Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

KORZENIE OLCHY (Cz.1 i 2)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vassir
srebrnogrzywy bimbrowiec



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 528
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Cieni i Mgły.

PostWysłany: Czw 16:53, 12 Paź 2006    Temat postu: KORZENIE OLCHY (Cz.1 i 2)

1.
- Kto tu jest?!
Stał po kostki zanurzony w mętnej kałuży, cuchnącej niepospolicie zgnilizną organiczną. Rozejrzał się dookoła, ale poza moczarami, wątłymi olchami i własnym długim cieniem nie zauważył niczego podejrzanego. Niczego, co mogłoby wydać przed chwilą to żałosne i przeciągłe wycie. A czy to w ogóle mógł być wilczy skowyt? Może to odezwał się nur, albo… żuraw? Czy żurawie mają tu miejsca lęgowe?... – zastanowił się.
Bagna, wszędzie bagna…
Bagna?
Dopiero wtedy w pełni dotarło do Michała, w jakim zakazanym miejscu stoi. Wielkimi ze strachu oczami, powoli ponownie zlustrował otoczenie. Zrozumiał, że otaczają go zewsząd rozległe trzęsawiska, niebezpieczne pustkowie oddalone od najbliższej osady o jakieś trzydzieści kilometrów…
- O w mordę! – zaklął.
Złapał się za kędzierzawe włosy i spróbował przypomnieć sobie jak wdepnął w to bagno. Nie było to w jego przypadku ani łatwe, ani możliwe, bo tuż przed wyruszeniem w te rejony zatankował w siebie ładnych kilka kufli piwa… Teraz ogarnęła go dzika furia i miał ochotę dać sobie za to w twarz, żeby aż zaklaskało.
Złość na siebie samego szybko mu jednak minęła.
Bo – gdyby problemy skończyły się tylko na tym, może jeszcze obrałby jakąś drogę ewakuacyjną (prawdopodobnie na pięcie zrobiłby po prostu w tył zwrot), ale tu na dodatek… Aaaaach!!! Już zapadał zmierzch!
Niebo nie było już pastelowo niebieskie, ale granatowe, a słońce skryło się za chmurami. Jego promienie pomalowały cumulusy na estetyczne kolory różu, czerwieni i pomarańczy.
Pomiędzy pniami gnijących olch, sitowia i rzadkich traw wiły się wstęgami mleczne opary.
Chłodny wiatr z północy strząsnął z gałęzi drzew pomarszczone liście.
I wszystko wskazywało na to, że Michał będzie musiał zostać tu na noc.


2.
- Nie! Głosicieli wiary w dyrdymały nie wpuszczam, wynocha!
Trzasnęły drzwi. Gdyby Michał nie cofnął się w porę, jego twarz byłaby skrócona o nos.
- Ale ja nie jestem Michałem z zakonu Michaelitów Bose Stopy! – krzyknął zmęczony – Po prostu, mam na imię Michał… Z domu Kruczygnat…
Cisza.
Michał poczuł się jak najgorszy z najgorszych domokrążców, na widok których wszyscy zamykają drzwi i okna swojego domu i udają, że nie istnieją.
Spojrzał na zegarek i rozeźlony spostrzegł, że od ponad godziny próbuje bezskutecznie wprosić się do czyjegoś mieszkania. Zdesperowany, skłamał:
- Pracuję dla uzdrowicielek z doliny Salamandry Złotej. Przysłały mnie tutaj po gałązkę olchy… Bo tutejsze olchy, widzi pani, mają takie właściwości, że…
Drzwi ponownie się otworzyły. Nie naoliwione zawiasy jęknęły przeciągle.
Starsza pani stanęła w progu.
- O olchę panu chodzi? Purpurowokorzenną? – spytała, a na jej twarzy odmalował się wyraz całkowitego zdziwienia – Panie, od razy trza było gadać! Właź żesz, nie stój tak w progu, jeszcze kto powie, żem niegościnna…
- Dziękuję…
Michał pozwolił wprowadzić się do niskiej izby, gdzie starsza pani o wyglądzie baby jagi, zgarbionej suchej, pomarszczonej, posadziła go na rozchwianym taborecie.
Zaparzyła mu herbaty różanej i dała na talerzyku ciasteczka w kształcie waginy, pachnące cynamonem.
- No, więc jesteś od siostrzyczek z Salamandry, tak? – zagadnęła.
Michał z niejakim trudem oderwał wzrok od ciasteczek.
- Eee… a tak! Jestem, proszę pani. Siostra przełożona wysłała mnie tutaj po gałązkę olchy. Podobno wywar koi nawet największe oparzenia skóry.
Baba jaga zaśmiała się. Michał zdążył zauważyć, że z jej dziąseł nie zwisają już zęby.
- Ale co to za farmazony! Nie, nie, nie! Ran takich olcha nie rusza. Ona duszę leczy, nie ciało, duszę, panie, o, to co masz pod skórą! – wskazującym palcem ukłuła Michała w pierś – Na Mokradłach Obłędy znajdziesz ją.
- A jak rozpoznam?
- A na to potrzeba czystego serca, mój panie. Jak kto ma takie, to ułamie gałązkę i drzewu nic nie będzie.
- No jasne – mruknął – Ale jak ono wygląda? Jak zwykła olcha, czy może się świeci, nie wiem, w ciemnościach na seledynowo…?
Baba znowu się roześmiała.
- Panie, jakiś ty głupi! Eh, miastowy, widać od razu… Nie tylko złoto się świeci! Najlichsze i najmniejsze z wszystkich olch, będzie tą Purpurowokorzenną.
- Ach, no tak, tak też myślałem, tylko wie pani, zmęczenie trochę mi klepki w mózgu poprzestawiało… – odparł, tłumiąc gniew.
- To pij herbatę, może ci coś przejaśni…
- Tak, herbata jest pyszna, jeszcze raz dziękuję.
- Ale nie ma za co, panie, coś pan!
- Oj, jest, jest, tylko pani mnie wpuściła.
- A bo chodzo tu tacy innowiercy, co to głoszą, że rychło świat się zawali, czy jak. Że na bagnach mieszka jakiś tam potwór, co wciąga ludzi i z duszy obdziera. Dasz pan wiarę? Niektórzy ględzą, że to olcha, ale to takie czorty jedne, co to wierzą, że białymi proszkami uleczą sobie ból duszy.
- Ma pani na myśli narkotyki?
- A skąd! Żadne takie, mówią, że to Marysia, ale jaszcze nie wiem, która baba ze wsi robi ten proszek. Znam tylko dwie Marychny, ale one to porządne dziołchy.
- Ach… teraz rozumiem dlaczego wszyscy zamykali przede mną drzwi… - zerknął przelotnie na ciasteczka – No, to w takim razie… Muszę już iść. Dziękuję za gościnę.


3.
Ciasteczka w kształcie waginy, które nie pachniały już cynamonem, stanowiły jego kolację.
Cieszył się, że baba jaga wcisnęła mu je w torebeczce do ręki, jako podziękę za krótką rozmowę. Teraz – gdy błądził po bagnach, przynajmniej nie był głody.
Wiatr z północy przyniósł ze sobą wyraźne ochłodzenie – z mętnych stawów i gleby podniosła się gęsta mgła. Otuliła Michała lodowatym płaszczem, dlatego trząsł się cały z zimna. Szczeki latały mu tak bardzo, że właściwie wcale nie musiał gryźć słodyczy.
Nie widział niczego w ciemnościach i we mgle. Widoczność spadła do dwóch metrów, a i tak często potykał się o kamienie, wystające gałęzie, nierówności terenu. W pewnym momencie pośliznął się i zarył twarzą w błocku. Wstał natychmiast, ale potem długo szukał po omacku torby, która zsunęła mu się z ramienia.
- Gdzie jest ta pieprzona ścieżka?! – zawył rozwścieczony.
Wilgoć wisząca w powietrzu zdusiła echo jego krzyku.
Na krótką chwilę przycichły żaby koncertujące erotyczne ballady i świerszcze, grające na skrzydełkach dla kochanek.
Pamiętał, że szedł ze wsi na mokradła wąska dróżką, krętą i piaszczystą. Teraz nie było ani jej, ani chociażby piasku. Konkluzja była prosta. Michał po prostu zabłądził. Nie wiedział czy dobrze idzie, czy na zachód, czy na wschód, a może kręcił się w kółko… Nic, kompletnie nic.
Wędrował tak już trzy godziny, stróżki zimnego potu spływały mu po czole i plecach. Chociaż bolały już go stopy, szedł dalej.
Nie ciemności go przerażały.
Nie chłód, narastający z każdą upływającą godziną.
Czuł się osaczony przez mgłę. Napierała na niego, dotykała, patrzyła. Śmiało mógł powiedzieć, że gdyby bagno miało oczy i palce, to wyglądałyby one niczym gęste opary, lepkie i cuchnące.
I jeszcze ten skowyt brzmiący gdzieś w oddali… Nie, to nie mogły być nury. Nie sądził też, by tak piękne ptaki jak żurawie mogły mieszkać na tym brunatnym, śmierdzącym jak kloaka zadupiu. I nie był to też wilk, o nie!
Wyobraźnia podsunęła mu więc obraz istoty dwunożnej, o skórze pomarszczonej i szarej jak ugotowany żołądek krowi. Istoty, która kiedyś nazywała się Piotr, albo Zenon, albo Anna… teraz zdegenerowanej. Istoty, którą kierują jedynie prymitywne popędy… znaleźć jedzenie, żeby przeżyć, wypróżnić się, schować w kryjówce… A ta istota, tak jak on, też kiedyś zabłądziła na bagnach, też szukała drogi powrotnej, wreszcie zdziczała, wreszcie… och, mój Boże, wreszcie umarła jako człowiek i została tylko zwierzęciem… Szukającym żarcia. Jakiegokolwiek. Mięsa, mięsa…
Stop! – zacisnął powieki, żeby wymazać z umysłu wizję stworzenia. Przeszły go dreszcze.
Przeciągłe wycie gdzieś w głębi mokradeł zagłuszyło żaby i świerszcze.
Michał zatrzymał się i znieruchomiał.
Serce waliło mu w piersiach jak oszalałe.

4.
Michał był poddanym… a właściwie niewolnikiem lorda Szarleja Iskrzyckiego, bogatego właściciela dóbr ziemskich, zamczyska i kilku nieruchomości w miasteczku Wielopole Wronie.
Słusznie uważano go za człowieka brutalnego, zimnego i chytrego. Niewielu jednak wiedziało, że lord Iskrzycki, odziedziczył oprócz charakteru po dziadach pradziadach również książki zawierające wiedzę tajemną. Śmiało można tu stwierdzić, że mężczyzna był też czarnoksiężnikiem. I to nie byle jakim, zresztą. Znał się doskonale na klątwach i zaklęciach, na magii erotycznej, na demonologii, w jednym paluszku miał kryptozoologię. Znał się na botanice, w ogrodzie hodował trujące gatunki roślin takich jak blekot, zimowit jesienny czy złotokap.
A pewnego dnia, uznał, że jedyna rzecz, która pozostała poza jego zasięgiem, to możliwość sporządzenia eliksiru młodości.
Potrzebował w tym celu gałęzi olchy.
Wysłał więc Michała do wsi Nadbagnie.
Michał, chcąc nie chcąc, rozkaz wypełnić musiał, dlatego osiodłał konia i popędził w wyznaczone miejsce. Podróż zajęła mu blisko tydzień. Po spotkaniu z babą jagą, kupił w jedynym okolicznym sklepiku zgrzewkę piwa i pożegnał swoją rudą klacz w płatnej stajni.
Wyruszył w stronę bagien o świcie. Był przekonany, że szybko znajdzie najlichszą i najmniejszą ze wszystkich olch tę właściwą, poucina jej co trzeba i jeszcze przed porą na kolację przy świecach, wróci do Nadbagnia.
I teraz, kiedy tkwił uwięziony w smrodzi, ciemnościach i błocie, zrozumiał, jaki był głupi.

5.
Minęła pierwsza, straszna noc.
Dzień wstał cichy i chłodny, zastał Michała skulonego pomiędzy dwoma omszałymi głazami.
Na kikutach martwych drzew porozsiadały się kruki i wrony, obserwowały prześlizgujące w trawie żmije.
Wstań, wstań!- wiatr niósł ze sobą cichy szept – Jesteś już blisko celu, nie możesz się poddawać!
- Gówno prawda – warknął w odpowiedzi Michał – Jestem tak samo daleko od wsi jak wczoraj wieczorem.
Mimo wszystko podniósł się z ziemi. Trzasnęły mu kości w stawach, kiedy rozciągnął mięśnie. Ziewnął, przeczesał palcami włosy. Wytrzepał z nich szczypawkę. Zdeptał ją obcasem jak papierosa.
- Ja tu nie zdechnę, słyszysz! – zwrócił się do miazgi – Po moim trupie, kurde mać.
Przez chwilę powtarzał w myślach bezsensownie mać, a gdy maci zrobiło się już zbyt dużo, Michał splunął treściwie na trawę i odszedł.
Nie wiedział w która stronę ma się kierować – po prostu stawiał krok za krokiem, odganiał się od insektów i nucił pod nosem:
- „Ojciec trzyma teraz dziecko mocno
Napiera na nie bardzo
Nie zauważył tego bezdechu
Przecież strach nie zna łaski
Tak ojciec ramieniem
Wycisnął duszę z dziecka…
Ta usiadła na wietrze i śpiewa
Chodź tu, pozostań tu
Będziemy dla Ciebie dobrzy
Chodź tu, pozostań tu
Będziemy Tobie braćmi!”…
Nagle zamilkł.


Ostatnio zmieniony przez Vassir dnia Pią 13:44, 17 Lis 2006, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Czw 18:23, 12 Paź 2006    Temat postu:

Śliczny, pełen tajemniczości i magii tekst. Zauroczył mnie absolutnie i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy Smile Plosiem, plosiem, nie każ mi czekać długo, Vassirko!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vassir
srebrnogrzywy bimbrowiec



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 528
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Cieni i Mgły.

PostWysłany: Pon 12:57, 16 Paź 2006    Temat postu: ORZENIE OLCHY (cz.2)

Wciąż miał otwarte usta, a słowo: „chodź” tkwiło mu na koniuszku języka, ale nie był w stanie go wypowiedzieć.
Patrzył na zatopione w bagnie cmentarzysko, na leżące na mchu krzyże, na płyty nagrobne rozsadzone od wewnątrz wilgocią, grzybami i pleśnią.
Stał wśród grobów.
Sądząc ze stopnia zdegradowania, nekropolia mogła liczyć sobie kilka, a może kilkanaście dziesiątków lat. Daty na kamiennych tabliczkach zatarł czas.
Michał przekrzywił głowę.
- Och… żesz… Jak powiem o tym Iskrzyckiemu, to może wreszcie da mi wolne?
- Pan tu do kogoś z rodziny?
Aż podskoczył ze strachu. Odwrócił się na pięcie i potknął o kamień. Zamachał rozpaczliwie rękami, ale nie złapał równowagi – jak kłoda runął na grób i strącił z niego czarną świecę.
Wrzeszczał jakiś czas, dopóki nie pojął, że ten, który tak go przeraził, w istocie nie był jakimś trupem ani upiorem, tylko skulonym staruszkiem z siwą brodą i kijem ściskanym w ręce. Krzyk jego przeszedł w długi jęk, potem w histeryczny śmiech.
Staruszek zaczął mamlać w ustach najpewniej przeprosiny, ale Michał nie dał mu dojść do słowa:
- Dziadku mój, kochany, z nieba mi spadłeś!
- Niestety nie zwykłem skakać tak wysoko.
- Dziadku, nie uwierzysz… -ciągnął Michał – Od wczoraj włóczę się po tych bagnach, a tu ani jednej żywej duszy nie ma, ani ścieżynki, ścieżyneczki najmniejszej do Nadbagnia prowadzącej, nic, tylko błocko wszędzie i wrony i kikuty drzew… A tu dziadka spotykam!
Staruszek zastanowił się.
- No cóż, jeśli spodziewałeś się, że spotkasz tu kogoś żywego, to najwidoczniej nie wiedziałeś zbyt dużo o tym miejscu… wnuczku – dodał kąśliwie.
Michał machnął ręka i wstał. Otrzepał ubranie, położył staruszkowi dłoń na ramieniu. Uśmiechnął się do niego ciepło.
- Nie ważne. Powiedz mi jak mogę wrócić do wsi. Którędy mam iść?
- A dlaczego mnie o to pytasz?
- Bo chyba jesteś ze wsi, no nie?
- Dlaczego myślisz, że jestem ze wsi?
- A. Więc z okolic?
- Tak. Mieszkam… o tam.
Wskazał ręką w lewo.
Michał odwrócił się i zobaczył tylko bramę cmentarną, studnię, kaplicę, a dalej bagna.
- Skąd? – dopytywał się.
- No, tam gdzie palcem wskazuję.
- Chyba nie mieszka pan w kaplicy…
- Każdy dach jest dobry, o ile nie ma dziur.
Michał wsadził dłoń do kieszeni.
- Nie ważne. Jak mam się wydostać z tych cholernych trzęsawisk?
- A dlaczego mnie o to pytasz?
- Bo tu mieszkasz! – krzyknął wytrącony z równowagi.
- Właśnie. Mieszkam tutaj, a nie we wsi.
Radość Michała przemieniła się w rozpacz.
- To znaczy… t-to znaczy, że…
- Nie pomogę ci, chłopcze. Wracaj skąd wróciłeś. Jeśli ci pisane, odnajdziesz to, po coś tu przyszedł i trafisz do Nadbagnia. A jeśli nie… zamieszkasz tu razem ze mną. Nie sądzisz, że we dwóch zawsze raźniej jest pilnować cmentarza?

6.
Trafił do lorda Iskrzyckiego, kiedy miał trzynaście lat.
Szybko zrozumiał, że wszystkie próby ucieczki, które podjął i które ma zamiar podjąć, są z góry skazane na niepowodzenie. Jego pan miał wytresowane chimery, które uciekinierów z powrotem przywlekały do zamczyska. Czyniły tak trzy razy. Za czwartym, rozszarpywały głupca. Rozmiażdżone czaszki przynosiły i kładły lordowi u stóp.
Pogodził się więc z tym, że musi zapracować na kromkę chleba i wodę, że dzieli łóżko że szczurami, że nie jest już wolny, ale zniewolony, jak pies, jak nędzny kundel. Nawet chimery miały więcej swobody, a przecież były tylko zwierzętami…
Dopiero z czasem, gdy zmądrzał, Michał zrozumiał, że dopóki będzie nienawidzić swego pana, dopóki będzie go unikał, dopóty jego egzystencja w żaden sposób się nie poprawi. Zaczął więc schlebiać Szarlejowi, okazywać mu szacunek i bezwzględne posłuszeństwo… i został odpowiednio nagrodzony.
Własny pokój, ciepłe łóżko, herbata, czasem jakaś kość z pańskiego stołu.
Tylko jedna myśl mu po nocach nie dawała spać…
Zdradziłem siebie samego.
Kłaniał się przed człowiekiem, którego nienawidził, który pozbawił go wolności.
Michał pamiętał o przysiędze, którą sobie złożył w dniu zniewolenia… Powiedział sobie: zawsze będę sobą, pomimo wszystko, nie okłamię się i nikt mnie nie złamie.
A gdy obchodził w swoim pokoju osiemnaście lat, nie wiedział już kim tak naprawdę jest.
I nie chciał tego wiedzieć.
Powodziło mu się coraz lepiej, zyskiwał zaufanie Iskrzyckiego. Mógł liczyć na jego łaskę. Nie był już jakimś śmierdzącym, ubranym w łachmany niewolnikiem, ale pracownikiem, odbierającym co miesiąc wynagrodzenie za wykonaną pracę. Zapłatą były dziwki, nauka, alkohol, papierosy. Pomagał czasami lordowi w pracowni jako asystent, stąd wiedział o jego księgach czarnej magii.
Gorąca nienawiść zgasła w Michale, ostygła jak skóra umrzyka, a na jej miejscu – by zapełnić powstałą i bezsensowną pustkę – pojawiła się fascynacja Iskrzyckim. Jego manierami, osobowością, zainteresowaniami.
Chyba w tym okresie przyśniła mu się matka.
Powiedziała mu, że w chwili, kiedy odzyska wolność, a mimo wszystko, nie będzie jej chciał, umrze w nim resztka ludzkiej duszy…



7.
I był teraz bardziej wolny, niż kiedykolwiek przedtem, a mimo wszystko pragnął wrócić do Nadbagnia, wsiąść na konia i skryć się w cieniu swojego pana.
- I czy to jest złe? – zapytał siebie samego, po trzech dniach pobytu na bagnach – Czy ja jestem zły? Skoro już nie mam duszy, wszystko mi jedno.
Machnął ręką, zatoczył się, zaklął siarczyście.
W głowie kręciło mu się z głodu. Ze zmęczenia czuł się tak, jakby jego ciało stało się watą. Spał z otwartymi oczami i śnił, że istoty, będące niegdyś Piotrami, albo Zenonami, albo Annami podchodziły do niego wolnym, rozchwianym krokiem. Wyciągały w jego stronę ręce. Z ust płynęła im ślina i krew.
- Po moim trupie, słyszycie, ścierwa?! – wrzeszczał za każdym razem, kiedy usłyszał w oddali nieludzki i niezwierzęcy skowyt bólu – Nie dostaniecie mnie żywego!
Szedł przed siebie, noga za nogą, stopa za stopą. Raz, dwa, raz, dwa. Za tą kałużą następna, za tą olchą kolejna, za tym bagnem bagna i bagna i wciąż bagna, pustkowie za pustkowiem, cisza w ciszy, mgła okrywająca mgłę, ziemia brunatna, kamień czarny, obok smolisty, dalej kruczy, z lewej atramentowy… Na górze niebo błękitne, niebieskie, granatowe, chmura przy chmurze, odór w odorze, mucha, muchy, komar, komary, i ciągle to samo, wolność obrzydliwa, która niczego nie daje. Pieprzyć ją!
Potknął się o wystający z ziemi, purpurowy korzeń.
Upadł.
Wtulił twarz w glinę.
Ja umrę? – pomyślał.
Smutno mu się zrobiło. Miał dwadzieścia pięć lat, marzenia… przyszłość, ochotę przelecieć jeszcze kilka dziwek z miasta… Nie mógł tak skończyć, to nie możliwe, absurdalne, kurde mać, mać, mać!!!
Dlaczego?
Uniósł głowę, popatrzył na szarą olchę.
- Bo nie mam już duszy? Bo nie jestem wolny, dlatego? A przecież nie wolność jest najważniejsza, słyszysz mnie?! – krzyknął wściekły – To szczęście! Szczęście, mamo! A szczęście jest wtedy, gdy nie ma nieszczęścia! I ja go nie miałem, dociera to do ciebie? Sprzedałaś mnie! Suko, pieniądze były ważniejsze dla ciebie niż syn!!! Do diabła z tobą!
Czego ode mnie chcesz, człowieku? – wiatr potrącił gałęziami olchy – Jestem tylko drzewem.


8.
- Panie, mam pięcioro dzieci na utrzymaniu!
Michał wiedział, ze łzy mamy to niedobry znak, dlatego uciekł w kąt izby i zajął się patykiem. Udawał, że nic nie słyszy. Najważniejsze było pokonanie krzesła przy pomocy miecza ze stali.
Stojący na progu wysoki mężczyzna ubrany w długi, czarny płaszcz, prychnął pogardliwie.
- A cóż mnie to może obchodzić, Wać pani? Zamieszkuje pani na terenie mojej posiadłości, a muszę przypomnieć, że podpisywała ze mną umowę dzierżawczą. Nie zapłaciła mi Wać mość ani za grudzień, ani za listopad, październik, o wrześniu i sierpniu nawet nie wspomnę… Więc co? Zamieszkujemy ten dom na dziko?
- Panie wielmożny, mąż mi zmarł, na polowaniu niedźwiedź go poturbował… na śmierć. Jak mam wyżywić piątkę dzieci i zapłacić podatek za marnych dwieście denarów? Zimno mam w izbie, na opał mnie nie stać, córka ma temperaturę, syn najmłodszy kaszle, jakby mu suchoty dokuczały…
- Może trzeba było tyle dzieci nie robić? – odparł na to niewzruszony wysoki mężczyzna, po czym kontynuował – Nie obchodzą mnie wasze problemy, Wać pani. Umowa to umowa, a jak się pani nie podoba, proponuję spakować bagaże, wziąć szczenięta pod pachę i wynieść się ze wsi.
- Pan serca nie ma! – jęknęła kobieta – A gdzie ja pójdę?
- To już nie mój problem. Daję pani czas do jutra.
- Do jutra?! Ale jak ja zdobędę dwa tysiące denarów? Panie, litości!
- Pani głucha, czy głupia jest? Mówię, że na jutro i basta! Reszta mnie NIE OBCHODZI!
Cofnął się w progu, by wyjść, ale kobieta padła na kolana i ucapiła się płaszcza mężczyzny.
- Panie, błagam na duchy naszych przodków, na studnie głębokie, na ziemię cmentarną, na krew brzemiennej, na pióra kruka i lelka, panie okaż serce! Ja zapłacę, choćby ciałem, tylko nie wyrzucaj mnie i dzieci z tej izby!
Mężczyzna wyrwał płaszcz z uścisku kobiety. Pochylił się nad nią, błysnęły złote zęby.
- Zrobisz wszystko? – syknął.
- Tak, tak, tak!
- Możesz mi zapłacić. Daj mi jednego ze swoich szczeniaków, żeby czyścił moje buty i ubikację, a daruję ci wszystkie długi. Co ty na to, kobieto? Zrobisz to?
- Panie…
- Tak, czy nie?!

9.
- To ty? – szepnął.
Jestem tylko drzewem – zaszumiała olcha – Czego ode mnie chcesz? Dlaczego mnie przygniatasz?
Dźwignął się na kolana i zobaczył powyginane, purpurowe korzenie, na których przed chwilą leżał. Patrzył na nie jak urzeczony, mino, że wyglądały jak żyły.
- Szukałem cię… - wykrztusił, a do oczu napłynęły mu łzy. Gardło ścisnęło wzruszenie, nie mógł wypowiedzieć więcej słów. Teraz, kiedy już stracił nadzieję, że nie powróci do Nadbagnia, do Iskrzyckiego, nagle odnalazł olchę, tę Olchę purpurowokorzenną… Po trzech dniach poszukiwania… po trzech dniach tułaczki…
Znalazł…
- Przepraszam – wykrztusił, połykając łzy – Nie chciałem…
Odejdź.
- Nie odejdę. Starzec z cmentarza powiedział mi, że jeśli los pozwoli, odnajdę to, po co tu przyszedłem i wrócę do Nadbagnia.
Olcha zaszumiała głośniej.
Człowieczku mały, a wiesz, po co tu przybyłeś? Wiesz co posiadasz? Wyjmij to, co masz w kieszeniach. Połóż to u podstawy mojego pnia i powiedz, czy chcesz złamać mi gałęzie!
Michał wsadził dłonie do kieszeni. Nie miał w nich niczego, oprócz kilku złotych monet, tutaj bezużytecznych, okruszki ciasteczek, dokument.
Pergamin, przesiąknięty magią.
Wyjął go, wyprostował.
Akt notarialny, stwierdzający, że Michał Kruczygnat należy prawnie do lorda Szarleja Iskrzyckiego.
Musiał nosić go ze sobą zawsze i wszędzie, a gdyby go upuścił, zniszczył, pan wiedziałby o tym natychmiast.
Tutaj to nie miało już znaczenia.
Pergamin opadł na ziemię.
Michał spojrzał na olchę.
- Chcę twoich gałęzi.
Jesteś już wolny, wcale ich nie potrzebujesz. Dałam ci to, czego najbardziej pragnąłeś.
- Gówno prawda!!! Nie wiesz czego chcę! Jesteś tylko drzewem, drzewem, drewnem! Połamię ci gałęzie, wyrwę cię z korzeniami, jeśli będę musiał, ale wrócę do mojego pana, słyszysz? Wrócę do tego, co znam, do tego, co jest moim życiem! Jako wolny człowiek, z własnej, nie przymuszonej woli I nikt mnie przed tym nie powstrzyma, NIKT!
Nastało milczenie.
Olcha szumiała tylko niezrozumiale, a gdy minęło kilka minut, Michał zaśmiał się szorstko. Otarł z policzka łzy, czknął.
- Naprawdę jesteś tylko drzewem i niewiele możesz zrobić.
Wyciągnął rękę.
Olcha nie odsunęła się, przeciwnie, nachyliła, wysunęła gałązki, szukając jego dłoni.
Nie reagowała ucieczkę. Zachowanie jej kompletnie zaskoczyło Michała, dlatego zawahał się. Gałązki dotknęły jego palców, najpierw nieśmiało, cofnęły się, by po chwili opleść wokół nich jak wąż. Absurdem wydała mu się możliwość, że olcha szuka jego dotyku. Ale ruchy jej właśnie na to wskazywały – gałązki wyginały się zalotnie, ocierały o jego skórę, z jakąś lubieżnością, z oddaniem. Odwzajemnił dotyk. Uśmiechnął się do olchy, podszedł bliżej do jej pnia.
Jesteś niewolnikiem samego siebie – szepnęła mu do ucha olcha, oplatając gałęzie wokół jego ramion, głaszcząc i tuląc do siebie – Byli tacy przed tobą, którzy chcieli połamać mi gałązki, bo nie szukali pomocy, tylko zysku. A teraz skamlą i proszą o pomoc, głupi ludzie!
Michał zorientował się w zagrożeniu zbyt późno. Chciał wyrwać rękę, ale olcha była od niego silniejsza.
- Co ty robisz?! Puszczaj! – zaprotestował. Szarpał się, krzyczał, ale drzewo powaliło go na ziemię.
Chcesz ukojenia duszy? – szepnęło zalotnie.
- Nie mam duszy!
Więc ja nie dam ci połamać własnej.
Leżał na wilgotnej, błotnistej ziemi, patrzył na niebo, ołowiane niebo i na gałęzie górujące nad nim. Gałęzie pochylały się, wykrzywiały, zmieniły swą barwę z szarej na purpurową, jakby zaczęła płynąć w nich krew. Położyły się na nim, owinęły wokół, znieruchomiały.
Czuł ich ciepło, delikatne drżenie.
Odwrócił głowę i zobaczył, że ziemia zaczęła pękać jak ciasto, a spod niej wydostały się korzenie. Najpierw dwa, potem kilka, kilkanaście. Ocierały się o siebie, ślizgały. Wyciągnęły się w stronę jego głowy. Jak purpurowe węże, przypełzły, naprężyły się.
Michał patrzył na nie szeroko otwartymi oczami.
Nie, nie, proszę, tylko nie to… - błagał, ale z gardła wydobył się tylko nieludzki skowyt.
Korzenie wśliznęły się na jego twarz. Delikatnie otarły o wargi, w dziwnej formie pocałunku. Pocałunku olchy.
Potem wtargnęły do ust Michała.

KONIEC
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Pon 13:30, 16 Paź 2006    Temat postu:

Genialne, genialne i jeszcze raz genialne! Fantastyczne zakończenie. Kilka perełek, które szczególnie zwróciły moją uwagę:

Cytat:
Patrzył na zatopione w bagnie cmentarzysko, na leżące na mchu krzyże, na płyty nagrobne rozsadzone od wewnątrz wilgocią, grzybami i pleśnią.
Stał wśród grobów.


Lubiem takie opisy ^^

Cytat:
Wrzeszczał jakiś czas, dopóki nie pojął, że ten, który tak go przeraził, w istocie nie był jakimś trupem ani upiorem, tylko skulonym staruszkiem z siwą brodą i kijem ściskanym w ręce. Krzyk jego przeszedł w długi jęk, potem w histeryczny śmiech.


Wyobraziwszy to sobie sama zaczęłam się śmiać Very Happy

Cytat:
Nie, nie, proszę, tylko nie to… - błagał, ale z gardła wydobył się tylko nieludzki skowyt.
Korzenie wśliznęły się na jego twarz. Delikatnie otarły o wargi, w dziwnej formie pocałunku. Pocałunku olchy.
Potem wtargnęły do ust Michała.


Mocne.

Błędów specjalnych nie zauważyłam, z wyjątkiem

Cytat:
Nie reagowała ucieczkę.

- powinno być ucieczką of kors. I Waćpani chyba pisze się razem, chociaż głowy sobie nie dam uciąć.

Ogólnie rzecz biorąc - kongratulejszyn stokrotne!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blaidd
moderator byroniczny



Dołączył: 27 Lut 2006
Posty: 2429
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ra-setau

PostWysłany: Czw 13:23, 19 Paź 2006    Temat postu:

Łaaaaa! Siestra - cudowne, cudowne! Dżizas, no cudne!
Niby fantasy, ale nie takie, które mi zbytnio do gustu nie przypada. Takie za to, które łączy się jakoś z nami, Polakami. Słowiańskie, pełne wiejskich tradycji i zabobonów. Uwielbiam takie rzeczy i niech mi Wen dopomoże, żeby ich było więcej w Instynkcie, bo między innymi na tym ma on polegać.
Piękne nazwy własne, szczególnie Wielopole Wronie mi się spodobało. [Jakie to polskie, jak pięknie polskie!]

W części I jest cosik takiego:
Cytat:
Złapał się za kędzierzawe włosy i spróbował przypomnieć sobie jak wdepnął w to bagno.

- przed tym jest opis bagna i wtedy zacytowane zdanie, a dokładniej ten potoczny zwrot ('wdepnąć w bagno') jest zbyt dosłowny. Może właśnie dopisać do tego "- dosłownie" przed kropką. Albo zmienić na inne wyrażenie, z takim samym sensem, ale bez "bagna".

Coś tam gdzieś jeszcze było, ale nie mogę teraz znaleźć.
Za to pereł jest stokroć więcej!
Począwszy od nastroju, o którym napisałam na początku, przez postać Michała, po dialogi. Ten z babą - nieźle się uśmiałam:
Cytat:
- Tak, herbata jest pyszna, jeszcze raz dziękuję.
- Ale nie ma za co, panie, coś pan!

[Przy okazji, ja też uważam, że kiedy ktoś dziękuje, to zawsze ma za co dziękować i nie mozna mówić: "nie ma za co". Bo dla tego, kto dziękuje, zawsze jest za co, w końcu po to dziękuje, żeby uświadomić, że to było dla niego ważne... Coś mi nieskładnie to wyszło...]
Cytat:
- Ma pani na myśli narkotyki?
- A skąd! Żadne takie, mówią, że to Marysia, ale jaszcze nie wiem...

- geniusz błyszczy Laughing !

Ten kawałek, który zacytowała Kira, ten kiedy Michał zorientował się, że jest na nekropoli, też mi się podoba. W filmie (czyli tak, jak sobie to wyobraziłam) wyglądałoby to pewnie tak, że najpierw byłoby zbliżenie na twarz Michała od przodu i jego zdumioną, przerażoną minę, później byłyby jego plecy i ruch w górę i oddalający się, tak żeby w końcu objąć cały plan z Michałem od tyłu na pierwszym planie i od góry. Albo byłoby wtedy cicho, albo w tle leciałaby cicha, niepokojąca muzyczka, która w chwili tego "Stał wśród grobów", czyli momentu objęcia kadrem pełnego planu, zanikłaby do ciszy, albo cichego, niskiego, krótkiego uderzenia, na przykład bębna. Tak.
Drugi cytat Kiry, ten o histerycznym śmiechu wypływającym, z przeraźliwego krzyku, też bardzo mi się podobał. Jest taki... prawdopodobny, żywy bardzo.

I jeszcze coś z gatunku żywości przekazu, jego prawdziwości i prawdopodobieństwie zajścia:
Cytat:
Olcha szumiała tylko niezrozumiale, a gdy minęło kilka minut, Michał zaśmiał się szorstko. Otarł z policzka łzy, czknął.

- tak, właśnie to. Takie szczegóły dodają niesamowitego przekonania, że patrzy się na prawdziwego człowieka.

A, znalazłam to, co mi nie pasowało:
Cytat:
Przez chwilę powtarzał w myślach bezsensownie mać, a gdy maci zrobiło się już zbyt dużo, Michał splunął treściwie na trawę i odszedł.

- albo pierwsze 'mać' włożyć w cudzysłów, bo to tak jakby cytat z jego wypowiedzi, albo napisać raczej:
Przez chwilę bezsensownie powtarzał w myślach ostatnie słowo, a gdy wreszcie mu się to znudziło...

Ha, nazwisko pana Iskrzyckiego też łączy Korzenie olchy z Instynktem Wink. Cóż za nazwisko, no nie?
Mnóstwo szczegółów wskazuje na błyskotliwość w pisaniu, choćby to o 'latających szczękach', dzięki którym Michał nie musiał nawet gryźć ciastek.
O, właśnie - ten czający się, słowiański erotyczny nastrój... Ślicznie.

Kurczę, jeszcze coś miałam napisać...

No, koniec i pierwszej i drugiej części jest świetny!
Rozmowa matki Michała z Iskrzyckim - cudna. Szczególnie to zaklinanie.

Jak sobie coś jeszcze przypomnę, to dopiszę.
Chylę główkę!

E:
Aaaa, już wiem, co miałam napisać! Czy przypadkiem na blogu nie było kiedyś tekstu Pocałunek olchy bodajże? Też był świetny.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin