Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Sen sumienia [HP, spoiler, slash, "kryminał"]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:59, 04 Lis 2007    Temat postu: Sen sumienia [HP, spoiler, slash, "kryminał"]

Um. Ostrzegałam. Uwaga, tekst może zabijać. No i alternatywa w pewien sposób. Chociaż, wiadomo, może nie alternatywa Cool

(poza tym, wiem, że tekst równo zakręcony, świadczący o tym, że miał być dłuższy, metrofilia i za mało Wilde'a, niż bym chciała - jak ktoś na grindeldorze napisał - "Grindeldore aż sie prosi o nawiązania do Oscara Wilde'a!")



Dedykowany:
*Hekate
*Kasi (Constantine Razz)
* grindeldore'o-kryminało fanom




Sen sumienia

„Sumienie i tchórzliwość to w gruncie rzeczy jedno i to samo.”
Oscar Wilde


Nagle Gellert odwrócił się w stronę Albusa i uśmiechnął szeroko.
Leżeli na podłodze, w pokoju Albusa, na ciemnozielonym dywanie, Gellert sięgał coraz niżej i niżej swoimi czerwonymi ustami, a Albus...


Obudził go dzwonek. Szarość za oknem świadczyła o tym, że jest jeszcze dosyć wcześnie. Zegarek wskazywał siódmą.
Jeden dzień w tygodniu, kiedy Albus mógł się wyspać. Był początek listopada, drugi miesiąc jego pracy w laboratoriach Ministerstwa Magii. Stosy korespondencji z Flamelem zaściełały podłogę.
Powoli przetarł oczy i wziął głęboki oddech. Próbował sobie przypomnieć, co mu się śniło, ale w tej samej chwili ktoś po raz kolejny zadzwonił.
Zarzucił na siebie szlafrok i poszedł dowiedzieć się, kto przerywa jego niedzielny odpoczynek.

<>

Nie znał kobiety, która stała za drzwiami. Trzęsła się z zimna, a na jej brązowych, kręconych włosach błyszczały krople deszczu.
- Albus Dumbledore? – zapytała tonem, dzięki któremu bez większych problemów ludzie na całym świecie rozpoznawali zawód pytającego.
- Tak, to ja – odparł nieco zaskoczony Albus. – Zechce pani wejść i napić się herbaty?
- A mogłabym prosić o kawę? – Bez większych ceregieli weszła do środka i powiesiła na wieszaku swój ciemnoszary płaszcz.
Albus Dumbledore nie bał się wielu ludzi. Ona kogoś mu strasznie przypominała. Średniego wzrostu, ciemnowłosa, z bojową różdżką przypiętą w widocznym miejscu – wyglądała jak typowa aurorka. Ale było w niej coś niepokojącego.
Bez słowa przeszli do kuchni. Albus nalewał właśnie mleka do swojej herbaty, kiedy w końcu się odezwała.
- Nawet pan mnie nie spyta, jak się nazywam i w jakiej sprawie pana nachodzę? – spytała, odstawiając filiżankę. Zauważył, że ma zielone oczy.
- Czekam aż pani, pani władzo, sama mi o tym opowie. Proszę zacząć, jeśli łaska.
- Cóż. Zajmuję się sprawą zaginięcia obywatela Cesarstwa Austro-Węgierskiego, którego ostatnio widziano w pańskim domu dnia 27 sierpnia bieżącego roku. – Uśmiechnęła się krzywo i wyciągnęła ku Albusowi drobną dłoń. – Gellert Grindelwald, jak sądzę, pamięta go pan? Jasne, kręcone włosy...
- Tak, wiem – przerwał jej Dumbledore i odstawił kubek na stół. Jego ręce drżały. Nie patrzył na nią.
- Z tego, co dowiedziałam się w angielskiej filii Międzynarodówki Aurorskiej, w tym samym dniu pana siostra, Ariana...
- Tak, to prawda – dodał Albus i zastukał palcami w blat stołu niecierpliwie. – Czego ode mnie pani chce? Gellert prosto z mojego domu poszedł do domu pani Bagshot, swojej ciotki. Jej proszę pytać.
I wtedy się uśmiechnęła.
- Już z nią rozmawiałam, jestem przekonana, że pan o tym wie, panie Dumbledore. – Wiedział, nie miał wątpliwości, kogo mu przypomina ta kobieta. - Giselle Murray, komisarz Austro-Węgierskiego wydziału Międzynarodowego Stowarzyszenia Aurorów Europy.
Albus uśmiechnął się lekko.
- Miło mi panią poznać, pani Murray, ale naprawdę nic nie wiem. Gdyby nie pani najście, nie miałbym pojęcia o tym, że Gellert zaginął. Przykro mi, że nie mogę pani pomóc. – Dumbledore rozłożył ręce bezradnie.
Giselle nie ruszyła się z miejsca, jej uśmiech ustąpił miejsca marsowej minie. Zmrużyła oczy podejrzliwie i w końcu dała za wygraną.
- Jeśli pan tak twierdzi... Jednak, jeśliby panu coś się przypomniało, proszę się ze mną skontaktować, najlepiej patronusem, jeśli pan potrafi, a jeśli nie... – Wyciągnęła z kieszeni ciemnofioletowej szaty pióro i pergamin.
Dumbledore zaprzeczył szybko, wyrywając aurorce z rąk obie rzeczy.
- Nie trzeba. Poradzę sobie, może nie wyglądam na takiego, co sobie radzi z magią, ale proszę mi wierzyć, pani Murray, że nie jest ze mną tak źle – mówiąc, przyglądał się uważnie pióru. Obracał je w swoich długich, białych palcach, które Giselle nieprzyjemnie kojarzyły się z paliczkami śmierci. Po chwili, która zdawała się trwać godzinami, oddał je kobiecie.
- Przepraszam, ale rzadko się widuje, żeby ktoś pisał piórem feniksa – wytłumaczył się lekko zawstydzony.
Giselle roześmiała się z ulgą.
- Mój mąż zawsze mi powtarza, że kiedyś przez to pióro mnie zamordują. Mój ojciec prowadzi hodowlę feniksów i dopiero w Anglii mi uświadomiono, jak niewłaściwe jest używanie ich piór do czegokolwiek innego, niż wyrób różdżek. – Patrzyła chwilę na czerwono-złote pióro. – Ale my tu gadu-gadu, a ja tracę czas. Proszę mnie zawiadomić, gdyby się pan dowiedział czegoś o Gellercie, dobrze? To ważne.
- Sprawa wagi państwowej? – zapytał poważnie.
- A żeby pan wiedział, trafił pan w sedno. – Fachowo wyciągnęła ku niemu drobną dłoń. – Do zobaczenia.
- Może najpierw odprowadzę panią do wyjścia, pani Murray? – Ruszyli w stronę wyjścia.
Tam dopiero przyjął ofiarowaną dłoń i przycisnął do ust szarmancko.
- Mimo tak wczesnej pory i niepokojących wieści, pani wizyta była dla mnie prawdziwą przyjemnością, pani Murray! – Głos Dumbledore’a był wprawdzie grzeczny, jednak wyczuwało się w nim tajoną wesołość.
- I nawzajem, panie Dumbledore. – Dygnęła w sposób, który idealnie pasowałby do strojnej sukni, a nie szat ze smoczej skóry. – Po raz ostatni ponawiam moją prośbę, gdyby pan coś usłyszał, przypomniał sobie... Gdyby Gellert zjawił się u pana... Proszę...
Przez twarz przebiegł nagły skurcz.
- Oczywiście – zawahał się. Otworzył usta raz i drugi, jakby chciał coś powiedzieć, ale pokręcił głową. – Tak więc... Do zobaczenia.
Giselle jeszcze chwilę została przed drzwiami koloru rdzy.
Przeczucie jej nie myliło – drzwi nagle ustąpiły i stopę nad jej głową zjawiły się bladoniebieskie oczy.
- Och, pani tu nadal jest? – spytał zaskoczony. Zrobiła niewinną minę.
- Sznurówka mi się rozwiązała – pomachała lewym pantoflem. Tak, jak przypuszczała, Dumbledore nawet nie spojrzał.
Wpatrywał się w nią usilnie dziwnym wzrokiem. Jednak po chwili stwierdziła, że to nie Imperius, a raczej walka z samym sobą.
- To ja już idę, chyba że pan chciał o czymś jeszcze powiedzieć? – Uśmiechnęła się zachęcająco.
- Nie, ja tak tylko... To znaczy... Jeśli to nie sprawiłoby pani kłopotu... Ja wiem, że ja mam, jakby co panią zawiadomić... Ale... – Wziął głęboki oddech. – Jednak gdyby pani by się czegoś dowiedziała, to czy mogłaby pani do mnie napisać? Przez jakiś czas przyjaźniłem się z Gellertem, i prawdę mówiąc, niepokoi mnie jego zniknięcie. On nie jest raczej typem człowieka, który daje się wziąć... żywcem.
- O tym też już wiem – odparła oschle, notując sobie w głowie czas przeszły od czasownika ‘przyjaźnić się’ w zestawieniu Grindelwalda z Dumbledorem. – Jeśli pan prosi, jakoś dam panu znać, kiedy go odnajdziemy. Do zobaczenia.
Skinęła głową i zdeportowała się.
Albus Dumbledore jeszcze przez kilka minut stał w swoim brązowym szlafroku, opierając się o framugę. Był blady, okulary-połówki zsunęły się na koniec krzywego nosa, ale oczy pusto patrzyły przed siebie.

<>

Giselle niechętnie wsiadła do zadymionego podziemnego wagonu. Usiadła na ławie, która zapewne kiedyś wysadzana była przypominającym aksamit czerwonym materiałem, ale teraz wyglądała raczej jak posłanie kota nieposiadającego kuwety.
Popatrzyła na ludzi. Nie patrzyli na siebie. Miała wrażenie, że wszyscy myślami są gdzieś daleko od tego strasznego miejsca, na świeżym powietrzu, pod błękitnym niebem.
Pomyślała, że póki cesarz miał władzę, w Austro-Węgrzech żaden mugol nie ośmieliłby się wybudować tak piekielnej machiny. Nie mówiąc już o tym, żeby na jednej ze stacji umieszczać Biuro Aurorskie.
Niestety, cesarz nie miał nic do gadania w sprawie położenia Międzynarodówki i jej wydziałów. Królowa Wiktoria była nieubłagana.
Giselle westchnęła, wachlując się dłonią. Nie mogła, to było straszne, trzęsło, brudno, śmierdziało i nawet nie było do kogo ust otworzyć. Wszyscy zapatrzeni w podłogę, albo jak ta ruda matrona, robiący na drutach.
- Wrażliwa panienka, nie ma co – prychnęła z nagła matrona, porzucając ciemnoniebieską włóczkę. – Zagraniczna się znalazła, pewnie Francuzeczka! U was nie ma kolei podziemnej, wysłali cię na przeszpiegi, he?
Giselle zgłupiała.
- Co to się teraz tu panoszy, człowieka diabli biorą zwyczajnie, jak patrzy na takie stworzenia. Zero kultury, powiadam, zero! Ja w two
I wszystko zastygło.
- Międzynarodowe Stowarzyszenie Aurorów, wydział cesarstwa Austro-Węgierskiego! – Obwieścił mechaniczny głos.
Drzwi otwarły się z hukiem i do środka wpadło kilku mężczyzn. Jeden wymierzył w Giselle różdżkę, ale ta natychmiast wstała.
- Co to ma być?! – wrzasnęła pełna oburzenia. Mężczyzna opuścił różdżkę i uśmiechnął się przepraszająco.
- Brygada Pamięci. Do Międzynarodówki w prawo, do zsypu.
Niepewnie wyszła na ciemną, podziemną stację. Po chwili kłęby pary zniknęły, ukazując lampy elektryczne.
- Jeszcze pani tu stoi? – Mężczyzna wpadł na nią, kiedy z rozpędem wypadł z odjeżdżającej machiny. – Zsyp, o tutaj, pomogę pani!
Otworzył coś, co wyglądało jak wieku od kosza na śmieci, i zanim Giselle zdążyła coś zrobić, leciała tunelem w dół.

<>

Albus potarł czoło knykciami. Dlaczego z takim uporem dopytywał się tej aurorki o Grindelwalda? Przecież on nic go nie obchodził. Nic. Ten dzieciak przyniósł mu samych cierpień. Gdyby nie on, Ariana by żyła, Albus interesowałby się nią i Aberforthem. Nie siedziałby nad starą książką z bajkami, ani nic.
Nienawidził go, nic innego. Może był i inteligentny, interesujący,
(pociągający)
ale dlaczego niby go obchodzi jego los? Dlaczego na myśl, że aurorka przyśle mu patronusa z wiadomością o znalezieniu ciała Grindelwalda
(Gellerta)
ogarnia go uczucie, jakby coś w nim umarło?
Spojrzał na zegar i doszedł do wniosku, że najlepiej wróci do łóżka.

<>

Wylądowała przed biurkiem łysego mężczyzny.
- Słucham? – zapytał, poprawiając ogromny binokl.
- Ja byłam umówiona na spotkanie z profesorem Tuttenschoffem... – Giselle wyciągnęła swoją różdżkę i podała mężczyźnie. – Giselle Murray, zajmuję się sprawą zaginięcia Gellerta Grindelwalda.
- Taak? – Mężczyzna przyłożył koniec swojej różdżki do tej podanej mu przez kobietę. Błysnęły jasnoniebieskie iskry. – Faktycznie. Cóż, z tego, co wiem, Jonathan dziś się może nieco spóźnić, więc proszę usiąść w poczekalni.
Zagłębił się w lekturę jakiejś grubej książki, której tytułu Giselle nie była w stanie odczytać. Spojrzała w kierunku poczekalni, ale nie ruszała się z miejsca.
- Co? – burknął urzędnik, nie odrywając się od czytania.
- Moja różdżka.
- Co pani różdżka?
- Może mi pan ją oddać? – Giselle była zniecierpliwiona.
- Dopiero, gdy pani będzie wychodziła, różdżka zostanie zwrócona – odrzekł flegmatycznie i przewrócił kartkę.
Giselle z trudem powstrzymała się od zrealizowania morderczych instynktów, które nagle ujawniły się w jej, zazwyczaj spokojnej, głowie.
Zgrzytając zębami, otworzyła drzwi przepełnionej poczekalni i usiadła na najbliższym krześle. Rozejrzała się dookoła – naprzeciwko niej siedział woniejący alkoholem starszawy mężczyzna. Ściskał w dłoniach jakąś starą gazetę, ale kiedy na niego spojrzała, oderwał wzrok od tekstu i popatrzył na nią złowrogo.
Tak zniechęcona jeszcze tylko rzuciła okiem na dwie szczebiocące dziewczyny po prawej. Zdumiona spostrzegła, że w wypielęgnowanych dłoniach trzymają coś, co wyglądało jak plany jakiejś twierdzy. Usłyszała kilka słów w języku, który dosyć dobrze znała, ale wtedy jedna z dziewcząt zorientowała się, że są podsłuchiwane. Zauważyła ubranie aurorki i uciszyła towarzyszkę.
- My tylko tak teoretycznie – wydukała poprawnym angielskim, acz z silnym akcentem.
- Szkoda – odparła Giselle po polsku, puszczając oko. Dziewczyn rozpromieniły się, jednak już nie wyciągały planu.
Zresztą, sama Giselle zatopiła się w myślach. Musiała porozmawiać z profesorem. Koniecznie. Coś jej się nie podobało w Albusie Dumbledorze. I wcale nie chodziło o dziwacznie złamany nos. Czy wyjątkowo nietwarzową bródkę.
Chłopak miał osiemnaście lat, raptem sześć mniej niż ona sama, ale sprawiał wrażenie dziwnie postarzałego. Jego sposób chodzenia, ba, to jak nalewał herbatę do szklanki! Czy jego dziwne zachowanie przy wyjściu...
I te powiązania – Ariana Dumbledore zmarła praktycznie w tym samym czasie, kiedy zaginął Gellert. Może zbrodnia w afekcie? Dziewczyna, wedle papierów, miała czternaście lat, dwa mniej od Grindelwalda... Prawdopodobnie charłaczka. Czyżby współcześni Romeo i Julia? I wiedziała, że powinna jeszcze porozmawiać z młodszym Dumbledorem – Aberforthem. Koniecznie. Do tego potrzebowała pomocy profesora. Bowiem Phineas Nigellus Black, chociaż ponoć nie cierpiał swojego stanowiska, bronił dostępu do Hogwartu dla obcych jak lew.
Przy okazji złoży zamówienie na myślodsiewnię. Było bowiem tajemnicą poliszynela, iż Tuttenschoffowie wyrabiali najlepsze myślodsiewnie. Niestety, królowa Wiktoria zakazała używania ich przez angielskich aurorów w 1887, po aferze z okiem Augusta Forda i szkatułką panny Brooks.
Cóż, Giselle nie była Angielką.

<>

„Baśnie Barda Beedle’a” poniewierały się w pokoju Gellerta razem z kupkami liścików, pisanych chwiejnym, wąskim pismem. Słońce nieśmiało, acz stanowczo wdzierało się do pokoju, którego stan oddawało perfekcyjnie jedno, krótkie słowo – burdel.
Smaczku znaczeniowego dodawał rozwalony na łóżku chłopak. Jedna drobna dłoń podczas snu zaplątała się w złote loki, a druga zwisała poza krawędź łoża.
Albus stał urzeczony w drzwiach, wpatrując się w to półnagie wcielenie adonisa. Za to Bathilda zaczerwieniła się i krzyknęła.
- Gellert! Masz gościa! Naprawdę, drogi Albusie, tak mi przykro, ten chłopak jest nieznośny... Gellert! GELLERT! – Podeszła i potrząsnęła chłopcem.
Gellert odepchnął od siebie ciotkę i próbował wyplątać dłoń z potarganych loków.
- Auu – jęknął, kiedy za pomocą szarpnięcia uwolnił się z własnych sideł. Ziewnął, przetarł oczy i wreszcie uniósł powieki.
- Nareszcie! Jak się z kimś umawiasz, to potem dochowuj terminu, chłopcze! W moim domu liczy się dokładność. Ale ty się wstydź przed Albusem, ja nie mam zamiaru. Zostawiam was. – Bathilda pogroziła palcem Gellertowi, ale wychodząc, puściła oko do Albusa.
- To twoja wina. – Gellert uśmiechnął się szeroko, a iskierki rozbawienia wypełniły jego ciemnozielone oczy. – Pisałeś do mnie przez pół nocy, a o trzeciej, kiedy zamknąłem okno, twoja sowa aby dostarczyć mi wiadomość, stłukła szybę. Wiesz, Reparo to kwestia kilka sekund, ale sowa się pokaleczyła. Musisz bardziej dbać o innych.
- Przepraszam. Nie wiedziałem, że Hera może zrobić coś takiego. – Albus przysunął sobie krzesło i usiadł. Było mu nieco głupio. Na dodatek Gellert wybrał tę chwilę, żeby zacząć rozglądać się dokoła za ubraniem.
- Żartowałem. - Wyszczerzył się jeszcze szerzej i wylazł z łóżka. – Twoja sowa nie jest na tyle głupia. Ale mój Narcyz już nie raz zaplątał się w liście drzewa naprzeciwko.
Albus zachichotał i z uwielbieniem obserwował, jak Gellert krząta się po pokoju, wciągając na siebie ciuchy.
- A co do moich listów... Co o nich sądzisz? Jestem prawie pewien, że...
- Cii, na razie nie jestem w stanie myśleć. Spałem cztery godziny, to jednak trochę za mało. A tu chyba znowu zapowiada się na deszcz, w tej Anglii pogoda jest okropna. – Nagle zatrzymał się tuż przed Albusem i schylił. Albus też przestał myśleć. Właśnie dostrzegł, że Gellert ma najdziwniejsze rzęsy na świecie.
- Khym. Albus, chyba siedzisz na moich spodniach? O, dziękuję.
Albus wstał pospiesznie i próbował nie patrzeć.
- Wiesz, ja może już pójdę, przyjdziesz do mnie za godzinę, czy kiedy tam będziesz gotowy... – stwierdził nagle. Gellert spojrzał na niego zdziwiony.
- Nie żartuj. Tylko znajdę te skarpetki – nie widziałeś gdzieś skarpetek?
- Jest ciepło. Po co ci skarpetki w lipcu? – Albus uśmiechnął się i spojrzał na Gellerta znad okularów.
Chłopak zatrzymał się, roześmiał i podszedł do Albusa. Stanął na palcach, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
- To dlaczego ty masz na sobie skarpetki? – Zdjął jego okulary. – No, patrz mi w oczy!
- Umyj się, to ci powiem. – Albus mrugał zawzięcie.
Ale było za późno, i usta Gellerta...


<>

Albus obudził się. Był cały spocony, dyszał ciężko na wspomnienie dziwnego snu.
Jednostajny odgłos kropel deszczu padającego na parapet trochę go uspokoił. Trzeba było iść do pracy. Tak. Nie wolno się przejmować koszmarami.
Zresztą, już nie za dobrze pamiętał, co go tak poruszyło.

<>

Giselle udało się zaaranżować spotkanie z Aberforthem Dumbledorem. Profesor przekazał jej, że dyrektor Black zgadza się na to tylko pod jednym warunkiem – że zrobi to poza murami szkoły, a on będzie udawał, że nic nie wie. Ale po chwili dorzucił, że w najbliższą sobotę dzieciaki idą do Hogsmeade. I młodszy Dumbledore na pewno wśród nich będzie.
Tak więc, Giselle Murray stała pod wielkim, ciemnozielonym parasolem i czekała w pobliżu Trzech Mioteł.
Obserwowała i cicho klęła pod nosem. Jak ona go rozpozna wśród tych tłumów? Wszyscy pod parasolami albo w płaszczach przeciwdeszczowych.
Wtedy go dostrzegła. Odłączył się od grupy i powoli zmierzał w głąb Hogsmeade. Był wysoki, prawie tak wysoki, jak Albus. Nie miał parasola, a kaptur zdjął. Kasztanowe, mokre włosy swoimi końcami sięgały mocno zarysowanej szczęki, a okrągłe okulary zsunęły się na koniec jego zadartego nosa.
Nie zapuszczał brody, za co w duchu go pochwaliła.
Bezzwłocznie ruszyła za chłopakiem, a kilka metrów dalej go dogoniła.
- Dzień dobry – powiedziała. Nie zwrócił na nią uwagi.
- Dzień dobry, Aberforcie – powtórzyła.
- Uprzedzono mnie, że pewna kobieta zechce ze mną porozmawiać, proszę się nie wysilać. Wejdźmy. – Wyciągnął klucze i otworzył drzwi jednego ze sklepów. Giselle zaskoczona weszła do środka.
Chłopak zapalił lampy jednym zaklęciem i przywołał krzesła.
- Proszę usiąść. – Sam już zajął miejsce naprzeciwko. Uśmiechnął się ostro.
Giselle poczuła się niepewnie. Miała wrażenie, że jego oczy są jeszcze bardziej dociekliwe, niż oczy jego brata. Tak samo elektrycznie niebieskie.
- Słucham. Czego pani chce? Kim pani jest? Dziennikarką? Może chce pani napisać książkę o moim, jakże wspaniałym, bracie? – Przewrócił oczami i nagle w jego ręku znalazła się zakurzona butelka. Giselle szczerze wątpiła, by było to kremowe piwo.
- Nie, raczej nie. Chociaż faktycznie interesują mnie pewne wiadomości o twoim bracie, panie Aberforth. – Dramatycznym ruchem wyciągnęła różdżkę. – Jestem aurorką, Giselle Murray. Zajmuję się poszukiwaniem obywatela austro-węgierskiego, Gellerta Grindelwalda. Nie wątpię, że wiesz, o kim mówię.
Oczy Aberfortha zabłysły. Poprawił okulary.
- Zaginął? – W jego głosie Giselle usłyszała niewątpliwą satysfakcję. – Kiedy?
- Odkąd opuścił Dolinę Godryka, nikt go nie widział ani o nim nie słyszał. Prawdopodobnie... – ściszyła głos - ...nie żyje.
- Nie sądzę – dopowiedział Aberforth. – Wie pani, znam mojego brata. Jest to, trzeba przyznać, chyba najwybitniejszy czarodziej w tym stuleciu. A ten cholerny Gellert... Albus to strasznie zapatrzona w siebie istota. On nazywa to ‘posiadaniem świadomości własnej wartości’, ale naprawdę ciężko mu zaimponować. A ten chłopak, chłopak kilka miesięcy tylko ode mnie starszy, już podczas pierwszej rozmowy z moim genialnym braciszkiem mu zaimponował. Nie mówiąc o ich następnych spotkaniach, dyskusjach, praktykach i co tam jeszcze robili.
Czekała cierpliwie, aż chłopak skończy swoją tyradę, chociaż miała już pewne mniemanie o jego poglądach.
- Tak więc szczerze wątpię, że Grindelwald dałby się tak łatwo zabić. Przypuszczam, że jeden Albus mógłby mu podołać w pojedynku... A Gellert nie był typem, który przez przypadek aportuje się przed pędzącym pociągiem.
- Czyli uważasz, że jedyną osobą, która mogłaby zabić Grindelwalda jest twój brat? – zapytała Giselle podchwytliwie.
- Tak. I dlatego uważam, że ten zielonooki Dorian Gray żyje – pewnie zakończył Aberforth. Giselle pokiwała głową.
- Dlaczego nie sądzisz, że Albus mógł go zabić? To mogła być zbrodnia w afekcie, przecież wtedy w ‘nieszczęśliwym wypadku’ zginęła Ari...
- Nie wymawiaj jej imienia! To wszystko wina Albusa. Przez te dwa miesiące Grindelwald znaczył dla niego więcej niż jego własna siostra. Albus, choćby wściekły czy pod Imperiusem, nie tknąłby tego dzieciaka palcem.
Giselle nie była przekonana przez argumenty Aberfortha. Rozmawiała z Albusem i jakoś nie czuła, że Gellert Grindelwald był mu szczególnie bliski.
Aberforth znowu napił się płynu z butelki. Giselle wyjęła z kieszeni małe pudełko.
- Mam do ciebie prośbę. – Uśmiechnęła się lekko, głaszcząc szare opakowanie. – Jeśli znajdziemy ciało Grindelwalda, twój brat na pewno zostanie oskarżony o morderstwo. Chyba że dowiem się więcej o szczegółach tego dnia, kiedy Gellert opuścił waszą wioskę. Nie, nie potrzebuję twoich wspomnień o siostrze, tylko... później. Jak Grindelwald opuścił wasz dom. Czy wracał. Co robił Albus. Co...
- Rozumiem. – Aberforth wyciągnął swoją własną różdżkę. Był wyjątkowo spokojny. – Co mam zrobić?
- To jest nielegalne, zastrzegam...
- A myślisz, ze to co tu piję, jest legalne? – prychnął.
Giselle przyciągnęła ku sobie stolik i otworzyła pudełko.
- Potrzebuję twoich wspomnień do myślodsiewni. Wspomnień o dniu, w którym ostatni raz widziałeś Gellerta Grindelwalda.

<>

Aberforth patrzył na nią w milczeniu.
- To naprawdę jest nielegalne – mruknął, przyglądając się myślodsiewni. – Dam ci te wspomnienia pod jednym warunkiem.
Giselle kiwnęła głową.
- Słucham. To twoje wspomnienia, twoja decyzja.
- Oboje to obejrzymy. Nie pozwolę tego oglądać samej, bo możesz wysnuć błędne wnioski. Rozumiesz? – Aberforth wydawał się nieco zdenerwowany. Gorączkowo gestykulował. – Jednak nie wiem, czy znajdziesz tam coś, co przyda się w śledztwie.
- Zaryzykuję – odparła z uśmiechem. Wyciągnęła swoją różdżkę i dotknęła skroni chłopaka. Wzdrygnął się i zacisnął usta w wąską linię.
- Skup się na tym dniu, tych wspomnieniach, dobrze? – dodała, ale srebrne nitki już zaczęły owijać się wokół końca różdżki.

<>

Albus wiedział, że coś jest nie tak. Te dziwne koszmary, które zdarzały mu się od lata. Dziwne uczucie niepokoju na myśl o nieskładności wspomnień.
Na początku był przekonany, że to wina śmierci Ariany. Szok, nagła strata – kolejna strata w tak krótkim czasie. Aberforth w ogóle się do niego nie odzywał, nie licząc tyrady przezeń wygłoszonej na pogrzebie.
Albus czuł się winny. Wiedział, że gdyby nie chciał tak usilnie ruszać z Grindelwaldem, gdyby więcej zajmował się swoją rodziną – Merlinie, przecież miał się nimi opiekować! – Ariana nie zostałaby porażona rozbrajaczem, nie uderzyłaby o ścianę, nie opadła bezwładna jak lalka...
Przez pierwsze tygodnie zachowywał się jak w transie. Panicznie unikał wizyt na cmentarzu. Sumienie odezwało się po wizycie u ojca.
Nigdy wcześniej Albus nie odwiedził Percivala w Azkabanie. I przysiągł sobie, że nigdy więcej tego nie zrobi – zresztą pan Dumbledore był w złym stanie. Wieści o śmierci żony i córki sprawiły, że wpływ dementorów na jego psychikę zwiększył się po wielokroć.
Albus nie mógł na to patrzeć.
Ale teraz... Szok przeszedł. Największy ból także. Wiedział, że sumienie nigdy nie odpuści.
Jednak koszmary, których nie pamiętał nad ranem - a może to były zwykłe sny – nie zniknęły. Wręcz, odkąd ta aurorka Murray powiedziała mu o zaginięciu Gellerta, ich ilość się zwiększyła. Każdego ranka budził się spocony, drżący i przerażony. Próbował sobie je przypominać, co wywoływało jedynie ból głowy.
Nie potrafił także sprecyzować tego, co ich łączyło. Pamiętał, że spędzali ze sobą praktycznie każdą chwilę, rozmawiali o Darach, pojedynkowali się... Ale nie pamiętał swojego stosunku do chłopaka. Lubił go? Prawdopodobnie tak. Zazdrościł mu? Podziwiał? Nie wiedział.
Kiedy próbował przypomnieć sobie ich spotkania, dostawał od swej pamięci jedynie wyrwane sceny.
Albus Dumbledore wysnuł pewną teorię. Pewność jego podejrzeń mogła potwierdzić tylko myślodsiewnia.

<>

Giselle stała w znanym jej już domu, w kuchni.
Widziała trzech chłopców. Jeden, w którym bez większych problemów rozpoznała Albusa, trzymał w ramionach dziewczynę, prawie jeszcze dziewczynkę. Jasne włosy, związane w warkocz, były zaczerwienione od krwi. Ciemnoniebieskie oczy wpatrywały się w sufit. Albus sprawdzał puls, próbował ją ocucić za pomocą zaklęć – nic.
Z rąk Aberfortha wypadła różdżka. Trząsł się.
- Nie rozumiałem – wyszeptał ten stojący obok niej. Oddychał ciężko. – Nie byłem w stanie dopuścić do siebie tego, że moja siostra umarła od Expelliarmusa.
Ten drugi Aberforth jednak rzucił się na chłopca o złotych, kręconych włosach. Gellert Grindelwald nie był skrzatem, ale był niższy od obu Dumbledore’ów. Wpatrywał się w zakrwawioną głowę dziewczynki z szeroko otwartymi oczami, które przez ich kolor i kształt można było nazwać prawdziwie kocimi.
- To wszystko przez ciebie! – wrzasnął Aberforth, szarpiąc oniemiałego Gellerta. – Teraz już możesz sobie jechać z Albusem, gdzie chcesz!
- Ja... nie... – wyszeptał Grindelwald w języku, który prawdopodobnie Aberforth nie znał, a z którego rozumieniem Giselle nie miała problemów. – Ja... To nie tak miało być. Albus, Albus!
Ale Albus nie spojrzał nawet na niego.
- Wyprowadź go, Ab. – Usłyszeli pusty, cichy głos.
Aberforth uśmiechnął się złośliwie.
Oboje ruszyli za Aberforthem i Gellertem. Grindelwald posłusznie, jakby nieprzytomnie, doszedł do drzwi, gdzie zatrzymał się i złapał za głowę.
- Nie mogę tego tak zostawić – wyszeptał desperacko, próbując wrócić do kuchni.
- Nigdzie nie wrócisz. – Aberforth zagrodził mu przejście. – Wynoś się z tego domu i nigdy nie wracaj, słyszałeś? Sprowadzasz samo zło, słyszysz? Wynoś się!
Chłopak jakby skulił się w sobie, ale zarazem jakby oprzytomniał. Popatrzył na Aberfortha z wyraźną wrogością.
- Wysłucham ciebie tylko ze względu na Albusa. Jesteście rodziną, to jasne, że... To straszne, co się wydarzyło, ale nie zmienimy już tego. A ja i Albus nadal mamy zadanie do wykonania. – Spojrzał hardo i jakby urósł. Aberforth nie był podatny na jego słowa. Zagradzając przejście do wnętrza, sięgnął i otworzył drzwi.
- Wynocha. Nie waż się tu wrócić, chłopczyku. Może nie jestem najlepszy w myśleniu, ale Merlin nie poskąpił mi brawury. Wynocha!
Gellert wyszedł, ale zatrzymał się na tym samym ganku, na którym kilka dni temu Giselle zawiązywała nieistniejące sznurówki.
- Powiedz Albusowi, żeby przyszedł do mnie wieczorem. Przekaż mu. Proszę. – Gellert prosił, ale nic w jego twarzy na to nie wskazywało. Nadal wrogo spoglądał na Aberfortha, kiedy ten mu zamknął drzwi przed nosem.
Aberforth pobiegł do kuchni, ale byli tam już nieznani mu ludzie.
Albus stał z boku, twarz zakrywał dłońmi.
Chłopak podszedł do brata i szepnął mu coś na ucho.
- Nie żyje – obwieścił uzdrowiciel. – Pan jest opiekunem? Trzeba sporządzić protokół i zająć się ciałem.
Aberforth wyszedł z pokoju.
Giselle została z tym drugim.
- Co mu powiedziałeś? – zapytała, wpatrując się w podłogę.
- Przekazałem mu słowa Grindelwalda. Było mi wszystko jedno, czy Albus pojedzie z nim, czy zostanie. Wręcz pragnąłem, by zniknęli obaj. Żeby nikt nie musiał mi przypominać o tym wszystkim. – Jego głos był spokojny, za spokojny. Giselle milczała.
Stali tak chwilę, wpatrując się w drzwi pokoju Aberfortha. Cichy płacz dochodził spod kołdry, a na dole nagle rozległ się dźwięk, jakby uderzył w stół.
- Możemy jakoś to przyspieszyć? Zaraz wymknę się oknem i będę siedział w krypcie kościelnej przy jej ciele przez parę godzin. Chcesz... Chce pani na to patrzeć? – Nie patrzył na nią.
- Nie. Przejdźmy dalej.

<>

Zegar na wieży kościoła bił już pierwszą, kiedy Aberforth wracał do domu. Księżyc tuż po albo tuż przed – Giselle nigdy nie rozróżniała – oświetlał ulice lepiej niż jakakolwiek latarnia. Aberforth miał zapuchnięte oczy i potargane włosy, drżał...
- ...a było ciepło, było duszno, wyjątkowo duszno jak na koniec sierpnia – dokończył ten drugi, jakby czytając w myślach Giselle. – Byłem przekonany, że wrócę do pustego domu, więc mi się nie spieszyło.
Ale oto zatrzymał się przed furtką. Wyraźnie widział światło dobiegające z okna kuchennego.
Weszli do środka.
W kuchni Albus siedział nad kubkiem herbaty i wpatrywał się nieprzytomnie w okno.
- Późno. Mogło ci się coś stać – powiedział głuchym głosem.
- Nagle zaczęło cię to obchodzić? – prychnął Aberforth i spojrzał na drugi kubek, pełen ostygłej herbaty. – Nie sądziłem, że zostaniesz. Poszedłeś do niego? Czy na odwrót?
Albus zamrugał niepewnie oczami.
- Do kogo?
- Do Merlina! – wrzasnął Aberforth. – Oczywiście, że do Gellerta! Do twojego słodkiego złotowłosego bóstwa! A do kogo niby?!
Albus nachmurzył się.
- Nie byłem u niego. A do nas przyszła pani Potter i złożyła kondolencje.
Albus oparł głowę na dłoniach i zamknął oczy. Aberforth pokręcił głową z niedowierzaniem.
Naprzeciwko siebie zobaczył potłuczoną doniczkę, w której wysypała się ziemia. Gwiazda betlejemska była złamana wpół.
Bez słowa, wyszedł z pokoju.

<>

- Jestem pewien, że był u niego. To, co się stało z rośliną... Wie pani, takie rzeczy działy się podczas ataków Ariany. Magia nagle wybuchała, a szyby pękały, firanki zaczynały płonąć, a stół przełamywał się na pół. Albus musiał zdenerwować Gellerta.
Giselle patrzyła w srebrną ciecz pływającą w myślodsiewni.
Dotknęła powierzchni różdżką i znowu widzieli patrzącego na Albusa Gellerta.
- Co łączyło twojego brata i Grindelwalda? Czy... – zaczęła, czując, że zaczyna rozumieć. – To było coś więcej, niż przyjaźń?
- Nie wiem, czy to było więcej, czy mniej – szorstko odparł Aberforth. – Było inaczej. Czy przyjaciele wchodzą nocą do swoich pokojów, które szczelnie wyciszają? Czy przyjaciele... – Aberforth uśmiechnął się złośliwie. - ...po spędzanych w jednym pokoju nocach mają szyje ozdobione ugryzieniami? Oczywiście, istnieje możliwość, że laleczka był jakimś dziwnym wampirem, ale...
- Nie był – przerwała mu Giselle. Przeczesała palcami skołtunione włosy, które w szarawym świetle wpadającym przez brudne okna wydawały się czarne, i westchnęła.
Wyciągnęła wspomnienia z myślodsiewni i oddała Aberforthowi. Ten spojrzał na nią podejrzliwie.
- Lumos – szepnął. Światło z różdżki oślepiło kobietę.
Jednak teraz Aberforth widział. Blada twarz, usta, które zawsze wyglądały, jakby się uśmiechała, kręcone, ciemne włosy, ostry podbródek...
- To nie przypadek, że przypominasz mi kogoś, prawda? – Aberforth uśmiechnął się krzywo.
Zamrugała. I uśmiechnęła się szeroko.
Dzikość twarzy nadawały te zwierzęco białe i ostre zęby w czerwonych wargach. I ciemnozielone, jakby kocie oczy.
- Jestem siostrą Gellerta Grindelwalda. I tylko dzięki temu, że zwróciłam uwagę na jego zniknięcie jako pierwsza – co nie przyszło mi trudno – przydzielono mi tę sprawę.

<>

Nathaniel Murray był człowiekiem cierpliwym, inteligentnym i z zamiłowania piszącym książki, które nikomu się nie podobały i przez krytyków były określane jako „wytwory chorej wyobraźni zapijaczonego grafomana”. Co, rzecz jasna, było bardzo obraźliwym stwierdzeniem, bowiem wyobraźnia pana Nathaniela była całkiem zdrowa. I sam Nathaniel nie pił nic oprócz herbaty z mlekiem.
W tej chwili odłożył na bok swoje zapiski na temat kolejnego kryminału, za którego pisanie miał się zabrać, bowiem usłyszał cichy trzask drzwi.
Do pokoju, zataczając się, weszła jego żona, kobieta inteligentna, silna psychicznie i fizycznie, absolutnie niepisząca.
Usiadła na oparciu fotela i zaczęła się śmiać.
- Giselle? – zapytał Nathan. Takie zachowanie było bardzo niepodobne do jego żony. Znał ją już dobre trzy lata, w tym dwa pożycia małżeńskiego, ale do tej pory nie widział jej pijanej.
- Ci, nie martw się. – Pokiwała entuzjastycznie głową, tuląc się do męża. – Zew krwi, wiesz. Wschód. Te sprawy. Krakowskie dziedzictwo, wiesz.
Nathaniel pokręcił głową.
- Znowu ta sprawa twojego brata? Dowiedziałaś się czegoś konkretnego?
- Jestem pewna, że żyje. – Wyrwała się z jego objęć i zaczęła gestykulować. – Wyobraź sobie, że podejrzewałam o zamordowanie tego małego, niedouczonego, porywczego głupka jego ukochanego! Haa. Komiczne. Naprawdę! Jestem pewna, że ten chłopak szwenda się gdzieś po Anglii, albo zaszył się w mieszkaniu dziadków w Krakowie! Co on zrobił tym biednym Dumbledore’om, muszę... Jutro do niego przyjdę, znaczy do Albusa, i z nim porozmawiam. A potem zafiukam do ojca. I chyba wybiorę się do Krakowa. Tak. Tak.
Nathaniel, człowiek-skała, wzorowy Krukon, mężczyzna, który został mężem szalonej aurorki o wschodnio-południowych korzeniach, wstał i zaprowadził Giselle za rękę do sypialni.
- Dobrze, ale to jutro. Dziś jesteś pijana. – Pocałował ją w czoło, zarazem odkładając jej różdżkę na szafkę. – Dobranoc. Też się cieszę, że wszystko dobrze.

<>

Albus miał właśnie wyjść do pracy, kiedy zadzwonił dzwonek.
- Pamiętasz mnie, prawda? Przyszłam pomóc ci odzyskać wspomnienia związane z Gellertem. – Uśmiechnęła się i wparowała do mieszkania.
Albus zamknął drzwi i pomaszerował za pełną entuzjazmu aurorką. Kiedy dotarł na miejsce, właśnie wyciągała z pudełka myślodsiewnię.
- Właśnie sobie myślałem, że by mi się jedna przydała. I, Giselle... Mam takie małe pytanie…
- Tak, tak, jestem siostrą Gellerta. I on żyje, możesz mi wierzyć. – Wyciągnęła różdżkę i skierowała w stronę Albusa. – Gotowy na małe pranie mózgu?
- Co?...
- Mens venis!

<>

Siedzą obok siebie, Gellert mówi o Darach.
- I wtedy właśnie Różdżka przeszła z rąk Albrechta Wilkołaka do rąk jego córki, Ister Krwawej, która mieszkała na Węgrzech... Od zaginięcia księżniczki podczas jej podróży przez Kaukaz w 1799 ślad po Starszej Różdżce zaginął. Wierzysz? I to jest wszystko tutaj napisane! Tak prosto to znaleźć! Na pewno już ktoś to zrobił i teraz będzie...
- Gellert, spokojnie. Szukamy razem dopiero tydzień, a już taki postęp. Trzeba chwilę odpocząć – Albus przerwał.
Gellert obrócił ku niemu kędzierzawą głowę i uśmiechnął się kocio.
- Masz rację.
I wtedy Albus go pocałował.


<>

Słońce przeszło już dalej, w pokoju było jasno, zimną jasnością popołudnia w pokoju o oknach wychodzących na wschód.
Albus tulił się do ciepłego Gellerta, który sprawiał wrażenie, że może przespać całe swoje życie. Wiedział, że powinien wrócić do domu, a przynajmniej pomyśleć o Darach...
- Albus. Spójrz w górę – wychrypiał Gellert. Albus czuł na policzku, że wargi chłopaka wykrzywiają się w uśmiechu.
Spojrzał.
Para czerwonych skarpetek lewitowała tuż pod drewnianym sufitem.


<>

Oczy Albusa otwierały się szerzej i szerzej z każdym odzyskiwanym wspomnieniem. W końcu zamknęły się i Giselle wiedziała, że już może przestać.
- Merlinie... – Dumbledore przetarł spocone czoło knykciami. – Zmodyfikował mi pamięć. Już wiem, pamiętam, że przyszedł tego dnia wieczorem... Musiał to zrobić wtedy.
Giselle, dumna z siebie, przypięła różdżkę do paska.
- Nie pamiętasz? – zapytała nagle.
- Nie. Musiał je wykasować. Nie pamiętam. Ale całą resztę... – W tej chwili zaczerwienił się. – Pamiętam bardzo dobrze. Dlaczego on to zrobił?
Giselle zamyśliła się.
- Wiesz, że Durmstrang czarodzieje kończą w wieku lat dwudziestu? Do szkoły chodzi się przez jedenaście lat. Między mną a Gellertem jest siedem lat różnicy. Zanim zamieszkałam w szkole, był dla mnie tylko złotowłosym berbeciem. A potem jakoś nie mieliśmy najlepszego kontaktu. Wiem, że jeśli wyrzucono go ze szkoły, to musiał zrobić coś naprawdę strasznego. I mimo nieukończenia edukacji, przybył tutaj i oczarował ciebie. Wykazał się znajomością bardzo zaawansowanej magii, jak mniemam? – Albus kiwnął głową w odpowiedzi. – Tak więc, podsumowując, nie mam zielonego pojęcia, dlaczego to zrobił.
Siedzieli w ciszy, zastanawiając się nad tym samym.

<>

Kraków, 24.12.1899r.

Gellert wrócił z pracy i pierwszą rzeczą, którą zrobił, było fiuknięcie do ojca.
Dopiero potem zdjął z siebie płaszcz i mokre skarpetki.
Wszedł do pokoju, w którym dziewczynka – a raczej dziewczyna – siedziała pod przystrojoną choinką. Jasne włosy miała krótko obcięte. W jej rękach spoczywała książka.
- Gellert? – Odłożyła książkę na bok i podbiegła do chłopaka. – Braciszku, co tam? Czym się martwisz?
Gellert wpatrywał się w noc za oknem, i błyszczący śnieg, i ten brudny na ulicy, i jasne okna domów.
Myślał o feniksie, który przemierzał drogę z Wiednia do Doliny Godryka, z uwiązanymi do nóżki „Baśniami Barda Beedle’a”. Pomyślał o swojej dziwnej starszej siostrze, której zazdrościł jak nikomu w świecie, i uśmiechnął się do swojego odbicia.
- Niczym, Ariano. Właśnie wzeszła pierwsza gwiazdka, patrz! Czas otwierać prezenty.

KONIEC


Ostatnio zmieniony przez Aurora dnia Czw 15:43, 22 Lis 2007, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
merrik
złyś



Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 1362
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz

PostWysłany: Nie 20:31, 04 Lis 2007    Temat postu:

[zerka niepewnie na tekst]
zakręciłaś mnie, ale to było mruuu!;]
Gratuluję Ororo;)
Świetnie się czyta;)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 21:39, 05 Lis 2007    Temat postu:

Strasznie dziękuję za dedykacje, miło mi Smile

Chciałam powiedzieć, że twoja sprawność pisarska jest...jest... niesamowita. To się nie czyta, to się POCHŁANIA.
Problem w tym, że brakuje ci dyscypliny. Albo ja jestem taka głupia, że totalnie nie skapowałam finału.



Cytat:
Giselle z trudem powstrzymała się od zrealizowania morderczych instynktów, które nagle ujawniły się w jej, zazwyczaj spokojnej, głowie.

To ujawnienie się w głowie jakoś niezręcznie brzmi.

Cytat:
Dziewczyn rozpromieniły się

Literówka.


Przecudny fragment z uzupełniającymi nawiasami.
I doskonała postać Aberfortha.
W ogóle każdy fragment z osobna jest świetny, szkoda, że gorzej z połączeniem tego wszystkiego w spójną całość.

Się nie spiesz, kobito, nie pali się. Jak piszesz kryminał, to se w punktach skrobnij o co ci właściwie chodzi i jak chcesz rozwinąć akcję. Takie rzeczy lubią plany, niestety, boli, ale nie da się tego uniknąć.

Tyle ode mnie.
I proszę o następną porcję grindeldore'a Smile


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 19:42, 30 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:57, 05 Lis 2007    Temat postu:

Myślę, że objaśnienie tego, faktycznie ni z gruszki ni z pietruszki, zakończenia nadaje się na następnego grindeldore'a. I to będzie lepsze, niż próba wyjaśnienia przeze mnie w 2 słowach, osochozi.
I tak w ogóle stało coś takiego, że spróbowałam przemyśleć to z perspektywy czytelnika i, erm, naprawdę dziwne rzeczy mi powychodziły. Co najmniej 3,4 wyjaśnienia ostatniej sceny. W tym wszystkie prawdopodobne, aczkolwiek zagmatwane. Hym Razz


Ja jestem zua, bo właśnie niecierpliwa. Zawsze tak miałam, niestety, ale jest już trochę lepiej xD Zauważyłam, że każdy z moich ffów jest coraz dłuższy.

Ach, a co do Aberfortha... Nie mogłam go sobie odpuścić. Absolutnie. Go. Wielbię. (i jestem pewna, że umiał czytać, chociaż może nie przepadał za "Baśniami Barda Beedle'a")

Dziękuję za komentarze :-*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
maff
wilczek kremowy



Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: szuflada na skarpetki.

PostWysłany: Czw 2:50, 31 Lip 2008    Temat postu:


Nie rozumiem zakończenia, ale jestem absolutnie oczarowana tym fikiem!
Wszystkie postacie wypadły rewelacyjnie.
Tak, tego fika się pochłania, zjada, połyka w całości.
Akcja jest, nastrój jest, UCZUCIE jest, wszystko jest.
Pychotka.
Idę czytać dalej. Bo jest jakaś druga częśc, z tego, co wiem.
[idzie]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin