Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Taniec wilka (Pas de loup)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Katakumby
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Wto 16:20, 27 Lis 2007    Temat postu: Taniec wilka (Pas de loup)

Wszystkie teksty, które teraz przeklejam ze strony tutaj, są do mniejszego lub większego remontu po latach nieużywania. Chodzi tu także o myślniki... Wink



Rok 1765, południowa Francja, Ubats.

Na dworze sypał śnieg. Wszystkie domy już dawno pokryły się kilkunastocentymetrową warstwą białego puchu. Mróz ściął wszystkie jeziorka i namalował na szybach półprzezroczyste kwiaty.

W gospodzie był tłok, ale tego dnia zamiast wieśniaków stoły obsiedli żołnierze. Wrzeszczeli o wiele głośniej niż normalni bywalcy tawerny; napełniali pomieszczenie krzykami i brzęczeniem sztućców i talerzy.
Za szynkwasem stała młoda kobieta w czerwonej sukni, chmurnym i pełnym pogardy spojrzeniem mierząc żołdaków. Po drugiej stronie blatu siedział młody żołnierz i najwyraźniej próbował ją nakłonić do rozmowy. W głębi sali rozległ się dźwięk tłuczonego kufla i dziewczyna zgrzytnęła zębami.
- Wie pan co, kapitanie - powiedziała wreszcie z westchnieniem. - Niech pan się upije czy coś i da mi wreszcie spokój. Pańscy podwładni demolują mi gospodę. Będzie pan płacił za wszystkie szkody czy każdy z nich za siebie?
- Bardzo mi przykro, mademoiselle, ale nikt z nas nie zapłaci - odparł z zadowoleniem kapitan. - Gdy zabijemy bestię, będzie to dla pani tysiąckrotnym wynagrodzeniem.
Dziewczyna zacmokała z niezadowoleniem.
- Zabita bestia nie zwróci mi kosztów. Szczerze mówiąc to bardzo wątpię, czy uda się panu choćby ją wytropić. Proszę zapłacić.
- Moja pani...
- Mój kapitanie - dziewczyna oparła się obiema rękami o blat i popatrzyła mu prosto w oczy. -Mam odważnego służącego i szybkiego konia. W każdej chwili Francois może się znaleźć w Paryżu i poinformować króla, że w mojej gospodzie od trzech dni przebywa banda żołnierzy, która zamiast tropić tego... wilka, regularnie przepija swój żołd. Rachunek teraz czy gdy ten budynek będzie w gruzach?...
Dla odmiany to kapitan zgrzytnął zębami. Pogrzebał w sakiewce i pogardliwie rzucił na stół garść monet. Gospodyni uśmiechnęła się tryumfalnie, zebrała pieniądze i z satysfakcją patrzyła, jak mężczyźni opuszczają gospodę.



***



Kapitan Jacques Verdell został przysłany przez króla Ludwika XI do wsi Ubats, by wytropić i zabić bestię mordującą ludzi w okolicach gór Gevaudan. Zginęło już 57 osób. Potwór grasował już od roku, a każda z grup przysłanych dla zapewnienia bezpieczeństwa mieszkańcom wsi robiła więcej zamieszania niż pożytku.
W nadziei, że nieustanne polowania przyniosą wreszcie jakieś efekty, wyznaczono 10 000 franków nagrody dla osoby, która uwolni Gevaudan od potwora. Problem jednak stanowiło prawo- chłopom nie można było nosić broni, a zabicie wilka kosą osadzoną na sztorc przedstrawiało niejakie problemy...



***



- Aaaaaaiiiigh !!!!
Osadą wstrząsnął śmiertelny krzyk, urwany w najwyższym tonie. Ludziom włosy stanęły dęba. Zaczęli wybiegać z domów, zwołując się wzajemnie i wymachując krótkimi pałkami. Żołnierze przeklinając pospiesznie ładowali muszkiety. Verdell nawołując ich gnał na złamanie karku w stronę rozstajów za Ubats. Jego oczom ukazał się tłum stający w poprzek drogi i wpatrujący się w coś z osłupieniem, jakby zaklęty w milczenie. Kapitan z trudem przepchał się między ludźmi i stanął jak wryty.
Pod krzyżem, na bielusieńkim śniegu widniała szkarłatna plama krwi. Od niej rozpoczynała się szeroka bruzda prowadząca aż do lasu. Krew powoli barwiła coraz większą część śniegu.
Ktoś załkał rozdzierająco. Ten dźwięk dopiero zdjął czar, jaki zdawał się spoczywać na nieruchomych ludziach. Verdell rozejrzał się po otaczających go przestraszonych, ponurych twarzach. Czuł się winny, w końcu obiecał tym ludziom ochronę.
- Idziemy za nim - odezwał się chrapliwym głosem. Z jego ust uniósł się obłoczek pary i powędrował w stronę nieba. Kilku żołnierzy popatrzyło za nim w niemej modlitwie za zamordowanego.
- Idziemy za nim. Ten... ten trop poprowadzi nas do kryjówki bestii. Zabijemy ją i odbierzemy ofiarę.
Nikt z obecnych nie wierzył, żeby porwana osoba jeszcze żyła. Należało jednak pomścić jej śmierć.
Milcząca grupa odprowadziła wzrokiem oddział, mozolnie brnący przez śnieg śladem wilka. Verdell obrócił się jeszcze, słysząc ciche, równomierne stukanie. Młoda właścicielka gospody otulona grubym płaszczem stukała obcasem pantofla o oblodzoną skorupę, mierząc żołnierzy wzrokiem. To spojrzenie przyprawiło kapitana o dreszcz. Zawahał się na krótko i znów ruszył w stronę drzew.



***



Powrót Verdella i jego podkomendnych bynajmniej nie należał do tryumfalnych. Dwóch żołnierzy na noszach z płaszcza niosło ciało zamordowanej kobiety, przy czym cały oddział przeklinał siarczyście. Wilka nie znaleźli, trop urywał się na białym pustkowiu: stworzenie chyba rozpłynęło się w powietrzu. W kościółku odprawiono krótką mszę za duszę ofiary, na której byli wszyscy mieszkańcy Ubats i kapitan Verdell. Nie było żołnierzy, którzy wygrzewali się w gospodzie. Wkrótce kapitan również do nich dołączył, zajmując swoje zwykłe miejsce przy szynkwasie. Na widok wchodzącego, barmanka aż westchnęła.
- Widzi pani- zaczął Verdell, podpierając podbródek na ręce. - Przez pani upór moi chłopcy muszą spać w stodole.
- Współczuję jej właścicielowi - warknęła. Kapitan uśmiechnął się krzywo i już miał coś powiedzieć, gdy do rozmowy wtrącił się krzepki staruszek.
- Wino z Bordeaux - zażądał.
- Nie ma - rzuciła nieuważnie dziewczyna.
- A kiedy do diabła będzie?! - zdenerwował się staruszek.
- Jak wróci mój brat. Dwa dni. Wytrzymacie?
- Ech, Nisa, daj swojemu bratu lepszego konia - mruknął i pokuśtykał w stronę wyjścia.
- Więc ma pani na imię Nisa - zainteresował się Verdell.
- Bystry pan jest, kapitanie.
- I ma brata, Niso?
- Pan przyjechał tropić wilka czy mnie?!
- Wie pani co - Verdell zniżył głos. - Nie jestem do końca przekonany, że to jest wilk. Wie pani, Niso, co to jest bisklaweret?
- Oczywiście – prychnęła. - W Bretanii tak mówi się na wilkołaki. Naczytał się pan za dużo bajek, kapitanie.
- A słyszała pani, że nie imają się go kule, strzały czy jakakolwiek inna broń?- spytał szybko. Nisa popatrzyła na niego pobłażliwie.
- Jeżeli wszyscy mają zeza, to oczywiście, że jeszcze nikomu nie udało się w niego trafić.
- Ale dzisiaj nam się uda - wyprężył się dumnie Verdell. - Dzisiejszej nocy zrobimy obławę. Na pewno go schwytamy.
Dziewczyna roześmiała się.
- Nie wątpię.
- Pani kpi!
- Oczywiście!
- Bóg mi świadkiem- wysyczał kapitan patrząc jej w oczy. - Tej nocy zabiję bestię.



***



Noc była po prostu idealna. Bezwietrzna, pogodna, rozjaśniona blaskiem gwiazd i księżyca w pełni. Żołnie brnęli przez śnieg, odrobinę jeszcze zaspani. Verdell miał nerwy napięte do ostatnich granic. Skierowali się w stronę lasu. W świetle księżyce wyglądał tajemniczo i niesamowicie. W śniegu, niczym wypalone, widniały ogromne ślady wilczych łap. Mężczyźni załadowali broń i zaczęli rozglądać się po krzakach. Za jednym z drzew coś się poruszyło. Kapitan ułożył na przedramieniu lufę muszkietu i wycelował. Rozległ się strzał i z drzewa poleciały drzazgi.
- Na miły Bóg! - krzyknęła Nisa wyskakując zza dębu - Chce mnie pan zabić, kapitanie?!
- Nisa!- wymknęło się kapitanowi, ale szybko się opamiętał. - Co pani tu robi?! Chce się pani dostać prosto w łapy bestii?!
- Niech pan nie opowiada bzdur!- odparła z godnością - Ja się umiem bronić, i celować zresztą też.
- Proszę wracać do domu!
- Nie. Chcę zobaczyć możliwości francuskiej armii.
Verdell fuknął z wściekłością, ale wreszcie skinął głową.
- Niech się pani trzyma blisko mnie.
- Niech pan nie przecenia swoich możliwości.
Ruszyli. Żołnierze umilkli, przeklinając w myślach. Obecność kobiety przynosiła pecha. Szli i szli. Światło gwiazd odbijało się od śniegu. Wszystko zdawało się być nierealne. Zimne powietrze przejmowało dreszczem.
Po godzinie Nisa zatrzymała się.
- Chyba nic nie znajdziemy. Gratuluję talentu do tropienia.
- Niech pani wraca - Verdell nie rezygnował. - Dam pani kilku żołnierzy do eskorty. My będziemy szukać dalej.
Oddział odwrócił się... i zamarł. W ciemności świeciły bladym światłem wilcze ślepia. Dziewczyna westchnęła z zachwytem.
- No i proszę - powiedziała miękkim szeptem - Wilk. Zabije go pan?
- Oczywiście.
Kapitan przykląkł na jedno kolano i wymierzył między dwa punkciki, lśniące kilka metrów od niego. Nisa również przykucnęła. Zwierzę sprężyło się do skoku. Strzał. W tym samym momencie dziewczyna podbiła lufę muszkietu i kula przeszyła niebo. Wilk warknął i skoczył na Nisę, która z krzykiem zwaliła się w śnieg, osłaniając pobladłą z przestrachu twarz ramionami. Przerażeni żołnierze nie mieli czasu załadować broni. Verdell doskoczył i z krótkiego rozmachu huknął bestię kolbą muszkietu. Wilk jakby nie poczuł tego i wyciągnął kły w kierunku ręki dziewczyny. W jej dłoni zabłysło coś, czym wymachiwała na oślep. Przedmiot uderzył w pysk zwierzęcia i upadł na śnieg. Światło księżyca od niego odbite zatańczyło na futrze stworzenia. Wilk położył uszy po sobie i umknął. Ogłupiały kapitan znieruchomiał. Nisa zerwała się i z przerażeniem zaczęła oglądać swoje ramiona. Upewniwszy się, że nie jest ranna, całkowicie się uspokoiła.
- No i ma pan wilka - powiedziała pogardliwie. - bisklawereta, który boi się krzyżyka.
Podniosła z ziemi srebrny łańcuszek i założyła go z powrotem na szyję.
- Myślę, że tym razem możemy naprawdę wracać, kapitanie.
Mężczyzna był wściekły.
- Gdyby pani pozwoliła mi go zabić...! Dlaczego pani to zrobiła?! - zagrodził jej drogę, patrząc ponurym spojrzeniem.
- To też stworzenie Boże, kapitanie. - odparła wymijająco.
- To stworzenie Szatana i boi się Znaku Bożego!!!
- Pan też - powiedział szybko Nisa i tak niespodziewanie machnęła przy jego twarzy krzyżykiem, że musiał się cofnąć. Wybuchła śmiechem i ruszyła z powrotem w stronę Ubats.



***



- Stworzenie Boże nie boi się Krzyża Pańskiego!!! - grzmiał staruszek, opierając się jedną ręką o stół i wzrokiem szukając poparcia u obecnych w tawernie osób. Kilku mężczyzn natychmiast zareagowało- zerwali się na równe nogi i zaczęli wywrzaskiwać swoje przekonania. Nikt ich nie miał zamiaru uciszać- to tylko zachęciło innych domorosłych filozofów do głośnego- za głośnego- wygłaszania swoich opinii. Po kilku sekundach gospoda wypełniła się wrzaskami. Ktoś walił pięścią w blat, a ktoś inny- w swojego przeciwnika. Nisa przewróciła oczami. Miała wrażenie, że zaraz pękną jej bębenki w uszach.
- I co pan najlepszego narobił?! - musiała krzyczeć, żeby Verdell ją usłyszał, chociaż siedział obok.-Nie mógł pan tego zostawić?!
- Nie!!! – odkrzyknął. -Teraz pójdziemy na niego z poświęconą bronią!!!
- Pan oszalał! Jest pan żołnierzem, a wierzy w głupie zabobony!!! ZŁY PRZYKŁAD PAN DAJE!!!
- SŁUCHAM?!
- ZŁY PRZYKŁAD!!!! - Nisa była wściekła i bolało ją gardło. Miała ochotę poderżnąć gardło wszystkim wrzeszczącym specjalistom od „szatańskiego wilka”. Drzwi do gospody otworzyły się gwałtownie i, pchnięte wiatrem, łomotnęły o ścianę. Nikt tego nie usłyszał, ale Nisa instynktownie popatrzyła w ich stronę. Do środka wszedł młody jasnowłosy chłopak, mrużąc oczy po powrocie z rozjaśnionego śniegiem dworu.
- MISPUN!!! - krzyknęła dziewczyna i pomachała w jego stronę. Chłopak roześmiał się i zaczął przeciskać się w stronę szynkwasu. Nisa wyszła zza lady i uściskali się mocno.
- PANIE KAPITANIE!!!- dziewczyna usiłowała przekrzyczeć wrzaski. - MÓJ BRAT!!!
- MIŁO MI!!!
Uścisnęli sobie dłonie. W twarzy Mispuna uwagę zwracały przede wszystkim duże bladobłękitne oczy.
- KAPITAN VERDELL PRZYJECHAŁ TU WYTROPIĆ BISKLAWERETA!- zawołała Nisa. Verdell skrzywił się, a Mispun wybuchnął śmiechem.
- POZWALA PAN CHODZIĆ SIOSTRZE BEZ OPIEKI, MISPUNIE?!
- UMIE SIĘ BRONIĆ, SAM PAN WIDZIAŁ!
- SKĄD PAN WIE?!- spytał szybko Verdell. - PRZECIEŻ BYŁ PAN W BORDEAUX?!
- CAŁA OSADA AŻ HUCZY OD PLOTEK! - Mispun bezczelnie śmiał się z jego podejrzliwości. W tej sytuacji kapitan nie mógł zrobić nic lepszego, jak tylko wycofać się honorowo.
Chyba rodzeństwo ma rację, bisklaweret jest tylko przerośniętym wilkiem i częściowo wytworem mojej wyobraźni - pomyślał wychodząc na zaśnieżoną ulicę. Była oszałamiająco cicha po gwarze gospody.
A wilka da się zabić praktycznie byle czym. Więc wystarczy rozstawić straże wokół osady i uda się go ująć.
***
Pierre, jeden z żołnierzy na służbie Verdella, już od trzech godzin sterczał na mrozie. Wszystko przez głupie pomysły Verdella. Było ciemno, zimno i cicho, wilk nie miał zamiaru się pokazywać, a co dopiero zabić. Pierre oparł się o ścianę budynku i westchnął. Miał dość tej zapadłej dziury i fikcyjnego wilka. Wolał wrócić na święta do Paryża, ale wcale się na to nie zanosiło. Zmiął w ustach przekleństwo i przymknął oczy.
***
Wilk dał sobie spokój na miesiąc. Po upływie tego czasu wznowił działalność, doprowadzając Verdella do szewskiej pasji. Po miesiącu bowiem kapitan zwolnił straże i natychmiast doszło do katastrofy. Bestia kpiła sobie z żołnierzy. Ludzie byli przerażeni, a sami żołnierze wściekli.
Przyparty do muru Verdell z niechęcią pozwolił wieśniakom na noszenie broni (za zgodą króla oczywiście). Dwa dni później wilk zamordował uzbrojonego po zęby mężczyznę. Zbliżało się Boże Narodzenie...
***
- Panie kapitanie, podobno dostał pan jakiś list? - spytała przekornie Nisa. Verdell aż zatrząsł się z wściekłości. Zatrząsł się też szynkwas, bo mężczyzna huknął w niego pięścią.
- Owszem, dostałem - wycedził przez zęby. Gdyby wzrok zabijał, dziewczyna już by leżała w kałuży krwi. Nisa była jednak odporna na takie numery i bezczelnie żyła dalej.
- A cóż było w tym liście, można wiedzieć?
- Mam czas do końca miesiąca-wymamrotał. - Król dał mi czas do końca miesiąca, bym zabił wilka.
- A co potem? - Nisa była bezlitosna.
- Sprowadzą kogoś innego... skuteczniejszego.
- Hm, hm, więc dobrze mieć nadzieję. - zaśmiała się.
- Że zabiję?
- Że sprowadzą.
***
To było najsmutniejsze Boże Narodzenie w historii Ubats. Z 57 osób zrobiło się 67, i to w ciągu półtora miesiąca. To był rekord wilka. Wiosce groziło wyludnienie. Nikt nie uciekał, chociaż niebezpieczeństwo zwiększało się. Ponadto z innych wiosek w Gevaudan napływały plotki, że tam również ginęli ludzie. To razem dawało liczbę 75 zabitych. Niejedna bitwa nie mogła się poszczycić taką ilością ofiar.
***
Nisa siedziała przy szynkwasie, pomimo że wszyscy już dawno poszli. Oparła głowę na dłoniach i wpatrzyła się w dogasający ogień na palenisku. Rozległo się miauknięcie i na blat wskoczyła czarna kocica o błyszczących w półmroku oczach. Otarła się miękkim futrem o policzek dziewczyny i zwinęła się w kłębek przy jej łokciu. Nisa zerknęła na nią. Kocica patrzyła w żar.
- Hej, Noire - powiedziała półgłosem. Kotka drgnęła na dźwięk jej głosu i podniosła na nią jasne, iskrzące oczy.- Zadowolona, co?
W oczach Noire przemknęło coś - odpowiednik ludzkiego śmiechu. Nisa uśmiechnęła się smętnie.
- A ja mam problem. Wyspowiadam ci się i będziesz mogła iść. Zgoda?
Kotka machnęła ogonem, łaskocząc Nisę w przedramię.
- Co myślisz o naszym młodym kapitanie, malutka?
Noire przewróciła się na grzbiet z uciechy. Znów coś błysnęło w jej oczach. Zaczęła się bawić tasiemką zwisającą z rękawa Nisy.
- Wiesz co - dziewczyna znów popatrzyła w dogorywający ogień. - Nie jest głupi, ale trochę naiwny, nie uważasz? Nie, nie śmiej się, Noire! Powiedz szczerze! Prychasz... Nie lubisz go, co? No, widzisz. A ja... a ja go kocham.
Noire zamarła, wpijając niedowierzający wzrok w swoją panią.
-Wiem, że to głupie - powiedziała Nisa pękniętym głosem. - Nie mogę po prostu... nie mogę go kochać. Jest wrogiem, jest niebezpieczny, ale nie mogę się od tego uwolnić. Od niego. A on jakby chciał mi zrobić na złość, przychodzi tu i zagaduje, czego on się tak na mnie uwziął?! Mispun powiedział mi, żebym zrobiła jak uważam. Że to ma być dla mojego dobra, a nie dla jego. Ale ja go przecież nie mogę tak zostawić, jest moim bratem! Poproszę go, żebyśmy się stąd wynieśli. Tak, to będzie najlepsze rozwiązanie... Pasowało by ci, Noire?
Kotka popatrzyła na nią stroskanym spojrzeniem i oparła głowę o jej rękę. Nisa pogłaskała ją i przytuliła, nie odrywając wzroku od iskier na kominku. Za oknem szalał śnieg.
***
Dla Verdella czas przeciekał przez palce. Ganianie za bisklaweretem po okolicy było równie efektowne jak siedzenie w gospodzie z palcami zatopionymi we włosach.
Przygnębienie kapitana potęgował fakt, że.... był zakochany po uszy. Szalał na punkcie Nisy i jednocześnie nie cierpiał jej z całego serca. Wyjazd do Paryża bez wilka równał się przegranej- nie tylko w oczach króla, ale przede wszystkim właśnie w jej oczach. Nic, tylko siedzieć i gapić się w ścianę.
Oprócz tego ludzie pogardzali nim, nienawidzili go i uważali, że jest bezużytecznym głupkiem, którego król przysłał im, żeby się wreszcie odczepili. Nie mógł się pokazać na ulicy.
W Wigilię kapitan siedział w swoim pokoju, który mimo wszystko jednak zdobył na początku swojego pobytu w Ubats. Miał dość bestii i wioski, i wiedział, że jego biedni żołnierze myślą tak samo. Spędzą święta szopie na obrzeżach Ubats, zamiast w ciepłych domach Paryża, wraz z rodzinami. Dobijające. Kapitan podszedł do okna i otworzył je na oścież, aby ostre zimowe powietrze wtargnęło do pomieszczenia. Oparł się o parapet i zmierzył wzrokiem nieduże wiejskie domki zgromadzone wokół niedużego placu. Odruchowo spojrzał w stronę gospody. Światło już dawno się tam nie paliło. Właściwie to czego się spodziewał? A Mispun nie wrócił do domu na święta- uświadomił sobie Verdell. Dziwne. Opuścił wzrok trochę niżej i aż cofnął się. Ulicą przemykał podłużny cień, przypominający wilka. Mógł to był pies, ale coś powiedziało mu, że dobrze by było załadować muszkiet i pójść sprawdzić. Z westchnieniem zrezygnowania założył płaszcz i zszedł na dół, skąd wyszedł na ulicę. Wśród ciemności widać było tyko prostokąty okien rozjaśnionych świecami. Oparł lufę broni na dłoni i ruszył cichcem w stronę lasu. Tam po raz drugi zobaczył cień- już nie było wątpliwości, że to był wilk. Ale wilk ogromny, nienaturalnie duży. Przez chwilę Verdell zawahał się, czy nie zawołać żołnierzy, ale wreszcie doszedł do wniosku, że sam sobie da radę. Spokojnie podkradł się w jego kierunku. Śnieg był miękki, stopy lekko i bezszelestnie zapadały się w puch. Niesamowite uczucie satysfakcji przepełniło serce kapitana. Nareszcie. Po prawie trzech miesiącach walki wygra z bisklaweretem. Udowodni, że to nie wilk jest winien tych zbrodni. Na samą myśl o tryumfie nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. W tym samym momencie cień poruszył się. Powoli obrócił się i wpił jaśniejące ślepia w Verdella. Ten, powstrzymując westchnienie, uniósł lufę i skierował w jego stronę. Powoli, dokładnie pociągnął za spust, ale zamiast wystrzału rozległ się cichy syk. Proch był mokry. Twarz mężczyzny zrobiła się blada. Bezużyteczny muszkiet upadł na śnieg. Verdell szybkim ruchem sięgnął za krótki nóż tkwiący za cholewą buta- „na wszelki wypadek”. Czując niesamowity przypływ pewności siebie popatrzył wilkowi prosto w oczy. Z gardła wydobył mu się zduszony okrzyk zaskoczenia i przerażenia. Verdell nie patrzył w złotobrązowe ślepia zwierzęcia ogarniętego szałem. To były przeraźliwie błękitne, pełne bólu oczy Mispuna. Zrozumiał. Rzucił się do tyłu w bezcelowej ucieczce. Jego noga natrafiła na korzeń. Niebo gwałtownie oddaliło się sprzed jego oczu i poczuł uderzenie plecami o ziemię. Gorący oddech bisklawereta na szyi. Ciemność...
Epilog
Po śmierci Verdella ludzie sami zrezygnowali z noszenia broni. Poza tym bali się, że zostaną posądzeni o zamordowanie królewskiego służbisty. Z braku podejrzanych i wobec niewiary w opowieść o bisklawerecie szerzoną za życia przez kapitana, oskarżono pewnego samotnego leśniczego o zaklinanie wilków i nasyłanie ich na ludzi. Dowodów jednak nie było i myśliwy dalej pozostawał na wolności.
Ku zdziwieniu mieszkańców Ubats w kilka dni po śmierci Verdella wyjechali Nisa i Mispun wraz z całym dobytkiem, a w chwili wyjazdu dziewczyna miała twarz tak samo nieporuszoną i kamienną jak w chwili, gdy po raz pierwszy zobaczyła kapitana. Wszyscy zachodzili w głowę, co skłoniło rodzeństwo do odejścia z rodzinnej osady, ale nikt nie pytał. I nikt nie dowiedział się, bo wyjechali bez słowa wyjaśnienia.
Do tej pory zginęło 89 osób.
W 1767 roku ojciec podejrzanego leśniczego (święcie wierząc w teorię Verdella) pożyczył od jednego z żołnierzy muszkiet, poświęcił kule i poszedł w las. Po dwóch godzinach wrócił, niosąc na plecach martwego wilka. Był nienaturalnie duży. Ale miał brązowe oczy...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Katakumby Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin