Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Kilka słów o kynologii międzydomowej [HP]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:28, 06 Paź 2007    Temat postu: Kilka słów o kynologii międzydomowej [HP]

Nareszcie, z dawna obiecywane. Coś, co z kanonem ma trochę wspólnego. Z fanonem też. Taki jakby fanfick częściowo natchniony Światłem pod wodą, Drop dead gorgeous (oba Mayi), no i trochę kanonem. No i taki baaardzo mocno zabsurdyzowany.
Absolutnie nie na poważnie.


Dedykowane ogromnie, potwornie Hekate, albowiem to ona wpadła na pomysł, że Ori napisze coś takiego. O! :* <3

Kilka słów o kynologii międzydomowej

[link widoczny dla zalogowanych]

Kynologia - nauka o psie, jego hodowli i tresurze.
Słownik Władysława Kopalińskiego

Hermiona stwierdziła, że przerwa w związku dobrze jej zrobi. Że muszą zaznać ‘czegoś innego, niż wieczne kłótnie i seks’.
Kiedy Ron zobaczył ją w ramionach Harry’ego, paplającą szaleńczo, wiedział, że to koniec. Jak mógł być taki głupi i nie widzieć tego wcześniej?! Te spojrzenia... Ginny zaręczająca się z Deanem... Draco Malfoy popełniający samobójstwo... Za dużo kawy, Ron nigdy nie myślał, że można zatruć się kawą... Znaleźli go otoczonego pustymi opakowaniami i zepsutym ekspresem... Tragiczna śmierć, tragiczna...
Smętnie kręcąc głową, zamknął drzwi. Spojrzał smętnie na szyld Miodowego Królestwa, gdzie pracował od trzech dobrych lat.
- Chwila, chwila, nie zamykać! – dobiegł go dziwnie znajomy głos.
Odwrócił się i spojrzał w znajomą, okrągłą twarz. Ciemne, mocno umalowane oczy, grube brwi...
Skądś ją znał. Ron miał słabą pamięć do twarzy. Szczególnie dziewczyn.
- Och nie, proszę, nie mówcie mi, że Weasley zarabia na słodyczach? – Zachichotała kobieta złośliwie i wyrwała Ronowi klucz z ręki.
Zdumiony wgapiał się, jak kobieta wchodzi do środka i rzuca się na półki ze słodyczami.
- Hej, ty, tu nie wolno!...
Spojrzała na niego zdumiona znad półki z czekoladowymi żabami. Po chwili uśmiechnęła się z niedowierzaniem – jej prawa brew wywindowała w górę.
- Nie mogę, naprawdę. – Przewróciła oczami, przechodząc wzdłuż półek. Ron, zrezygnowany, wszedł z powrotem do sklepu i zapalił resztę świateł.
- Niech już pani kupuje, co chce – burknął Ron, marząc o powrocie do mieszkania. Będzie zimno. Kto to słyszał, żeby w październiku było tak cholernie zimno. Śnieg, słodki Merlinie! A on mieszka sam i zapewne w domu zrobi się naprawdę ciepło akurat wtedy, kiedy nadejdzie czas na powrót do sklepu. Ron nigdy nie sądził, że praktycznie zamieszka w pracy i doczeka się momentu, kiedy jego waga zacznie przejawiać skłonności do nadwagi.
Przyjrzał się krytycznie prychającej klientce. Na pewno ją skądś znał. Sądząc z zachowania, jakaś Ślizgonka. Ewentualnie strasznie niemiła Krukonka. Chyba nawet z jego roku.
- Weasley, ty mnie naprawdę nie poznajesz? – Spojrzała na niego krzywo, a kiedy poczuł, że jego policzki robią się gorące, zaczęła się śmiać. – Nie, naprawdę, gdyby Draco żył, byłby umarł ze śmiechu.
Ron zmarszczył brwi i przyjrzał się kobiecie.
Wysoka, dosyć potężnie zbudowana. Jej spojrzenie wydawało się znajome.
Potrząsnęła głową i sięgnęła po czekoladę z orzechami.
Rona olśniło.
- Parkinson! – wykrzyknął, a ona podskoczyła. Słodycze rozsypały się na podłodze.
- Jestem pod wrażeniem – powiedziała, patrząc wilkiem na Rona. – A teraz pomóż mi to pozbierać, Weasley. Nie mam zamiaru poświęcać całego wieczoru leczeniu twojej pamięci. I to się nazywa Alzheimer, nie Parkinson.
Uśmiechnęła się szeroko na widok jego zdumionej miny. Szybko pozbierał słodycze i po chwili Pansy Parkinson zniknęła z jego pola widzenia.
Z westchnieniem ponownie zamknął sklep i wrócił do domu.

<>

Mieszkał naprzeciwko Miodowego Królestwa. Wracał późno, wychodził wcześnie.
Jego mieszkanie było małe i puste. Żadnych ozdóbek, oprócz plakatu Armat z Chudley nad łóżkiem. Biurko, lampa, jedna rozpoczęta książka, na której grzbiecie zdążyła osiąść gruba warstwa kurzu.
Ron ze zdumieniem zauważył, że jego paprotka nie żyje. Pożółkłe liście, które jeszcze jakiś czas temu były zielone i mięsiste, obecnie smętnie zwisały, częściowo ususzone. I lekko nadgniłe.
Uświadomił sobie, że zapewne nie było najmądrzejszym podlewanie jej raz na miesiąc. Ale za to zapewniał jej ilość wody wynagradzającą tak rzadkie zaopatrzanie.
Trzeba było bardziej uważać na zielarstwie, a przynajmniej słuchać matki.
O, właśnie. Na parapecie leżał list.
Ale tym razem jego nadawcą nie była Molly Weasley. Zamiast kilku stóp pergaminu pokrytych dobrymi radami, wewnątrz znajdował się zgrabny karteluszek, pokryty złotymi literami.
Po chwili na podłodze wylądowała kupka popiołu. Co jak co, ale Incendio zawsze mu wychodziło.
Drżąc z zimna, wsunął się pod grubą kołdrę i zanurzył w snach pełnych wielkookich psów. Jeśli się nie mylił, to były mopsy.

<>

Następnego ranka zaspał. W mieszkaniu było gorąco. Zdążył wziąć szybki prysznic, wypić kawę i z mokrą głową wybiegł do pracy.
Ku jego zdumieniu pod drzwiami ujrzał Parkinson. Jej włosy nie poddawały się porywom wiatru, równo przylegały do głowy. Tylko jeden mały kosmyk zaplątał się w okolicy policzka, ale po szybkiej interwencji białej dłoni o krótkich paznokciach wrócił na swoje miejsce.
- Weasley, mógłbyś łaskawie otworzyć, zamarzam! – wyrzuciła z siebie, kiedy Ron zatrzymał się przy drzwiach, wgapiony w nieoczekiwane zjawisko.
Usłużnie otworzył i wpuścił ją do środka.
- Masz mokre włosy – zauważyła, kiedy przyniósł jej gorącą czekoladę, samemu łapiąc po drodze batonik karaluchowy na śniadanie. – To niehigieniczne.
Wyciągnęła różdżkę i nagle Ronowi zrobiło się dużo cieplej.
- Nikt mnie nigdy nie uczył zaklęć na, eee, wysuszenie włosów – wydukał, siadając naprzeciwko niej.
- Przydawały się, kiedy musiałeś przebywać z Draco i robić za jego niańkę. – Uśmiechnęła się lekko. Nie była tak odpychająca, jak kiedyś.
Ron nigdy by nie pomyślał, że będzie prowadził kurtuazyjną rozmowę z Pansy Parkinson.
Nie podejrzewał także, że nie będzie chciał iść na ślub Harry’ego Pottera, ani że wybranką Wybrańca może zostać jego Hermiona. Życie często sprawia nam niespodzianki.
- Pewnie się dziwisz, dlaczego tu przyszłam – nagle rzuciła Pansy. – Rozstałam się z Daviesem.
Ron wiedział, że nie jest dobry w pocieszaniu. Tym bardziej, że nie pamiętał żadnego Daviesa. Zdawkowo kiwnął głową.
Westchnęła.
- Kapitan drużyny Krukonów, był na Balu Bożonarodzeniowym z Delacour – dodała wyjaśniająco. Faktycznie, w umyśle Rona pojawił się obraz wysokiego bruneta o lśniących zębach.
Ale nadal nie miał pojęcia, dlaczego akurat do niego przyszła opowiadać o swoim tragicznym rozstaniu.
- Zajadam smutki czekoladą – wytłumaczyła po chwili. – Jestem uzależniona od czekolady. A Miodowe Królestwo pierwsze wpadło mi do głowy, kiedy już skopałam narcystyczną psychikę Rogera.
- Ale dlaczego, to znaczy, nie to, że mam coś przeciwko... – Ron zaczął się plątać, dawno z nikim nie rozmawiał. – Wiesz, nigdy nie pałaliśmy do siebie miłością, więc dlaczego wróciłaś tu rano?
Spojrzała na niego z politowaniem.
- Nie myśl, Weasley, że czynię to z upodobania do twoich rudych kłaków – warknęła, ale po chwili uśmiechnęła się. – Właściwie, odpowiednio wysuszone, nie są nawet takie okropne.
Ron zastukał palcami w blat stolika.
- Dobra, dobra, Gryfonie – westchnęła teatralnie. – Skończyły mi się słodycze.
Ron wytrzeszczył na nią oczy, a po chwili zaczął się śmiać.
- Będziesz gruba! – wydusił z siebie po chwili. Parkinson zaczerwieniła się.
- Nie waż się mi nic sugerować. Jestem bardzo kobieca, w odwrotności do tych wszystkich wieszaków. – Wypięła dumnie biust, jakby chcąc udowodnić Ronowi, że nie kłamie. – Chociaż, z tego, co mnie pamięć nie myli, ty wolisz deseczki? Ta sz... Granger, ona nigdy nie należała do grona dziewcząt, mających czym się pochwalić. Nadal jesteście ze sobą?
Ron nachmurzył się, wspominając wczorajszą wiadomość. Od odpowiedzi uratował go dzwonek.
- Muszę wracać do pracy. Zdaje się, że miałaś zaspokoić swój nałóg, chodźmy.
Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale zamilkła i ruszyła dumnym krokiem w kierunku czekolady z bakaliami.

<>

Ron wkrótce całkiem zapomniał o rozmowie z Parkinson.
Bowiem do jego małego mieszkanka przybyła Matka.
- Słodka Helgo! – załamywała raz po raz ręce, zwiedzając przybytek Rona. Z odrazą przejechała palcem po biurku i przyjrzała się warstwie szarego kurzu. – Nabawisz się jakiejś alerogogii, czy czegoś, synku! Naprawdę, nie widzę powodów, żebyś tu mieszkał. Twój pokój na ciebie czeka, synku. Ja rozumiem, niezależność, niezależność. Rozumiałam, że chciałeś się wyprowadzić i zamieszkać z Hermioną, ale teraz przecież nikogo nie masz, prawda? A tutaj się tylko marnujesz, jesteś taki blady... O, a co do Hermiony, zaprosili cię na ślub, nieprawdaż? Zawsze uważałam, że ona poluje na Harry’ego, synku, nie obraź się, ale...
Ron przestał słuchać. Nie lubił rozmów o Hermionie. Nie lubił rozmów o Harrym. Nie lubił, kiedy ktoś wtrącał się w jego życie.
A matka właśnie to robiła. Wtrącała się w jego życie z ogromną miotłą i na siłę chciała posprzątać coś, co zostało przytwierdzone na swoim miejscu zaklęciem Trwałego Przylepca.
- Herbaty? – zapytał i w tej samej chwili przypomniał sobie, że w jego szafce znajduje się tylko prawie pusta puszka kawy i paczka ciasteczek-na-czarną-godzinę.
Na szczęście, matka stanowczo odmówiła.
- Ginny chyba nie przyjdzie na ślub, ale naprawdę, Ronusiu, przecież to twoi najlepsi przyjaciele! Nie rozumiem, czemu się tak od nich odciąłeś. Wielokrotnie Harry pytał o ciebie. Z tego, co słyszałam, kiedyś tu cię odwiedził. Nie chciał o tym opowiadać.
Ron uśmiechnął się w duchu. Harry Potter na pewno nie miał ochoty szczycić się podbitym okiem. Nie zamienili ze sobą ani słowa.
W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi.
Ron zdumiony stanął twarzą w twarz z Pansy Parkinson. Z ciekawością rozejrzała się po pustym korytarzu i weszła do środka.
- Nie było cię w sklepie – odparła, ściągając ciężkie buty. – Przez co sklep był zamknięty. Miałam nadzieję znaleźć u ciebie coś czekoladopochodnego.
W tej samej chwili w korytarzu zjawiła się matka.
Ron nie wiedział, co zrobić.
- To jest moja mama – mruknął do Parkinson. Uniosła brwi, ale po chwili przybrała marsową minę. – A to jest, erm, Pansy...
- Pansy Parkinson – dokończyła za niego, uśmiechając się niebezpiecznie. Patrzyła z góry na panią Weasley. – Przepraszam, że przeszkadzam, umówiłam się z Ronem w sklepie, ale go nie zastałam, więc pomyślałam...
Twarz Molly Weasley rozjaśniła się, a na jej ustach wykwitł uśmiech. Ron zaniepokoił się.
- Och, przykro mi, nie miałam pojęcia, że Ronuś z kimś się spotyka! – zaświergotała wysokim głosem, a Ron poczuł, że się czerwieni. Uśmiech Pansy jeszcze się poszerzył. – Gdybym wiedziała, nigdy, nigdy bym nie zepsuła mu planów! Tak mi przykro, moja droga. Zaraz uciekam, czeka mnie w domu sporo pracy.
Pansy uśmiechała się szeroko, a Ron miał ochotę zapaść się pod ziemię. Albo przynajmniej dostać napadu histerycznego śmiechu.
W zamian, przybrał uprzejmy wyraz twarzy.
- Już uciekasz, mamo? Szkoda – wyrzekł utartą formułkę i podał matce płaszcz. – Pansy też żałuje, prawda?
- Ależ oczywiście! – zawołała entuzjastycznie Parkinson i wręczyła Molly tiarę. – Tak się cieszę, że nareszcie Ron mnie z panią zapoznał! Dużo o pani opowiada!
- Och, bo mój Ronuś to taki dobry chłopiec. – Molly cmoknęła syna w policzek pośpiesznie i uśmiechnęła się jeszcze raz do Pansy. – To do zobaczenia. Widzimy się na ślubie Harry’ego? Ron zapewne zabiera cię, moja droga, ze sobą?
- Ależ oczywiście! – powtórzyła Pansy. Ron był pewien, że ujrzał w jej spojrzeniu coś niepokojąco ślizgońskiego. – Tak się stęskniłam za kochaną Hermioną i naszym najdroższym Harrym! Będę bardzo szczęśliwa, kiedy znowu się spotkamy.
Po chwili, kiedy Molly znalazła się za drzwiami, Ron lunatycznie powlókł się do pokoju i padł bez sił na krzesło.
Pansy wyła ze śmiechu.
- Powinienem cię zabić, ona wszystkim teraz rozpowie, że jesteś moją dziewczyną – burknął Ron, chowając czerwoną twarz w dłoniach.
Pansy zachichotała.
- Wyobraź sobie miny młodych państwa Potterów, kiedy zatańczymy na ich weselu – wyszczerzyła się do niego i poklepała go po głowie. – Zrobimy furorę!
Ron mruknął coś niezrozumiałego, ale w końcu odetchnął spokojnie.
Parkinson zniknęła.
- Czy w tych ciasteczkach jest czekolada? – usłyszał dobiegający z kuchni głos Ślizgonki.

<>

Ron akurat wydawał resztę starszemu, otyłemu czarodziejowi, kiedy Pansy wśliznęła się pod jego ramię.
- Wiewióreczko, potrzebuję cię! – zagruchała przymilnie, a Ron poczuł, że oto mogą spełnić się jego najgorsze, głęboko skrywane lęki.
- Pracuję – odparł, rozglądając się po sklepie. Starszy czarodziej właśnie zamykał za sobą drzwi. – Przeszkadzasz mi.
- No, proszę, Ronaldzie! Idziemy razem na najważniejsze wesele roku! Albo wręcz dziesięciolecia! Muszę mieć w co się ubrać! – zawołała oburzona i wyciągnęła pojedynczą karmelkową pchełkę z pojemnika. – Muszę zrobić furorę!
- Jeśli pójdziesz nago, zwrócisz na siebie więcej uwagi. Już widzę te nagłówki gazet: „Ślizgońska dziewczyna najlepszego przyjaciela Wybrańca występuje nago na najpiękniejszym weselu wszechczasów!”. – Ron nie miał najlepszego humoru. Wcale mu się ten pomysł nie podobał. Miał migrenę. Nie.
- To byłoby zabawne. – Ładnie się uśmiechała. Miała pełne wargi, które zdawały się wulgarne tylko wtedy, gdy malowała je tą okropną, czerwoną szminką. Ronowi najbardziej podobał się jej nos. Nie był ładny. Nie był nawet w połowie tak ładny, jak nos Hermiony. Był zabawny – mały i bardzo zadarty. Guziczek.
Swoje dziwne obserwacje dotyczące nosa Pansy Parkinson przypisał migrenie.
- Ale jednak nie chcę przysłaniać swoją osobą młodej pary. Dlatego potrzebuję sukienki. Ron, proooooszę, skoro mamy uchodzić za parę, to chyba powinniśmy gdzieś razem wyjść. – Pociągnęła go za rękaw.
- Wyjść możemy na kawę. I, cóż, nie mam pieniędzy, żeby ci kupić sukienkę – wymamrotał Ron, pocierając skronie.
- Wiem, przecież jesteś Weasley, bez urazy. – Oparła się o niego. – Po prostu popatrzysz i pomożesz mi wybrać! Ron!
- No dobra – zgodził się niechętnie.
- Dobrze, Pansy – poprawiła go.
- Dobrze, Pansy – powtórzył.
Pocałowała go w policzek.

<>

- Wiedziałam, że to genialny pomysł, zabrać ciebie na zakupy. – Pansy promieniała. Ron uśmiechał się głupkowato, niosąc paczki. Kiedy powiedział, że ma migrenę, Pansy zaciągnęła go do apteki i kupili eliksir na ból głowy. Przy okazji, Ron wpadł w stan przyjemnego otępienia. – Ta sukienka jest naprawdę cudowna! Nie wiedziałam, że odznaczasz się gustem, ciągle mnie zaskakujesz, Wiewióreczko!
Ron uśmiechnął się szerzej. Świat wydawał się taki niezwykły. Kolory były bardziej... kolorowe. Żywsze. Czuł się wspaniale.
- Nie mogę się doczekać miny Hermiony. Ona by wyglądała w tym fatalnie – powiedział nagle. Pansy zachichotała.
- Tak, jak na Gryfonkę, czerwień wyjątkowo jej nie pasuje – odrzekła wesoło. – A poza tym, nie miałaby na czym oprzeć materiału. Ciekawe, w co sama się przyoblecze. Prawdę mówiąc, żal mi Harry’ego.
Ron ledwo przypomniał sobie, że Harry kiedyś kręcił się przy Ślizgonach.
- Z Draco tworzyli naprawdę dopasowaną parę. Jak mógł go rzucić dla Granger? Naprawdę, nie rozumiem tego – rzuciła Ronowi szybkie spojrzenie – ale jednak są lepszą parą, niż ty i ona. Wiesz. Bez urazy, ale ona jest dla ciebie za mądra. Potrzebujesz kogoś, kto nie będzie ci matkował. Wiesz. Bez „Ronuś, wytrzyj nosek. Ronuś, pościelaj łóżko. Ronuś, spuść klapę od sedesu.”.
Ron ryknął śmiechem. Skąd ona wiedziała? To chyba był najczęstszy temat kłótni – Hermiono-nie-jesteś-moją-matką.
Pansy popatrzyła na niego uważniej.
Zatrzymali się przed drzwiami Miodowego Królestwa. Pansy popatrzyła mu w oczy.
Och, miała bardzo ładne oczy. Może trochę za dużo kosmetyków używała, ale i tak były bardzo, bardzo ładne. I ten guziczkowaty nos, Ron miał ochotę poprzyciskać jej nos, jak klakson w samochodzie taty, kiedy miał dziesięć lat.
Nagle pociągnęła go za rękaw w kierunku mieszkania.
- Ale ja muszę do pracy!... – zaprotestował żywiołowo. Torba mało nie wypadła mu z rąk. – Chcesz mnie zgwałcić w biały dzień?
Popatrzyła na niego na wpół rozbawionym i oburzonym wzrokiem.
- Nie słuchałeś i wypiłeś całą fiolkę, prawda, Ron? – sięgnęła do jego kieszeni i wyciągnęła klucze.
Przechodząca ulicą podstarzała czarownica popatrzyła na to ze zgrozą i uciekła na drugą stronę ulicy.
- Tak samo się załatwiłam, kiedy dostałam jedną od Snape’a swego czasu... Ten jeden raz w naszej karierze hogwarckiej to Draco musiał nade mną czuwać, a nie na odwrót. No, dziś już do pracy nie wrócisz. Wyobraź sobie, że jutro może boleć cię mocno głowa.
Ron jej nie słuchał, tylko wpatrywał się urzeczony w martwą paprotkę.
Nagle odwrócił się do Pansy.
- Kocham cię! Życie jest za krótkie, by je marnować i skrywać swe uczucia! Kocham cię i chcę się z tobą kochać!
Pansy popatrzyła na niego zaskoczona. A po chwili zaczęła się śmiać.
- Merlinie, nie-nie-nie mogę... – Machnęła ręką lekceważąco i opadła na krzesło. – Człowieku, chyba częściej muszę cię zabierać do apteki, na-na-naprawdę! Jesteś zabawniejszy niż Goyle po kocimiętce!
Jeszcze chwilę ocierała łzy rozbawienia z oczu. W końcu wstała i poklepała Rona po policzku.
Nadal wgapiał się w nią spojrzeniem zbitego psa.
- Przyjdę w niedziele, bądź gotowy. Musimy zrobić furorę, nieprawdaż? – łagodnie wyjęła mu z rąk paczkę z sukienką.
Wychodząc, pomyślała, że Ron wyglądał jak terier. I to wyznanie było nie tylko śmieszne, ale i w pewien sposób miłe.

<>

Następnego ranka Ron faktycznie obudził się z silnym bólem głowy. Uznał, że to niesprawiedliwe, że po środku na pozbycie się bólu, wróci z nawiązką.
Powlókł się do pracy. Szefowa zapewne ma ochotę go zabić, przez Pansy ciągle opuszcza stanowisko. Carwynowie mieli pełne prawo go zwolnić.
Jak się spodziewał, w sklepie czekała już na niego Fiona Carwyn. Wydawała się zaniepokojona.
- Och, cieszę się, że przyszedłeś. Słabo wyglądasz. – Zamiast wywalić go na zbity pysk, podała mu filiżankę gorącej czekolady. – Ostatnio jesteś trochę nieprzytomny. Ale nie martw się, nikt ciebie o to nie obwinia. Wszyscy wiemy, ze to przez tę okropną dziewczynę, Penny, tak?
- Pansy – poprawił automatycznie szefową. Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
- Ja rozumiem, że każdy ma prawo posiadać życie uczuciowe, więc postanowiłam razem z mężem...
Oho. I oto Ronald Weasley wylatuje z najlepszej pracy, jaką mógł znaleźć.
- ...że zatrudnimy kogoś jeszcze. Jesteś młody, może panna Penny nie jest najlepszą partią, ale skoro jesteś szczęśliwy... – W głosie pani Carwyn słychać było powątpiewanie. – To, cóż. Znasz może kogoś odpowiedniego na stanowisko?
Tego się nie spodziewał.
- Nie przypominam sobie nikogo takiego w tej chwili – wydukał. – I naprawdę jestem wdzięczny, że państwo tak interesują się moim, erm, życiem prywatnym. Dziękuję za radę, pani Carwyn, ale na razie jest mi dobrze z Pansy, naprawdę.
- Jak uważasz. Z mężem głosimy teorię, że młodzi muszą uczyć się na własnych błędach. – Poprawiła okulary, uśmiechnęła się pokrzepiająco i wyszła.
Ron był tak szczęśliwy, że aż prawie zapomniał o swoim bzdurnym wyznaniu miłości Pansy Parkinson.
Niestety, prawie robi wielką różnicę.
A do niedzieli jeszcze daleko.

<>

- Czyś ty, za przeproszeniem, do reszty zgłupiał? – Przez ladę nachylała się ku niemu ruda postać.
Ron ze zdumieniem spoglądał na swoją młodszą siostrę. Nie widział jej dobre parę lat.
Ginny Weasley nic się nie zmieniła. No, może miała na sobie lepsze i nowe ubrania, niż kiedyś, a włosy nieco dłuższe, ale wyglądała identycznie.
Tylko kiedyś Ginny Weasley nigdy nie towarzyszyła ruda istota o skórze koloru kawy z mlekiem.
- Mama, miałaś mi kupić czekoladę! – zawyło stworzenie cienko.
Ginny mechanicznie wyciągnęła sakiewkę i podała Ronowi siedem sykli za pudełko trzymane przez dziewczynkę.
- Lotta, to jest wujek Ron. Ron, to moja córka Lotta. Chyba słyszałeś, że ja i Dean?... – Uśmiechnęła się kpiąco. Dziewczynka wpatrywała się w Rona zdumiona.
- Słyszałem. Przyjechałaś na ślub Harry’ego? – W sklepie nie było klientów, niestety.
- Nie żartuj tak nawet, Ron. – Nachmurzyła się. – Chciałam z tobą porozmawiać.
- O tym, że Hermiona zostawiła mnie dla Harry’ego? Jestem ci wdzięczny, ale jakoś przez to przeszedłem.
Kątem oka obserwował Lottę. Nie to, że się bał, że jego siostrzenica coś ukradnie. I nie, nawet lubił dzieci, ale to taki wyrobiony odruch u sprzedawcy słodyczy. W weekendy do Miodowego Królestwa często zaglądał prawie cały Hogwart i wtedy naprawdę nie było łatwo. I często odnotowywał braki towaru, mimo wszystkich zaklęć mających zapobiegać kradzieżom.
- Właśnie. I wcale mi się nie podoba, że przeszedłeś prosto w ramiona Pansy Parkinson. Ron, mama może nie wiedzieć, kim ta krowa jest, ale JA wiem! Czyż ty zgłupiał? – wysyczała Ginny, czerwieniejąc lekko na policzkach. – Pansy Parkinson!!! RON! Przecież ty jej nie znosisz.
Spokojnie, Ron, teraz chociaż wiesz, że to twoja głupsza, młodsza siostra, która tak naprawdę umie tylko grać w quidditcha. I układać bzdurne wierszyki.
- Skąd ty możesz wiedzieć, co czuję do Pansy? – odpowiedział chłodno.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Skoro tak uważasz, to ja nie będę się wtrącała. Chciałam dobrze. Skoro jednak jesteś tak ślepo zapatrzony w tę krowę... Lotto, idziemy!
Dziecko spojrzało na nią wzrokiem, który Ronowi bardziej przypominał oburzonego Snape’a niż kogokolwiek innego.

<>

Ron się denerwował. Czekał na Pansy. Mieli razem iść na ślub.
Który zaczął się już dobre dziesięć minut temu.
Zdenerwowany, poprawiał muszkę i krążył po przedpokoju. Gdzie ona się podziewa?
Dzwonek.
Jest.
- Jesteśmy spóźnieni – powiedział. Spojrzała na niego tymi wielkimi, mocno wymalowanymi oczami.
- Przecież o to chodzi, prawda? Chyba nie chcesz słuchać, jak Harry przyrzeka Hermionie, że jej, och, ach, nie opuści aż do śmierci? – Przewróciła oczami i uśmiechnęła się. – Ładnie wyglądam?
Zdjęła płaszcz, prezentując sukienkę. Ron musiał przyznać, że wygląda całkiem nieźle. Chociaż ten wisior wydawał się nieco zbyt mroczny. I miał wrażenie, że kiedy wybierali sukienkę, miała mniejszy dekolt.
Ale nie to najbardziej zwróciło jego uwagę.
- Masz zamiar w tym iść? Na wesele?! Tańczyć? – oskarżycielsko wskazał palcem na jej buty.
Miała na nogach te czarne, ciężkie buciory, jakie nosiła na co dzień. Chociaż teraz wyjątkowo błyszczały i przedstawiały sobą stanowczy brak błota.
- Masz je natychmiast przetransmutować. I wtedy spokojnie będę mógł stwierdzić, że wyglądasz pięknie. No, już, już.
Był z siebie dumny. Tak, to jest stanowczość!
Patrzyła na niego chwilę, zrobiła błagalną minę, ale pozostawał nieugięty.
Po chwili zdjęła buciory.
- Ty je przetransmutujesz – uśmiechnęła się kpiąco. – Byłam beznadziejna z transmutacji, wierz mi. Prawdopodobnie gorsza niż sam Longbottom.
- Neville był całkiem niezły z transmutacji – odburknął Ron, próbując sobie przypomnieć jakieś odpowiednie zaklęcie.
Po chwili na miejscu buciorów stały czarne lakierki.
- Nie pamiętałem, jak zmienić kolor. I myślę, że są średnio w twoim stylu, chyba wolałabyś wyższe obcasy, ale...
Pansy przyjrzała się butom uważnie i powoli je założyła.
- Sądzę, że z wyższymi obcasami, byłabym wyższa od ciebie – uśmiechnęła się. – Będziesz umiał przywrócić im poprzednią formę, prawda?
- Wątpisz w to? – Spojrzał na zegar. – Jesteśmy już naprawdę spóźnieni. Może idźmy wreszcie?
- Jak sobie życzysz, kochanie.

<>

Rzecz jasna, nikt na nich nie czekał z rozpoczęciem ceremonii. Czemu przecież mieliby czekać? Na dawnego najlepszego przyjaciela, phi?
Z takimi myślami Ron wgramolił się na krzesło obok Pansy. Mimo że akurat Harry składał przysięgę Hermionie, wszystkie twarze były zwrócone ku nim.
Siedzący obok mężczyzna o mocno skręconych, brązowych włosach popatrzył na nich z pogardą.
- Mogliście to zrobić ciszej – syknął i pokręcił głową z dezaprobatą.
To musi być jakiś krewny Hermiony. To syknięcie było bardzo znajome... No i włosy!
Po chwili do Rona dotarło, że to musiał być jakiś krewny Hermiony, bo Harry nie ma żadnych żyjących krewnych. Oprócz tego zajmującego trzy miejsca świńsko wyglądającego blondyna.
Ron poczuł maleńkie, naprawdę maleńkie wyrzuty sumienia.
Popatrzył na Pansy.
- Zawsze płaczę na ślubach – powiedziała teatralnym szeptem. – Ale myślę, że dla tego zrobię wyjątek.

<>

Sama ceremonia nie była zła. Naprawdę, nawet Ronowi się podobało zmieszanie Harry’ego i wymizerowane spojrzenie Hermiony, rzucane ukradkiem między słowami przysięgi.
Ale potem zaczęło się najgorsze. Ci wszyscy ludzie, Neville z dziewczyną, której Ron nie kojarzył, jednak wywoływała wrażenie bardzo puchate. Luna. Nauczyciele.
Snape z Sinistrą. Na ten widok Pansy zadławiła się spożywanym właśnie kawałkiem ciasta czekoladowego.
- Biedna Sinistra – Ron bardzo energicznie zabrał się do pomagania Pansy powrócić do regularnego oddychania. Przy okazji nieco podciągnął jej dekolt. Naprawdę, powinien był zostawić tę sukienkę u siebie, bo kiedy ją kupili, na pewno nie posiadała aż tak głębokiego wycięcia.
- Nie przepadałam za nią, ale też żadna z niej McGonagall. Pamiętam, jak kiedyś tak uroczo potknęła się o własne nogi w obcasach, że potłukła wszystkie teleskopy. Ale nie jest zła, mogło być gorzej. Ani ruda, podobno była Krukonka... – Pansy wyjątkowo szybko odzyskała zdolność mówienia na jednym oddechu. – Mogło być gorzej, chociaż podejrzewałam profesora Snape’a o lepszy gust. O, pomacham mu!
Ron z rozbawieniem obserwował minę Snape’a – bezgraniczne zdumienie i ironiczny uśmieszek. Stary nietoperz pokręcił głową i machnął na Pansy.
- Czy on się ze mnie śmiał? – zmartwiła się. – A myślałam...
- Sądzę, że też podejrzewał cię o lepszy gust.

<>

I wtedy stało się to, czego Ron obawiał się najbardziej.
- Um, Ron? – usłyszał bardzo znajomy głos.
Hermiona naprawdę nie wyglądała najlepiej. Podkrążone oczy, wychudzona, przez niebieski kolor sukienki wyglądała bardzo blado.
- Och, Hermiiii! – zawołała żywiołowo Pansy. – Gratulacje, zawsze wiedziałam, że jednak się z Harrym spikniecie, tak się cieszymy z Ronem, prawda, kochanie?
Hermiona nawet nie spojrzała na Pansy, chociaż Ron dostrzegł, że lekko zmarszczyła czoło.
- Dziękuję. Ale, Ron, naprawdę musimy z tobą porozmawiać, chodź... To ważne.
Ron nie ruszał się z miejsca.
- Czemu mam ci wierzyć? – zapytał buntowniczo. Pansy ścisnęła go za rękę.
- Ron... Proszę... To jest naprawdę ważne, nie bądź głupi, przecież nie odrywałabym cię od twojej... – spojrzała na Pansy - ...przyjaciółki, gdyby to nie było naprawdę ważne.
- Skoro nalegasz, wypożyczę ci go na chwilę – Pansy uśmiechnęła się szeroko. – Ale potem masz mi go zwrócić w nienaruszonym stanie, rozumie się?
- Proponuję wymianę, to jest mój kuzyn Daniel, z chęcią dotrzyma ci towarzystwa, prawda? – Pomachała do mężczyzny, którego spotkali na ceremonii. – Daniel jest czarodziejem, chodził do Beauxbatons, bardzo się ostatnio zaprzyjaźniliśmy. Dan, zostaniesz tu przez chwilę z Pansy, dobrze?
- Z przyjemnością, kuzynko – odparł niechętnie. – Jednak uważam, że to nie jest zbyt równa wymiana, ja za tego wiewióra.
Ron już się wlókł za Hermioną w kierunku domu.

<>

Nie. Nie. Nie wierzył.
- Ron, przepraszam, naprawdę chcieliśmy ci to wyjaśnić już wcześniej – Hermiona płakała. – Harry przyszedł wtedy wyjaśnić, a ty-ty go pobiłeś, nie dałeś mu dojść do słowa...
Tak, Ron wiedział, że to w pewien sposób jego wina. Spojrzał na milczącego Harry’ego, wpatrującego się w czubki swoich butów.
Ron wiedział też, że jednak większa część winy leży po ich stronie. Przynajmniej z jego punktu widzenia.
- Wy... – zaczął, czerwieniejąc na twarzy. – Wy... śmiecie się nazywać moimi przyjaciółmi? Zrobiliście to dla mojego dobra?!
Hermiona skuliła się, a Harry chrząknął.
- Dla dobra nas wszystkich, nawiasem mówiąc – wtrącił Potter wyjątkowo spokojnie. – Gdzie ty żyjesz, że nie zauważyłeś, że Ministerstwo zajęli Śmierciożercy? Nott, Avery, Rookwood, człowieku! Ciesz się, że po prostu cię odcięliśmy, wyobraź sobie, że musieliśmy upozorować śmierć Draco! No i ten ślub...
- Właśnie, po cholerę ten ślub?! Nie widzę w tym najmniejszego sensu, Hermiono, chyba nie powiesz, że ty widzisz! – wrzasnął Ron. Czuł się bardziej zdradzony, niż kiedy otrzymał zaproszenie. – Rozumiem, polują na zdrajców krwi, a takim był Malfoy poprzez sam swój związek z Wybrańcem! Rozumiem, ja, bo jestem czystej krwi i przyjaźniłem się z Potterem! Ale co do tego ma wasz ślub?
- Nadal jesteś moim przyjacielem, Ron – wtrącił cicho Harry. Ron spojrzał na niego jak na gumochłona.
- Ron, przecież było pewne, że nasz związek zakończy się ślubem! Mój i twój! A do tego nie mogli dopuścić, zabiliby cię! Nie rozumiesz? – Hermiona przestała płakać, za to tupnęła obcasem ze złością.
- Ale dlaczego z Harrym?
Hermiona otworzyła usta. Wyglądała jak ryba.
Ron z trudem powstrzymał się od złośliwego uśmieszku.
- Bo Harry to Wybraniec, wszyscy o tym wiedzą, jego nie mogliby zlikwidować, czy zabronić ślubu ze mną! Oni... Próbowali mnie porwać! Jestem szlamą, nie rozumiesz?
W tej samej chwili z hukiem otwarły się drzwi. Pansy ciągnęła za sobą Daniela.
- Co to ma, na gacie Merlina, znaczyć?! – wrzasnęła i złapała Rona za ramię.
- Przepraszam. – Uśmieszek na ustach Daniela przeczył jego słowom. Harry zbladł.
- Powiedziałeś jej wszystko, tak? – Hermiona założyła ręce na piersiach. Ron znał tę postawę. Hermiona próbowała bronić się przed przyjęciem do wiadomości faktów.
- Tak, Daniel... A raczej Draco opowiedział mi WSZYSTKO! – Pansy uśmiechnęła się najszerzej, jak tylko umiała. Ron nie miał pojęcia, jak można krzyczeć z uśmiechem na ustach.
- Wymsknęło mi się.
- Powiedziałeś jej. – Ron zaczynał podejrzewać, że Hermiona dostanie ataku histerii.
- Chwilę, wyjaśnimy to zaraz, prawda? – Ronowi zrobiło się trochę żal Harry’ego. Sprawiał wrażenie takiego zagubionego. Prawdę mówiąc, Ron nigdy nie uważał, że Harry nadaje się na Wybrańca. Był zbyt... Harrowaty.
- Nie mam zamiaru słuchać waszych nędznych wyjaśnień. Jak zaraz mi powiecie, że Sinistra to Dumbledore w przebraniu, wcale się nie zdziwię! WCALE! – Pansy mocniej ścisnęła ramię Rona.
W sali zapanowała cisza.
- Och, to chore! – Pansy potrząsnęła głową i zaczęła się śmiać. – Widziałam, jak oni się całowali, bleee!...
- Nie, nie, Dumbledore naprawdę nie żyje! – Pośpieszył z odpowiedzią Harry. Ron nie wytrzymał i parsknął.
- Idziemy. Ja idę. Ron, idziesz ze mną? Czy zostajesz... – popatrzyła na Hermionę z niesmakiem. – Z nimi?
Ron nie miał problemów z podjęciem decyzji.
- Idziemy, kochanie. Nie znam tych ludzi.

<>

Pocałował ją przed drzwiami swojego mieszkania. Z którego już nie wyszli oddzielnie.
Na swój ślub nie zaprosili nikogo. Żyli na tyle długo i na tyle szczęśliwie, na ile mogą ze sobą żyć Gryfon i Ślizgonka.
Czyli bardzo.

KONIEC
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 19:50, 06 Paź 2007    Temat postu:

KoHam cię, Ori. Pasjami. Normalnie zaraz Ómrę i będę trÓpem, chociaż chyba nikt nie potrafi Ómrzeć tyle razy podczas czytania jednego fanfika.

KWIIIIIK!



Cytat:
Draco Malfoy popełniający samobójstwo... Za dużo kawy, Ron nigdy nie myślał, że można zatruć się kawą... Znaleźli go otoczonego pustymi opakowaniami i zepsutym ekspresem... Tragiczna śmierć, tragiczna..

Tu się zadławiłam winogronkiem. I potem było już tylko kwikaśniej Wink

Cytat:
Jestem pod wrażeniem – powiedziała, patrząc wilkiem na Rona. – A teraz pomóż mi to pozbierać, Weasley. Nie mam zamiaru poświęcać całego wieczoru leczeniu twojej pamięci. I to się nazywa Alzheimer, nie Parkinson.


Aaaaa! Kwiiikkkkkkkkkkkkkkkkkk!

I spotkanie z Molly (wyobraziłam sobie słodki-ton Pansy i zdechłam z wrażenia)
I poapteczne ześwirzenie maks.
I sceny weselne.

Ja nie mogę, zostaję na tym dywanie, tu mnie pogrzebcie, światełko zapalcie i obsypcie kukurydzą.

Świetne! Świetne! Świetne! Chyba nie jestem w stanie nic więcej napisać, bo mi klawiatura chichocze i nie da się jej opanować Smile
Zaraz dostanie czkawki Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Sob 20:10, 06 Paź 2007    Temat postu:

Ooo, jakiż kwikaśny tekst! Kilka perełek naprawdę mnie uchachało ^^ I w sumie muszę przyznać, że Ron i Pansy to bardzo ciekawy pairing. Ma potencjał! Jeśli Cię znowu najdzie na napisanie opowiadanka tego typu, to ja się nie obrażę Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Noelle
robalique



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 2024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:34, 06 Paź 2007    Temat postu:

Świiietne. Nastrój poprawił się jak po czekoladzie(nie ma jak to nadawanie swoim bohaterom własnych cech, co Ori?). Na koniec nagły zwrot akcji, jakiś-takiś... chyba jest za póżna pora, żebym miała jakieś specjalne zdanie na ten temaaat...

<nocne bredzenie>
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Nie 13:23, 07 Paź 2007    Temat postu:

Jaaaaaa! Wspaniałe! Na tyle świrnięte, że wzięłam to całkowicie serio i jestem zachwycona.
Cytat:
Uświadomił sobie, że zapewne nie było najmądrzejszym podlewanie jej raz na miesiąc. Ale za to zapewniał jej ilość wody wynagradzającą tak rzadkie zaopatrzanie.

Mój fikus zgłasza chęć solidaryzacji z paprotką Rona. Tyle że on jeszcze żyje.
Reszty cytatów nie będę wynotowywać, bo mi zabraknie strony.
Ora, jesteś niesamowita i cudowna.
A ja jestem zachwycona.
Czy muszę dodawać, że chcę więcej takich tekstów? To są diamenty w koronie Lunatycznego. Ździebko rozchichrane i pijane diamenty, ale zawsze Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 16:56, 07 Paź 2007    Temat postu:

Cóż, dziękuję Razz Cieszę się, że was uchachałam, o to przecież chodziło Very Happy Ale, cóż, to trzeba przyznać, że na pewno to i tak ja miałam największą zabawę z wymyślaniem tego wszystkiego xD No i zemściłam się na Werterze, dziecię Gin nie na darmo nosi jakże 'pikne' imię Lotta.
Co do zatrucia kawą, tak można! Można! Ale trzeba do tego duuużo kawy i chyba trzeba ją zjeść xD
Uojej, Kiruś, Ron/Pansy to pisane m.in. po to, żeby pokazać, że nie tylko slashem Ori szyje, bo i het-pairingi mogą być fajne! A Ron/Pansy po fikach Mayi kocham pasjami. No i Szefowa mnie podpuściła.
Noeś, Pansy nie tyle mną inspirowana (Razz), co tą Pansy Mayową... Która miała wyjątkowo dużo ze mną wspólnego (czekoladaczekoladaczekolada!). Sądzę, że już Rona bardziej oswoiłam, bo kanonicznego nie trawię.
A potemsiejszy zwrot akcji całkowicie planowany. Haha. Ja nie dam Potterowi tak łatwiutko żyć. A wręcz szyć.
Nat - sytuacja z kwiatkiem z szycia wzięta. Ori kiedyś tak traktowała biedne kwiatuszki i może stwierdzić, że faktem jest, iż kwiatek może być zarazem uschnięty i nadgniły, właśnie przy takowej gospodarce wodnej.

Och, i po takich entuzjastycznych komentarzach wpadam w samozachwyt. <samozachwyt>
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
niepoprawna hobbitofilka



Dołączył: 09 Wrz 2005
Posty: 2126
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świętokrzyska Łysa Góra ;)

PostWysłany: Pon 0:26, 05 Lis 2007    Temat postu:

KoHam Twoją Pansy. Niezły sposób na faceta, swoją drogą Wink A - Parkinson i Alzheimer - kwikaśne Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin