Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

HPff Zbroja Życzeń/pierwsza część Tryptyku

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Katakumby
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 21:02, 02 Gru 2007    Temat postu: HPff Zbroja Życzeń/pierwsza część Tryptyku

ZBROJA ŻYCZEŃ


Pokój wspólny Gryfonów, bliżej nieokreślona pora nocna


Hermiona z niemal teatralnym kunsztem zakrztusiła się winogronkiem. Ostatnimi czasy pochłanianie tych owoców zyskało zaszczytne pierwsze miejsce na jej prywatnej liście maniactw. Tuż przed cytowaniem różnych dziwnych regułek po łacinie i piciem herbatek odchudzających.
- Hmm... jakby ci to powiedzieć, Ron... - Harry z dezaprobatą zerknął na prychającą Hermionę, po czym cały ciężar uwagi przerzucił na swojego rudego przyjaciela.
Ron wyglądał jak wcielenie nędzy i rozpaczy. Przygarbiony i zmięty, bezskutecznie usiłował sprawiać wrażenie nieistnienia. Na jego piegowatej, groteskowo pobladłej twarzy, zastygł wyraz niedowierzania.
- ... obawiam się, że jesteś skończony idiotą - dokończył Harry stanowczo. Nie mógł się powstrzymać, z całej siły przyłożył Hermionie w plecy. Odkaszlnęła rozdzierająco i zamilkła.
- No wiem, wiem - westchnął Ron. - To nieuleczalne. Ale Harry, co ja mam teraz zrobić? Przecież on mnie zabije! Zginę w męczarniach! Czytałem gdzieś o takim specyfiku, który powoduje puchnięcie organów wewnętrznych. Wyobrażasz sobie? Być zabitym przez własną wątrobę wielkości łoża małżeńskiego? Rozrywa ci skórę i...
- RON! - przerwał mu Harry. - Zaraz dostaniesz w zęby! Siadaj i zamknij się na pięć sekund. Muszę pomyśleć.
Hermiona uśmiechnęła się ironicznie i sięgnęła po kolejne winogrono.
- Accio winogrona - mruknął Harry i odstawił talerz na drugi koniec stołu. Czynności tej akompaniował jęk rozpaczy wydobywający się z piersi wielbicielki diety owocowej. Ron nerwowo stukał opuszkami palców w oparcie krzesła, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Zapadła pełna oczekiwania, nabrzmiała urazą cisza, która jednak wkrótce została przerwana.
W sposób jak najbardziej brutalny.
- Ja proponuje niebieską trumnę - stwierdziła Hermiona, wpatrując się w swoje, pomalowane na bordo, paznokcie. Tandeta jest ostatnio w modzie. Do tego trzeba kupić jakiś wieniec pogrzebowy... Harry, jak myślisz, gerbery będą dobre?
- Do niebieskiej trumny? Zwariowałaś? - odparł Harry bezwiednie i zagryzł wargi. - Mam lepszy pomysł....
- Tak? - zdenerwował się Ron. - Pewnie bukiet białych róż byłby odpowiedniejszy na MÓJ pogrzeb, co?
- Och Ron, uspokój się. Urządzimy ci naprawdę wspaniałą stypę.. Właśnie, zjadłabym coś - Hermiona tęsknie popatrzyła na winogrona. - Harry?
Harry uśmiechał się szeroko. I wielce chochlikowato.


Kilka godzin wcześniej...


Ron, pogwizdując pod nosem jakąś trudną do zidentyfikowania melodię (jeżeli tak szumnym określeniem można nazwać szereg fałszywych tonów przyprawiających przypadkowego słuchacza o ból w okolicach żołądka), przemierzał korytarz, jakby był jego udzielnym władcą. Życie ogólnie rzecz biorąc było w porządku. Piątek, wolność i nicnierobienie, perspektywa dwudniowego lenistwa z jakimś kryminałem w ręku („Zabić majonez” albo „Niesamowite przygody Gotarda Pogromcy Mugoli”) i cała masa słodkości z Miodowego Królestwa. Ron miał wielką ochotę odtańczyć taniec radości, ale zrezygnował z tego pomysłu, bo korytarzowa podłoga była świeżo wypastowana. Specjalnego talentu w dziedzinie Jazda Artystyczna Na Posadzce rudzielec nie posiadał, więc wolał nie ryzykować bolesnego upadku. W zamian za to podgłośnił wygwizdywaną „melodię”, zrzucając z dachu kilka mniej wytrzymałych gargulców.
Zbliżał się właśnie do obrazu przedstawiającego Grubego Mnicha Wiszącego Na Drzewie, gdy zza zakrętu wypadła na podobieństwo błyskawicy jakaś istota. Sądząc po furkocących blond warkoczach, istota zdecydowanie płci pięknej. Ron przystanął zdziwiony.
- Ki diabeł? - mruknął do siebie. Nie uzyskał jednak odpowiedzi na to pytanie. Już chciał ruszyć w dalszą drogę, gdy w ślad za tajemniczym długowłosym indywiduum przemknęło kolejne. Dla odmiany męskie.
- Agnes! Gdzie jesteś?! Poczekaj! - wrzasnął dziwny osobnik i zniknął w półmroku. Ron słyszał jego pospieszne kroki na schodach prowadzących do hallu.
- Hem - zastanowił się, ale zamilkł, przypomniawszy sobie, że objaw mówienia do siebie źle jest widziany w świecie czarodziejów. Wzruszył więc ramionami i pewnym krokiem pokonał pechowy zakręt. Znalazł się w wąskim korytarzyku, który bynajmniej nie przypominał scenografii horroru. Wręcz przeciwnie, Ronowi zawsze wydawało się, że to najbardziej prozaiczny zakątek w całym Hogwarcie. Ot kilka zakurzonych zbroi, a na ścianie bohomaz przedstawiający jelenie na rykowisku.

Nagle jednak...

- Chłopcze!
Ron wysoko uniósł brwi i podejrzliwie zerknął na jelenie. Uśmiechnęły się do niego głupkowato i powróciły do ostrzenia poroża. Żaden nie wykazywał ochoty na pogawędkę.
- Chłopcze, głuchy jesteś? Ta dzisiejsza młodzież, phy!
Ron rozejrzał się dookoła, ale nic podejrzanego nie zauważył.
- Do pięciu tysięcy połamanych mieczy, podejdziesz tu, czy nie?!
- Gdzie mam podejść? - zapytał z lekka ironicznie, bo sytuacja zaczęła go drażnić.
- TU - głos zagrzmiał donośniej. - Ostatnia zbroja, tępaku!
Ron nie przepadał, gdy ktoś nazywał go tępakiem, ale posłusznie przemierzył korytarz i stanął na wprost ostatniej zbroi. Korytarz kończył się ślepą ścianą, a zbroja stała tuż przy niej. Była duża i, w przeciwieństwie do towarzyszek, doskonale wypolerowana.
- No i? - zaryzykował Ron, ciągle z ironicznym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. Uśmiech ów zniknął jednak zadziwiająco szybko, gdyż przyłbica zbroi uniosła się i kłapnęła ze zniecierpliwieniem.
- No i to, nastoletni pajacu, że zamierzam spełnić twoje życzenie. Z łaski swojej streszczaj się, bo ta ostatnia dwójka przygłupów zupełnie mnie wykończyła. On chciał z nią, ona nie i taka robota. Nigdy nie zrozumiem śmiertelników.
- Życzenie? - Ron zastanowił się, czy Harry nie wsypał mu przypadkiem czegoś do soku z dyni. - Moje życzenie?
- Nie, chińskiego uczonego - zbroja najwyraźniej nie była w humorze. - Czy wszyscy ludzie muszą mieć kakao zamiast mózgu?
- A czy mógłbyś... mogłabyś...wyrażać się w sposób odrobinę bardziej uprzejmy? - w oczach Rona zabłysły niebezpieczne iskierki; łatwo było wyprowadzić go z równowagi.
W zbroi coś zabulgotało. Wokół pojawiły się smugi szaroburego dymu.
- Patrz na ścianę, kre... miły chłopczyku - zbroja wypluła z siebie ostatnie słowa z nienawiścią tak gęstą, że niemal można było ją kroić nożem.
Przez chwilę nic się nie działo. Ceglana ściana wyglądała całkiem normalnie, mimo iż Ron wpatrywał się w nią intensywnie. Dopiero po kilku śmierdzących dymem minutach coś się zaczęło zmieniać. Ściana jakoś tak... zbielała. Zniknęły też krawędzie cegieł. Na samym środku rozbłysł kolorowy napis:

PREZENTACJA NUMER 65847128 (...)

- Mam robić za ścieżkę dźwiękową? - zapytała zbroja z pozorną usłużnością. Ron zaprzeczył ruchem głowy, wielce zaintrygowany obrazem, który pojawił się na ścianie w miejsce kolorowych liter. Draco. Draco Malfoy, tę twarz poznałby nawet na końcu świata i to po pięciu kubłach wiśniówki. Co on robi? Myje zęby. Na sobie ma jakiś fikuśny szlafrok z zielonego materiału.
O, właśnie popluł sobie zdrowo, odłożył szczoteczkę i zmierza ku kabinie prysznicowej. Rozbiera się...
- Ej!!! Co to ma niby być!? - Ron parsknął z niesmakiem. - Porno? Zgoda, tylko dlaczego z tym debilem w roli głównej!?
- Ech, wybacz, pomyliłem prezentacje... - zbroja wydawała się być nieco speszona. Malfoy błyskawicznie zniknął ze ściany, ku niesłychanej uldze biednego Rona. - Teraz patrz.
Obraz zmienił się diametralnie. Ron ze zdziwieniem przyglądał się pokojowi wspólnemu Gryfonów. Wyglądał on całkiem normalnie, chociaż... cały był obwieszony kolorowymi transparentami. „Vivat Ron!!!” krzyczał jeden z nich, znajdujący się najbliżej kominka.
W siedzącej w fotelu postaci, otoczonej wianuszkiem podekscytowanych dziewcząt, Ron rozpoznał siebie samego. Siebie, z łaskawym uśmiechem na ustach i w papierowej koronie na rudych włosach.

- Ron, czy to prawda, że zabiłeś tego śmierciożercę jednym zaklęciem?- zapytała bardzo ładna blondynka z czwartego roku i zaczerwieniła się aż po nasadę włosów.
- Minister naprawdę zaprosił cię na chrzciny swojego czwartego wnuka? - chciała wiedzieć inna, dumna posiadaczka długiego, ciemnego warkocza.
- Ronuś, ale zaprosisz nas na wakacje na Cypr, do swojej willi? Zawsze chciałam pojechać na Cypr...
- Słyszałam, że tydzień temu dostałeś jeszcze jedną wyścigową miotłę. Ile to już razem? Dwadzieścia?
- Ron, nie wybrałbyś się ze mną na romantyczny spacer przy świetle księżyca? Taka piękna noc...
Ron Ze Ściany nie odpowiadał, tylko mrużył uwodzicielsko oczy i co pewien czas wkładał sobie do ust winogronko. Dwie drugoklasistki wachlowały go pękami pawich piór. Cały pokój tonął w łagodnej, skrzypcowej muzyce...

Ron Rzeczywisty miał bardzo głupi wyraz twarzy. Maślany wzrok i szeroko otwarte usta. Zawsze marzył o willi z basenem na Cyprze. No i o...
- Sława - mruknęła zbroja. - Wszystkie nastoletnie matoły marzą o sławie. To takie banalne. Mogłeś wymyślić coś oryginalniejszego. Cóż, nawet ten blondynek przed lustrem wydawał mi się ciekawszy.
- Zardzewiały zboczeniec - warknął Ron ponuro. Piękna wizja rozwiała się. Ściana znowu była ceglana i całkiem zwyczajna. – Możesz sprawić, żeby to się stało rzeczywistością?
- Hmm... z tego co mi wiadomo, ten, jak mu tam, Malfoy, kąpie się codziennie (Ron skrzywił się paskudnie), ale nie o to ci chyba chodzi, czyż nie? Tak, mogę spełnić to twoje durne, naiwne życzenie, aczkolwiek tylko i wyłącznie w zamian za pewną małą usługę.
- Zgoda, dla willi z basenem i piwniczki pełnej greckiego wina zrobię wszystko - odparł szybko Ron, zapominając o starej zasadzie obowiązującej w świecie magii: nigdy nie ufaj istocie, której nie możesz spojrzeć w oczy (podpunkt a: omijaj szerokim łukiem stare, zgryźliwe zbroje, które obiecują ci gwiazdkę z nieba i parę meteorytów na dokładkę). Obietnice mają niestety to do siebie, że zawsze istnieje ktoś, komu się je składa. I ten ktoś zwykle żąda, żeby zostały wypełnione co do okruszyny.
- W takim razie umowa stoi - zbroja zachichotała makabrycznie. - Będziesz sławny, piękny i bogaty. Będziesz miał tę swoją willę z basenem i setki mioteł wyścigowych. Wszystkie dziewoje będą się biły o każde twoje zezowate spojrzenie. Dam ci wszystko, co będziesz chciał, pod jednym tylko warunkiem...
- Możesz się streszczać? - Ron niecierpliwie przestępował z nogi na nogę.
- Jasne - zbroja straciła na chwilę wątek. - O czym to ja... aha, zadanie. Pójdziesz teraz do swojego profesora od eliksirów i powiesz mu, że wygląda jak zdechły nietoperz, a byle gumochłon góruje nad nim potęgą intelektu i seksapilem. Możesz też wspomnieć coś o nosie. Pozostawiam tę kwestię twojej nieokiełznanej, młodzieńczej wyobraźni.
Rona zatkało. Całkowicie. Zbladł i zachwiał się nieco. Oczyma wyobraźni ujrzał swoje poskręcane dziwacznie zwłoki.
- Wiesz, ja w sumie aż tak bardzo nie przepadam za greckim winem... - wyjąkał w końcu niepewnie. - I nie muszę mieć koniecznie aż tylu wyścigowych mioteł.
W odpowiedzi rozległ się śmiech.
- Umowa jest umową, kochasiu. Paskudny los czeka każdego, kto spróbuje oszukać Zbroję Życzeń. Na twoim miejscu wolałbym chyba jednak spotkanie z tym nietoperzowatym profesorem, bo śmierć z jego ręki będzie zdecydowanie bardziej humanitarna...
- Nie, nie, nie! - wrzasnął Ron. Odwrócił się na pięcie i uciekł. Aż do wieży Gryffindoru gonił go skrzypiący chichot i przerażające łomoty.


Pokój wspólny Gryfonów, pora mniej więcej ta sama, co na początku


- I myślisz, że Zbroja Życzeń da się tak po prostu zamknąć w składziku? - głos Hermiony ociekał jadem. - Wybacz, że zapytam, ale czy ty ogóle wiesz CO to jest Zbroja Życzeń?
Harry nie miał zielonego pojęcia, ale nie zamierzał się do tego przyznawać.
- Też mi problem - wzruszył ramionami. - Zwykłe żelastwo, które uwielbia doprowadzać uczniów do histerii.
- Taa, żelastwo - warknęła Hermiona. - Żelastwo, które czterdzieści lat temu powiększyło kolekcję gargulców na dachu o kilka nowych, interesujących egzemplarzy. Gdybyś przeczytał wreszcie „Historię Hogwartu”, to nie gadałbyś takich bzdur. Wiesz jaka z tego była afera? Sześciu uczniów rozpłynęło się w powietrzu! Dopiero po kilku miesiącach badań specjalnie powołana komisja wpadła na te gargulce. Ron, dobrze się czujesz?
Ron zzieleniał nieco na twarzy, ale na pytanie Hermiony odpowiedział potakującym ruchem głowy.
- I co, nie przerobili tej zbroi na blachodachówki? - zdziwił się Harry.
- Nie mieli jak, zbroja wsiąkła. Nie mogli jej znaleźć. W końcu doszli do wniosku, że Hogwart ją znudził i poszła straszyć w jakimś innym zamczysku.
- Ale nie poszła - głos Rona zabrzmiał nieco piskliwie. - I teraz jestem między tyfusem, a cholerą. Snape albo gargulec, brrr...
- Twoja głupota nie zna granic. Willi z basenem się zachciało, co? - Hermiona była zła. I głodna. A to nie zwiastowało zbyt dobrze. - Snape w sumie jest mniej groźny. Przecież cię nie ukatrupi, to nauczyciel. Wysłaliby go za morderstwo do Azkabanu! Aczkolwiek obawiam się, że do końca pobytu w szkole będziesz niemagicznym sposobem pucował wszystkie toalety...
- Nie zostawiajcie mnie, wymyślcie coś, litości! - jęczał Ron, tarmosząc sobie włosy na głowie. - Ja nie chcę przez resztę życia sterczeć na dachu! To niesprawiedliwe!
- Nie ma sprawiedliwości na tym świecie - stwierdził Harry sentencjonalnie. - Hermiona, jakieś pomysły?
Najinteligentniejsza czarownica w Hogwarcie zmarszczyła brwi i wskazała na talerz z winogronami.
- Dobra, dobra - westchnął Harry i popchnął talerz w jej kierunku. - To co robimy?
- Idziemy na mały spacerek – odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem.


Biblioteka


- ... i cała masa takich małych, różowych muszelek, wyobrażacie sobie? Turkusowe morze, słoneczko, drink z palemką....
- Ja ci dam palemkę - zdenerwowała się Hermiona, oświetlając sobie książkę płomykiem różdżki.
- Tak jak myślałam, jest - dodała. Harry i Ron zajrzeli jej przez ramię.
- No, jest - zgodził się Ron. - Jak się uda, to dam ci połowę moich wyścigowych mioteł. I jedno ferrari. Aua! - syknął z dezaprobatą, bo Harry potraktował go encyklopedią zaklęć wizualnych, a było to obszerne tomisko w twardej okładce.
- Teraz trzeba tylko zwabić naszego ukochanego profesora - Hermiona znacząco popatrzyła na Harry' ego. - Kto na ochotnika?
Harry udawał, że nie rozumie żadnych aluzji, ale na wiele się to nie zdało.
- Niech będzie, coś wymyślę - westchnął w końcu niechętnie. - Może jakiegoś ducha zatrudnię albo coś... Tylko niestety zostaniecie bez peleryny-niewidki, bo bez niej mi się nie uda.
- Od zbroi dzielą nas schody i dwa korytarze. Poradzimy sobie - odparła Hermiona.
Po kilku minutach Harry bezszelestnie opuścił bibliotekę i pobiegł do lochów.


Piąte piętro, korytarz


Plan opierał się na złudnym przekonaniu, że o tak późnej porze profesor Snape będzie otępiały i senny i nie zdoła odróżnić iluzji od rzeczywistości. Ron miał poważne wątpliwości, czy Snape KIEDYKOLWIEK jest senny, ale nie powiedział tego głośno, bo Hermiona miała bardzo nieprzyjemną minę. No a na niej opierało się praktyczne wykonanie zadania, więc nie należało jej się narażać. Istniał jeszcze jeden haczyk. Jak zareaguje zbroja, gdy się dowie, że jej ofiara zdołała wypełnić umówioną misję? Istniała możliwość, że i tak będzie chciała zamienić Rona w gargulca... O willi z basenem rudzielec przezornie przestał marzyć, bo Hermiona powiedziała, że zbroja nigdy nie spełniła żadnego, pozytywnego życzenia. Przynajmniej „Historia Hogwartu” o takim fakcie nie wspominała, a jeśli chodzi o dogłębną znajomość dzieł bibliotecznych, wiedza Hermiony nie miała sobie równych.
- Najpierw mówisz, że tej zbroi nie da się tak po prostu wynieść, a teraz chcesz ją wyrzucić przez okno? - Ron zdecydowanie miał dosyć wrażeń jak na jedną noc. - Nic już nie rozumiem, ona jest na pewno strasznie ciężka!
- Jesteś ciemny jak tabaka w rogu - odparła Hermiona cierpko. - Nie zamierzam jej wyrzucać przez okno. Zamierzam ją zmusić, żeby sama przez nie wyskoczyła. I do tego celu potrzebna mi iluzja.
- A Snape? Po co nam w takim razie Snape? Przecież jak nie będzie zbroi, przestanie mnie wiązać obietnica!
- Ron, kochanie, pomyśl. Obietnica została przypieczętowana czarem i nawet, gdybyśmy pocięli zbroję na kawałeczki, to i tak czeka cię spotkanie trzeciego stopnia z profesorem Snapem. W przeciwnym razie gargulec i słodki kamienny żywot.
- To znaczy, że dostanę jednak tę willę z basenem? – zapytał z nadzieją.
- Och, obawiam się, że nie, Ronuś - w głosie Hermiony nie zabrzmiała nawet szczypta współczucia. - Obietnice składane przez magiczne przedmioty dezaktualizują się, jeżeli coś się tym przedmiotom stanie. Tak po prostu jest. Martwy przedmiot ożywiany jedynie przez magię znika ze świata całkowicie, człowiek natomiast... Ron, naprawdę nie mamy teraz czasu na rozważania teologiczne! Muszę się skupić! - otworzyła Księgę Iluzji Doskonałych na odpowiedniej stronie i patrząc w tekst machnęła różdżką, wypowiadając przy tym jakieś dziwaczne zaklęcie. Potem jeszcze jeden ruch i jeszcze jedno zaklęcie. Przez chwilę nic się nie działo. Po minucie jednak coś dziwnego stało się z Hermioną, jej postać zwiększyła się dwukrotnie; z jednej głowy zrobiły się dwie, z dwóch rąk – cztery. Rudzielec przyglądał się temu widowisku w niemym osłupieniu.
Przed nim stały już dwie Hermiony.
Identyczne w każdym szczególe.
- Udało się - powiedziała jedna z nich, prawdopodobnie ta prawdziwa. - Teraz mój iluzyjny odpowiednik pójdzie do zbroi i wymówi odpowiednie życzenie. Oczywiście zbroja zada mu jakieś zadanie, ale nie będzie ono miało najmniejszego znaczenia. Iluzja rozwieje się za kwadrans, a magiczne zobowiązanie razem z nią.
- I TO mówi? - zaryzykował Ron, patrząc na Hermionę Drugą.
- Oczywiście, że mówię - oburzyła się szczerze. - Jestem Iluzją Doskonałą.
Ron marzył już tylko o dużym kubku mocnej kawy. Z odrobiną rumu.
Tymczasem Hermiona Druga sprężystym krokiem minęła zakręt i znalazła się w korytarzu, który za swą siedzibę obrała Zbroja Życzeń.

*

- Dziewczyno, podejdź no tu! - zagrzmiał metaliczny głos nabrzmiały ironią. - Głucha jesteś?
Hermiona Druga posłusznie podeszła i omiotła zbroję badawczym spojrzeniem.
- Czym jesteś?- zapytała poważnie.
- Czym?! Cóż za obraza! Chyba KIM! Jestem Zbroją Życzeń i właśnie zamierzam spełnić twoje głupie, nastoletnie życzenie. Patrz na ścianę - chwila ciszy. - Tfuu, co to jest?
Cały korytarz wypełnił się dymem. Na zbielałej ścianie wykwitł ognisty napis „PREZENTACJA NUMER (KTÓRYŚ TAM Z KOLEI)”, ale zniknął bardzo szybko, ustępując wizerunkowi okna. Otwartego okna.
- Co to ma być za życzenie? - chyba po raz pierwszy w życiu zbroja była autentycznie zaskoczona. - Chcesz zostać szklarzem? A może marzy ci się samobójstwo?
Hermiona Druga uśmiechnęła się lekko.
- Spełnisz każde moje życzenie? - zapytała przymilnie.
- Jasne, jasne, dziwna dziewczyno - zgodziła się zbroja. - Oczywiście tylko i wyłącznie w zamian za zadanie. Wymyślone przeze mnie.
- Zgadzam się - odparła Hermiona Druga stanowczo.
Korytarz momentalnie wypełnił się magicznym dymem.
- Pójdziesz teraz do szkolnych szklarni i powyrywasz wszystkie mandragory. Żadnych nauszników, żadnych rękawiczek. Jeśli uda ci się ta, między nami mówiąc, całkowicie niewykonalna sztuka, ja zrobię wszystko, czego tylko sobie zażyczysz.
- Nie ma rzeczy niemożliwych - powiedziała Hermiona Druga i filuternie zatrzepotała rzęsami.

*

Hermiona Rzeczywista gorączkowo kartkowała księgę. Mieli już mało czasu, cztery minuty.
- Musi się udać! - szepnęła do siebie i machnęła różdżką.- Mam nadzieję, że zbroja nie wyczuje podstępu...

*

Nie wyczuła. Nie wpadła na to, że ktoś byłby w stanie wyprowadzić ją w pole. Hermiona Druga podeszła do okna i otworzyła je. Wpadło przez nie kilkanaście świeżo wyrwanych z ziemi mandragor. Każda z nich miała zakneblowane usta.
- Nie, to niemożliwe! - krzyknęła zbroja. – Jak to zrobiłaś, podstępna dziewczyno!?
- Mam talent - odparła spokojnie Hermiona Druga. - A teraz spełnij moje życzenie. Spójrz na ścianę.
Zbroja przekręciła się ze skrzypem. Obraz widniejący na ścianie zmienił się nieco. Okno uchyliło się właśnie i...
- Nieee! - zbroja wrzasnęła, ale było już za późno. Musiała spełnić życzenie. Gdy Hermiona Druga rozpływała się w powietrzu, rozległ się dramatyczny trzask i dziedziniec Hogwartu wypełniły drobne odłamki lśniącego żelaza.


Lochy, kilkanaście minut przed „samobójstwem” Zbroi Życzeń.


Harry przytulił policzek do przyjemnie chłodnej ściany i wpatrzył się w masywne drzwi prowadzące do lokum profesora Snape'a. Nie bał się, czuł raczej pewnego rodzaju obrzydzenie. To tak, jakby jakaś paskudna ciecz spływała mu w gęstych kroplach za koszulę, wydzielając przy tym obrzydliwy zapach.
- Ech... - młody czarodziej westchnął ciężko i powrócił do rozstrzygania aktualnie palącej kwestii. Jak wywabić belfra z komnaty? Jak wywabić krwiożerczego belfra z komnaty tak, żeby przypadkiem nie trafić w jego szpony i nie skończyć na „dywaniku” u McGonagall z dożywotnim szlabanem na karku? Problem był wielce skomplikowany i wymagał drobiazgowej analizy. Tyle tylko, że czasu na takie analizy nie było zbyt wiele...
Olśnienie, jak to zwykle z olśnieniami bywa, przyszło nagle, jak grom z jasnego nieba. Harry przypomniał sobie o wynalazku, o którym opowiadał mu kiedyś Syriusz. Co może zbudzić nawet nieboszczyka, wywołując u niego atak histerii? Śpiewający budyń! Nic tak nie drażni wrażliwych włókien nerwowych jak artystycznie sfałszowany chorał gregoriański. A Snape, cokolwiek by o nim nie powiedzieć, odznaczał się słuchem wyjątkowo wrażliwym na fałszywe dźwięki. Na własnej skórze przekonał się o tym Ron, bezwiednie nucąc przy przyrządzaniu eliksiru.
„ - Za bezgłową rzeźbą Driady”- pomyślał Harry odkrywczo. „- Tam zostawiłem resztę budyniu, zanim mnie Filch przyłapał i zawlókł do swojego kantorka.”
Pomysł należało zrealizować w trybie natychmiastowym. Harry kilkoma susami pokonał korytarz i po stromych schodach wspiął się aż na drugie piętro. Skrytka za rzeźbą okazała się nienaruszona. Starannie zawiązany woreczek pełen galaretowatej substancji znajdował się na swoim miejscu, we wnęce.
- Bingo - nieletni czarodziej uśmiechnął się do siebie z satysfakcją i ponownie zagłębił się w mroki lochów. Tuż przed drzwiami komnaty Snape'a rozsupłał sznurek krępujący worek z budyniem. Momentalnie zagrzmiał upiorny jazgot, z którego z trudem można było wyłowić łacińskie słowa.
- Co to za hałas?! - po krótkiej chwili rozległ się nabrzmiały oburzeniem głos należący do mistrza eliksirów.
Snape wyglądał tak, jakby się wcale nie kładł. Szata leżała na nim wprost idealnie. Jedynym elementem niezwyczajnym były włosy, nastroszone i skudlone, jakby ich właściciel przed momentem usiłował je sobie wyrwać z głowy, roztrząsając jakiś problem egzystencjalny.
- Kto tu jest?! - warknął belfer, zapalając zaklęciem koniec różdżki. Nikogo oczywiście nie zobaczył, bo Harry' ego dokładnie skrywała peleryna-niewidka.
Budyń wył jak opętany.
- Potter, jeżeli to ty... - niewypowiedziana groźba zmroziła chłopaka do szpiku kości. Niemal bezszelestnie skierował się ku schodom. Niemal. Nawet budyń nie zdołał zagłuszyć paskudnego potknięcia.
Snape wymruczał jakieś zaklęcie, ale Harry zdołał pozbierać się z posadzki i zniknąć za zakrętem. Nie bardzo uśmiechała mu się rola ściganej zwierzyny, ale nie miał innego wyjścia. Musiał doprowadzić profesora na piąte piętro.
„- Ron, jak jeszcze raz wpakujesz się w takie wariactwo, to cię osobiście utrupię”- pomyślał, usiłując złapać oddech. Za sobą słyszał ciężkie kroki „łowcy” i przeklinał się za kiepską kondycję. Miotła miotłą, ale przydałaby się od czasu do czasu mała rundka biegiem dookoła zamku...


Piąte piętro, korytarz


- Z tymi mandragorami dobre było - powiedział Ron z podziwem. - Twój geniusz momentami mnie przeraża. Musisz być aż ta nieomylna?
- Nie, żebym ci chciała wypominać, ale to dzięki mnie jeszcze nie jesteś z kamienia. Stawiasz mi pięć kilogramów winogron. I sześć opakowań czerwonej herbaty.
- A ja myślałem, że ty tak bezinteresownie... - Ron skrzywił się nieprzyjemnie. - Zwariowałaś, co ty wyrabiasz?
Hermiona włożyła na siebie hełm. Z pióropuszem.
- No co, nie do twarzy mi? - zapytała lekko. - Ładnej dziewczynie we wszystkim ładnie.
Ron parsknął cicho.
- Uważaj, sprawa gargulca nie jest jeszcze przesądzona! - ostrzegła, po czym przeobraziła się w niekształtnego rycerza zakutego w zardzewiałe żelastwo. - Mam nadzieję, że Snape o tej porze nie będzie zbyt błyskotliwy. Otwórz z łaski swojej książkę na czterdziestej stronie i wyczaruj taki ekran, jaki miała Zbroja Życzeń. Nie jesteś ciekawy o czym marzy nasz mistrz eliksirów?

*

Aktualnie Snape'a opanowała fala morderczych myśli, a jego podstawowym marzeniem była zupełnie niemagiczna, acz wyjątkowo dobrze naostrzona, siekiera. Jego zmysł muzyczny cierpiał katusze, a wyobraźnia podsuwała obrazy najkrwawszych tortur z okresu Świętej Inkwizycji.
Potter. Tylko on byłby na tyle głupi, żeby po nocy włóczyć się po Hogwarcie z opakowaniem śpiewającego budyniu. Tym razem przesadził i Snape poprzysiągł mu zemstę. Złapie tego obrzydliwego małolata, wsadzi do kotła z wrzącą lawą i...
...skąd, u diabła, wytrzasnąć wrzącą lawę?
Powinni zakazać produkcji tego wyjącego świństwa. Można znieść magiczne fajerwerki, mikstury słoniouszne i Bombonierki Lesera, ale budyń? Nie, to już doprawdy szczyt wszystkiego!
Snape, wiedziony swoim biednym, torturowanym słuchem, przemierzał kolejne korytarze, czekając na jakiś błąd swojego przeciwnika. Może znowu się potknie? Niestety nie był w stanie przebić wzrokiem peleryny-niewidki i jeśli to rzeczywiście był Potter, znajdował się na wygranej pozycji.
„- Gdzie ten bachor lezie” - rozmyślał ponuro mistrz eliksirów. ”- Pewnie coś knuje i moja w tym głowa, żeby jego kolejne łotrostwo spełzło na niczym..."
Bardzo cichy i nieśmiały głos rozsądku mruczał, że to może być jakaś pułapka, ale Snape miał niewysokie mniemanie na temat możliwości intelektualnych przeciwnika. Na wszelki wypadek rozglądał się jednak z uwagą dookoła, wypatrując wybuchających baloników i samounoszących się wiader pełnych lodowatej wody.
W końcu, na piątym piętrze, fałsz budyniu zwiększył swoją moc. Brzmiał jeszcze głośniej i bardziej stabilnie. Snape skrzywił się złośliwie.
- Mam cię, Potter - szepnął do siebie i minął zakręt, wkraczając w niewielki korytarz pełen zardzewiałych zbroi. Jelenie z tandetnego obrazu spokojnie pogryzały trawkę.
- Ej, ty! - warknął jakiś schrypnięty głos, z trudem przebijając się przez budyniową falę dźwiękową.
Głos wydał się profesorowi jakby znajomy.
- Kto tu jest? - zapytał surowo. - Potter, jeżeli to ty...
- Jaki tam Potter - oburzył się głos. - Podejdź do mnie natychmiast, bo zamierzam spełnić twoje życzenie. Mówił ci ktoś, że wyglądasz jak zdechły nietoperz?
Snape wściekle zgrzytnął zębami.
- No tutaj, ostatni zbroja!
Snape podszedł. Miał ogromną ochotę dać komuś w zęby.
- Gadająca zbroja? – mruknął. - Czegoż te bachory nie wymyślą...
- Co? Jak śmiesz! Jestem sławną Zbroją Życzeń i gdybyś zadał sobie trud przeczytania „Historii Hogwartu”...
Harry ukryty pod peleryną ze zgrozą zacisnął powieki.
- Głupoty, Zbroja Życzeń nie istnieje - Snape zaśmiał się nieprzyjemnie. - To tylko głupie bajeczki, którymi nauczyciele od lat straszą nieposłusznych uczniów. Dlatego radzę ci, kimkolwiek jesteś, przestań robić ze mnie idiotę, bo gorzko tego pożałujesz.
- Taak? - głos nie dawał za wygraną. - W takim razie popatrz na ścianę.
Snape prychnął pogardliwie. Cała sytuacja napawała go wstrętem. Gdyby chociaż ten budyń trochę spuścił z tonu...

Ściana zmieniła barwę z ceglanej, na białą. Po krótkiej chwili pojawił się na niej bardzo interesujący obraz. Potter, w podartej, przykrótkiej szacie, z zapałem czyści buty. Cały jest obłożony butami.
- Panie profesorze, niech się pan nie martwi, do rana wyrobię się ze wszystkimi. Zdążę panu nawet przynieść śniadanie do łóżka... - chłopak z psią wiernością w oczach zerka na Snape'a Ze Ściany.
- Jak skończysz z butami zajmiesz się prasowaniem - stwierdza Snape bezlitośnie i rzuca w Harry' ego brudną ścierką.
- Jak się będziesz zwinniej uwijał, to może dostaniesz kości z wczorajszego obiadu
- Och dziękuję, dziękuję, pan jest taki dobry...


Na twarzy Snape'a Rzeczywistego rozkwitł sadystyczny uśmieszek. Wizja zdecydowanie przypadła mu do gustu i nie mógł wyzwolić się spod jej uroku.
- Hm, hm – chrząknął. - Naprawdę jesteś tą Zbroją Życzeń? - zapytał nieco łagodniej, z zawoalowaną nadzieją. - Harry w roli podnóżka... skrzata domowego... hm, hm...
- Mogę spełnić to życzenie - stwierdziła zbroja. - Nic łatwiejszego. Wykonasz dla mnie tylko jedno, małe zadanie.
Snape nastroszył się cały. Ponownie do głosu doszła wrodzona podejrzliwość.
- Zadanie, no tak, mogłem się spodziewać – syknął. - Jakaś kretyńska zagadka logiczna? A może mam wyczarować różowego smoka w zielone grochy, co? Niedoczekanie twoje!
- Ale... - głos zbroi zabrzmiał zdecydowanie mniej pewnie.
- Nie ma żadnego „ale”! Myśleliście, że dam się nabrać! Ja? Potter, to wszystko twoja sprawka! Nie wywiniesz się!
Harry nie zamierzał dłużej czekać. Plan Hermiony zawiódł na całej linii.
- Plan B - mruknął do Rona.
- A jest jakiś plan B? - pisnął rudzielec z rosnącym poczuciem beznadziei. - Harry obiecaj mi, że będziesz mnie polerował raz na tydzień...
- Idiota! - Harry zerknął na worek z budyniem. Potem na Snape'a. Potem jeszcze raz na budyń. Pomyślał, że jak się nie uda, to przynajmniej będzie miał satysfakcję. Policzył do dziesięciu i... zerwał się na równe nogi, porzucając bezpieczną, niewidzialną płachtę. Przy okazji zdemaskował też Rona, bo peleryna potraktowana siłą impetu poszybowała przez korytarz i upadła na drugim jego końcu.
W oczach mistrza eliksirów zamigotała żądza mordu.
- Pott.... - mruknął, ale nie udało mu się dokończyć rozpoczętej wypowiedzi, ponieważ cytrynowa, galaretowata substancja pokryła nagle całą jego twarz.
- Vivat Academia... vivant profesores... - łacińska pieśń ryknęła z całą mocą, wprost do uszu nieszczęśliwego melomana. Snape stracił oddech i runął jak długi na twardą, kamienną posadzkę.

*

- Nie uważacie, że facet cierpi na jakąś manię prześladowczą? - zapytała Hermiona, spoglądając z góry na bezwładne ciało mistrza eliksirów
- Aha - zgodził się Ron, trącając lekko Snape'a czubkiem buta. - Jedni twierdzą, że Ziemi zagrażają małe, zielone ludziki, a Snape uważa, że wszystkim nieszczęściom świata winny jest Harry.
- Trzęsienie ziemi w Chinach, to też moja wina? - zapytał Harry z udawaną rozpaczą. - Wiesz co, Hermionko, mogłaś sobie darować te buty. Przez ciebie będę miał koszmary przez następny miesiąc.
- No co, prawie dał się nabrać... - westchnęła młoda czarownica. - Chociaż przyznaję, budyń był bardziej widowiskowy. Ciekawe tylko, kiedy się biedak obudzi...
Harry i Ron wydali jednoczesny pomruk oburzenia.
- Nie lituj się nad nim, dobrze mu tak - stwierdził Harry. - Śniadanie do łóżka, phy, też mi coś! Ron, nie uważasz, że już czas wypełnić obietnicę?
Rudzielec uśmiechnął się szeroko i zatarł ręce z wyraźną uciechą.
- Dobra, jak to było? Ekhm... SNAPE, TY STARY NIETOPERZU! MASZ MNIEJ SEKSAPILU OD GUMOCHŁONA, A TWÓJ NOS... EEE... JEST OGÓLNIE RZECZ BIORĄC PASKUDNY!!! - chwila ciszy i twórcze zakończenie. - I W OGÓLE, TO NIECH CIĘ GARGULEC KOPNIE , O!



koniec


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Czw 20:50, 19 Lut 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Katakumby Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin