Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Umbria

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vassir
srebrnogrzywy bimbrowiec



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 528
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Cieni i Mgły.

PostWysłany: Pią 11:43, 15 Gru 2006    Temat postu: Umbria

Zdecydowałam się wkleić... tę opowieść, baśń właściwue, dzięku Remuskowi.

1.
W knajpie „Krypta” zwyczajowo dochodziło do wszelakich burd, kłótni, niewyjaśnionych bliżej zgonów, gwałtów i innych mniej lub bardziej pospolitych przestępstw. Dlatego „Krypta”, co zrozumiałe, cieszyła się złą sławą. A ponieważ budynek, w którym się mieściła, stał na głębokich peryferiach niedużego miasta Dzikogród, stróże prawa, nowocześnie ostatnimi czasy nazywani policjantami, nie mieli tam większych wpływów.
Popijając piwo, rum, czy wódkę żubrówkę, przy ladzie można było spotkać zarówno morderców, jak i koniokradów, złodziei, oszustów, dziwki i… Szczególnym miejscem knajpy była piwnica. Tam też zwykły dziać się zagadkowe rzeczy…
Nie znalazłszy swojego nauczyciela w Czarnej Wieży, Myrra Rete przyszedł do knajpy, właściwie do piwnicy, gdzie dla nauczyciela, hieny cmentarne pozyskiwały potencjalne ofiary (potem wykorzystywane do eksperymentów neoromantycznych). W miejscu tym poznał Szarleja Iskrzyckiego, jego późniejszego nauczyciela. Piwnice były bowiem miejscem spotkania także zwolenników zakazanych misteriów.
Zapadł już wieczór, kiedy Myrra zszedł do piwnic.
Jak zwykle przywitał go zapach starych mebli, rozkładających się w pomieszczeń ciał szczurów i myszy, półmrok. Nie musiał zapalać świeczników, by dostrzec wszystkie szczegóły – oswojony był z ciemnościami. Bez problemów dotarł pod odpowiednie drzwi, zapukał w umówiony sposób.
Otworzyła mu dziewczyna, czarownica, jeśli dobrze sobie przypominał, zajmowała się wróżeniem z ptasich wnętrzności. Skąpo ubrana (najwidoczniej świadczyła dzisiaj jeszcze inne usługi), popatrzyła na Aithera niechętnie.
- Co cię tu sprowadza? – warknęła.
- Sprawy, które najmniej powinny cię obchodzić, suko.
Cofnęła się w przejściu.
Myrra przeszedł obok czarownicy w stosownej odległości, nie chciał się o nią otrzeć. Napawała go obrzydzeniem, od kąt spotkali się pół roku temu.
Czarny sfinks – bo taką nazwę nosiło stowarzyszenie zrzeszające członków zajmujących się praktykowaniem czarnej magii, tego wieczora było niezwykle puste… W najciemniejszym koncie siedziały trzy wiedźmy z Kotliny Trzech Dębów, ubrane w długie płaszcze poprzetykane kruczymi piórami, dalej morderca na usługach pewnego przywódcy religijnej sekty, oraz grupa młodych ludzi, wykorzystywanych za odpowiednie wynagrodzenie w charakterze hien cmentarnych. Studenci medycyny wymieniali między sobą uwagi dotyczące najbliższych pogrzebów.
Zwrócili na Myrrę uwagę, jeden z nich nawet zamilkł na chwilę, ale zaraz powrócili do swoich spraw.
Zdziwiło go ich zachowanie. Zwykle lgnęli do niego, z zapytaniem, czy nauczyciel nie potrzebuje nowych umarlaków, a teraz niemal całkowicie go zignorowali…
Poczuł ukłucie niepokoju…
Coś jest nie tak… - pomyślał.
Otrzepał z kurzu ubranie, wymusił na twarzy uprzejmy uśmiech – nie chciał, by ktokolwiek zauważył, że ta sytuacja wprawiła go z zakłopotanie. W końcu - będąc uczniem Iskrzyckiego, miał więcej władzy niż wszyscy w tym pomieszczeniu razem wzięci, poza tym w hierarchii świata przestępczego zajmował naprawdę wysoki szczebel.
Ludzie musieli się z nim liczyć.
Podszedł niespiesznie do trzech wiedźm. Skłonił im się, każdą zaszczycił uprzejmym uśmiechem. Zależało mu zawsze, żeby wywrzeć na otoczeniu pozytywne wrażenie – choć potrafił zabijać i nie miał skrupułów, już dawno zrozumiał, że pozory bywają bronią potężniejszą niż miecz.
- Czy mogę się przysiąść? – spytał.
Najstarsza czarownica, pięćdziesięcioletnia kobieta dała mu przyzwolenie niedbałym ruchem ręki. Zauważył, że palce wykręcił jej artretyzm.
Przysunął licho wyglądające krzesło, usiadł na nim ostrożnie.
- Jak tam interesy? – zagaił – Mam nadzieję, że nikt was nie niepokoi…
Ostatnimi czasy w okolicznych borach kręciły się zbrojne grupy elfów znad Srebrzystego Potoku. Wyłapywali czarownice, śledzili czarnoksiężników. Najwidoczniej mieli za dużo pieniędzy i postanowili wydać je na walkę z półświatkiem.
- A nikt! Na szczęście – odparła najstarsza wiedźma – Spokój taki, że aż nudno.
Myrra uśmiechnął się ze zrozumieniem.
Co prawa nigdy nie potrafił rozmawiać z czarownicami (wydawały mu się jakieś zbyt modliszkowate), ale teraz musiał koniecznie pociągnąć temat.
- Ha, no tak, prawda.
- Zależy też jak się na to patrzy.
- Nie ma to jak oskalpowana czaszka wroga?
- Coś w tym stylu.
Jej koleżanka siedząca po lewej, potarła nerwowo naszyjnik z kości węża.
Ponieważ zapadło chwilowe milczenie, Myrra postanowił przejść do sedna sprawy.
Westchnął cicho.
- Rozumiem… A widziałyście może, szanowne panie, czy nie kręcił się tu przypadkiem Michał Kruczygnat?...
Ta nagła zmiana tematu zaskoczyła trochę wiedźmy bo wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
Myrra, który był wnikliwym obserwatorem ludzkich zachowań, a także z mowy ciała potrafił odczytać nawet najbardziej kamuflowane emocje zrozumiał, że jędze po prostu są przestraszone…
Wzmógł czujność, ale nie przestawał się uśmiechać. Zachował spokój.
- Nie – usłyszał w odpowiedzi.
- To słyszałyście może, czy już wrócił z podróży?
Dziwne wydało mu się, że Michał nie załatwił jeszcze poleceń nauczyciela. Olchowe Bagna nie były wcale aż tak daleko od Czarnej Wieży…
- Informacje kosztują, młody człowieku.
Co?! – Z trudem zapanował nad sobą – Chwileczkę, jeszcze nie tak dawno, te jędze robiły co tylko mogły, żeby podlizać się Iskrzyckiemu – szpiegowały dla niego, same przychodziły z plotkami, absolutnie nie chciały zapłaty. A teraz co? Rozbestwiły się, czy jak? Co za bezczelność!
Z trudem zapanował nad tym, by nie przeczesać palcami włosów. Choć sprawiał wrażenie rozluźnionego, tak naprawdę był spięty. Musiał jednak zapłacić, bo nie miał innego wyjścia. Nie zastał w pracowni nauczyciela ani służby, a wiedźmy zawsze stanowiły rzetelne źródło informacji…
- Oczywiście – wyksztusił.
Poszperał w kieszeniach płaszcza.
Wyczuł palcami kilka złotych surii, poszarpaną chusteczkę, papierki po czekoladkach i rzemyki. Myślał już, że zgubił w czasie podróży fiolkę, gdy nareszcie natrafił na zimny flakonik. Postawił go na blacie.
- Wystarczy?
Wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu.
- Co to? – wiedźmy nie popierały jego entuzjazmu.
- Nie poznajecie? Ten szkarłatny płyn to Krew Saturna.
Najstarsza kobieta uznała, że zapłata jest godziwa. Z jakichś przyczyn nie sięgnęła jednak ręką po fiolkę.
- Kruczygnat widziano we wsi Nadbagnie. Udał się do Olchowych Bagien i już stamtąd nie wrócił. Mówi się, że zabiła go Olcha Purpurowokorzenna.
- Ale to plotka, czy fakt?
- Raczej fakt.
- Raczej, czy na pewno?
- Na pewno.
Myrrę zmartwiła ta nowina. Chociaż nie darzył Michała nawet cieniem sympatii, był on jednak sługą, a teraz na miejsce sługi, któremu powinęła się noga, Rete zmuszony był poszukać następnego. Nie była to robota ani wdzięczna, ani w jakiś… najmniejszy chociaż sposób – ciekawa.
Uświadomił sobie nagle, że przestał się uśmiechać, a wiedźmy stały się jeszcze bardziej nerwowe.
Tylko dlaczego? Co je tak przeraża?...
- No, dobrze – rzekł cicho – Mam jeszcze jedną sprawę. Byłem w Czarnej Wieży, ale nie zastałem w niej nikogo… Nawet nauczyciela. Co mnie trochę zdziwiło. Nie wysłał mi lis krukiem, zatem jeśli dobrze mniemam, udał się na Ciche Wzgórza. Po co? Kiedy wyruszył i kiedy zamierza wrócić?
Nie doczekał się odpowiedzi.
To tych pytań obawiały się usłyszeć… Co się tu działo przez ten czas, gdy byłem nad morzem?...
Zerknął ukradkiem na studentów – z niejakim niesmakiem spostrzegł, że uważnie przysłuchują się ich rozmową.
- Radzę wam zająć się swoimi sprawami, bo jak dalej będziecie podsłuchiwać, poodrąbuję wam uszy – wysunął sugestywnie z pochwy nasadę klingi miecza. Przyniosło to oczywisty efekt – studenci natychmiast odwrócili się do niego plecami.
Spojrzał ponownie na wiedźmy, odchrząknął.
- Zadałem pytanie – przypomniał.
Stara wiedźma spuściła wzrok, odezwała się kobieta po lewej:
- Bo widzisz… Twój nauczyciel, młody człowieku, raczej nie wróci.
- A to niby dlaczego?
- Szarlej Iskrzycki nie żyje.
Myrra zachichotał.
- Co ty za bzdury opowiadasz! A niby jak to nie żyje? Skąd wiesz? Przecież to jest w całej Umbrii najpotężniejszym nekromanta! Kto go niby zabił?
W pomieszczeniu ucichły wszystkie rozmowy.
Rete nie mieściło mu się to w głowie – zarówno to, co usłyszał, jak i fakt, że w tym miejscu ktoś ma odwagę przysłuchiwać się cudzej dyskusji.
- Dwa tygodnie temu, twój nauczyciel, jadąc z Czarnej Wieży do Dzikogrodu, wpadł w zastawioną na niego pułapkę. Bronił się, ale napastników było bardzo dużo… zabili go, zamordowali. Nie udało mu się…
Myrra zaniemówił.
Patrzył szeroko rozwartymi oczami na wiedźmę i nie był w stanie wykrztusić nawet przekleństwa.
To nie możliwe… nie możliwe… jak?
- Kto… kto go… - wyksztusił po kilku minutach.
- Elfy… odział elfów, pod dowództwem Lality Maad, ich królowej znad Srebrzystego Potoku… Wszystko wskazywało na to, że już dawno planowali jego egzekucję…
- Egzekucję?!
Myrra wstał gwałtownie, aż krzesło upadło na podłogę.
Teraz już nawet nie myślał nad tym, by ukrywać emocje – był w tak wielkim szoku, że nie dbał wcale ani o zachowanie pozorów, ani o powściąganiu emocji – w dzikich, żółtych oczach czaiły mu się i przerażenie i szał.
- Co? Co?!... Co ty mówisz! – krzyknął przez zaciśnięte gardło, nie swoim, wysokim głosem.
- Twojego nauczyciela zabiła Lalita Maad, królowa Elfów znad Srebrzystego Potoku… - powtórzyła cierpliwie wiedźma - Córka Ellen i Elvira. Wojowniczka, czarodziejka.
W jednej chwili w sercu Rete zbudziło się obłędne zło.
- Gdzie ona jest? – wykrztusił przez zaciśnięte zęby.
- Nie wiem dokładnie, ale słyszałam, że…
- GDZIE ONA JEST?! – wrzasnął.
- Podobno wyruszyła przedwczoraj do Fortu Mara, bo podobno ma tam jakiegoś swojego przyjaciela, zdaje się, że Rafała Mrocewicza.
- A fort Mara gdzie się znajduje?
- Na rzece Nawia, za górami Mauros, tuż przy granicy umbryjsko-luxmockiej.
Myrra odwrócił się. Szybkim krokiem podszedł do drzwi, jednym silnym kopnięciem otworzył sobie wyjście na korytarz.
Był tak wściekły, że drżał na całym ciele, oddychał nierówno, płytko. Odepchnął brutalnie młoda kobietę, pokonał schody na piętro w kilku podskokach.
Miał ochotę krzyczeć, zniszczyć coś, rozładować na kimś swój gniew…
Nagle jego uporządkowany świat legł w gruzach, a on stracił grunt pod nogami. Człowiek, który pomógł mu stanąć na nogi, on… on nie żyje?! Iskrzycki dał mu schronienie… podał pomocna dłoń, pokazał świat, wspaniały świat pełen możliwości, który miał sens… i… warto było, do cholery, naprawdę warto było żyć, właśnie w tej rzeczywistości…
We dwóch go budowali, z takim poświęceniem, oddaniem… wysiłkiem! Świat misternie skonstruowany, a elfy… Elfy zburzyły go w jednej chwili, zabijając najdroższego sercu Rete człowieka.
Zasadzka… egzekucja…
Lalita Maad…
Myrra wyszedł z knajpy i dopiero chłód nocy ostudził w nim gniew.
Zakrztusił się powietrzem, oparł o pień drzewa.
Wbił paznokcie w korę, z całej siły pociągnął ku ziemi, jakby chciał ja zedrzeć. Jęknął z bólu, kiedy popłynęła krew… Przyłożył palce do ust. Zaczął szlochać, najpierw cicho, jakby z całej siły próbował powstrzymać się przed płaczem, potem całkiem głośno.
Liście drzewa zaszumiały, chcąc go pocieszyć.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 19:26, 16 Gru 2006    Temat postu:

Ooo, opowieść fantasy, fajnie! Zapowiada się ciekawie, chociaż jako czytelnik zostałam wprost zasypana mnogością różnego rodzaju nazw własnych pochodzących z Alternatywnego Świata Autorki. Nie marudzę, w końcu jak kogoś wrzucają na głęboką wodę, to najlepszym wyjściem jest przypomnienie sobie, że w poprzednim wcieleniu było się rybą Wink No więc przypomniałam sobie. I pływam.

Parę rzeczy mnie jednak ubodło, ach, mój delikatny organizm cierpi!... Przede wszystkim przez ortografię, Vassirko, zlituj-że się nade mną biedną!


Cytat:
od kąt

Rozpaczliwe auuuuuu! Odkąd, odkąd, odkąd!

Cytat:
nie możliwe

A łyżka na to - NIEMOŻLIWE! Razem jak najbardziej.

No, poza tym wypatrzyłam jeszcze literówkę, ale to już mniej straszna zbrodnia:
Cytat:
Odepchnął brutalnie młoda kobietę

Brak ogonka.

Na koniec chciałabym złożyć oficjalny protest przeciwko nazywaniu nieboszczyka Iskrzyckiego Szarlejem. Albowiem Szarlej jest tylko jeden Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vivien
wilczek kremowy



Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: taka... mieścina

PostWysłany: Sob 21:31, 16 Gru 2006    Temat postu:

Mi się podoba Very Happy. I zapowiada się ciekawa historyja Wink .
Co prawda zgubiłaś parę przecinków i kropek (w dialogach). Do dwóch zdań też się przyczepić mogę, ale wszystko to nie przeszkadza temu, że się fajnie i szybko czyta Very Happy. Czekam na więcej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Remusek17
wilkołaczek - lord knajpiany



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 2959
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Nie 14:41, 17 Gru 2006    Temat postu:

ten klimacik taki... nierealny do konca
a mowilem ze bedzie dobrze Wink
bede musial przeczytac jeszcze raz i troche pocytowac co przedniejsze
ale pzrzed sroda nie mam jak
jA x=chce wiecej !
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vassir
srebrnogrzywy bimbrowiec



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 528
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Cieni i Mgły.

PostWysłany: Pon 12:38, 18 Gru 2006    Temat postu:

Szarlej? A któż to jest dla Hekate Szarlejem, ze jest tylko jeden
Ja juz go miałam w korzeniach olchy, a kto czytał korzenie olchy, wie, że to małe opowiadanie było jakby prologiem do Umbrii. Poza tym Szarlej jest imieniem diabła polskiego tak przeczytałam, toteż, jest to imię uniwersalne? Chyba?.... Nie wiem, kochana szefowo o co chodzi... Smile
Wkleję niedługo. Cieszę się, że sie podobało, i przepraszam za mnogiś wyrazów obcych , będę sie opanowywała.
A i przeeeeepraszam za ortografie, ja cierpie na dyzortografię chroniczna, wyyyybaczcie, wybaczcie Crying or Very sad Crying or Very sad Crying or Very sad
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 16:32, 18 Gru 2006    Temat postu:

Szarlej, to pewien zielonooki typ z Sapkowskiego (seria Narrenturm, Boży Bojownicy i Lux perpetua). Jeden z moich ukochanych bohaterów - to dlatego się zbuntowałam Smile
A błędy sprawdzaj, Vassirko, chociażby siostrze daj do przejrzenia. Bo to od kąt wyglądało horrorystycznie...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vassir
srebrnogrzywy bimbrowiec



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 528
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Cieni i Mgły.

PostWysłany: Śro 14:44, 20 Gru 2006    Temat postu:

2.
Tuż za nią kroczyły cienie drzew, krzewów, czarnych ptaków i stworzeń, o których czytała w księgach pokrytych kurzem. Czasami czuła ich gorący oddech na karku i plecach, ale kiedy przerażona odwracała się, by spojrzeć lękowi w twarz, stworzenia z chytrym chichotem uciekały i kryły się w pniach olch i w mętnych wodach bagien. Przypatrywały się z jej z nienawiścią w żółtych, groźnych ślepiach, a ona za każdym razem miała wrażenie, że ich pobratymcy zachodzą ją wówczas z drugiej strony.
Dlatego przedzierała się przez Bagna zachodnie z niezwykłym dla niej pośpiechem. Nękana przez Istoty-Bez-Ciała, potykała się o gałęzie drzew, jak zaszczuta oglądała się przez ramię, pewna, że poczuje dotyk zimnych palców na ramieniu, i pazurów, które głęboko wbiją się w ciało, go krwi, do żył i pozbawią życia… Duszy – tak, duszy. I stanie się taka jak one, pozbawione uczuć, miłości, akceptacji.
Wraz z zapadającym zmrokiem, cieni i stworzeń przebywało z każdej strony. Szarpały się ze sobą tuż za jej plecami, zwarte w walce o to, kto podążać będzie najbliżej niej. Chichotały złowieszczo ocierały się śliskim ciałami o jej łydki.
Nie pomogły krzyki, nie przydał się do niczego miecz, ani łuk.
Lalita Maad zdana była na łaskę i niełaskę Istot z bagien. Szlochając, dotarła do dwóch olch, wyrastających z tych samych korzeni, oplatających się łodygami jak szyje dwój bocianów. Sądziła, że skryje się pod ich gałęźmi i rzeczywiście, na początku Stworzenia przycupnęły nieopodal. Wówczas, łapiąc otwartymi ustami powietrze, Maad zauważyła, że na bagnach pomału rozpalały się ogniska. Przeszedł ją dreszcz, natychmiast zamknęła oczy.
Co ja zrobiłam?! – Powstrzymywała się od płaczu – Dlaczego poszłam sama? Co ja zrobię, jeśli zastanie mnie tu noc, a ja nie dotrę do fortu Mara?...
Zabłądzę – uzmysłowiła sobie.
Wówczas cienie opadły na nią ze wszystkich stron.

- Co pani tu, do diabła robi o takiej porze?!
Wartownik podał jej dłoń.
Lalita nie mogła nabrać oddechu – jeszcze nigdy nie biegała nocą, co więcej nie zdarzyło jej się bez odpoczynku pokonać trzech kilometrów.
Ostatkiem sił wspięła się na pokład niedużej łodzi jednomasztowej – czuła serce uderzające w szaleńczych drgawkach o żebra, ostry ból płuc. Nogi tak bardzo jej się trzęsły ze zmęczenia, że musiała natychmiast usiąść. Chciała splunać śliną, która nabrała metalicznego posmaku, ale nie pozwalała jej na to kultura. Bo czy wypadało, żeby królowa elfów znad Srebrzystego Potoku pluła jak chłop? Zirytowana tym, że ograniczają ją dobre maniery, zdobyła się na dwa słowa:
- Ugryzł mnie…
Pochyliło się nad nią jeszcze dwóch innych wartowników. Ich granatowe mundury cuchnęły potem, papierosami i odorem bagna. W blasku lampek oliwnych, ich twarze wyglądały na pożółkłe i pomarszczone, a oczy lśniły się dziko.
Przestraszyła się tych nieludzkich błysków. Spuściła wzrok, by ich nie widzieć.
- Co? Gdzie? – zapytał mężczyzna z brodą, który pomógł jej wejść na pokład.
- Tam! – Wskazała na bagna, od których biła blada poświata z setek małych ognisk. Rozpalili je topielcy, mieszkający w głębinach moczarów.
Istoty-Bez-Twarzy chichotały wściekle nieopodal brzegu.
Wartownicy wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Co cię ugryzło? - podjął mężczyzna z brodą.
Lalita uniosła głowę, spojrzała na niego. Serce ścisnęło jej się z trwogi, gdy ponownie zauważyła te dziwne błyski w oczach.
Zupełnie jakby coś w głębi jego mózgu żyło własnym życiem… - przyszło je do głowy.
Z wahaniem odsłoniła przedramię, pokazując zadrapanie długości palca wskazującego, głębokie dostatecznie, by muchy mogły złożyć w niej jaja. Z rany nie płynęła już krew.
- Nie widzę śladów kłów.
- Szybko cofnęłam rękę…
Niespodziewanie poczuła się jak małe dziecko, grymaszące z powodu niedużego sinika. Być może spowodował to mężczyzna, który patrzył na nią z lekkim politowaniem.
- Widziała pani, co to było?
- Nie. To znaczy… - zająknęła się – Wyglądało jak cień, nie widziałam twarzy.
- Twarzy? Nie ma człowieka, który ma kły – zauważył przesadnie kurtuazyjnym tonem głosu – Może natknęła się pani na zdziczałego psa?
- Psy nie chodzą na dwóch nogach – warknęła zirytowana – Czy mogę dostać kawałek bandaża i spirytus?
Mężczyzna skinął ręką na stojącego nieopodal wartownika.
Przyniesiono Lalicie kieliszek rumu, białą, czysta szmatkę i suche ubrania.
- Pod pokładem jest toaleta, proszę się tam przebrać i opatrzyć.
Toaleta cuchnęła.
Starała się nie dotknąć ścian, co było o tyle trudne, że musiała zmieścić się w pomieszczeniu, które swym rozmiarem nie pozwalało na zbyt wiele manewrów… Zdegustowana, zdjęła z siebie przemoknięte do ostatniej nitki szaty, opatrzyła rękę, niezdarnie przebrała w męski mundur wartowników. Musiała podwinąć rękawy i nogawki, bo był na nią za duży o kilka numerów.
Gdy wyszła z toalety z mokrymi szatami (chciała wykręcić je z wody), zauważyła, że mężczyzna z brodą, który najwyraźniej był kapitanem patrolu rzecznego, stał oparty o poręcz. Szeroko otwartymi ze strachu oczami patrzył , jak daleko na bagnach srebrzyła się Mgła.
Inni wartownicy też ją zauważyli.
- Jak się kieruje? – spytał jeden z nich. Drżał mu głos.
Lalita stanęła nieruchomo – a Mgła na jej oczach rosła w oddali, kłębiła się coraz wyżej, sięgnęła ku najwyższym gałęziom olch… i tak, wstęgami skradała się ku Nawii.
Kapitan podbiegł do steru, włączył silnik, który zawył chrapliwie.
Jednomasztowcem szarpnęło, kubek stojący na ławie zsunął się z niej i roztrzaskał o deski. Kawa zabarwiła je czernią.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin