Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Nic więcej [HP, spoiler, slash]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:40, 22 Lis 2007    Temat postu: Nic więcej [HP, spoiler, slash]

No i napisałam. Bijcie. Oscar Wilde mnie męczył. I nie tylko.
Spoiler, slash, grindeldore, teraz już na pewno alternatywa. Myślę, że ciężko zrozumieć bez czytania "Snu sumienia".
Miłego trawienia życzę.


„Nic więcej”


„Powiadasz, że zostałeś zatruty przez książkę... To jest wręcz niemożliwe. Sztuka nie wywiera żadnego wpływu na czyny. Ona właśnie niszczy pragnienie czynu. Jest wzniośle bezpłodna. Książki, które świat nazywa niemoralnymi, to są właśnie te, które światu wykazują jego własną hańbę. Nic więcej.”
„Portret Doriana Graya” Oscar Wilde



Gellert krążył po antykwariacie ze schowaną w rękawie różdżką. Zapach kurzu i rozkładającego się powoli papieru sprawiał, że po plecach przebiegały mu dreszcze. Tu to znajdzie, był tego pewien!
- Accio Dary Śmierci – wyszeptał, rozglądając się dokoła. Kilka osób siedziało przy stołach pod oknem, bibliotekarka w ciszy zajmowała się swoją pracą.
Nic się nie stało. Gellert zaniepokoił się. Czyżby się mylił? Niemożliwe.
- Accio Starsza Różdżka – zmienił nieco polecenie. Usłyszał szum kartek. Z półki po lewej wyleciało grube tomiszcze. Złapał je szybko. Ale oto rozległo się ciche pacnięcie i na podłodze wylądowała inna książka. Gellert schylił się po nią i zmartwiał.
Nie miał pojęcia, skąd w starej krakowskiej bibliotece znalazło się angielskie wydanie „Portretu Doriana Graya”. Równie niepojętym wydało mu się to, że, zamiast odłożyć książkę na miejsce, wziął ją razem z „Hiftoryą wyelkich a strafznych wojen niewytłumaczalnych”.
W domu nie spojrzał nawet na opowiadającą o szkole Arianę, tylko zamknął się w pokoju.

<>

„Hiftorya...” samym swoim zapachem zachęcała do przeglądania. Gellert teoretycznie podejrzewał, co mogło stać się ze Starszą Różdżką i gdzie ma jej szukać, jednak potrzebował zapewnienia. Co nie zmieniało faktu, że jeśli takowego nie uzyska, ruszy w wybranym kierunku.
Ale to nie na księdze skupił swoją uwagę.
Pusto wpatrywał się w książeczkę. Wspomnienia bolały, a śpiewająca w pokoju obok dziewczyna sprawiała, że Gellert czuł się całkiem źle.

<>

Gellerta zachwycały zdolności Albusa. Sam miał wiele mugolskich nawyków – nigdy nie przywoływał swoich ubrań, nie kroił chleba zaklęciem, nie potrafił niewerbalnie przerzucać stron w książce.
Albus uśmiechał się do niego nieśmiało, opowiadając o tym, co wyczytał. Jego niebieskie oczy błądziły wszędzie, byle nie napotkać spojrzenia Gellerta – z czego on sam bardzo dobrze zdawał sobie sprawę.
- Tak sądzisz? – Gellert zdecydował się na wtrącenie komentarza, który nie posiadał zbyt wiele sensu. Ale Albus nareszcie spojrzał mu w oczy. Ciemne brwi uniosły się do góry.
- Tak to sądzi Delanoir. Jednak zgadzam się z nim w większości kwestii... Podpuszczasz mnie? – zawahał się. Gellert zachichotał.
- Trafiłeś w sedno. Uważam, że zajmowanie się filozofią nie ma nic wspólnego z Darami, Albusie. Jakiś Delanoir na pewno nie słyszał o Pelerynie Niewidzialności czy Starszej Różdżce... – Gellert wstał od stołu i przeciągnął się. Przeczesał włosy palcami i zbliżył się do okna. Deszcz rytmicznie uderzał o parapet.
- Tak się składa, że Delanoir był mężem potomkini Ignotusa Peverella, mój drogi. W jego „Przemyśleniach nad miejscem materii w rzeczywistości” znajduje się wiele odniesień do Darów...
Gellert wiedział, że trzeba było jednak więcej czasu poświęcić nauce filozofii. A przynajmniej od czasu do czasu słuchać profesora Iskajewa.
Zdeprymowany, spuścił wzrok. Który padł na jakąś książkę.
- No, no, no – szepnął do siebie, uśmiechając się szeroko. – Ten Oscar Wilde? Wyobraź sobie, że co nieco o nim słyszałem. Czy przypadkiem nie został wtrącony do więzienia za sodomię?
Odwrócił się w stronę Albusa. Chłopak miał zaróżowione policzki, a kartki w książce nagle zaczęły przewracać się jak opętane.
- To nie jest książka o sodomii, wyobraź sobie – rzekł ze spokojem. Gellert przewrócił oczami i podszedł bliżej.
- Czy ja coś takiego sugeruję? Nie, przeciwnie, nie uważam, żeby jakieś rady w tej akurat sprawie były ci potrzebne. – Nie mógł powstrzymać się od żartu. – Czy mam być o tego Doriana zazdrosny?
Albus powoli wyjął z rąk Gellerta książkę i położył obok traktatu Delanoira. Następnie dał się pocałować Gellertowi.
- Przeczytasz, to się dowiesz – zażartował, rzucając Silencio.

<>

Albus, zdaje się, że usnął na dobre. Gellert bez zastanowienia wstał i zaczął się ubierać. Nie mógł nigdzie znaleźć prawego buta. Zajrzał pod łóżko, stół i złożone w kosteczkę ubrania Albusa.
Nigdzie.
Sięgnął po różdżkę leżącą na stole. Nie wiedział, jak „Portret Doriana Graya” znalazł się na niej.
- Accio mój but. – Leniwie machnął różdżką, a but wysunął się spod kołdry.

Schodząc po schodach, spotkał Aberfortha. Zaklął w duchu. Nie cierpiał dzieciaka. Wszystko psuł od samego początku. Odciągał Albusa od Darów. I nienawidził Gellerta.
- Co ty tu robisz? Gdzie Albus? – nie dało nie wyczuć się wrogości w tym głosie. Gellert z trudem powstrzymał się od powiedzenia czegoś bardzo nieprzyjemnego.
- Właśnie wychodzę – rzekł wyniosłym tonem i obdarzył go mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. – Albus zasnął nad książką, więc nie radzę ci go budzić. Dużo pracuje.
Aberforth prychnął i uniósł brew w wyrazie zwątpienia.
- Oczywiście, jasne, nie mam najmniejszej ochoty włazić do jego pokoju. Na szczęście, Ariana dzisiaj wyjątkowo dobrze się czuje, więc nie robi mi różnicy, że kiedy zapukałem, nie doczekałem się żadnej reakcji. – Niebieskie oczy chłopaka błyszczały groźnie. – A co tam trzymasz w ręku?
Gellert ścisnął mocniej „Portret Doriana Graya”.
- Albus pożyczył mi książkę – skłamał bez mrugnięcia okiem.
Aberforth odprowadził go do drzwi, które następnie z hukiem zatrzasnął.

<>

Gellert czytał, na przemian czerwieniąc się i blednąc, książkę. Nie podobała mu się idea. Bardzo go denerwowało... Cholerny lord Henryk. To wszystko jego wina, jego i tylko jego. A ten Bazyli to idiota.
O Dorianie bał się myśleć. Nie podobało mu się to, co Albus mógł uznać za podobieństwa między Gellertem i Dorianem. To tylko głupia, głupia książka. W prawdziwym świecie Dorian nie stałby się potworem. Prawda?
Na parapecie usiadła mokra Hera.

Gellert,
dlaczego odszedłeś? Obudziłem się w pustym, ciemnym pokoju, i w pierwszej chwili byłem przekonany o tym, że mój koszmar się nie skończył. Zostawiłeś też swój kołnierzyk pod poduszką. I nie wziąłeś „Traktatu...” Delanoira.
Coś się stało?

Albus


Gellert niecierpliwie zaczął szukać pióra. Po chwili zorientował się, ze podczas ostatniej wizyty Albus ułożył starannie na jego biurku przyrządy do pisania razem z pergaminem.

Mój drogi,
nie chciałem Cię zbudzić ze snu. Nie sądziłem, że to jakiś koszmar może cię dręczyć, więc uznałem, że lepiej, jeśli sobie pójdę. Aberforth nie byłby zachwycony, gdyby wszedł do Twojego pokoju i zastał nas w jednym łóżku.
Delanoir i jego brednie mnie nie interesują. Potrzebujemy faktów, nie filozofii. „Historie” Roerkvego są dużo konkretniejsze i pewniejsze. Mam już dość grzebania w legendach i bajkach.


Włożył do ust koniec pióra i possał. Spojrzał na książkę. Napisać?

Jak zapewne zauważyłeś, pożyczyłem sobie „Portret Doriana Graya”. Już nie lubię Wilde’a. I nie życzę sobie porównywania mnie z Dorianem.

GG


Gellert!
Co Ci przyszło do głowy? Z Dorianem może cię łączyć tylko pewna część twojego wyglądu. Przecież wiesz, że nie to się liczy. Ty nie jesteś taki jak on. Nie. Jeśli miałbym porównywać Ciebie do któregoś z bohaterów... Niektóre Twoje stwierdzenia przypominają mi Henryka. A wiesz, że w postać lorda Henry’ego Wilde włożył dużo siebie? Nie skazuj go na śmierć w Twoich oczach.
Mam nadzieję, że jutro się spotkamy. Weź ze sobą Roerkvego. Muszę przyznać, że nie czytałem za wiele dzieł skandynawskich historyków.

Albus



<>

Gellert obojętnie obracał w dłoniach książkę znalezioną w bibliotece. Cholerny Wilde. To przez niego wszystko zaczęło się psuć.
Od zawsze denerwowało go zachowanie Albusa. Próbował udawać, że nic między nimi się nie dzieje tak usilnie, że stało się to dla wszystkich oczywiste. Tylko Gellert czuł się niepewnie. To było na poważnie? Jemu samemu na początku znajomości z Albusem chodziło tylko o Dary, tylko o wiedzę tego prymusa Hogwartu, jego geniusz.

<>

Gellert wrócił do domu ciotki trzęsąc się. Zabili małą Arianę. Merlinie!
Nie powinien był rzucać tego Cruciatusa, ale Aberforthowi się należało za te dwa miesiące szykan. Przypominał Gellertowi głupie dzieciaki, które potrafiły naigrywać się z odziedziczonych po szlachetnych przodkach różdżek. Pamiętał małą Letę, która zrozpaczona nieodwracalnie zniszczyła różdżkę, którą swego czasu dzierżył Attyla.
Nie odpowiedział na powitanie Bathildy, tylko pobiegł do swojego pokoju. Przez okno obserwował dom Dumbledore’ów.
Miał nadzieję, że ten głupek przekazał Albusowi jego prośbę.
Siedział w oknie, obserwując jak Aberforth wychodzi z domu w stronę kaplicy.
- Co tam się stało? – Bathilda zapytała zgryźliwym tonem. Gellert obejrzał s ę na ciotkę. Miał dziwne wrażenie nierzeczywistości. Głowa wydawała się lekka jak bańka, a oczy piekły niezdrowo.
- Ariana... – Skąd się wzięła ta gula w gardle? Przecież nie ma najmniejszego zamiaru płakać. – Wypadek. Chyba... chyba nie żyje.
Bathilda popatrzyła na niego uważnie i wyszła z pokoju. Po chwili wróciła ze szklanką wody i eliksirem.
Usiadła na łóżku i odmierzyła trzy krople.
- Chodź, dziecko. – Szorstki ton, jakim zazwyczaj zwracała się do Gellerta, jakby złagodniał. Posłusznie podszedł i usiadł obok staruszki.
Podała mu zabarwioną przez eliksir na jasny fiolet wodę. Drżącą ręką wziął szklankę i wypił. Bathilda pogłaskała go po jasnej głowie i przytuliła.
Płaczu nie obchodziły zamiary i ich brak. Po prostu był.

<>

- Gellert? – Ariana uchyliła drzwi niepewnie. – Idziesz na obiad?
- Nie. Mam migrenę, poradzisz sobie sama ze wszystkim? – Gellert zmrużył oczy. Faktycznie zaczynała go boleć głowa.
- Pewnie. Niedługo wychodzę z Jehanne i Fio. Idziemy na magiczną stronę. Mogę? – popatrzyła błagalnie.
Kiwnął głową.
I zanim zdążył całkiem się załamać, świat gwałtownie się zatrzymał i zmienił tor.

<>

- Dzień dobry, poszukuję Gellerta Grindelwalda, ale chyba pomyliłam... – Usłyszał dziwnie znajomy głos.
- Nie, nie, bardzo dobrze pani trafiła – odpowiedziała łamanym niemieckim Ariana. Gellert cicho zaklął w duchu, że zdejmował z niej zaklęcie translatora w domu. Schował różdżkę w rękawie i wyszedł gniewnie, żeby przywitać gościa.
- Gellert, jak miło. – Giselle uśmiechnęła się szeroko i fałszywie. – A teraz wytłumacz mi jasno i powoli, o co w tym wszystkim biega. Czy to dziecko jest, jak mi się zdaje, panną Arianą Dumbledore?
Ariana w jednej chwili zbladła i podeszła do ściany. Zaczęła spazmatycznie łapać powietrze i trząść się.
- Ja, och, Gellert, jak mogłeś mnie tak okłamać! Ja pamiętam, wszystko pamiętam! Albus, Aberforth... – Zemdlała.
Z twarzy Giselle spełzł okropny uśmiech. Spojrzała zmęczonymi oczami na osłupiałego Gellerta i schowała różdżkę.
- Weźże ją przelewituj do łóżka i wytłumacz się, dziecko. Pół świata dla ciebie zjechałam, więc nie waż mi się pokazywać bez jakiegoś alkoholu. No, już, już. Jak opowiedziałam ojcu, coś ty w tej Anglii narozrabiał, mało nie posiwiał.
Zdjęła płaszcz i buty, zaś na końcu ściągnęła z głowy grubą, futrzaną czapkę. Rozejrzała się dokoła i położyła na półce.
- Żadnych skrzatów? Ani bożąt*? – pokręciła głową z dezaprobatą. – Tam jest kuchnia? Pośpiesz się, przecież ona zmarznie na tej podłodze.

<>

Siedzieli obok siebie przy stole, oboje wpatrujący się w dna szklanek. Gellert średnio trzeźwo – jak oceniał – myślał o tym, że to niemożliwe, że Albus nie dostrzegł podobieństwa. Chociaż, faktycznie zamazał mu sporo tych wspomnień... Ale Aberforth? Ach, nie, przecież Aberforth zobaczył...
- Wstydzę się za ciebie, wstydzę się strasznie – Giselle wymamrotała. – Nie chodzi mi o, no wiesz, że go uwiodłeś, to jeszcze bym zrozumiała, blablabla, pewnie miałeś te swoje Dary, przez które cię wywalili, ale... Jak mogłeś tak uciec? To naprawdę nic dla ciebie nie znaczyło, ot tak, zabiliście dziewczynę, a ty zostawiasz za sobą cały ten bałagan...
- Nie! – zaprzeczył gwałtownie. Wstał, krzesło upadło z hukiem. – Nie, nie, nie jestem tchórzem, to nie moja wina! Ja... Wtedy, Albus nie przychodził wieczorem. Ja... Poszedłem do niego, ale on n-nie chciał z-ze mną iść, i ja...

<>

Opowiadał, a zawartość butelki w dziwny – wręcz magiczny – sposób znikała.

<>

- Gellert... – Giselle dała mu prztyczka w nos. – Jaki z ciebie dzieciak, jakie z was obu dzieciaki, mały... Ja rozumiem, wszystko bym jakoś spróbowała objąć swym umysłem, wysilić wyobraźnie, ale skąd wziąłeś żywą Arianę to pojęcia nie mam. Ojciec nic o niej nie wspominał, mówił tylko, że byłeś ty... Chyba, że...
- Zawsze miałem dobre układy z bożętami. Obiecały, że nic nie powiedzą ojcu o Arianie. Nietrudno było ją ukryć w jednym z pokoi, wiesz, że ojca poza kurnikiem nic nie interesuje. – Gellert nie przejął się zbytnio słowami siostry. Wszyscy zawsze i wszędzie traktowali go z góry, jak dzieciaka. Dzieciaka, który nie wyrósł jeszcze ze świata bajek.
- Przestań tak mówić o tacie. Wiesz, że i tak z nim lepiej, niż kiedy był oficerem... A, nie, tego możesz nie pamiętać. Ale nie mówimy o nim, tylko o twojej głupocie. Nieważne, jak ożywiłeś dziewczynę, ale dlaczego, na oko wielkiego Odyna, nie wróciłeś potem do Dumbledore’ów, tylko zniknąłeś i okłamałeś ją?
- Nie mogłem, nie po tym, jak wymazałem pamięć Albusowi. Ale z Arianą to w ogóle wszystko takie pokręcone...

<>

Wiedział, że nie powinien tego zrobić. Nie miał prawa odbierać tych wspomnień Albusowi. Nawet jeśli z nimi czułby się jeszcze bardziej zdradzony. Nie rozumiał, dlaczego, ale wolał, żeby go nienawidził, niż miał żyć ze świadomością, że kochał (Ale czy na pewno? Kochał? A może po prostu... Nie, nie myśl tak!) złego człowieka. Że był ślepy na to wszystko, że...
Nogi same zaniosły go do kaplicy. Otworzył ciężkie drzwi, mając nadzieję, że nie spotka tam Aberfortha, i wszedł do ciemnej piwniczki. Światło księżyca wpadało do wnętrza przez witraże, które sprawiały wrażenie mar, czyhających na sny umarłych.
Zadrżał. Wychowanie w domu, gdzie bożęta każdego wieczora opowiadały historie, które mogły przydarzyć się każdemu, kto po prostu wybrałby się na nocny spacer po lesie, utkwiły głęboko w jego pamięci.
Ale to była Anglia, nie Wiedeń, nie Kraków.
Podszedł do trumny. Była pusta.
Instynktownie wyciągnął różdżkę, spodziewając się ataku strzygi, ale zamiast tego usłyszał cichy płacz.
Siedziała skulona w kącie, w białej, cienkiej sukience, bez butów. Trzęsła się z zimna i patrzyła przerażona wielkimi oczami.
- Gdzie ja jestem? Gdzie Albus i Ab, i tata, i mama? Zimno mi – oznajmiła cienkim głosem, który Gellert słyszał już nieraz, chociaż nigdy... Nigdy...
Ariana była absolutnie normalna. A on nie miał pojęcia, co z tym zrobić.

<>

Giselle patrzyła w milczeniu na Gellerta. Dopiła resztki płynu ze szklanki i wstała, chwiejąc się lekko.
- Załatwię to wszystko za ciebie – oznajmiła. – Ciesz się, że masz taką siostrę, jak ja. Załatwię to dla ciebie. Tak. Musisz wszystko wyjaśnić Arianie, wszystko. Ja zajmę się resztą. O, tak.
Gellert pokiwał głową uprzejmie, patrząc jak Giselle potyka się o własne nogi i upada na ścianę. Uśmiechnęła się do niego przepraszająco.
- Naprawdę, wszystkim się zajmę, ale chyba na razie muszę trochę odpocząć. Stanowczo. Znajdzie się tu jakiś kącik dla mnie?
Gellert kiwnął głową.

<>

24 grudnia 1899

Ariana smętnie grzebała w talerzu. Co chwila zerkała w okno, jakby czekając na coś, ale po chwili wracała do posiłku. Unikała spojrzenia Gellerta.
- Nie smakuje ci? – zapytał. Sam też nie miał apetytu. Chciało mu się bardzo spać i był nieco zdenerwowany.
Nagle Ariana odrzuciła od siebie sztućce.
- Mam dosyć tego czekania! – wyrzuciła z siebie słowa ze złością i wstała od stołu. – Nie wiem w ogóle, co się dzieje! Moje życie wywróciło się do góry nogami już po raz drugi, i ja nie mam pojęcia, co sobie o tym myśleć! Lubię cię, naprawdę cię lubię, nie umiem myśleć o tobie inaczej, jak o moim bracie, ale... Albus! Aberforth! Teraz, kiedy nareszcie dopuszczam do siebie wspomnienia... Gellert, mnie tu nie powinno być. Powinnam być tam, w Anglii, z nimi. Twoja siostra miała to załatwić, czekamy już miesiąc.
Usiadła na fotelu i zaczęła bawić się warkoczami.
- Chcę do domu, Gellert.
Patrzyła na niego swoimi dużymi, ciemnoniebieskimi oczami, które były tak niepodobne do oczu jej braci. Na jej blade policzki wstąpiły rumieńce, a wąskie usta ścisnęła w cienką linię.
- Ja też – odrzekł krótko.
I wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
Ariana pobiegła do przedpokoju, a Gellert ruszył za nią powoli.
Za drzwiami stała Giselle, jej czapkę i futro pokrywał śnieg. Uśmiechała się szeroko.
- Gotowi na wyjazd do Anglii?

<>

Wylądowali na skraju wioski, tuż za płotem ostatniego, niezamieszkałego domu. Giselle ciągle mówiła podekscytowana, czego to nie musiała zrobić, aby uzyskać zgodę na świstoklik dla człowieka, uważanego za zaginionego i dziewczynę, która wcale nie pojawiała się w rejestrach magicznych! Ariana drżała z zimna, ale jej oczy jaśniały. Gellert trzymał ją za rękę i przypatrywał się Dolinie Godryka.
Słońce wschodziło. Z minuty na minutę Gellert widział coraz więcej i wyraźniej. Szare światło poranka i ciągle padający śnieg jednak nie pomagały mu w tym.
Miał dziwne wrażenie, że gdyby sam tu przez przypadek nie trafił, nie rozpoznałby w tym białym, cichym miasteczku miejsca, gdzie spędził dwa najdziwniejsze miesiące swojego życia.
Wszystkie domy wyglądały tak samo – pokryte śniegiem dachy z kominami, z których unosił się dym. Pokryte szronem okna i sople zwisające z rynien.
Idylla.
- Gellert, chodź! Zaraz zobaczymy Albusa i Aberfortha! Szybko! Ale im niespodziankę zrobimy, jeeej! – Ariana pociągnęła go za rękaw, kiedy zamyślony wpatrywał się w uliczkę. Wyglądająca w swoim ogromnym futrze jak, nie przymierzając, niedźwiedź, Giselle pruła do przodu poprzez śnieg.
Gellert niechętnie ruszył się ze swojego miejsca. Ariana mogła być pewna gorącego przyjęcia ze strony obu Dumbledore’ów, ale Gellert co do swojego mógł mieć większe wątpliwości.
Drzwi otworzył im nie kto inny, jak Aberforth. Gellert pamiętał go nieco niższego i tęższego, ale to był z pewnością on.
- To znowu ty – westchnął na widok uśmiechniętej Giselle. – Co znowu? Zaginął twój kot? Żadnego u siebie nie gościliśmy, więc...
Drzwi zaczęły się zamykać, ale Giselle wypchnęła przed siebie Arianę.
- Hej, Ab. Poznajesz mnie? – Dziewczyna odepchnęła drzwi i weszła do środka.
Giselle przepuściła przed sobą Gellerta.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł... – mruknął, przechodząc obok niej. Spojrzała na niego surowo i pacnęła w tył głowy.
- O nie, jeszcze tylko tego brakowało! – Aberforth otrząsnął się z pierwszego szoku i zagrodził drogę Gellertowi. – Rozmawialiśmy już o tym kiedyś.
- Jeśli nie zauważyłeś, teraz jest trochę inaczej, niż wtedy. – Gellert poczuł się urażony. Ariana za to wyrwała Aberforthowi różdżkę.
- Nie waż się go tknąć! Uratował mnie! – wrzasnęła, celując w Aberfortha. – Moja magia wróciła!
- Aberforth? Co się dzieje? – Albus wyszedł z kuchni w swoim ciemnoniebieskim szlafroku w ciemnozłote, mieniące się gwiazdy. Gellert pamiętał ten szlafrok.
Chłopak zatrzymał się jak wryty na ich widok.
- Albus! Dobrze wyglądasz! – Giselle podeszła do niego, pozbywszy się zimowego przyodziewku. – Pamiętasz mnie? Gizela Murray. Patrz, kogo ja znalazłam w Krakowie! Ariana! Cała i zdrowa! Podejdź no tu, pokaż się bratu. Tak, to ona, naprawdę.
Albus z niedowierzaniem dotknął twarzy Ariany. Po chwili uśmiechnął się i przytulił ją do siebie.
- Ariana... Ja... – Gellert nie był w stanie oderwać wzroku od Albusa. Nigdy wcześniej nie widział go płaczącego.
Coś go zakłuło w sercu.
- Jesteś cholernym, niewychowanym dupkiem – usłyszał obok siebie szorstki szept Aberfortha. – Nie wiem, co zrobiłeś, że ona żyje...
- Nic nie zrobiłem. Znalazłem ją całkiem normalną i całkiem żywą. Nie musisz mi za nic dziękować – odparł Gellert wyniośle. Aberforth popatrzył na niego nieufnie.
- Tym lepiej. – Uśmiechnął się tryumfalnie.
- Przepraszam, Ariana, to wszystko moja wina... – Albus mówił szybko i nieskładnie.
- Przestań. Nieważne, co było, teraz jest już dobrze. Nic mi nie jest, czuję się tak dobrze, jak nigdy wcześniej. – Poklepała go po policzku pokrzepiająco. – Kogoś ze sobą przyprowadziłam, mam nadzieję, że ucieszysz się na jego widok.
Gellert zamarł.
Albus spojrzał na niego, jakby go nie widział nigdy wcześniej. Wypuścił Arianę ze swoich ramion, ale nie poruszył się.
- Myślę, że powinniśmy zostawić ich samych. – Giselle wydawała się urażona tym, że nikt jej nie dziękuje. – Albus, Gellert, idźcie gdzieś się rozmówcie w ciszy i spokoju? Aberforth na pewno z przyjemnością zajmie się mną i naszą słodką Arianą.

<>

Siedzieli na łóżku w pokoju Albusa. Gellert czuł się dyskomfort, pamiętając, że ściany tego pokoju widziały wiele, wiele rzeczy, o których sam bał się pamiętać.
- Albus, pamiętasz tę książkę, „Portret Doriana Graya”? Pożyczyłem ją od ciebie i nie oddałem. – Wyciągnął z kieszeni zmniejszony kufer i otworzył. Po chwili wyciągał w kierunku Albusa książkę.
- Cztery miesiące nie dawałeś znaku życia, nie mam pojęcia, jak sprawiłeś, że moja siostra żyje, przysyłasz mi feniksa na Święta, a teraz, zamiast wyjaśniać, oddajesz mi książkę? – Głos Albusa był spokojny, ale Gellert słyszał w nim kpinę. – Która zresztą nie jest moja?
- Ja... Tamtą spaliłem. To było bardzo głupie, wiem. Nienawidzę jej, nienawidzę tego, że przez nią stałem się Dorianem. – Odłożył książkę na szafkę.
Brwi Albusa uniosły się do góry.
- Co za bzdura. Pisałem ci, że nie jesteś taki jak on. Mimo wszystko, nie jesteś Dorianem Grayem, rozumiesz? Lepiej wytłumacz mi, dlaczego przez cztery miesiące udawałeś, że nie istniejesz, a ja byłem przekonany, że moja siostra nie żyje.
Gellert przysunął się do Albusa tak, że ich oczy były na jednym poziomie. Czuł na twarzy jego oddech, szybki i płytki.
- Bałem się? Albo to mój honor mi nie pozwalał. Sam już nie wiem. Nie po tym wszystkim, co się stało, kiedy wszyscy myśleliśmy, że ona nie żyje. Nie po tym, co mi powiedziałeś. Usunąłem ci to wspomnienie, usunąłem na trwałe, myślałem, że tak będzie łatwiej, ale teraz widzę, że to był mój błąd... Użyj Legilimencji. Albus, wiesz, że pod tym względem przewyższałeś mnie zawsze, nie mogłem nic zmienić we wspomnieniu. Użyj Legilimencji.

<>

Pamiętał to dobrze. Po tym, jak ciotka odeszła, wrócił do okna. Robiło się ciemno, podmuchy gorącego wiatru poruszały liśćmi drzew.
Przetarł zmęczone oczy i otworzył okno. Co za duchota. Przez dwa miesiące swojego pobytu w Dolinie Godryka Gellert nie zaznał jeszcze takiego gorąca.
Ze zdenerwowania zszedł z parapetu i zaczął krążyć po pokoju. Zaczynał sądzić, że Albus nie przyjdzie. Ba, był tego wręcz pewny. Ale musiał już ruszać, musiał. Potrzebował Albusa. Bez niego to się nie uda. Razem muszą ruszać, wiedział o tym.
Jeszcze raz spojrzał w kierunku domu Dumbledore’ów i zobaczył, że w kuchni zapłonęło światło.
Nie pierwszy raz miał do czynienia z chodzeniem po drzewach, więc ucierpiała na tym tylko lewa nogawka spodni. Wytarł ubrudzone żywicą ręce w chusteczkę i bez namysłu ruszył do okna kuchennego.
- Albus? – zawołał, wspinając się. Albus siedział przy stole, z czajniczka pełnego gorącej herbaty buchała para.
- Nie powinieneś tu przychodzić, Gellert. – Popatrzył poważnie znad okularów na wchodzącego chłopaka. – Masz ranę na policzku i porwane spodnie, wiesz?
Gellert usiadł naprzeciwko i otarł krew z policzka. Nie wiedział, co ma robić. To Albus zawsze rozpoczynał rozmowę i podrzucał temat.
- Ja... Albus, ja, przykro mi. To nie tak miało być. – Zabrzmiało to tak sztucznie, och, tak strasznie sztucznie... Albus patrzył na niego i lekko uśmiechał. Gellert zaczął zastanawiać się, czy nie jest pijany.
- Nie powinieneś płakać, śmiesznie wyglądasz. – Przygryzł wargi i zachichotał. – Tak ci się spieszyło, spóźnisz się. Po co tu przyszedłeś?
Gellert zaczerwienił się. Jak on śmie, jak...
- Bo nie mogę bez ciebie, Albus. Wiesz, że bez ciebie nie jestem w stanie nic zrobić. Musisz ze mną iść.
- Mylisz się, beze mnie jesteś w stanie zrobić wiele, poradzisz sobie. Nie rozumiem, po co miałbym z tobą iść. Ustaliliśmy już, gdzie prawdopodobnie znajduje się Starsza Różdżka, leć po nią. Po co ci ja? Tylko przeszkadzam. Idź już, Gellert, idź. – Wyciągnął do niego dłoń. Drżała.
- Albus... Naprawdę, musisz być ze mną. Mogę... Możemy zostać do pogrzebu Ariany, potem Ab...
Dłoń zwinęła się w pięść i Albus wstał.
- Nie będziesz mi rozkazywał! Nie będziesz mówił o Arianie, rozumiesz? – Obszedł stół i stanął obok Gellerta, który natychmiast wstał. – To wszystko przez ciebie, jaki ja byłem głupi... A ty, ty nie powinieneś teraz tu wracać! Powinieneś odejść od razu, zostawić mnie tu na pastwę myśli i wspomnień, żebym zdał sobie sprawę ze swojego zaślepienia! Dary Śmierci, jak to pięknie brzmi... Ale teraz już na nic się nie przydadzą, wiesz? Nie myślisz chyba, że uwierzę w to, że można wskrzesić ludzi. Prawda?
- Albus, nie możesz tak mówić, nie. – Złapał go za ramiona i potrząsnął. – Jesteś pijany, czy co? Nigdy bym cię nie zostawił, nie po tym wszystkim, my... Albus, ja nie umiem już samodzielnie funkcjonować, rozumiesz?
Albus uśmiechnął się ironicznie i pogłaskał Gellerta po policzku.
- Nie dramatyzuj. Trochę rozsądku nawet tobie by nie zaszkodziło. A może to specjalne przedstawienie dla Albusa Percivala Wulfryka Briana Dumbledore’a? Proszę, uspokój się, napij herbaty. – Machnął różdżką i szklanka z herbatą nagle zjawiła się w powietrzu przy policzku Gellerta.
Albus odszedł od niego i otworzył drzwi.
- Napij się i wyjdź. To koniec.
Gellert złapał szklankę i odstawił na stół.
- Co ja poradzę na to, że cię kocham. – Powiedział z wyrzutem.
W ciągu ułamków sekund wyczarował tarczę, od której w kierunku glinianej doniczki odbił się czerwony promień.
- Wyjdź. – Różdżka drżała w ręku Albusa.
- Naprawdę tego chcesz? Naprawdę tak mnie zostawisz, po tym wszystkim? Naprawdę chcesz, żebym ja ciebie tak zostawił?
Albus pokiwał głową. Gellert zatrzymał się w drzwiach i wyciągnął dłoń z różdżką.
- Corrige legii!

<>

Albus zerwał połączenie. Gellert nagle jakby ocknął się ze snu i stwierdził, że siedzi na łóżku obok niego. Niebieskie oczy wpatrywały się uważnie w jego twarz.
- Nie byłem zbyt miły. Dziwisz się?
- Nie. Ale powiedziałem ci, że cię kocham. To też nic dla ciebie nie znaczy?
Albus roześmiał się i musnął wargami jego usta. Po chwili pogłębił pocałunek.
Który zakończył równie niespodziewanie, jak zaczął.
- To jest twoim zdaniem miłość?
Gellert oddychał ciężko, czując się upokorzony. Upokorzony i wykorzystany, i wściekły, i...
Wyciągnął różdżkę.
Śmiech zamarł na – och, jakże jeszcze czerwonych! – ustach Albusa.
- To co, dla ciebie miłość była tym? Od samego początku? – Potrząsnął kawałkiem patyka, jakim była dla niego w tej chwili.
Wiedział, że Albus dopiero teraz zauważa, iż jest nieco krótsza, ciemniejsza i grubsza od tej, którą zazwyczaj posiadał. W elektrycznie niebieskich oczach zabłysło zrozumienie. Drżącymi rękoma wziął ją w dłonie i ścisnął.
- Starsza Różdżka... Jak... Och.
Popatrzył na Gellerta i oddał mu różdżkę.
- Nie sądzisz chyba... Gellert. Patrz na mnie. – Złapał go za podbródek. – Ty nie myślisz chyba, że to tylko o Dary chodziło, prawda?
Gellert odłożył różdżkę na szafkę, obok „Portretu Doriana Graya”.
- Kocham cię – odpowiedział po prostu, mając nadzieję, że to nie brzmi już tak sztucznie jak tamtej nocy.
Poczuł, jak palce Albusa wpijają się w jego włosy, jak zimne szkła okularów przyciskają do jego policzka...
- Śniad... O nie, zaraz zwymiotuję, dobrze, że powstrzymałem Arianę, zanim tu przyszła. – Aberforth stał w drzwiach z wyrazem obrzydzenia na twarzy. – Jak już skończycie, to chodźcie nie śniadanie. Tylko wyciszcie pokój. Dla mnie już za późno, czuję, że straciłem CAŁY apetyt, uch...
Gellert patrzył spokojnie, jak drzwi zatrzaskują się i słuchał kroków Aberfortha.
- Śmiem przypuszczać, że wiem, gdzie można znaleźć Kamień Wskrzeszenia. Czy nazwisko Gaunt coś ci mówi?... – odwrócił twarz z powrotem w stronę Albusa, który właśnie wyciszał pokój swoją różdżką.
- Później.


KONIEC

* bożęta - cytując za podręcznikiem do języka polskiego: "polskie krasnoludki, przyjazne". Uznałam, że będą dobrym odpowiednikiem bardziej 'kontynentalnych' skrzatów domowych.


Ostatnio zmieniony przez Aurora dnia Nie 18:06, 02 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pią 13:42, 23 Lis 2007    Temat postu:

Grindelodore, mru.
I to nawet spójny - Ori, jesteś dzielna! Smile Dużo bardziej trzyma się kupy od "Snu sumienia", należą ci się oklaski.

Ale dalej mam zastrzeżenia w związku z historią Ariany, bo mimo wszystko jest nieumotywowana. I trochę jak telenowela argentyńska. Partię Dorianowo-Gellertowo-Albusowe wyszły ci świetnie, natomiast Ariana, to jak piątek koło u wozu.
Cudownie ocalona, cudownie odzyskuje normalność, a po jakimś czasie wraca na łono cudownej rodziny i jest och jakże cudownie.
<zgrzyt cukru między zębami>
Przegięłaś Wink

Ale podoba mi się, i owszem tak. To ma Klimat. Poza tym niewątpliwe walory literackie.

Jedna uwaga techniczna:
Cytat:
Jego niebieskie oczy błądziły wszędzie, byle nie napotkać spojrzenia Gellerta – z tenże czego bardzo dobrze zdawał sobie sprawę.

Z tenże czego? Łojajku, a co to za dziwoląg? Popraw natychmiast!

I to by było na tyle!

ps. Świetny pomysł z bożętami!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Pią 15:23, 23 Lis 2007    Temat postu:

Hmm... no, ja mogę się chyba tylko podpisać pod postem Hekate, bo moja opinia o tym grindeldorku jest właściwie dokładnie taka sama. Opowiadanie jest dobre, jest ciekawe, ma klimat, a Gellert nadaje się dosłownie do połknięcia w całości, taki jest boski ^^ Ale wątek Ariany jest... może nawet nie tyle telenowelowaty (dobrze to napisałam...?o__O) co po prostu... żeby był bardziej wiarygodny i uzasadniony, to powiniem być jakoś dokładniej opisany. O.

Co do uwag technicznych, to też Szefową popieram, a od siebie dodałabym jeden lub dwa przykłady takiego jakby poprzestawianego szyku zdania, ale za Chiny nie mogę ich teraz znaleźć :/

Strasznie podobały mi się za to pewne fragmenty:

Cytat:
Sam miał wiele mugolskich nawyków – nigdy nie przywoływał swoich ubrań, nie kroił chleba zaklęciem, nie potrafił niewerbalnie przerzucać stron w książce.


- zwłaszcza to ostanie mnie ujęło. Szacunek dla słowa pisanego, to jest to!

Cytat:
- Śniad... O nie, zaraz zwymiotuję, dobrze, że powstrzymałem Arianę, zanim tu przyszła. – Aberforth stał w drzwiach z wyrazem obrzydzenia na twarzy. – Jak już skończycie, to chodźcie nie śniadanie. Tylko wyciszcie pokój. Dla mnie już za późno, czuję, że straciłem CAŁY apetyt, uch...


- a tu się uchachałam, nie jest to tekst w stylu Aberfortha, nie mojego Aberfortha, ale komizm tego tekstu jest nie do pobicia ^^ A poza tym ślicznie rozładował napiętą atmosferę sceny Gellert - Albus.

Podobały mi się też wyznania miłości obu paniczyków. Były takie... niewymuszone, na miejscu, pasowały do okoliczności. No słodkie były, no!

Ojjj, czekam na kolejny przypływ Twego Wena... Razz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:20, 02 Gru 2007    Temat postu:

O, nareszcie się zbieram, żeby Wam jakoś odpowiedzieć za komentarze, które są bardzo, bardzo ważne dla mnie.
Szefowo, dziwoląga nieco zmieniłam. Embarassed Że też coś takiego mi umyka, kiedy czytam, wstyd!
Przeprószam za cukier. Faktycznie, jak spojrzeć na to z tej strony... Umm. <kaja się> Bo ja jestem jednak naiwne dziecko, i czasem tak mi się sypnie tego lukru. Zresztą, nie mogę wyczuć Ariany. Nie mam pojęcia, co z niej zrobić - i w efekcie wychodzi i coś, co prawdopodobnie mogłoby zostać siostrą-bliźniaczką Zosi z Pana Tadeusza.
Ale była konieczna, bo sobie fabułkę w mózgu (a wręcz musku) ułożyłam i nie zmieniłabym, o!

Kiruś, co do chichotkowego tekstu - też jest średnio w stylu 'mojego'Aberfortha, ale ktoś musiał to powiedzieć. Dla rozładowania atmosfery. Z 'moich' postaci HP, ten tekst byłby idealny dla 'mojszego' Rona.

I cieszę się, że mimo tej dozy lukru przeżyłyście i nawet się podobało. Bo grindeldore i Oscar Wilde mnie prześladują. I mam dziwne wrażenie, że jeszcze coś mi się napisze o nich, hyh (albo w końcu się wezmę w garść ic oś przetłumaczę).

O, i jeszcze bardzo się cieszę, że podobały się bożęta. W ogóle, też chciałabym coś napisać, co by było bardziej słowiańskie, pełne przesądów, bożąt, mar i innych stworów. A gdzieś tam w tle starszy pan Grindelwald i Historia. Ale to chyba nie na moją cierpliwość Wink

Jeszcze raz dziękuję.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
niepoprawna hobbitofilka



Dołączył: 09 Wrz 2005
Posty: 2126
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świętokrzyska Łysa Góra ;)

PostWysłany: Nie 20:13, 02 Gru 2007    Temat postu:

<bije głową w ścianę>
Albus, Gellert, Albus, Gellert, Gellert, Albus...
Uch... Nie przetrzymam. Wiem wiem, wybaczam Ci tę obsesję, ale sama już nie mogę Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin