Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Skarpeta Wiosenna 2012 - Okamgnienia

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Klub Pojedynków
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 14:17, 14 Kwi 2012    Temat postu: Skarpeta Wiosenna 2012 - Okamgnienia

Wszystkie podobieństwa do miejsc i postaci istniejących w rzeczywistości (i jej wytworach) są zamierzone.
A za wszelkie błędy należy winić mnie i to, że nie umiem już pisać. Hej. :*



Okamgnienia


Iza wracała z czwartkowego wyjścia na piwo z koleżankami z roku tramwajem numer dwadzieścia sześć. Jak to zwyczajnie o tej porze – późnej, ale nie na tyle, żeby miał być pełen ludzi spieszących się na powrót ostatnim tramwajem – znalazła sobie miejsce obok tabliczki z trasą. Stawiając obok siebie mokrą parasolkę, pozwoliła sobie na chwilę oddechu. Świat przyjemnie rozmywał się przed oczami, za sprawą alkoholu i deszczu zmieniającego pomarańczowe ulice w impresjonistyczne krajobrazy. Kosmiczność przystanku na Metrze Arsenał, przyjemna znajomość Feminy, stary tramwaj powolutku i z charakterystycznym szumem przemierzał Wolę.

Iza nie wiedziała, w którym momencie zasnęła, ale obudziła się, kiedy ktoś potrząsnął jej ramieniem. Nieznajoma twarz podstarzałego mężczyzny z żółtym od nikotyny wąsem nachylała się stanowczo blisko jej twarzy. Przez chwilę już widziała swoje ciało porzucone w jakimś rowie, rany kłute w brzuchu i płucach, nie trafił w serce, ale wtedy mężczyzna odsunął się, mówiąc:

- Koniec trasy, musi pani wysiąść.

Dopiero teraz zauważyła, że mężczyzna w ręku trzymał charakterystyczną, granatową kurtkę motorniczego. Iza szybko potrząsnęła głową, łapiąc za torebkę – na szczęście portfel, legitymacja, klucze i telefon znajdowały się w środku. Przepraszając rozbawionego motorniczego, wysiadła z tramwaju, próbując nie potykać się o własne nogi. Dopiero kiedy doszła do Płockiej, skąd mogła poczekać na jakiś tubus, który podwiózłby ją prawie pod sam blok, zorientowała się, że nie miała przy sobie parasola. Po chwili zastanowienia stwierdziła, że nie mogła zostawić go w tramwaju, bo nie miała go już przy sobie na zajezdni. Jednak jeszcze raz przejrzała torebkę i portfel. Nic więcej nie straciła.

- Przeżyję, niech dobrze służy – wymruczała do siebie, siadając na ławce po uprzednim upewnieniu się, że nie jest mokra. Palący papierosa, mimo zakazu, w drugim kącie przystanku chłopak popatrzył na nią krzywo, ale szybko odwrócił wzrok.


*


Iza nie wiedziała, jak to było z tymi czwartkami, że zawsze kończyła pijana w jakimś środku transportu. Pewnie wszyscy powiedzieliby, że to kwestia bycia studentem, bo studenci to tacy imprezowicze. Ale Iza nie była imprezowiczką. Nie była też abstynentką, więc w sumie nie wiedziała, do której kategorii można by ją zaklasyfikować, tak się jakoś składało, że oto był czwartek, a ona była po trzech piwach i trampki zaczepiały się o niewidzialne wyboje na chodniku. Tramwaj wynurzył się z pomarańczowej czerni, a ona, stawiając kroki bardzo uważnie, udawała, że nie jest pijana. Nie to, że miała przed kim. W środku siedział jeden przysypiający bezdomny – który albo nie śmierdział, albo jej nos postanowił odmówić posłuszeństwa po tych trzech godzinach w salce dla palących -, obściskująca się para i jakiś chłopak. Iza padła na najbliższym wolnym plastikowym siedzeniu i zaczęła grzebać w torbie w poszukiwaniu mp4. Nie mogła sobie pozwolić na kolejne zasypianie w tramwaju, i tak ostatnim razem miała cholerne szczęście, że jej nie okradli.

W końcu z tryumfem spomiędzy szpargałów wyłowiła słuchawki i znajdujący się na ich końcu odtwarzacz. Po chwili ulice rozbrzmiały w jej uszach włoskim rockiem. Iza wyciągnęła telefon z zamiarem napisania smsa do współlokatorki, żeby nie zamykała drzwi na zasuwkę, ale zdążyła tylko odblokować klawiaturę zanim ktoś nie złapał jej za ramię. Szybko wyjęła z uszu słuchawki i odwróciła się w stronę nieznajomego.

- Przepraszam, że cię przestraszyłem, ale chciałem zapytać, czy to nie twoja parasolka? – Wyglądający na niewiele od niej starszego chłopak trzymał w rękach jej niebieską parasolkę. – Dwa tygodnie temu znalazłem ją w tym tramwaju, a pamiętam, że była tam wtedy dziewczyna w takiej samej kurtce, nie wiem, czemu tak skojarzyłem…

Iza patrzyła niepewnie na chłopaka i parasolkę. Miała nadzieję, że nie śni. Albo nie jest tak pijana, żeby mieć zwidy.

- Faktycznie, zgubiłam wtedy parasolkę. Nie myślałam, że ją odzyskam, wielkie dzięki, cuda się zdarzają! – wyrzuciła z siebie jednym tchem, starając się nie brzmieć, jakby była pijana. Chłopak uśmiechnął się – miał dołki w policzkach - i wręczył jej parasolkę.

- Świetnie, od razu mi ulżyło, nie wiem, czemu ją wtedy wziąłem. – W sumie był całkiem przystojny. Czysty. Nie za wysoki, w zwykłej czarnej bluzie z kapturem i znoszonych dżinsach. Uśmiechał się na tyle sympatycznie, że Iza poczuła pewne ukłucie żalu w sercu, kiedy tramwaj się zatrzymał, a on powiedział: - To mój przystanek. Dobranoc!

Jedna taka szansa na sto, pomyślała zastanawiając się przelotnie nad żalem swojej egzystencji i porzucając włoskie przeboje na rzecz polskiego punku.


*


Oczywiście, to był czwartek, kiedy spotkała go po raz kolejny. Tym razem jednak wpadli na siebie przy wyjściu z budynku socjologii, ona uciekała z zajęć, a on miał na ramieniu dużą torbę, zapewne szedł na w-f.

- O, hej – powiedział do niej wyraźniej rozbawiony.

- Cześć – odpowiedziała automatycznie, zastanawiając się, skąd zna tego chłopaka. Jej życie nie obfitowało w osobników płci brzydkiej poza kolegami ze studiów. Ojcem. Dwoma starszymi braćmi, z których jeden od czterech lat mieszkał we Frankfurcie. Ale oni się nie liczyli.

- Kto to był? – Jej koleżanka Marta wydawała się równie zaintrygowana. Iza przeklęła swoją poalkoholową paplaninę, dzięki której Marta, Kasia i Wera wiedziały wszystko o jej damsko-męskich problemach.

- A taki tam, znajomy brata. – Nie wiedziała, czemu skłamała, ale historia z parasolką na pewno nie nadawała się do bycia zrelacjonowaną właśnie Marcie. Bo Marta była jedną z tych studentek, które miały stypendium za wyniki, wybujałe życie towarzysko-erotyczne i chłopaków, których ciężko spamiętać. I, przy okazji, wyglądającą jak modelka. Wszechświat po prostu kochał niektóre ze swoich dzieci bardziej niż inne.

- Nigdy o nim nie wspominałaś, mówiłaś, że Tomek wstydzi się ciebie przed swoimi kolegami. – Iza też nie wiedziała, czemu właściwie trzyma się z Martą.

- Tym razem mu nie wyszło – odcięła się Iza, mając nadzieję, że Marta da za wygraną. Tak też się stało, chociaż można było się w tym doszukiwać pomocy instancji wyższej jaką był nadjeżdżający autobus Marty. Sto jedenastka uratowała Izę przed snuciem jakiejś strasznej i nieprawdopodobnej historii, a tak Marta zapewne zaraz o wszystkim zapomni w harmidrze swojego bogatego i skomplikowanego życia.

Nie wiedziała, dlaczego, ale czuła dziwną lekkość na sercu, idąc Krakowskim Przedmieściem. Niebo chmurzyło się, a ekipa telewizji polskiej wyjątkowo biegała po drugiej stronie ulicy.


*


Nadeszły święta i życie zgęstniało jak miód. Iza nie była w stanie znaleźć ani chwili dla siebie, rodzinne miasto zdawało żyć się w innym wymiarze. Wszystko toczyło się tam wolniej, jakby czas stanął, a rzeczywistość została w stolicy oddalonej o ponad sto kilometrów. Egzystowała, czując się jak w niekończącym się śnie, pełnym bezsensownych rozmów i wiosennego słońca, i rodziny. To wszystko zdawało się dusić ją od środka. Oczy i uszy zarastały bluszczem, a przy każdej próbie ruchu ciernie rzeczywistości zdawały się drażnić jej skórę.

Zaczęła tęsknić nawet za zajęciami z filozofii, których bezcelowości nie znosiła.

Tak więc, pierwszą rzeczą, którą zrobiła po powrocie do Warszawy, było wyciągnięcie Wery na piwo. Wera miała problemy natury studyjnej, które postanowiła zapić, więc tym razem Iza wracała do mieszkania czując się niebywale trzeźwo obok wyglądającej na będącą na granicy przytomności Weroniki.

- Nie wiem, co zrobię – powtarzała jak jakąś mantrę te cztery słowa, kiedy Iza wsiadała razem z nią do autobusu. Dobrze, że mniej więcej pamiętała, gdzie Weronika mieszka, bo ta niestety nie była w stanie podać adresu, co eliminowało opcję złapania taksówki.

Zanim sto dziewięćdziesiąt dowiozło je na Bemowo, Weronika zaczęła trzeźwieć i przepraszać Izę za swoje wyznania. Bemowo Ratusz było w oczach Izy ciekłym złotem, które zdawało się drżeć pod stopami chwiejącej się Weroniki, która kroki stawiała tak, jakby miała nadepnąć na zagubioną minę z czasów wojny. Odepchnęła Izę i ruszyła w stronę przejścia, którego światła mrugały czerwienią. Iza usiadła na ławce na przystanku, uważnie patrząc, czy jednak nie będzie potrzebna cieniowi swojej przyjaciółki, który przypominał pająka sunącego po sieci pasów dla pieszych. Ulice były prawie puste, jeśli nie liczyć grupek studentów krążących między akademikami, z kieszeniami wypchanymi od butelek.

Kiedy Weronika zniknęła pomiędzy blokami, Iza wstała z ławki, rozglądając się za przystankiem, na którym dałoby się złapać autobus, który mógłby zabrać ją do mieszkania. Rzadko zapuszczała się w te strony, jeszcze rzadziej robiła to po nocach. Owijając wokół szyi starą brązową chustę, wygrzebaną wśród starych rzeczy mamy, przeszła do przejścia dla pieszych padającego prostopadle do tego, którym odeszła Wera. Nie zważając na światła, ruszyła przed siebie. Niebieski neon na ratuszu krzyczał o rewelacjach i okazjach, rażąc poparzone złotem oczy. Na przystanku na ławce przysypiał na siedząco cuchnący alkoholem bezdomny. Przy koszu na śmieci papierosa dopalała ruda dziewczyna w hipsterskich okularach i powłóczystej sukience, w której musiała zamarzać. Po chwili zgasiła peta i podeszła do stojącego w cieniu chłopaka, którego Iza nie zauważyła w pierwszej chwili.

Odwróciła wzrok, wiedząc, że lepiej nie wpatrywać się w nieznajomych nocną porą.

Autobus, ostatni tego dnia, był starym, prawie pustym sto dziewięćdziesiąt o żółtej tabliczce zapowiadającej wcześniejszy koniec trasy. Iza usiadła w kącie przy oknie po lewej stronie i skuliła się w sobie, udając że nie istnieje. W autobusie było ciemno, niewiadomo, czy z powodu jakiejś awarii, czy po prostu kierowca traktował swój kurs na wpół jak jeden z kursów nocnych, przewidując, że za dużo światła może irytować upalone nocą oczy.

Na siedzeniu po drugiej stronie autobusu siedziała starsza bezzębna kobieta. Na kolanach miała brudną foliową torbę, która zdawała się poruszać. Iza aż się wzdrygnęła, szybko zwróciła spojrzenie na swoją torebkę, poszukując w niej mp4, ale po chwili przypomniała sobie, że zapomniała jej naładować. Dobrze, że nie dzieliło jej od domu wiele przystanków, bo inaczej mogłaby mieć problem. Brak słuchawek w uszach niestety sprawiał, że słyszała rozmowy i inne odgłosy wydawane przed ludzi w autobusie. Babina okazała się cicho mamrotać pod nosem niezrozumiałe słowa. Jej torba szeleściła i klekotała do wtóru jej szeptom. Para, która wsiadła do autobusu za Izą, ale została w jego tylnej części, rozmawiała ze sobą dość ostrym tonem. Hipsterka notorycznie denazalizowała wszystkie głoski, brzmiąc jak osoba nie z tego świata. Chłopak od czasu do czasu odcinał jej się jednym słowem.

Iza przymknęła oczy, zaczynała boleć ją głowa. Kiedy je otworzyła, naprzeciwko niej stała babcia z torbą. Jej oczy błyskały przekrwionymi białkami, a klekot dochodzący z torby hipnotyzował. Iza nie miała gdzie uciekać.

- Przepraszam – powiedziała, starając się nie jąkać. – W czymś pani pomóc?

Staruszka przekręciła głowę, jakby po to, żeby móc lepiej jej się przyjrzeć, a jej usta rozciągnęły się w uśmiechu. W półmroku autobusu wydawały się być fioletowe, jakby błyszczące od jakiejś tłustej substancji. Dopiero teraz Iza poczuła dziwny, chemiczny zapach otaczający kobietę.

Staruszka wyciągnęła w jej stronę rzucającą się we wszystkie strony torbę, ale zanim Iza zdążyła jakkolwiek zareagować, ktoś pociągnął ją w bok. Autobus zatrząsł się i zatrzymał, kierowca wyskoczył z kabiny, krzycząc coś niezrozumiałego, ale szybko umilkł.

- Cześć, dziewczyno od parasolki – powiedział trzymający ją za ręce chłopak. – Myślę, że powinnaś przestać imprezować w czwartki.

Iza popatrzyła na niego bez słowa, a potem odwróciła głowę, żeby zobaczyć, jak staruszka – albo coś, co udawało staruszkę, a teraz leżało na podłodze autobusu, zrzucając z siebie hipsterkę z rudą grzywą rozwianą jak z obrazu Podkowińskiego – uciekła na sześciu nogach wsuwając się w szeroką szparę miedzy drzwiami autobusu a podłogą. Z białej torby wysypywały się fale karaluchów podążające za swoją panią jak napoleońskie wojsko. Hipsterka ze swojej maleńkiej torebki wyciągnęła flaszeczkę perfum, a w autobusie rozniósł się dziwny zapach.

- Kurwa no, to trzeci raz w tym roku, do kurwy nędzy, nie możecie zrobić z tym porządku raz a dobrze? Kurwa, wczoraj dopiero co sprzątałem cały autobus, ja pierdolę… - Kierowca złapał się za głowę.

- Robimy, co możemy! – warknęła hipsterka i odwróciła się w stronę chłopaka, wciąż trzymającego niemą Izę. – A ty co tak stoisz, nie widzisz, że właśnie ucieka nam Babcia?

- Mamy cywila, jeśli nie zauważyłaś – powiedział chłopak, wypuszczając Izę, która złapała się jednej z żółtych rurek, żeby nie upaść. – Poza tym, Babcia i tak by nam uciekła, nie jesteśmy…

- Nienawidzę nowych. – Hipsterka pokręciła głową z niesmakiem, podchodząc do Izy. – Cześ, nic ci nie jest? Właśnie miałaś przykre spotkanie z Karaluszą Babcią. Jestem Grażyna, to mój partner Chochoł.

- Polscy, kurwa, superbohaterowie – dodał kierowca wpatrując się z nienawiścią w zwłoki ogromnych karaluchów porozrzucane po całym autobusie.

- My się już znamy – dorzucił chłopak, który nie mógł być Chochołem, a jednak chyba właśnie tak nazwała go hipsterka. – To dziewczyna, od której ukradłem parasolkę w Dniu Syreny.

Grażyna zmarszczyła brwi groźnie.

- Świetnie. To wszystko już wiesz, my wszystko wiemy, bądź ostrożniejsza następnym razem i pod żadnym pozorem nie rozmawiaj z nieznajomymi po zmroku. Nie mamy agentów w każdym autobusie. – Wzruszyła ramionami i poklepała Izę po ręce.

- I to wszystko? Nie, nie zaaresztujecie mnie, nie wiem, mogę sobie pójść? T-tak po prostu? – wydukała Iza w końcu, patrząc, jak chłopak otwiera awaryjnie drzwi autobusu i zaczyna wykopywać butem karaluchy, które biegały zdezorientowane po podłodze autobusu.

Grażyna popatrzyła na Izę znad okularów w grubych oprawkach.

- Och, nie martw się, rano nie będziesz nic pamiętała – sarknęła, dodając po chwili: – To nie serial sci-fi, nie możemy ci nic zrobić, po osiemdziesiątym dziewiątym zabronili nawet pozorowanego zaćmienia alkoholowego. Wiemy, że i tak nikt ci nie uwierzy, zaszkodzić możesz sobie sama, jeśli będziesz nierozsądna.

Iza popatrzyła jeszcze raz na to wszystko i kiwnęła głową.

- Aha, aha, tak, no tak. To mogę sobie pójść. Dobra, dobranoc? – powiedziała, podchodząc tyłem do wyjścia i szybko wybiegająca. Chłopak i dziewczyna pomachali jej, kiedy się obejrzała.


*


W piątek obudził ją sms od Weroniki.

Tak bardzo przepraszam za wczoraj Sad(( dotarłaś cała?

Iza miała wielką ochotę opisać jej swój sen, ale po chwili zdała sobie sprawę, że ta cała interwencja w autobusie nie mogła jej się przyśnić. Bardzo dobrze pamiętała pieszą wędrówkę przez prawie trzy przystanki do mieszkania, które zastała zamknięte na wszystkie zamki i zasuwki. Musiała dzwonić w środku nocy do swojej współlokatorki, żeby ją obudzić. Gosia nie była szczęśliwa na jej widok. Bez słowa otworzyła drzwi, a potem je zatrzasnęła i wróciła do swojego pokoju. Iza spodziewała się, że w kuchni znowu zastanie na lodówce nową kartkę z bardzo uprzejmym listem, jak to następnym razem ma spać na wycieraczce albo schodach. Gosia studiowała romanistykę i w piątki wstawała na zajęcia o ósmej rano. Iza nie umiała jej winić za to, że Gosia nienawidziła jej czwartkowych wypadów.

Leżała więc w łóżku, patrząc się w sufit i myśląc, o mój boże, chłopak od parasolki nazywa się Chochoł, ale nie może tak się nazywać, musiałam się przesłyszeć, było późno, była Karalusza Babcia i hipsterka o imieniu Grażyna. I potem: o mój boże, to nie mogło się zdarzyć, jednak byłam bardziej pijana niż mi się wydawało, to przez to porównywanie z Werą. I: nie, na pewno nie, ale…

Świat za oknem wyglądał jak zwykle. Drzewa obleczone w wiosenną zieleń, czarna ulica i szarobury chodnik. Ludzie w lekkich płaszczach i kurtkach, na niebie chmury zapowiadające deszcz.
Komórka pokazywała dopiero ósmą, więc Iza tylko przetarła oczy i wróciła do łóżka, starając się zapomnieć o dziwach poprzedniego wieczoru.

Jedno było dla niej pewne: koniec z piciem w czwartki.


*


Przyrzeczenia udało jej się dotrzymać przez prawie miesiąc. Jednak w drugi weekend maja nie miała możliwości odmówić Marcie zaproszenia na jej urodzinowe picie w Harendzie. Na szczęście, było to spotkanie tylko dla ich wspólnych znajomych, Iza nie wiedziała, czy powinna czuć się bardziej urażona, czy szczęśliwa z tego powodu, że nie została zaproszona na drugą część imprezy w jednym z hipsterskich klubów.

Piwo było przyjemnie zimne, dym papierosów palonych przez dziewczyny trochę gryzł w oczy, ale Iza czuła się akurat tego wieczoru wyjątkowo dobrze między nimi. Weronika trochę ogarnęła swój życiowy bałagan, więc wesoło opowiadała o tym, jak wybiera się do kina na premierę jakiegoś filmu, sącząc powolutku jedno piwo.

- Hej, Iz, może chciałabyś pójść? Magda napisała mi, że nie da rady, więc mamy jedno wolne miejsce na jutro. Niestety, idziemy na wersję 3D, ale przynajmniej bez dubbingu, będzie Kasia, znasz ją, i jeszcze parę osób? – zapytała, a Iza z uśmiechem wzruszyła ramionami.

- Jutro? Spoko, nie mam żadnych planów. A co to za film? – Wyciągnęła swój notesik, dopisując w nim kino.

- A taki tam, o superbohaterach, nic ambitnego. – Wera machnęła ręką, uśmiechając się radośnie.

Iza, zaskoczona, prawie parsknęła w piwo. Z trudem opanowała potrzebę rzucenia ot tak, że ma nadzieję, że nie będzie to film o zmutowanych genetycznie karaluchach albo hipsterach patrolujących ulice. Nikomu nie opowiedziała o swojej przygodzie, która z upływającym czasem wydawała się coraz bardziej jakimś dziwnym snem. Nie spotkała więcej tamtego chłopaka, ani na uczelni, ani w komunikacji miejskiej. Nie miała czasu nawet tym się przejmować.

Marta i Ewa w końcu oznajmiły, że muszą lecieć, w domyśle na część bardziej imprezą świętowania, Wera z Pauliną i jej chłopakiem, który przed chwilą dołączył do zgromadzonych w knajpie, oznajmili, że oni jeszcze zostają, a Iza pospieszyła na Stare Miasto w nadziei, że zdąży na ostatni dzienny tramwaj albo autobus. Tym razem zdążyła ostrzec Gosię, żeby nie zamykała drzwi na zasuwkę. Poza tym, wszystko wina Wery, pomyślała sobie, marząc w duchu, że byłoby fajnie sprawdzić, czy może tym razem znowu nie spotka tego całego Chochoła, czy jak mu tam było.

Przeszła przez park na Browarną i ruszyła w stronę Mariensztatu, a później w górę. Nie musiała długo czekać, ostatnie 26 jadące normalną trasą przyjechało jak tylko zaczęła przyglądać się rozkładowi jazdy. Wsiadła do pierwszego wagonu, który był wyjątkowo wypełniony jak na tę porę, ale udało jej się znaleźć miejsce siedzące z tyłu. Założyła słuchawki mp4 na uszy i czekała, rozglądając się po twarzach przysypiających na swoich siedzeniach ludzi.

Nie wiedziała, czemu, ale miała przeczucie, że znowu go spotka.
Wsiadł na Feminie razem z innym chłopakiem. Zauważył ją od razu, posyłając jej rozbawiony uśmiech i pokazując na nią swojemu koledze. Podeszli do niej, Chochoł usiadł na miejscu przed nią, a drugi chłopak stanął obok, posyłając na boki czujne spojrzenia.

- Chcesz się doigrać bardziej, dziewczyno z parasolem? – zapytał jej.

- Cześć. Nie moja wina, że w czwartki pije się najlepiej – odpowiedziała rozchichotanym tonem, za który przeklęła piwo.

- Widzę, że znalazłeś bratnią duszę – prychnął znajomy Chochoła.
Iza starała się za bardzo niego nie wgapiać, ale nie mogła się powstrzymać. Jeśli Chochoł wyglądał nieźle, to drugi chłopak wyglądał jak aktor porno. Nie to, że Iza wiedziała, jak wyglądają aktorzy porno.

- Jestem Iza – powiedziała.

- A ja Chochoł, a to Frajer. – Tak, jednak naprawdę nazywali go Chochoł, Iza się nie przesłyszała. Chłopak nazwany Frajerem rzucił Chochołowi mordercze spojrzenie.

- To nie jest mój pseudonim – odparł. – W ogóle czemu przedstawiasz się jej pseudonimami, idioto. Jestem Krzysiek, słyszałem o tobie za wiele, mam dziwne wrażenie, że ty też słyszałaś za wiele o nas.

Iza zamilkła, Chochoł też zmarszczył brwi.

- Krzysiu, co cię ugryzło, już po pełni. Wysil się trochę.

Jeśli spojrzenie Krzyśka wcześniej było w stanie zabijać, to teraz powinno wymazywać z historii osobę, na którą padło. Jednak Chochoł widocznie posiadał moce, które opierały się jego koledze.

- Jeśli przeszkadzam, to zaraz wysiadam, nie musicie… Jestem tylko cywilem, przecież wiem.

Jej dobry nastrój prysnął.

- To on mnie wkurwia, nie przejmuj się – szybko dodał Krzysiek, wreszcie patrząc na nią. – Noc zapowiada się spokojnie.

- Właśnie, mam nadzieję, że nie miałaś za dużej traumy po ostatnim? – Chochoł szybko podjął temat. Zdawało się, że każde jego słowo podjudza Krzyśka.

- Mam dobrze rozwinięty system wypierania niepokojących faktów – odpowiedziała. Tramwaj zaczął zwalniać. Zbliżali się do jej przystanku. – Miłego patrolu, ja uciekam.

Ale kiedy wstała, zaraz dołączył do niej Krzysiek.

- Odprowadzę cię, Chochoł, ty zostajesz.

Iza zamarła. Czuła, jak krew w jej żyłach przyspiesza i w głowie zaczęło jej huczeć. Wysiedli i jak tylko doszli do przejścia dla pieszych, Krzysiek wyciągnął z kieszeni papierosy i zapalniczkę. Poczęstował ją, a kiedy odmówiła, zapalił swojego papierosa.

- Nic mi nie zrobisz, prawda? – powiedziała po chwili.

Popatrzył na nią wyraźnie zdumiony.
- Jesteśmy po to, żeby ratować zwykłych ludzi, a nie ich mordować. Chociaż zdarza się niektórym z nas mieć na to ochotę. Ale nie w tym przypadku, wierz mi – zapewnił ją, a następnie z wyraźną przyjemnością zaciągnął się. – To przez Chochoła, doprowadza mnie do szału. Jak myślę sobie o tym, że mam z nim spędzić całą noc…

- Aha – odparła Iza elokwentnie. – Ale on wydaje się w porządku. Chyba. Jak akurat nie kradnie mi parasolki.

Przez chwilę szli w ciszy. Iza czuła się bardzo szczęśliwa faktem, że jej blok znajdował się osiem minut od przystanku, ale byłaby w chwili obecnej wdzięczniejsza za zmniejszenie tego czasu o połowę.

- Jest w porządku. Ale po prostu mnie irytuje, zwłaszcza w okolicach pełni. – Krzysiek skończył papierosa i z gniewem przydeptał peta. Iza bardzo starała się nie zastanawiać, co mogły oznaczać aluzje co do faz księżyca. Ogromne karaluchy przebrane za staruszki to jedno, wilkołaki niestety kojarzyły jej się tylko z pewnym bardzo złym filmem i jeszcze gorszymi książkami.
Nie wiedziała, co mu na to odpowiedzieć, więc pozostałą część drogi spędzili w ciszy.

- Trzymaj się – powiedziała, podchodząc do domofonu.

- Ty też – odpowiedział.

Kiedy weszła do mieszkania i wyjrzała przez okno, wciąż stał pod blokiem, w półmroku widziała tylko zarys jego sylwetki i czerwony punkcik żarzącego się papierosa.


*


Pierwszą rzeczą, którą zrobiła po przebudzeniu się w piątek, było wyjrzenie przez okno. Tak na wszelki wypadek. Pod blokiem jednak kręcił się tylko jeden, zaglądający do koszy menel, a w parku joggingowała młoda kobieta w granatowym dresie.

Iza odetchnęła z ulgą, a potem poszła zrobić sobie kawy. Nie spieszyło jej się do niczego, za oknem świeciło słońce, spożywkę uzupełniła we wtorek, nic nie musiała zrobić. Oczywiście, mogłaby zacząć uczyć się do egzaminów albo zaliczeń, ale jakoś nie czuła sił, żeby się brać za coś wymagające wysiłku umysłowego. Zrobiła sobie na śniadanie kanapeczkę, dolała do kawy mleka i nasypała hojnie cukru, a później sprawdziła w internecie, czy może nie przegapiła żadnego nowego odcinka jednego ze swoich seriali. Niestety, ze wszystkim była na bieżąco.

Zajrzała do Gosi, ale standardowo w jej pokoju zastała tylko rozbebrane łóżko i brudny kubek, sądząc po zapachu unoszącym się w pokoju mimo uchylonego okna, po melisie.

Włączyła komputer i na widok reklam przypomniała sobie o kinie. Wera wspominała coś o kinie, na pewno. Ledwo Iza zdążyła wysłać smsa, dostała entuzjastyczną odpowiedź potwierdzającą jej przypuszczenia. Nagle zyskała motywację, żeby się ogarnąć.

Ale miała jeszcze kilka dobrych godzin na to, więc póki co mogła cieszyć się poranną kawą.


*


Jak to w piątkowe popołudnie, Arkadia pękała w szwach od ludzi. Momentalnie Izę zaatakowała klaustrofobia, oszołomienie wszystkimi kolorami i ruchem, szumem rozmów zagłuszającym muzykę puszczaną z głośników, ostrymi światłami, tym całym pędem. Jej pierwszym odruchem była potrzeba odwrócenia się na pięcie i wyjścia z powrotem na zewnątrz, a potem ucieknięcia na drugi koniec wszechświata, ale zamiast tego wzięła głęboki oddech, potrząsnęła głową i ruszyła przed siebie. Musiała dostać się na sam szczyt ohydnego gmachu, pod kino, gdzie umówiła się z Werą i jej znajomymi.

Na miejscu, niestety, nie było lepiej. Na szczęście szybko dojrzała w tym tłumie jasny warkocz Weroniki. Kojarzyła dwie z jej koleżanek, Kasię i Ewę, ale razem z nimi trzema była jeszcze para, którą Weronika widziała pierwszy raz w życiu. Krępy chłopak okazał się rok młodszym bratem Wery, Łukaszem, który przyszedł ze swoją dziewczyna była wyraźnie skrępowana nieznanym towarzystwem.

- W ostatniej chwili złapałem Olę i postanowiliśmy skorzystać z propozycji Werki – mówił bez ładu i składu, próbując zatuszować uparte milczenie swojej dziewczyny. Iza poczuła się dziwnie nie na miejscu. Gorzko rozbawiła ją myśl, że do tak normalnego grona ludzi nie pasuje tak samo jak do takiego, które wieczorami gania po mieście ogromne karaluchy.

Sala kinowa przypominała miasto ogarnięte powodzią. Pełna sala ludzi kręciła się w krzesłach, przypominając falującą powierzchnię brudnej wody. Przepychając się między kolanami ludzi z ostatniego rzędu, Iza czuła się, jakby zanurzała się i topiła we własnej piwnicy.
Film nie zrobił na niej wielkiego wrażenia, chociaż roześmiała się w kilku momentach, bardziej do własnych myśli (i skojarzeń z jej doświadczeniami z polskimi „superbohaterami”) niż z zamierzonego komizmu, ale mogło być gorzej. Spodziewała się, że będzie gorzej.

- Powiedz, że też ci się nie podobało. – Iza aż podskoczyła na dźwięk głosu stojącej obok Oli, kiedy po seansie czekały w kolejce w łazience. Popatrzyła zdumiona na dziewczynę, która wcale nie brzmiała na nieśmiałą, bardziej znużoną, i uśmiechnęła się na widok jej na wpół stłumionego ziewnięcia.

- Spodziewałam się, że będzie gorzej. Na tym filmie przynajmniej nie zasnęłam – odpowiedziała, a Ola uśmiechnęła się lekko. – Tylko nie mów tego za głośno, Weronika nas zabije, jeśli choćby zasugerujemy, że coś nam się nie podobało.

- Łukasz powiedział mi to samo przed filmem. Będę trzymała buzię na kłódkę – dodała Ola, przewracając oczami.

Jednak coś w ich zachowaniu musiało je zdradzić, bo Wera przyglądała im się krytycznie odkąd tylko opuściły toalety. Szczęśliwie Łukasz szybko zagadał ją na temat szczegółów filmu, które, szczerze mówiąc, Izie umknęły we wszystkich tych wybuchach. Razem z Olą zostały w tyle, od czasu do czasu udało im się wymienić między sobą jakąś sarkastyczną opinię w kwestiach, które wyraźnie dzieliły rodzeństwo.

- Cześ. – Nagle usłyszała i aż zatrzymała się ze zdumienia. Na stołku w kawiarni, obok której przechodzili kierując się do wyjścia z centrum handlowego, siedziała hipsterka o czerwonych włosach, sącząc z kubka herbatę. Z rozwianą grzywą i półprzezroczystą, powłóczystą sukienką w cętki wtapiała się w krajobraz Arkadii jak każdy normalny hipster.

Na widok miny Izy, hipsterka Grażyna uśmiechnęła się drapieżnie.

- Hej? – odparła Iza, łapiąc się na tym, że chyba powinna ruszyć się z miejsca, zanim ktoś poza Olą zorientuje się, że została w tyle, żeby rozmawiać z kimś spoza ich towarzystwa.

Ola nawet nie zmrużyła oka na całe zajście. Nie znała Izy na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że takie spotkania nie należały do jej codzienności i że Iza absolutnie nie posiadała cool przyjaciół (nie to, że jej przyjaciele nie byli cool, byli, oczywiście, że byli najlepsi, tylko nie w ten nadęty, hipsterski sposób). Wyobraziła sobie, jak miałaby oznajmić Werze i reszcie grupy, że, hej, co tam byle hipsterzy, ja ziomkuję się z prawdziwymi superbohaterami, ale zamiast tego zapytała Olę o jej studia i odmówiła przyjęcia papierosa od Łukasza.

Słońce dopiero zaczynało zachodzić za szarymi blokami, oszklone budynki płonęły czerwienią, a ciepłe powietrze pachniało głównie Warszawą.

- My lecimy na metro do Ewy, idziesz z nami? – zapytała Wera, kiedy zatrzymali się koło fontann.

- Nie mogę, mam robotę w domu – skłamała gładko Iza. – Raczej przejdę się na tramwaj.


fin


_____


Za polskich superbohaterów winić należy: mnie, Bardzo Czarnego Kota i http://youtu.be/In7xjJT-rcU.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 15:31, 30 Kwi 2012    Temat postu:

(aha, tak, nareszcie wzięłam się za komentarz, jestem mistrzem opóźnień)


Aż chce się zakrzyknąć: cholerne Torchwood! Very Happy No bo to takie torchwoodowe jest, straż tramwajowa, cywile i karalusza babcia, która rozpada się w najmniej odpowiednim momencie. I Chochoł, Chochoł jest bardzo mru, szczególnie jego pseudonim. Niby scenariusz opowiadania dość prosty, cywilka zaplątana w nadnaturalną podszewkę rzeczywistości, ale pomysł zagrał, miło się czyta, wiele tu smaczków, ironiczna narracja na ten przykład. No i nawiązania, życiowe i nieżyciowe, które, obawiam się, czasem rozumiem, NO BO WIESZ. Nie można nie lubić Izy. Szkoda tylko, że za mało znam Warszawę, żeby się wczuć w to całe tramwajo-jeżdżenie, w krajobrazy, w wykrzywianie się warszawskiej rzeczywistości. Ale to nic nie szkodzi, i tak jestem miłośniczką miejskości w opowiadaniach, więc doskonale trafiłaś w mój gust.

Jeśli chodzi o wady, to na pewno czasem leży stylistyka, a już najbardziej początek. Niektóre zdania są cokolwiek karkołomne, na przykład to: "Jak to zwyczajnie o tej porze – późnej, ale nie na tyle, żeby miał być pełen ludzi spieszących się na powrót ostatnim tramwajem – znalazła sobie miejsce obok tabliczki z trasą". O RANYYYY. Czasem przecholujesz z konstrukcją, innym razem powpychasz do jednego fragmentu zbyt dużą ilość epitetów. Poza tym trza by to jednak wyszlifować, bo wpadają literówki, jakieś z kosmosu wzięte przecinki i "zjadanie" przyimków. Ale to tam pikuś, pierdolić przyimki.
Są też, żeby nie było, fragmeny cudowne, szczególnie lubię ten zaczynajacy się od życia gęstniejącego jak miód. Dużo takich perełek, oj dużo, zreszta ty zawsze umiałaś bawić się słowami.

A tak poza tym, tramwaje są magiczne, już Tuwim to wiedział. Tramwaaaaaje. Dawno żadnym nie jechałam, tylko te PKS-y z Tatrą o szóstej rano, trzeba by się przestawić na inszy środek transportu. W ogóle środki transportu są bardzo fabułogenne, tego nie da się ukryć.

Więc, podsumowując, tekst fajny, ale nierówny. Subiektywnie uroczy, obiektywnie do korekty. I DO JASNEJ CIASNEJ NAPISZ CIĄG DALSZY, BO TAK SIĘ NIE ROBI, NIE ZOSTAWIA SIĘ CZYTELNIKA O SUCHYM PYSKU W TAKIM MOMENCIE!
Więcej warszawskiego Torchwood, pliiz. Skoro lubisz to uniwersum, to trochę je jeszcze powykorzystuj.


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Pon 15:32, 30 Kwi 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Klub Pojedynków Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin