Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Miniatury polne: "Królik" i "Kręciel"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Śro 22:46, 03 Mar 2010    Temat postu: Miniatury polne: "Królik" i "Kręciel"

Dwie miniatury polne. "Królik" jest właściwie kawałkiem Studium nad światłem i cieniem, czyli zbiorku fotografii, który z każdym dniem się rozszerza. A "Kręciel" jest... sama nie wiem. Ale strasznie go lubię.

Królik
Na zimową trwogę
Gdy pociąg staje, nachylam się do okna, opierając ramię o szybę. Czuję przez luźne sploty swetra, że jest zimna: tak zimna, jak tylko szyba może być zimą, gdy oddziela ciepłe wnętrze przedziału od szalejących w milczeniu 20 stopni mrozu na zewnątrz. Wszystko pokryte jest zwartą skorupką śniegu: porcelanowy krajobraz pól ciągnie się aż do brunatnego pasu drzew na horyzoncie. Słońce bardziej poszarza świat niż go oświetla; lekkie, dymne pasma siwego blasku snują się z ciężkiego, martwego nieba. W jednym miejscu chmury pękły i widzę tam biały księżyc o nadtopionych brzegach.
Gdy opuszczam wzrok, widzę coś jeszcze, czego do tej pory moje oczy unikały. Na śniegu bawi się dwoje dzieci. Wyglądają trochę jak kolorowe pączki turlające się po śniegu, są tak opakowane grubymi warstwami ubrań. Po chwili rozpoznaję, że to chłopiec i dziewczynka: spod jej czapki wymyka się brązowy warkoczyk. Obydwoje kucnęli na śniegu, wodzą rękami po kruchym lukrze pokrywającym ziemię. Nie mają rękawiczek i ich palce muszą być czerwone od mrozu. Unoszę się lekko z siedzenia, żeby dojrzeć, co też absorbuje dwójkę tak bardzo, że nie zauważają pociągu stojącego w szczerym polu kilka metrów od nich.
Dzieci rysują po śniegu. Ich paluszki zostawiają na ziemi czerwone ślady: smugi od palców i odciski całych dłoni. Kolor odbija się od śniegu brutalnie, rażąc moje oczy. Czuję, że cierpnie mi skóra na karku. Nieopodal dzieci siedzi duży, brunatny pies, wodząc za nimi oczami. Ma uszminkowane wargi. Widzę, że dzieci popychają się i jedno z nich upada, opierając się rękami o śnieg i zostawiając w nim dwa głębokie, krwiste wąwozy. Zaraz podrywa się i biegnie w kierunku siostry, wyciągając przed siebie dłonie, żeby w zemście umazać jej twarz. Pociąg wydaje z siebie sapnięcie i rodzeństwo obraca się w jego stronę, jakby dopiero teraz dostrzegając jego obecność. Pies nastawia czujnie uszy, wlepiając we mnie oczy. Stoją tak rządkiem, dziewczynka, chłopiec i pies, patrząc, jak pociąg rusza z szarpnięciem i zaczyna toczyć się do przodu. Odsuwam się od szyby, a plamy na śniegu oddalają się i znikają. Zdaję sobie sprawę, że przez cały czas zaciskałem w dłoni cienką zasłonkę zwisającą przy oknie. Teraz czuję jej fakturę, nieprzyjemne zimno i śliskość. Rozluźniam palce i siadam na swoim miejscu, odwracając wzrok od okna.


Kręciel
„Widzi on raz, że na polu jest taki kręciel, wiatr, co go też diablim tańcem zowią; na drodze to porywał kłąb kurzu i młynkiem w górę niesie, a tam w polu porywał garście zboża, mierzwił i roznosił. Nikt tego potem w porządny snopek nie mógł związać…”
Adolf Dygasiński, „Syn boginki”


Kurz unosił się złocistą chmurką wokół stóp Kotten, gdy szła ścieżką pomiędzy polami. Specjalnie trochę pociągała nogami; na jej jasnych łydkach kładły się ciemniejsze smugi pyłu z bitej drogi. Od dłuższej chwili próbowała wpleść we włosy kwiat maku, ale gałązka była zbyt łamliwa, więc zrezygnowała i rzuciła go na ziemię. Zatrzymała się na chwilę, by przyjrzeć się temu obrazkowi: wiśniowe, zmięte płatki leżący na złocistym, przesyconym słońcem piasku, a za nimi zielona linia miedzy i brunatne pole. Spomiędzy grud właśnie poderwał się skowronek – przez chwilę było go widać na złotym tle zboża, potem na błękitnej planszy nieba. Dziewczynka zadarła głowę, szukając wzrokiem małego śpiewaka. Słońce raziło jej oczy, a mały jak kamyczek ptaszek szybko znikł w błękicie. Stała, wystawiając twarz do słońca, które kładło na jej policzkach swoje ciepłe łapy, i słuchała dzwonienia w niebie. Gdy lekki wiatr zmierzwił jej włosy, otworzyła oczy.
Drogą szło małe tornado, porywając ze sobą srebrne strugi pyłu i piasek. Zakręciło w miejscu i rozmyło się, żeby za chwilę pojawić się na miedzy, mierzwiąc długie trawy. Kotten szybko rozejrzała się wokół swoich stóp. Pochyliła się i podniosła nieduży, pociemniały kamień; jedną krawędź miał odłupaną ostro. Bez wahania popluła na niego trzy razy i prędko, zanim miniaturowe tornado znikło, wymierzyła i rzuciła. Kamyk świsnął w powietrzu i wpadł w sam środek szarpiącego ziemię wiru. Wiatr ustał jak nożem uciął, piasek opadł z szelestem, a trawy ułożyły się łagodnie na dawnych miejscach. Skowronek zaświergotał tuż nad głową Kotten, gdy podchodziła do miejsca, w którym tornado zniknęło. Poruszyła stopą trawy. Między źdźbłami coś się poruszyło i dziewczynka odskoczyła z okrzykiem, czując szarpnięcie przy sercu. Spomiędzy zieloności prysnęła ruda mysz i poszła w pole maleńkimi susami. Kotten krzyknęła znowu, tym razem tryumfalnie, i rzuciła się w pogoń za gryzoniem. Nie zastanawiała się, jakim cudem myszka może biec tak szybko; pochylona do przodu, wbijała palce stóp w rozgrzaną ziemię, żeby nabrać rozpędu. Nie odrywała wzroku od ziemi, w uszach czuła szum od wiatru i biegu. Nagle gryzoń znikł pomiędzy grudami pola. Dziewczynka zatrzymała się gwałtownie, wbijając wzrok w to miejsce. Kucnęła na piętach i rękami odrzuciła luźno leżący kawał ziemi. W brunatnej grudzie połyskiwały lekko jakieś drobinki. Myszy nie było.
Na ziemię przed Kotten padł cień; na początku nie zwróciła uwagi, myśląc, że to chmura idąca niebem przysłoniła słońce. Zaraz jednak poczuła to szczególne uczucie rozkładające się jak skrzydła na całych plecach: ktoś za nią stał. Obejrzała się i natychmiast wstała. Mężczyzna ubrany był bardzo elegancko i wyraźnie czuła cierpki zapach jego wody kolońskiej, niesiony z wiatrem. Spojrzała w dół i z zaskoczeniem stwierdziła, że pomimo czarnego garnituru i białej koszuli jest bosy. Paznokcie jego stóp miały czarne obwódki, jakby nie przyszedł, jak ona, piaszczystą drogą, lecz polem. Znów spojrzała w jego twarz. Nie uśmiechał się.
- Co robisz? – spytał, patrząc na nią z góry. Nie odpowiedziała, ale cofnęła się. Jego głos był przepełniony wrogością. – Dobrze się bawisz?! – spytał z rosnącą złością i postąpił do przodu. Kotten znów zrobiła krok w przeciwną stronę. Mężczyzna uniósł rękę, jakby chciał złapać ją za ramię i krzyknęła krótko, rzucając się w tył. Odwróciła się na pięcie i popędziła w pole, jak poprzednio, tym razem jednak dysząc ciężko. Strach ściskał jej płuca i oddychało jej się o wiele trudniej. Na dodatek wiatr tym razem wiał prosto w jej twarz, spowalniając ruchy. Słońce zaszło za chmury i pola pogrążyły się w zimnym błękitnym cieniu. Nie chciała się odwracać – to byłoby marnowanie czasu i energii – ale była pewna, że mężczyzna za nią biegnie. Wyglądał na takiego, który goni swoją ofiarę.
Przez szum w uszach wciąż słyszała skowronka; jego głos brzmiał tak bezpiecznie i zarazem nierealnie.
Pod Kotten ugięły się nogi.
Upadła, ryjąc kolanami ciepłą, miękką ziemię. Zaparła się rękami, żeby nie uderzyć w nią twarzą. W potwornym zbliżeniu zobaczyła każdą najmniejszą grudkę, poszatkowaną drobnymi źdźbłami wyrwanej trawy i bladych korzonków. Za sobą usłyszała szelest ubrania i wydała z siebie cichy, słaby jęk przerażenia. W głowie jej się kręciło po krótkim biegu. Słońce wynurzyło się zza chmur, grzejąc prosto w jej kark jak lampa lutownicza. Kotten poczuła jakiś ruch przy samej stopie i gwałtownie szarpnęła nogą, kuląc się jak przerażone zwierzątko. Na jej ramionach zacisnęły się mocne, zimne palce i bolesny ciężar na moment legł na jej barkach, aż pochyliła się do samej ziemi, dotykając jej podbródkiem. Poczuła mokry, słodki zapach pola. Nacisk zniknął i przed zamkniętymi oczami dziewczynki mignął jakiś cień. Szarpnięciem uniosła głowę i zobaczyła plecy mężczyzny w garniturze. Przeskoczywszy plecy Kotten opierając się na nich jak w dziecinnej zabawie popędził dalej, nie oglądając się za siebie. Jego włosy błysnęły w słońcu, gdy nie zwalniając biegu wspiął się na palce i okręcił wokół własnej osi jak baletnica. Siła odśrodkowa uniosła poły jego czarnej marynarki. Mężczyzna zwinął się gwałtownie, jakby upadał.
Z ziemi podniosło się nieduże tornado, obracając pył i kawałki traw i szerokim, tanecznym łukiem odeszło w stronę łąk. Kotten klęczała na środku pola, z rękami po nadgarstki zanurzonymi w pulchnej ciepłej ziemi. Grzywka opadała jej na rozszerzone przestrachem oczy. Wysoko na niebie, niedostrzegalny w błękicie, radośnie dzwonił skowronek.


Ostatnio zmieniony przez Natalia Lupin dnia Śro 22:47, 03 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
strick
wilczek kremowy



Dołączył: 04 Wrz 2010
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 21:51, 04 Wrz 2010    Temat postu:

bardzo pięknie napisane, uwielbiam tego typu prozę.
+nie wiem, czy autorka jeszcze udziela się na forum, ale czułam, że muszę to skomentować.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Pon 19:51, 06 Wrz 2010    Temat postu:

Autorka się udziela zrywami, ale generalnie zawsze gdzieś tu jestem.
Dziękuję bardzo! Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin