Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

HPff Bolączki kardynała de Richelieu/druga część Tryptyku

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Katakumby
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 0:04, 03 Gru 2007    Temat postu: HPff Bolączki kardynała de Richelieu/druga część Tryptyku

BOLĄCZKI KARDYNAŁA DE RICHELIEU



Ron ziewnął szeroko i przewrócił kolejną kartkę podręcznika. Pokaźnych rozmiarów tomiszcze, traktujące o czasach dawno minionych, powoli zaczynało wprowadzać go w stan zupełnego otępienia. Delikatnie mówiąc, historia magii nie należała do jego ulubionych przedmiotów. Zawikłane historie wojenne, sojusze, problemy gospodarcze... ech, spotkanie trzeciego stopnia z mandragorą byłoby już chyba przyjemniejszą formą spędzenia tego wtorkowego wieczora.
Niestety. Los ucznia bywa niekiedy paskudny.


A zaczęło się tak...


- Weasley, wybierasz się gdzieś? - głos nabrzmiały ironią przyśrubował biednego rudzielca do podłoża. Na nic zdała się próba ukrycia miotły za plecami. Jej rączka złośliwie wysunęła się ze spoconych dłoni i z ponurym łoskotem upadła na posadzkę.
Snape przyglądał się temu z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Ja... panie profesorze... - czubki uszu Rona poczerwieniały gwałtownie. - Właśnie... pani Pomfrey... strasznie mnie brzuch bolał i...
- ...i dlatego pomyślałeś, że bardzo dobrze zrobi ci mała rundka na miotle, czyż nie? - Snape uśmiechnął się nieprzyjemnie. - Ciekawy sposób walki z chorobą, Weasley. Powiedziałbym, że wręcz intrygujący.
Niestety wena twórcza nie przefruwała w pobliżu i Ron nie miał zielonego pojęcia jaką bajeczkę zaaplikować mistrzowi eliksirów. Każde kłamstwo jakie mu przychodziło do głowy wydawało się za mało artystyczne. Nieprzekonujące. Wręcz banalne. Dlatego zrezygnował w końcu z jakiejkolwiek obrony i z poczuciem beznadziei pomyślał o swoim wrodzonym pechu.
- Niech no się zastanowię - Snape podniósł miotłę i od niechcenia zamienił ją w cukierka miętowego. - Jest jedenasta minut dwadzieścia. A o tej porze, zdaje się, twoim psim obowiązkiem, Weasley, jest uczestniczenie w lekcji historii magii. A może się mylę?
- Nie, panie profesorze - wyjąkał Ron, poruszony dogłębnie tragicznym losem miotły. Trzeba dodać, nie swojej miotły. Harry'ego. A Harry nigdy nie przepadał za cukierkami miętowymi.
- Skoro ból brzucha nie pozwolił ci uczestniczyć w zajęciach - ten przekąs! Snape był mistrzem przekąsu! - Mniemam, że nadrobisz wszystko we własnym zakresie.
Ron zamrugał gwałtownie. Czyżby Snape zamierzał uraczyć go tylko jedną ze swoich „uroczych” pogadanek? Czyżby nadchodziło ocalenie? Obraz szubienicy, który rudzielec widział oczyma wyobraźni, trochę przybladł.
Niestety, wkrótce wizja ocalenia szybko został zastąpiona wspaniale wyposażoną salą tortur, z metalowym łóżkiem pełnym kolców w roli głównej. Dlaczego? Otóż Snape, jak to było do przewidzenia, nie skończył na pogadance.
- Widzisz, Weasley, historia jest bardzo przydatnym przedmiotem - ciągnął niestrudzenie, po czym bezczelnie wpakował sobie cukierka do ust. - Powiem ci nawet, że była to jedna z moich ulubionych dyscyplin naukowych.
No nie, Snape nad starodrukami? Ron nawet nie umiał sobie tego wyobrazić. Poza tym zaczynał mieć niejasne przeczucie, że Harry go ukatrupi. Był przywiązany emocjonalnie do swojej pięknej miotły wyścigowej i trudno było przewidzieć jego reakcję na wiadomość o tym, że...
„- Cześć Harry, wiesz, profesor Snape właśnie zjadł twoją miotłę. Ale nie jesteś zły, prawda?”
Nie, zły może nie. Odpowiedniejszym słowem byłoby: wściekły. Bardzo, bardzo wściekły. A Harry ostatnimi czasy zrobił się dość nerwowy i całkiem nieźle opanował kilka wyjątkowo złośliwych zaklęć. Wypróbował je nawet na paru Ślizgonach, co niewątpliwie odcisnęło trwałe piętno na ich delikatnej psychice.
- Pan... lubił historię magii? - zapytał Ron, usiłując opanować drżenie kolan. Z marnym skutkiem.
- Ależ tak, Weasley. Wiem, że z twoimi warunkami intelektualnymi trudno to zrozumieć, ale historia pozwala poznać teraźniejszość. I uniknąć sporej ilości błędów. Myślę, że profesor Binns nie będzie miał nic przeciwko temu, żebym to ja sprawdził twoją, wybitną jak mniemam, wiedzę historyczną. Uzgodnię to z nim jeszcze dzisiaj, przed kolacją. A teraz znikaj w trybie przyspieszonym, bo mam dosyć widoku tej twojej piegowatej gęby.
Ron tylko na to czekał. Odetchnął dopiero przed wejściem do szklarni, w której miała się odbyć następna lekcja.
Dysząc ciężko, oparty o usłużne drzewko, w całej mocy uświadomił sobie swoją tragiczną sytuację. Nie dość, że Snape pożarł miotłę Harry'ego. Nie dość, że zapewnił mu rozrywkę w postaci korepetycji z historii magii. Dla Rona najgorsza była świadomość, że tym razem nie uniknie długotrwałego kucia nudnych podręczników, których liczba i rozmiary znacznie przekraczały wszelkie normy logiki i humanitaryzmu.

*

- Zjadł - powtórzył Harry tonem zwiastującym małe trzęsienie ziemi. - A smakowała mu chociaż? - nie, właściwie to nie było trzęsienie ziemi. To była katastrofa ekologiczna, morowe powietrze i najazd wrogich wojsk, trzy w jednym. Niestety Ron, jako człowiek odznaczający się wrodzonym antytalentem w trudnej dziedzinie pojmowania aluzji i subtelnej ironii, brnął dalej, zapędzając się na coraz to niebezpieczniejsze bezdroża konwersacji.
- Tego... nie wiem... - odparł w końcu. - Ale mlaskał, więc chyba tak. To był taki... zielonkawy cukierek... miętowy...
- Miętowy – Harry najwyraźniej delektował się tym słowem, bo powtórzył je jeszcze trzykrotnie, w zamyśleniu godnym buddyjskiego mnicha. - W swojej niepohamowanej głupocie pożyczyłem ci miotłę, a ty pozwoliłeś, żeby Snape ją bezczelnie zeżarł? Powiedz jeszcze, przeklęty marabucie, że usiłowałeś wymknąć się ze szkoły głównym wejściem, to cię własnoręcznie uduszę, a potem posiekam na takie małe, malusieńkie kawałeczki.
Ron nie czuł się bynajmniej marabutem i wcale nie marzył o tym, by go pokrojono na kawałki. Dlatego utkwił wzrok w czubkach własnych, nieco już podniszczonych, butów, bojąc się, że wyraz twarzy zdradzi jego „mroczną” tajemnicę. Otóż rzeczywiście usiłował wydostać się na dwór głównym wejściem i nawet przez myśl mu nie przeszło, że może to być kiepski pomysł.
- No tak, właściwie mogłem się tego domyślić - Harry policzył w myślach do dziesięciu i z powrotem. Spokój jednakże nie zamierzał pojawić się na horyzoncie. - Twój pech zaczyna mnie już irytować. Czy ty zawsze musisz znaleźć się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze?
- No... tak... Chyba muszę - Ron westchnął ciężko. - Harry, ja naprawdę nie chciałem. Może Snape odda ci ją, jeżeli pójdę i go oto poproszę...
- Posłuchaj - w oczach Harry'ego zamigotały niebezpieczne iskierki. - Nie wiem jak to zrobisz. Szczerze mówiąc mam to ewidentnie gdzieś. (- Ewidentnie? - pomyślał Ron z niejakim zdziwieniem). Ale jeżeli w czwartek przed treningiem nie zobaczę SWOJEJ miotły, to zrobię się bardzo niemiły. Bardzo. I nawet Hermiona ci wtedy nie pomoże. Czy to jest jasne?
- J... jasne - wyjąkał rudzielec, na co jego groźny przyjaciel zareagował li i jedynie nieprzyjemnym parsknięciem. Potem zaś odszedł dumnie wyprostowany, pozostawiając po sobie ulotne wspomnienie burzy z piorunami.

*

Na Snape'a można było liczyć. Oczywiście tylko i wyłącznie w kwestii szlabanów, wybitnie męczących prac domowych i zapowiedzianych korepetycji. Pod tym względem miał absolutnie wybitną pamięć. Ron doskonale o tym wiedział, a jeżeli posiadał jeszcze jakąś śladową nadzieję, utracił ją bezpowrotnie napotkawszy podczas kolacji ironiczne spojrzenie mistrza eliksirów. Spojrzenie to w najprostszym tłumaczeniu znaczyło tyle, co :„No Weasley, sprawa załatwiona. Możesz się zacząć nastawiać psychicznie na wyszukane tortury intelektualne”. Ron, jakkolwiek kiepski w odczytywaniu aluzji, spojrzenia Snape'a znał doskonale i nie miał wątpliwości, że czeka go droga przez męki, upstrzona przeróżnymi sadystycznymi niespodziankami. Na dodatek Harry najwyraźniej nie zmienił swoich postanowień i nie zamierzał tym razem kiwnąć palcem, żeby wyratować swojego biednego przyjaciela ze szpon bestii. Traktował Rona jak powietrze i ostentacyjnie wesoło przekomarzał się z Hermioną, która tego dnia miała wyjątkowo dobry humor, o czym świadczyły ogromne, zielonkawe kolczyki zabawnie pobrzękujące, gdy tylko gwałtowniej ruszyła głową.
Rudzielec nie bez melancholii pomyślał, że prawdopodobnie następnego dnia będzie jakaś paskudna klasówka, o które zapomniał, bo Hermiona jako posiadaczka wybitnie spaczonego poczucia humoru zawsze wyglądała na najszczęśliwszą istotę na tym padole tuż przed gruntownym sprawdzeniem wiedzy. Trzeba dodać: wiedzy, którą posiadała w nadmiarze i którą zawsze była gotowa podzielić się z szacownym gronem pedagogicznym.
- Ron, coś ty taki markotny? Nie smakuje ci kolacja? - najgenialniejsza czarownica Hogwartu nagle przypomniała sobie o znerwicowanym Ronaldzie W., który niemrawo skubał ogórki z sałatki. - Daj, zjem, jestem strasznie głodna.
Na Hermionę zwykle można było liczyć. Bywała uszczypliwa, a jej złośliwość często doprowadzała do szału, ale jeżeli ktoś zniósł jej docinki z honorem, mógł liczyć na pomoc. Tym razem jednak Ronowi było tak wstyd, że postanowił sam zmierzyć się ze swoim koszmarem. Podał Hermionie talerz z sałatką i bez słowa wstał od stołu, zmierzając ku wyjściu. W bibliotece czekała na niego cała sterta podręczników, które musiał dogłębnie przeanalizować.
- Co mu się stało? - szczęśliwa właścicielka ogromnych kolczyków podejrzliwie zerknęła na Harry'ego, który w odpowiedzi wzruszył ramionami. Nie udało mu się jednak w ten sposób zniechęcić Hermiony, wręcz przeciwnie, jego tajemnicza mina najwyraźniej wzbudziła w niej niepohamowaną ciekawość....

*

- No wiesz, nie spodziewałam się tego po tobie! - Hermiona skrzywiła się nieprzyjemnie, dolewając sobie soku z dyni. - Przecież to twój najlepszy przyjaciel! Wstydź się!
Harry wcale nie wyglądał na zawstydzonego. Wyglądał za to na człowieka, dla którego wstyd jest wyłącznie pojęciem słownikowym.
- Ciekawe, co ty byś zrobiła, jakby ktoś pozamieniał wszystkie twoje ukochane książki w czekoladowe żaby – mruknął z wyrzutem. - Od ręki transmutowałabyś delikwenta w karakana i nawet nie próbuj mi wmawiać, że byłoby inaczej!
Hermiona zawahała się nieco, mina wyraźnie jej zrzedła.
- Co innego jakaś tam miotła, a co innego książki - odparła w końcu, nie zważając na morderczy wzrok swojego przyjaciela. - Twierdzę stanowczo, że trzeba Ronowi pomóc. Przecież on się doszczętnie załamie, jak zobaczy jaki materiał ma do przerobienia! On nie ma zielonego pojęcie czym jest historia magii!
Harry też nie miał. Obaj od zawsze bezwstydnie żerowali na wiedzy Hermiony. Poza tym mieli szczególny talent do ściągania. Tyle tylko, że przy mistrzu eliksirów mowy być nie mogło o żadnym oszustwie.
- Pomóc? - westchnął zielonooki czarodziej. - Znowu? A co z moją miotłą?
- Ech ty egoisto - warknęła Hermiona. - Najpierw Ron, potem miotła. Innej kolejności nie przewiduję.

*

Ron rzeczywiście bliski był załamaniu nerwowemu, gdy stos zamówionych książek przyfrunął nad jego stolik i upadł z łoskotem na blat, wzbijając w powietrze sporą chmurę kurzu. Bibliotekarka uśmiechała się złośliwie i zza grubych szkieł okularów obserwowała poczynania rudego Gryfona. Gryfona, którego wcześniej nader rzadko miała okazję widywać w bibliotecznym sanktuarium wiedzy wszelakiej. Gdy pojawił się tam tego wtorkowego popołudnia i położył przed nią naddartą i poplamioną kartkę z zagadnieniami historycznymi, jej zdziwienie sięgnęło zenitu. Nie pozwoliła sobie jednak na żaden komentarz, bo nie na tym przecież polegała jej praca. Szybko i nader sprawnie wyszukała potrzebne podręczniki i jednym ruchem różdżki przetransportowała je nad odpowiednie stanowisko.
- Do stu tysięcy gumochłonów, to jest fizycznie niewykonalne! - westchnął Ron do siebie, po czym z niechęcią sięgnął po pierwszy z brzegu podręcznik. - „Siedemnasty wiek” - przeczytał wytłoczone na okładce litery. O siedemnastym wieku miał niewielkie pojęcie. Zdecydowanie nikłe. Prawdopodobnie ktoś się z kimś bił. Może powstało jakieś państwo? A może jakiś zdziwaczały mag dokonał przełomowego odkrycia w dziedzinie zaklęć upiększających? A może...
- Widzę, że wreszcie zająłeś się czymś pożytecznym, Weasley - Ron myślał, że poza podręcznikami nic gorszego nie spotka go w bibliotece. Mylił się. - Ustaliłem wszystko z profesorem Binnsem. Oczywiście poparł mój pomysł dokształcania opornych i niezdyscyplinowanych. Chciałem od razu podzielić się z tobą tą wspaniałą nowiną.
- Dziękuję, panie profesorze... - głos Rona zabrzmiał dość bezbarwnie.
- No, świetnie. Jesteśmy umówieni na jutro. Osiemnasta godzina, w moim gabinecie. A jakby cię przypadkiem znowu brzuszek rozbolał, to zaaplikuję ci wspaniały środek przeczyszczający. Własnej, mistrzowskiej roboty, oczywiście. Gwarantuje, skuteczny jak żaden.
Ron ani przez chwilę w to nie wątpił. I postanowił sobie w duchu, że przenigdy nie będzie już udawać żadnej choroby. Najwidoczniej Siły Wyższe nie darzyły symulantów zbytnim sentymentem.
Po wyjściu Snape'a zapanował krótkotrwała cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu ponurym szelestem kartek. Ron wpatrzył się w portret kardynała de Richelieu, który skrzywił pogardliwie wargi i przewrócił oczami. Prawdopodobnie miał też ochotę na jakiś wyjątkowo cyniczny komentarz odnośnie Ronowego intelektu, ale całe szczęście portretom odmówiono boskiego daru wymowy.
„- Ten, to by się pewnie świetnie dogadał z naszym mistrzem eliksirów” - pomyślał Ron, z trudem tłumiąc ziewnięciem. „- Ma takie... jakieś... dziwne policzki...”
Ostatnia uwaga prawdopodobnie nie odnosiła się do profesora Snape'a, ale całkowitej pewności w tej kwestii mieć nie można. Wiadomo natomiast, że gdy zegar biblioteczny wskazał dziewiątą, rudowłosy Gryfon pochrapywał już w najlepsze z głową opartą na stronie dwieście czterdziestej podręcznika od historii. A ponieważ zbiegi okoliczności miewają czasem dziwaczny humor, bibliotekarka zamiast zareagować natychmiast na tak skandaliczne zachowanie niesfornego ucznia, zagłębiła się w lekturze romansu. W godzinę później z trudem oderwała się od przedostatniego rozdziału, pogasiła wszystkie światła i wyszła, zamykając bibliotekę na klucz. Należałoby dodać, że po raz pierwszy w swojej karierze nie obeszła profilaktycznie książnicy w poszukiwaniu papierków po cukierkach i innych, równie uroczych, uczniowskich rekwizytów.
A stanowisk, przy których zwykle pracowali, nie zaszczyciła najmniejszym spojrzeniem. Na jej usprawiedliwienie przemawia tylko jeden jedyny fakt związany niejako z Siłami Wyższymi. Księżyc bowiem, osrebrzający zwykle wieże Hogwartu, zniknął nagle, jakby połknął go jakiś krwiożerczy potwór.

*

Hermiona siedziała w pozycji „kwiatu lotosu” przed kominkiem, w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Na sobie miała dziwaczne wdzianko w kolorach wybitnie do siebie nie pasujących, a włosy związała srebrną przepaską. Harry spoglądał od czasu do czasu na swoją przyjaciółkę i krzywił wargi w nieprzyjemnym uśmiechu. Za nic nie mógł się skupić na czytanym właśnie podręczniku od eliksirów.
- Hm... Hermionko... - zaryzykował w końcu, po czym odrzucił książkę gdzieś przed siebie. Obiła się o przeciwległą ścianę i wpadła do kosza na śmieci, ku niesłychanej radości dwóch blondwłosych pierwszoklasistek. - Nie uważasz, że dość już tej medytacji na dzisiaj?
Hermiona nie zareagowała. Nadal miała zaciśnięte powieki, a wyraz skupienia widoczny na jej obliczu pogłębił się jeszcze bardziej. Siedziała w takiej pozycji już drugą godzinę i nic nie wskazywało na szybką zmianę tego stanu rzeczy. W Gryffindorze wszyscy zdążyli się przyzwyczaić do dziwactw najlepszej uczennicy Hogwartu i na nikim nie robiły już specjalnego wrażenia.
- Hermiona, Ron jeszcze nie wrócił! - warknął Harry nieco głośniej. Wstał ze swojego dotychczasowego miejsca i uszczypnął Hermionę w policzek. Zareagowała jak zwykle błyskawicznie.
- Aua - Harry miał wrażenie, że właśnie wybito mu połowę uzębienia. - To było nieuzasadnione użycie przemocy.
- Jak najbardziej uzasadnione - Hermiona z trudem rozplątała nogi i z jeszcze większym podniosła się do pozycji pionowej. - Usiłowałam uspokoić umysł i ciało, ale jak widać, w twoim towarzystwie jest to całkowicie niewykonalne. Jak mam pomóc Ronowi w nauce historii, skoro cierpię na problemy egzystencjalne?
Harry jęknąłby prawdopodobnie, gdyby nie obawiał się upierścienionej dłoni Hermiony. Jej problemy egzystencjalne drogo go ostatnio kosztowały...
- Ron jeszcze nie wrócił, a jest po dziesiątej. Bibliotekę dawno zamknęli. Od dwudziestu minut trwa cisza nocna, a korytarzami włada pani Norris.
Hermiona wzrok miała cokolwiek obłąkany, ale szybko wróciła jej zdolność racjonalnego myślenia.
- Może załapał szlaban? - zapytała niepewnie. - A może siedzi gdzieś w jakimś schowku na miotły i dalej zakuwa? Tak mu nagadałeś, że pewnie boi się, biedaczysko, wracać do dormitorium...
- Przestań ze mnie robić potwora bez serca - w głosie Harry'ego zabrzmiała nutka wyrzutu. Hermiona w odpowiedzi parsknęła śmiechem.
- Widzisz, jakby ci to powiedzieć... ja z ciebie nie robię potwora bez serca. Ty nim po prostu jesteś.
Harry zastanowił się chwilę nad tą kwestią i doszedł do wniosku, że obrazi się na Hermionę później. Ale zrobi to w sposób wyjątkowo artystyczny. I diabelski. Nie mógł jednak nie przyznać, że jej stwierdzenie miało w sobie śladowe ilości prawdy...
- Wiesz, pójdę po Mapę - stwierdził stanowczo, opanowując mordercze instynkty. - Zobaczymy gdzie to pan Weasley buszuje po nocy...

*

Pan Weasley nie buszował. Pan Weasley właśnie przekonywał się, że nie jest w dormitorium i odkrycie to wcale go nie ucieszyło. Z przerażeniem wymacał podręcznik, drewnianą ławkę i... wrzasnął tak głośno, na ile pozwoliły mu jego biedne struny głosowe. W panice usiłował przypomnieć sobie, gdzie jest i dlaczego wszędzie pachnie kurzem i starością, a nie woda kolońską Harry'ego Pottera. W końcu wspomnienia z ostatnich godzin zaczęły wracać na swoje miejsca. Grzecznie i w porządku chronologicznym.
Wagary... Snape... kolacja... kardynał de Richelieu...
No tak, biblioteka. Ron zrozumiał wreszcie, że zasnął w bibliotece i został w niej uwięziony. Zrozumiał to jeszcze dogłębniej, gdy uwiesił się klamki zdobiącej drzwi prowadzące na korytarz. Oczywiście nie drgnęła nawet, drzwi z całą pewnością zostały zamknięte.
- Lumos! - zabrzmiał bardzo niepewny i nienaturalnie wysoki głosik. Zaklęcie rozjaśniło mrok. Ron rozejrzał się dookoła i stwierdził, że biblioteka w nocy wcale nie jest taka intrygująca, jak mu się dotąd wydawało. Oczywiście, bywał tu nielegalnie już wcześniej, ale zawsze w towarzystwie Harry'ego i Hermiony. Poza tym drzwi biblioteczne można było wtedy otworzyć jednym, prymitywnie prostym zaklęciem. Dopiero niedawno profesor McGonagall wprowadziła nowe zabezpieczenia, które miały uniemożliwić amatorom nocnych wrażeń korzystanie z wiedzy dla nich nie przeznaczonej. W ten oto sposób Ron został skazany na przymusowy nocleg w przerażającym otoczeniu. A przecież zawsze tak bardzo bał się ciemności...
- Aaaa! - krzyknął nagle, a różdżka upadła na ziemię, zabierając ze sobą nikły promyczek jasności.
Przez drzwi przeleciała przezroczysta postać w równie przezroczystej, zwiewnej kreacji. Biała Dama okrążyła pomieszczenia biblioteki, po czym z gracją zniknęła za kolejną ścianą.
Przeważnie duchy w Hogwarcie były przyjazne. Przeważnie. Ron jednak zbytnio za nimi nie przepadał. Powiedzmy, że czuł dla nich respekt. I wolał, gdy nie znajdowały się w pobliżu.
Różdżka przepadła. Nie mógł jej znaleźć, a ciemność coraz bardziej go denerwowała. Czuł takie nieprzyjemne pieczenie w gardle. Na dodatek boleśnie uderzył się o kant jakiejś szafki, rozsypując wszystkie książki, które się na niej znajdowały.
- Nienawidzę cię! - syknął cicho i jak zwykle wieloznacznie.
- Jakim prawem przerywasz mój zasłużony odpoczynek? - zapytał nagle surowy głos z głębi biblioteki. W głosie tym zabrzmiało szczere oburzenie i ledwie wyczuwalna nutka groźby.
Ron pisnął i, cofając się gwałtownie, znowu wpadł na jakiś regał. Tym razem nie zdołał utrzymać się na nogach. Runął jak długi na posadzkę.

*

- Słuchaj, to niemożliwe - mruknęła Hermiona, po raz kolejny pochylając się nad Mapą Huncwotów. - To po prostu niemożliwe.
Harry najchętniej zgodziłby się ze swoją uroczą przyjaciółką, ale fakty mu na to nie pozwalały. Mapa nigdy nie kłamała.
- Wiem, że niemożliwe – warknął. - No i co z tego? Co z tego, skoro ON nie ma o tym zielonego pojęcia?
Hermiona pokręciła głową z wyraźną dezaprobatą. Harry miał rację. On chyba rzeczywiście nie wiedział, że jego istnienie w szkolnej bibliotece kłóci się z logiką, mimo że logika świata magii jest dużo bardziej rozciągliwa od tej mugolskiej. Ale cóż zrobić, skoro na Mapie bezapelacyjnie migał punkcik z podpisem Armand Jean du Plessis de Richelieu?
- Jakieś głupie dowcipy! To z pewnością sprawka Snape'a! - utarło się, że wszystko co złe, związane jest ściśle z osobą profesora od eliksirów. Mimo to, w głosie Hermiony zabrzmiała niepewność. - Biedny Ron, mam nadzieję, że nie dostanie zawału...
- Hehe, tak oto szkoła zapewnia niewinnym dzieciom traumatyczne przejścia. Wizyta u psychoterapeuty będzie nieodzowna - Harry zaśmiał się ponuro i ponownie zwinął Mapę. -Wyobrażasz sobie jak zareagują inni ludzie, gdy Ron zacznie opowiadać o swoim spotkaniu z kardynałem de Richelieu? Daj spokój, nic tylko do Munga na długotrwałe leczenie! A z odzyskania mojej miotły nici.
- Jeszcze raz wspomnisz o tym kiju ze słomą na czubku, to ci powyrywam wszystkie włosy z głowy. Na coś się w końcu przyda zapuszczanie paznokci.
- Dobra, dobra - Harry podniósł ręce do góry, najwyraźniej poddając się woli absolutu. - Idziemy do tej biblioteki, czy zostawiamy rudzielca na pastwę historii?
Uśmiech Hermiony świadczył dobitnie, że historia zyskała właśnie wroga numer jeden. I ten wróg nie zawaha się bynajmniej przed użyciem niedozwolonych i całkiem nieetycznych środków.

*

- Wszystko przez tego Dumasa - stwierdziło tajemnicze, półprzezroczyste indywiduum, po czym zagrzechotało łańcuchami. - Ani chwili spokoju. Do kroćset, jakby to była moja wina, że Ludwik XIII miał taką smykałkę do rządów, jak ryba do śpiewu operowego!
Ron przed oczami widział miliony kolorowych gwiazdek. Gdzieś ćwierkały jakieś wyjątkowo złośliwe skowronki albo inne pierzaste paskudztwo. Biblioteka kręciła się dookoła własnej osi i najwyraźniej nie zamierzała przystopować.
- A myślałem, że chociaż podczas zaćmienia nikt mi nie będzie zawracać głowy. Ale nie, dla Dumasa to zbytek łaski! Nie dość, że muszę wieczność spędzać w cudzych bibliotekach, to jeszcze nasyłają na mnie niedorostków. Żeby chociaż wysłali kogoś inteligentnego, kogoś, kogo można by wciągnąć do uczonej dysputy! Ale nie! Kardynał de Richelieu i na to nie zasługuje!
Kardynał de Richelieu? Ron wydobył z zakamarków pamięci fotografię statecznego, acz nie cudnej urody mężczyzny, w misternie drapowanych szatach. Genialny czarodziej, świetny polityk. Umarł w siedemnastym wieku....
- Aaaaaa! - Rona nie było stać na żadną sensowną wypowiedź. Wiedział tylko jedno. Postacie historyczne nie powinny bezkarnie opuszczać podręcznikowych stron.
Kardynał przerwał na chwilę swoją tyradę i otaksował rudzielca przenikliwym spojrzeniem. Na jego obliczu rozkwitł niczym niezapominajka po deszczu, pobłażliwy uśmieszek.
- Chłopcze, bądź łaskaw zaniechać tych wrzasków, bo moje delikatne uszy cierpią.
- Ty nie masz uszu! Ciebie nie ma! I dlaczego mówisz po angielsku, skoro jesteś... tfuuu... byłeś francuskim kardynałem!
- To w końcu jestem, czy mnie nie ma? - ironia dziwnego przybysza boleśnie ugodziła Ronowe ego. - Młodzieńcze, nie wyglądasz wprawdzie zbyt inteligentnie, ale spodziewałem się po tobie nieco większej ogłady. Grzeczność w stosunku do osób starszych wiekiem jest nieodzowna.
- Ale.... - zaczął Ron, a na jego policzkach pojawiły się rumieńce wściekłości. Niestety, zaczęta wypowiedź została brutalnie przerwana.
- Nie skończyłem jeszcze - powiedział kardynał wyniośle. - Więc z łaski swojej mi nie przerywaj. Jeśli już chcesz wiedzieć, to posługuję się wyłącznie szlachetną mową moich przodków. Nie splamiłbym się tym waszym angielskim bełkotem. Ale ponieważ wydostałem się z podręcznika anglojęzycznego może mnie zrozumieć każdy anglojęzyczny chłystek. Och Dumas, jak ja ciebie nienawidzę! Taka hańba! Ale ja znajdę sposób, żeby się zemścić! „Od przyjaciół Boże strzeż, z wrogami sobie poradzę!”
Dumas, Dumas... Ron nie należał do gatunku moli książkowych, ale to nazwisko obiło mu się kiedyś o uszy. A nawet o całą łepetynę. Matka poczytywała „Trzech muszkieterów” i akurat tę książkę miała pod ręką, gdy Ron wrócił do domu z trzygodzinnym spóźnieniem. Książka miała wyjątkowo twardą okładkę i Ron długo nie mógł pozbyć się paskudnego guza... Pani Weasley zawsze twierdziła, że silny argument, to podstawa. A Dumasa bardzo lubiła. Podobno za młodu nauczyła się przyrządzać eliksir miłosny jego receptury...
- Eee... panie kardynale? - Ron postanowił nie drażnić półprzezroczystego przybysza. Wspomnienie twardej okładki „Trzech muszkieterów” podziałało jak silny środek uspokajający. - A co właściwie zrobił panu Dumas?
Kardynał zmarszczył groźnie brwi i odetchnął głęboko.
- Co zrobił? Ten szarlatan, który nawet różdżki nie umiał prawidłowo utrzymać w dłoni, zbezcześcił moje dobre imię! Zrobił ze mnie bohatera swoich szmatławych powieścideł! Ale i mojej hańby było mu mało! Spokojnie trwałem sobie w niebycie, rozkoszując się własnym stanem pośmiertnym, a ten drań...- Richelieu najwyraźniej nie mógł znaleźć bardziej dosadnego słowa. - Ten drań rzucił na mnie klątwę! Musiałem z powrotem wrócić na ten plugawy, ziemski padół i znosić jego niewygody. Grawitacja! Kto, do kroćset, wymyślił coś tak męczącego? Dumas zaklął mnie w słowa. Jestem w każdej literze swojego życiorysu, w każdym podręczniku! Nawet nie zdajesz sobie sprawy, młodzieńcze, jak niewygodna może być cyrylica! Tylko w czasie zaćmień księżyca mogę odzyskać na chwilę swoją postać. Ale do szczęśliwego nieistnienia powrotu już nie mam. TEN PRZEKLĘTY DUMAS!
Najwyraźniej Dumas nie był takim znowu kiepskim czarodziejem, skoro udało mu się zakuć w kajdany duszę kardynała de Richelieu. A ta cyrylica? Chińskie znaczki? Ron ze zdziwieniem zauważył, że zaczyna współczuć kardynałowi.
- Może mógłbym panu w czymś pomóc? - zapytał po dłużej chwili milczenia.

*

Hermiona przyłożyła ucho do drzwi biblioteki, po czym zastygła w bezruchu, wytężając słuch. Harry stał w pobliżu i nerwowo obserwował korytarz. Kotka woźnego w każdej chwili mogła pojawić się na horyzoncie, a spotkanie z nią nie byłoby, delikatnie mówiąc, zbyt przyjemnym doświadczeniem dla nocnych wędrowców.
- Słyszysz coś? - Harry odznaczał się wyjątkową niecierpliwością.
Hermiona w odpowiedzi machnęła ręką i dalej trwała przyklejona do drzwi, w charakterze kamiennej rzeźby. Sekundy dłużyły się w nieskończoność.
- Szmer rozmowy - mruknęła w końcu. - Rozmawiają. Ale nie jestem pewna, czy jeden z tych głosów należy do Rona.
- A do kogo innego miałby należeć? - zdenerwował się Harry. - Do carycy Katarzyny? Daj spokój, wystarczy nam Richelieu, nie wymyślaj sobie kolejnych problemów!
- Phy! - parsknęła niechętnie młoda czarownica. - Też mi coś, ja sobie problemy wymyślam! Lepiej zastanów się, jak można otworzyć te drzwi. McGonagall rzuciła na nie jakieś dziwne zaklęcie. Tyle tylko, że nie mam fioletowego pojęcia jakie.
- To je zapytaj - Harry ziewnął ostentacyjnie.
Hermiona zamierzała rzucić jakąś uszczypliwą ripostę, ale...
- Kochane drzwi - zaczęła przymilnie, tonem słodkiego pięciolatka. Harry popukał się w czoło i przewrócił oczami. - Mogłybyście powiedzieć mi jaki czar rzuciła na was profesor McGonagall?
- Apertura,, bachorze - odpowiedziały drzwi zgryźliwie, ku niesłychanemu zdziwieniu dwójki Gryfonów.
- Dzięki - mruknęła Hermiona. – Ty spróchniały klocu drewna. Niech cię korniki zeżrą
- Nawzajem - zachichotały drzwi, a Hermiona chwyciła różdżkę i wypowiedziała zaklęcie.
- Sprytne - dodała po chwili, gdy drzwi uchyliły się posłusznie. - Ta McGonagall ma jednak głowę na karku.

*

- Hermiona? Harry? - Ron zdziwił się niezmiernie na widok dwójki swoich przyjaciół, którzy nagle pojawili się w bibliotece. - Co tu robicie?
- Ratujemy ci skórę, baranie - warknął Harry, ale został szybko spacyfikowany przy pomocy twardego i ostrego łokcia Hermiony. – Aua - dodał odruchowo i wpatrzył się w półprzezroczystą postać siedzącą na pobliskim stole.
Stole?
Postać odpowiedziała równie zaciekawionym spojrzeniem.
- Młodzieńcze, to twoi przyjaciele? - zapytał kardynał. - Panienka ma całkiem interesującą kreację.
Hermiona zarumieniła się wdzięcznie i skinęła głową.
- Nareszcie ktoś docenił mój wybitny gust - syknęła do Harry'ego, który z trudem opanował wybuch śmiechu. Hermiona i dobry gust! Równie dobrze można by powiedzieć, że profesor Snape odznacza się łagodnym charakterem i śpi w towarzystwie pluszowego misia!
- Ron, możesz powiedzieć, co tu się dzieje? - zapytała Hermiona dużo łagodniejszym tonem.
- Obiecałem panu kardynałowi, że mu pomogę - stwierdził rudzielec stanowczo. - Pokonamy Dumasa i...
Ron krótko streścił całą awanturę, a na twarzach Harry'ego i Hermiony niedowierzanie mieszało się z zaciekawieniem. Z przewagą zaciekawienia, bo oboje od zawsze uwielbiali niesamowite historie.
- Każdą klątwę można zdjąć - stwierdziła w końcu Hermiona. - W magii nie istnieje coś takiego jak wieczność. Czar ma swój początek i koniec. Czasem koniec można znaleźć w punkcie wyjścia...
Richelieu wyglądał na usatysfakcjonowanego takim rozumowaniem.
- Też tak sądziłem – powiedział. - Trzeba wyciągnąć antidotum od samego Dumasa. Ja jednak nie jestem w stanie tego zrobić ze względu na swoją sytuację. Jestem tylko treścią szkolnych podręczników...
- Chwileczkę - zainteresował się nagle Harry. - Wszystko pięknie, tylko jak, do kroćset (to powiedzonko było bardziej zaraźliwe od jesiennego kataru) mamy dotrzeć do Dumasa? Kiepski jestem z historii, ale według moich obliczeń facet nie żyje już ze dwieście lat!
- Ja też nie żyję i co z tego - westchnął ciężko kardynał Armand de Richelieu.
Hermiona zastanawiała się dłuższą chwilę. W końcu jej twarz rozjaśnił uśmiech tryumfu.
- Mam pewien pomysł... - stwierdziła radośnie.

*

Poczekalnia oślepiała bielą. Stały tutaj w równym rządku plastikowe krzesła, aktualnie całkowicie puste. Na końcu korytarza znajdowały się ogromne drzwi z napisem „Recepcja”.
Ron rozglądał się dookoła z niepokojem.
- Nie tak to sobie wyobrażałem - stwierdził w końcu. - Nie ma żadnych pięknych kobiet w skąpych ubraniach i nikt nam nie proponuje niebiańskich rozkoszy.
- Pięknych kobiet ci się zachciało - oburzyła się Hermiona. - To ja już ci nie wystarczam? To nie jest Raj, to tylko poczekalnia. Tutaj czeka się na zapis, przydział dostaje się potem.
- I po śmierci też tutaj trafimy? - Ron po prostu nie mógł w to uwierzyć. - Tak tu nieprzytulnie...
No tak, poczekalnia rzeczywiście do przytulnych nie należała, ale trójka podróżników nie miała na to żadnego wpływu. Nikt z żywych nie ma wpływu na wystój zaświatów.
Harry nic nie mówił. Zastanawiał się tylko, czy uda im się wrócić z powrotem do rzeczywistości. I przeklinał na czym świat stoi Hermionę i jej głupie pomysły.
Otóż wymyśliła ona podróż w zaświaty w celu odnalezienia Dumasa i wydobycia z niego sposobu na zdjęcie klątwy z kardynała de Richelieu. Podróż taka była możliwa dzięki pewnemu misternemu zaklęciu i obecności nieumarłego (jeżeli takim mianem można określić biednego kardynała), a także przede wszystkim dzięki kunsztowi magicznemu samej Hermiony. Była naprawdę dobra w rzucaniu zaklęć i obaj z Ronem musieli to przyznać. Tylko jak odnaleźć jedną duszę w gąszczu tysięcy innych? Hermiona stwierdziła, że tym problemem zajmie się potem.
Niestety „potem” właśnie nastąpiło, a rozwiązanie nadal było nieuchwytne. Niemal jak złoty znicz, któremu ktoś doczepił dodatkową parę skrzydełek.
- I co dalej? - zapytał Harry ironicznie tonem z cyklu: „ a nie mówiłem?”
Hermiona udała, że tego „a nie mówiłem” absolutnie nie usłyszała.
- Jak to co, idziemy do recepcji – powiedziała niemal radośnie i ruszyła w kierunku białych drzwi. Ron i Harry popatrzyli na siebie niepewnie, ale ruszyli w ślad za nią. Nie mieli innego wyjścia, tylko ona wiedziała w jaki sposób wrócić do świata żywych.
Puk, puk, puk. Drzwi nie były z drewna. Wydawały dziwnie metaliczny dźwięk. Z głębi pomieszczenia zagrzmiało optymistyczne: proszę wchodzić! Harry chwycił klamkę i nacisnął ją ostrożnie.
- Słucham? - zapytała młoda dziewczyna w bieli, siedząca przy biurku. W pomieszczeniu nie było, poza biurkiem, żadnych innych mebli. - Państwo chcą się zapisać na letni turnus?
Ron zachichotał nerwowo.
- Mamy promocję. Wspaniała okazja. W Piekle Wschodnim jest teraz bardzo sprzyjająca pogoda. Wody termalne, uprzejma obsługa. Żadnych niebezpieczeństw. Uzdrowisko jest oddzielone od części więziennej i doskonale strzeżone. Więc jak? Państwo się decydują?
Wakacje w piekle? Harry czuł, ze absurd właśnie przekracza wszelkie granice.
- Bardzo pani uprzejma, ale mam całkiem inną sprawę - powiedziała grzecznie Hermiona, podchodząc bliżej biurka. - Poszukuję znajomego, nazywa się Aleksander Dumas. Poznałam go dwa tygodnie temu i... - Hermiona kłamała jak z nut. Jak widać, posiadała talent nie tylko w dziedzinach magicznych...
Paniusia przy biurku porzuciła na chwilę swój sztuczny, plastikowy uśmieszek.
- Bardzo mi przykro, ale nie możemy udzielać takich informacji - powiedziała współczująco. -To wbrew zasadom.
- Niech się pani zlituje - w oczach Hermiony zabłysły łzy. - To była miłość od pierwszego wejrzenia. Nie podał adresu, ale... JA NIE MOGĘ BEZ NIEGO ŻYĆ!!!
Tak, Hermiona zdecydowanie była dobrą aktorką. Ron i Harry patrzyli na nią z niemym podziwem. Tymczasem paniusia zamrugała długimi rzęsami i skrzywiła usta w podkówkę. Najwidoczniej przepadała za historiami miłosnymi.
- A przystojny jest chociaż? - zapytała z nadzieją.
- Jak nikt inny - westchnęła Hermiona i wzniosła oczy ku górze, w wyrazie uwielbienia. Wiedziała, że jest na wygranej pozycji.
- Aleksander Dumas, pani powiada - szybki wgląd w dokumentację. - Ma pani szczęście. Przedwczoraj zamówił tygodniowy turnus w hotelu Niebyt. Luksusowe warunki. Wspaniałe korty tenisowe...
- Muszę zobaczyć się z nim jeszcze dzisiaj - oznajmiła Hermiona i jej życzenie spełniło się niemal błyskawicznie.

*

Nie był przystojny. Chociaż o gustach dyskutować nie należy. Siedział przy kawiarnianym stoliku i popijał jakiś drogi alkohol z kieliszka o długiej nóżce. Poza tym coś tam pisał wytrwale i nie zwracał najmniejszej uwagi na otoczenie. Trójkę podróżników zauważył dopiero wtedy, gdy stanęli trzy kroki od niego.
- Słucham? - zapytał uprzejmie. Najwidoczniej udał się właśnie na wewnętrzną emigrację, bo w jego oczach widoczna była jedynie pustka. Prawdopodobnie nie wiedział nawet gdzie się znajduje i co popija drobnymi, dystyngowanymi łyczkami. Pisanie pochłonęło go całkowicie.
- Witamy, panie Dumas - powiedziała Hermiona. - Mamy do pana pewną sprawę.
- Sprawę? - Dumas zdziwił się niezmiernie. Przed jego twarzą zamajaczyły dwie smukłe różdżki.
- Antidotum albo życie - Harry naprawdę starał się wypaść przekonująco. Niestety jego kwestia zabrzmiała raczej komicznie.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - dodał Ron, przypominając sobie, że tak właśnie mówiła jego szacowna rodzicielka, gdy zaganiała go do mycia naczyń.
- Zaraz, chwileczkę, drodzy państwo, to jakaś pomyłka! - Dumas budził się najwyraźniej z twórczego letargu.
- Jak zdjąć klątwę z kardynała de Richelieu? Mów, bo będzie z tobą źle - Hermiona była bardzo poważna. Trudno jej było nie uwierzyć.
- Ale ja przecież już nie żyję! - pisnął pisarz Aleksander i przez przypadek zrzucił ze stołu kieliszek z tajemniczym, alkoholowym napojem. Kieliszek oczywiście roztrzaskał się na kawałki. Nawet w niebie naczynia robią ze szkła. - Zostawcie mnie w spokoju! Co ja mam wspólnego z Richelieu?
- Nie kłam - z różdżki Harry'ego posypały się drobne iskierki. Jedna z nich wylądowała na aksamitnym wdzianku Dumasa i wypaliła w nim dziurę. - Bez głupich żartów. Biedny kardynał musi znosić cyrylicę, a ty nas chcesz bezczelnie oszukać? Jak zdjąć klątwę?
- Ale przecież... - w głosie Dumasa zabrzmiało wahanie. - Dałem mu życie wieczne...
- Wieczność w bibliotece? Też mi przyjemność - oburzył się Ron. Za to Hermiona uśmiechnęła się tak jakoś... marzycielsko. - On ma dosyć wieczności na ziemi. Nie lubi grawitacji. Nienawidzi książek i marzy o kieliszku czerwonego, wytrawnego wina. Niech pan go wreszcie uwolni!
Zapadła cisza. Tylko Dumas wzdychał co chwilę.
- Nie pomyślałem o tym winie - stwierdził w końcu. - Może macie racje? Znudziły mnie te wszystkie powieści w odcinkach - wskazał na plik częściowo zapisanych kartek. - Do kroćset, przecież mam urlop! Zawsze chciałem nauczyć się pływać...
Trójka wędrowców popatrzyła na siebie porozumiewawczo.
- Niech kardynał wypowie hasło „Chwilo przestań trwać”. Goethe dobrze grał w ruletkę... - dodał Dumas w ramach usprawiedliwienia.- Byliśmy razem na wakacjach w Piekle...
A potem zabrzmiało już tylko donośne: RITORNO i nieletni wielbiciele przygód za trzaskiem i hukiem wylądowali z powrotem w starej, dobrej, szkolnej bibliotece.

*

Profesor Severus Snape obudził się w środku nocy zlany potem. Dręczyły go jakieś paskudne koszmary, związane oczywiście z osobą tego małego bandyty, Pottera.
Dysząc ciężko leżał w rozkopanej pościeli, ciesząc się w duszy, że Potter był wyłącznie wytworem jego zdruzgotanej pracą pedagogiczną wyobraźni. W końcu przechylił się nieco w bok i sięgnął po szklankę wody mineralnej. Smakowała dziwacznie...

*

- To był cios poniżej pasa, drogi Ronaldzie - skwitowała Hermiona. - Biedny Snape może tego nie wytrzymać.
- To nie moja wina, że środek przeczyszczający przez przypadek wpadł mi do jego szklanki. Sama mnie popchnęłaś! - Ron wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu.
- Moja biedna miotełka... - rozczulił się Harry, zamykając drzwi biblioteki. - Ron, ja ci tego nie daruję!
- Mógłbyś przestać? - zapytała przesadnie słodko Hermiona, a Harry przezornie odskoczył. I nie powiedział standardowego „aua”.
Gdzieś w zaświatach, w wygodnym, kawiarnianym fotelu zasiadł kardynał Armand de Richelieu. Spojrzał na Aleksandra Dumasa, a potem na wielką szachownicę zajmującą cały stolik.
- No i jak, panie Wielki Pisarzu? Jeszcze partyjkę? - zapytał ironicznie, po czym podniósł do ust puchar pełen najprzedniejszego, czerwonego wina.


koniec


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Śro 22:29, 05 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Katakumby Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin