy są ważniejsze od waszego bezpieczeństwa? Waszego… - Nie potrafił dokończyć zdania.
- Zawsze tak było. – Melody uśmiechnęła się do własnych myśli. – Zresztą, robisz to samo. –Nie było w tym zdaniu cienia wyrzutu, jedynie stwierdzenie faktu.
Remus zmarszczył czoło – nawyk jeszcze z dzieciństwa, kiedy głowił się nad jakimś problemem. Wiedział, że nie wygra z mamą, chyba że siłą zawlecze ją w bezpieczniejsze miejsce, ale tej możliwości nawet nie wziął pod uwagę.
- Nie marszcz czoła, brzydko wtedy wyglądasz. – Powiedziała pani Lupin i dodała jakby po namyśle. – Wilczku.
Tylko w jej ustach to słowo nabierało specyficznego wyrazu – słodkiego i pieszczotliwego.
Odwrócił się do wyjścia, już nacisnął klamkę, ale jednak, po namyśle się odwrócił.
- Będziesz opiekować się tym szczeniakiem. - Bardziej stwierdził niż zapytał.
- Tak. – Odpowiedziała spokojnie.
Drzwi zamknęły się cicho, a Melody miała niejasne wrażenie, że ta sprawa nie była jeszcze skończona.



- Greyback, Gretyback! – Jakiś głos wołał go.
Nie potrafił jednak powiedzieć ani do kogo on należy, ani gdzie się znajduje i dlaczego całe ciało jest obolałe. Spróbował otworzyć oczy, jednak to okazało się ponad jego siły. Opuchnięte sklejone ropą powieki w żaden sposób nie chciały się rozewrzeć.
- Greyback! – Głos powracał jak natrętna mucha – coraz bardziej natarczywy.
Po chwili zmagań udało mi się rozlepić jedno oko. Drugie było zasłonięte opuchlizną.
- Wstawaj psie! – Wreszcie rozpoznał głos Walden’a Macnair’a. – Czarny Pan chce cię widzieć. Wstawaj mówię.
Jednak kopniak wycelowany w brzuch nie zmobilizował styranego wilkołaka, którzy na drżących rękach próbował się podnieść. Upadł bezsilnie na zimną posadzkę. Kolejny kopniak nie zadziałał – Fernir nie był w stanie się poruszyć o własnych siłach.
Zdenerwowany Macnair rzucając najgorsze przekleństwa na bezwładnego wilkołaka, wyjął ręce z kieszeni i odwrócił go na plecy. Greyback nawet nie zareagował kiedy go przerzucali jak lalkę, nie był w stanie się przeciwstawić. Walden skinął na strażników stojących przy drzwiach. Jedne z nich wyciągnął różdżkę i już po chwili lewitujące ciało niedawnego więźnia wpłynęło do gabinetu Voldemorta wyprzedzając strażnika i Macnair’a. Pierwszy gwałtownym ruchem pociągnął różdżkę do siebie i wielkie cielsko zwaliło się tuż obok fotela Czarnego Pana. Ten z niesmakiem popatrzył na wynędzniałe członki Fenrira płaszczące się przed nim.
- Masz ostatnią szansę podreperowania nieco swojego wizerunku Greyback, więcej nie będzie, rozumiesz? – Kiedy nie usłyszał potwierdzenia postawił stopę na jego głowie i przycisnął. – Rozumiesz?
- Tak… panie… - dało się słyszeć zduszony przez puszysty dywan głos wydobywający się z pod stopy Voldemorta.
- Doskonale – powiedział z zadowoleniem – więc pójdziesz do domu Lupinów. Pamiętasz może naszych miłych znajomych i ich syna Remusa. Otóż ten dzieciak sprawia trochę problemów, ale sądzę, że taka strata nieco ostudzi jego zapał. – Tu spojrzał na ścierwo pod swoimi nogami. – Masz dwa dni na przygotowanie. I nie wracaj póki wszystkiego nie załatwisz.
Przestał się nimi interesować, zdjął nogę z jego głowy i zaczął przeglądać papiery, które leżały na sekretarzyku obok.
Po chwili Greyback drgnął i zaczął z wysiłkiem podnosić się przytrzymując się stolika. Chwiejąc się i ledwo stojąc na drżących nogach powiedział zachrypłym głosem:
- Tak jest.


Melody siedziała przed kominkiem i spoglądała w ogień. Obok leżał mały wilczek i smacznie spał. Pan Lupin podszedł cicho do żony i wcisnął jej zielony kubek z herbatą w ręce. Odwracając się w jego stronę uśmiechnęła się ciepło i poklepała dywan obok siebie. Siadł na wskazanym miejscu krzyżując nogi. Siedzieli tak przez chwilę w milczeniu po czym kiedy Erwin zaczerpnął powietrza żeby coś powiedzieć, wilczek zaskomlał cicho i obudził się. Nadstawił pilnie uszu i zaczął węszyć. Gdzieś w głębi gardła wzbierał się warkot podobny do dźwięków zapalanego motoru.
- Co się stało? – Zapytała zaniepokojona pani Lupin patrząc ze zdziwieniem na zwierzę.


Domek państwa Lupinów stał pod lasem odcinając się jasną plamką od ciemnej ściany lasu. Kiedy ktokolwiek widzi go z daleka wydaje się być czarodziejską chatką dobrej wróżki. Niewielki z zawsze dymiącym kominem, małym ogródkiem przed gankiem i zawsze uśmiechniętą panią domu. W teraźniejszej, wszechobecnej ciemności było go dokładnie widać. Ale Fenrir nie potrzebował jasnego koloru domu czy palących się w nim okien, żeby dojrzeć go w nocy. Wiedział, że tam niczego nie świadome ofiary, krzątają się przy swoich codziennych sprawach.
Sama ta myśl spowodowała, że tętno wilkołaka przyspieszyło i żyła na skroni zaczęła rytmicznie pulsować. Myśli zamieniły się w ciąg niezwiązanych ze sobą słów, których notorycznie, jak mantra powtarzało się „taka strata” i „nie wracaj, póki wszystkiego nie załatwisz”. Powoli zbliżał się do najbliższego okna, powstrzymując się od natychmiastowego zabicia ludzi znajdujących się po drugiej stronie. Niemal dotykając nosem szyby zajrzał do salonu. Przytulnie urządzony pokuj przywodził na myśl filiżankę herbaty i miękkie futerko. Jednak Greyback, do którego dotarł już zapach przyszłych ofiar siedzących przed kominkiem nie liczyło się nic. Wzrok skupił na dwóch postaciach w salonie, gdzieś z prawej strony dobiegało do niego pohukiwanie sowy, w ustach już czuł posmak triumfu i krwi, którzy zaraz ukoi jego rozszalałe zmysły.

***

Remus wbiegający na ganek był bliski utraty zmysłów. Jak to możliwe, żeby nikt nie wiedział o planowanym ataku. Powinien tutaj być, bronić rodziców, zadbać bardziej o ich bezpieczeństwo, siłą przenieść ich w lepsze miejsce… Teraz to już nie miało znaczenia, ale czuł się potwornie. Kiedy otworzył drzwi salonu poczuł swąd spalenizny i usłyszał głuche warczenie. Na środku pokoju stał młody wilczek ze zjeżoną sierścią i z odsłoniętymi kłami wpatrywał się w Remusa.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Wto 14:34, 12 Sie 2008    Temat postu:

Cytat:
pokuj

Chcesz mnie utrupić, Zah? Wink


Najpierw apel do ogółu. Macie, do cholery, wakacje, mnóstwo czasu, a nie chce wam się skomentować dobrego opowiadania, które zawisa na forum? To nie jest długi fanfik, serioserio. Przeczytanie go zajmuje chwilę, skomentowanie - drugą chwilę. Niedobrze mi od takiego marazmu! I jestem wkurzona. Dlatego proponuję zbyt blisko nie podchodzić, bo rozszarpię na strzępy nowowstawionymi zębami.

Koniec apelu.

Zah, bardzo ciekawa wizja, i jak to mówią - łatka do kanonu. Podoba mi się Fenrir, dobrze skonstruowana postać. Nie zrobiłaś z niego zimnego mordercy, raczej drapieżnika, który rusza na łowy.
A małżeństwo Lupinów, chociaż zupełnie nie mojsze (tak jak ten dom dobrej wróżki wśród lasów), przekonuje, można się z taką wersją "zaprzyjaźnić".
Motyw wilczka intryguje. Bo człowiek się zastanawia, czy to też wilkołaczątko, czy może niekoniecznie...?
Chociaż osobiście nie rozumiem decyzji Lupinów, żeby zostać w domu, chociaż grozi niebezpieczeństwo. Ale to nie moja decyzja, i nie ja cierpię z powodu konsekwencji.

Zakończenie trochę mnie rozczarowało, bo nastąpiło jakoś... zbyt szybko. Można by tą finałową scenę jakoś rozwinąć, ubarwić.

Praca nad stylem popłaca, widzę dużą poprawę. Niestety gorzej z interpunkcją, dlatego wrócę jeszcze do tego tekstu i wypiszę niedoskonałostki. Ale później, bo teraz wybywam do miasta.

upalne pozdrowienia i gratulacje
H.


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Wto 14:35, 12 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
merrik
złyś



Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 1362
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz

PostWysłany: Wto 14:53, 12 Sie 2008    Temat postu:

Ja, zdaje się już gdzieś to komentowałam.
Niedoskonałostek wypisać nie jestem zdolna - bo sama ich robię tyle, że moja beta płacze.

A sam FF jest przejmujący, fajny.
Chociaż podobnie jak Hekate nie pojmuje decyzji Lupinów.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zaheel
wilkołak alfa, spijacz Leśnej Mgiełki



Dołączył: 14 Sty 2006
Posty: 2478
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nibyladii

PostWysłany: Czw 12:41, 14 Sie 2008    Temat postu:

O borze szumiący i lesisty. Muszę zaraz zabrać się za poprawki do tekstu. Załamuję sama siebie.
Właściwie to cały fanfik narodził sie po to, żeby pokazać Fenrira. Chyba oddałam moja wizję Greybacka tak jak chciałam - zatracone w zabijaniu zwierze, którym powoduje tylko strach i żądza krwi.
Co do Lupinów, to też nie są zupełnie mojsi, ale tacy byli potrzebnixD A ich decyzja? Jest wiele wersji, znaczy powiem inaczej - to była decyzja Melody, a nie ich obojga. Ona chroniła, a nie ję chroniono, nie chciała tego, pozatym czuła się bezpieczna tam gdzie była... To takie moje wymysły.
Finałowa scena? Zostawiłam pole do popisu interpretatorom, bo ja pokazałam przyczyny, a co się stanie dalej to dowolność.
Trzeba było trochę popracować, w końcu będę niedługo dużo pisać Wink

Dziękuje Szefowo za Wyczerpujący komentarz.

Merr komentowałaś, tylko pierwotną wersję, tutaj było parę korekt fabularnych. Decyzję tłumaczyłam i dziekuję za opinię^^
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin