Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Dziwne przypadki Ceres Hawklie Burbon

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Śro 21:58, 12 Paź 2005    Temat postu: Dziwne przypadki Ceres Hawklie Burbon

Zainspirowane, rzecz jasna, serią Aurory, z czego chyba najbardziej "Ściganą". Chronologia jest nieco inna, taka jaką ja pamiętam. W każdym razie, proszę tego nie brać na poważnie. Styl stylem, zwłaszcza pod koniec mi się nieco upoetycznił, ale to wszystko przez Sklepy Cynamonowe, które właśnie przerabiamy. Tak czy owak, pomijając mnie, moją makaroniarską kuzynkę, Lunatyczki i postacie stworzone przez JKR, cała reszta jest w 100% zmyślona.


Marzec 1974, Hogwart

- Tak więc, jak już mówiłem, aby przeżyć spotkanie z wampirem, należy mieć przede wszystkim szybki refleks i doskonale opanowaną teleportację. Poza tym, należy pamiętać, że zaatakowany wampir staje się podwójnie niebezpieczny, a najlepiej jest z nim walczyć, kiedy… Panno Burbon, czy może pani to wyjąć spod ławki? Chętnie się wszyscy dowiemy, co jest ważniejsze od pani SUMów.
Słysząc swoje nazwisko Ceres poderwała głowę, by spojrzeć w chłodne, szarozielone oczy nauczyciela. Uśmiechnęła się samymi ustami, po czym położyła na blacie ławki oprawioną w czarną skórę książkę. Założyła ręce na piersiach i czekała na reakcję Asshorna.
- Pięknie. "Morderstwo w Durmstrung Expresie”. A zatem niech się pani dowie, panno Burbon, że w ekspresowym tempie dostaje pani szlaban, a Slytherin traci dziesięć punktów.
Ceres uniosła obie brwi, dochodząc do wniosku, że uniesienie jednej może zostać poczytane za brak szacunku.
- Jak sobie pan życzy – wzruszyła ramionami i ruchem różdżki schowała książkę do torby.

-;;-

Maj 1976, Hogwart

Korytarz był, jak zwykle podczas przerwy obiadowej, zatłoczony. Każdy podążał ku sobie tylko znanemu celowi, starając się jak najrzadziej wpadać na innych uwięzionych w korku weteranów szkolnej rzeczywistości.
Ceres w tym morzu ludzi szlag trafiał. Kiedy jakiś pierwszoroczny Puchon, nieszczęśliwym zrządzeniem losu podążający w tym samym kierunku co ona, po raz kolejny nadepnął jej na stopę, nie wytrzymała i kopnęła go w kostkę. Sposób był może niezbyt subtelny czy ślizgoński, ale za to całkowicie skuteczny. Dzieciak odskoczył od niej, starając się trzymać z daleka na tyle, na ile pozwalał mu tłum.
Odetchnęła z ulgą, kiedy udało jej się wreszcie zasiąść do lunchu, w ciszy i spokoju charakterystycznych tylko dla domu Slytherin. Naprzeciwko niej siedział Lucjusz, szarmancko usługując damie swego serca, Narcyzie. Ceres przez chwilę przyglądała się temu z uśmiechem, po czym odwróciła wzrok, akurat by zobaczyć, jak do sali wchodzi Severus Snape, cały w zmieniającej kolor, czerwono-złotej farbie. Za nim, chichocząc idiotycznie pomimo doprawionych im bawolich rogów, szła najbardziej znienawidzona w Slytherinie para – Potter i Black. Ceres najpierw rzuciła szybkie spojrzenie w stronę Regulusa, przypominającego obecnie wyglądem dojrzałą ćwikłę, a następnie zwróciła uwagę na stół prezydialny. Większość nauczycieli patrzyła na nowoprzybyłą trójkę z pełnym rozbawienia potępieniem, i tylko spojrzenie Dumbledore’a, wbrew jego reputacji, było zmartwione.
- Stary Filch znowu nawalił, nie? – odezwała się tuż obok niej Gryzelda Parkinson.
Ceres powoli pokiwała głową.
- Niestety. Nie wiem, jak Severus… nie wiem, jak on sobie poradzi. Martwi mnie, że może zrobić coś głupiego.
- Masz na myśli…
- A cóżby innego? Mogę się zgadzać z niektórymi z głoszonych przez niego tez, ale nie podoba mi się sposób jego działania. A poza tym – Ceres uśmiechnęła się drwiąco – co to w ogóle za nazwisko, Voldemort? Jeszcze lord. W życiu nie słyszałam o takiej rodzinie, z czego wynika, że to albo jakaś magiczna biedota, albo facet sam jest szlamą.
- Ciszej – warknęła Parkinson, dziewczyna inteligentna, ale niezbyt odważna i całkowicie pozbawiona ryzykanckiej żyłki, którą Ceres miała aż nazbyt długą – nie jesteś w Gryffindorze, nie wrzeszcz tak.
- Bo co? Nie rozśmieszaj mnie. Moi przodkowie zasiadali na tronie, kiedy o Voldemortach – kolejny drwiący uśmiech – czy jak tam się naprawdę nazywają, nikt nie słyszał. I jeśli jest tym, za kogo się podaje, nie tknie mnie palcem.
- A jeśli nie?
W szarych oczach Ceres czaiło się tyle kpiny, że Gryzelda odwróciła wzrok.
- Mam w nosie, co będzie, jeśli się okaże, że ten wasz „Lord” jest tylko przewrażliwionym na punkcie swojego pochodzenia megalomanem, który ma niezdrową chęć rządzenia światem, niezależnie, czy będą na nim szlamy, czy też nie. To zapewne tylko technika ściągania wpływowych zwolenników.
Parkinson już nie słuchała. Przesiadła się dwa miejsca dalej, do Dołochowa, gdzie nie musiała wysłuchiwać niebezpiecznych teorii cynicznych ryzykantek, którym życie było obojętne.
Burbon prychnęła z dezaprobatą i na dobre zajęła się posiłkiem, kontakt z otoczeniem ograniczając do obserwowania sytuacji przy stole Ślizgonów.

-;;-

12 listopada 1976, posiadłość Burbonów w Anglii,

Ceres od rana miała wyśmienity humor. Obudziła się, gdy za oknem była dokładnie taka pogoda, jaką lubiła - było ponuro i padał deszcz, a wiatr zamiatał nie przykrytymi jeszcze śniegiem liśćmi. Zjadła porządne, angielsko-francuskie śniadanie, w liście kuzyn d’Angouleme napisał jej, że zaprasza ją na swój ślub, a matka deportowała się do Londynu w celu zakupienia prezentów i umówienia się z krawcową. Obecnie siedziała w wygodnym fotelu przed płonącym wesoło w kominku ogniem, czytając poranną gazetę, i nic nie zapowiadało nieszczęścia, jakie miało spaść na jej dom. Nic, pomijając skrzata domowego.
- Panna Agata Ebartson z wizytą do panienki. Czy mam wpuścić?
Ceres mina od razu zrzedła. Kuzynka Agata była najgorszym, co mogło ją spotkać tego pięknego przedpołudnia.
- Niech wejdzie – odparła z rezygnacją, a w skrytości ducha dodała - Co się odwlecze, to nie uciecze.
Z ponurą miną żegnając ostatnie chwile spokoju, Ceres starała się ponownie skupić na gazecie. Zarówno w rodzinie, jak i wśród znajomych, znana była jako osoba ponad wszystko ceniąca towarzystwo dobrej lektury, a były to czasy, w których „Prorok Codzienny” nie był jeszcze taką szmirą jak obecnie. Na ostatniej stronie zawsze drukowano debiutanckie opowiadania, tematyką dotyczące głównie czasów wojny z Napoleonem i wielkich sukcesów Anglików na polu walki. Czytając te „dzieua” Ceres zawsze miała wrażenie, że gdyby mogli, pisarze angielscy najchętniej zastąpiliby księgi historyczne swoją twórczością.
- Bon Żur! – krzyknęła Agata na powitanie, delektując się swoim wspaniałym, francuskim akcentem.
- Żuru nie jadłam od dwóch miesięcy – mruknęła Ceres, która bardzo lubiła ową zupę i długość czasu, od jakiego była jej pozbawiona, zdziwiła ją samą.
Agata nie zwróciła uwagi na złośliwą odpowiedź i ciągnęła dalej.
- Komąt safa?
Z racji swoich francusko-angielskich korzeni Ceres doskonale zdawała sobie sprawę, co próbowała powiedzieć Agata. Nie oznaczało to jednak, że stawała się przez to mniej złośliwa.
- Może ci powiem, jeśli zaczniesz do mnie mówić w języku kraju, w którym się znajdujemy – prychnęła.
Agata posłała jej spojrzenie osoby, która jest święcie przekonana o swojej wyższości.
- Wolisz rozmawiać po angielsku, bo mi zazdrościsz mojego aksąt.
Z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia homeryckim śmiechem, gospodyni sprowadziła rozmowę na bezpieczniejsze tematy.
- Cóż cię zatem sprowadza w moje skromne progi, droga kuzynko? Bo chyba nie chęć pochwalenia się swoim… aksąt?
- Och, nie… widzisz, chodzi o to, że… mamy z Richardem problem.
- Ach tak…?
- Tak. Sama Wiesz Kto…
Ceres westchnęła. W szkole zaraza zwana Śmierciożercami wydawała się mniej szkodliwa.
- Cóż takiego zrobił znowu Voldemort?!
Agata zadrżała na dźwięk tego nazwiska. Ceres ani trochę to nie zdziwiło.
- Och, my… my się obawiamy, że może trzymać brata Richarda pod Imperiusem.
Ceres opadła na fotel. Pocierając nasadę swojego nosa, spytała.
- Napijesz się czegoś?
- Słucham?
- Kawy, herbaty, soku, czegoś mocniejszego? Mam świetną nalewkę brzoskwiniową i niezły likier z czarnych porzeczek.
- Likieru, poproszę.
Burbon kiwnęła głową i pstryknięciem palców przywołała skrzata. Po złożeniu zamówienia odwróciła się do Agaty, która nagle z irytującej idiotki zamieniła się w godną zainteresowania petentkę.
- A zatem, co dokładnie w jego zachowaniu nasuwa takie przypuszczenia?

-;;-

25 czerwiec 1980 roku, Ministerstwo Magii, Londyn

Sergiusz miał dość. Nienawidził obcowania ze Ślizgonami. Byli wredni, złośliwi i umieli szermować językiem o wiele lepiej od niego. A przecież po to właśnie został pracownikiem DKUUMu (Departamentu Kontroli Urodzin Urodzonych Magicznie), aby móc się od nich trzymać z daleka. Czy też może aby oni omijali go szerokim łukiem. Nigdy nie przypuszczał, że jednego dnia przyjdzie do niego dwóch wychowanków Slytherinu, i to jeszcze po to, aby wyciągać z niego tajemnice służbowe! Sergiusz uważał to za szczyt bezczelności.
Ten pierwszy, Dokłohow, czy jakoś tak, był przynajmniej uprzejmy. Chociaż zdaniem Sergiusza gościowi źle z oczu patrzyło. Niby nic w nim dziwnego nie było, ale ten metaliczny zapach… Ale ta druga… Cholerna Hawklie Burbon! Sergiusz nie wiedział, jakim cudem można było mieć aż takiego farta i urodzić się ze związku takich dwóch rodów, ale miał wrażenie, że wszyscy ci arystokraci byli jacyś kopnięci, i to zdrowo.
- Mnie naprawdę nie obchodzi, czy to jest tajemnica pańska czy pańskiej babci. Muszę wiedzieć, czy ktoś przede mną nie próbował się dowiedzieć, gdzie w najbliższym czasie będą się rodziły dzieci czarodziejów.
- To nie pani sprawa – warknął zirytowany urzędnik.
Dziewczyna westchnęła. Próbowała wszystkiego – prośby i groźby, przekupstwa i szantażu. Facet był chyba jednak zbyt głupi, by potraktować ją poważnie. Zrezygnowana, ostentacyjnie powolnym ruchem wyciągnęła różdżkę.
- Hej, co robisz?
- Imperio!

-;;-

30 czerwiec 1980, posiadłość Burbonów, Anglia

Ceres nie należała do najprzyjemniejszych osób, jakie można było spotkać w Magicznej Anglii. Była złośliwa, cyniczna i uwielbiała udowadniać tym, których nie lubiła, że jest od nich mądrzejsza. Poza tym miała przykry zwyczaj czytania poczty zbyt późno, z czego nie wynikało nigdy nic dobrego.
Jednak nawet ona, zimnokrwista arystokratka, przez lata życia w Slytherinie nauczona, że uczucia są po to, aby ich nie mieć, zadrżała na widok, jaki przedstawiał sobą salon jej matki tego letniego popołudnia.
Ethel Burbon leżała na podłodze swojego pokoju, blada, z otwartymi szeroko oczami, w których czaiła się jeszcze nie zastygła do końca wściekłość. Pod ławą walały się kawałki rozbitej porcelany, w których Ceres rozpoznała później pozostałości po wyjątkowo cennej wazie z epoki dynastii Ming. Dziewczyna podbiegła do matki, by wbrew wszelkiemu rozsądkowi sprawdzić jej puls. Kiedy niczego nie wyczuła w jej oczach błysnęło coś dzikiego, coś, czego nie da się opisać słowami, jakiś pierwotny szał. Bardzo powoli wstała z klęczek, podobna do tygrys przygotowującego się do skoku. Zacisnęła dłonie w pięści i wolno wyszła z pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi.
- Gburek! – warknęła cicho i chwilę później pojawił się przed nią skrzat domowy o wyjątkowo nieprzyjemnej minie.
- Panienko?
- Czy matka przyjmowała dzisiaj jakichś gości?
- Tak, panienko. Był tu dzisiaj lord Lestrange, miał do jaśnie pani jakąś sprawę. Niedawno wyszedł.
Nieświadoma tego co robi, Ceres włożyła rękę za pazuchę szaty i zacisnęła ją na różdżce. Spojrzała chłodno na skrzata.
- Wezwij Aurorów. Powiedz im, że dokonano kolejnego morderstwa, a kiedy przyjadą, zaprowadź, ich do salonu mojej matki. Ale o wizycie Lestrange’a nic nie mów. To – dodała ciszej, nie zwracając już uwagi ani na sługę, ani na jego przerażoną minę – jest tylko moja sprawa.

-;;-

- Zgłupiałaś! Nie wiesz, za co się bierzesz! Ty zdajesz sobie sprawę, co oni z tobą zrobią, jak cię złapią?!
Ceres beznamiętnie spojrzała na ojca. Nagle przestało jej zależeć na jego opinii, pomimo lat spędzonych na szukaniu jego akceptacji.
- A nawet gdyby faktycznie mnie dorwali, to czy to będzie miało dla kogoś znaczenie?
- Jak śmiesz! A ja?!
Dziewczyna roześmiała się. Nie był to złośliwy chichot ani drwiący, suchy śmiech. To był śmiech osoby szczerze rozbawionej, głęboki i gardłowy, taki, którego słuchałoby się z przyjemnością w każdych innych, mniej makabrycznych okolicznościach.
- Doprawdy? Jakie to miłe. Zaskakujące, że nigdy nie miałam dowodu twojej – skrzywiła się z niesmakiem – miłości.
Mężczyzna potrząsnął głową.
- A czego się spodziewałaś? Wylewnych uścisków? Okazywania ci na każdym kroku, że jesteś moją ukochaną dziewczynką? Wybacz, ale ja jestem Hawklie. Odrzucając moje oświadczyny, Ethel wiedziała, że nie mogę zachowywać się w ten sposób w stosunku do nieślubnego dziecka, nawet jeśli nosi moje nazwisko. To nie uchodzi.
- Nie uchodzi – Ceres pokiwała głową – Tobie nie uchodzi. Synowi wampirzycy. Zaskakujące – zadrwiła – A teraz – wstała z fotela - przypuszczam, że spotykanie się z nieślubnymi córkami również może mieć dla kogoś takiego jak ty nieprzyjemne skutki. W takim razie żegnam. Ach, i jeszcze jedno. Zachowuję się spokojnie na takich samych warunkach jak zwykle. Znasz numer mojej skrytki u Gringotta.

-;;-

Dumbledore gestem wyrażającym znużenie potarł nasadę nosa. Westchnął ciężko i rzucił rozmówczyni swoje słynne, przeszywające spojrzenie.
- Jeśli chcesz, możesz należeć do naszej organizacji. W ten sposób będziesz mogła pomóc o wiele większej grupie ludzi.
Ceres uśmiechnęła się smutno, kręcąc głową.
- Pan nie rozumie. Ja nie chcę pomagać ludziom. Najchętniej w ogóle nie angażowałabym się w tę idiotyczną wojnę, gdyby nie… sam pan wie. Ludzie mugolskiego pochodzenia… są mi obojętni. Mogą istnieć, mogą nie istnieć. Nie mam mugolskich przyjaciół, a jednocześnie uważam, że tak jak jest, jest dobrze. Zwłaszcza, że ja nigdy nie próbowałam się ukrywać. Od czego Obliviate? – zignorowała potępiające spojrzenie dyrektora – Sam pan widzi, jakim człowiekiem jestem. Proszę mi nie przypisywać szlachetnych pobudek. Moim celem jest zniszczenie Lestrange’a i Voldemorta, nie zamierzam ratować świata. Informacje, które panu przekazałam, proszę potraktować jako jeszcze jeden krok w stronę celu, czyli, rzecz jasna, zemsty.
Dumbledore przez chwilę patrzył na nią, jakby coś rozważając.
- Cóż. Nie stoję na pozycji, z której mógłbym odrzucić twoją pomoc, nawet, jeśli nie podoba mi się to, dlaczego to robisz. Zemsta jest…
- Rozkoszą bogów – zaśmiała się dziewczyna – niech mnie pan nie lekceważy tylko dlatego, że się nią kieruję. To potężna siła. A poza tym – kiedy na niego spojrzała, za zasłoną humoru w jej oczach dało się dojrzeć ponurą determinację – każdy musi mieć jakiś cel w życiu.

-;;-

- Za Harry’ego Pottera. Za chłopca, który przeżył.

-;;-

Ceres rozejrzała się dookoła. Nigdzie w pobliżu nie było widać tych, których szukała, jednak była pewna, że znajdują się niedaleko. Bezszelestnie wyciągnęła z kieszeni różdżkę i wyszeptała zaklęcie skanujące. Różdżka zadrżała, po czym w powietrzu pojawił się hologram niewielkiej jaskini. Ceres przez chwilę wpatrywała się w obraz. Moment później w miejscu, gdzie stała, pozostały już tylko połamane gałązki.

-;;-

Rabastan, który pilnował grupy, nawet nie zauważył jej przybycia. Posiadanie babki wampirzycy owocuje pewnymi znaczącymi profitami, przy których nieco większe niż normalnie kły i zapotrzebowanie na żelazo, łatwo zaspokajalne sokiem pomidorowym, wydają się blednąć. Należały do nich między innymi umiejętność bezszelestnego poruszania się, cichej teleportacji i możliwość stawania się niewidzialnym bez peleryny niewidki czy też długiej i nudnej nauki.
Widać było, że uciekinierzy są już zmęczenie ukrywaniem się przed wszystkimi. Co prawda nie przeszkadzało im to porwać Longbottomów, ale, zdaniem Ceres, spartaczyli sprawę. Powinni porwać także ich syna, w ten sposób dowiedzieliby się o wiele więcej niż za pomocą Cruciatusa. Chyba, że już nie wierzyli w możliwość odnalezienia Voldemorta, a zamęczenie do szaleństwa dwójki Aurorów było tylko aktem głupiej zemsty kogoś, kto nic więcej nie może zrobić.
Dziewczyna szybko oszołomiła wartownika, zbyt wyczerpanego, by w jakikolwiek sposób zareagować na lecący ku niemu strumień iskier. W poszukiwaniu zabezpieczeń sprawdziła wejście. Znalazła kilka wrednych klątw, firewalla i Paskudę, jedną ze specjalności lady Lestrange.
Stan ludzi w jaskini niewiele różnił się od tego, w jakim znajdował się wartownik. Ceres, oczywiście, wolałaby zemścić się na nich w sposób nieco bardziej czynny niż spakowanie i dostarczenie do Ministerstwa, jednak rozumiała, że los się do niej uśmiechnął. Tylko dzięki zdolnościom odziedziczonym po babce i rozwiniętym w ofensywnym kierunku mogłaby pokonać całą czwórkę, a i to nie było pewne.
Z mściwym uśmiechem i pełnymi kieszeniami teleportowała się do swojej rezydencji. MM mogło poczekać. Nie było powodu, dla którego Aurorzy mieliby myśleć, że po prostu wpadła na uciekinierów w lesie. Zwłaszcza, że akurat ta część układanej właśnie opowieści o bohaterskim ujęciu zbiegów nie miałaby racji bytu.

-;;-

- Ceres Hawklie Burbon, za schwytanie czworga niebezpiecznych przestępców, przyznajemy Order Merlina Pierwszej Klasy.
Kiedy Crouch przypinał jej ordynarny, wielki medal ze złota i bursztynu, zauważyła w jego oczach czystą nienawiść. Nie, żeby ją to w jakiś sposób dziwiło. Złamała mu karierę, niezależnie od tego, jak potoczy się proces jego syna. Sam fakt złapania go w otoczeniu takich Śmierciojadów jak Lestrangowie przemawiał na niekorzyść jego ojca.
Nie, żeby to Ceres jakoś specjalnie obchodziło. Order zresztą też nie był dla niej najważniejszy. Chodziło raczej o to, że większość ludzi z którymi chodziła do szkoły zdążyła się już ustatkować, założyć rodziny, zginąć w ich obronie lub przeżyć, by odbudowywać świat, który zburzył Voldemort. Dziewczyny raczej nie pociągał żywot mrówki, a Anglia nagle zrobiła się dziwnie zatłoczona – mnóstwo ludzi po wojnie wróciło z emigracji. Jedyną opcją, która naprawdę wchodziła w grę, był wyjazd. Pozostawało tylko pytanie dokąd.


-;;-

Tuż po powrocie do domu Ceres rozłożyła przed sobą mapę starego świata. Żadna z Ameryk nie wchodziła w rachubę, z powodów, których, jak mam nadzieję, nie muszę wyjaśniać. Doszedłszy do wniosku, że cała zachodnia Europa była zbyt nudna, Afryka zbyt gorąca, a Azja zbyt… zdominowana przez Rosjan i Chińczyków, jeszcze raz zerknęła na Europę. Konkretnie, na blok wschodni.
- Zastanówmy się. Nudzi mi się. Nie mam co robić. Prowadzenie życia hojnej filantropki a la Lucjusz mi nie odpowiada. Czego mi potrzeba? Porządnej, ślizgońskiej konspiry. Więc co mi pozostaje?
Wymownie spojrzała na sam środek Starego Kontynentu, gdzie, w całej swojej komunistycznej krasie, rozpościerała się Polska Republika Ludowa.
- Polonia. Tyle razy próbowali od nas wydębić pomoc, że może wreszcie czas im ją dać?

-;;-


W pracowitą ciszę bieszczadzkiego lasu wdarł się nieznany, nowy dźwięk. Nie był to dźwięk obcy, pasował tu tak samo, jak śpiew słowika czy trzask chrustu pod stopami sarny - mieszkańcy puszczy przywitali go więc cichą aprobatą, jakże odmienną od tego wrzaskliwego potępienia, z którym spotykał się wszędzie indziej.
Cichy stukot ciężkich, podkutych kopyt, przerywany parskaniem konia i skrzypieniem skórzanego siodła. Odgłosy drogie każdemu wędrowcowi, który przyjeżdża do domu tylko po to, aby zaraz z powrotem wyjechać, na nową wyprawę, coraz dalej i dalej. Ceres także je kochała, jak każde dziecko wychowane na wyścigach testrali w czarodziejskiej części Ascot.
Posiadała nawet własną stadninę tych pięknych zwierząt, na czas jej nieobecności oddaną w dzierżawę ojcu. Mogła mieć o nim marne zdanie, jednak nie przeszkadzało jej to ufać jego miłości do zwierząt. Jedyne, co kiedykolwiek potrafił kochać – prychnęła w myślach, odruchowo klepiąc wierzchowca po szyi.

-;;-

Jeździec, który wynurzył się z lasu, był pierwszą rzeczą od roku, która zdziwiła Indygo. Musiał to być czarodziej, bo barmanka od razu rozpoznała w jego wałachu testrala, pomimo chroniących go iluzji. Koń był zbyt czarny, jak noc, jak plama doskonałej ciemności w zielono rozśpiewanej rzeczywistości lasu. I te jego oczy, których ognia nie zgasiło nawet glamour.
A jeździec… z jeźdźca też był niezły oryginał. Czarne, obcisłe spodnie, buty z czarnej skóry sięgające kolan, biała koszula, czarna peleryna i wielki, czarny kapelusz z białym, strusim piórem. Jedynym, co spod owego nakrycia głowy wystawało, były kasztanowo rude kosmyki, miękko spadające na ramiona.
- Czy ten dwór należy do pani? – jeździec uniósł głowę i dopiero wtedy Nauzykaa zobaczyła, że ma do czynienia z amazonką. Dziewczyna patrzyła na nią spokojnie, a na jej twarzy niezmiennie widniał wyraz uprzejmego zaciekawienia.
- Nie – Nauzykaa wzruszyła ramionami – ja tu jestem tylko barmanką. Szefuje Hekate.
Przybyszka pytająco uniosła prawą brew.
- Schodami na górę, pierwsze drzwi na lewo. Tam jest gabinet – odpowiedziała na niezadane pytanie Nauzykaa.
- Dziękuję.
Skinąwszy głową, dziewczyna zeskoczyła z konia i lekko podeszła do barmanki.
- Ceres Hawklie Burbon. Z kim mam przyjemność?
- Nauzykaa zwana Indygo. Przez tych ignorantów, którzy nie mogą się przyzwyczaić, że imienia Nauzykaa się nie odmienia – barmanka skrzywiła się z taką pogardą, że nawet Ceres musiała uchylić przed nią kapelusza.
- Ależ oczywiście, mademoiselle Nauzykaa. Miło mi było panią poznać.
- Nawzajem.

-;;-

- I na pewno nie wysłali cię komuniści? – spytała po raz kolejny Hekate, przyglądając się Ceres podejrzliwie.
- Słowo szlachcianki – odparła wyraźnie już rozbawiona arystokratka.
- No, to nie ma problemu! My tu chętnie witamy wszystkich przybyszy! – ucieszyła się Szefowa – skąd jesteś?
- Zależy. Mój ojciec jest Anglikiem, moja matka była Francuzką.
- Anglik! Och, Anglio, słodka Anglio… ja też jestem stamtąd. Ach, tęsknię za Hogwartem.
- Jaki dom?
- Slytherin.
- No to miło mi. Ja również.
Hekate roześmiała się szczerze. W środku bieszczadzkich gór spotkać kogoś ze Slytherinu…
- Indygo jest z Ravenclawu.
- Tak? To miło. W każdym razie cieszę się, że nie z Hufflepuffu.

-;;-

- Drogie panie… przedstawiam wam Ceres Hawklie Burbon, naszą nową Lunatyczkę.
Ceres pochyliła się w ukłonie, szorując po parkiecie piórem od kapelusza.
- Witam.
Hekate zaczęła przedstawiać nowoprzybyłej pozostałe mieszkanki Dziupli.
- Natalia Lupin… również z Anglii. Och, a to jest Księżycowa Enfer, z Francji. Możecie sobie pogadać o małżach i ślimakach.
Ceres uśmiechnęła się lekko.
- Indygo już znasz… a to jest Kira. Reszta – Hekate rozejrzała się po sali – aktualnie gdzieś wybyła. Tak czy inaczej, rozgość się.
- Nie omieszkam – odparła Ceres z uśmiechem kota z Cheshire.


Ostatnio zmieniony przez Ceres dnia Sob 22:36, 23 Wrz 2006, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:32, 13 Paź 2005    Temat postu: Re: Dziwne przypadki Ceres Hawklie Burbon

Ori jest dumna, ze poniekąd dzięki niej objawiają się prawdziwie szlacheccy osobnicy. Rolling Eyes Very ładne opowiadanko, ech, uwielbiam takie opowiastki RA0K czytać!
Ładniuuutkie. Ceres, ty morderco, morderczynio... Ślizgonko ze krwi błękitnej i kości zielonej.
Osobnik powolnie łapiący, Aurora, która opłakuje złamane serce.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 20:39, 13 Paź 2005    Temat postu:

I tak kolejny schemat został złamany - proszę państwa, opowiadanie ze sobą w roli głównej wcale nie musi być złe! Wręcz przeciwnie, dodaje perwersyjnego smaczku, który i ja własnoustnie spijam z literackiego kielicha.

Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Pią 20:23, 14 Paź 2005    Temat postu:

A tak. Chodziło o to, aby udowodnić, że ten punkt testu na MS:

Cytat:
Czy bohater ma imię po tobie? (twoje imię, drugie imię, przezwisko). Jeżeli tak, odłóż ten test i popraw


Wcale nie musi być taki uzasadniony. Mam nadzieję, że mi się udało. Cool

Zresztą, teraz piszę opowiadanie, w którym PRL rozlicza się z przeszłością. Mam nadzieję, że się uda.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Atra
lunatykująca wampirzyca



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1434
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: komoda

PostWysłany: Śro 9:23, 16 Lis 2005    Temat postu:

oczywiście że opowiadanie ze sobą w roli głównej nie zawsze jest złe! przykład powyżej! jest naprawde dobre. czyta się przyjemne, jest ciekawe no i takie cudownie ślizgońskie!
*Atra wymachyje zielono-srebrnym szalikiem*
to mi przypomina... sama muszę wkleić moje opowiadanko!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin