Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Magia egipska

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Katakumby
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Wto 16:22, 27 Lis 2007    Temat postu: Magia egipska

<!--
/* Font Definitions */
@font-face
{font-family:"Arial Unicode MS";
panose-1:2 11 6 4 2 2 2 2 2 4;
mso-font-charset:128;
mso-generic-font-family:swiss;
mso-font-pitch:variable;
mso-font-signature:-1 -369098753 63 0 4129023 0;}
@font-face
{font-family:Verdana;
panose-1:2 11 6 4 3 5 4 4 2 4;
mso-font-charset:238;
mso-generic-font-family:swiss;
mso-font-pitch:variable;
mso-font-signature:536871559 0 0 0 415 0;}
@font-face
{font-family:"\@Arial Unicode MS";
mso-font-charset:128;
mso-generic-font-family:swiss;
mso-font-pitch:variable;
mso-font-signature:-1 -369098753 63 0 4129023 0;}
/* Style Definitions */
p.MsoNormal, li.MsoNormal, div.MsoNormal
{mso-style-parent:"";
margin:0cm;
margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:12.0pt;
font-family:"Times New Roman";
mso-fareast-font-family:"Times New Roman";
color:windowtext;}
h4
{margin-right:0cm;
mso-margin-top-alt:auto;
mso-margin-bottom-alt:auto;
margin-left:0cm;
mso-pagination:widow-orphan;
mso-outline-level:4;
font-size:12.0pt;
font-family:"Arial Unicode MS";
color:windowtext;
font-weight:bold;}
p.MsoFootnoteText, li.MsoFootnoteText, div.MsoFootnoteText
{margin:0cm;
margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:10.0pt;
font-family:"Times New Roman";
mso-fareast-font-family:"Times New Roman";
color:#FFFCCF;}
span.MsoFootnoteReference
{vertical-align:super;}
p.MsoListBullet, li.MsoListBullet, div.MsoListBullet
{mso-style-update:auto;
margin-top:0cm;
margin-right:0cm;
margin-bottom:0cm;
margin-left:18.0pt;
margin-bottom:.0001pt;
text-indent:-18.0pt;
mso-pagination:widow-orphan;
mso-list:l2 level1 lfo3;
tab-stops:list 18.0pt 36.0pt;
font-size:12.0pt;
font-family:"Times New Roman";
mso-fareast-font-family:"Times New Roman";
color:#FFFCCF;}
p.MsoListBullet2, li.MsoListBullet2, div.MsoListBullet2
{mso-style-update:auto;
margin-top:0cm;
margin-right:0cm;
margin-bottom:0cm;
margin-left:32.15pt;
margin-bottom:.0001pt;
text-indent:-18.0pt;
mso-pagination:widow-orphan;
mso-list:l3 level1 lfo6;
tab-stops:list 32.15pt 36.0pt;
font-size:12.0pt;
font-family:"Times New Roman";
mso-fareast-font-family:"Times New Roman";
color:#FFFCCF;}
p.MsoBodyText, li.MsoBodyText, div.MsoBodyText
{margin:0cm;
margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:14.0pt;
mso-bidi-font-size:12.0pt;
font-family:"Times New Roman";
mso-fareast-font-family:"Times New Roman";
color:#FFFCCF;}
a:link, span.MsoHyperlink
{mso-ansi-font-size:8.5pt;
mso-bidi-font-size:8.5pt;
mso-ascii-font-family:Verdana;
mso-hansi-font-family:Verdana;
color:#FFFCCF;
text-decoration:underline;
text-underline:single;}
a:visited, span.MsoHyperlinkFollowed
{mso-ansi-font-size:8.5pt;
mso-bidi-font-size:8.5pt;
mso-ascii-font-family:Verdana;
mso-hansi-font-family:Verdana;
color:#CCCCCC;
mso-text-animation:none;
text-decoration:none;
text-underline:none;
text-decoration:none;
text-line-through:none;}
p
{margin-right:0cm;
mso-margin-top-alt:auto;
mso-margin-bottom-alt:auto;
margin-left:0cm;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:8.5pt;
font-family:Verdana;
mso-fareast-font-family:"Times New Roman";
mso-bidi-font-family:"Times New Roman";
color:#FFFCCF;}
@page Section1
{size:595.3pt 841.9pt;
margin:70.85pt 70.85pt 70.85pt 70.85pt;
mso-header-margin:35.4pt;
mso-footer-margin:35.4pt;
mso-paper-source:0;}
div.Section1
{page:Section1;}
/* List Definitions */
@list l0
{mso-list-id:-125;
mso-list-type:simple;
mso-list-template-ids:727895752;}
@list l0:level1
{mso-level-number-format:bullet;
mso-level-text:\F0B7;
mso-level-tab-stop:32.15pt;
mso-level-number-position:left;
margin-left:32.15pt;
text-indent:-18.0pt;
font-family:Symbol;}
@list l1
{mso-list-id:-119;
mso-list-type:simple;
mso-list-template-ids:-1474415578;}
@list l1:level1
{mso-level-number-format:bullet;
mso-level-text:\F0B7;
mso-level-tab-stop:18.0pt;
mso-level-number-position:left;
margin-left:18.0pt;
text-indent:-18.0pt;
font-family:Symbol;}
@list l2
{mso-list-id:979649930;
mso-list-template-ids:557842706;}
@list l3
{mso-list-id:1732583316;
mso-list-template-ids:1510649220;}
ol
{margin-bottom:0cm;}
ul
{margin-bottom:0cm;}

Egipcjanka postawiła na podłodze tacę wypełnioną odlanymi z metalu owocami i rozejrzała się z zachwytem. Ostatnie dni przygotowań do pogrzebu faraona - komora była po brzegi wypełniona srebrem i złotem. Tylko nieliczne osoby mogły podziwiać lśniące posągi i niezliczone ilości innych bogactw. Światło umocowanych na ścianach pochodni roziskrzało powierzchnię rzeźb; aż oczy bolały od tego widoku. Rzadko kto powstrzymałby się od uszczknięcia jakiegoś drobiazgu ze stert skarbów.
Dziewczyna rozejrzała się powoli i pochyliła, by poprawić ułożenie pierścieni na sąsiedniej misie. Nieduży pierścionek z turkusowym oczkiem szybko zniknął w jej dłoni. Wyprostowała się i naturalnym gestem poprawiła czarne, kędziory długich włosów. Skradziona ozdoba znikła z jej ręki. Stojący nieopodal Strażnik lekko zmarszczył czoło, przypatrując się jej. Uśmiechnęła się do niego najpiękniej jak potrafiła, patrząc głęboko w jego brązowe oczy. Kąciki jego ust zadrgały lekko, po czym szybko odwrócił wzrok.
Dziewczyna zachichotała w duchu i wyszła. Teraz królewscy Strażnicy będą pilnować grobowca dzień i noc - do czasu, aż sprowadzi się tu ostatni - i zarazem wieczny- mieszkaniec.
* * *
Prawda była przytłaczająca - Chahala potrzebowała pieniędzy. I to szybko. A najlepiej, w dużych ilościach. Na razie jednak nie miała żadnego pomysłu, jak je zdobyć. Kradzież nie wchodziła w grę - była zbyt ryzykowna, no i nie robiła tego od wieków. Tak więc pozostaje uczciwy zarobek. Pytanie tylko - jak?... Oj, niedobrze. Bawiła się szmaragdowym pierścionkiem na dłoni.
Przygryzła wargi i zabębniła palcami po stole. Może muzeum?... Zna się na kulturze starożytnej lepiej niż niejeden wykwalifikowany przewodnik. Hmmm...
Dookoła rozlegał się zwykły gwar niedużej knajpki w Kairze. Chahalę dolatywały strzępki rozmów.
- ... Niezliczone. Skarby. Faraona - mężczyzna przy stoliku obok każde słowo akcentował uderzeniem pięści w blat stolika. Kieliszki podskakiwały rytmicznie, z brzękiem.
Bogowie, co za frajer. Kolejny entuzjasta szybkiego bogacenia się po odszukaniu grobowca - najczęściej obrabowanego do tej pory przez „hieny” niezliczoną ilość razy.
- Skarby kultury, hihi - wtrącił drugi - Ile procent, że to miejsce w ogóle istnieje?
- Sto - odparł bez namysłu szatyn.
- A że go nie obrabowali? Nic nam z pustego grobu.
- Dziewięćdziesiąt dziewięć. Nie wystarczy ci to? To pewniak, William.
- Jaki pewny siebie - zaśmiał się trzeci. - No, a byłeś tam? Wiesz, jak tam trafić?
- Cóż... – zawahał się - Niezbyt dokładnie pamiętam drogę.
Wybuchli śmiechem.
- Tak trzeba było zacząć! Więc jak to sobie wyobrażasz? Co?
- Jest pewna osoba - powiedział wolno, z namysłem - Nie jestem pewien, czy żyje, ale raczej tak. Gdybyśmy ją znaleźli, może pomogłaby nam.
- Przepuszczam, gdybyśmy, może... Za dużo tych przypuszczeń, Alva. Zbyt duże ryzyko, że dla nich zmarnujemy kupę forsy.
- Ale jakoś do tej pory ci to nie przeszkadzało, co, Winston? - wtrącił ten od procentów.
- Poza tym, takie były założenia! - zaśmiał się chłopak z blizną na policzku -Jedziemy do Egiptu, tam złoto jest na każdym kroku, trzeba zaryzykować - to nie twoje słowa przypadkiem?
Winston umilkł speszony, a Chahala poczuła oblewającą ją falę gorąca. Przecież może ich zaprowadzić gdzie im się rzewnie podoba! Allah, żeby tylko powiedzieli, gdzie chcą iść!
- Dobra, podsumujmy - powiedział William - Winston jako jedyny przeciw, tak więc większość głosów. Najpierw szukamy kogoś, kto tam trafi czy sami próbujemy szczęścia?
- Jednocześnie - zadecydował Alva - Jedziemy na Libijską, a w tym czasie w gazecie dajemy ogłoszenie. Winston zostaje jako kontakt. Pasuje?
- Tak. Co z ogłoszeniem? Anthony?
Chłopak przymrużył jedno oko i potarł bliznę.
- Pa para - pa... hmmm... Muzeum Egipskie w Kairze poszukuje przewodnika, który umożliwi dotarcie do grobowca Mentuhotepa III. Przewidziana nagroda oraz... czy ja wiem... oraz tytuł Honorowego Członka Muzeum. Kontakt... i tak dalej.
Mówiąc zapisywał ogłoszenie na serwetce. Dziewczyna wbiła paznokcie w wierzch swojej dłoni. Teraz albo nigdy.
- Nie muszą panowie szukać. Ja wiem, jak tam dotrzeć - powiedziała po angielsku z twardym, obcym akcentem, obracając głowę w ich stronę.
Winston zakrztusił się winem, a Alva wyglądał, jakby doznał objawienia. Obdarzyła ich „spojrzeniem zza światów”- ktoś kiedyś powiedział jej, że wygląda, jakby patrzyła przez rozmówcę prosto w świat duchów. Robiło to piorunujące wrażenie na Europejczykach. Gdy minęło zaskoczenie, William wskazał jej krzesło obok siebie, więc przesiadła się, odgarniając fałdy czarnej egipskiej sukni. Sprawiali wrażenie zbyt zszokowanych pomyślnym obrotem sprawy, więc postanowiła utrzymać ich w tym stanie jak najdłużej.
- Kiedy mają panowie zamiar wyruszyć?- zwróciła się do Anthonego, który jako jedyny sprawiał wrażenie na tyle przytomnego, by móc rozmawiać.
- No cóż... jak pani woli. Myśleliśmy, że może za dwa dni, jeśli udałoby nam się znaleźć odpowiedniego przewodnika.
Postanowiła iść na całość.
- Zorganizuję wyjazd na jutro w południe. Zdaje się, że zależy panom na pośpiechu.
Anthony chciał coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle. A więc zrobiła odpowiednie wrażenie.
- Nazywam się Chahala - wyciągnęła rękę w stronę mężczyzny.
- Anthony Carter – wykrztusił - William Grillet, Alva Rimsky i Winston Stuart.
Poszukujemy grobowca...
-Wiem, wiem - przerwała mu niecierpliwie - Ale w jakim celu?
- Słyszała chyba pani, interes muzeum.
- Nie kłamie pan chyba? Jeżeli ten interes to rabunek i odsprzedanie skarbów dla osobistych korzyści, to możemy mieć poważne kłopoty.
- Ależ skąd - Anthony uśmiechnął się nieco fałszywie. Westchnęła.
- Panowie preferują konie czy wielbłądy?
- Konie, oczywiście.
- Nie ja - przerwał Alva - Byłbym wdzięczny, gdyby zakupiła pani wielbłąda.
- Dobrze więc, trzy konie i dwa wielbłądy - ten obcokrajowiec chyba nie wiedział, czym ryzykuje.
- Załatwiam ekwipunek, prowiant i tak dalej. Tylko czy to ma być wyprawa rozpoznawcza, czy wynająć kopaczy?
- Zdajemy się na pani doświadczenie - William obronnie uniósł ręce. Ach, więc kompletne żółtodzioby. Będzie ciężko. Obróciła turkus na palcu.
- Niech pani ich wynajmie - powiedział niespodziewanie Alva, odchylając się na krześle. – Oraz tłumacza języka staroegipskiego w mowie i piśmie. Znawcę religii i rytuałów pogrzebowych. I kogoś, kto nie da się oszwabić Beduinom przy pierwszej okazji.
Ooo... więc pomyliła się. Ten młody Anglik zna się na rzeczy - więc może na wielbłądzie też umie jeździć naprawdę? Uśmiechnęła się do niego, ale nie patrzył.
- Za ostatnie trzy osoby ja panom wystarczę. To duża oszczędność pieniędzy, a mogą mi panowie wierzyć, że znam to wszystko. No, to ja bym już szła.
Winston zawahał się i podał jej plik banknotów.
- Niech pani nie próbuje nas wykiwać.
- Ależ skąd. Mogą panowie spać spokojnie - zaśmiała się i odeszła, w myśli licząc pieniądze, jakie zarobi na tym interesie.
* * *
Zwierzęta udało jej się kupić jeszcze taniej, niż przypuszczała.
Z kopaczami targowała się dość długo, ale wreszcie udało jej się nakłonić ich do pewnych ustępstw. Pozostałe rzeczy musiała załatwiać migiem, żeby wyrobić się do wieczora - mimo to udało jej się o niczym nie zapomnieć.
Następnego dnia wyruszyli o godzinę później niż planowała i to trochę zepsuło jej humor. Anglicy jednak byli wyraźnie zdumieni jej umiejętnością tak szybkiego zorganizowania wyprawy i zaczęli ją traktować z wyraźnym szacunkiem.
Problemem okazały się konie - przez cały czas płoszyły się i odskakiwały. Na początku Chahala usiłowała je uspokoić, co oczywiście dało wprost przeciwny skutek.
- Uspokój się, mała! - zawołał Alva chwytając wodze gniadej klaczy. Stanęła dęba i gwałtownie rzuciła się w tył, atakując go przednimi kopytami. Odskoczył, osłaniając głowę ramieniem. Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem - konie arabskiej krwi nie bały się ludzi. Dlaczego więc klacz tak się spłoszyła?... Otworzyła już usta, by coś powiedzieć, gdy Winston, widząc ich niezdarne poczynania, rzucił się na pomoc.
- Mój Boże, Alva, czy ty nie umiesz porodzić sobie z koniem?! – zdumiał się, klepiąc zwierzę po boku.
- Za to jestem pewien, że nie umiałbyś się utrzymać na grzbiecie wielbłąda - odparł kwaśno.
W pół godziny później udało im się uspokoić wszystkie konie i ruszyli. Wielbłąd kołysał jak maszt, szedł leniwie, ale wytrwale. Alva przystopował swojego i poczekał, aż Anthony zbliży się do niego.
- Nie zaskakuje cię to? - spytał, patrząc na przyjaciela nieco z góry.
- Co na przykład?
-Szukamy przewodnika i pojawia się ona. A na dodatek... to właśnie jej szukaliśmy.
- Co?!
- No tak. Miałem nadzieję, że ona żyje i nam pomoże, ale to był przypadek, że usłyszała wtedy naszą rozmowę.
- Byliście w tym grobowcu? - spytał cicho, odruchowo patrząc w jej stronę.
- Nie... nie do końca tak. Chodzi o to, że obydwoje go widzieliśmy, ale ona o tym nie wie. A, co ja ci będę tłumaczył. I tak nie zrozumiesz.
- Byliście razem?!
- Nie!- roześmiał się - To by było zbyt proste. Daj spokój.
Anthony uśmiechnął się i wzruszył ramionami, lekko poganiając konia. Rimsky kołysał się w rytm kroków wielbłąda, uśmiechając się do swoich myśli.
Chahala rozmawiała w tym czasie z Winstonem, tłumacząc mu istotę klątwy spoczywającej na grobowcu Mentuhotepa.
- Jest bardzo niewiele osób, które znają wejście do grobowca, ale jeśli...
- Ty je znasz? - przerwał jej .
- Ja wiem, jak się zabrać do szukania - ostudziła go.- Więc jeśli osoba wybrana - czyli znająca wejście - przyczyni się do rabunku, zostaje obciążona klątwą, która wprowadza ją w pewien stan szaleństwa i nakazuje zabić pozostałych rabusiów. Potem „narzędzie zemsty” popełnia samobójstwo. W ten sposób wszyscy świętokradcy zginą, zanim zdążą na dobre zbezcześcić złoto faraona.
-I ta klątwa działa? – zakpił - No, my nic nie zamierzamy rabować.
- Mam nadzieję – wymamrotała - Jeszcze mi życie miłe.
Pod wieczór pustynia zmieniła się - na piasku rozrzucone były głazy różnej wielkości - od niemowlęcej głowy aż do rozmiarów konia. William lekko spiął wierzchowca.
- No i co to ma być? - spytał z wyraźnym rozczarowaniem.
- Wejście - powiedział Alva mrużąc oczy w słońcu - Gdzieś tu, pod głazem, jest wejście do grobowca. Pytanie tylko, pod którym? Wiesz?- zwrócił się do Chahali. Skinęła głową i trąciła wielbłąda w bok, a ten powoli opadł na ziemię. Zsiadła zgrabnie i popatrzyła na siedzących na koniach mężczyzn.
- Schodźcie. Tu rozłożymy obóz.
- Wiecie co - odezwał się Winston, gdy wynajęci ludzie rozpakowywali bagaże - Po co przewlekać. Poszukajmy tego wejścia teraz, będzie szybciej.
- Najpierw trzeba rozbić namioty.
- Później.
- W nocy, tak? - odwróciła się i popatrzyła na niego, jakby był niespełna rozumu.
- Mamy pochodnie, Chahala. Nie wymyślaj. Zaczynamy od szukania.
Przewróciła oczami i odezwała się cicho do przywódcy arabów, Jaerdina. Ten skinął głową i zawołał coś w swoim języku. Kopacze zaczęli rozbijać namioty. Winston spurpurowiał na twarzy.
- Co za głupcy! - krzyknął w stronę Williama - Macie się słuchać nas, nie jej! Bierzcie łopaty czy co tam wam potrzebne, idziemy szukać.
Jaerdin popatrzył na niego z lekkim uśmieszkiem, ale żaden z jego podwładnych nie przerwał pracy. Alva westchnął, schodząc na ziemię.
- Wiesz co - powiedział do Winstona - Nie wydaje mi się, żebyśmy na tej wyprawie mieli cokolwiek do powiedzenia.
* * *
Różne rzeczy musiała już dzisiaj załatwiać, ale najtrudniejsze było niewątpliwie przekonanie Anglików, że dziś już nie opłaca się kopać i zaczną zaraz po wschodzie słońca. Podnieceni obcokrajowcy poszli spać bardzo wcześnie, ale ona jeszcze jakiś czas siedziała przy ognisku, czochrając łeb leżącego obok wielbłąda. Nie czuła się najlepiej - ostatnie poczynania kosztowały ją sporo energii, którą należało uzupełnić. Nie cierpiała tego. Dokonała szybkiego przeglądu ludzi i po namyśle wybrała Rimsky’ego. Który to był namiot?... Ach, ten z lewej. Podeszła do wejścia i ostrożnie odsunęła zasłonę - światło księżyca delikatnie zarysowało sylwetki śpiących. Rany boskie, oni nawet nie byli uzbrojeni! Mogła tu przyjść i pozarzynać ich po kolei, i żaden by się nie zorientował aż w siódmym niebie! Westchnęła i wydobyła z fałd sukni mały woreczek. Wysypała na dłoń odrobinę iskrzącego proszku i dmuchnęła, rozsiewając go po wnętrzu namiotu. Dobranoc, panowie... Niemal tanecznym krokiem podeszła do śpiącego Alvy - leżał z rozrzuconymi ramionami, głęboko wdychając powietrze nocy wraz z rozpylonym specyfikiem. Opuszkami palców odnalazła żyłę na jego szyi i nachyliła się. Poczuła w ustach ostry, kwaśni smak i aż się zakrztusiła. Splunęła kilka razy na ziemię i ze zdumieniem popatrzyła na mężczyznę. Allah, czy w jego żyłach płynie trucizna?! Dotknęła ranki na jego szyi i powąchała palce. Nie miało zapachu krwi - w ogóle nie pachniało, a jednak Chahala poczuła mdłości. Szybko nabrała na palec maści z małego puzdereczka i posmarowała ranę, po czym zerwała się i wybiegła z namiotu, gwałtownie chwytając powietrze. Nagle znieruchomiała; wewnątrz ktoś poruszył się szybko. Zaszła namiot od tyłu i zajrzała przez małą szparkę: Alva siedział na posłaniu i nasłuchiwał, patrząc intensywnie na wejście. Wciągnęła powietrze ze świstem i cofnęła się z przerażeniem w oczach. Zioła uniemożliwiały przebudzenie się ludzi - a jednak... Cichcem wycofała się i podeszła do drugiego namiotu. Tu Anthony i William spali jak zabici. Na wszelki wypadek znów użyła proszku, ale tu nikt się nie przebudził. Tak więc z Rimsky’m musiało być coś nie tak. Tylko co?...
* * *
Kamień centymetr po centymetrze unosił się w górę; piasek trzaskał cicho, miażdżony jego potężnym ciężarem. Mężczyźni zaparli się piętami w ziemię, mięsnie grały pod ich spaloną słońcem skórą, teraz zlaną potem. Chahala ustawiła wielbłąda tak, aby chociaż ich głowy znalazły się z cieniu. Ze zmarszczonym czołem obserwowała wysiłek Beduinów.
- Czy ty nie możesz ich popędzić? - zniecierpliwił się Alva. Nic nie powiedziała, nawet nie odwróciła skupionego wzroku od mężczyzn. Chłopak zabębnił palcami po zawieszonym przy pasku bukłaku.
- Chahala! - powiedział ostro. Machnęła ręką i rzuciła coś po arabsku., a jeden z pracowników powoli puścił głaz, chwycił długą belkę i wsunął ją w szczelinę. Kamień powoli podnosił się z dziury, ale dla Alvy było to iście ślimacze tempo. Nie wytrzymał.
- Szybciej! – krzyknął - Róbcie to szybciej, ludzie! Nie mamy całego dnia! Z życiem! Już!
Chahala obróciła się ostro w jego stronę i patrząc mu prosto w oczy powiedziała coś do kopaczy. Natychmiast odskoczyli, jakby głaz oparzył im ręce. Wysadzona w powietrze belka poszybowała kilka metrów w górę i z głuchym łomotem uderzyła o ziemię, wzniecając chmurę piasku. Kopacze stali zbici w grupkę, patrząc jak cała ich praca idzie na marne. Alvie puściły nerwy.
- Co robicie, do cholery?! - wrzasnął strasznym głosem.
- Pani kazała- odparł Jaerdin spokojnie, ale w oczach miał szczerą kpinę. Rimsky odwrócił się w stronę dziewczyny.
- Dlaczego to robisz?
- Co?
- Dlaczego robisz wszystko, żebyśmy tylko mieli więcej problemów, więcej wydatków; żeby robota szła jak najwolniej?!
- Wyjaśnijmy sobie kilka rzeczy, Alva. Ja dowodzę, nie ty, bo ja wiem co robić. Gdybyście wy próbowali kupić konie i wynająć ludzi, orżnęliby was na dobre pieniądze. Widząc wasz stopień wtajemniczenia w sprawy tego kraju pracowaliby jeszcze wolniej, a wy moglibyście zdzierać gardła do woli. Znając was, najpewniej zapłacilibyście im od razu, więc po trzech dniach pracy zwialiby z powrotem do Kairu, zostawiając was tu bez pieniędzy i rzeczy. Mimo wszystko powinieneś dziękować swojemu Bogu, że masz mnie i że załatwiam za ciebie te wszystkie sprawy. Bo ty nic a nic się na Egipcie nie znasz.
Usiadła na kamieniu i popatrzyła na niego wyczekująco, ale milczał.
- Idź już - powiedziała po chwili ciszy - Nie pomagasz tu wcale. Przez ciebie muszą zaczynać od nowa.
- Mówisz, jakbyś to ty dźwigała ten kamień! – prychnął - Nie musieliby znów zaczynać, gdybyś nie była taka próżna i nie chciała mi udowodnić, że wiesz lepiej.
Twarz Chahali pokrył rumieniec.
- Ach tak? Więc dobrze, radź sobie sam... Angliku.
Ostatnie słowo zabrzmiało w jej ustach jak obelga. Przez chwilę patrzył za nią, trochę oszołomiony jej reakcją. Zawahał się.
- No co? Zasuwajcie - powiedział wreszcie do Beduinów. Jaerdin zaśmiał się chrapliwie.
- My bez niej pracować nie będziemy.
- Co?! Dlaczego?!
- Bo to ona nam płaci, nie ty.
Alvę aż zatkało na tę bezczelność.
- Ale to są moje pieniądze!!!
- Więc ty zacznij nam je dawać.
- Nie mogę, bo ona już ma waszą wypłatę! Już jej dałem, żeby wam wypłaciła!
- No widzisz - uśmiechnął się kpiąco - Więc na razie nie będziemy pracować.
Chłopak przez chwilę wyglądał, jakby go coś miało trafić. Wreszcie bardzo powoli popatrzył w stronę namiotów.
- Chahala! - krzyknął strasznym głosem. Cisza. Czując, że traci u pracowników resztki godności ruszył do obozowiska. Egipcjanie czekali. Po chwili rozległ się pogardliwy śmiech - Chahala wróciła do nich, uśmiechając się kpiąco i poleciła im kontynuować pracę.
* * *
- Dmij! - rozkazała dziewczyna Jaerdinowi wbijając wzrok w czeluść, a ten chwycił bawoli róg i dmuchnął weń z całej siły- po pustyni rozniósł się basowy dźwięk. Z daleka rozległy się okrzyki i po chwili ujrzeli sylwetki pędzących mężczyzn.
- O rzesz ty! - zdumiał się Anthony, hamując metr przed dziurą.- Naprawdę ci się udało!
Zaśmiała się i wyciągnęła rękę w bok, a Beduin podał jej pochodnię. Ruszyła w stronę wejścia do grobowca.
- Czekaj! - William chwycił ją za ramię - Jak ciebie szlag trafi to będzie większa strata. Puść ich pierwszych. Za co im płacimy?
W oczach Chahali zapaliły się ponure ogniki.
- Za kopanie, Grillet. Poza tym, tylko ścierwo wysłałoby podwładnych na pewną śmierć.
- Amerykanie tak robią - zaprotestował Winston.
- Więc masz już o nich wyrobioną opinię.
Po wykutych w skale stopniach zaczęła schodzić w dół, oświetlając pokryte hieroglifami ściany. Mężczyźni z pewnymi obawami ruszyli za nią. Po chwili schody skończyły się i stanęli naprzeciwko ściany. Chahala uniosła pochodnię, by lepiej zobaczyć znaki wyryte w kamieniu przed wiekami.
-Co tam jest napisane? - Winston podszedł bliżej.
-Grobowiec najjaśniejszego syna Re[1][1], Menephta - znaczy Mentuhotepa- trzeciego tego imienia, boskiego władcy Obydwu Ziem Kemetu. Kto dla własnego zysku ośmieli się zbezcześcić skarby jego, wyrok śmierci straszliwej na siebie wydaje - w imię najsprawiedliwszej Ma’at[2][2].
Zapadła cisza. Popatrzyła na nich wymownie i ruszyła korytarzem w prawo. Odblaski pochodni skakały po ścianach, na moment ukazując twarze dawno zapomnianych ludzi i bogów. Chahala szła niemal po omacku, ale pewnie - doskonale pamiętała drogę, mimo że minęły setki lat. Nagle stanęła gwałtownie, tak że idący z tyłu Anthony wpadł na nią.
- No, co jest?- spytał. Zawahała się.
- Nie pamiętam... nie pamiętam zaklęcia chroniącego komnatę króla.
Wskazała na kamienny łuk, zdobiony rysunkami węży i kobiety ze skrzydłami u ramion.
- Nie pamiętam zaklęcia, które uspokaja duchy Strażników i pozwala wejść bezpiecznie.
William wybuchnął śmiechem.
- Daj spokój, Chahala, to nie ma sensu. Nie wierzysz chyba, że te zaklęcia działają? To bajki egipskie.
- Są prawdziwe, ręczę za to. Są sposoby zatrzymania duszy ludzkiej na ziemi - ludzie, którzy strzegli faraona za życia, strzegą go też po śmierci. Tylko strażnicy znali zaklęcie odwołujące duchy - no i ja znałam, ale teraz się okazuje, że je zapomniałam.
Powiedziała to przepraszającym tonem, wodząc oczami po towarzyszach. Anthony usiadł bezpośrednio na podłodze, jakby się pod nim ugięły nogi. Alva westchnął i oparł się plecami o ścianę, przymykając oczy.
- Przepraszam - szepnęła Chahala.
- Jak inaczej można się tam dostać? - spytał William.
- No cóż... najprościej chyba byłoby wykuć inne wejście do komnaty, ale to i tak bez pewności, że nic nam się nie stanie.
Anthony jęknął.
- To zajmie całe dni!
- I zdemolujemy grobowiec.
- To akurat najmniejszy problem.
- Co masz na myśli?!
- Ja znam zaklęcie - powiedział znienacka Alva, otwierając oczy, a wszyscy obrócili się w jego stronę. Chahala popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
- Skąd, Alva?!
- Usłyszałem kiedyś - mruknął wymijająco.- Odsuńcie się.
Zrobił krok do przodu i stanął naprzeciwko bramy, rozkładając ręce. Zaczął mówić ciężkim, monotonnym głosem słowa umarłego języka, a z każdą głoską Chahala przypominała sobie zaklęcie. Pod koniec mówili już razem.
Neftydo, pani umarłych, która trzymasz pieczę nad jego duszą... dopuść nas do komnaty jego spoczynku i nie każ za tę śmiałość... albowiem chcemy oddać cześć jego nieśmiertelnej duszy... i móc ucieszyć oczy poddanych widokiem jego boskich skarbów. Pozwól oddać mu chwałę i dopuść nas do jego mieszkania...
Powietrze przeszył ostry sokoli krzyk i wszyscy wzdrygnęli się. Winston rozejrzał się.
- Ptak pod ziemią?
- Patrz - Alva opuścił ręce i wskazał wizerunek Neftydy nad wejściem- nie miała już rozłożonych skrzydeł, ale obejmowała się ramionami.
- Ona...!
- Tak. Wchodzimy?
Chahala uśmiechnęła się do niego jakby z niedowierzaniem i przekroczyła próg.
- Zaczekajcie tu.
Obeszła dookoła komnatę, pochylając się co chwila nad wygasłymi przed wiekami pochodniami. Z każdym jej krokiem w sali robiło się jaśniej, aż w końcu rozpaliła ostatni ogień - i zapłonęły miliony szlachetnych kamieni, rzucając na ściany i sufit różnobarwne iskry. Mężczyźni wpatrzyli się w złoto wielkimi oczami.
- Mój Boże... - wyszeptał Anthony i podszedł do posągu Izydy, wykonanego w litym złocie. Delikatnie dotknął jej twarzy opuszkami palców.
- Nic nie zabierajcie - ostrzegła ich Chahala.
Rozeszli się po pomieszczeniu, znikając za posągami i stertami monet. Co chwila rozlegały się okrzyki zachwytu. Chahala stała pod ścianą, na jej twarzy odbijała się tęcza światła odbitego od kamieni. Myślała o tych czasach, które minęły wieki temu - o wielkich budowniczych, wznoszących królewskie grobowce i o prostych ludziach, którzy żyli dzięki darom rzeki i łasce bogów, w których wierzyli. Zaklęcia, którymi chronili siebie i swoje własności wciąż działały - nawet w XIX wieku, gdy ludzie ufają mechanizmom, nie magii.
- Trudno będzie zapobiec kradzieży... - szepnęła do siebie.
- Co mówisz? - Winston wynurzył się zza zdobnego filaru.
- Żebyśmy już wychodzili. Trzeba pomyśleć, jak to wszystko wydobyć na górę i przetransportować do Kairu. To też zajmie trochę czasu. Chodźmy.
Zebrali się przy wejściu i już mieli wracać, gdy Chahalę coś tknęło i kazała im wywrócić kieszenie. Po krótkim oporze wykonali polecenie - i okazało się, że jedynie Alva był odporny na blask egipskich świecidełek.
- Macie nie kraść - wycedziła dziewczyna, akcentując każde słowo - Inaczej skończycie w bardzo nieprzyjemny sposób. Nie rabujcie.
- A wywożenie do muzeum to nie rabunek? - spytał zaczepnie Alva.
- Rabunek jest dla korzyści własnych, a muzeum udostępnia skarby ogółowi. Idziemy.
* * *
W nocy obudziły ją głosy sprzed namiotu. Otworzyła oczy i przez chwilę nasłuchiwała - mężczyźni przy ognisku jeszcze nie spali. Zawahała się, ale wstała z posłania i kucnęła przy wejściu.
- ...do końca w porządku- powiedział Alva.
- Twój pomysł - zauważył Winston - Trzeba było myśleć o tym wcześniej.
- Wiesz co, Alva - wtrącił Anthony - Pozbądźmy się wyrzutów sumienia w jakiś twórczy sposób. Garść klejnotów w kieszeń i przepuścić to z artystycznym rozmachem. Co ty na to?
Chahala zmartwiała. Oszukali ją. Jak mogła być tak naiwna?! Chcą obrabować grobowiec, nie wierzą w klątwę -a ona będzie musiała w końcu ich pozabijać i sama zginąć. Czy nie lepiej zrobić to teraz, gdy ma jeszcze jasny umysł i nie jest ogarnięta mocą bożą?... Oszuści, kłamcy, jak mogli... A może wyjść i porozmawiać z nimi, może wreszcie uwierzą?
Chahala poczuła, jak ogarnia ją wściekłość. Że też dała się tak wpuścić w maliny!
- Jutro rano - powiedział William - Bierzemy co się da, a potem wracamy do Kairu po jakiś transport.
Dziewczyna nie wytrzymała. Wstała i gwałtownie szarpnęła zasłonę, a spojrzenia mężczyzn jednocześnie skierowały się na nią.
- Wy kłamcy! - wysyczała przez zęby -Interes muzeum, tak, Winston? Ścierwa! Niczego nie dostaniecie.
- Zamierzasz bronić tego grobowca? - spytał Winston, wstając - Dostaniesz swoją część, nie martw się. Przecież nas tu doprowadziłaś. Nie mów, że nie pojmujesz korzyści swojej współpracy z nami...
- Nie potrzebuję złota, głupcze. Nie rozumiesz, że jeśli choć je tkniesz, wszyscy zginiemy?!
- Nie rozumiem i nie wierzę. Nie rób głupstw, Chahala. Nie chcemy ci zrobić krzywdy.
- Mogłam was wszystkich wymordować, gdyście spali, ale tego nie zrobiłam. I teraz żałuję!!!
Po prostu rzuciła mu się do gardła, niczym wściekły pies. Winston krzyknął i osłonił się ramieniem. Krzyknęli też pozostali - na widok jej zębów. Ktoś chwycił ją za ramiona i wykręcił je do tyłu. Poczuła sznury zaciskające się na jej nadgarstkach.
- Dobrze, że nam powiedziałaś, Chahala - uśmiechnął się William - Że Arabom trzeba płacić, aby się słuchali. Miałaś rację. Weźcie ją do namiotu - zwrócił się do Jaerdina - I zwiążcie dobrze. Chyba wolimy, by nie wchodziła nam więcej w drogę.
* * *
Teraz, gdy już nie musieli obawiać się jej, poszli do grobowca nie czekając na świt. A ona, która byłą jedyną osobą strzegącą skarbów, siedziała związana w swoim namiocie.
Płachta zasłaniająca wejście zadrgała - ktoś stanął w namiocie. Chahala podniosła głowę i nadzieja jej wróciła: przed nią stał Jaerdin, uśmiechając się jak zwykle kpiąco.
- Jaerdin...
- Cicho, pani. Poszli rabować – przykląkł przy niej i zaczął rozsupływać sznury - Musisz zapobiec tragedii. My już odchodzimy - rozumiemy działanie klątwy i dlatego ci pomagamy. Idź, pani.
Chahala wstała chwiejnie.
- A nie boisz się mnie? - spytała, wskazując na usta. Arab westchnął.
- Jesteście na ziemi, odkąd są na niej ludzie, a mimo to wciąż istniejemy. Poza tym, przyszedłem ci pomóc, więc mnie nie zabijesz.
Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i wybiegła z namiotu. Musiała nadrobić stracony czas.
Stanęła przed wejściem i zawahała się. Trzeba rozegrać to tak, żeby wyłapać ich wszystkich jak szczury z pułapki. Co robić, co robić... Przestępowała nerwowo z nogi na nogę. Istniało jeszcze jedno zaklęcie i pamiętała je, ale wtedy wiele skarbów uległoby zniszczeniu... Ach, pal je licho! Ostrym głosem rzuciła egipskie słowa. Ziemia zadygotała pod jej stopami, rozległy się głuche uderzenia pod ziemią - ściany grobowca przesuwały się, tworząc labirynt. Ona znała wyjście, oni nie. Mogła błądzić po korytarzach godzinami, aż w końcu ich gdzieś dopadnie, a oni nie będą mogli uciec. Poza tym niespodziewane przesunięcie ścian najprawdopodobniej rozdzieliło ich.
Chwyciła pochodnię i zdecydowanym krokiem weszła w podziemia. Kilka metrów od schodów leżała zwalona tablica z ostrzeżeniem. Uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła dalej.
Mniej więcej po piętnastu minutach usłyszała jęk. Przystanęła.
- William? – krzyknęła - Kto tam jest? Anthony?
- Chahalaaa....!
Przyspieszyła kroku. Po chwili ujrzała wywrócony posąg faraona - pod nim, rozciągnięty na posadzce leżał Anthony. Miał przymknięte oczy i twarz wykrzywioną w grymasie bólu. Podeszła do niego i uklękła.
- Anthony...
- Mam połamane żebra, nie ruszę się – wyszeptał - Sama mnie nie wyciągniesz... musisz odnaleźć resztę.
- Odnajdę ich Anthony... ale żaden z nich ci już nie pomoże. Oni sami zginą. To wasza pierwsza wyprawa, ale tak pechowo dobrana, że stanie się ostatnią, a faraon zapewni wam godziwy pochówek... wśród złota. Wybacz mi, Anthony.
Westchnął i popatrzył na nią.
- Byliśmy głupi.
- Tak. Wybaczysz mi?
Skinął głową.
- Tylko błagam, nie dobijaj mnie rewolwerem. Po prostu odejdź. Zostaw mnie tu.
- Nie miałabym serca... - zawahała się, ale w końcu odwróciła się i ruszyła korytarzem. Miała dziwne uczucie, że jest obserwowana. Usłyszała jakiś szelest. Zatrzymała się. Z sufitu na ziemię sypał się piasek; niepokojąco przypominał klepsydrę. Ich czas się kończy... Poczuła zimny dreszcz na plecach. Znów szelest. Wyciągnęła broń.
- Jest tam kto? - spytała, unosząc pochodnie. Cisza.
- Alva? - nie wiedział, czemu akurat on przyszedł jej na myśl. Rozległ się stukot spadającego kamienia i wystrzeliła w tamtą stronę, zanim zdążyła pomyśleć. Podeszła do ściany i dotknęła palcami chropowate powierzchni - odnalazła wyrwę po naboju. Trafiła w mur, a jednak ktoś tu był, słyszała przecież. Rozejrzała się nerwowo. Może Alva wtedy tylko uśpił Strażników, może w ogóle tego nie zrobił? Poczuła wzrastającą panikę. Szybko podjęła decyzję. Pobiegła pustym korytarzem w stronę wyjścia, mijając czeluście komnat i innych tuneli. Zdawało jej się, że w ciężkim podziemnym powietrzu rozległo się jęk Anthonego i krzyki pozostałych przyjaciół. Przyspieszyła i wbiegła na schody, serce waliło jej jak oszalałe. Po chwili znów była na pustyni - uderzyło ją ostre nocne powietrze i zapach dymu z wygasających ognisk. Zamknęła oczy i przez chwilę oddychała głęboko. Moc spoczywająca w jej mięśniach powoli budziła się. Obróciła się na pięcie i położyła dłonie na głazie. Zebrała wszystkie siły i pchnęła, a skała przesunęła się gładko jak na łożysku i wpadła w otwór. Chahala oparła się plecami o kamień i odetchnęła. Koniec. Już nic jej nie groziło, bo oni nie wydostaną się z podziemi. Mogą kraść ile wlezie- nie wyniosą nic. Udało się, przeżyje. I nigdy więcej nie pomoże takim dzieciakom, które nie potrafią brać odpowiedzialności za siebie.
Weszła do namiotu i usiadła, przyciągając do siebie torby Alvy i Winstona. Przeszukała je szybko i wyjęła z każdej plik banknotów. Oprócz tego w plecaku Rimsky’ego znalazła złoty naszyjnik z turkusowym medalionem i bez wahania włożyła go do torby e swoimi rzeczami. To samo zrobiła w drugim namiocie. Potem odwiązała konie i wielbłądy. Wsiadła na jednego z nich, a baktrian uniósł się na nogi, kołysząc mocno.
- Yahlla! - zawołała mocnym głosem, a wypoczęte zwierzę ruszyło przed siebie. Skierowała się w stronę Kairu, wiodąc za sobą trzy konie i wielbłąda- na sprzedaż, choć i tak miała dość pieniędzy.
* * *
Chahala przyłożyła do siebie zwój materiału. Był piękny; barwny i bardzo... arabski. Zaśmiała się cicho na tę myśl i skinęła na sprzedawcę: weźmie to jednak. Mężczyzna zgiął się w ukłonie i też się uśmiechnął - była Egipcjanką, a jednak nie targowała się. Doprawdy, niespotykane. Wolał nie nadwerężać jej cierpliwości.
Dziewczyna odeszła od straganu i przez chwilę kiwała się na piętach, zastanawiając się, co dalej. Mogła mieć wszystko, co tylko chciała, a wyrzuty sumienia dawno przestały ją dręczyć. Jej palce bawiły się turkusowym medalionem. Był piękny i poznała się na robocie: na pewno był zrobiony przez starożytnych. Mogłaby niemal przysiąc, że na dodatek przez tego samego rzemieślnika, co jej pierścień. Ale Rimsky przecież nie ukradł go z grobowca, więc skąd go miał?... Ach, zagadki, zagadki... A tej już nie ma kto rozwiązać, niestety.
Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i obróciła się. Podskoczyła lekko z zaskoczenia, gdy zobaczyła wykrzywioną w grymasie kolorową maskę. Wybuchła śmiechem. Człowiek w masce potrząsnął głową i wyszczerzył zęby.
- Piękny wisior - powiedział i zręcznym, trochę złodziejskim ruchem chwycił ozdobę.
- Proszę zostawić! - uśmiechnęła się lekko marszcząc czoło i chciała chwycić go za rękę, ale nie zdążyła; za to on miał dobry refleks.
- A to co? - uśmiechnął się kącikiem ust, trzymając mocno jej dłoń i obracając ją odrobinę, by lepiej zobaczyć pierścień. - Od kompletu, czyż nie?
Upuściła torbę i drugą ręką zerwała mu maskę. Krzyknęła i rzuciła się do tyłu. Alva znów się uśmiechnął.
- Myślałaś, że mnie tam zamkniesz z nimi? Bardzo się pomyliłaś - podniósł jej torbę i uniósł lekko brwi - Gdzie idziesz?
- Alva, ja...- zakrztusiła się i wskazała na naszyjnik.
- To i tak miało być dla ciebie - ale później, dużo później. Jeżeli idziesz do domu, to odprowadzę cię.
- Wiesz, gdzie mieszkam.
- Oczywiście.
Chwila ciszy.
- Skąd masz naszyjnik, Alva? Kupiłeś od kogoś?
- Naiwna jesteś - roześmiał się - Bardzo naiwna, jak wszyscy wtedy. Nie pomyślałaś, że klątwa jest tylko grą psychologiczną. Wszyscy się boją, nikt nie rabuje. A jeśli nawet, to przecież inni wyperswadują rabusiowi głupi pomysł.
- Więc... więc to wszystko to było kłamstwo?! – zbladła - Przecież oni zginęli przez to! Alva! Czemuś mi nie powiedział?!
- Nie warto było - chłopak wzruszył ramionami. Nagle Chahala stanęła.
- Alva... a skąd ty wiedziałeś?! Skąd wiedziałeś, że nie ma klątwy?!
- Nie za dużo wyjaśnień na jeden dzień? - uśmiechnął się zaczepnie.
- Wyjaśnień nigdy nie jest za dużo - wycedziła i przysunęła twarz do jego twarzy. - Gadaj, Rimsky.
- A skąd znałaś położenie grobowca? Skąd wiedziałaś o klątwie i skąd znałaś zaklęcie? Wreszcie, skąd masz pierścień?
Dziewczyna zamilkła. Nie mogła mu przecież powiedzieć.
- Byłaś wtedy u nas w namiocie - powiedział już łagodniej - Zbyt gorzka moja krew dla ciebie? A własnej nigdy nie piłaś, Nefretaya?
Cofnęła się.
- Ty... skądś cię znam, zastanawiam się już od początku, ale nie wiem! Ale przecież musiałeś tam być i musiałeś być... ty byłeś Strażnikiem!
Roześmiał się i popatrzył na nią bystro, delikatnie dotykając jej ręki.
- Ale nadal mnie nie poznajesz, przecież widzę.
- Nieprawda, już wiem, kim jesteś - skłamała i nagle rzeczywiście go poznała.
- To ty wtedy byłeś! Przyłapałeś mnie na kradzieży, a jednak nic nie zrobiłeś...
- Nie mogłem - uśmiechnął się i nachylił się nad nią. Miał takie piękne oczy...


[1] władca bogów egipskich, ojciec każdego z faraonów.
[2] egipska bogini sprawiedliwości, posiadaczka pióra równoważącego serca zmarłych podczas Sądu Ostatecznego.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Katakumby Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin