Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Ryśka[femmeslash]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Noelle
robalique



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 2024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:23, 20 Paź 2006    Temat postu: Ryśka[femmeslash]

Ryśka

Podziękowania dla bet: Blaidd(byłaś świetna!) oraz Hekate

- Spotkamy się u ciebie – mówi i chucha w zmarznięte dłonie. Nawet nie próbuje udawać, że to było pytanie, po prostu stwierdziła to, co będzie. Ale ja i tak odpowiadam:
- OK. Nie ma sprawy – tak dla zachowania pozorów zdawkowej grzeczności. – Zimno ci?
- Nie! – warczy i oddala się szybkim krokiem. Nie lubi, gdy pytam ją o takie rzeczy, narzeka, że przypominam jej matkę („okropne babsko, gęba jej się nie zamyka, ma potrzebę karmienia mnie i wchodzenia z buciorami w cudze życie” – tak ją podsumowała). To trochę paranoiczne, każdy powinien mieć kogoś, kto by się o niego troszczył, ale niech jej będzie. Uśmiecham się błogo. Ryśka i tylko Ryśka...

W domu pośpiesznie przerzucam zawartość szafy, by sprawić wrażenie niedbałej elegancji. Dobieram kolory i wzory, wszystko do siebie pasuje, jest zgraną całością. I fryzura, i pachnidło. Ostatnie pociągnięcie szminki. Lustro nie pękło, powinno być dobrze. Ryśka jak zwykle się spóźnia, prawie jak facet. Ma sporo męskich cech, choćby małomówność czy uwielbienie motocykli. Raz wzięła mnie ze sobą, myślałam że umrę ze szczęścia czy strachu, wiatr chlastał nasze twarze, pęd dodawał mocy, ale cały czas pamiętałam o tych wypadkach opisywanych w gazetach. Pomimo kasku i całego wyposażenia – bałam się. Gdy już było po wszystkim, Ryśka spytała się tylko, trochę smutnym głosem:
- Nie ufasz mi? – i więcej mnie ze sobą nie zabrała.

Już jest. Puka głośno, ale się nie dobija. Patrzę machinalnie przez wizjer. Ryśka po chwili wtacza się do środka, owinięta w dwa długie szaliki i kilka warstw bluz.
- Zadowolona? Nie bój żaby, ja nigdy nie marznę.
- To może pójdę zrobić herbaty... – mruczę, zmierzając w stronę kuchni. Ciepłej, choć nie przytulnej. Odmierzam esencję, sok malinowy i wrzątek. To mnie trochę uspokaja. W nadgorliwości ukrawam jeszcze kawałek kupnego ciasta. Ryśka wślizguje się do kuchni. Już wypełzła z ubrań, jak nocny motyl z kokonu i chwyta mnie za rękaw.
- Chodź – rzuca. A ja idę, jak zawsze.

Kiedy jest już po wszystkim, słabym głosem proszę ją o jedno:
- Zostań, jeszcze chwilę...
Ryśka patrzy w ścianę i mówi:
- Dobra.
Rzadko się zgadza.

Siedzimy w zaciemnionej kuchni (żarówka przepalona, świecą się tylko lampki nad kuchenką). Białe ściany straszą nagością. Ryśka nie wypowiada ani słowa, ale i tak czuję, co sobie myśli: herbata wystygła, ciasto jest suche i staje w gardle, po co było zostawać?
- Cześć. Przyjdę za tydzień.
Jak mam ją pożegnać, żeby nie powiedzieć za dużo? Tęsknię, kocham, czekam...
- Cześć, następnym razem sama coś upiekę.
Po prostu.

Trzaska drzwiami. Szalik śmiesznie za nią powiewa. Zostawiła ten drugi, ma pretekst, by znów tu przyjść.



*

- LUCYNA! – krzyczy Ewa z drugiej strony ulicy. Biegnie, ślizgając się po oblodzonym chodniku i ciągnąc za sobą jakiegoś nieszczęśnika.
- CO?!
Ludzie się przyglądają z dezaprobatą i potępieniem – w końcu nie jesteśmy już nastolatkami. Zwisa mi to.
- Heeej! – Ewa przebiega w niedozwolonym miejscu i zgniata mnie w serdecznym uścisku. Śmieje się, loki wymykają się spod czapki, policzki barwią się czerwienią – od mrozu i wina. Widać wraca z udanej imprezy. – Co u ciebie?
- Wszystko dobrze.
- Aaa, zobacz, nie przedstawiłam was. Lucyna – Marek. Marek– Lucyna. To mój brat – braciszek, nie myśl sobie, że coś... – chichoce. Marek wywraca oczami i macha ręką na przejeżdżającego taksówkarza. Ewa wsiada do samochodu, a on pewnie z ulgą pozbywa się siostry. Idziemy razem kawałek.
- Co tu robisz?
- Ewka ma urodziny, nie darowałaby mi, gdybym się nie zjawił.
- No tak... A co robisz na co dzień?
- Studiuję filologię polską, ostatni rok – szczerzy zęby w ładnym, białym uśmiechu.
- Wyglądasz na starszego – bąkam.
- Yhm. Mogę o coś spytać?
- Jakie jest zdrobnienie od Lucyny? Lucia?
- Ani się waż tak do mnie mówić... – wykrzywiam się. – To brzmi jak... jak...

Pod wpływem jego pytającego spojrzenia mówię, że nie ma żadnego. Kłamię, ale TAK nazywać może mnie tylko jedna osoba.

Marek dotyka mojej dłoni; mimo rękawiczki czuję prąd. Zmieszana, wpatruję się w czubki butów.

- Masz piękne oczy...
Ryśka nigdy nie mówi mi komplementów...

*

kiedyś:

- To on. Prawda, że piękny? – podsuwa mi zdjęcie pod nos. Motocykl – po prostu idealne hobby dla kobiety. Ale do niej nawet pasuje.
- Yhm, no pewnie! – Absolutnie się nie znam na technice, silnikach i markach. Mówię tak, bo tego ode mnie oczekuje.
Ten błysk w oku z nawiązką wynagradza nudny wykład.

kiedyś(2):

- Mam do ciebie prośbę, szefowa ma urodziny, mam kupić kwiatki od zespołu. Nie znam się...
- W porządku, lećmy! – przerywam jej. W kwiaciarni swobodnie buszuję wśród doniczek i odurzających zapachów, wybieram mały bukiecik z pięciu różnych kwiatów. – Bo wiesz, taka jest zasada: ma być nieparzysta liczba, bo parzyste daje się tylko na groby – tłumaczę, choć nie ma takiej potrzeby i ona nawet nie słucha.

kiedyś(3):

- Patrz!
- Co? – pytam głupio.
- Cii! To jest Maryśka, taki trochę babochłop. Prawdziwy cudak! Chodziłam z nią do podstawówki i...
- I co? – wtrąca się, na ustach igra jej nieznaczny uśmieszek. Wszystko słyszała.

*

Ewa i Marek siedzą u mnie w fotelach. Stawiam na stoliku tylko colę i trochę krakersów. Marek brzdąka coś na gitarze – naprawdę umie grać! – Ewa streszcza imieniny Marzeny. Jest jakoś dziwnie ale czuję się szczęśliwa. Jak normalna baba plotkuję z kumpelą. I patrzę w wąsatą twarz Marka. Powiedział, że jestem piękna i, że mnie kocha. Uwierzyłam mu i wpuściłam go do swojego łóżka i serca. I jest pięknie, cudownie, niemal zupełnie zgodnie z moralnością i boskimi prawidłami. Ale jutro ma przyjść Ryśka. Maria, Marysia, też na „M”. Moja Ryśka.
- Wyjeżdżam dzisiaj... – Marek patrzy na mnie niepewnie. – Ale będę pisał, dzwonił, wszystko. A potem się z tobą ożenię, po studiach.
- Dzięki. – Cieszę się. Oszczędzi mi to wielu problemów, przynajmniej na razie. Marek obejmuje mnie i wyciska na wargach mocny pocałunek, wąsy trochę drapią.
- Do zobaczenia!
- Hej, hej!
- Papa...


*

Słyszę pukanie. Dzisiaj w płaszczu i bez szalika, lekko wsunęła się do środka. Wszystko przemoczone – deszcz ze śniegiem. Ledwo zamykam drzwi, Ryśka siłą pcha mnie do sypialni. Za szybko. Z niespotykaną u niej pasją zdziera ciuchy z siebie i ze mnie. Kładziemy się na kocach. Ryśka lekko gryzie płatek lewego ucha, potem składa pocałunki na obojczykach. Jej piersi mają zapach świeżego chleba.

Jest tak dobrze, jak nigdy. Ale nasze ciała nie pasują do siebie.

Cały czas pamiętam o Marku i mimowolnie porównuję go z Ryśką. Zupełnie inne doznania. Nie potrafię określić, czy lepiej czy gorzej.

Gdy w rozkoszy przymykam powieki, nie widzę zwilgotniałych oczu Ryśki.

Po kilku minutach Ryśka owija się w ulubiony ciemnozielony koc. Odwraca się do ściany i drży. Zamieram. Czy wie...? I czy właśnie zbiera się na odwagę, żeby spytać najbanalniej w świecie: co on ma w sobie takiego, czego ja nie mam?
- Dlaczego? – Zaciska pięści.
Co jej odpowiedzieć? Ogarnia mnie złość – przychodzi się czasem popieprzyć i jeszcze wyższych uczuć wymaga. I wyrzuty będzie robić - cudownie.
- On ma jaja. I naprawdę mnie kocha, nie to, co ty!
- Tak ci, kuźwa, zależy na nienagannej opinii? – Wyciąga szorstką, ciepłą dłoń i dotyka mojego policzka. Czuję niepokój (w klasycznym thrillerze wyciągnęłaby pistolet i zastrzeliła niewierną kochankę). Ale nie ona – jakby nigdy nic, wciąga przez głowę sweter, zakłada dżinsy i sznuruje buty.
- Ryśka... Ryśka? Maria, Maryśka, powiedź coś! Cokolwiek! – powtarzam, jak zacięta płyta.
- Lu... – szepce w końcu, pewnie zniesmaczona błaganiem. – Proszę, nie kompromituj się. – I wyszła. Nie trzasnęła drzwiami, wyszła cicho, bez scen. W milczeniu patrzyłam za nią. Jasne, słomiane włosy nie powiewały, obyło się bez nadmorskiego zachodu słońca i dramatycznej muzyki czy nawet wirujących płatków śniegu. Poszła sobie. Poszła...!

Miodowa herbata ostygła, murzynek wciąż leżał w szafie – nie uwolniony z plastikowych folii. To już nie miało najmniejszego znaczenia.

*

trzy lata później:

- Kocham cię, zostaniesz moją żoną?
- Tak!

<pocałunek>

No, proszę! Jednak Marek okazał się porządnym facetem.

- Tak się cieszę!
- Gratulacje!
- Już nie myślałam, że doczekam wesela mojej wnuczki...


Wszyscy się uśmiechają i wszyscy są szczęśliwi. I ja też. Wszystko jest takie, jak być powinno. Oczywiście, bez dwóch zdań. Ślub w marcu, żeby była literka „r”. Nie, nie możemy czekać do czerwca. Nie dasz rady się wyrobić? O, jakże mi przykro, po prostu umieram z żałości. Przepraszam, muszę kończyć. – Komórka - dobra rzecz, ale nie mam ochoty teraz rozmawiać. Chcę iść na spacer. Nareszcie biała zima i powietrze ostre jak nóż. Otulam się puchową kurtką i długim, miękkim szalikiem – pamiątką po pewnej osobie. I wychodzę. Na szybach lodowe kwiaty, dzieci wrzeszczą i rzucają śnieżkami. Co za sielanka. Jakiś moher sunie wytrwale do świątyni, grupa wyrostków siedzi pod mostem i pije piwo (tak, a potem zasną, zamarzną i będzie tragedia), mija mnie jakiś facet. Bezczelnie łapie za rękę! Szamotanina. Już prawie krzyczę: paaali się(bo na nic innego ludzie nie reagują), gdy syczy przez zęby:
- Zamknij się, głupia...
Milknę i powoli podnoszę głowę – oczy mam pewno wytrzeszczone jak ryba. Ostre rysy, zmrużone brązowe oczy, kilkudniowy zarost. Kto...?
- I co teraz, Lu?
- Jak to... Ryśka?!
- Nie Ryśka. Teraz: Rysiek... – Uśmiecha się, choć spojrzenie ma ponure. – Już mam jaja. Co teraz zrobisz? Chcesz je wypróbować i pieprzyć się na całego?
- Ryśka, o Boże... – To dla mnie za dużo. Pociągam nosem. – Boże, Boże... - Już prawie słyszę, jak... ON mówi: ooo, proszę – ładnie mnie tak nazywać, czy coś w tym stylu. – Ryśka, chodź do mnie, proszę, porozmawiajmy...
- No, nie płacz, jesteś śliczna, moja Lu – mówi i całuje w czoło, jak starszy brat. – Żegnam, słońce. – Puszcza nadgarstek i rzuca się przed siebie.
- Ryśka! Ryśka! – wołam za nim, choć wiem, że nie wróci, uparty jak cholera. Co ona chciała mi udowodnić? Tłum gapiów przygląda się i dyskretnie wymienia – na pewno zjadliwe - uwagi.

Cóż robić? Wrócić do domu – cholernego domu - kran zepsuty, pajęczyna w kątach, pusto. Rzucam się na sofę; łzy zupełnie nieromantycznie spływają w stronę uszu.


koniec
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Pią 15:31, 20 Paź 2006    Temat postu:

Całkiem interesujące opowiadanie. Ciekawy pomysł, zwłaszcza Ryśka, która zmieniła się w Ryszarda^^ Błędów w pisowni nie zauważyłam, podobnie jak nie zauważyłam jakichkolwiek innych, z wyjątkiem tego:

Cytat:
Ale będę pisał, dzwonił, wszystko. A potem się z tobą ożenię, po studiach.
- Dzięki.


Być może to tylko osobiste odczucie, ale dla mnie to brzmi tak, jakby Lucyna dziękowała Markowi za to, że się z nią ożeni Wink

Ogólnie tekst jest naprawdę fajniusi. A w ogóle to już chyba wsponminałam, że masz talent do miniaturek? Jeśli nie, to teraz to stwierdzam Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blaidd
moderator byroniczny



Dołączył: 27 Lut 2006
Posty: 2429
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ra-setau

PostWysłany: Pią 16:00, 20 Paź 2006    Temat postu:

Cytat:
Blaidd(byłaś świetna!)

Oł, a dziękuje, dziękuję!
No. Mi się też podobało bardzo. Masz jakiś talencik do pisania femmeslashy. I to jeszcze takich po trosze angstów. Bo jest i smutek i pożądanie i miłość...

Od momentu, kiedy dowiedziałam się, że Ryśka to już Rysiek, zapomniałam o betowaniu, tylko przeczytałam, jak leciało. Zaskoczyłam się, nie ma co! Ile to musiało wymagać od Ryśki zaangażowania uczuciowego, o które Lucyna nawet jej nie podejrzewała...

Ładne, bardzo. Zapadające w pamięć.
(tuli)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:01, 20 Paź 2006    Temat postu:

Łoj, łoj, nie umiem pisać femmeslashy i najlepiej uświadamiam sobie to, czytając twoje teksty, Noe.
Melancholijnie mi się zrobiło - Ryśka=Rysiek zaskakujący, musiało jej/jemu na Lu naprawdę zależeć, ech...

Dlaczego coś, co można nazwać miłością, pojawia się tylko w opowiadaniach, książkach, filmach?... <żałość>

Podobało mi się, nawet bardzo, ech...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin