Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Maszyneria

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Evil Yuki
wilkołak glizdogoński



Dołączył: 11 Paź 2005
Posty: 374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z mego małego świata

PostWysłany: Wto 9:58, 02 Maj 2006    Temat postu: Maszyneria

Macie zaszczyt przeczytać fragment tekstu dłuższego. Myślę, że polecam przeczytanie. Nawet mi, jako autorce sprawia przyjemnosć przypominanie sobie właśnie tego opowiadania, bo zwykle krzywię się, czytając moje teksty.


READ'N'JOY ;-P


Nicolas był zły.
Od rana wszystko leciało mu z rak. Najpierw zaplamił kawą dywan, potem niechcący uciął sobie nożyczkami koniec warkocza. W ciągu całego dnia nie przyszedł żaden klient (umówionych było czterech), a zaległy czar na reumatyzm dla pani Horn skisł.
Nicolas nie mógł znaleźć przyczyny tego zjawiska. Czary zwykle nie kisły po trzech dniach leżenia na słońcu, a ten bezczelnie się zniszczył!
Czym jest czar na reumatyzm? Wszak to pięć minut roboty. Nie można zrobić drugiego?
Pewnie, że można. Ale magowi jest przykro, gdy jakaś jego cząstka, którą włożył w ten skrawek papieru, tak najzwyczajniej w świecie...
...skisła.
Nicolas był zły, ale postanowił się jakoś uspokoić. Siedział sobie właśnie na ławce przed swoim domem, obserwując przechodzących ulicą ludzi. Raz po raz przejechał jakiś większy wóz, wzniecając z ziemi tumany kurzu. Młody mag zasłaniał wtedy usta rękawem i czekał, aż pył z powrotem osiądzie na ulicy.
Nienawidził tej morskiej wioski, jaką było Sorround. Nie cierpiał jej, nie znosił na wskroś. Ale musiał tu mieszkać, aby jakoś na siebie zarabiać.
We wszystkich innych miastach, które odwiedził, stanowisko naczelnego maga, czy chociażby uzdrowiciela, było zawsze zajęte.
Chłopak szkolił się w Akademii Magii imienia Ys'a (w skrócie AMYs, zwyczajowo mówiono "Amys"), nazwanej tak na cześć wybitnego czarownika, który kilkaset lat przed narodzinami Nicolasa stworzył kolebkę owej magicznej uczelni. Uczelni, na razie, dostępnej tylko dla chłopców. Ze względu na hormony i popęd do płci przeciwnej szkoły nie były koedukacyjne... najbliższą placówką obejmującą pieczę nad magicznymi niewiastami był UHH w Ground, jakieś siedemset kilometrów od Sorround.
Nicolas bardzo dobrze pamiętał miejsce swej magicznej edukacji. Świetnie wspominał lekcje literatury (bo czarodziej musi być obyty w kulturze i sztuce), wychowania fizycznego (bo wytrzymałość organizmu to podstawa dobrego czaru), a także alchemię i zajęcia praktyczne. Aczkolwiek, Nicolas de Villanova najlepiej pamiętał akademik, w którym uwielbiali go gnębić, jako zawsze najmniejszego i najchudszego.
Niestety, reguła dobrze znana nam z bajek, nie zawsze sprawdza się w świecie realnym... Kola, chociaż najchudszy, najmniejszy i nie lubiany, wcale nie był jakoś specjalnie uzdolniony w dziedzinie magii czy fechtunku. Całe cztery lata edukacji spędził właściwie sam, pomijając wykłady, ćwiczenia, posiłki i chwile bicia go gdzieś w kątach zamku.
Po skończeniu Amys, adept ze świadectwem i prawem do wykonywania zawodu maga-uzdrowiciela oraz maga bojowego, Nicolas de Villanova, spakował swoje zabawki i poszedł szukać pracy... Miasta bez uzdrowiciela, pensji u jakiegoś maga, ewentualnie posady stajennego przy jakimś domu. Zdesperowany łapał się każdego zajęcia, aż nie doszedł do Sorround. Mieścina mała, skromna, większość uliczek była brukowana. Do morza jakieś piętnaście kilometrów, więc handel rybny kwitł...
I tam właśnie, Nicolas wprowadził się do opuszczonego domu, wymył go, wysprzątał, sklecił jakieś meble, aby w końcu z dwóch desek zrobić szyld, z przepięknym napisem:


ZAKŁAD MAGA NICOLASA
Uroki, czary, uzdrawianie i eliksiry


Niestety, "ZAKŁAD MAGA NICOLASA" mieścił się przy piaszczystej drodze i każdy przejeżdżający tamtędy wóz, wzniecał tumany kurzu. Codziennie. Co noc.
No i Nicolasowi skisło zaklęcie.
Źle się działo.

***

- Może powinieneś iść do uzdrowi... - zaczęła Małgorzata, aczkolwiek po chwili ugryzła się w język.
Była to dziewczyna wysoka, szczupła, z długimi, brązowymi włosami. Ubrana skromnie, w sukienkę i fartuszek.
- Ja jestem uzdrowicielem w tej wiosce, ty krowo... - syknął zirytowany.
- Nicolas, co ci się stało? - zdziwiła się Małgorzata. - Czemu masz taki zły humor?
- Zaklęcie mi skisło - rzekł po chwili milczenia. Małgorzata pokiwała ze zrozumieniem głową.
- To zrób drugie - dodała po chwili.
- Zrobiłem - odparł, odgarniając za ucho kosmyk blond włosów. - Ono również skisło.
Małgorzata milczała. Wierzyła w talent magiczny Nicolasa de Villanovy. Wierzyła, a jakże! Po częstokroć kupowała u niego czary na trądzik, bóle menstruacyjne, czy chociażby na rozjaśnienie koloru włosów. Każdy czar działał idealnie i żaden nie kisł.
- Może pomyliłeś składniki?
- Nie od tego zaklęcia kisną - powiedział grobowym głosem.
- A od czego niby? - zdziwiła się. Na magii się nie znała, wiejska dziwka.
- Ze starości... jeśli czar ma jakieś dwa miesiące, to z powodzeniem może skisnąć... no i, oczywiście, ze złych prądów - rzekł, a Małgorzata odparła:
- A może składniki były stare?
- Kartka była stara?
- To ty ten czar jak robisz?
- Nasączam papierek magią - rzekł zirytowanym tonem. - Nawet dzieci to wiedzą.
- To jak ten... papierek kiśnie?
- Zielenieje... zaczyna śmierdzieć, a czar zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Jeśli był na zmniejszenie bólu, to go zwiększa. Rozumiesz? Prościej już nie mogę - sarknął Nicolas, po czym rozsiadł się wygodnie w fotelu, naprzeciwko półleżącej na kanapie Małgorzaty. - Jestem przerażony...
- Nie dziwię się - powiedziała po chwili milczenia.
- No cóż... - mruknął, odgarniając włosy z czoła.
I wtedy usłyszeli szum głosów, czyjeś podniecone krzyki i tupot nóg. Ktoś zaczął walić do drzwi pracowni. Nicolas podniósł się z fotela i pognał schodami na dół, Małgorzata ruszyła za nim, podwijając swą długą sukienkę i fartuszek. Ukazała falbany długich majtek, ale Nicolas był zbyt zajęty otwieraniem czarodziejskiego zamka, by spoglądać na majtki Małgorzaty.
Dziewczyna stanęła za stołem, na którym piętrzyły się puste miski, w których Nicolas jadał zupy. Nie potrzebował właściwie pracowni, ale ta nazwa brzmiała dumnie. No i Nicolas miał gdzie gotować sobie obiady. Porządni, dobrze opłacani i szanowani magowie mieli dziewki do pomocy. Młody, dość utalentowany mag posiadał wprawdzie posłuch u wiejskich rybaków, ale nikt mu nie przynosił darów ani nie zaoferował się do pomocy.
Cała magia Nicolasa polegała na nasączaniu energią papierków, które nabywca miał potem spalić. Równie dobrze de Villanova mógłby na miejscu rzucić czar, ale niektórzy ludzie potrzebowali na później... no i lubili to misterium, wywołanie czaru... Bo dym po czarze miewał różne kolory i jeszcze długo unosił się w powietrzu, napawając pomieszczenie magicznym zapachem siarki, lawendy, paczuli bądź wetiweru.
- Nicolasie, jesteś tam?! - Małgorzata aż podskoczyła na dźwięk głosu swego ojca. De Villanova właśnie skończył mówić ostatnią inkantację i uchylił drzwi. W szparę ktoś włożył wielką łapę i odepchnął Nicolasa. Drobny mag zatoczył się i usłyszał dźwięk tłuczonych misek.
Spojrzał.
Kilku rosłych mężczyzn właśnie położyło kogoś na stole, za którym stała Małgorzata. Patrzyła się oczarowana na dziwną, ledwo dyszącą, zakrwawioną istotę, a ojciec Małgorzaty, pan Meister, rzekł do Nicolasa:
- Znaleźliśmy go błąkającego się po lesie. Miał w plecach kilka bełtów, a był przytomny, łaził sobie i śpiewał pogańskie pieści żałobne. Wyjęliśmy mu wszystko z pleców i nam zaczął zdychać. Teraz cała nasza nadzieja w tobie.
Nicolas podszedł do stołu i spojrzał na rannego.
To był elf, w dodatku chyba mroczny. Nicolas widział w życiu dwa ciemne elfy, oba miały skórę koloru czekoladowego i białe włosy. Ten był "tylko" śniady, uszy miał długie i szpiczaste. Czoło przykrywały mu czarne, sklejone krwią, nie obcinane od dawna włosy. Twarz miał kwadratową, przystojną, aczkolwiek malował się na niej wyraz bólu.
- On umiera - rzekł de Villanova. - Nic się nie da zrobić.
- Nicolas! - wrzasnęła Małgorzata, waląc dłońmi w stół na którym leżał ranny. - Jak to "nic"? Nie znam zdolniejszego maga od ciebie! - powiedziała, a Nicolas pomyślał "bo nie znasz żądnego innego, głupia dziwko". - Weź zrób czar i spal go na nim... chyba, że ci znów skiśnie... - skończyła wrednym tonem, uśmiechając się przebiegle. Ale usta jej drżały.
Zrezygnowany Nicolas odetchnął głęboko. Małgorzata Meister nurtowałą go i wciąż żył nadzieją, że pewnego dnia wyląduje w jej łóżku... Na razie położył ręce na torsie elfa i zaczął recytować inkantację.
Po chwili ranny otworzył oczy. Mag poczuł mrowienie w dole pleców i zwalił się jak kłoda na ziemię.

Obudziło go lekkie poszturchiwanie. Język przykleił się do suchego podniebienia. W głowie lekko mu się kręciło, ale nie na tyle, by nie zdołał warknąć ostro:
- Nie dotykaj mnie, Małgorzato. To niestosowne...
- Jestem Juan.
Te dwa słowa wystarczyły, aby Nicolas poderwał się z łóżka. Nie treść go obudziła, nie intonacja, nie przekaz. Obudził go głos. Nie znał tego delikatnego basu. Tembr był dziwny, brzmienie niskie, acz przepięknie tkwiło w uszach.
Nicolas przetarł oczy i spojrzał przed siebie. Na skraju łóżka siedział wysoki, śniady elf, na 99% ten, którego młody mag wczoraj leczył.
Zapewne ten, który wyssał z Nicolasa całą energię...
- Jestem Juan - powtórzył i uśmiechnął się szeroko. Był bardzo ładny, troszkę kanciasty, wielki i szeroki w barach. Miał na sobie prostą tunikę związaną w pasie, luźne spodnie i sandały. Musiał to dostać od miejscowych, oni tak się ubierali...
- Jestem Juan - rzekł trzeci raz elf, a potem zastrzygł uszami.
Długie. To dobre słowo.
- Jestem Juan - powiedział ponownie, wciąż się delikatnie uśmiechając.
- Co Juan robi w moim domu? - zapytał Nicolas, zaciskając dłonie na prześcieradle.
- Opierdala się. - Juan wyszczerzył zęby. - Jestem Juan Pablo Montoya, ale możesz do mnie mówić "Edwardzie".
- Czemu "Edwardzie"? - zdziwił się Nicolas.
- Bo to brzmi arystokratycznie, a ja jestem ze wsi.
Młody mag opadł na poduszki. Był wykończony, a mowa "Edwarda", jego wciąż uśmiechnięta gęba i przygłupie gadki wycieńczały go jeszcze bardziej.
- Czemu miałeś strzały w plecach? - spytał.
- Gonili mnie buntownicy.
- Ci, którzy sprzeciwili się władcy tej ziemi? - Nicolas ponownie się podniósł, zaintrygowany biegiem wydarzeń.
- Być może. - Juan wzruszył ramionami.
- Za co?
Chłopak przez chwilę milczał, gładząc się po szczęce. Nicolas już uznał, że nie uzyska odpowiedzi, więc ponownie odpadł na poduszki i zaczął się wsłuchiwać w rytm dnia. Stukot kół na ulicy. Tupot nóg. Krzyk mew. Głosy ludzi. Jęki, krzyki, wrzaski, śmiechy.
- Spałem z kobietą herszta.
- Jakiego herszta?
- Przywódcy buntowników.
- Których?
- Z góry Konan.
- Którego herszta?
- Jakiegoś.
- I teraz mieszkasz u mnie?
- Jestem na twoje rozkazy.
- Dlaczego?
- Uratowałeś mi życie. Maggie powiedziała...
- Maggie?
- Małgorzata. - Juan wyszczerzył się i błysnął białymi zębami. - Powiedziała, że nie masz dziewki do pomocy, więc postanowiłem nią zostać, panie Kola.
- Wybij to sobie... - zaczął, ale przerwał mu dzwonek do drzwi. - Która godzina? - zapytał, a potem wyjrzał przez okno. U progu stała pani Horn, przysadzista kobieta w jasnej sukience i kapeluszu z szerokim rondem. - Cholera jasna! - wrzasnął i wybiegł z łóżka.
Juan wieczorem przebrał Nicolasa w czystą piżamę - białe, luźne spodnie i kremową tunikę do kolan z długimi rękawami.
Młody mag stanął bosymi stopami na drewnianym parkiecie pracowni i zastanowił się, co ma zrobić. W końcu zawołał Juana. Gdy ten zszedł po schodach, mag rzekł:
- Ty ją zajmij rozmową, a ja zrobię w tym czasie czar.
Juan rozpromienił się.
- To mogę ci pomagać? - spytał radośnie.
- Na razie. Potem się zobaczy... - rzekł Nicolas, wyciągając kawałek pergaminu z szafki.
Pani Horn ponownie zadzwoniła, Juan w podskokach pobiegł jej otworzyć.
- CHWILAAAA!!! - ryknął nagle Nicolas, kucając za stołem. - Ja jestem w piżamie! I ja muszę otworzyć zamek, chronią go cza... - zaczął.
Ale Juan właśnie uchylił skrzydło drzwi. Młody mag, widząc to, uderzył brodą w blat stołu, po czym upadł na kolana i zaczął wymiotować.
- Panie! - elf pobiegł pomóc Nicolasowi. Ten już siedział, jedną ręką ocierając usta, a drugą trzymał przyciśniętą do brzucha, najwyraźniej lecząc się samemu.
- Co się stało? - zapytał Juan, biorąc go na ręce. - Kola? - Był bezwładny jak laleczka.
- Przepraszam, co się dzieje? - pani Horn wsadziła głowę w drzwi i zobaczyła Juana niosącego Nicolasa. - To ja przyjdę później - powiedziała, oblewając się rumieńcem i znikła, zamykając drzwi. Po delikatnym mechaniźmie zamka przetoczyły maleńkie gwiazdeczki.
- Ciekawe, co sobie pomyślała... - szepnął cicho Nicolas. - Ja w piżamie, ty masz mnie na rękach.
Juan spojrzał na niego zdziwiony.
- O co chodzi?
- O nic - odparł sucho Nicolas. Ale puść mnie, proszę...
- Tak jest, panie.
Nicolas stanął na własnych nogach i zawahał się lekko. Ta cholerna ziemia krążyła, jak... jak karuzela. Tak, jak karuzela. Pieprzona karuzela.
- To może niech pan się położy, a ja ugotuję zupę, dobrze? - zaproponował Juan.
- Rób co chcesz... - rzekł Nicolas, przecierając oczy. - Słuchaj, czy ty parasz się magią?
- Nic podobnego.
Nicolas opadł nagle na kolana.
- Usiądź naprzeciwko - rozkazał. Juan posłusznie ukląkł, patrząc Koli w twarz.
- Zamknij oczy - poprosił de Villanova. - I powiedz mi, co widzisz.
- Widzę światła - rzekł po chwili milczenia. - Największe przede mną... to chyba ty! I wszędzie naokoło... - zawahał się.- Różne... różniste! Jedne większe, inne mniejsze... jakby jedne były daleko, a inne blisko!
- Serio?
- Nie.
Nicolas uderzył twarzą w ziemię.
- To po co o tym pierdolisz?!
- W książce to wyczytałem... - Juan zmarszczył brwi.
- Czyli nie widzisz żadnych gwiazd?
- Żadnych pierdolonych gwiazd. Księżyców też.
- Ohoho... - Nicolas wstał i położył klęczącemu Juanowi dłonie na głowie. - Nie będzie bolało... poczujesz tylko coś na kształt... prania, jakby mózg ci ktoś przestrząsał...
- Tak, panie - rzekł Juan, szczerząc zęby. Nicolas poczuł nienawiść.
Nie podobało mu się to, że Juan wciąż się cieszył... Nicolas żył w ciągłej depresji. Narzekał na wszystko, uśmiechał się tylko do Małgorzaty Meister, wykonywał swą codzienną pracę z przymusem...
A Juan Pablo Montoya uśmiecha się, nawet klecząc, mając przed sobą świadomość tego, że ktoś za chwilę będzie mu grzebał w mózgu...
- Uwaga... - szepnął Nicolas.
A potem przycisnął opuszki palców do głowy Juana, skoncentrował energię w dłoniach...
...i ponownie padł na ziemię. Tym razem nawet czuł, jak plecy uderzają w drewnianą podłogę, a na koniec usłyszał krótkie, zduszone "Panie!" w wykonaniu przepięknego basu Juana Pablo Montoyi.

...jakby pływał. Mógł to porównać chyba tylko do pęcherza płodowego, bo woda była mętna, cudownie ciepła, a on sam leżał zwinięty w kłębek. Nagimi ramionami oplatał nagie kolana, czuł, jak woda wypełnia jego usta, płuca, oczy, nos...
Ale nagle woda znikła, tak, jak gaśnie zdmuchnięty płomień. Po cieple pozostało niesamowite zimno, zęby mu szczękały, leżał na twardej posadzce, cicho łkając i otulał swe nagie ciało własnymi ramionami. Długie, splątane włosy przykleiły się do pleców.
Zaczął dygotać, jakby w ataku apopleksji. Przez chwilę kasłał, dusił się...
...aż ujrzał czarnego kota.
Zwierzę szło ku niemu pewnie i dotknęło jego nosa pyszczkiem.
- Dzień dobry - rzekł kot, a potem zamiauczał przeraźliwie.
- Bogowie... - jęknął On.
- Jestem Bogiem - przemówił kot.
- Bogiem... - powtórzył On.
- Nadaję ci imię. - Kot nagle machnął ogonem i zmienił się w drobnego elfa z błękitną skórą i białymi włosami, opadajacymi na okryte jedwabną tuniką ramiona. - Jestem twym Bogiem i nadaję ci imię. Nazywasz się... Nicolas de Villanova... - urwał, a potem złapał się za głowę i krzyczał: - Kola, Kola!!! KOOOLAAAA!!!
I wtedy Nicolas się zbudził, a nad sobą zobaczył śniadą twarz Juana. Dziwnym trafem, ten osobliwy widok otulił serce Nicolasa cieplutkim kocykiem ukojenia.
- Co się stało? - zapytał, podnosząc się.
- Nagle upadłeś. - Juan ukucnął za magiem i zaczął mu masować ramiona.
- Miałem podły sen...
- O, może będę umiał go zinterpetować! - "Edward" mocniej zacisnął dłonie na wątłych ramionkach Nicolasa, po czym zaśmiał się radośnie.
- Śnił mi się kot...
- Czarny?
- Yhm... no i...
- Miauczał?
- Tak, ale...
- Kot w śnie jest prastarym symbolem istoty żeńskiej. Ogólnie widzieć kota, to zawsze zły znak, przede wszystkim oznacza on fałsz, a najgorsze to, że przyjaciół... znajomych... - recytował Juan. - Albo rozczarowanie miłosne... Czarny kot to zapowiedź przykrości... a gdy słyszysz, że miauczy, oznacza to, że zostaniesz wciągnięty w jakies intrygi... a może i dworskie?
Nicolas otworzył szeroko swe różowe usteczka i przez chwilę charczał cicho.
- Tyle... powiedziałeś tyle... słów... i składałeś je w rozbudowane zdania... - powiedział w końcu.
- Mama mnie uczyła - rzekł bezpretensjonalnie Juan, siadając pod ścianą.
- Ale ten kot mówił, że jest bogiem, a potem zmienił się w dzina i nadał mi moje imię... - Nicolas położył się na brzuchu, a twarz podparł dłońmi i obserwował Juana.
- Tego w podręczniku nie było - powiedział beztroskim tonem i przekrzywił głowę.
Nicolas szczerze podziwiał tego lekkoducha. Sam się zastanawiał, czemu trzyma go pod swoim dachem, skoro mógłby go z spokojnie wywalić...
Może Nicolas po prostu chciał mieć wreszcie towarzystwo? A Juan był do tego celu idealny.
- To zjesz zupę? - zapytał radośnie, przerywając Nicolasowi rozmyslania.
- Pewnie - odparł, odwracając wzrok. - Idę wziąć kąpiel... a potem biorę się do pracy, masz nie przeszkadzać! - rzucił, wbiegając po drewnianych schodach na górę.
Juan nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się radośnie.

Nicolas podziwiał wiele wynalazków ludzkości. Szanował elektryczność, lubił bieżącą wodę, ale nienawidził kolei. Wielka maszyna parowa, która sunęła po torach, zostawiając za sobą chmury czarnego dymu... wstrętna machineria, której obiecał nigdy nie dotknąć.
Ale wodę bieżącą uwielbiał, na znak czego, leżał teraz w wannie pełnej piany. Włosy związał ręcznikiem, bo wcale nie miał w planach ich potem suszyć i układać.
W kąpieli mógł sobie wszystko na spokojnie przemyśleć. Całą tę sprawę z nieznośny Juanem Pablo "Edwardem" Mo... Mocośtam. Przez małą chwileczkę, Nicolas siedział całkiem spokojnie, patrząc się tępo w sufit, a potem wyskoczył do góry z radosnym okrzykiem, a spadając z powrotem w dół uderzył się potylicą o brzeg wanny.
Złapał się za nos i powstrzymał krwawienie, jednocześnie łatając swoje poharatane w tym momencie ciało. Na "Panie?!" Juana odpowiedział "Nic mi nie jest", owinął swoje drobne ciało ręcznikiem i wyprysnął z łazienki, w poszukiwaniu mapy kontynentu. Najpierw włożył ogrodniczki, żeby nagim nie paradować. Znalazłszy mapę pod kalendarzem na rok 965, zbiegł na dół po schodach i stanął z dumną miną przez Juanem Pablem w fartuszku.
- O co chodzi, panie?
- Gdzie jest góra Konan? - zapytał od razu, bez wstępów. Tak jak przypuszczał, Juan milczał, mieszając zupę. - Góra Konan jest na innym kontynencie, nikt przy zdrowych zmysłach nie goniłby cię aż tyle... Kto cię zaatakował?
- Nie wiem - rzucił krótko, mieszając w garnku.
- Chyba za coś musieli cię zaatakować... - zaczął Nicolas, a potem odetchnął głęboko. - Juan, jeśli się przyznasz, ułatwi mi to zadanie...
- Nie - odparł, a potem pociągnął nosem.
Nicolas oniemiał.
W ciągu tych paru godzin nie zastanawiał się, w jakim wieku może być Juan. Byk był z niego wielki, szeroki, rękę miał jak talerz...
- Ile ty masz lat?
- Szesnaście.
Młody mag miał ochotę zemdleć, ale ta informacja w jednym mu pomogła - wiedział, jak obchodzić się ze zbuntowanym nastolatkiem.
- Nie wiedziałem, że mam do czynienia z takim zjebem...
To lekko poruszyło Juana, bo odwrócił się gwałtownie do maga i zaczął mówić ostrym tonem:
- Wam, magowie, wydaje się, że wszystkie rozumy pozjadaliście. W życiu ciężko nie pracowałeś, nie wiesz, czym jest rola, co to pług, jaki łańcuch ma krowa... Nigdy nie zemdlałeś z bólu pod batami jakiegoś pana, który uznał, że za słabo pracujesz... wam magom się wydaje, że to wy jesteście elitą... że wam wolno obrażać innych... ale ja wam utrę te nosy.
- Co mi zrobisz? Przypierdzielisz pługiem?
- Wystarczy, że mnie dotkniesz, a wyssę z ciebie całą energię...
- Zobaczymy, czy zdołasz... - zaczął Nicolas, tworząc w dłoniach kulę ognia.
Ale nie zdążył. Coś huknęło, coś łupnęło, de Villanova upadłby na ziemię, gdyby Juan nie wziął go na ręce i nie wybiegł szybko z domu. Ten, nagle zapadł się jak domek z kart.
- O ja pierdolę! - ryknął Nicolas, a potem wskazał dom Małgorzaty Meister. - Pali się!
A przez wieś, równym krokiem szło około dwudziestu żołnierzy. Nicolas rozpoznał w nim wojsko diablików z kraju Inferno, rządzonym przez Estrella Amate. Człowiek ten po byle co nawet tak małej garstki bezdusznych żołnierzy nie wysyła. A diabliki były okrutne, bo nie miały sumienia...
- Nie wiedzą z kim zadarli... - rzekł ochoczo Nicolas, a Juan postawił go na ziemi. - Jestem magiem bojowym II-ego stopnia!
- Ja też nie dam sobie w kaszę pluć! - zawołał ochoczo Juan, wyrwał ze zgliszczy domu pokaźną belkę i z głośnym okrzykiem ruszył do ataku. Nicolas stworzył nad głową kilkanaście kul ognia i tylko czekał na dogodny moment, by je wszystkie wysłać we wrogów...

22-30 października
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Wto 13:25, 02 Maj 2006    Temat postu:

Kwiiiiiiiiiiiik! Ja wiedziałam, że tak będzie, ha! Wiedziałam kogo na Lunatyczne sprowadzać! Mam nosa Wink (puszy się dumnie)
Evilko, normalnie przywracasz mi wiarę w młodą brać literacką. No i w lekkość pióra. Tylko na wszystkie demony błagam, nie baw się w żadne podwójne dna, jeno wysmaż dalszy ciąg w tym samym, niezobowiązującym, stylu. Brakowało mi czegoś takiego, cukierka, nad którym nie trzeba się zastanawiać, tylko po prostu pożreć i mieć z tego radochę.
Tak, to był komplement.

Kilka uwag technicznych:

Cytat:
Od rana wszystko leciało mu z rak

Literówka - rąk być powinno
Cytat:
napawając pomieszczenie magicznym zapachem

Napawać, to się można pięknym widokiem na ten przykład, w tym kontekście zgrzyta.
Cytat:
Patrzyła się oczarowana na...

Kolokwializm. Wypierniczyłam bym to "się"

A wiesz który fragment najbardziej mnie rozczulił? Hehe, ten łoczywiście:
Cytat:
- Czemu "Edwardzie"? - zdziwił się Nicolas.
- Bo to brzmi arystokratycznie, a ja jestem ze wsi.

Padłam i wstać nie mogę.
Kwik jeszcze jedno, tak na zakończenie komentarza typu "hurra, hurra".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Wto 14:50, 02 Maj 2006    Temat postu:

Cytat:
-Jestem Juan - powiedział ponownie, wciąż się delikatnie uśmiechając.
- Co Juan robi w moim domu? - zapytał Nicolas, zaciskając dłonie na prześcieradle.
- Opierdala się. - Juan wyszczerzył zęby. - Jestem Juan Pablo Montoya, ale możesz do mnie mówić "Edwardzie".
- Czemu "Edwardzie"? - zdziwił się Nicolas.
- Bo to brzmi arystokratycznie, a ja jestem ze wsi.

Oczywiście, Szefowo ^^

Cytat:
- Widzę światła - rzekł po chwili milczenia. - Największe przede mną... to chyba ty! I wszędzie naokoło... - zawahał się.- Różne... różniste! Jedne większe, inne mniejsze... jakby jedne były daleko, a inne blisko!
- Serio?
- Nie.

Przewróciłam się i nie mogę wstać! Very Happy Cudowne. Leciutkie i bardzo "na połknięcie ze smaczkiem"... jeśli wiecie, o co mi chodzi Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blaidd
moderator byroniczny



Dołączył: 27 Lut 2006
Posty: 2429
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ra-setau

PostWysłany: Wto 14:59, 02 Maj 2006    Temat postu: Re: Maszyneria

Oj, Yuki, coś tutaj tak delikatnie powiewa slashem Very Happy. Słodkie to opowiadanko. Ciemne elfy rzeczywiście mogą być niebezpieczne, a Juan pseudo "Edward" jest taki kochany, a jednak stać go na wyssanie energii z kogoś innego.
Podobało się, szybko i łatwo się czytało.
Z technicznych spraw:
Evilek napisał:
Zdesperowany łapał się każdego zajęcia, aż nie doszedł do Sorround.

- coś mi tutaj nie pasuje. Bez tego "nie" byloby lepiej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evil Yuki
wilkołak glizdogoński



Dołączył: 11 Paź 2005
Posty: 374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z mego małego świata

PostWysłany: Wto 15:48, 02 Maj 2006    Temat postu:

dzięki, dziewczyny *tuli*

strasznie potrzebowałam motywacji, by napisać czwartą część i chyba właśnie ją dostałam Smile siadam do notatnika...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blaidd
moderator byroniczny



Dołączył: 27 Lut 2006
Posty: 2429
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ra-setau

PostWysłany: Wto 16:38, 02 Maj 2006    Temat postu:

O. I jeszcze podobuje mi się pomysł ze skiśniętymi zaklęciami. Uwielbiam, jak ktoś coś takiego wymyśli Very Happy Znaczy, uwelbiam czytać coś takiego.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evil Yuki
wilkołak glizdogoński



Dołączył: 11 Paź 2005
Posty: 374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z mego małego świata

PostWysłany: Wto 16:54, 02 Maj 2006    Temat postu:

Ja komuś skisną zaklęcia, uwielbiasz? Wink Nieładnie...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blaidd
moderator byroniczny



Dołączył: 27 Lut 2006
Posty: 2429
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ra-setau

PostWysłany: Wto 17:36, 02 Maj 2006    Temat postu:

[offtop] Wiesz, Yuki, mało co, a trafiłabym do Slytherinu. Tylko ubłagałam Tiarę, żeby mnie do Gryfonów jednak wysłała. [koniec offtopu]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:05, 02 Maj 2006    Temat postu:

Juan Pablo Montoya xD Cos mit o nazwisko mówi xD
Opowiadanie kapitalne, na poprawienie humoru - świetne!
Evilll, ja ciem więciej!
*i nie tylko ja!*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Remusek17
wilkołaczek - lord knajpiany



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 2959
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Śro 14:27, 03 Maj 2006    Temat postu:

powiedzcie mi co robie zle bo mnie jakos nie porwało
oczywiscie czekamn na cd
ale cos mi nie gra
heh Sad
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evil Yuki
wilkołak glizdogoński



Dołączył: 11 Paź 2005
Posty: 374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z mego małego świata

PostWysłany: Śro 16:15, 03 Maj 2006    Temat postu:

Juan Pablo Montoya... wpiszcie sobie w guglach i zobaczcie... ;-P


ale to był niestety zupełny przypadek... ;-(
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evil Yuki
wilkołak glizdogoński



Dołączył: 11 Paź 2005
Posty: 374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z mego małego świata

PostWysłany: Czw 10:55, 04 Maj 2006    Temat postu:

Częśc kolejna. Nie rozpisuję się przed żadnym opowiadaniem, tekst musi bronić się sam, a nie słowami autorki... ;-P



______________

W całej swej szkolnej karierze, Nicolas najbardziej nie lubił sesji bicia go w jakichś kątach zamku. Na drugim miejscu zaś plasowały się zajęcia praktyczne. Wcale nie był aż taki najgorszy, potrafił w jednym ręku trzymać miecz, a w drugim formować czar. Ale nie znosił, nienawidził wręcz pasjami, nieszczęsnych z a d a ń.
Jakiś kiepskiej jakości mag ze źle ukrytym trądzikiem uznawał, że w jednej chwili na iluzoryczne miasto napadnie wataha buntowników, cała armia diablików, głodne krasnoludy i smok w rui. Przeważnie, podczas ataku nadchodziła burza, rzeka wylewała z koryta, paliły się przynajmniej dwa domy, a waliły cztery, bo nagle ziemia się trzęsła. Ludzie padali na choroby zakaźne, z zachodu brnęło tornado, a Nicolas, sam, miał uratować dwudziestu iluzorycznych mieszkańców, którzy w szaleństwie uciekali mu spod czarów.
Poradzić sobie z tym nie szło, więc Nicolas parę razy oblewał sprawdziany, póki nie zmienił mu się egzaminator. Romulus Lupin tylko patrzył na de Villanovę swoimi zmęczonymi oczami i mówił:
- Piątka, panie Nicolasie.
Jakimś dziwnym trafem, profesor Lupin uznał, że ten chudy blondynek to świetny czarodziej, którego umiejętności nie trzeba sprawdzać.
I Nicolas żył sobie w tej swojej ułudzie, póki nie spotkał profesora Lupina w ciemnym kącie zamku. Tamtego dnia stracił wiarę w ludzi, uśmiech na twarzy i parę włosów z głowy.
Sytuacja w Sorround trochę przypominała Nicolasowi zajęcia praktyczne. Ludzie biegali w te i we wte, dom Małgorzaty Meister się palił, a Juan, niczym smok w rui, leciał na dwudziestu diablików, za broń posiadając tylko kiepskiej jakości przegniłe próchno.
Nicolas odetchnął głęboko i zaczął opracowywać strategię działania. Wszystkie diabły stały w zbitej grupie, jeden obok drugiego. Wyglądali podobnie - błyskali czerwonymi oczyma, głowy mieli obwiązane plótnem. Kręcili się, tupali, ale żaden nie ruszył chociażby o krok.
Pierwszy z brzegu stał dowódca, ubrany tak jak jego oddział - w skórzane spodnie i lnianą tunikę. Ten straszył swoją bladą, drobną twarzą, uśmiechał się do Juana...
...a Juan nagle stanął, jakby zabrakło mu odwagi. Odwrócił się do Nicolasa i rzekł:
- Śpisz?
Młody mag podrapał się za uchem, wziął w dłoń jedną kulę i rzucił nią w grupę diablików.
Przywódca złapał szybko za poły stojącego najbliżej siebie żołnierza i rzucił go, tak jakby był szmacianą lalką. Diablik zderzył się z kula, a jego szczątki spadły na piaszczystą ulicę.
- Nazywam się Kouryu - rzekł nagle przywódca diablików, patrząc na Nicolasa. - Nie przybyliśmy mordować, oddajcie nam Montoyę, a pójdziemy i nic wam nie zrobimy.
Nicolas oparł ręce na biodrach. Starał się wyglądać inteligentnie i dostojnie, pomimo że miał na sobie tylko ogrodniczki. Widać było jego chude ramionka i zapadniętą klatę.
- Po co wam Juan? - zapytał, podnosząc podbródek, jakby patrząc na diabliki z pogardą.
Kouryu uśmiechnął się szeroko.
- Nie powiedział ci?
- Nie.
- Eeee, a ja wieeeem! - wrzasnął dowódca diablików, wywalając jęzor.
Nicolasowi zaczął drżeć lewy kącik ust. Pomyślał, że ma dość tej zabawy i, że najchętniej skończyłby to wszystko od razu. Ale jak? Co może jeden mag przeciw dwudziestu diablikom?
- NAAAA NIIICH!!! - usłyszał ryk z lewej strony.
Pan Meister i paru innych wieśniaków leciało na diabliki z widłami. Nicolas uznał, że trzeba wykorzystać sytuację i wysłał w stronę Kouryu i jego oddziału całe dwadzieścia ognistych kul.
Potem tylko usłyszał dziki wrzask, kilka przekleństw, zobaczył szarżującego Juana i...
...stracił przytomność.
W końcu nie był skarbonką bez dna. Jego witalność też miała swoje granice...



***


Juan wygrzebał się spod gruzów, chroniąc dłońmi jakiś tajemniczy pakunek. Nicolas był wykończony. Leżał w trawie, owinięty płaszczem Montoyi. Bardzo chciał zasnąć, ale dręczyło go poczucie winy.
Nikt nie przeżył. Dom Małgorzaty Meister spalił się, Kouryu wybił wszystkich wieśniaków. Juanowi jakoś udało się zamordować dowódcę diablików - przynajmniej tak utrzymywał śniady elf.
Nicolas widział wszystkich denatów, na czele z Małgorzatą Meister. Mag wraz z Juanem, złożyli zwłoki w jeden stos i podpalili, odmawiając krótką modlitwę. Swąd rozniósł się po okolicy wraz z gryzącym dymem.
Ta chwila miała swój klimat. Nicolas patrzył, jak ciało Małgorzaty Meister powoli pochłania ogień. Chciał tego ciała kiedyś dotknąć i wierzył, że z tym ciałem będzie miał dzieci.
Nie wyszło.
- Masz - usłyszał, a potem zobaczył przed sobą talerz z zupą.
- Czy to zostało ugotowane na nodze pana Meistera? - spytał z przekąsem, wstając.
Juan usiadł obok, uśmiechając się ciepło.
- Była w czyimś domu. Przykryta.
- Nie zjem padliny...
- Zjesz. Jak nie zjesz, to sam będziesz padlina, bo padniesz, a tego nie chcemy, prawda? - spytał Juan.
Nicolas patrzył się tępo w talerz.
Pomidorowa.
- Chyba stąd wyjedziemy... nic mnie tu nie trzyma... - Młody mag rozejrzał się po spalonej wiosce. - Wszystko zniszczone...
- To chyba dobrze, nie? - zapytał Juan, dłubiąc sobie w zębach. - Nie znosiłeś tego miejsca.
Nicolas opuścił łyżkę i przez moment patrzył się tępo w swój talerz. Potem spojrzał na Juana.
- Skąd wiesz?
- To widać.
- Aż tak bardzo... widać?
- Nie, czytałem twój dziennik.
Nicolas rzuciłby w Juana talerzem, oblewając go zupą, gdyby nie był taki głodny. Zatkał sobie usta łyżką z pomidorową, lecz po chwili wypił ją prosto z naczynia.
Młody mag nie zorientował się nawet, że Juan właściwie nie miał ani czasu, ani sposobności by przeczytać jego diariusz.
- No proszę, odzyskujemy siły? - elf wstał, otrzepał spodnie, po czym ruszył w stronę gruzów Zakładu Nicolasa. - Poszukam potrzebnych nam rzeczy, a ty się prześpij.
Młody mag wylizał talerz, po czym wtulił się w płaszcz Juana.
Zasnął od razu.



***


- Nie mogę... - sapnął Nicolas. Opadł na pośladki, po czym rzucił: - Dalej nie idę!
Juan spojrzał na niego z uśmiechem.
- No to nie - rzekł, siadając obok.
- Podziwiam twoje niespożyte siły...
- Lata treningu - spojrzał ne wnętrza swoich dłoni. - Od najmłodszych lat ciągnąłem pług, a ty siedziałeś w książkach...
- Nie miałem innego wyjścia... - mruknął Nicolas.
Nie miał innego wyjścia. Rodzice oddali siódmą gębę do wyżywienia, blondwłosego Nicolasa z dziwnym znamieniem na czole, ciotce, starej pannie i wieszce z Gór Brucznych. Po ośmiu latach, kobieta miała dość zajmowania się dzieciakiem, który był mały, chudy, jadł za czworo i nie posiadał czegoś takiego jak duma (bo nie miał w planach pracować na swoje utrzymanie), pokora (bo kłócił się ze wszystkimi i pyskował) oraz dobre maniery. Wieszczka rozpuściła ploty, że chłopak zabija wzrokiem kury. Tak jak przypuszczała, pogłoski dotarły do pobliskiej Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Amys zainteresowało się gówniarzem i, chyba przez pomyłkę tylko, wzięli go na utrzymanie. Potem dośpiewali sobie legendę, że blizna na czole Nicolasa to efekt spotkania ze złym czarodziejem, z którego chłopiec wyszedł zwycięsko, chociaż stracił rodziców.
Blizna, jak to blizna po zderzeniu się z talerzem trzymanym przez pijanego ojca, po paru latach znikła kompletnie. Tak jak sława i poważanie Nicolasa, czczonego niczym Bóg.
Chłopiec raz tylko odwiedził rodziców. Był już wtedy osiemnastoletnim młodzieńcem, ubranym elegancko w długie oficerki, pumpy i przepiękny żakiet. Wszedł do lepianki z gliny, obejrzał nieprzytomnego z przepicia ojca, dwie starsze siostry śpiące w kącie i brata, który jadł suchy chleb.
Przez chwilę myślał, że gdyby nie uważali go za przeszkodę i zawadę, zapewne on teraz siedziałby w kącie i żarł czerstwy chleb, albo dawałby dupy pedofilom, a potem innemu plebsowi, tak jak jego o rok starsza siostra. Pomyślał, że rodzice zrobili dla niego to, co najlepsze - bo oddali go.
Nawet nie znał imion rodzeństwa...
Nie zamienił z nimi ani słowa, tylko odwrócił się na pięcie i wyruszył w świat, szukać pracy.
Rozmyślanie o swej przeszłości przerwały Nicolasowi jakieś dzikie wrzaski. Juan wstał i zaczął strzyc uszami, by wyłapać, skąd pochodzą głosy.
- Słyszysz, co krzyczą? - spytał Nicolas, Juan pomachał niecierpliwie dłonią, na znak, by de Villanova się po prostu zamknął.
Nagle ruszył pędem przed siebie. Nicolas dostrzegł, że jakieś pięćset metrów od nich, w krzakach, ktoś się kotłuje.
A wszelkie kotłowanie w krzakach to zły znak.
Kola wiedział to z autopsji.


- Do ust jej wkładać nie radzę, pamiętajcie, co zrobiła z Jormundem - rzekł Pataszon, unosząc lekko lewą brew.
- Dzięki, straciłem całą ochotę... - powiedział z wyrzutem Oli, podciągając spodnie z powrotem.
Helena siedziała spokojnie na ziemi. Ktoś mógłby pomyśleć, że ta młoda dama dopiero co wyszła z domu koleżanki, z którą piła popołudniową herbatę. Miała czyściutkie botki, wyprasowaną spódniczkę, piękny gorsecik oraz uroczą bluzę z bufiastymi rękawami i ozdobnymi karwaszami.
Mógłby pomyśleć, że panna dopiero wyszła z imprezy, ale nie pomyślałby. Helena bowiem miała związane ręce i poplamione krwią usta.
- Nie wzięliśmy jej, żeby z nami w łapki grała, prawda? - zauważył Garet. Dotychczas siedział cicho przy dopalającym się ognisku.
Wyróżniał się z grupy łotrzyków. Był w miarę czysty, dość trzeźwy. Miał sterczącą, rudą szczecinę, bladą skórę i liczne piegi. Nie nosił koszuli, bo w dzieciństwie przetransplantacjowano mu skrzydła orła bielika i nie mógł włożyć żadnej bluzy.
Odkąd świat światem, ludzie starali się siebie ulepszyć, sprawić by byli silniejsi, mocniejsi, bardziej niebezpieczni dla potencjalnych wrogów. Gdy technika weszła w "ten" okres, medycy i magowie nauczyli się transplantować narządy, wymieniać chore serca...
Potem wymyślili, że mogą człowiekowi wszyć tygrysie pazury bądź skrzydła orła; by mógł latać albo skuteczniej mordować.
Jako, że dorosłe ciało nie chciało przyjąć obcej tkanki, naukowcy skupowali od biednych ludzi noworodki, celem doświadczeń. Badania nie dawały rezultatu. Przeszczepy były odrzucane, dzieci umierały, uchowały się tylko nieliczne, silniejsze, na których można było dalej prowadzić doświadczenia, by stworzyć dla królestwa Laszlo potężną armię.
Jednym z badanych dzieci był Olivier, czyli Garet. Odkąd pamiętał, zawsze miał skrzydła. Do siedemnastego roku życia nie mógł na nich latać, lecz gdy tylko wyćwiczył sobie mięśnie pleców, uciekł oknem z laboratorium.
Przez całe życie chował się w sterylnych pomieszczeniach, miał gdzie spać, co robić, jedzenie dostawał pod nos. W zamian pozwalał się szprycować lekami, badać i brać udział w przeróżnych testach. Nagle znalazł się w obcym mieście. Ludzie wytykali go palcami i podśmiewali się z niego, ale on nie znał uczucia zażenowania; nikt go tego nie nauczył. Szedł sobie spokojnie w samych spodniach, bosy, z wielkimi skrzydłami, aż nie zauważył na bazarze kosza z zielonymi jabłkami. Już chciał jedno wziąć, gdy ktoś go złapał za rękę. Osobnik przedstawił się jako Dodger i zaproponował Olivierowi wstąpienie do szajki młodych złodziei, którzy zaopiekują się nim, o ile Olivier odda im złoty naszyjnik. Chłopak odmówił, bo to było jedyne, co zostało mu po matce.
Błąkał się tak jeszcze parę godzin, gdy nie znalazł go Pataszon. Akurat chciał założyć szajkę złodziejów i szukał członków. Olivier musiał tylko zmienić imię.
Szajka przybierała rozmiary. Doszli Oli, Jormund, Jackson, Steffen i Idiofon. Po wielu sukcesach i porażkach, łotrom udało się uprowadzić do lasu jakąś dziewuchę. Jormundowi zachciało się seksu oralnego i został eunuchem.
- Nie wiecie jak się to robi z dziewczyną? - zapytał ironicznie Garet, uśmiechając się do Heleny. Ta odwzajemniła uśmiech i czekała na dalszy bieg wydarzeń.
Była to śniada elfka z długimi, jasnymi włosami. Szajka znalazła ją na trakcie. O dziwo, dziewczyna podróżowała sama.
- Jak jesteś taki mądry, to nam pomóż.
- Ja nie mam zamiaru nikogo gwałcić - rzekł, wydłubujac ziemniaki spod żaru. - Samiście ją sprowadzili, sami ją obracajcie. Ja bym jej zabrał gorset, złoto i karwasze, a potem puścił wolno.
- ŚMIEEEERRRRĆĆĆĆ!!! - ryknał ktoś.
Oli, Pataszon, Jackson, Stefan i Idiofon spojrzeli po sobie. Garet spokojnie grzebał w żarze, a Helena zaczęła się głośno śmiać.
Ze strony drogi biegł jakiś wysoki, napakowany koleś z wielkim mieczem.
- ŚMIEEEERRRRĆĆĆĆĆ!!!! - powtórzył, złapał ostrze zębami i stanął w rozkroku.
- Ale masz mocny zgryyyyzzzz... - rzekł z zachwytem Garet.
- Ękuę - mruknął tylko elf. Był śniady, miał rozczochrane, źle ścięte włosy, prostą tunikę oraz luźne spodnie.
Helena śmiała się coraz głośniej. Oli przytulił Pataszona, Jackson Stefana, a Idiofon zaczął uciekać.
Elf wyjął sobie miecz spomiędzy zębów, rzucił nim w stronę Idiofona. Ostrze odcięło łotrzykowi głowę, a potem wróciło do właściciela, niczym bumerang.
- Allah Akhbar! - ryknął Pataszon, złapał dzidę i pognał na odsiecz. Elf jednym ciosem złamał mu broń i pogruchotał czaszkę.
Helena rżała coraz radośniej, dołączając do tego głośne: "Edward!!!"
Garet siedział spokojnie. Czekał aż z elfa wypłyną emocje i przestanie robić sieczkę. Przynajmniej tak później dzieciom to opowiadał... po prawdzie, to bał się cholernie i wolał się nie ruszyć, żeby nie popuścić.
- Poddaję się! - wrzasnął Oli i padł na ziemię. Tak w ogóle, to wszyscy padli na ziemię, prócz Jacksona, który uciekł w popłochu. Po chwili, reszta pognała za nim, wrzeszcząc coś w niebogłosy.
Tylko Garet siedział przy ognisku, wciąż dłubiąc patykiem w popiole.
- Edward! - zawołała Helena. Elf wbił wielki miecz w ziemię i pognał do dziewczyny. Najpierw otarł jej dłonią krew z ust, potem począł dziewczę rozplątywać.
Wtedy Garet zauważył jeszcze jedną osobę. Drobnego, chudego, młodego mężczyzną z długim, jasnym warkoczem, ubranego elegancko - w długie buty, pumpy i oficerski płaszcz.
- Juan? - zapytał blondyn, podchodząc do elfa.
- Panie Nicolasie! - elf i elfka poderwali się z ziemi. - To moja siostra, Helena Mariya Montoya, lecz zwij ją Anną-Marią!
- Bo to brzmi arystokratycznie, a ona jest ze wsi... - dodał ironicznie Nicolas.
- O, nie! - zaprzeczył gorąco Juan. - Moja siostra jest damą! Damą do towarzystwa!
Nicolas otworzył szeroko usta, czym uszczęśliwił Montoyę. Potem, młody mag spojrzał na elfkę, która przytknęła palec do ust.
- A co robi... dama do towarzystwa? - zapytał, chcąc się tylko upewnić.
- Towarzyszy mężczyznom - odparł Juan, całując gorąco siostrę w policzek. - Quell bonheur! Est-ce vous, ma desse!*
Nicolas zmarszczył brwi i wydął usta. Nie lubił elfickiego; był taki... dziwny. Pedalski.
- To ja, kochany braciszku, aczkolwiek już nauczyłam się władać mową wspólną...
- Siostrzyczko!!! - ryknął ponownie Juan, tym razem zalewając się łzami. Helena poklepała go tylko po ramieniu, po czym zwróciła się do Gareta: - A tobie, miły panie, dziękuję.
- Nie ma sprawy - burknął.
- Ten pan, chociaż był w szajce, chciał mnie puścić wolno - powiedziała, dygając. Zapomniała widocznie o tym, że koleś chciał jej zabrać gorset, złoty łańcuszek, buty i karwasze.
- Dziękuję panu. - Juan skłonił się głęboko, po czym znów zaczął mówić o siostrze: - To najpiękniejsza kobieta w świecie! I możesz na nią patrzeć... za darmo! - zaśmiał się perliście.
Nicolas skłonił się elegancko, rozmyślając, ile Helena może mieć lat. Wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia. Skoro Juan miał szesnaście...
- Może ziemniaczka? - zapytał nagle Garet. - I czy mogę odejść wolno?
Blondyn skłonił się elegancko, któryś raz tego dnia. Był to ukłon siódmego stopnia, rangi podoficerskiej, trzeciej kategorii maga drugiego stopnia, ale Garet nie mógł mieć o tym zielonego pojęcia. Odpowiedział facetowi zwykłym ukłonem, a ten wyciągnął do niego dłoń.
- Nazywam się Nicolas de Villanova, jestem magiem, alchemikiem i uzdrowicielem.
- Eeee... jestem Garet... czyli prawnie Olivier T. Generalnie lubię donosić i spółkować.
- Ja jestem Juan Pablo Montoya, ale mów do mnie "Edwardzie" - rzekł wysoki elf. Uśmiechał się wesoło i nie wyglądał już tak groźnie jak na początku.
- Yyy... witam, Edwardzie...
- No cóż, gadamy tak sobie jak na popołudniowej herbatce, a my jesteśmy w drodze! - wtrącił Nicolas. - Gdzie się wybierasz, piękna damo?
- Idę do stolicy, dostałam tam kontrakt.
- Odkąd dzi... damy do towarzytwa mają kontrakty? - zapytał Nicolas.
- Odkąd założyłyśmy Związek Zawodowy - odparła dumnie Helena. Juan usiadł na ziemi obok Gareta i począł wyjadać ziemniaki z popiołu. Takie najlepsze.
Kola przysiadł obok Juana.
Zaprzyjaźnił się z nim, ot tak, po prostu. Juan Pablo Montoya był tym typem bezmyślnego chłopa, który jak kogoś lubił, to lubił.
A Nicolasa uwielbiał.
Przynajmniej tak się młodemu magowi wydawało.
- Dobrze, pozwólcie, że zapytam... - Helena zatknęła sobie złote loki za szpiczaste, duże uszy. - Gdzie pan podąża, panie Nicolasie?
- My podążamy znaleźć dla maga pracę! - ryknał ochoczo Juan.
- Pan Nicolas może podąża... - zaczęła z zimnym uśmiechem. - Ale ty wracasz ze mną do domu.
Juan się zapowietrzył i spojrzał na siostrę z wytrzeszczem. Garet rozglądał się, szukając skądinąd pomocy, a Nicolas patrzył półprzytomny na piersi Heleny Montoyi.

---

* Quell... (franc.) Co za szczęście! Czyż to ty, ma piękna pani!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 14:08, 04 Maj 2006    Temat postu:

Kwik, przy Romulusie Lupinie kwiczałam Wink
We francuskim małe błędziki, ale ogólny sens zrozumiały...
Ach, Juan Pablo Montoya rzoooondzi! xD xD xD
Tak jak i jego siostra, piękna Anna-Maria, dama do towarzystwa xD
Evil, ten tekst nie musi się bronić... z zębami Anny-Marii, czarami Koli, skrzydłami Gareta... xD

A Juan Pablo Montoya to, zdaje się, kierowca Formuły 1.
*sprawdza*
Heh, pewnie, sprawdźcie w Wikipedii Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin