Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

DARTH MAUL (MORS ANIMAE)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vassir
srebrnogrzywy bimbrowiec



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 528
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Cieni i Mgły.

PostWysłany: Czw 16:27, 01 Cze 2006    Temat postu: DARTH MAUL (MORS ANIMAE)

[link widoczny dla zalogowanych]

ROZDZIAŁ I PRZEBŁYSKI;
cz. 1
_____________________

Wiedział o tym, zanim jeszcze to nastąpiło.
A on stał pośrodku ładowni i mógł tylko patrzyć…
Pamiętał fontannę iskier, która buchnęła z panelu kontrolnego. Ich biel zlała się z czerwienią krwi – jej krople osiadły wdzięcznym łukiem na metalowych płytkach podłogi.
Zgasły światła.
Silnik „Frelona” zawył w agonii – był to żałosny jęk, podobny do jęku bestii, którą przemogła inna, potężniejsza. Bestia zniszczenia, która przełamuje spiżową wolę życia. Bezlitośnie, nagle…
Sekundę później, statek zderzył się z ostrymi występami skalnymi.
Błysk światła.
Jasność wbiła się w jego oczy z okrucieństwem.
Świat widzialny przestał istnieć – pozostał tylko ból.
Pęd wyhamowanego pojazdu był tak wielki, że stracił równowagę i w ciągu ułamka sekundy przeleciał dystans wynoszący kilka metrów. Impet uderzenia odebrał mu oddech. Usłyszał tylko trzask pękającego szkła, swój zduszony jęk – krew zalała mu oczy, poczuł ją w ustach. Nie wiedział co się stało – nie zdawał sobie już sprawy z faktu, że wpadł na oszkloną konsolę taktyczną, która rozpadła się na ostre kawałeczki. Niektóre wbiły się w jego ciało, inne obsypały na podobieństwo zbyt ostrego śniegu. Zalśniły wkrótce zabarwione krwią.
Nie słyszał już jak kapitan wołał o pomoc. Nie był świadomy niczego, może prócz własnych myśli i strachu.
Nie pamiętał chwili, kiedy dziób statku zarył w bagnistym cmentarzysku.
Wiedział tylko, że cisza która go ogarnęła nie była normalna.


Na planecie miały być ukryte holocrony. Holocrony Lordów Sith.
Maul dowiedział się o nich przez czysty przypadek – przeglądał uszkodzone archiwum danych, tak stare jak sama Republika. Odzyskał informacje – oryginał skasował. Powiadomił mistrza.
Palpatine z początku nie dawał wiary sensacyjnym nowinką, ale kiedy zobaczył je na monitorze swego komputera, szybko zmienił zdanie. Był pod dużym wrażeniem. Zaraz też zapragnął przekonać się, czy informacje są czegoś warte.
- Polecisz na planetę, zdobędziesz je – rozkazał.
Jednak Maul wolał się najpierw do zadania przygotować...
Spędził więc trochę czasu przed monitorem komputera szukając nawet najuboższych wzmianek na temat planety Pravitta.
Znajdowała się na odległych rubieżach, tam, gdzie nie sięgały szlaki przemytnicze ani wpływy Huttów. Podobno w zamierzchłej przeszłości zamieszkiwała ją jakaś bliżej nie poznana ale potężna cywilizacja.
„Wznoszą zamki na niedostępnych klifach, wśród skał i wyżyn. Ich miasta otoczone są wysokim murem, którego nie można pokonać. Wbrew pozorom, są bardzo gościnni, tylko nie wiem dlaczego nocą schodzą do schronów. Nikt nie mówił co kryje mrok nocy. Żyją od wschodu do zachodu słońca. Czasami tylko wspominają coś o dzikich lasach i czarnej wieży. Zamierzam zbadać te tereny”… - relacjonował jeden z nielicznych podróżnych, który zahaczył o Pravittę.
Czarna wieża…
Pomyślał, że to być może właśnie tam ukryto holocrony. Moc dla pewnych ludów nie jest tak oczywista jak powinna się wydawać… Raczej przypisują jej boskie źródło. A i ten, kto jest na nią wrażliwy czasem bywa dla niech wysłannikiem nieba… lub piekła.
Ale już dwieście standartowych lat później, inny podróżnik pisał: „Opuszczone zamczyska, wyludnione miasta. Nie ma tu życia. Jest tylko ciemny las, który położył się u podnóża gór i głęboko w kotlinie. Noce są ciemne. Dzień szary. Ta planeta jest cmentarzyskiem. Mgły podnoszą się z gleby zawsze o zmroku. Ginie w niej wraz z pierwszym brzaskiem słońca”…
Najdziwniejsza była wzmianka nie o planecie cmentarzysku – w końcu cywilizacje powstają i upadają, czasem dzień ich upadku jest tylko kwestią czasu… tylko o mgle. Jakoś podświadomie domyślił się, że musi mieć jakieś szczególne znaczenie…
Poszukał więc czegoś na temat mgieł.
Poległ. Co prawda od tamtego momentu zainteresował się trochę meteorologią, ale sądził, że mgła nie jest zjawiskiem przyrodniczym w żadnym wypadku.
Zdecydował więc, że pójdzie do mistrza i przedstawi mu swój plan działania.
Zastał go w prywatnej rezydencji, w czasie, kiedy ustalał jakieś interesy z płatnymi siepaczami.
Jeden – wielki humanoid, drugi człowiek, a obydwaj uzbrojeni po zęby.
Maul za nimi nie przepadał. W ogóle darzył ich swoistą antypatią i tylko w obecności mistrza pilnował się, by otwarcie ich nie skrytykować.
Gdy tylko wszedł, obydwaj spojrzeli na niego. Na ich twarzach nie dało się odczytać żadnych emocji.
Właśnie to irytowało młodego Sitha najbardziej. Musiał za każdym razem sięgać po Moc, by zorientować się co czują albo jaki jest ich aktualny stan emocjonalny. Wolał prostszą metodę.
Miał bardzo silnie rozwiniętą empatię. Dzięki niej zawsze orientował się co czują rozmówcy, albo po prostu postronne osoby.
Dzięki niej zabijanie zawsze sprawiało mu szczególną satysfakcję…
- Mistrzu… - skłonił się Palpatine’owi.
Miał ochotę zignorować płatnych morderców, ale wiedział też, że najważniejsza jest wola mistrza. Mistrz zadecyduje, kiedy będzie mógł zabrać głos.
Palpatine oczywiście spodziewał się jego wizyty.
- Dobrze, że przyszedłeś. Jesteś już gotowy? – spytał.
- Oczywiście. Mam zamiar wyruszyć za godzinę, mistrzu – odparł – Jeśli rzecz jasna tylko wyrazisz zgodę.
Jeden z morderców cuchnął potem i papierosami.
Drobinki kurzu iskrzyły się w świetle bladych jarzeniówek. Wirowały wokół postaci mistrza niczym dziwna poświata.
- Wyruszysz, ale nie sam. I nie za godzinę. Jutro.
Ach… - pomyślał – nie docenia moich możliwości…
- Jak zechcesz, mistrzu - wykrztusił.
Spojrzał na morderców.
Patrzyli na niego na pozór bardzo obojętnie, ale tak na prawdę wyczuł ich ciekawość i ekscytację.
Więc to tak… Lordowie Sith muszą współpracować z bandą siepaczy! Upokarzające.
- Tylko ci dwaj i ja? – dodał po chwili.
- Ivan Heter, Loos Narvel i Mar’nova Prix. Z Narvelem udasz się na Pravittę.
A potem go zabijesz… - dopowiedział sobie w myślach.
- Masz jakieś specjalne rozkazy, mistrzu?
- Tak. Schwytajcie i przywieźcie do mnie mieszkańca Locus inpheri…
Maul poczekał, aż mordercy opuszczą salę. W pomieszczeniu pozostał tylko ich zapach unoszący się w powietrzu.

Budził się etapami.
Zmysły podrażnił ból, smak krwi w ustach.
Zapach palącego się mięsa, mdły, cuchnący…
Otworzył oczy.
Szkło, bordowa, zakrzepnięta krew.
To wszystko nie miało tak pójść…
Heter był dobrym pilotem… właściwie lepszym od niego samego, a tymczasem rozbili się na skałach. O zmroku…
Gdy z ziemi wychodzi mgła…

Zapach kobiety…
Brud, perfumy… jakby bez… Czarny bez.
Delikatny dotyk włosów na karku. I oddech.
Słyszał szybki oddech.
Heter też nie przewidywał problemów. Mówił, że lądowanie przebiegnie normalnie. Bez komplikacji. Żartował nawet, że turbulencje im nie przeszkodzą. Więc po co zapinać pasy? Po co? Żeby zapiąć i odpiąć?...
Ten statek nadal leci – pomyślał – leci albo spada w przepaść…
Niech spadnie, niech znieruchomieje…
Czarny bez…

- …pomocy! Słyszysz? Nie znam się na pierwszej pomocy! Do diabła!
Szkło.
Kiedy otworzył oczy, widział już wyraźniej niektóre szczegóły.
Jasne pasma włosów zlepionych krwią, białe dłonie.
Dym z instalacji elektrycznych wił się pasmami ku sklepieniu „Frelona”… Za rozbitym iluminatorem mgła bieliła czerń nocy.
- Nie mogę odkopać Hetera… a Narvel zaginął…
- Narvel?... – usłyszał swój szept.
Zapominał o nim.
Zapomniał, że Narvel też siedział za sterami.
Nie znam się na pierwszej pomocy… Po co jej to? Przecież jest płatnym mordercą. Ma wiedzieć jak się zabija. Nie jak ratować życie, co za ironia! Niech i jej Heter zdechnie… niech kona w męczarniach…
- Możesz na mnie spojrzeć? – zapytała.
Nie…
Wszędzie krew.
Heter nie żyje.
Nie żyje, nie żyje, nie żyje....
Pokład statku kołysał się nierytmicznie, jakby unosił się na nieregularnie falującym morzu. A morze szumiało… W rytm szybkich uderzeń jego serca.
Mar’nova uklęknęła przy nim. Drżącymi dłońmi podparła się podłogi.
Ze zdziwieniem zobaczył swoje przedramię…
Lała się z niego ciemna krew. Spływała po sterczącym odłamku szkła, spływała na dłoń, na posadzkę.
Od początku czuł, że coś tkwi w nadgarstku. Nie był tylko świadom bólu.
Ból był i owszem, ale niejasny, rozprzestrzeniający się po całym ciele…
- To tylko szkło…Tylko wyjąć… - szepnął.
Chciał odgarnąć z szyi włosy kobiety, ale nie mógł się poruszyć. Nie teraz, kiedy „Frelon” się kołysze…
- Nie znam się na pierwszej pomocy… - jęknęła.
Przecież to takie oczywiste. Myślisz, że nie wiem?... Ty umiesz tylko zabijać. Tylko, nic ponadto, nawet jak kobieta nie potrafisz się zachowywać, jesteś zimna, jesteś nikim, nikim… Niczym!
Ujęła zimnymi palcami jego nadgarstek.
Wyczuł jej strach.
Pierwszy raz odkąd ją poznał, odkrył, że czuje lęk…
Zawsze była taka silna, pewna siebie… Jak mężczyzna…
Delikatnie chwyciła za szkło.
Pochyliła się tak, że włosy ześliznęły się z jego szyi na zakrwawioną podłogę.
Czy to łzy?...
Czy to łzy czy pot spływa po policzkach kobiety?...
Pociągnęła.
Z gardła wydarł mu się nieoczekiwanie bolesny jęk, a przecież nigdy nie krzyczał, nie jęczał z bólu.
Zauważył, że krew zmieniła swą barwę – z niemal czarnej zabarwiła się szkarłatnie i tak oblała białe dłonie Mar’novy.
Ładny kontrast… artystyczny…- pomyślał. Jak na zdjęciu magazynu, które kiedyś widział... Śnieg, czarne badyle drzew, kwitnący krzew różożmiji…Czerwone płatki… Płatki, które zwiędłe chyliły się ku ziemi… Zabił je czas. Zabił mróz.

(ilustracja nie jest mojego autorstwa Smile )
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Remusek17
wilkołaczek - lord knajpiany



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 2959
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Pią 12:48, 02 Cze 2006    Temat postu:

jest!
jak dobrze lady
choc to nie moje klimaty calkiem fajne Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Pią 16:07, 02 Cze 2006    Temat postu:

Przez pierwsze fragmenty poczułam się, jakbym czytała ukochaną Maskę kłamstw czy chociażby Mroczne widmo. Znów zbudził mi się apetyt na tą niekończącą się serię!
Bardzo domowgwiezdnie zabrzmiało słownictwo- różożmija, konsola taktyczna i tak dalej... Pod koniec troszkę się odsunęłam na bok, wszystko zrobiło się trochę za ziemskie.
Za to imiona są odpałowe. Jak trzeba, zacinające się nieco na ustach. Starwarsowe.
No i nigdy nie patrzyłam na Maula z takiej strony, takiej... gładkiej, zamyślonej i bliskiej. To mnie zaskoczyło. Ale bardzo, bardzo mi się podoba. Takiego Maula mogłabym poznać. Choć zabił mi Qui-Gon'a Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vassir
srebrnogrzywy bimbrowiec



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 528
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Cieni i Mgły.

PostWysłany: Nie 15:08, 04 Cze 2006    Temat postu:

ROZDZIAŁ II; PRZEBŁYSKI
cz. 2

- Lot potrwa miesiąc – oznajmił Heter.
Miesiąc… - dla Maula była to lekka strata czasu, tym bardziej, że leciał z jakimiś płatnymi mordercami.
Nie mógł się skupić.
Nie lubił towarzystwa i tłoku. Wolał samotność.
I nie lubił odpowiadać na pytania. A Narvel był bardzo rozmowny. Aż za bardzo. Podobno jednak jak nikt władał miotaczem i mieczem świetlnym (skradzionym Jedi, którego ukatrupił jakimś niepojętym cudem) więc Palpatine mu zaufał… To znaczy zapewne stwierdził, że przyda się swojemu podopiecznemu podczas ekspedycji na planetę.
Maul jednak poważnie w to wątpił i za wszelką cenę starał się w jakikolwiek sposób udowodnić Narvelowi, że jest od niego gorszy. Dochodziło więc czasami do pewnych konfliktów, bo Sith zawsze chciał postawić na swoim i mieć we wszystkim ostatnie zdanie. Kiedy już nie było w pobliżu mistrza, przestał się hamować i nie krył już otwartej wrogości wobec morderców.
Miesiąc dłużył mu się w nieskończoność.
Przesypiał większą cześć czasu, by nie myśleć i mieć spokój. Kiedy miał już dosyć nieświadomości, próbował poćwiczyć trochę w swojej małej kajutce, może pomedytować. Nieustannie jednak coś go rozpraszało. Nie byli to jednak ani pozostali pasażerowie „Frelona”, ani brak skupienia. Raczej coś subtelnego, coś, co wywoływało w nim nieopisany lęk przed czymś strasznym a nieuniknionym. Kiedy próbował jakoś zinterpretować drżenie Mocy, albo wsłuchać się w jej ostrzegawcze podszepty, odpowiedź – chociaż tak bliska – natychmiast mu umykała.
To wywoływało w nim nieopisaną frustrację, której jeszcze nie miał na kim lub na czym wyżyć.
Przecież nie rzuci się na płatnych morderców.
Aczkolwiek, czasami miał na to szczególną ochotę. Z przymusu ograniczał się jedynie do sarkazmu, szyderstwa i ironii. Najczęściej skupiał się na Narvelu, bo facet po trzydziestce może, niewysoki i na dodatek chudy jak kij, nieustannie oceniał wszystkich, na których tylko spojrzał, wydawał subiektywne osądy i werdykty. Zarozumiały był strasznie. A przede wszystkim, nie uznawał autorytetów. Silił się co prawda na sztuczną uprzejmość względem Maula, ale Sith daleki był od „zaprzyjaźnienia” się z Narvelem. Bardzo daleki.
I o ile gościu irytował go gadaniną, o tyle Heter działał na niego jak ten sam biegun magnesu.
Heter nie uznawał wody.
Chociaż głowę miał na karku, widać było po prostu, że jest profesjonalistą, cuchnął brudem, potem i tytoniem. Ta mieszanka była dla Maula szczytem chamstwa! Chamstwa i po prostu braku higieny osobistej. Całkiem możliwe – myślał sobie zbulwersowany – że czasami ten facet mógł zabijać ofiary samym tym swoim duszącym smrodem.
Ohyda!...
Inna rzeczą było, jak Mar’nova znosi ten zapachowy dyskomfort?
Z tego, co Maul zdążył zauważyć, kobieta była zaprzyjaźniona z humanoidem. Ich kontakty – bardzo zresztą intymne nie ograniczały się publicznie tylko do miłych i życzliwych słów.
Jak jednak można tulić się, całować… a nawet uprawiać seks z kimś tak potwornie cuchnącym?
Maul nie mógł tego pojąć.
Cóż, przynajmniej z tej dwójki Mar’nova wiedziała do czego służy kostka mydła, woda i ręcznik. Woda zwykła i perfumowana.
Zawsze i o każdej porze pachniała czarnym bzem.
Czarny bez kojarzył mu się – od kąt pamiętał z zaginionym, baśniowym światem, którego rzeczywistość przypomina raczej sen niż jawę…


… Świat tak odległy, że mógł odwiedzić go tylko w czasie snu.
Śnił o barwach, jasnych i ciemnych, pastelowych i stonowanych, które w szaleństwie i obłąkaniu wiły się i skręcały pulsacyjnie. Ich poruszanie się przywoływało na myśl gniazdo konających węży, śliskich i nieczystych, czy też tęczowych larw ociekających śluzem. Rozgrzebane robactwo w malignie Sitha kpiło sobie ze śmieci, zwilgotniałymi cielskami nieustannie zmieniały miejsce, a zawsze kiedy prężyły się szybciej, gwałtowniej, ogarniał Maula znów ten niepojęty lęk przed nieznanym.
Zmęczył go ten sen.
Chyba nawet się ocknął, ale nie miał już siły otworzyć oczu, i tylko leżał tak, drżąc z zimna.
Po barwach ujrzał splatające się nici, prostujące się i kłębiące. I tym razem zawsze, gdy kłąb robił się coraz bardziej nieuporządkowany i gęstszy – serce szybciej mu biło a w duszę wnikał strach – bezradny strach.
Dopiero po dłuższym czasie zrozumiał – miał gorączkę.
Wykończony całkowicie, kiedy tylko się zbudził spróbował zaradzić na swój stan zbawiennym wpływem Mocy. Ale kiedy tylko skupił się na niej – tracił świadomość, więc zrezygnował.
Musiał przeczekać.
Wytrzymać…
Nie wiedział ile to już czasu minęło od chwili katastrofy… Czy godzina? A może całe kilkanaście godzin?... Bał się, że jeżeli zaraz nie wstanie, jego sytuacja i tak zła może się jeszcze pogorszyć. Czy radio działa i czy można go naprawić? Co ze zniszczeniami statku?... Co się dzieje… Co się…
… Chciał skontaktować się z mistrzem.
A Moc już mu nie służyła.
Moc go opuściła…


Musiał wstać, by napić się wody.
Poczucie niewiarygodnego szczęścia, że przeżył katastrofę umniejszał tylko fakt, że czuł się strasznie obolały.
Jeszcze zanim otworzył oczy, mógł stwierdzić, że najsilniej boli go prawa ręka… właściwie przedramię i nadgarstek w szczególności. Nie mógł przez to poruszyć dłonią nie mówiąc już o palcach. Nieznośne uczucie promieniowało aż do paznokci i łokcia. Udało mu się je zignorować, ale chyba tylko dlatego, że miał w sobie silną wolę. Bolała go też głowa, cały kręgosłup, nie mógł normalnie oddychać, bo kłuło go coś w boku, jak rozżarzone ostrze miecza. Wreszcie wszystko kołysało mu się przed oczami. I to było to, czego ścierpieć nie potrafił.
Ponieważ nie połamał ani nóg ani rąk (nie mówiąc o kręgosłupie!!!), dał sobie duże szanse na szybki powrót do względnej używalności swego ciała.
Gdy więc otworzył oczy, zaskoczony zobaczył siedzącą obok Mar’novę. Co więcej nie leżał już niedaleko kabiny pilotów, lecz pod ścianą daleko od włazu, przy malutkim iluminatorze, którego nigdy wcześniej nie widział.
- Co z Nervalem?... – szepnął niewyraźnie.
W gardle czuł pieczenie. Wiele by oddał za łyk chłodnej wody.
Mar’nova spojrzała na niego zalękniona. Patrzyła prosto w jego dzikie, żółte oczy, których obwódki lśniły się czerwienią.
Trzymała w ręce blaster.
Wyglądała na zagubioną i przestraszoną.
- Nie ma go. Nie ma go nigdzie… Jesteśmy tu tylko my – odpowiedziała z wahaniem. Niepewnie przeczesała palcami splątane włosy.
Czoło zdobiła jej zakrzepnięta krew.
- A Heter? Nie żyje?...
- Chyba tak. Płyty… płyty na niego spadły.
Nie miała sił ich odwalić.
Maul przymknął na chwile oczy.
Myślała, że zostanie sama… Że tylko ona przeżyje katastrofę…
- Ile to już czasu minęło?...
- Osiem godzin.
- A radio?
Chciał zapytać, czy da się naprawić, ale głos odmówił posłuszeństwa. Zabrakło mu tchu. Odkaszlnął.
Smak krwi.
Metaliczny, słonawy…
Ponownie obudził się w nim niepojęty lęk, ale musiał go stanowczo w sobie zdusić. Nie mógł się na nim skupić. Musiał koniecznie doprowadzić się do porządku i jeszcze opanować sytuację, jakakolwiek by ona nie była. Skoro Mar’nova się poddała, przynajmniej on pozostanie silny…
- Zniszczone.
I byle katastrofa i przeciwności losu na pewno go nie złamią.
Skoro przeżył i odzyskał przytomność, z każdą mijającą chwilą będzie coraz lepiej.
Wmówił to sobie – nie miał innego wyjścia.
Nie teraz, kiedy nie mógł liczyć na Mar’novę.
- A komunikatory?
- Znalazłam tylko jeden sprawnie działający. Miał moc tylko na jedną rozmowę. Zadzwoniłam do twojego mistrza.
Jak mogła?! – zalała go fala chłodnego gniewu zmieszana ze strachem – Jak mogła postąpić tak bez jego konsultacji?... Tak samowolnie… Co mistrz powiedział?... Czemu nie zaczekała?!...
Chciał jakoś na głos wyrazić swoje emocje, ale gdy nabrał głębszy oddech w płuca – nowy, przeszywający ból sparaliżował go dokumentnie. Nawet nie jęknął. Nie chciał jęczeć przed nikim, a już na pewno nie przed kobietą.
Wyszczerzył tylko zęby i odetchnął ostrożnie.
Mar’nova obserwowała go z zimną obojętnością.
- Obiecał pomoc – dokończyła.
Gdyby nie to, że głos uwiązł mu w gardle, z pewnością wypowiedziałby jakieś mało eleganckie słowo.
Wcale nie potrzebowali pomocy. Poradzą sobie… to znaczy sam sobie poradzi. Zdobędzie holocrony i wróci na Coruscant. Wróci, o tak! Nie potrzebował niczyjej wyciągniętej ręki.
Obrócił się na plecy.
Zobaczył makabrycznie wyglądająca krwawą smugę, ciągnącą się od jego osoby aż do bordowej plamy krwi zmieszanej ze szkłem.
Dopiero teraz spojrzał na prawą rękę.
Spod splotów niezdarnie, aczkolwiek mocno zawiązanego bandaża wystawały mu tylko palce, których paznokcie zabarwiły się na efektowny fiolet. Bandaż oplatał dłoń, w szczególności nadgarstek, a sięgał do połowy przedramienia.
Mar’nova ani nie potrafiła zawiązywać opatrunku, ani przestrzegać jakichkolwiek zasad pierwszej pomocy – stwierdził w duchu zrezygnowany.
To była jego pierwsza myśl, druga nie była weselsza – straciłem dużo krwi, dlatego czuje się tak podle. Ale jeżeli tu na podłodze nie zakrzepło więcej niż dwa litry, to wszystko gra. Jak jeden – w porządku. Jak więcej – jestem skończony.
A może mi się tylko wydaje… I tylko to wszystko wygląda tak rzeźniczo. Może w rzeczywistości to niewielka ilość krwi, a ja panikuję…
To dlaczego tak szybko bije mi serce? Dlaczego kręci mi się w głowie?
- Mgła jest dworze – powiedziała nagle Mar’nova – Słyszysz?
Słyszał przede wszystkim szum krwi w uszach.
Ale wątpił, by mgła – cząsteczki wody – wydawały jakiekolwiek dźwięki.
Zdziwił się co prawda nad słowami Prix, ale teraz nie miał ochoty się nad tym zastanawiać.
- Przynieś jakiś koc… - zadecydował – Albo płaszcz, cokolwiek…
Popatrzyła na niego zdziwiona.
Nie miał siły krzyczeć.
- Przynieś… po prostu… idź…


Mistrz zawsze mu powtarzał, że umiejętność walki, posługiwanie się mieczem czy nawet sama Moc, nie zastąpią rozumu i wiedzy. Wziął sobie te słowa do serca. Pamiętał dobrze swoje początki z medycyną sądową i przysposobieniem obronnym. Szybko też stwierdził, że te tematy są bardziej fascynujące niż przypuszczał. Nawet nie musiał się ich szczególnie uczyć – same wchodziły mu do głowy. Szybko uświadomił sobie, że specjalnie tak rezerwuje sobie czas, by jak najdłużej móc czytać wszystko to co był związane z patologią i pielęgniarstwem.
Teraz szczególnie jasno uświadomił sobie jakie miał wielkie szczęście, że Palpatine zachęcił go do tej nauki.
Nie był tylko mordercą.
Mar’nova wiedziała jedynie, że jak skręci się komuś kark, to ofiara umrze. Nie wiedziała tylko – dlaczego tak się dzieje. Nie miała bladego pojęcia, że ma siedem kręgów szyjnych. Że w kręgosłupie miedzy kręgami przebiega rdzeń kręgowy, ani tego, że jeśli przerwie się go komuś między trzecim a czwartym kręgiem szyjnym, wówczas następuje śmierć. Jeśli rdzeń zostanie uszkodzony – wówczas następuje paraliż tego odcinka ciała, które znajduje się poniżej rdzenia.
Więc można było kogoś zabić ale też zniszczyć życie. A można było się też pomylić.
Wiedział też jak sobie pomóc, chociaż w obecnej chwili chciał przede wszystkim nie czuć bólu i stanąć na nogi.
Mógł uczynić dwie podstawowe rzeczy – udawać na siłę twardziela, wstać i spróbować osobiście wziąć się za cokolwiek, absolutnie na nic nie zważając. Mógł też postąpić jak istota rozumna, poleżeć jeszcze trochę, by wytworzyła mu się dostateczna ilość nowych krwinek, by następnie w lepszym stanie i przy jaśniejszym umyśle zabrać się za nie czekające zwłoki naprawy. Wybrał drugą ewentualność.
Skulił się na podłodze, żeby nie stracić ciepła i leżał tak nieruchomo, wsłuchując się w ciszę i szum w uszach.


Od zawsze czuł się dobrze wyłącznie w swoim własnym towarzystwie. Samotność nie przeszkadzała mu nadto.
Lubił późno w nocy przechadzać się po opuszczonym ogrodzie, Parku Rozrywki i Rekreacji Coruscant, które – zawsze było czynne tylko na zamówienie właściciela – senatora Jakiegoś-Tam. Istoty prowadzącej wyłącznie dzienny tryb życia. Strażnicy strzegący parku byli ludźmi, nie zaś robotami (poważny błąd!) i Maul nie miał z nimi nigdy problemów. Zwodził ich umysły Mocą, tak, że czuli się senni, lub nie zwracali nań uwagi, tak, że mógł swobodnie krążyć po mrocznych alejkach.
Dziwne to były spacery.
Nie lubił opowiadać o nich Palpatine’owi.
Wolał milczeć i nie wspominać o tym, co tam robił.
Czasami po prostu chodził, wsłuchiwał się w ciszę i zatapiał we własnych myślach.
Kiedy był młodszy, siadywał pod pniem wielkiego, tysiącletniego drzewa i próbował zgadnąć o czym szumią jego liście.
Ale zawsze wyciszał się, odganiał od siebie wszelkie emocje i myśli – po prostu oddychał teraźniejszością, wolnością i beztroską.
Wolność – to było to, czego tam szukał.
Ten park dał mu jeszcze coś, co było na razie jego cichą tajemnicą.
Miał trochę więcej niż dziewiętnaście lat.
Wiedziony ciekawością, zwykłym instynktem i chęcią, właśnie tam po raz pierwszy zasmakował w seksie. Seks ów, nie wiązał się absolutnie z miłością duchową do partnerki. O niej niewiele był w stanie powiedzieć, oprócz tego, że dawała mu coś, czego wcześniej nie mógł poczuć. Dawała coś, czego nie potrafił określić słowami. Chociaż miał je dosyć bogate.
Miał teraz około dwudziestu jeden lat.
I kiedy leżał tak na podłodze niepewny tego, co może się niedługo wydarzyć, z sentymentem pomyślał, że chciałby uspokoić się tak bardzo jak to się działo tam, wśród krzewów, drzew i alejek. Uspokoić się i nie myśleć.
Przez chwilę – nie być…
Wiedział, że nie może zasypiać – głowa bolała go niemiłosiernie, poza tym zdawało mu się, że musi za wszelką cenę zachować świadomość. Niejako zdawał sobie sprawę z tego, że na skroni i policzku ma zakrzepniętą krew, ale zbagatelizował ten fakt. W najgorszym wypadku – myślał sobie – mam tylko rozciętą skórę nic nadto…
Nic nadto – ale zanim się zorientował, poddał się bez walki przemożnej senności – stracił przytomność…


Ostatnio zmieniony przez Vassir dnia Nie 23:16, 04 Cze 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Nie 16:55, 04 Cze 2006    Temat postu:

Rzuciłam się na to z rozemocjowanym kwikiem, ktory przypomnial mi dni, gdy budziłam się o 6, by przed wyjściem zdążyć obejrzeć choć ułamek nagranych na kasetę Gwiezdnych Wojen. Chcę więcej, więcej, więcej, mrrrr... Wink
Znalazłam dwa drobne zgrzyty- Maulowi nie pasuje słowo "gościu" i to gdy pyta Mar'novę o radio- powinna odpowiedzieć- zniszczone, nie zniszczony.
Ach, i to:
Cytat:
...nie potrafił określić słowami. Chociaż miał je dosyć bogate.

Brzmi trochę niezręcznie.
A teraz Nat będzie siedzieć i myśleć: czy Maul mógłby kogoś naprawdę pokochać?... Zabiłaś mi ćwieka. Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vassir
srebrnogrzywy bimbrowiec



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 528
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Cieni i Mgły.

PostWysłany: Nie 23:10, 04 Cze 2006    Temat postu:

Dziękuję za uwagi. Nad gościem wnikliwie pomyślę. A na pytanie: czy Maul mógłby kogoś naprawdę pokochać, odpowiem tak:
(pierwszy fragment zawiera treść erotyczną, jak ktoś nie lubi, może pominąć)

ROZDZIAŁ II POMOC
cz.1

[link widoczny dla zalogowanych]

… osunął się przed nią na kolana.
A wiatr szarpał drzewami. Ich korony szumiały jak fale wzburzonego morza.
Przygrywała im samotna cykadoródka.
Dźwięki, które z siebie wydobywała przypominały płaczliwy jęk przepełniony bólem i nienawiścią jednocześnie.
Czarne płatki róży pokazywały migoczącym obliczom gwiazd swoje sekretne wnętrze. Z początku wstydliwie, później z narastającą lubieżnością widoczną w ich ruchach. Wreszcie nocne niebo i obce słońca zobaczyły delikatne, różowe słupki drżące na wietrze.
I ten sam wiatr rozwiewał kobiecie włosy.
Zakrywał twarz, odsłaniał szyję, by po chwili ukryć delikatne ramiona, a pokazać piersi. Na jej wąskich stopach wylądowały suche, szkarłatne liście. Musnęły dłonie Sitha – rozczapierzone palce i paznokcie wbite w ziemię zdradzały jak bardzo był wówczas spięty.
Wyciągnęła dłonie.
Patrzył na nie zaniepokojony, ale w oczach tliła mu się również ciekawość… i głód. Drgnął nerwowo, kiedy palcami dotknęła jego rozchylonych warg. Nachyliła się, pocałowała. Oderwała jego dłonie od podłoża, położyła je na swoich stopach. Uśmiechnęła się leciutko, gdy przesuwała je wyżej, ku łydkom, kolanom, ku udom i biodrom.
Patrzyli sobie w oczy.
Tak jak później, kiedy w ciszy i bez słów, usiadł obok i wtulił delikatnie głowę w jej miękkie i gorące piersi.
Dotykała go.
Inaczej niż robili to inni.
Ona nie chciała zrobić mu krzywdy, nie miała wrogich zamiarów – subtelnymi muśnięciami, od których przechodziły go ciarki, pieściła kark, ręce, od czubków palców począwszy na ramionach skończywszy.
Dotyk był ciepły…
Ciepły, intymny… zdradzał coś, czego nie potrafił nazwać…

Krzyk…
Ocknął się zlany zimnym potem..
Jęknął przez zaciśnięte zęby. Drżącą dłonią dotknął podłużnej rany na skroni, nieprzytomnie rozejrzał się po najbliższym otoczeniu.
Zobaczył dwoje ludzkich oczu wpatrzonych wprost w niego z odległości niestosownie bliskiej.
Zachował się instynktownie.
Zamachnął się z całej siły w obcą twarz. Chybił minimalnie – rozorał paznokciami skórę szyi, rzeźbiąc na niej długie krwawe ślady.
Obcy wrzasnął w zdumieniu – cofnął się gwałtownie. Byłby upadł, ale zachował równowagę. Z przestraszoną miną patrzył na Maula, bo on podpierając się na zdrowej ręce podniósł się na nogi i stanął chwiejnie, wyszczerzając zęby. Oczy błyszczały mu od gorączki.
Rycerz Jedi.
To odkrycie wytrąciło Maula z równowagi.
Patrzył na mężczyznę nieruchomo, oddychając ciężko, czując jak wszystko obraca się niczym na wielkiej karuzeli. Nie czuł nawet strachu.
Nie czuł niczego.
- Spokojnie – odezwał się Jedi.
Nie był już padawanem – mógł mieć około czterdziestu lat. Ciemnoskóry i wysoki, miecz świetlny zawieszony miał przy pasku.
Wyciągnął w stronę Maula otwartą rękę.
- Jesteś ranny. Nie zrobimy ci krzywdy. Pomożemy.
- Macie statek?... – wyszeptał Sith.
- Teraz to najmniej ważne. Potrzebujesz szybko fachowej pomocy medycznej.
Maul uśmiechnął się najmilej jak tylko potrafił w tej chwili.
- To uprzejme z waszej strony – wykrztusił, dusząc się własnym oddechem – Ale skąd mam wiedzieć, że nie jesteście piratami...
Rycerz Jedi zbliżył się do niego, ale zachował jeszcze bezpieczna odległość. Nie opuścił dłoni.
- Jestem rycerzem Jedi. Mam na imię Ferro… A ty?
Maul nie odpowiedział, bo wtem odezwał się jakiś nieokreślony zgrzyt dobiegający z kabiny pilotów.
Ferro odwrócił się chcąc sprawdzić, co się za tym kryje.
W tej samej chwili rzucił się na niego Maul. Zwalił się na rycerza, zręcznym ruchem odpiął mu miecz, a odepchnięty, upadł ciężko na posadzkę.
Jedi ruszył w jego stronę, ale zatrzymał się gwałtownie, kiedy ciemności rozświetliło ostrze miecza.
Maul nadal leżąc osłonił się nim i z zadowoleniem przyglądał zdumieniu rysującemu się na twarzy Jedi.
- Gdzie twoja Moc?! – wychrypiał – Jesteś najgorszym rycerzem Jedi… jakiego miałem okazję widzieć na… oczy!
- Wyłącz miecz zanim zrobisz sobie krzywdę – odparł na to Ferro.
- Gdzie twoja Moc? – powtórzył wyższym tonem a krew pociekła mu z nosa. Chciał otrzeć ją wierzchem dłoni, w której nie trzymał broni, ale kiedy ją uniósł, zobaczył, jak strasznie mu drży, więc spojrzał powrotem na Jedi.
- Nie mam jej – odparł Ferro.
Nagły błysk oślepił ich obydwu.
Sekundę później laserowy pocisk z blastera z impetem wbił się w głowę Ferra. Czerwona mgiełka krwi roztrysnęła się na szyję i tors mężczyzny, a on sam martwy padł na posadzkę. Tuż za nim stała Prix.
- Co ty najlepszego… zrobiłaś?! – jęknął Sith. Chciał wstać, ale zabrakło mu sił i tylko uklęknął przy Fermim i wpatrzył się w jego puste oczy.
- Chyba mi nie powiesz, że go żałujesz?! – krzyknęła Mar’nova.
Maul wyłączył miecz.
Milczał przez chwilę – krew którą próbował zatamować skapywała miedzy jego palcami na jasną tunikę Jedi.
Kobieta stanęła nad nim.
- Jesteś taka głupia… - syknął przez zaciśnięte zęby – Taka głupia, a ja nawet nie… mogę naprawić twoich… błędów…
- Jakie błędy?! To ty chciałeś się z nim skumplować? Co z ciebie za Sith!? Myślałam, że tacy jak ty zabijają bez chwili wahania każdego rycerzyka, który tylko nawinie im się pod rękę!!! A ty…
- Zamknij się!!! – krzyknął, podnosząc na nią wzrok – Zamknij…Kto ci dał szmato prawo zwracać się do mnie na ty?! A w ogóle…Czy ty nie rozumiesz?! Naprawdę nie rozumiesz?... Aż taka jesteś ograniczona? On mógł mieć statek… Mógł nam pomóc. Nasza sytuacja byłaby niewspółmiernie lepsza od… teraźniejszej… A ty wszystko popsułaś!!! Należało go ukatrupić w odpowiedniej chwili… Kiedy już by nam nie był do niczego potrzebny, kiedy… On… on musiał skądś przyjść. Pewnie dysponował radiem… On i jego kumple. On nie był sam…
Odwróciła się na pięcie i pobiegła do najbliższego iluminatora.
- Widzę tylko jeden… jakiś prymitywny środek transportu. Był sam!
- Przyjechał sam.
Wstał.
Podniósł z podłogi miecz. Spojrzał na Mar’novę z ukosa.
- Zwykle nie kwestionuję wyborów mistrza… - wychrypiał – Ale teraz muszę ci powiedzieć, że się pomylił…
Uczynił w jej stronę kilka kroków, uśmiechnął się drapieżnie.
Odwróciła się od iluminatora.
- Lordzie?... – szepnęła.
Maul oblizał ostre zęby.
- Wiesz co robię z takimi jak ty? – spytał przyciszonym głosem – Wiesz, czy nie?!
- Jeżeli mnie zabijesz, lordzie, postąpisz wbrew woli mistrza.
- Czyżby?
Nie odpowiedziała.
Nie cofnęła się nawet kiedy Maul stanął przed nią i spojrzał jej w oczy.
- Spal zwłoki, zniszcz ten środek transportu… zrób z nim coś, żeby nikt go nie znalazł. I jak nawalisz drugi raz… to cię zabiję, ty bezrozumna szmato.
- Tak jest… - westchnęła – Zrobię, co zechcesz…
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Pon 7:46, 05 Cze 2006    Temat postu:

No to ja już nie mam pytań Wink Ale mi to nie przeszkadza.
Cytat:
Maul uśmiechnął się najmilej jak tylko potrafił w tej chwili.

Myślałam, że umrę na miejscu Laughing
Zyskałaś we mnie wierną czytelniczkę!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin