Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Ścigana (prequel Dziupli i Księżniczki)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:57, 26 Wrz 2005    Temat postu: Ścigana (prequel Dziupli i Księżniczki)

Uwaga, telenowelaste wkręty. Pogmatwane dziwnie, ale zgodne z mą teorią o ojcostwie pana K.S. co do Deana Thomasa.
Cóż, wyszło poważnie, próbowałam w Hekate wepchnąć odrobinę tego słynnego CIS-u (Charakter, Inteligencja, Spontaniczność? - nie pamiętam od czego skrót).
Cóż, przedstawiam prequel:

Ścigana

Hekate, młodociana członkini Zakonu Feniksa, skradała się za swoim partnerem w akcji. Mieli ukraść z Malfoy Manor bardzo delikatną i ważną rzecz. Sama panna DeWitt nie widziała najmniejszego sensu w narażaniu życia dla jakiegoś starego dziennika. Ale Dumbledore nie powiedział im wszystkiego, tego była pewna. Szef nigdy nie mówił wszystkiego.
Razem z Kingsley’em przekradali się przez podwórze pełne dzikich psidwaków, miniaturowych mantykor i zasadzek, siekających na kawałeczki. Zastanawiała się, czy przypadkiem pod drzwiami nie zastaną smoka – znała bardzo dobrze Lucjusza, mimo że był cztery lata starszy. Każdy w Slytherinie go znał. Arystokratyczny, nadęty dupek. Jednak przystojny i bogaty. Hekate żal było trochę Narcyzy, która zakochała się w nim. Chociaż, co do tego zakochania mogły wystąpić jakieś sprzeciwy. Blackówna to bardzo dobra partia, a do tego Malfoy... Ech.
Hekate była samotna. Oczywiście, miała przyjaciół, jasne, nawet dwie przyjaciółki, bez których ciężko by jej było żyć. Ale nie miała faceta. Przynajmniej takiego prawdziwego, który mógłby ją bezinteresownie kochać i być tylko jej. Cóż, jest młoda. Ma czas na miłość.
Nagle poczuła, że wokół kostki zawiązują się metalowe sidła. Instynktownie, między wolną powierzchnię skóry a drucik włożyła specjalne drewienko. Inaczej ucięłoby jej nogę. Ale nie mogła się ruszyć. Wszystko przez te głupie myśli. Pierwsza, duża akcja w jej życiu!
- Psst, King – syknęła. Ben odwrócił się do niej zdziwiony.
- Co znowu? – warknął cicho.
- Zdaje się, że wpadłam w lasso diabła – wymieniła zwyczajową nazwę pułapki.
- Niech to szlag! – zaklął Kingsley. – Zdążyłaś podłożyć drewienko?
- Mhm. Ale na razie się nie ruszę. Musisz iść sam, potem do ciebie dojdę – odpowiedziała.
- Jesteś pewna, że nic ci się w tym czasie nie stanie?
- W ogrodzie Malfoy’ów? Stary, nie żartuj. Tu mogę być pewna tylko jednego – że nie przyjdzie Mikołaj z prezentami.
Bez żadnych dalszych ceregieli Shacklebolt ruszył dalej. Liczyła się każda minuta. Lucek mógł zaraz wrócić ze spotkania ze Śmierciożercami.
Zaczęła powoli rozwiązywać linkę. W prawo dwa razy, taak, raz w lewo, pociągnąć... Ups, niedobrze, trochę za mocno... I, taak, dobrze, właśnie tak... Prawo, lewo, prawo, mocniej... Chwila wytchnienia. Uspokój się. Dobrze ci idzie, zaraz się uwolnisz. I od nowa...
Wreszcie, po parunastu próbach, udało się jej odwiązać lasso. Była wolna.
Uważniej ruszyła przed siebie, obserwując okolicę. Po paru krokach jednak usłyszała czyjś szloch. Nadstawiła uszu. To chyba nie Śmierciojady. Głos dochodził z krzaków jakiegoś dziwnego kwiatu.
Hekate cicho podeszła i zajrzała przez gałęzie. Z początku nic nie spostrzegła, ale nagle w oczy rzucił jej się widok małego dziecka, około lat dziesięciu. Dziewczynka o jasnych włosach, cała pokrwawiona i ubłocona. Młodą zakonniczką wstrząsnął ten widok. Co za dranie!
Rozglądając się, w poszukiwaniu pułapek i czatujących Śmierciożerców, weszła w krzaki. Chyba były trochę trujące, ponieważ momentalnie całe ciało zaczęło ja swędzieć, a na dłoniach pojawiły się bąble.
Dziewczynka usłyszała. Szeroko otwartymi niebieściutkimi oczami wpatrywała się w krzaki. Była przerażona. Lekko krzyknęła, kiedy ze środka wyłoniła się, cała w bąblach i liściach Hekate.
- Cicho bądź! – szepnęła jej do ucha Hekate. – Nie jestem z nimi.
- T-to dobrze? – zapytało przerażone dziecko.
- Myślę, że tak. Musimy wiać – dziewczyna przytuliła do siebie drżącą blondyneczkę. – Jak masz na imię?
- K-kate Wilcroft – szepnęła dziewczynka. – Ten pan mówił do mnie szlamo... i on, i...
- Cichaj – odparła Hekate zaniepokojona. A więc mała mugolaczka! Grr. Skończony dupek.
Powoli, dobierając inną drogę, szła w kierunku pobliskiego lasu, skąd przyszła z Kingiem. On zrozumie, szeptała w duchu. Ważniejsze było życie dziecka niż jakiś tam dziennik. Na pewno.
Przedzierała się przez krzaki, czasami szła ścieżką. Dziecko było bardzo chude i miało wysoką gorączkę. Musiała szybko znaleźć pomoc.
Aby do lasku, aby do lasku! A tam już się aportuję...
W tej chwili pojawiło się przed nią pięciu Śmierciożerców. Lucjusz spostrzegł ją od razu.
- Za tą dziewczyną! – wrzasnął zimno. Crabbe, Goyle, Nott i Rabastan Lestrange rzucili się za młodą zakonniczką. Kate wrzasnęła przerażona i zemdlała w jej ramionach. A ona biegła...
- Drętwota! Drętwota! DRĘTWOTA! – wrzeszczeli Śmierciojady. Ostatnie zaklęcie w nią trafiło.
- Po mnie... – zdążyła cicho jęknąć.
<>
Obudziła się w przestronnej, zdobionej srebrem i kirem komnacie. Nad nią stał Lucjusz Malfoy, a w kącie popłakiwało dziecko. Kate.
- I Narcyza ci na to pozwala! – jęknęła Hekate z poziomu podłogi.
- Ona nawet nie wie, panno DeWitt. Nikt się nie dowie, jak skończyłaś. W jaki głupi sposób – roześmiał się lodowato. – Dziedziczka starego rodu ratująca małą szlamę! Śmiech na sali!
Hekate zacisnęła zęby.
- Lepiej być dziedziczką ratującą szlamę, niż sługusem Voldemorta! Piesek Voldemorta! Podnóżek!...
- Crucio, zamknij się świnio! Crucio! – machnął różdżką. Duszę i ciało dziewczyny przeszył nieziemski ból. Ból jakiego w życiu nie doświadczyła. Krzyczała i krzyczała, wieki minęły zanim cofnął zaklęcie.
- I jak, Hekate? Bolało? A może chcesz jeszcze? – zarechotał Malfoy. Zacisnęła zęby i nic nie powiedziała, ale czuła, że po twarzy spływają jej łzy. To już naprawdę koniec, Boże, już? Gdyby tylko wiedziała...
- Nic nie mówisz, suko? Więc dobrze, jak chciałaś! – nastawił różdżkę i momentalnie uderzył tym samym zaklęciem w dziecko. Hekate zbladła, słysząc krzyki i wrzaski dziewczynki. To było gorsze niż to, jak ona cierpiała.
- Nie! Nie! Przestań! Przestań!!!
- Coś mówiłaś? – zawołał poprzez wrzaski Lucjusz.
- Przestań!!! – wrzasnęła ponownie Hekate.
Śmierciożerca odwołał zaklęcie i popatrzył uważnie martwymi oczami na dziewczynę. Chwilę się pozastanawiał, gdy znowu uderzył.
- Tormento – powiedział bez wyrazu. Zakonniczka ponownie zwinęła się na podłodze z bólu. Czuła, jakby kawałek po kawałeczku zrywał jej skórę. A tortura trwała miesiącami, latami... Aż straciła przytomność.
<>
Tym razem ocknęła się w pustej, ciemnej i wilgotnej celi. Leżała na mokrej, kamiennej podłodze, a pod sobą miała jedynie starą, podziurawioną poszewkę od poduszki. Była cała obolała, jakby ktoś z pełnym uroku staranie powyrywał jej wszystkie kończyny, a potem z równym wdziękiem je przyszył.
Lecz, mimo wszystko, udało jej się wstać i rozejrzeć po pomieszczeniu. Kto by pomyślał, że w cudownym, wypiększonym Malfoy Manor znajdą się takie obskurne lochy?...
Oblizała spierzchnięte usta. Nie piła przed wyjściem na akcję, a teraz ile od tamtego czasu minęło? Ile mogła być nieprzytomna?
Oparła się o zagrzybioną ścianę i boleśnie zacisnęła oczy. Zdechnę tu sama jak palec, i nikt się nie dowie, czemu. Nikt się nawet nie pofatyguje. Nikt nie będzie podejrzewał...
Uderzyła czołem w twardy mur i rozpłakała się. Jak była głupia, zamiast pomóc Kingsley’owi, zajmowała się jakimś torturowanym dzieckiem... Które, dzięki niej, też tu umrze.
Tymczasem zza drzwi celi doszły ją jakieś chroboty. „Jeszcze mi tu szczurów brakowało” – pomyślała ze złością. Ale to nie były szczury. Metalowe wrota otwarły się powoli, odsłaniając postać w płaszczu.
- Ktoś ty? – Hekate podeszła do wyjścia. Osoba pokręciła kapturem i położyła na podłodze dzbanek. Po chwili przyłożyła w miejsce ust palec w smoczej rękawicy, na znak by być cicho. Czyżby dawał jej wody wbrew zakazom pana zamku?
Dziewczyna posłusznie umilkła i wpatrywała się niepewnie w wodę. Czy to nie jakiś podstęp? Może Lucjusz postanowił wykończyć ją za pomocą jakiegoś sprytnego eliksiru i zostawić gdzieś w ciemnej uliczce w Londynie?
Nieznajomy odszedł (a może to była nieznajoma?), zamykając starannie drzwi. Hekate postanowiła zaufać, i wyczerpana zaczęła pić małymi łyczkami zimną, orzeźwiającą wodę.
<>
- Co się stało?! – Minerwa próbowała panować nad sobą. Ale to, co mówił Shacklebolt przechodziło wszelkie pojęcie! – Albusie, słyszałeś? Ta mała Hekate DeWitt wpadła w łapy Malfoy’a, przez co Kingsley nie mógł wykonać zadania!
- Słyszałem, droga Min – odparł zaniepokojony Dumbledore i pogładził srebrną brodę. – Cóż, wypadki losowe... King, są szanse, że ona jeszcze żyje?
Kingsley Shacklebolt zachmurzył się i zmarszczył czoło. Czuł się odpowiedzialny za to, co się stało z Hekate. Powinien był zostać...
- Myślę, że tak, panie profesorze. Dostałam dwoma Drętwotami, a Lucjusz nie wyglądał na żądnego krwi. Poza tym, ona jest z wysokiego rodu i... – zaczął tłumaczyć niepewnie. A jeśli źle zrozumiał minę i zachowanie Malfoy’a? Jeśli ta dziewiętnastoletnia dziewczyna przez niego umrze?...
- Ja też tak uważam – nagle poparł go Albus. Minerwa aż się zachłysnęła.
- Co?!
- Tak, Minerwo. Musimy przygotować paru ludzi, mały oddział gotowy odbić z rąk wroga Hekate DeWitt. Nie można jej zostawić na pastwę humorów Lucjusza Malfoy’a – stwierdził rzeczowo dyrektor. – Poza tym, jak wiecie, Abraxas, ojciec Lucjusza, dogorywa. Tym łatwiej będzie wkraść się do Malfoy Manor...
Minerva, wpół obrażona i oburzona, wyszła nadąsana z pokoju. Shacklebolt został sam na sam z Dumbledorem.
- To nie twoja wina, King. Uratujemy ją, zobaczysz – uśmiechnął się starzec i wyszedł za profesor McGonagall. Kingsley poczuł, że jednak jest nadzieja.
<>
Hekate Natasha DeWitt siedziała w ciemnej celi i zastanawiała się nad swoim losem. Nie miała pojęcia, jak długo już tu jest, ale postać przynosiła jej w międzyczasie wodę trzy razy. Jednego dziewczyna mogła być pewna – jak stąd wyjdzie (jeśli wyjdzie), będzie wreszcie szczupła. Najlepsze odchudzanie w lochach Malfoy Manor, tanio, zapisy od dwunastego każdego miesiąca! Ludzie, ludzie, kobiety! Malfoy Manor kuracja odchudzająca! Wreszcie osiągniesz wymiary, o jakich mogłaś tylko marzyć, a wagą wrócisz się do wczesnego dzieciństwa! Tanio, woda gratis!
Roześmiała się ponuro. Ciekawe, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy światło dzienne? Próbowała, niczym Edmund Dantes, przekopać sobie tunel, przynajmniej do sąsiedniej celi, jednak to nie okazało się zbyt proste. Po pierwsze, nie miała narzędzi. Po drugie, była strasznie słaba. Czuła, jakby ta woda, co ją pije, przeżerała jej żołądek. Po trzecie, sciany Malfoy Manor, mimo że zapleśniałe i brudne, były wytrzymałe. Nie to co w nowych zamkach, stare budownictwo to zawsze coś...
Przypomniał jej się dom rodzinny. Siedziba rodziny DeWitt od piętnastu pokoleń bardzo różniła się od domu Malfoy’ów. Chyba głównie dzięki szalonym rodzicom Hekate. Fioletowe ściany w przedpokoju, zielonkawe wykończenie w jej pokoju, ciepła kuchnia... Ogród pełen bezpiecznych, nietrujących kwiatów, róż, goździków, tulipanów... Żadnych smoków i mantykor. Parę magicznych kotów i jej piesek – Orion. Czasami przyjeżdżała ciotka Demeter razem ze swoimi córkami – Andromedą, Bellą i Narcyzą. Ale to było dawno, we wczesnym dzieciństwie. Teraz Bella poszła ciemną ścieżką, razem z Rudolfem Lestrangem, Narcyza katowała się z Lucjuszem... Tylko Andromeda czasem przyjeżdżała ze swoim mężem, bardzo spokojnym mugolakiem Tedem. Ostatnio nawet przywieźli ze sobą małą Nimphadorę, uwielbiającą zabawę w chowanego. Andy mówiła, że mała chyba jest zmiennokształtną, ale muszą porobić specjalne badania, bo nie są pewni.
Ech. Teraz ona tu umrze, w domu własnej kuzynki. Ironia losu? Możliwe. Hekate często miała problemy ze swoim losem. Może by coś o nim wiedziała, gdyby chodziła na numerologię... Lecz uparła się, by zostać Mistrzynią Transmutacji.
I właśnie w tej chwili usłyszała szuranie. Jakby ktoś drapał w ścianę. Cała zdrętwiała. Co to?... Chyba nie Malfoy’e, więc...
Coś cicho stuknęło w podłogę. Hekate, po dostatecznym zbliżeniu się, zobaczyła, że to odpadł kawałek ściany. Za chwilę drugi i trzeci. Zza szpary błysnęło światło.
„Pięknie.” – pomyślała. – „Weszłam w etap halucynacji”.
Ale to nie były halucynacje, z powiększającej się dziury wyjrzała czarna, łysa głowa Kingsley’a. Światł różdżki oślepiło dziewczynę.
- Ben, znoxuj różdżkę, bo mi oczy wypalisz – warknęła nieswoim głosem Hekate. – To naprawdę wy?
Kingsley powoli wylazł z dziury i zgasił różdżkę, a za nim jeszcze parę znajomych osób – Moody, Minerva i Elizabeth.
- Zdaje się, że tak, panno DeWitt – surowo stwierdziła profesor McGonagall. Ale Hekate widziała w ciemnościach cień uśmiechu na twarzy nauczycielki. To chyba jednak nie halucynacje.
- I... Wy przyszliście... Ratować mnie? – dziewczyna zagryzła wargę ze wzruszenia. – Byłam przekonana, że tu zdechnę.
- Chyba, że widzisz tu kogo innego – warknął nerwowo Moody. – Jasne, że ciebie dziewucho! Masz szczęście, że akurat Abraxas Malfoy umarł. Inaczej byśmy nigdy nie zdołali się tu dostać pod nieobecność Lucjusza.
- Idziemy z powrotem. Dość długo nam zajęło dostanie się tutaj – Elizabeth Moon uśmiechnęła się lekko.
- Ale... tu, w lochach jest jeszcze mała dziewczynka, i...
- Nie ma nikogo oprócz ciebie, Hekate – szepnął ciepło King. – Sprawdziliśmy. Teraz naprawdę już czas na nas...
Dziewczyna posłusznie podążyła za zakonnikami, jednak lekko zmartwiła się, co z Kate. A jeśli?... Nie, na pewno nie.
Tym razem wrócili do siedziby bez żadnych przeszkód. Albus Dumbledore wydawał się zadowolony.
<>
- Na Merlina! Co oni z tobą robili, kobieto? – zawołała przerażona uzdrowicielka Zakonu. – Wyglądasz jakbyś...
-Raz potraktowali mnie Cruciatusem i Tormentem, to naprawdę niedużo jak na Malfoy’a, Sylvino – odparła zmęczona Hekate. Momentalnie zachciało jej się spać, po obowiązkowym posiłku i napitku. Tym bardziej, że wreszcie miała do dyspozycji prawdziwe, mięciutkie łóżko...
- Poza tym mało, co cię nie zagłodzono na śmierć. Zniknęłaś na całe pięć dni! Martwiliśmy się o ciebie – pielęgniarka sięgnęła z namysłem po eliksir gojący rany. – Może zaboleć, ale nie zostaną ci blizny. Przynajmniej nie wszędzie.
- Aua! – wrzasnęła Hekate. – Ty mnie przypiekasz żelazem, czy jak?
- Uch. Co za młodzież. Jesteś delikatna, jak francuski piesek. Może ci loczki zakręcić? – warknęła Sylvina O’Neil.
- Nie potrzebuję – odwarknęła jej nieuprzejmie. To naprawdę bolało, jednak rany znikały w ciągu paru sekund. Tylko po najgłębszych szramach, zapewne spowodowanych Cruciatusem, pozostały niewielkie blizny.
- A teraz wypij te leki, w odpowiedniej kolejności, od prawej do lewej. Masz tu eliksir na wzmocnienie, wspomagający działanie innych eliksirów, uspokajający, przeciwbólowy, przeciwgorączkowy, witaminowy i usypiający. Tylko pamiętaj, od prawej do lewej – kobieta nadęła się, jak matrona i wyszła powiewając jasnym fartuchem. Hekate z rozpaczą spojrzała na rządek buteleczek we wszystkich kolorach tęczy. I zaczęła pić.
<>
Kingsley zajrzał zawstydzony przez szparkę pomiędzy drzwiami a framugą. W jasnym, pełnym słońca pokoju leżała Hekate. Słodka, jak aniołek, z aureolą promieni słonecznych poranka, w jasnofioletowej pościeli i firankami rzęs na białych policzkach...
- Ben, co się tak skradasz? – nagle ofuknął go Perseus Joseph DeWitt. – Nie widzisz, że już kolejka się ustawiła, a ty tylko wytrzeszczasz oczy przez dziurkę od klucza?!
Shacklebolt obejrzał się do tyłu. Kolejka, no fakt, dwie przyjaciółki Hekate należące do Zakonu, Minerva McGonagall, Dumbledore z trzema torbami słodyczy i Perseus, ojciec dziewczyny.
Cały czar prysł, ale King, jakby nigdy nic, wszedł do pokoju. I dobrze zaryglował drzwi.
- Ben! – radosny, cichy okrzyk wyrwał się z gardła Hekate. Ciemne oczy rozbłysły. – Co tam u ciebie?
- Nieważne – odburknął nachmurzony. – Lepiej powiedz, jak ty się czujesz?
- Na razie rozespana i szczupła jak nigdy – roześmiała się. – Wiesz, Malfoy nie szasta pieniędzmi. Zaczynam wątpić w jego majątek, pokój gościnny wyglądał jak marna cela.
- Ciężko mi zrozumieć, jak ty sobie możesz z tego kpić? Mało, co tam nie umarłaś... – zasępił się. – To by była wielka strata, utracić taką... inteligentną zakonniczkę.
- E tam, przesadzasz. Za parę lat przyłączą się do was tacy Gryfoni, że szybko zapomnicie o bidnej panience DeWitt. No, ale opowiadaj, co tam się działo, kiedy mnie nie było.
- Erm, nic.
- Nic?
- Nic.
- No, to musiało być jeszcze ciekawiej niż u mnie. Znaleźliście tę dziewczynkę? – zapytała poważnie. – Tę Kate Wilcroft?
- Nie – odparł lakonicznie.
- Szkoda... Mam nadzieję, że nic jej się nie stało – zasępiła się i poruszyła gwałtownie. – Auć. Ben, mogę cię o cos zapytać?
- Hm?
- Czemu jesteś taki milczący?
- Hm?
- Milczący, odpowiadasz jak rodowity Anglik. Ciagle „hm”, „erm” i takie tam.
- Hm.
- To powiedz, długa ta kolejka na korytarzu? – zapytała niecierpliwie.
- Skąd wiesz, że jest do ciebie kolejka? – obudził się z zastanowienia. Hekate uśmiechnęła się kpiąco.
- Wiesz, czasami żałuję, że w Hogwarcie nie ma przewidzianego etatu wróżbiarstwa. Mam przeczucie, że byłabym w tym dobra. Tym bardziej, że drzwi uginają się pod naporem czyichś zaklęć – jeszcze raz się uśmiechnęła.
- Ach, tak... To ja już pójdę może? Widać, dyrektorowi dropsy się rozpływają – wstał i wreszcie się uśmiechnął. Tym razem to w jego łysince odbiło się słoneczko.
Podszedł do drzwi i złapał za klamkę. Nagle coś sobie przypomniał.
- Wiesz, ja chyba się w tobie zakochałem.
<>
Perseus Joseph Francis DeWitt jeszcze raz zastanowił się nad tym, co ma powiedzieć córce. Bał się tej możliwości, odkąd mała się urodziła. Kiedy wstąpiła do Zakonu Feniksa przeraził się jeszcze bardziej. Widać, krew zawsze się ujawnia. A Hekate Natasha Josephina DeWitt była ostoją wszelkich cnót i zrywów wolnościowych.
Tymczasem, z pokoju wyszedł zadowolony Albus. Powiązana w warkoczyki broda aż podskakiwała z uciechy, a oczy błyszczały jak elektryczne ogniki.
- Ho, ho, ho! – zawołał iście po mikołajowemu. – Persy, idź pociesz córnię, bo mało co się nie rozpłakała na widok czekoladowych żab. Z tego, co widzę, wyzdrowieje w try miga. Aż serce się raduje na widok młodego pokolenia, tak kochającego wolność i swe obowiązki. Powinieneś być z niej dumny.
Perseus westchnął. Niestety, był z niej dumny. Dobrze, że chociaż Diane nie wie, co jej córeczka wyprawia wieczorami.
- Cześć tato! – zawołała obwalona stertą słodyczy Hekate. – Powiadomili cię?
- Mnie? Nie żartuj. Pewnie, że powiadomili. Dobrze, że matki akurat nie było w domu. Serce by jej pękło, wiesz, że ma słabe...
- Tak, tak, wiem. Ale, jak widzisz, jestem cała i zdrowa! – zawołała i rozgarnęła parę paczek miętówek oraz cytrynowych dropsów.
- Kochanie. Myślę, że wpakowałaś się w niezłe bagno. Wczoraj napadnięto dziewczynę o twoim rysopisie w Edynburgu. Ona nie żyje – westchnął ojciec.
<>
Hekate z każdym słowem taty traciła apetyt. Kiedy skończył, czekoladowa kula stanęła jej w gardle. W pokoju zrobiło się momentalnie zimno.
- Przypuszczasz, że to Lucjusz Malfoy? – wykrztusiła cicho. Perseus DeWitt popatrzył smutno.
- Jestem pewien, córeczko. Mam dla ciebie dobrą radę. Nie wracaj do swojego mieszkania. Przyjedź do domu – powiedział pełen powagi.
- Nigdy! Jeśli cos mi grozi, tak jak twierdzisz, nie mam zamiaru narażać ciebie i mamy. Już wolę zostać zamordowana w moim pokoiku...
- Nie mów tak. Ale przypuszczałem, że nie zechcesz wrócić. Mam dla ciebie propozycje nie do odrzucenia – szepnął tak cicho, że sama musiała bardzo natężyć słuch, aby cokolwiek usłyszeć. Wyciągnął różdżkę i wyciszył pokój.
- O co chodzi?
- Wiesz, że twoja babcia Josephine była Polką, prawda? – spytał retorycznie. Pokiwała głową. Póki babcia Czartoryska żyła, odwiedzała ich co miesiąc. Szalona, pełna werwy staruszka o włosach sterczących we wszystkie strony.
- A więc, babcia Jo brała udział w pierwszej i drugiej wojnie światowej. W wielkiej tajemnicy, parę dni przed swoją śmiercią, którą sama wywieszczyła, zdradziła mi swój sekret – powiedział z ciężkim sercem DeWitt. Hekate słuchała.
- W Bieszczadach, w głębi lasu, nienanoszalnej na wszelkie mapy, objętej wieloma zaklęcia ochronnymi, miała niewielki dworek, który sama przekształciła na tzw. Dziuplę. Leczyła tam i przetrzymywała wielu żołnierzy polskich, rannych w bitwie, czy gdzieś. Także trafiali się angielscy lotnicy – tu na twarzy taty ukazał się drwiący uśmieszek. – W ten sposób poznała twojego dziadka, ale to na uboczu zostawmy.
- I chcesz, żebym ja tam się ukryła, tak? Gdzieś na krańcu świata, gdzie diabeł mówi dzieńdobry, mam zamieszkać sama w ukryciu przed walniętymi Śmierciojadami? O nie.
- Ja ci nic nie każę. Po prostu informuję cię o miejscu, gdzie możesz w razie potrzeby zamieszkać i nie martwic się o nic. Wprawdzie, w PRL aktualnie istnieje wrogi ustrój, jednak nie będziesz miała problemów. Rozpatrz to. Proszę. Przynajmniej tyle – DeWitt potarł łysiejące czoło.
- Dobra, pomyśleć mogę zawsze. Ale nie sądzę, by była potrzeba...
<>
Dwa miesiące później
Hekate odebrała od swojego puchacza liścik. Uśmiechnęła się na widok znajomego pisma i pogłaskała Oriona.

Kochanie ty moje, najmilejsza Natasho!
Co byś powiedziała na kolacyjkę w „Cafe Au Lait” na Pokątnej z okazji twoich imienin? Ja stawiam! Tylko proszę, nie odmawiaj, mamy zamówiony stolik na 7 pm.
Twój, i tylko Twój
Ben!


Uśmiechnęła się ponownie. Nie musiał prosić. Nie on.

Szanowny Benie!
Jak śmiesz wyobrażać sobie, że ja mogłabym zrobić coś tak obrzydliwego, i odmówić?! Nie doceniasz mnie, chłoptasiu. Pewnie, że będę i spróbuję odrobinę CIS-u wyłączyć. Wy, Krukoni, nie potraficie zrozumieć prostych aluzji.
Jedyna w swoim rodzaju
Natasha


<>
Wracając do domu nuciła pod nosem zasłyszaną przed chwilą piosenkę. Zdaje się, że Beatlesów, ale co tam. Kojarzyła się jej z uśmiechem Bena. A tylko to się liczyło.
Mówili do siebie Ben i Natasha, używali drugich imion w codziennych kontaktach. Niebezpiecznym stało się wymienianie prawdziwych nazwisk, o nie. Szczególnie dla Kingsley’a Benjamina Shacklebolta oraz Hekate Natashy DeWitt.
Do tej pory, nie miała okazji zastanowić się nad propozycją ojca. Lecz nie wiedziała, że całe jej życie odwróci się do góry nogami w ciągu najbliższych szesnastu godzin.
<>
Niepewnie wspinała się po starej, brudnej klatce schodowej. Wysiadła żarówka, a ona miała małe problemy z używaniem różdżki po torturach w Malfoy Manor. I tak, wśród mugolskich dzielnic szastanie magią było zakazane.
Na trzecim piętrze jednak przeżyła niewielki szok. Drzwi do mieszkania były wyłamane, a czary ochronne przełamane jak maleńkie Colloportus.
W przedpokoju wszystko było poprzewracane. Masa pierza i kłaków walała się po brązowym dywaniku. Kawałki szkła znajdowały się po prostu wszędzie, na każdym calu podłogi.
Po ścianach krwią wyrysowano strzałki wiodące ku kuchni...
Nad kuchenką, srebrnym nożem przybito ścierwo psa, tak potraktowane, że dopiero po chwili dziewczyna rozpoznała swojego Oriona. Przerażona i wściekła przygryzła wargi do krwi, aby nie wrzeszczeć.
Pod spodem leżała kartka napisana krwią.

Do Hekate: O, bogini, na razie w ofierze złożyliśmy jedynie twego psa. Teraz może zadzwoń do Shacklebolta. Twoi Przyjaciele.

Jednak telefon zadzwonił sam. To był Ben.
<>
- Ben, o mój Boże, żyjesz? Śmierciojady mi zabiły psa, Ben, to straszne, błagam, znikaj, oni chcą... – krzyknęła zdezorietnowana do słuchawki.
- Nat, uspokój się. Na razie nie interesują mnie Śmierciojady, ani nic co zrobili twojemu psu. Nie obchodzą mnie żadne twoje głupie historyjki – zimny głos w słuchawce niezaprzeczalnie należał do Bena. Jednak Hekate nie mogła zrozumieć o co chodzi.
- Moje głupie historyjki?... Ben, ale...
- Natasho, mam tego dość. Za miesiąc się żenię, i chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi. Theya nie życzy sobie, żebyśmy się tak często spotykali. I żebym znów przez ciebie miewał koszmary. Zegnaj, Hekate – dalej był tylko szum. A Hekate Natasha DeWitt zrezygnowana usiadła.
<>
Niedługo potem wstała i zebrała wszystkie pieniądze, jakie udało się jej znaleźć. W sumie wyszło około pięciuset galeonów. Idealnie, aby wyruszyć w daleką podróż.
W tej sprawie nawet nie wiedziała, jak przydało jej się nabyte wśród Ślizgonów prawo, aby najpierw być, a potem myśleć jak. Tylko najsilniejszy przeżyje.
<>
Dziesięć godzin później znalazła się w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej w okolicach Sanoka. Przed nią był tylko i jedynie las.
Szła dość długo. Z początku wzdłuż Sanu, potem jednak skręciła bardziej w prawo. Po wielu godzinach przedzierania się przez nieprzebyte lasy, pełne dzikich stworzeń, zauważyła zarys góralskiego domku. Nie wyglądał najlepiej, w środku jednak jedynym skutkiem ubocznym leżenia w odłogu przez siedem lat była gruba warstwa kurzu. Widać, babcia Josephina umiała posługiwać się magią domową i konserwującą.
Hekate zadomowiła się w jednym z pokojów na pięterku i wyłożyła zakupione po drodze książki.
Poradnik Amatorki: Jak upiększyć twój dom?
I jeszcze parę książek z cyklu „Poradnik Amatorki”. Według zamieszczonych tu wskazówek, powinna Dziuplę doprowadzić do ładu w ciągu dwóch miesięcy. Patrząc na stan chałupki, zajmie jej to około czterech tygodni.
<>
Równe trzy tygodnie i dwa dni później
Triumfująca Hekate otworzyła knajpkę z szerokim uśmiechem na twarzy. Zieloną, magiczna farbą, namalowała nazwę.
„DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM”
I weszła do środka. Wreszcie odetchnęła. Tu jej nikt nie znajdzie. Wreszcie będzie wolna...
I w tej chwili przez drzwi wpadły trzy zziajane kobiety. O twarzach pokrytych toną białego podkładu.
- Można się tu czegoś napić? – zapytała pierwsza otrzepując się z białego pudru.
- Khm, tak. Czego sobie panie życzą? – zapytała Hekate, niepewnie stając za ladą.
- Jakie tam panie, dziewczyno, jestem Rachel, to Puszczyk i Lu – zawołała ta pierwsza. – Ale zwykle na nas mówią Rej, Pusz i Lu. W skrócie PRL. Nieprawdaż, że śmieszne?
Wszystkie trzy zachichotały, a Hekate zbaraniała.
- Taak, bardzo. Ja jestem Hekate, Szefowa tego całego interesu – poczuła, że musi się przedstawić. – To czego się panie napiją?
- Krwawej Maryśki, tylko zamiast soku pomidorowego proszę dodać to – dziewczyna nazwana Puszkiem, potrząsnęła ciemnymi lokami i zabrała ciężką torbę Lu. Po chwili wyciągnęła z niej trzy butelki po wódce pełne czerwonego płynu.
- Tylko szybko! – zawołała Rej.
Hekate usłużnie zabrała butelki i przyrządziła drinki w kuchni. Zaniepokojona, otworzyła pierwszą z flaszeczek. Tak, jak się obawiała, wewnątrz była krew. Przyszły do niej wampirzyce, jasna cholera!
Wyciągnęła różdżkę zza pazuchy i podkradła się do dziewczyn. Lu westchnęła.
- No i następna. Czy wy nie umiecie traktować wampirów po ludzku? Wszędzie ta cholerna inkwizycja sięga, ech. A my naprawdę nie chcemy niczyjej szkody – postukała białymi, długimi palcami. – No, Hekate, zrób nam drinki i spokojnie. Naprawdę nie chcemy ci wypić krwi, ani nic. Preferujemy Chińczyków.
- Tak, rasę żółtą, najlepiej grupa krwi AB Rh - . Inaczej dostajemy niestrawności – dodała zbolałym głosem Puszczyk.
- A Chińczyków tylu, że nawet nie zauważają jak zniknie dwóch, czy trzech – Rej pogłaskała ciężką torbę i wyszczerzyła kły. – To jak z tą Maryśką? Długo się jeszcze naczekamy?
- Nie, jasne, że nie. Jak chcecie, możecie tu zamieszkać – Hekate roześmiała się złośliwie. – Jesteście pierwszymi klientkami, więc Maryśka gratis. Umiecie grać w szachy?
- Pewnie! – zawołała Lu.
I tak właśnie zaczęła się historia Knajpki, nazywanej „Dziuplą Pod Księżycem”.

KONIEC
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 13:11, 26 Wrz 2005    Temat postu:

O kurczaki z rożna! To moja babka była z Czartoryskich? Może Izabela, co? Wink
Hekate Natasha Josephina DeWitt , chyba się zacznę tak przedstawiać. I powiem szczerze, akurat na Kingsley’a bym nie wpadła hehe.
Zaczyna mnie przerażać twój Wen Twórczy! Czym ty go karmisz, hmm? Trzy teksty w tak krótkim czasie. Chyba trzeba będzie założyć dział pod tytułem> "Fanfiki forumowe"...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joan P.
moderator upierdliwy



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5924
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tęczowa Strona Mocy

PostWysłany: Pon 17:04, 26 Wrz 2005    Temat postu:

Dobry pomysł. Bo jak dojdzie jeszcze offtop długi ja cholera, to będziemy miały komplet.
Orora? Joan? Ktoś jeszcze?
Pełny zakres!
A tak poważnie, Ori, co za grzybki twą Wenę* napędzają? Ja też chcem (ale nie muszem).

*Jakoż jestem indywidualistką, używam rodzaju żeńskeigo.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin