Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

W ciemności [Maurycy, slash]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Fanfiki różnofandomowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:55, 06 Kwi 2008    Temat postu: W ciemności [Maurycy, slash]

Znowu tekścik z fikatonu. Slash, "Maurice" książka i film. Mój epilog.

W ciemności

Simcox posłusznie pozasłaniał okna. W pokoju zapanował dziwny półmrok, blade, wątłe promienie ukradkiem wpadały do wnętrza, odsłaniając białą pościel i ciemną czuprynę na poduszce.
- Coś jeszcze, proszę pana? – Ton głosu Simcoxa był obojętny.
Chory pokręcił głową i po chwili został sam.

Clive był chory. Zemdlał nagle podczas śniadania, cicho i bez szumu. Anne była akurat w mieście. W jednej chwili żuł chleb i myślał o procesie, którym aktualnie się zajmował, a w następnej leżał we własnym łóżku, wpatrując się w zaniepokojoną twarz doktora Stevensa.
- Co mi jest? – zapytał, próbując wstać. W tej samej chwili gwałtowne mdłości wstrząsnęły jego ciałem.
- Prawdopodobnie zatrucie żołądkowe. Pańska żona wspominała, że uskarżał się pan ostatnio na bóle w podbrzuszu? Trzeba było zwrócić się do mnie wcześniej, był pan wyczerpany i to doprowadziło do utraty przytomności. Za dwa dni będzie pan zdrów jak ryba, Durham! – Stevens uśmiechnął się pokrzepiająco i opuścił pokój.
W tej samej chwili Clive dostrzegł Anne, cicho stojącą w kącie. Podeszła do niego i nachyliła się, całując lekko jego dłoń.

Wtedy zrozumiał, że umrze.

<>

Nie poszedł na wojnę. Nikt z jego znajomych nie ucierpiał.
Tak, widywał kaleki w Londynie. Zarośnięci żebracy w śmierdzących ubraniach, bez nóg lub dłoni. Omijał ich szerokim łukiem, odkąd próbował z jednym porozmawiać i z bliska dostrzegł, iż był to jeszcze młodzieniec. Z ogorzałej twarzy wyglądały szare, bystre oczy. Ale, gdy Clive spytał go o nazwisko, młody weteran tylko otworzył usta i ordynarnie zacharczał.
W czasie choroby Clive’a zaczęły nękać koszmary.
Szarobrązowe okopy i brudne mundury, ciężka broń. Krew, ciemność, szał, papierosy, urywane rozmowy.
- …Kathie. Pobraliśmy się tuż… - Zaplamione zdjęcie. Dziewczyna o bardzo ciemnych włosach, ale jej rysy rozmyte. To krew? Łzy, a może kawa?
- Clive? Clive, słyszysz nas? – Szorstka dłoń Stevensa oderwała się od policzka Clive’a, który zaczął mrugać oczami.
- Panie Durham, ma pan wysoką gorączkę. To już drugi tydzień. Objawy zatrucia ustąpiły, jednak pojawił się kaszel i zapalenie oczu. Pan Simcox twierdzi także, że…
Clive przestał słuchać. Wiedział, że umrze, że nadszedł jego czas.

<>

Czekał. Żółte kwiaty wiesiołka otworzyły się parę godzin temu i przyjemny, lekko duszący zapach przedostał się do wnętrza pokoju.
Clive wiedział, że on jest coraz bliżej i powinien przestać płakać.
Sam przecież zadecydował. Sam sprawił, że jego życie było odpowiednie. Szczęście… tak, też w pewien sposób był szczęśliwy.
Nie mieli z Anne dzieci. Dwa razy nie donosiła ciąży. Clive był przekonany, że to kara od Boga za jego grzechy. Za tę część natury, która nawet zakopana sześć stóp pod ziemią, nie pozwalała przystąpić do sakramentu.
Usłyszał szelest i łodygi za oknem poruszyły się.
Maurycy siedział na parapecie, obracając w dłoniach żółto-zielony wianek.
- Maurycy? – Clive wyszeptał. Zamglona, dziko uśmiechnięta twarz okolona jasnymi włosami przybliżyła się.
- Czujesz siarkę? – szepnął tuż przy ustach Clive’a.
Pocałunek był mocny i głęboki. Clive nie czuł odrazy. Jak mógł kiedykolwiek unikać Maurycego? Przecież on go kochał. On go kochał. Kochał.
- Maurycy, kocham cię – powiedział. – Przepraszam za wszystko, kocham cię, przepraszam, przepraszam! Nie wiem, co się ze mną działo, wybaczysz mi?
Maurycy uśmiechał się. Włożył wianek na głowę Clive’a i po obdarzeniu go krytycznym spojrzeniem, przełożył na swoje włosy.
- Wiesiołek rozkwita o zmierzchu – powiedział swoim ciepłym, grubym głosem.
Wyglądał pięknie w świetle księżyca. Przypominał antycznego ducha lasu.
- Maurycy, proszę, proszę… Dlaczego jesteś taki dziwny? Kocham cię, kocham cię, czy to już nic dla ciebie nie znaczy? – Clive starał uchwycić jego dłoń. Był pewien, że spoczywała na jego piersi, ale nagle przemieściła się na skraj łóżka.
- Wojna zmienia ludzi – odparł Maurycy, przekręcając głowę dziwnie i przyglądając się Clive’owi uważnie. – Nawet nie wiesz, jak bardzo, Clive.
Teraz dopiero dostrzegł siwe pasma w czuprynie Maurycego oraz zabrudzone zaschłym błotem i krwią ubranie. Cliv wiedział, że to nie powinno pasować do siebie – ale nadal, nadal Maurycy był uosobieniem Pana. Czekał, aż wyciągnie lutnię i w rytmie symfonii Patetycznej powiedzie go w głąb lasów.
- Kończmy to – nagle oznajmił. Pokryte strupami i pyłkiem wiesiołka usta zbliżyły się do twarzy Clive’a. – Każdy zabija kiedyś to, co kocha. Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem, człowiek odważny – ostrzem zimnej stali. Rozumiesz, Clive?
I Clive poczuł siarkę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 20:09, 06 Kwi 2008    Temat postu:

Od tego opowiadania zaczęła się moja mania. I głód. Byłam w stanie zamordować za napisy, teraz Ómrę, jeżeli nie zdobędę książki! Oczywiście to nie jest normalne, ale ja już dawno przekroczyłam granice normalności, więc niewiele rzeczy jest w stanie mnie zdziwić. A Maurycego kocham pasjami i niech szlag trafi zdrowy rozsądek!

Świetna rzecz, Oruchna, naprawdę bardzo mi się podoba - podobało mi się jeszcze zanim obejrzałam Ivory'ego.
Przede wszystkim uderza mnie sama postać Maurycego-widma-Pana (skojarzyło mi się ze sceną tuż przed śmiercią Neila Perry'ego ze "Stowarzyszenia umarłych poetów"), takie to... otumaniające, na granicy snu i jawy. Przemawia do mnie ten szaleńczy Maurice, uosobinie bachicznej wolności i - najpewniej - posłaniec śmierci.
Clive'a zabija jego własne "ja". To wolność. Możliwość wyjścia przez okno i zniknięcia w lesie, ruszenia w tan. Przyznam się, że para Clive/Maurycy zdecydowanie bardziej mi odpowiada niż połączenie Maurycy/Alec, jest w tym więcej... hmmm... niedopowiedzeń, zawikłań i dwuznaczności. Alec (swoją drogą szkoda, że go nie napisałaś), to Bachus w czystej postaci, wtajemniczający w misterium i lubię go, czemu nie, ale... Ale Clive, chociaż mnie wkurza, ma w sobie więcej potencjału fabularnego.

Atmosfera tego tekstu jest niesamowita, gęsta, tajemnicza, mitologicznie odrealniona. Nic dziwnego, w końcu prowadzisz narrację z perspektywy chorego człowieka!
Dla mnie - bomba. I przyjemność lektury, która - chwilowo - musi mi zastąpić "oryginalnego" Forstera.

Czy mogę poprosić o więcej...?


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 20:13, 06 Kwi 2008, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kajmanek
wilczek kremowy



Dołączył: 27 Cze 2008
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chorzów

PostWysłany: Pią 19:44, 27 Cze 2008    Temat postu:

Tak sobie przeglądam fanfiki, a tu patrzę... Maurycy! Wow, nie czytałam jeszcze żadnego do tej książki, więc przeczytałam z niezwykłym zainteresowaniem.
Lubię takie opowiadania, trochę mistyczne, takie, które dzieją się jakby we śnie, po prostu takie jak ten.
A ten Oscar Wilde na końcu po prostu znakomity, każdy zabija kiedyś to, co kocha... Pamiętam, że jak przeczytałam "Balladę o więzienie w Reading" powtarzałam to jak mantrę przez dwa tygodnie.
I dolączę się do prośby Hekate, proszę (błagam) o więcej!
Chyba nie dojdę zbyt szybko do siebie.
Pozdrawiam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 1:09, 24 Sty 2010    Temat postu:

Poczułam nieodpartą chęć, żeby wrócić do filmowego Maurycego... i do twojego fanfika też.

Wiesz, że NADAL kocham to opowiadanie miłością czystą i nieskalaną?
Napisałaś wiele rzeczy, ale ten drobiazg (i Tristan, ale to inna bajka) najmocniej mi utkwił w pamięci. Zawsze, gdy o Maurycym myślę, widzę wojenne zakończenie; wojnę, która zburzyła stary, brytyjski porządek i odesłała w diabły dawne stosunki społeczne.
I widzę chorego Clive'a, który na wojnę nie poszedł.

Czasami łapię się na myśli, że sama już nie wiem, co jest wymysłem Forstera, a co twoim.

To były czasy, no nie?
Maurycomania.
Ach.


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 1:09, 24 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Fanfiki różnofandomowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin