Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

HPff Herbaciane (non)sensy

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Katakumby
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 18:21, 18 Paź 2007    Temat postu: HPff Herbaciane (non)sensy

Deszcz ponuro obijał się o szyby okienne, usiłując zwrócić na siebie uwagę biesiadujących Gryfonów. Jego wysiłki, co powoli zaczynał sobie uświadamiać, niebezpiecznie zbliżały się do granicy niemożliwości. Nie dawał jednak za wygraną, wychodząc z założenia, że cierpliwością można kruszyć mury, o wytrzymałości psychicznej młodzieży nie wspominając.

Ktoś grał na gitarze, ktoś nucił pod nosem, ktoś inny wertował tomik poezji w poszukiwaniu wiersza najlepiej oddającego nastrój i sytuację. Szeleściły stronice, herbata w ogromnych kubkach parowała i ogrzewała zmarznięte dłonie. Jesień oplotła swoim namiętnym uściskiem cały Hogwart, upoetyczniając go i zmuszając do refleksji. Niczym grzyby po deszczu rodziły się wieczorki artystyczne i dyskusyjne, a herbata zastąpiła tradycyjne piwo kremowe, na które jesienną porą było zdecydowanie mniej amatorów. Mimo poezji fruwającej po korytarzach, nie poddawano się jednak smutkom, związanym ze znikomą ilością promieni słonecznych przebijających szarobure chmury. Delikatna melancholia i owszem; niekiedy co wrażliwszy osobnik westchnął tęsknie, wspominając letnią wolność, ale ogólnie rzecz biorąc tego rodzaju zachowania były rzadkością i nawet uparty deszcz nie mógł tego faktu zmienić.

Peter Pettigrew należał do wspomnianych wyżej wyjątków. Nigdy nie był zbyt odporny na miesiące jesienne i zimowe. Najchętniej wykreśliłby je z życiorysu i wyjechał do ciepłych krajów, chociaż szanse na realizację tego projektu były znikome. Peter wiedział o tym oczywiście i nie był z tego powodu szczęśliwy, szczególnie, że wszystkie siły, z Wyższymi włącznie, sprzysięgły się przeciwko niemu, usiłując wpędzić go w czarną rozpacz. Zaczęło się oczywiście od eliksirów, co powoli stawało się regułą. Prawdę mówiąc zła nota z ostatniego testu niespecjalnie zdziwiła biednego Glizdogona, był na to przygotowany. Mimo wszystko jednak, w głębi duszy pozostawała ta paskudna, złudna nadzieja, która podsuwała myśl, że może jednak... może lepiej?...

Lepiej nie było. Nadzieja jak zwykle zawiodła

Nie skończyło się na eliksirach, bynajmniej. Biedy, jak wiadomo, zazwyczaj chodzą parami, a niekiedy nawet batalionami. Wkrótce okazało się, że z transmutacją też wcale nie jest wesoło i zamiana gumochłona w popielniczkę, to zadanie ponad siły. Peter był bardzo ciekawy jak to jest, kiedy wszystko się człowiekowi udaje. Istnieli tacy szczęśliwcy i wcale nie trzeba było daleko szukać! Taki James, na przykład, urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. Świat mógłby runąć, a on i tak znalazłby sposób, żeby wyjść z opresji w miarę bezboleśnie.

Remus Lupin przestał grać, rozległy się oklaski. Peter przyglądał się temu wszystkiemu z pewnego, duchowego oddalenia. Siedział w kącie, na małym, drewnianym stołku i myślał nad tragedią swojego życia. Powoli zaczynał się wczuwać w rolę.

Gitarę przejęła jedna z dziewcząt. Miała takie długie, arystokratyczne palce. Usiadła wygodnie, chrząknęła i zaczęła śpiewać, akompaniując sobie na instrumencie. Wkrótce przyłączył się Remus, podkładając drugi głos. Peter, w głębi zgorzkniałej duszy musiał przyznać, że brzmiało to doprawdy świetnie. Ale głośno tego nie powiedział. Ostatnimi czasy jego kontakty z Lupinem uległy zdecydowanemu pogorszeniu i nic nie wskazywało, żeby miało się to w najbliższym czasie zmienić. Peter nigdy nie mógł zrozumieć artystów.

- Właściwie... - myślał, wpatrując się błękitny kubek po herbacie. – Właściwie mógłbym teraz wstać, otworzyć okno i rzucić się z wieży. Nikt by nawet tego nie zauważył. Przecież Glizdogonek jest niewidzialny, czyż nie? Glizdogonek może przynieść kanapkę, słoik z konfiturami, książkę z biblioteki... no dobrze, przesadziłem. Biblioteka, to wyższy stopień wtajemniczenia. Glizdogonek na pewno pomyliłby książki i zamiast leksykonu zielarskiego przyniósłby jakiś romans...

Zmienili piosenkę. Tym razem, spod ślicznych palców ciemnowłosej dziewczyny popłynęły dźwięki ostrzejsze, może nawet, do pewnego stopnia, gniewne.

Peter miał tego dosyć. Zdecydowanie dosyć. Nie mógł patrzeć na Lupina, na innych zresztą też nie. Żeby było ciekawiej, wcale nie tęsknił też za Łapą i Rogaczem, którzy mokli gdzieś na boisku od quidditcha. Wszyscy trzej działali mu na nerwy, ich głupie żarty, ich uśmieszki. Peter nie znosił pokornej miny, która pojawiała się na jego twarzy, gdy w pobliżu znajdowali się Huncwoci.

Wstał gwałtownie i skierował się do wyjścia. Tak jak przewidywał, nie zatrzymało się na nim żadne ciekawskie spojrzenie. No tak, Peter jest przecież niewidzialny. Do tego też można się w końcu przyzwyczaić.
Szkolne błonia zmieniły konsystencję ze stałej na błotną. Deszcz płynnie i zgrabnie przeszedł w ulewę, ale Peter postanowił jej nie zauważać. Chciał się trochę przewietrzyć. Po cichu liczył, że to mu przyniesie ulgę.

Robiło się ciemno. Glizdogon szedł szybko, sprężystym krokiem, rozchlapując błoto na wszystkie strony i brudząc niemiłosiernie ubranie. Zamyślony minął niepostrzeżenie pierwszą linię drzew. Nigdy wcześniej nie zapuszczał się aż tak daleko, ponieważ o Zakazanym Lesie krążyły mrożące krew w żyłach plotki, a on nie widział sensu w dobrowolnym pchaniu się w paszczę smoka. Szczerze mówiąc, kiepski był z niego Huncwot. Przygoda przez wielkie P nigdy go jakoś nie porywała.

Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy zrobiło się naprawdę ciemno. Przestał rozróżniać poszczególne elementy krajobrazu, z horyzontu zniknęło nawet potężne gmaszysko uczelni. Były już tylko drzewa, ogromne drzewa i jakieś dziwne odgłosy dochodzące ze wszystkich stron.

- Cholera - mruknął do siebie, odgarniając z czoła kosmyki mokrych włosów, które wpadały mu do oczu. Złość mijała, zaczynało mu być po prostu smutno. I bardzo, ale to bardzo samotnie. Nie chciał wracać, ale z drugiej strony nie marzyło mu się też spotkanie trzeciego stopnia z jakimś paskudnie uzębionym, nocnym stworzeniem.

Zaczął pochlipywać. Najpierw cicho i niepewnie, potem coraz intensywniej. Przytulił twarz do pnia drzewa, które rosło w pobliżu, łzy zmieszały się wkrótce z błotem i deszczem. Było mu już wszystko jedno gdzie jest i co się z nim dzieje. Chciał się rozpaść na kawałeczki i przestać istnieć. Wprawdzie nadzieja znowu szeptała coś o wyjściu na prostą i lepszym jutrze, ale on siłą woli stłumił w sobie te niecne podszepty.

I wtedy zapachniało rumem. Drzewo nie pachniało mokrą korą, ale rumem! Peter otarł twarz brudnym rękawem szaty i ofuknął się za węchowe omamy. Ale zapach nie znikał.

- Nie masz przypadkiem ochoty na kubek gorącej herbaty z rumem? - zapytał głos znikąd. Peter zadrżał. A potem znalazł się we wnętrzu drzewa.

*

- Nie bój się - powiedziała wiotka, zielonkawa istota, zapraszającym gestem wskazując wiklinowy fotel. - Nie zamierzam ci zrobić krzywdy. Po prostu zobaczyłam, że stoisz przy moim drzewie i postanowiłam zaprosić cię na herbatę. Musiałeś bardzo zmoknąć.

Wnętrze drzewa było zdecydowanie większe od zewnętrza. Tworzyło coś w rodzaju sporego pokoju, umeblowanego skromnie, ale ze smakiem. Przy stole siedziała najprawdziwsza driada i uśmiechała się lekko spod strzechy jasnozielonych włosów. Przed nią stały dwa kubki, w których coś apetycznie parowało i pachniało zachęcająco.

Peter miał wrażenie, że śni. Ale nigdy wcześniej nie miewał snów aż do tego stopnia realnych! Rozejrzał się dookoła trochę niepewnie, ale wbrew obawom zrobił krok do przodu, w kierunku driady.

- Zrobiłam herbatę z rumem. Myślę, że będzie ci smakowała. Kiedy cię zobaczyłam, od razu wiedziałam, że tylko herbata z rumem może cię postawić na nogi.

Głośno przełknął ślinę. Driada miała miły, melodyjny głos. Nie sprawiała wrażenia istoty krwiożerczej i niebezpiecznej.
- Zresztą – pomyślał. – I tak nie mam już nic do stracenia...
Podszedł bliżej i usiadł na wskazanym przez driadę fotelu, który okazał się meblem nadzwyczaj wygodnym. A potem, już bez zbędnego wahania, sięgnął po jeden z kubków.

Najpierw powąchał napar. Potem zanurzył w nim usta. Gdy przełknął, poczuł, że ogarnia go przyjemne ciepło.

- No, widzisz? Od razu lepiej! - roześmiała się driada. - Umiem robić dobrą herbatę, nauczyłam się tej sztuki dawno, dawno temu. To cudowny napój, nie ma lepszego. Od razu na duszy lżej i świat wygląda weselej. Chociaż nie powinno się pijać herbaty w samotności...

- Nie? - zdziwił się trochę i wypił kolejny, cudownie odprężający łyk.

- Nie - powtórzyła. - Oczywiście, można. Wszystko można. Ale to nie to samo. Herbata pita w samotności, chociażby najlepsza gatunkowo, nie dorówna tej, którą dzielimy się z przyjaciółmi. Przecież wiesz o tym doskonale.

Faktycznie, wiedział. Patrzył na to codziennie. Bractwo herbaty, śpiewy, wiersze, muzyka... Ale jego przecież nigdy nie zaproszono do tej wspólnoty. Był skazany na samotny kufel piwa, chociaż przecież, teoretycznie rzecz biorąc, posiadał trzech niebanalnych przyjaciół.

Przyjaciół? Czy można było w ogóle użyć tego słowa?

- Smaczna - powiedział cicho. - Nigdy takiej nie piłem.

- Wcale się nie dziwię - driada lekko skinęła głową. - Każda herbata ma swoją duszę. I każdy parzy ją w inny sposób.

- A ty? Dzielisz się herbatą z przyjaciółmi? - zapytał odkładając kubek z powrotem na drewnianą ławę. Wpatrywał się w zielonolicą gospodynię z wielką uwagą. Był bardzo ciekawy, co odpowie.

- Oczywiście, że się dzielę - powiedziała łagodnie. - Z tobą na przykład. Byłbyś zdziwiony ilu gościłam u siebie uczniów Hogwartu. Moje drzewo zawsze pojawiało się na ich drodze w odpowiednim momencie.

Peter uśmiechnął się mimowolnie. Fakt, to drzewo musiało mieć w sobie jakieś właściwości magnetyczne.

- Każdy człowiek jest przypisany do jakiejś herbaty - ciągnęła dalej driada. - I jeżeli jej nie znajdzie, nigdy nie będzie wiedział, co mu naprawdę smakuje. To smutne, ale zdarza się bardzo często. Ty na przykład, drogi chłopcze, nie wpadłeś dotąd, żeby dolać do herbaty naparstek rumu. A to przecież takie proste!

Miała rację, było proste. Peter wiedział dobrze, że do utrudniania sobie życia miał wrodzony talent. Proste drogi zwijały się przed nim w serpentyny nie do rozplątania! A wystarczyło przecież dolać naparstek rumu...

- Może twoi przyjaciele też nie znaleźli jeszcze odpowiedniej herbaty?
Syriusz, Jim, Remus. Wszyscy trzej interesujący, jedyni w swoim rodzaju. Peter nie raz zastanawiał się, co oni tak naprawdę o nim myślą. Co myślą o sobie nawzajem. Czy czują się czasem tak, jakby ziemia usuwała im się spod nóg?

- Ale oni mnie niszczą - dokończył własny tok rozumowania, zaprzeczając wszystkim dowodom uniewinniającym. - Może i nieświadomie, ale niszczą! Nie mogę się od nich uwolnić!

- Bo tego nie chcesz - stwierdziła driada poważnie. Peter doszedł do wniosku, że musi czytać w jego myślach. Miał wrażenie, że zna go lepiej od niego samego.

- Sama przed chwilą twierdziłaś, że należy się dzielić herbatą - mruknął trochę zbity z tropu. - A ja chciałbym... wiem, może to i trochę naiwne, ale mam nadzieję, że ich kiedyś zrozumiem. I poznam. A czasami chciałbym ich po prostu zmieść z powierzchni ziemi... Myślisz, że to nienormalne?

- Zależy którą opcję wybierzesz – odpowiedziała, dolewając herbaty z niewielkiego czajniczka.
Peter westchnął.

- Ale przecież ja nie jestem taki zły - szepnął bardziej do siebie, niż do swojej rozmówczyni.

Nie rozmawiali już więcej. Siedzieli w milczeniu, popijając herbatę. Każde zatopione w swoich myślach. Deszcz uderzał o drzewo, słyszeli wycie wiatru. W środku panował jednak spokój. Prawdziwy spokój.
Właściwie tylko tego potrzebował Peter Pettigrew. Spokoju. Ciepła. Dobrego słowa. Miał dosyć ironii i wiecznego pośpiechu. I dalej nie mógł uwierzyć, że to aż tak wygórowane marzenia.

*

Wieczorek poetycki musiał skończyć się już jakiś czas temu. Na kanapie rozłożył się wygodnie Remus Lupin, z zagadkowym uśmiechem obserwując sufit. Porzucona gitara leżała na podłodze, w zielonkawym pokrowcu. James i Syriusz siedzieli w fotelach, owinięci kocami, zziębnięci, ale roześmiani. Przy kominku suszyły się ich przemoczone szaty.

Peter wsunął się cichutko do pokoju wspólnego i zapatrzył się na nich wszystkich. Zrobiło mu się na duszy dziwnie ciepło.

- Glizdogon, do stu tysięcy karaluchów, gdzieś ty się tak długo podziewał? - krzyknął w jego kierunku Syriusz. - Myśleliśmy już, że coś cię porwało!

Martwili się o niego? Naprawdę?...

- No, Lunatyk twierdził, że wyszedłeś w połowie jego koncertu. Bardzo nieładnie, bracie. Masz teraz przechlapane. Wiesz, że Luniak traktuje swoją sztukę bardzo poważnie...

Śmiech.

Lupin rzucił Syriuszowi mordercze spojrzenie, ale nie skomentował.
Peter stał w swoim ubłoconym ubraniu na środku pokoju. Woda kapiąca z jego szaty zaczynała tworzyć już na posadzce całkiem zgrabną kałużę.

- Słuchajcie - powiedział w końcu. - Nie napilibyście się ze mną herbaty?


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 17:41, 28 Paź 2007, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kejt
wilczek kremowy



Dołączył: 17 Paź 2007
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Niewalająca

PostWysłany: Czw 19:25, 18 Paź 2007    Temat postu:

Mrraśne! Świetne! *Kejt kficzy z zachwytu*
A że właśnie popijam sobie herbatę, to temat jak najbardziej na czasie - uwielbiam wszelkie opowiadania o Peterze, uwielbiam Huncwotów przedstawionych w poboczny jedynie sposób, uwielbiam opisy, uwielbiam..
Hekate, zostaję absolutną fanką Twojej twórczości. I nie uwolnisz się ode mnie tak prędko, nienie! {Kejti widzi w myślach wizję siebie, zaczajoną z dwumetrową siekierą za rogiem, gotową pociachać Hekate na drobniutkie kawałeczki, jeśli nie będzie publikować przynajmniej jednego tekstu dziennie.. piękna perspektywa ;}}
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 19:34, 18 Paź 2007    Temat postu:

O bogowie, moje życie jest zagrożone Wink
W takim razie nic tylko zrezygnować ze studiów, siąść na tyłku i pisać Wink

Dzięki, Kejt. Chociaż to bardzo stare teksty są, trochę tylko doszlifowane i odświeżone z okazji przeniesienia na forum. Mam do nich sentyment, to fakt, ale jestem daleka od uważania ich za ósmy cud świata. Co nie zmienia fakatu, że strasznie się cieszę, że dalej mogą się komuś podobać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joan P.
moderator upierdliwy



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5924
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tęczowa Strona Mocy

PostWysłany: Pią 13:55, 19 Paź 2007    Temat postu:

Kejt napisał:
uwielbiam wszelkie opowiadania o Peterze

Kejt! Pójdź w me ramiona!
(nuci: ''Bo my jesteśmy peteromaniaczki... '')

Lubię Herbaciane (non)sensy. Po prawdzie, to był pierwszy przeczytany przeze mnie fanfik o Peterze, który zapoczątkował manię wyszukiwania innych takich fików.
Szefowo, lubię twojego Petera. Nie lubię za to herbaty, ale to nieistotny szczegół, bo nawet jak kto nie lubi herbaty, może ją sobie popić, jak wróci do domu zmoczony od stóp do głów.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Katakumby Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin