Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Zakłamiarz [HP]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Elleen
wilczek kremowy



Dołączył: 02 Mar 2008
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dolina Godryka

PostWysłany: Śro 23:45, 12 Mar 2008    Temat postu: Zakłamiarz [HP]

Dedykowane w całości Sammy. Podziękowania Cyni (za świetne starcie), Joshowi Grobanowi (za inspirację) i kelnerom z Caffe Italia (za martini).




ZAKŁAMIARZ


5.
O piątej rano ulice Manchesteru są prawie puste. Właściciele sklepów przy Sackwille Street parkują swoje furgonetki na wielkim parkingu niedaleko uniwersytetu. Wzdłuż ulicy maszerują trzy kobiety w średnim wieku, nerwowo ściskając pod pachą torebki. Zaczyna świtać i sylwetki starych kamienic powoli wyłaniają się z mroku. Dziewczyna w żółtej kurtce siedzi na murku przy tabliczce przystankowej i wymachuje nogami, zupełnie ignorując przypatrujących się jej spod opuchniętych powiek pijaczków. Po chwili jeden z cichych adoratorów odpycha się od ściany kamienicy i chwiejnym krokiem podchodzi do murka, usmoloną dłonią przylizując tłuste włosy.
— Ej, niunia — charczy, a odór alkoholu uderza w nozdrza dziewczyny prawie pozbawiając ją tchu. — Niebezpiecznie o tej porze samej siedzieć. Idealna pora na rabunek — wskazuje jej torebkę — morderstwo albo gwałt. — Dziewczyna mruga i odwraca się w stronę starca, jakby dopiero teraz go zauważyła. Wkłada rękę do kieszeni i zaciska ją na swojej różdżce.
— Poradzę sobie — mówi cicho i przenosi spojrzenie na drogę. Gdzieś za skrzyżowaniem majaczy czerwony autobus, mrugając do nielicznych przechodniów przednimi światłami.
— Takie nogi! — zachwyca się pijaczyna i podchodzi bliżej. — Takie włosy! — Przesuwa ręką po plecach dziewczyny, a kiedy ta próbuje się odsunąć, szarpie ją za włosy. Zanim Megan zdąży pomyśleć o jakimś w miarę łagodnym zaklęciu, natręt z hukiem ląduje na chodniku po drugiej stronie przystanku. Większość jego towarzyszy rozbiega się po okolicznych bramach, jeden tylko mężczyzna, kulejąc i klnąc pod nosem, podchodzi do niego i pomaga mu się podnieść. Megan rozgląda się uważnie dookoła.
— Dupek — warczy młody mężczyzna, a potem ściąga pelerynę niewidkę i chowa ją do torby.
— Bardziej brutalnie nie dało się go potraktować? — syczy Megan, zeskakując z murka i wpatrując się groźnie w przybysza. — To tylko mugol, Zach. — Chłopiec spuszcza głowę i podchodzi bliżej. Przez chwilę przygląda się swoim butom, a potem gwałtownie podnosi głowę i rzuca Megan pełne ironii spojrzenie.
— Autobus ci uciekł — zauważa z zadowoleniem, siadając obok dziewczyny. Megan odwraca się w stronę ulicy i widzi, jak pojazd znika za najbliższym zakrętem. Jest wściekła, zawiedziona i poirytowana, ale kiedy odwraca się w stronę Zachariasza, na jej twarzy widnieje szeroki, wymuszony uśmiech.
— Nie szkodzi, nie zależało mi — odpowiada. — Zawsze będzie następny.
Zachariasz otwiera usta i wpatruje się w nią zaskoczony, zastanawiając się, czy miała na myśli to samo, o czym on właśnie pomyślał. Zaciska dłonie na jej nadgarstkach i zmusza ją, by na niego spojrzała.
— Musimy porozmawiać, Meg. — Przez chwilę jest niemal pewien, że dziewczyna ulegnie, jej opór słabnie, a lód w spojrzeniu topnieje. Ale kiedy pozwala jej się wyswobodzić z jego uścisku, lód w oczach ustępuje miejsca pustce, jakiej w nich jeszcze nie widział. Megan podnosi z murka swoją torebkę i odwraca się na pięcie.
— Zmieniłam zdanie — mówi na odchodnym. — Pójdę pieszo.

4.
Podejmujesz decyzję w ciągu kilku sekund. Kiedyś obiecałaś sobie, że będziesz trzymać się od tego z daleka, teraz jesteś jedną z pierwszych, którzy deklarują pozostanie w zamku. Oczami wyobraźni widzisz walące się mury Hogwartu, zasypane gruzami zbiory biblioteki, grozę zastygłą na twarzach przyjaciół.
— Zostaję — oznajmia głośno Ernie, a Hanna i Susan kiwają głowami.
— Ja też — deklaruje Justyn, rzucając wyzywające spojrzenie Zachariaszowi. Czujesz się tym spojrzeniem osobiście urażona. Przecież Zach zostanie z tobą, doskonale wiesz, że zostanie.
— Mhm — mruczy Zachariasz, kiedy młodsi Puchoni podnoszą się, by odejść od stołu. Łapiesz go za rękę i czujesz, że jeśli to przeżyjecie, dasz mu jeszcze jedną szansę. Każdy zasługuje na drugą szansę, nawet jeśli popisowo zmarnował pierwszą. Jak to jest — myślisz, kiedy Zach puszcza twoją dłoń i odwraca się do Wayne'a — że romantyczki zawsze, ale to zawsze kochają nieodpowiednich facetów?
— Megan? — odzywa się cicho Susan, kładąc dłoń na twoim ramieniu. Coś w jej głosie sprawia, że masz ochotę odwrócić się, by sprawdzić, dlaczego miejsce obok ciebie nagle zrobiło się tak przerażająco puste. Liczysz do trzech, potem do dziesięciu i piętnastu, ale Zachariasz nie wraca. Zmuszasz się, by przekręcić głowę — Wayne stoi przy stole Ravenclawu i omawia coś z Anthonym Goldsteinem — i wydaje ci się, że zdążyłaś zaledwie zamrugać powiekami, odkąd ostatni raz widziałaś Zacha.
— Zachariasz? — pytasz, a Ernie i Justyn zaciskają usta. Susan podnosi się ze swojego miejsca i wyciąga rękę w twoją stronę.
— Zaraz wrócimy — informuje Hannę i ciągnie cię w stronę drzwi, za którymi znikają ostatni Gryfoni. Kluczycie między nimi, chcąc jak najszybciej wydostać się z Wielkiej Sali, potykając się o własne nogi. Pokój Życzeń, który zdążyłaś poznać w tym roku lepiej niż jakiekolwiek inne pomieszczenie w zamku — poznać i pokochać — nagle wydaje się niewyobrażalnie odległy.
— Tylko bez paniki! — krzyczą prefekci, kiedy Ślizgoni i Krukoni niemal tratują się nawzajem w drodze na siódme piętro. Gdzieś obok przebiega Harry Potter, który pojawił się w zamku znikąd, a teraz najwidoczniej nadzoruje ewakuację jak jakiś cholerny prezes zakładu usługowego "Ratowanie świata od zaraz". Szukasz wzrokiem znajomej jasnej czupryny, po cichu licząc, że nie odnajdziesz jej wśród tłumu uczniów tłoczących się przed wejściem do Pokoju Życzeń.
— Dupek! — krzyczy rozwścieczona Susan w stronę kolejki pchających się do wyjścia uczniów i wtedy go widzisz. Nie ogląda się za siebie, pewnie nawet nie domyśla się, że marnuje swoją drugą szansę jeszcze zanim ją w ogóle dostanie. Rozpycha łokciami grupę Puchonów — kilkoro pierwszaków ląduje na twardej posadzce — i znika za drzwiami. Podły, bezwzględny, dwulicowy tchórz!
— Wracamy — mówi Susan z rezygnacją, rzucając ci pełne współczucia spojrzenie i wskazując palcem schody. — Chyba widziałam Mandy.
Unosisz głowę i zbiegasz z kilku pierwszych stopni. Nie chcesz teraz zastanawiać się, jak niewiele musiałaś dla niego znaczyć. Byłaś katalizatorem jego spięć z Erniem i Justynem, przekaźnikiem informacji między nim a otoczeniem, lustrem, które odbijało jego lepsze ja. Nigdy nie byłaś jego dziewczyną, nigdy nie łączyła was prawdziwa przyjaźń. Ale teraz ty zostałaś, by walczyć o szkołę, chociaż doskonale wiesz — wszyscy wiecie — że z niewiadomego powodu to w Harrym Potterze należy pokładać nadzieję.
— Mandy! — woła Susan, podbiegając do grupki uczniów stłoczonych wokół profesor Sprout i niosących ogromne donice. Mandy bierze z rąk Neville'a dwie pary nauszników i wkłada je wam na uszy.
— Chodźcie z nami, będziemy rzucać mandragorami w śmierciożerców! — krzyczy Anthony, wskazując palcem donice.
— Musimy znaleźć Hannę! — odkrzykuje Susan, rozglądając się dokoła.
— Jest z bliźniakami Weasley, obstawiają tunel!
Jesteś Puchonką. Chcesz pokonać szturmujących, niekoniecznie jednak z nimi walczyć. Zawsze byłaś tą mniej odważną, mniej spontaniczną, mniej zdecydowaną. Susan zdejmuje nauszniki i patrzy na ciebie wyczekująco, ale ty wcale nie chcesz obstawiać tuneli. Fred będzie miał przy sobie George'a, Susan Hannę, a ty jedynie różdżkę i świadomość, że kawałek ciebie wrócił już zapewne do Manchesteru i zupełnie nie obchodzi go, co stanie się z pozostałą częścią całości.
— Ja zostaję — mówisz i podnosisz z posadzki jedną z wolno stojących donic. Mandy uśmiecha się do ciebie i poprawia przekrzywione nauszniki. Susan macha tylko ręką i odbiega w drugą stronę, a zamkiem wstrząsają pierwsze drgania. Gdzieś na błoniach zaczynają śmigać zaklęcia, a na siódmym piętrze robi się coraz ciszej, co oznacza, że większość uczniów bezpiecznie ewakuowała się poza teren zamku.
— Idziemy, idziemy! — krzyczy profesor Sprout, obejmując swoją donicę. — Pokażemy im, co dobry zielarz potrafi!
Ostrożnie schodzicie po schodach, uważając, by się nie przewrócić, bo drgania są coraz silniejsze. Morag McDougal uśmiecha się do ciebie zza swojej donicy, ale przecież wiesz, że nikt z was tak naprawdę nie wierzy w powodzenie waszych wysiłków. Liczy się tylko to, że zostaliście, by spróbować.

3.
W pokoju wspólnym Hufflepuffu jest niezwykle gwarno. Grupa siódmorocznych Puchonów okupuje głębokie fotele przy kotarze, wymieniając się na przemian wiedzą i dowcipami ("Faceci są jak autobusy, zawsze będzie następny!", krzyczy Elinor Stone przy akompaniamencie chichotów jej przyjaciółek). Pomieszczenie raz po raz wybucha śmiechem, kiedy trzeciorocznym udaje się z powodzeniem wykorzystać produkty sławnych w całym zamku braci Weasley i chłopcy biegają wokół foteli opierzeni jak kanarki. Pod ścianą tuż przy wejściu siedzi czarnowłosa dziewczyna i, udając skupioną na podręczniku do transmutacji, zawzięcie skubie skórki przy paznokciach.
— Megan, to obrzydliwe — mówi jakiś chłopiec, przysiadając się do niej. — Twoje ręce wyglądają paskudnie.
Dziewczyna rumieni się nieznacznie, ale mimo wszystko nie podnosi głowy, jakby rozdział o przemienianiu bezkręgowców w kręgowce pochłonął całą jej uwagę. Chłopiec wydyma usta i zatrzaskuje przyjaciółce podręcznik.
— Może ze mną porozmawiasz? — syczy ze złością. Gdzieś po drugiej stronie pokoju rozlega się trzask i kolejny dzieciak zamienia się w wyjątkowo paskudnego kanarka.
— Nie mamy o czym — odpowiada spokojnie dziewczyna, chociaż dolna warga trzęsie jej się lekko. Wyciąga rękę w stronę Zachariasza i patrzy na niego wyczekująco.
— Owszem, mamy — upiera się blondyn, chowając książkę Megan za plecami. — Czemu nie poszłaś na spotkanie?
Megan podnosi wzrok i przez chwilę uważnie studiuje twarz Puchona, a potem głośno prycha. Siedząca nieopodal Susan Bones rzuca jej pytające spojrzenie, ale Meg ją ignoruje.
— Może dlatego, że ty poszedłeś — odwarkuje ze złością dziewczyna, wstając. Zachariasz łapie ją za rękę i siłą zmusza, by ponownie usiadła. — Hipokryta! — rzuca jeszcze Megan, ale posłusznie nie wyrywa się z jego uścisku.
— Miałaś przyjść — naciska chłopiec, wykrzywiając się w stronę Susan, która znów wychyla się ze swojego fotela, gotowa do interwencji.
— Zmieniłam zdanie — odpowiada dziewczyna i odwraca głowę w drugą stronę. Dolna warga trzęsie jej się coraz mocniej. — Moje psie prawo.
— Język, Jones — upomina ją żartobliwie Smith, ale wyraz jego twarzy nie zmienia się ani na jotę. Wciąż wlepia zirytowane spojrzenie w przyjaciółkę, trzymając ją mocno za nadgarstek. W pokoju wspólnym jest coraz głośniej.
— Zach — mówi cicho Megan i mruga oczami, żeby nie zobaczył, jak cholernie się błyszczą. — Po co poszedłeś na to spotkanie?
— W imię wyższych ideałów — odpowiada spokojnie Zachariasz, trzymając podręcznik Megan za okładkę i wymachując nim dziko.
— Zniszczysz moją książkę! — warczy Meg i wyrywa mu ją z rąk. Do pokoju wspólnego wchodzą Ernie Macmillan i Justyn Finch-Fletchley i rzucają Zachariaszowi nieprzyjazne spojrzenia. — Nawet z nimi się pożarłeś? — pyta niedowierzająco dziewczyna, a kiedy Zachariasz spuszcza głowę, krzywi się z obrzydzeniem. — A twoje wyższe ideały to dowiedzenie, że Harry Potter zabił Cedrika, tak? Brzydzę się tobą — dodaje z naciskiem.
— Wcale nie twierdzę, że go zabił! — oburza się chłopiec, pochylając głowę w stronę przyjaciółki. — To mógł być po prostu... nieszczęśliwy wypadek.
— Jasne, Ced mógł przecież umrzeć na nieleczoną anginę! — krzyczy Megan i teraz, mimo panującego wokół chaosu, kilka osób patrzy na nią z zainteresowaniem. — Pomyśl, o czym mówisz, ty nadęty bubku!
— Ucisz się, kobieto — warczy Zachariasz, ponownie szarpiąc ją za rękę. — Ja po prostu nie ufam Potterowi, to wszystko.
Megan otwiera książkę i wlepia wzrok w tekst, zupełnie nie zauważając, że rozdział o transmutacji metali szlachetnych przerabiali przynajmniej miesiąc wcześniej. Zachariasz przysuwa się bliżej i kładzie dłoń na jej ramieniu, a potem uśmiecha się złośliwie, kiedy przyjaciółka go nie odtrąca.
— Zawsze możesz przyłączyć się do Gwardii — mówi cicho. Susan Bones wstaje z fotela i pokazuje coś Megan, a potem oddala się, lawirując między rozchichotanymi czwartoklasistkami. — Przyjdziesz na pierwsze spotkanie? — pyta Smith, kiedy za Susan zamykają się drzwi dormitorium dziewcząt.
— Wiesz, ciągle się zastanawiam — odpowiada Megan, zakładając włosy za ucho — dlaczego trafiłeś do domu, do którego kompletnie nie pasujesz.
Zachariasz marszczy czoło, a jego oczy przez chwilę ciskają błyskawice, ale potem uśmiecha się szeroko i przeczesuje dłonią włosy.
— Uwierzyłabyś, gdybym powiedział, że dla ciebie? — pyta, wprawiając towarzyszkę w osłupienie. — Rozumiem, że to znaczy: tak?
Megan podnosi się z podłogi i otrzepuje szatę.
— To znaczy: nie. Nieodmiennie nie, borsuczku.

2.
Jesteś tu od dwudziestu minut, a już wiesz, że kochasz to miejsce miłością szczerą i bezgraniczną. I nie potrafisz się zdecydować, co podoba ci się bardziej. Czy te ledwie widoczne rysy na okiennych szybach; czy wyżłobione przez mijający czas zmarszczki w drewnie drzwi wejściowych; czy lekkość, jaką czujesz, idąc w stronę stołu Hufflepuffu. Wiesz, że rodzice będą z ciebie dumni. Ich maleńka córeczka w najwspanialszym domu w Hogwarcie; w domu Mirandy Goshawk, Davida Gordona, Dorcas Meadowes, cioci Becky, dziadków.
— Cześć, Megan — wita cię jakaś jasnowłosa dziewczynka o zarumienionych policzkach. Wygląda na równie szczęśliwą jak ty i, podobnie jak ty, zdaje się mieć w nosie współczujące spojrzenia przedstawicieli innych domów, mówiące: "Biedni. Nie pasują do nas, więc trafili do Hufflepuffu". Czy nie tutaj zawsze chciałaś trafić? Czy nie tu masz nadzieję poznać najwspanialszych ludzi na świecie? Czy nie tutaj w końcu pozbędziesz się Zachariasza? — Jestem Susan.
Podajesz rękę Susan i rozglądasz się dookoła. Do Gryffindoru trafił właśnie "Potter, Harry" i nawet Ślizgoni, o których tyle opowiadał ci Zachariasz, wstają, by przyjrzeć mu się lepiej. Zwracasz uwagę na rozkojarzoną nauczycielkę z burzą poskręcanych włosów na głowie i zastanawiasz się, czego może uczyć. Wygląda na Puchonkę, chociaż za tymi okularami może kryć się więcej, niż tylko sprawiedliwość i opanowanie.
— Smith, Zachariasz! — wyczytuje Minerwa McGonagall, jedna z bardziej zagadkowych osób, jakie miałaś przyjemność w swoim życiu poznać. Zaciskasz pod stołem kciuki — prawy za Hufflepuff, lewy za którykolwiek z trzech pozostałych domów — i w skupieniu obserwujesz, jak tiara opada Zachowi na oczy, by zamilknąć na dobrych kilka minut. Chłopiec zaciska dłonie na krawędzi stołka, a ty możesz sobie wyobrazić jego rozpaczliwe błaganie: "Tylko nie do Hufflepuffu, tylko nie do Hufflepuffu!"
— HUFFLEPUFF! — oznajmia dobitnie tiara i gdybyś nie wiedziała, że to niemożliwe, zauważyłabyś lekko drwiący uśmiech starego kapelusza. Zachariasz rzuca ostatnie tęskne spojrzenie w stronę Ravenclawu, a potem siada obok ciebie.
— Chyba jesteśmy na siebie skazani, Meg — mówi, machając do Kevina, jasnowłosego chłopca, którego poznaliście w pociągu. Susan unosi brwi, ale potem uśmiecha się szeroko — ma taki szczery, dziecinny uśmiech — i przedstawia się Zachariaszowi.
Jesteście na siebie skazani. Uświadamiasz sobie ten fakt bardzo boleśnie, a potem orientujesz się, że wciąż mocno zaciskasz kciuk prawej dłoni. Masz jedenaście lat, rozumiesz niewiele ponad to, że tylko jednego pragnęłaś bardziej niż tego, żeby nie dostał przydziału do Hufflepuffu. Ale z racji tych jedenastu lat nie masz pojęcia, dlaczego było to akurat wykrzyczane przez tiarę donośne: "HUFFLEPUFF".
— Głupol, mazgaj, śmieć, obsuw — mówi Dumbledore, dobrotliwy dziadek z czekoladowych żab, którego właśnie masz okazję zobaczyć na własne oczy. Najzabawniejsze i najstraszniejsze jest w nim to, że nie wiesz — nikt z was nie wie — czy starzec ma na myśli to, co mówi (i wtedy jest tak zabawny), czy może głupol, mazgaj, śmieć, obsuw znaczy o wiele więcej (i wtedy jest tak straszny). Zachariasz wybucha śmiechem.
— Pajac — kwituje i podnosi dumnie głowę, kiedy napotyka spojrzenie wysokiego chłopca ze starszej klasy.
— Geniusz — mówi stanowczo chłopiec, posyłając Zachariaszowi nieprzyjazne spojrzenie. Sposób, w jaki wypowiada słowo "geniusz" sprawia, że wierzysz mu mocniej niż wszystkim książkom, jakie do tej pory przeczytałaś.
— Pajac — upiera się Zachariasz, spojrzeniem szarych oczu omiatając przyglądających mu się z niedowierzaniem Puchonów. Wtedy wstydzisz się za niego i za to, że tak mocno trzymałaś kciuki.
— Zgadzam się z Cedrikiem — wtrąca się jakiś kolega wysokiego chłopca, odgarniając z czoła lekko przydługie, kręcone włosy. — To geniusz. Nie za młody jesteś na takie wyrokowanie? — pyta Zachariasza, mrużąc oczy. Teraz wszyscy zastanawiają się zapewne, jakim cudem blondyn siedzi przy ich stole. Dlaczego nie trafił do wymarzonego Ravenclawu? A może był blisko przydziału do Slytherinu?
— Znasz go? — zagaduje cię Susan, kiedy na stołach pojawiają się potrawy, na widok których uświadamiasz sobie, jak bardzo jesteś głodna. Nie, nie, powiedz: nie!
— Przyjaźnimy się — odpowiada za ciebie Zachariasz, wykrzywiając się w stronę dziewczynki.

1.
Jest majowy poranek, promienie słońca próbują przedrzeć się przez baldachim liści w manchesterskim Parku Zachodnim. Wąskimi ścieżkami spacerują niedzielni przechodnie, najczęściej prowadząc na smyczy swoje psy albo nawołując roześmiane dzieciaki, które upatrzyły sobie krzewy kasztanowca na zabawy w chowanego z rodzicami. Na jednej z ławek siedzą dwie wysokie kobiety i prowadzą ożywioną dyskusję. Mała dziewczynka w zielonym berecie wlepia zaciekawione spojrzenie w nieco wyższego od niej chłopca uderzającego w wiaderko plastikową łopatką.
— Zach, idźcie się pobawić gdzie indziej — zwraca się do chłopca jedna z siedzących na ławce kobiet, wyciągając mu z dłoni łopatkę. Ma duże okulary w rogowych oprawkach i mnóstwo pierścionków na dłoniach. — Nie słyszę własnych myśli.
— W chowanego — mówi chłopiec do dziewczynki w berecie i odbiega w stronę stojącej kilkanaście metrów dalej fontanny.
— Mogę? — pyta dziewczynka, szarpiąc fałdy maminej spódnicy i rumieniąc się pod surowym spojrzeniem przyjaciółki matki. Pani Jones kiwa głową i Megan biegnie za Zachariaszem, znikającym właśnie za drzewem po drugiej stronie ścieżki.
Biegają po parku nieco ponad pół godziny. Zachariasz się chowa, Megan próbuje go odnaleźć, chociaż w głębi ducha czuje, że zabawa jest niesprawiedliwa, bo przecież ona też ma prawo się chować. Kiedy oświadcza mu to stanowczym głosem pod starym dębem w południowej części parku, otrzymuje w odpowiedzi tylko kiwnięcie głową. A potem, chowając się za kamienną ławką, cierpliwie odlicza minuty. Przecież musi ją znaleźć, prawda? Takie są zasady zabawy.
Ale Zachariasza nie ma. Ani za kamienną ławką, ani pod starym dębem, ani nawet przy fontannie. Po piętnastu minutach udaje jej się w końcu trafić na główną ścieżkę i od razu podbiega do matki, wycierając rękawem załzawione oczy. Pani Smith odchodzi w stronę fontanny, nawołując swojego syna.
Po chwili zza pobliskiego drzewa wychyla się skruszony Zachariasz, a pani Smith łapie go za rękę i ciągnie za sobą do ławki.
— Przeproś Megan — mówi stanowczo.
Dziewczynka wtula twarz w sukienkę matki i pociąga głośno nosem. Kobieta w okularach patrzy groźnie na swojego syna.
— Przepraszam.
— Obiecaj, że już nigdy jej nie uciekniesz — mówi, a w jej głosie pobrzmiewa rozczarowanie. Chłopiec spuszcza głowę i przestępuje z nogi na nogę. Pani Smith mruży oczy i dotyka ramienia syna, posyłając jednocześnie tulącej się do drugiej kobiety dziewczynce ciepły uśmiech. — Zach?
— Obiecuję.
Zachariasz Smith w wieku pięciu lat uczy się krzyżować palec środkowy z wskazującym.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 0:43, 20 Mar 2008    Temat postu:

Przeniesione z Mirriel:


Moje spaczenie polega na tym, że fascynują mnie bohaterowie etycznie podejrzani. Ci wszyscy, którzy wywodzą się od Kaina, Judasza i Brutusa, ci, w których płonie ogień. I kipi zupa dobra i zła; nie da się z niej wyodrębnić poszczególnych składników, dlatego granice przestają istnieć, zlewają się w jedną, pulsującą całość.
Na wieczną udrękę, karę, pogardę.
Na spłaszczenie motywów.
Na zagadkę.

Tu też jest zagadka, człowiek widziany z zewnątrz. Dlatego tak bardzo, bardzo mnie to rusza (wkurza), chciałabym się wślizgnąć do jego głowy i zrozumieć dlaczego.

Jak już pisałam kiedyś pod "Mową kwiatów" Mary, Zachariasza-kanonicznego mam w dupie, ani mnie rusza, ani nie rusza, gdzieś tam tylko unosi się jego nadęty cień - łatwo można go zignorować.
Natomiast w fanonie dzieje się coś niezwykłego, Zach wcale nie jest rehabilitowany, wręcz przeciwnie, natomiast zyskuje trójwymiarowość. Takie postacie chce się czytać, poznawać, o takich postaciach chce się pamiętać.

Nie ukrywam, że jak czytałam "Zakłamiarza" miałam wielką ochotę rzucić czymś ciężkim w ekran. Czułam się mniej więcej tak, jak na zajęciach z literatury współczesnej, gdy wykładowca przemycał uwagi na temat ideologii Kazimierza Brandysa, zamiast zająć się literaturą sensu stricto. Dlaczego, Zach? Dlaczego dlaczego dlaczego, do cholery? Dlaczego "bycie tu" jest etycznie wyżej niż "bycie poza"? Nie umiem wyobrazić sobie siebie postawionej przed takim wyborem i dlatego strasznie mnie drażni, jeżeli bohaterowie literaccy tak łatwo podejmują decyzje, które wcale proste nie są. Znowu powtórzę coś, co już kiedyś pisałam - wolę się grzebać w piekle wątpliwości, niż fruwać na skrzydłach pewników.

Nie chcę oczywiście powiedzieć, że to jest złe opowiadanie - nie może być złe, skoro budzi takie emocje. Ale cały czas mam wrażenie, że było pisane na przekór czemuś, może stereotypowi Puchonów, w każdym razie wyczuwa się jakieś...hmm... zacietrzewienie, i "już ja wam pokażę!".

Bo mimo wszystko, bohaterowie nie są pogłębieni psychologicznie. To są schematy w pięknej oprawie stylistycznej. Czyny się liczą, a nie to, co w środku (przypomina się "Lord Jim" Conrada), takie to... behawioralne.
Nie mogę się nie zbuntować, po prostu nie mogę i już!

Co do konstrukcji, świetny pomysł z tym cofaniem się fabularnym. "Zagrał" tak, jak trzeba, doskonale panujesz nad warsztatem.

Nie wiem, czy zostanę dobrze zrozumiana, pewnie sama bym się nie zrozumiała. Ale tak czułam i nie mogłam tego wszystkiego nie napisać.

ukłony:
H.

Edit, czyli refleksja, która mnie dopadła pod prysznicem:
1. "Zakłamiarz" prezentuje klasyczny schemat, metaforycznie zwane schematem Pięknej i Bestii. Ona, to ta czysta i z podstawą moralną, on, to ten bez podstaw. Oczywiście jakieś odchyły od normy się pojawiają, ale w gruncie rzeczy, na tym się wszystko opiera.

2. Front walki o Puchonów był dobrym pomysłem, ale teraz popada w przesadę. Schematem staje się łamanie schematów. Tak sobie myślę, zupełnie ogólnie, że lepiej się zajmować ludźmi, niż Domami.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin