Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Murzasichle

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Katakumby
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Wto 16:18, 27 Lis 2007    Temat postu: Murzasichle

Medalion podniósł głowę znad kubka herbaty i popatrzył przez okno. Sosny pochylały się ciężko pod brzemieniem śniegu, trzeszcząc głucho przy najlżejszym powiewie wiatru. Ołowiane niebo wisiało nisko nad lasem, gotowe do zrzucenia kolejnych stert śniegu.
Na granicy ciemnych drzew i polanki pojawiły się dwie sylwetki, które szybko przybliżały się do okien domku. Po chwili słychać już było skrzypienie śniegu pod stopami przybyszy. W oknie pojawiła się dziewczęca twarz w obramowaniu rudych włosów i koronek szronu, który osiadł na szybach. Wykrzywiła się śmiesznie do Medaliona i zaśmiała; jej głos był przytłumiony przez szkło. Drzwi zaskrzypiały rozdzierająco i do pomieszczenia wszedł obsypany śniegiem mężczyzna z koszem drewna na ramieniu. Otrzepał kurtkę i zamknął drzwi za wchodzącą rudowłosą dziewczyną.
-Salve!- powiedział, odstawiając drewno na podłogę przy piecu.– Zapowiada się burza na jutro.
-A Juliusz nie nareperował pick-up’ a- dodała dziewczyna, wieszając kurtkę na haczyku; zaraz potem siadła na ziemi i oparła się plecami o nagrzane kafle.- Coś mu chyba tam zamarzło. Albo czegoś brakuje, kurczę, już nie pamiętam.
-Włosy ci się przypalą- mruknął Medalion, podając jej herbatę.
-Już płoną!- zaśmiał się drugi mężczyzna, pociągając rudy kosmyk i natychmiast uskakując przed kopniakiem.- Jaka nerwowa!
Wszedł do przyległego pokoju, skąd zaraz rozległ się głośny huk i okrzyk przestrachu.
-Matthew!!!
-Spokojnie, to tylko krzesło... Zostawiłeś je na środku pokoju. Te twoje kamienie są nietknięte.
Uspokojony chłopak usiadł z powrotem, ale skrzywił się lekko i odsunął kubek na bok. Ruda dziewczyna założyła nogę na nogę i zaczęła śpiewać, kiwając stopą w rytm melodii.
-Annie, przestań zawodzić i pozwól tu na chwilę!- krzyknął Matthew z głębi pokoju.
-A jesteś sam?
-No!
-To się wypchaj! Nawet minuty nie spędzę z tobą w jednym pokoju!
Matthew zaśmiał się.
-A do lasu to ze mną poszłaś.
-Po pierwsze, musiałam; po drugie- las to nie pomieszczenie. Zaryzykowałam.
-Matko, kogo ty ze mnie robisz!!! Medalion, weź jej nie słuchaj!
Teraz i Annie roześmiała się.
Gdy za oknem zaczął padać śnieg, w pomieszczeniu siedziało już pięć osób. Dziewczyna nazywana Karoliną krzątała się po kuchni, podgrzewając wodę w dużym wiadrze i robiąc kolację. Matthew, Medalion i chłopak o krótko obciętych jasnych włosach grali w karty, a Annie czytała.
Karolina nachyliła się nad wiadrem i osłoniła oczy dłonią, aby zajrzeć do środka.
-Juliusz, tu coś pływa- zauważyła z niesmakiem.
-Może mysz- mruknął chłopak i przytrzymał karty zębami, wyciągając spomiędzy nich asa.- Daję 11 punktów za Jokera.
-Jeżeli w ogóle jest w tej puli...
-Jak to mysz?- zmartwiała dziewczyna.
-Leżała w śniegu, nabrał wiadrem, a teraz ty ją rozmroziłaś- Matthew udawał, że wcale go ta rozmowa nie interesuje, ale uśmiechnął się lekko i oczy zabłysły mu złośliwie.- Zostaw, to moje jest! Ja to biorę- przytrzymał rękę Medaliona, który ukradkiem podbierał mu karty. Karolina z obrzydzeniem odsunęła się od pieca i popatrzyła z niedowierzaniem na przyjaciół. Annie podniosła głowę.
-Daj spokój, Karolina. Robią cię w balona.
-Wyłów to coś- zażądała dziewczyna od Juliusza, marszcząc czoło.
-Gram.
-Widzę, ale ja tego nie dotknę. Brzydzę się. Nie będzie kolacji.
-No to poczekamy, aż się przemożesz.
Zdecydowanym ruchem chwyciła wiadro za rączkę i ciężko postawiła je przed chłopakiem. Ledwo zdążył cofnąć rękę ze stołu, ale jego karty zostały przygniecione.
-Pójdziesz teraz- wycedziła przez zęby,- i wyłowisz to coś, cokolwiek to jest, i wyrzucisz to na śnieg.
Juliusz uśmiechnął się do niej i wstał, podnosząc wiadro ze stołu.
-Rany, jaka despotka- mruknął Matthew.
Chłopak wziął chochlę i zanurzył ją w wodzie, po czym otworzył drzwi i machnął nią na zewnątrz. Dokładnie opłukał łyżkę i wytarł, a naczynie postawił z powrotem na ogniu. Usiadł przy stole, wyprostował pozaginane karty i spojrzał na Karolinę.
-Już. Zadowolona?
-Tak- dziewczyna zarumieniła się lekko.- Dziękuję.
Annie odłożyła książkę i przez chwilę z namysłem patrzyła na ciemniejący krajobraz za oknem. Las powoli robił się czarny, a niebo miało kolor ciemnego fioletu. Z okna padała na śnieg smuga złotego światła, budząc na ziemi maleńkie, będące w ciągłym ruchu iskierki. Dziewczyna spojrzała na unoszący się nad sosnami biały jak porcelana łuk księżyca i uśmiechnęła się do jego piękna. Nagle coś jej się przypomniało i targnęła głową.
-Medalion, te twoje minerały były strasznie zakurzone- zaczęła ostrożnie. Chłopak zdrętwiał.
-Jak to, były?!
-No, odkurzyłam je.
-Mogłaś je zbić- powiedział przytłumionym głosem.- One są naprawdę strasznie ważne.
-Ale nie zbiłam- wzruszyła ramionami.- W ogóle to posprzątałam cały pokój. I... chyba znalazłam twój pamiętnik. Ale nie zaglądałam- dodała szybko. Medalion zamrugał z zaskoczeniem.
-Ja nie prowadzę pamiętnika, Annie. Co dokładnie znalazłaś?
-Taki zeszyt w marmurkowej okładce, chyba 60 kartek. Nie masz takiego?
-Nie.
Annie wstała i przeszła do sąsiedniego pokoju. Po chwili wróciła i podała zeszyt przyjacielowi.
-Grasz?- spytał Juliusz, zerkając na jego zasłonięte karty.- Nie będziemy licytować bez ciebie.
-Tak, zaraz- odparł Medalion, kartkując brulion. Na jego twarzy pojawiło się zdumienie, a potem uśmiech niedowierzania.
-To ma być jakiś żart?- spytał, oddając dziewczynie notes. Annie uniosła brwi.
-To znaczy?
-Sama zobacz.
Wzięła do ręki zeszyt i otworzyła go na środku. Wciągnęła ze świstem powietrze i podniosła wzrok.
-Boże- powiedziała z niedowierzaniem.- Nie wiedziałam.
Rzuciła brulion na stół, a chłopcy, zaciekawieni, natychmiast pochylili się nad jasnymi stronicami, odkładając karty. Karolina podeszła do nich i oparła przedramiona na ich plecach, również patrząc na zapisane strony.
Każda linijka była wypełniona literami, bez odstępów i interpunkcji. Znaki były wykonane starannie, jak przez dziecko uczące się pisać, a zarazem z wprawą. Nie było słów, po prostu znane przyjaciołom symbole, układające się w przypadkowe, czasem niemożliwe do przeczytania sylaby. Przekręcili kartkę i ujrzeli nowe litery, nowe wersy i akapity tekstu, który nic nie znaczył. Podnieśli głowy i przez chwilę milczeli, patrząc po sobie.
-Czyje to?- spytał wreszcie Juliusz, zatrzaskując okładki. Odpowiedział mu chór głosów, poparty potrząsaniem głów. Uśmiechnął się lekko.
-Czyjeś musi być.
-Niekoniecznie- odezwała się Annie.- Znalazłam to pod łóżkiem, wciśnięte między ścianę a listwę. Myślałam, że to Medalion...
-Nie. Nie jestem aż takim wariatem- wskazał na zeszyt.- Nie poznaję tego pisma.
-Dziewiętnasty grudzień tysiąc dziewięćset...- Karolina urwała.- Zatarte dalej.
-Co takiego?- spytał Matthew ze zdziwieniem.
Dziewczyna wskazała mu czerwoną okładkę.
-To dzisiejsza data! Tylko rok zatarty.
Znów zapadło milczenie. Juliusz potrząsnął głową. Karolina chciała się cofnąć, ale przytrzymał jej dłoń na swoim ramieniu i uśmiechnął się unosząc twarz, by na nią spojrzeć. Odwzajemniła uśmiech, ale zabrała rękę.
-To ty?- spytała podejrzliwie.
-Nie, dlaczego?!
-Tak sobie pomyślałam... Co z tym pick-up’ em?- przestraszyła się nagle.
-Żyje, ale odmawia współpracy. Coś się stało? W porządku?
-Taaaak... zimno mi się zrobiło. Nie wiem...
Pokręciła głową i zawróciła do pieca, gdzie woda intensywnie parowała z wiadra. Matthew podniósł zeszyt i przez chwilę obracał go w dłoniach, po czym położył go na parapecie i przystawił flakonem z płatkami róży.
-Niech leży tutaj- powiedział.- Nie ruszajmy go raczej. Licho wie, co to jest...

* * *

Karolina rzuciła się w tył i upadła plecami w stertę śniegu. Przez chwilę leżała w bezruchu, obserwując wirujące i błyskający drobiny. Potem przeniosła wzrok na czarne szczyty sosen tworzące sklepienie nad głową i wreszcie na stojącego obok Juliusza. Zasłuchała się w głos dzwonów z odległego Murzasichle; głęboki, głuchy dźwięk niósł się nad lasem, wypełniając rozkoszną ciszę.
-Mieliśmy nałożyć siano do paśnika- przypomniał chłopak.
-Umf... zaraz. Już idę- powoli dźwignęła się z ziemi i podniosła sznurek sanek wyładowanych sianem. Jedną ręką wytrzepała śnieg z włosów i ruszyli w stronę drewnianej konstrukcji w głębi lasu.
Dookoła paśnika ziemia była wydeptana drobnymi kopytkami i upstrzona resztkami suchej trawy. Juliusz zaczął przekładać jedzenie z sań do pojemnika, obsypując jednocześnie swoją kurtkę. Karolina podawała mu mniejsze pęczki siana, rozglądając się dookoła.
-Pies- powiedziała cicho. Chłopak odwrócił się i zmrużył oczy, patrząc w dal. Dostrzegł ciemną sylwetkę na tle zasp. Zwierzę szło na ugiętych nogach, skradało się w ich stronę. Nagle uniosło łeb i spostrzegło ich bezruch. Odwróciło się gwałtownie i w całkowitej ciszy pocwałowało w drugą stronę, wzbijając chmurki śniegu spod łap.
-Pewnie z miasteczka- mruknął Juliusz, wracając do pracy. Karolina pokręciła głową.
-Trochę za daleko, nie uważasz?
-Czy ja wiem? Jeżeli to włóczęga, to nie. One mogą przechodzić wiele kilometrów w ciągu dnia.
Wzięli sanki i ruszyli w stronę domu, wsłuchując się w chrupanie śniegu pod stopami. Za ich plecami z krzaków wysunęła się trójkątna mordka sarny, która przez chwilę strzygła uszami, aż w końcu podeszła ukradkiem do paśnika. Po chwili dołączyło do niej drugie zwierzę z małymi różkami na czole.
W chacie Medalion siedział przy oknie i wycierał talerze, które podawała mu Annie. Nagle uśmiechnął się lekko.
-Całują się- powiedział.
-Kto?- zdziwiła się dziewczyna, wylewając sobie niechcący na kolana trochę wody.
-Karolina i Juliusz. Przecież, że nie Matthew z wiadrem.
Annie prychnęła śmiechem i pokręciła głową. Nagle wskazała na czerwony zeszyt.
-Może to szyfr? Nie myślałeś o tym?
-Myślałem. To do niczego nie pasuje. Nie znam nic takiego. Ten dom zawsze był mój, ja kazałem go zbudować, więc nikt go nie mógł zostawić. Zanim przyjechaliście, byłem tu sam.
-Może któryś z murarzy podrzucił zeszyt?
-Nie, nie mieliby po co. Ciekaw jestem, co z tą datą... To zbyt duży zbieg okoliczności, że znaleźliśmy to w dniu odpowiadającym dacie.
-Wierzysz w magię?
-Gdzież!... Ale wierzę w przeznaczenie- dodał po namyśle.
Drzwi zewnętrzne otworzyły się i wszedł Matthew z wiadrem, a po nim Karolina i Juliusz, zarumienieni o wiele bardziej niż od mrozu.
-Widzieliśmy psa w lesie- powiedziała dziewczyna.- Zdaje mi się, że miał takie dziwne futro- rudoczarne, a na boku żółtą pręgę. Skradał się do nas, ale potem uciekł.
-Ja miałem takiego psa!- zainteresował się Medalion i odchylił się na krześle, jednocześnie strącając łokciem talerz ze stołu. Matthew złapał go w ostatniej chwili i popatrzył na przyjaciela karcąco. Ten wzruszył ramionami.
-Zginął mi gdzieś w lesie, jak był naprawdę malutki. Długo nie mogłem odżałować; pewnie zdechł. Niby kochane maleństwo, ale jak chciał, to potrafił być wredny.
-Jak się wabił?
-Iks. To była jakaś śmieszna historia z tym imieniem, ale zapomniałem- odwrócił wzrok i odnieśli wrażenie, że po prostu nie chce im powiedzieć. Nie nalegali.
-Może wcale nie zdechł- powiedziała Annie.- Możemy go poszukać teraz, jeśli chcesz.
-Nie będzie mnie już pamiętał.
-Ale szedł do ludzi. Może go jednak odzyskasz.
Chłopak roześmiał się.
-Niepoprawna optymistka. No dobra, chodźcie.
Prędko założyli kurtki i wyszli na zewnątrz, zamykając drzwi na klucz.
-Iks!- zawołał Juliusz, ruszając w las.- Iiiii-iiiks!
Po chwili okrzyki powtórzyły się, burząc idealną ciszę zalegającą pomiędzy kolumnami drzew. Z jednego zerwała się wrona i kracząc chrapliwie odleciała w stronę Murzasichle. Matthew wzdrygnął się i zamilkł.
-Czuję się jak w kościele- powiedział do Juliusza, pocierając dłonią skroń.- Za cicho tu jest, nie uważasz?
Wołania umilkły i ludzie zgromadzili się w grupce, milcząc. Przez kilka minut panowała cisza, a oni oglądali się z niezrozumiałą trwogą na zastygły las.
-Boję się- szepnęła Karolina i podciągnęła kurtkę pod brodę.
-Nie ma czego- powiedział bez przekonania Medalion, zniżając głos. Juliusz roześmiał się z tej ostrożności, ale również nie zaryzykował hałasu. Wiatr zamruczał w wyschniętych gałęziach sosen. Annie gwałtownie wciągnęła powietrze.
-Boże. Ktoś nam chyba stłukł szybę w oknie.
-Nic nie słyszałem- zaprotestował Medalion. Szybko pobiegli w stronę domu. Ponad ziemią mignął ciemny kształt, ale znikł, nim zdążyli się przyjrzeć. Weszli do kuchni i zaczęli zaglądać do pokoi. Medalion krzyknął.
-Matko kochana! Mój kamień!
Szybko przybiegli do jego sypialni. Chłopak klęczał na podłodze, wybierając spomiędzy szkieł odłamki fioletowego minerału i przeklinając cicho.
-To moja wina- powiedział wreszcie.- Chyba nie zamknąłem okna.
Karolina szarpnęła klamkę, ale ta nie drgnęła.
-Błąd, zamknięte. Coś musiało wybić je od zewnątrz.
Zbliżyła twarz do dziury i wyjrzała na dwór.
-Nie uwierzycie. Psie ślady. Pies wybił nam okno. Miałeś rację, Medalion- wredna bestia!
-Nie ma nawet jak wstawić nowego- zmartwił się.- Samochód zepsuty. Chyba że komuś chce się lecieć do Murzasichle pieszo. W obie strony dwa dni. Kto się pisze?
-Sam sobie leć, twoja szyba- odciął się Juliusz.- Mam dość tego grata. Za nic nie mogę go naprawić! Wszystko na miejscu, wszystko niby sprawne, a nie chce ruszyć.
Medalion skrzywił się i wsypał resztki cennego kamienia do popielniczki.
-To już do niczego mi się nie przyda. Spróbuję zabić okno tekturą, a ty zasuwaj z tym samochodem.
-Phi, łatwo ci powiedzieć- prychnął, ale ruszył w stronę drzwi.- Ty nawet nie wiesz, gdzie są świece.
-Na półce, w kuchni.
-Samochodowe, tumanie!
* * *

Dziewczyna siedziała na pace samochodu, a Juliusz w kabinie i zawzięcie usiłował uruchomić silnik. Wreszcie dał za wygraną i wrócił do grzebania w trzewiach pick-up’ a.
-Słuchaj, a może ktoś rzucił na niego urok?- zaczęła Karolina.- Znasz się choć trochę na zaklęciach?
-Ty powinnaś- uśmiechnął się do niej znad maski.- Mnie zaczarowałaś.
Roześmiała się. Z domu dobiegł ich głośny krzyk. Karolina aż podskoczyła.
-Annie bije chłopaków- zawyrokowała pogodnie. Jakby w odpowiedzi na to z domku wybiegł na śnieg Matthew w kapciach i koszuli z krótkim rękawem. Miał panikę w oczach. Juliusz podniósł głowę i wybuchnął śmiechem, patrząc, jak chłopak biegnie przez podwórko w stronę szopy, potykając się co chwila. Wreszcie wpadł do pomieszczenia i oparł się o blat warsztatu, dysząc ciężko.
-Z czego się śmiejesz, matole?- warknął do Juliusza.
-Aż tak wam dała popalić?- spytał ten współczująco. Matthew bez słowa wręczył mu zeszyt.
-Miał leżeć na parapecie...?
-Już nie. Zajrzyj do środka.
Juliusz posłusznie otworzył okładki i zmartwiał. Oszalałe litery ułożyły się w zdania, logiczne i proste wyrazy, pojawiły się też przecinki i kropki. Zaintrygowana Karolina szturchnęła go w ramię.
-Dawaj, na głos.
Chłopak odchrząknął i zaczął czytać stłumionym głosem.

„Medalion podniósł głowę znad kubka herbaty i popatrzył przez okno. Sosny pochylały się ciężko pod brzemieniem śniegu,
trzeszcząc głucho przy najlżejszym powiewie wiatru. Ołowiane
niebo wisiało nisko nad lasem, gotowe do zrzucenia kolejnych
stert śniegu. Na granicy czarnych drzew i polanki pojawiły się
dwie sylwetki...”

Urwał i przeniósł wzrok kilka linijek dalej.

„Każda linijka była wypełniona literami, bez odstępów i interpunkcji. Znaki były wykonane starannie, jak przez dziecko
uczące się pisać, a zarazem z wprawą. Nie było słów, po
prostu znane przyjaciołom symbole, układające się w
przypadkowe, czasem niemożliwe do przeczytania sylaby.
Przekręcili kartkę i ujrzeli nowe litery, nowe wersy i akapity
tekstu, który nic nie znaczył. Podnieśli głowy i przez chwilę
milczeli, patrząc po sobie.”

„Matthew podniósł zeszyt i przez chwilę obracał go
w dłoniach, po czym położył go na parapecie i przystawił
flakonem z płatkami róży.
-Niech leży tutaj- powiedział.- Nie ruszajmy go raczej.
Licho wie, co to jest...”

Juliusz zamknął zeszyt z trzaskiem i przez chwilę patrzył przed siebie. Ściany pomieszczenia wirowały wokół niego z szaloną prędkością. Oparł się o drzwiczki pick-up’ a. Karolina wyjęła mu zeszyt z dłoni i sama zaczęła przeglądać.
„Dziwnie się czuję...
Boję się...
Nie ma czego...”

Przeskakiwała z linijki na linijkę, z kartki na kartkę.
-O matko. Tu pisze, ż ja to czytam! To znaczy... no, wiecie, o co mi chodzi!- wyszeptała z fascynacją i popatrzyła na nich.- A dalej znów litery.
-Data jest domalowana- Matthew stuknął palcem w białe okienko na okładce i pokręcił głową.- Bardzo mi się to nie podoba.
Juliusz wzdrygnął się zabrał Karolinie brulion. Położył go na blacie i odsunął się, patrząc na niego, jakby miał wybuchnąć.
-Trzeba stąd uciekać- powiedział martwym głosem.- Jak najszybciej.
-Co ty gadasz!- zdziwił się Matthew.- Dlaczego? Przecież jesteśmy na swoim, nie mamy się czego bać. Choć to dziwne- dodał po namyśle.
-Tak mówisz?- szepnęła Karolina, z jakimś przestrachem oglądając się na wejście.- W zwariowanym zeszycie pojawiają się twoje słowa. Ktoś opisuje wydarzenia, ale jednocześnie nie ma kto tego pisać!
Spojrzała na nich i podniosła zeszyt z blatu.
-Wracamy do domu.
Matthew zaryglował drzwi do garażu i szybko pobiegli w stronę chatki.
W kuchni Annie i Medalion kłócili się zawzięcie. Gdy przyjaciele weszli, dziewczyna odebrała im zeszyt w marmurkowej okładce i położyła na środku stołu.
-Co o tym myślicie?- spytał ponuro Medalion.
-Nie wiem. Kręci mi się w głowie- mruknął Juliusz.
-Trzeba go zamknąć w szufladzie i klucz zakopać.
-Mnie?- chłopak wyrwał się z odrętwienia.
-Nie-ee, zeszyt.
-To nie pomoże- wtrąciła Annie.- Równie dobrze może leżeć tutaj. Tak zróbmy- połóżmy go na stole i sprawdzajmy co jakiś czas.
-Ktoś sobie chyba robi żarty!
-Jak?- spytał zimno Juliusz.- Wyrywa zapisane kartki i wkleja te z tekstem? Głupi pomysł.
Siedzieli w bezruchu, patrząc na zeszyt z niepokojem. Annie potrząsnęła głową, jakby odtrącała jakąś myśl, ale nic nie powiedziała.

* * *

Karolinę obudził w nocy suchy trzask śniegu. Zacisnęła kurczowo powieki i starała się zasnąć, ale powolne stąpanie za ścianą wwiercało jej się w uszy i umysł. Coś było na dworze. Poczuła, że cała się trzęsie ze strachu i mocno objęła ramionami poduszkę. Trzeszczenie ustało i w szparze okna rozległo się fukanie. Ogromna lodowata kula rosła w sercu dziewczyny, a w gardle wzbierał krzyk. Jeszcze chwila i zacznie piszczeć, a wtedy Bóg jeden wie, co się stanie! Otworzyła oczy szeroko i wpatrywała się w miejsce w ciemności, gdzie powinny być drzwi. Wprost widziała w nich tego rudo-burego wilczura o fosforyzujących oczach, zaraz może wysunąć się zza futryny... Odgłosy za oknem ustały, na pewno jest tuż za ścianą, o matko...!
Nie mogła już dłużej wytrzymać tej męczarni. Gwałtownie odrzuciła kołdrę i usiadła na łóżku, dotykając stopami zimnej podłogi. Znieruchomiała, zasłuchała się. Cisza. Wstała i szybko podbiegła do wyjścia, po drodze chwytając ciężki, zdobiony świecznik. Wyjrzała na korytarz i cicho ruszyła w stronę pokoju Juliusza. Płoszyły ją własne kroki, serce biło jak oszalałe. Zajrzała do ciemnego pokoju.
-Juliuszu, śpisz?- szepnęła i zacisnęła mocniej palce na świeczniku. Zbliżyła się na palcach do łóżka i unosząc „broń” odchyliła kołdrę. Chłopak poruszył głową, mruknął i otworzył oczy. Przez chwilę patrzył na nią zamglonymi oczami.
-Co jest?- spytał schrypniętym głosem i z zaskoczeniem zerknął na świecznik. Odstawiła go na szafkę.
-Coś mi łazi za oknem- powiedziała drżącym, stłumionym głosem.
-Pies?- ocknął się Juliusz.
-Chyba tak- przestąpiła z nogi na nogę na zziębniętych stopach. Chłopak przesunął się i uchylił kołdrę.
-Wskakuj.
Karolina z ulgą zanurzyła się w ciepłej pościeli i westchnęła. Juliusz objął ją ramieniem i przykrył.
-Lepiej?
-Tak. Dziękuję...
Położyli głowy obok siebie i przymknęli oczy. Za ścianą przy pokoju Karoliny rozległ się pomruk i natychmiast ucichł. Śnieg zaiskrzył w świetle gwiazd i cicho obsypał się z krawędzi psich śladów pod oknem.

* * *

Matthew skończył jeść śniadanie i zalał herbatę w pięciu kubkach, po czym zaczął pukać do pokoi przyjaciół. Drzwi do Juliusza były otwarte. Chłopak zatrzymał się w drzwiach i gwizdnął przez zęby. Juliusz uniósł głowę i gestem kazał mu się zamknąć. Karolina jeszcze spała.
- Coś łaziło w nocy pod oknami- usprawiedliwił się.
- Akurat.
-Słowo honoru!
-Dobra. Śniadanie na stole.
-Twój dyżur?- zdziwił się Juliusz.
- Nie, ale zrobiłem od razu dla wszystkich. Medalion jeszcze śpi.
Okręcił szyję szalikiem i wyszedł na dwór, rozglądając się uważnie. Obszedł dom dookoła i zasypał wilcze tropy pod oknami, żeby nie denerwować dziewcząt. Obrócił się w stronę lasu i przez chwilę patrzył z zachwytem na słońce wynurzające się zza drzew. Pomiędzy pniami przesunęła się wysoka sylwetka. Zaintrygowany wyciągnął szyję i zrobił krok do przodu. Człowiek, to pewne, ale kobieta czy mężczyzna? Przydługie włosy, taka dziwna sylwetka. I co to idzie obok, pies? Szybkim krokiem ruszył do przodu, podbiegł nawet te kilka metrów do drzew. Istoty przed nim szły miarowym krokiem, niemal oddzielnie, nie zwracając na siebie nawzajem uwagi. A jednak pies należał do człowieka, Matthew czuł to. Szedł za nimi od drzewa do drzewa, ostrożnie. Coś jakby hipnotyzowało go w wyprostowanych plecach człowieka przed nim. Gdy odwrócił wreszcie twarz i obejrzał się, domu nie było widać pomiędzy drzewami. Usłyszał w głowie ostrzegawczy wrzask i zaczął się cofać. Potrącił nogą krzak, a śnieg z jego gałęzi opadł z szelestem. Matthew poczuł się jak w najgorszym koszmarze. Pies obrócił się jak fryga i zawarczał głucho, wbijając w niego lśniące oczy. Chłopak przełknął ślinę. Postać odwróciła się przerażająco powoli i ujrzał niesamowitą twarz- bezpłciową, wykrzywioną grymasem nienawiści. Oddech zamarł w jego płucach. Sekundy dłużyły się w minuty pod okrutnym spojrzeniem obcego. Nagle ten uniósł rękę i wykonał odpychający gest w stronę Matthew, a chłopak już wiedział, co za moment się stanie. Wrzasnął ogłuszająco i rzucił się biegiem z powrotem. Słyszał za sobą sapanie wilczura w rytm uderzeń swoich butów, a jego poprzedni okrzyk powoli rozmywał się wśród śniegów lasu.
Boże, toż to najgorszy sen! Wszystko tak powolne i głośne zarazem, nogi grzęzną w śniegu, błękitny prześwit między drzewami nie przybliża się wcale!...
Pach-pach, pach-pach, pach-pach, łapy psa za plecami, własny przyśpieszony oddech... żelazna szpila w skroniach, zamarznięta krew w sercu, srebrne klamry zaciskające się na płucach... Matthew biegł coraz ciężej, a pies nie zwalniał, galopował lekko i wytrwale. Chłopak poczuł łzy cisnące się do oczu, już nie miał siły unosić nóg, ale nie miał wyboru. Już tak niedaleko, przecież ten świerk to brama na polanę!... Pach-pach, pach-pach...
Krzyknął słabo i potknął się, wybiegając na wolną przestrzeń. Opadł na kolana, ale natychmiast poderwał się znów... o sekundę za późno. Pies dopadł go płynnym skokiem i zwalił mu się na plecy jak grom. W mózgu chłopaka jak błyskawica pojawił się obrazek dziecka kulącego się przed atakującym bernardynem. Z jego ust wyrwał się zdławiony okrzyk, gdy podciągał nogi pod brodę, by jak najbardziej zmniejszyć powierzchnie ciała. Pies chwycił go zębami za łokieć. Nie miał nawet siły kopnąć napastnika; zwierzę poprawiło chwyt, tym razem przebijając kłami grubą kurtkę. Matthew poczuł ostry ból w ramieniu i to zmobilizowało go nieco. Zaczął krzyczeć i z całej siły rąbnął psa w pysk. Ten szczeknął krótko i odskoczył, ale zaraz złapał go zębami za dłoń. Chłopak wrzeszczał z bólu i szarpał się, rwący ból napełniał całe ciało, a oczy zaciągnęły się krwawą mgiełką.
Trzasnęły drzwi, od strony domu ktoś krzyknął z przerażeniem. Medalion doskoczył do atakującego psa i zdzielił go w łeb butelką z grubego szkła. Zwierzę zawyło i puściło rękę Matthew, ale gdy chciało skoczyć na Medaliona, dopadł je Juliusz z długim kijem, którym pchnął między żebra psa. Ten zakrztusił się własnym szczekaniem i umknął do lasu. Przyjaciele uklękli przy Matthew, który spazmatycznie chwytał powietrze, przyciskając krwawiącą rękę do piersi. Twarz wykrzywiła mu się w bólu. Z domu wybiegły Annie i Karolina, obie zamarły na widok rany chłopaka. Juliusz ostrożnie podniósł go na nogi i nieskończenie powoli poprowadził do domu. Annie zerwała się i pobiegła za nim, by otworzyć drzwi do sieni, a potem do sypialni. Gdy położyli rannego do łóżka, usiadła na krześle obok i zaczęła wyłamywać palce. Medalion nakrył Matthew kołdrą i ułożył krwawiącą, rozharataną rękę na taborecie przykrytym czystym prześcieradłem. Popatrzył na Annie. Dziewczyna rozpłakała się.
-Nie patrz tak na mnie! Ja nie mam pojęcia, co mam zrobić!
-Ale twój ojciec...
-No to ojciec! Ja nie kończyłam Akademii Medycznej! Umiem tylko zadzwonić na pogotowie, pierwszy raz widzę coś takiego!
-On się zaraz wykrwawi!- wrzasnął strasznym głosem Juliusz, kopiąc z całej siły ścianę. Dziewczyna rozszlochała się jeszcze bardziej.
-Ja naprawdę nie wiem, co robić!
-Ja... mi się wydaje...- zaczęła rozpaczliwie blada Karolina, a przyjaciele popatrzyli na nią wyczekująco,- że tą rękę to trzeba wsadzić do przegotowanej wody. Chyba nie będzie tak bolało i nie zakazi mu się niczym...
-Skąd wiesz?
-No... Czytałam gdzieś- zniżyła głos do drżącego szeptu.- Ale boję się, że w wodzie to zacznie bardziej krwawić.
-Trzeba mu założyć opaskę uciskową, ale nie wiem jak- powiedział Medalion i wyszedł do kuchni. Zapadła cisza, tylko czajnik w sąsiednim pomieszczeniu szumiał cicho. Matthew jęknął i otworzył oczy.
-Żyję jeszcze?- wyszeptał.
-No- odparł lakonicznie Medalion, pochylając się nad nim.- Ale ręka dosyć kiepsko wygląda.
-Nie chciałem... człowiek...
-Co?- spytał szybko Juliusz.
-Obcy człowiek z psem... poszczuł mnie... tylko szedłem za nim... tylko szedłem... co za twarz... Boże...
-Majaczy?- wykrztusiła Karolina.
-Chyba nie. Matthew, ty lepiej nic nie mów, bo ci się pogorszy.
-Matthew...- zaczęła po chwili cicho Annie.- Czy ty wiesz, jak się zakłada opaskę uciskową?
Ranny uśmiechnął się blado.
-Córka lekarza...
-Nikt z nas nie wie.
-Pasek z prześcieradła... Nad nadgarstkiem, tylko mocno...
Juliusz ostrożnie wykonał polecenie. Gdy wiązał prowizoryczną opaskę, Matthew wrzasnął krótko i zemdlał.
-Boże, zabiłeś go!- krzyknęła histerycznie Annie, zrywając się na nogi. Blady z przerażenia Juliusz zaczął cucić przyjaciela. Ten po chwili odetchnął głębiej i otworzył oczy.
-Jest dobrze.
-Ale krew dalej leci- wyraził wątpliwość Medalion.
-Mniej?
-Tak, ale...
-No to... jest dobrze.
Obserwował ich jednym okiem, zdając się nie odczuwać już bólu.
-Baliście się?- wyszeptał nagle. Przytaknęli, a on uśmiechnął się.
-Już nie będzie gorzej... Zemdlałem? Co za obciach... bohaterowie ani... gangsterzy nie mdleją...
-Ale w takich sytuacjach proszą o papierosa- mruknęła Karolina.
-Za to... jak... byś podała mi do niego ogień, umarłbym momentalnie... Zawsze tak jest...- prychnął. Przymknął oczy i zawał się przysypiać. Czajnik w kuchni zagwizdał cicho, ale Annie natychmiast zdusiła jego głos. Odczekali, aż woda przestygnie i ostrożnie wsunęli do niej rękę Matthew. Chłopak mruknął cicho przez sen. W wodzie pojawiła się purpurowa wstążka i tanecznym, falistym ruchem opadła na dno. Przyjaciele odetchnęli z ulgą.
-Skoro na razie wszystko jest w porządku- zaczął ostrożnie Juliusz,- to ja pójdę pogrzebać trochę przy samochodzie. Może nareszcie mi się uda...
-Nie licz na wiele- mruknął Medalion.- I weź nóż.
-Tak zrobię.

* * *

Gdy Annie wróciła do pokoju, Matthew siedział na łóżku i lekko skrzywiony, ale i zainteresowany oglądał swoją rękę.
-Zostaw to!- ofuknęła go.- Jeszcze coś nababrasz i utną ci rękę.
-Na razie nic nie utną, bo nie ma samochodu- mruknął.- Muszę ci coś powiedzieć- dodał po chwili.
-Czy to coś strasznego?
-Przyjemne na pewno nie jest. Chyba... chyba straszne. Nie mam kciuka.
-Co?!- obróciła się gwałtownie, blada i przerażona.- Cooo??!!
-No... Chcesz zobaczyć?- wyjął rękę z miski.
-Jezu, nie!!! Zostaw mnie! Ja się boję krwi!
-A...
-Nie każ mi go szukać!
Zamilkł.
-Poproś sobie Medaliona- wykrztusiła, ocierając łzy kułakiem. Matthew popatrzył na nią boleśnie.
-Przepraszam, Annie- powiedział cicho. Podała mu tekturowe opakowanie.
-Jedna tabletka, popij herbatą.
-Co to?
-Przeciwbólowe. Tyle jestem w stanie zrobić.
Skinął głową i posłusznie sięgnął po kubek. Z sąsiedniego pokoju dobiegały przyciszone głosy.
-Nie dam rady naprawić drania- powiedział Juliusz i wbił wzrok w okno. Karolina objęła go ramieniem.
-No to co? Nie będziemy wychodzić. Poczekamy...
-Ale martwię się o Matthew.
-No tak- zafrasowała się.- To może niech ktoś idzie do miasta.
Oczy chłopaka rozbłysły.
-Nie. Pójdziemy wszyscy. Jeden dzień marszu... to nie może być takie straszne.
-Myślisz, że on to wytrzyma?
-Powinien- ujął jej twarz w dłonie i pocałował w czoło.- Nie zostaniemy tu do wiosny.
Przy kolacji, którą przenieśli do pokoju Matthew, Juliusz i Karolina przedstawili przyjaciołom swój pomysł. Wszyscy byli za... oprócz Medaliona.
-Nie zostawię domu na pastwę tego bydlaka- powiedział, grzebiąc widelcem w spaghetti.- Po prostu wy idźcie, a ja tu poczekam. Zamknę się od środka i już. Żaden problem.
-A Matthew? Dojdziesz?
-Pomożecie, towarzysze?- zakpił.
-Pomożemy!
-No to dojdę!- prychnął śmiechem i skrzywił się w bólu.
-To nieźle. Wyśpijcie się, jutro idziemy.
Annie zebrała talerze i wyniosła do kuchni, a Karolina przygotowała jedzenie na następny dzień. Poszli spać o wiele wcześniej niż zwykle. Tylko Medalion jeszcze na moment zatrzymał się w kuchni, żeby zajrzeć do zeszytu w czerwonej okładce. Obce pismo przerażało go trochę. Już przestał wierzyć, że to sen i obudzi się z okrzykiem przestrachu. To było realne i przez to jeszcze bardziej straszne, gorsze niż te wszystkie przygłupie horrory, jakie kiedyś oglądał. Choć może pod względem wydarzeń trochę podobne; ale tego nikt nie wymyślił.
Gwałtownym ruchem odrzucił notes w kąt pomieszczenia i uciekł do siebie. Wcisnął twarz w poduszkę, bardzo starając się uspokoić lęk, pulsujący w rytmie jego krwi. To był głupi pomysł, żeby nalegać na pozostanie tutaj. Idiotyczny! Ale jak tu teraz powiedzieć, że zmienił zdanie? Że strach paraliżuje jego mięśnie i umysł? Że każdy dźwięk wyje w jego głowie echem? Że...
Zasnął.
W nocy obudził ich upiorny wrzask Annie. Pozrywali się z łóżek i wpadając na siebie i ściany pognali do pokoju. Dziewczyna siedziała w drugim końcu pokoju niż było łóżko, wbijając się plecami w ścianę. Palce zanurzyła w skołtunione włosy, osłaniając twarz. Wyglądała jak ofiara narkotyków. Zmartwieli.
Medalion skoczył w jej stronę i chwycił za ramiona.
-Annie!!! Co ci jest?!
Rozpaczliwie przytuliła się do niego, dygocząc jak w febrze.
-Widziałam... o Boże...
-Co widziałaś?
-Człowieka!- krzyknęła histerycznie i z całej siły objęła go ramionami, szlochając. Chłopak wstrzymał oddech. Juliusz nie czekał.
-Chodu!- krzyknął.- Brać rzeczy, wiejemy!!!
-Co jest?- wrzasnął Matthew ze swojego pokoju.
-Wiejemy stąd, wstawaj szybko!
-Jest noc, chcesz nas zabić?!
-Ubieraj się!!!
Karolina dygocącymi rękami pomogła Annie założyć ubranie. Po chwili zebrali się w kuchni. Matthew, przyciskając poszarpaną rękę do piersi, pochylił się po leżący w kącie zeszyt.
-Zostaw to- Juliusz chwycił go za ramię.- Szybko, jak robimy? Medalion, teraz na pewno idziesz z nami!!!
-Pewnie, że tak- wykrztusił i objął dygocące dziewczyny.
-No to Matthew z dziewczynami idą razem, bo są słabsi a my... Ty pierwszy, ja ostatni. Trzeba dobiec do skraju lasu!
-Dobra- Medalion położył rękę na klamce drzwi wyjściowych.- Uwaga.
Złapał latarkę stojącą na stole i lekko uchylił drzwi. Na zewnątrz panował spokój. Coś mruknęło krótko za węgłem domu. Wypadli na zewnątrz jak torpedy. Medalion wyhamował nagle, zawrócił i dopadł drzwi, usiłując zamknąć je na klucz. Juliusz szarpnął go z całej siły.
-Zostaw to, niewarte życia!
-Nie zostawię...
-No puść! Medalio-oon!!!
Matthew biegł ile sił w nogach, pędząc przed sobą dziewczyny.
-Chcę was cały czas widzieć!
W mózgu pulsowała mu lodowato przerażająca myśl- za nim panowała cisza. Nie było kroków i głosów Juliusza i Medaliona... Musiał dopilnować, żeby dziewczyny dotarły do miasta, oni już sobie poradzą... Kij, wcale sobie nie poradzą!!! Już wiedział to i aż nogi mu słabły na samą myśl. Karolina popatrzyła na niego.
-Gdzie Juliusz?
-Nie zwalniaj!
-Gdzie??!
-Biegnij, Karolina!
-Nie!!!- zatrzymała się jak wryta.- Nie zrobię ani kroku, gdzie on jest?!
Matthew doskonale pamiętał hipnotyzujący dźwięk uderzeń psich łap o śnieg i zemdliło go na samą myśl, że to mogłoby się powtórzyć. Nie miał zamiaru o tego dopuścić.
-Nie wiem- wyszeptał.- Proszę cię, chodź! Wrócimy tu jutro, wrócimy kiedy będziesz chciała, ale teraz chodź! Na pewno wrócili, zaryglowali drzwi, poczekają... ale biegnijmy!
-Nie ruszę się bez niego- szepnęła, patrząc na niego przerażonym aż do obłędu wzrokiem, ale znów pobiegła, wbrew swoim słowom. Z tyłu, za ich plecami, rozległ się krótki, pojedynczy okrzyk, dziwnie bezosobowy i nierealny. Karolina rozpłakała się, krztusząc się mroźnym powietrzem. Annie na moment znikła im z oczu, ale zaraz dopędzili ją. Biegła ciężko i chwiejnie. Nagle drzewa przed nimi rozstąpiły się i ciemność lasu zamieniła się w fioletowy mrok pól. Wąskie ostrza światła z latarek rozcięły niebo na cztery części. Zatrzymali się i dziewczęta upadły w śnieg. Matthew odwrócił się w stronę lasu.
-Juliusz! Medaaaalioooon!!!
Ciszę przerwało rozpaczliwe szlochanie Karoliny. Annie była dla odmiany morderczo spokojna, ale słaniała się na nogach, gdy próbowała wstać. Chłopak podtrzymał ją zdrowym ramieniem.
-Co się dzieje?
-Boli- wyszeptała i wyciągnęła do niego dłoń. Była czarna na tle śniegu. Matthew uniósł latarkę.
-O matko. To krew, Annie!!! Co się stało?!
-Kurtka!- krzyknęła Karolina przez łzy. Spojrzał. Jasny płaszcz dziewczyny był na boku cały we krwi.
-Co się stało?- wyszeptał.
-Ja nie wiem!- wykrztusiła.- Ja się po prostu potknęłam, i coś mi przebiło płaszcz i bok, ale to tylko skórę, płytko...
Zachwiała się i zemdlała. Matthew z trudem przytrzymał ją w pionie.
-Połóż ją, musimy ją przecież ocucić- wyszlochała Karolina. Zaczęła nacierać policzki przyjaciółki śniegiem. Wreszcie Annie otworzyła oczy; była tak blada, że jej twarz niemal zlewała się z zaspami.
-Strasznie mnie boli- szepnęła. Patrzyła w czarną noc nakrapianą białymi dziurkami gwiazd.
-Dnieje.
Niebo powoli bladło pod spojrzeniem wschodzącego słońca, a wraz z nim bladła dziewczyna.
-Matthew- wykrztusiła wreszcie,- nie chciałam ci tego mówić. Oni i tak amputują ci dłoń.
-Wiem o tym od początku. Dlaczego mi to mówisz?
-Bo mi już wszystko jedno...
Znów przymknęła oczy. Karolina leżała obok, wtulając się w zaspę i obejmując się własnymi ramionami. Wzrok miała utkwiony w usypiane słońcem latarnie dalekiego Murzasichle. Annie westchnęła znów.
-Co się stało?
-Nic... już nie boli.
Jej usta zrobiły się wprost białe.
-Annie?!
Przymknięte oczy nie otworzyły się już. Karolina patrzyła na przyjaciółkę z mieszaniną bólu i tkliwości.
-Zostaję tu z nią- szepnęła do Matthew, jakby bojąc się obudzić Annie i pochyliła się nad nią.
-Nie. Najpierw dojdziemy do miasta. A jak tylko dojdziemy, to od razu wracamy. Z policją. Wracamy... po Juliusza i Medaliona.
Karolina nie miała już siły płakać. Spazmatycznie wciągnęła powietrze.
-Nie chcę... ale i powinnam. Wiesz, co możemy znaleźć...?
Na pół pytanie, na pół stwierdzenie. Nie odpowiedział. Nie chciał jeszcze zdawać sobie sprawy z tego wszystkiego, co go teraz czekało. Wyciągnął z kieszeni czerwony zeszyt i przez chwilę walczył ze sobą. Odrobinę rozchylił okładki.
-Nie rób tego.
-Skończył pisać. Opowieść skończyła się.

Zagrzebał zeszyt w śniegu koło Annie i potykając się, ruszyli w stronę miasteczka. Gdy wchodzili między pierwsze domy, zmordowani do granic wytrzymałości i jednocześnie tak bardzo obojętni, spomiędzy ogrodzeń wybiegł mały husky i przyjaźnie zamajtał ogonem do Karoliny. Nie zwrócili na niego uwagi, ale mimo to odprowadził ich pod sam komisariat, co chwilę ocierając się o nogi idącej dziewczyny.

* * *

Sylwia popatrzyła ze zdumieniem na narzeczonego.
-To koniec?
-Tak. Nie podobało ci się?
-No, podobało. Było nawet trochę straszne. Skąd to masz?
-Sam wymyśliłem.
Dziewczyna zanurzyła stopy w rudo-czarne kudły psa leżącego pod fotelem.
-Nie wierzę ci.
-No to uwierz- rzucił jej zeszyt przez pokój. Pies uniósł głowę i powiódł wzrokiem za lecącym notesem. Patrzył, jak dziewczyna otwiera czerwone okładki i przerzuca kolejne kartki.
-Fakt, to twoje pismo!- zdziwiła się. Roześmiała się i odłożyła zeszyt na stolik.
-Ale co stało się z Juliuszem i Medalionem?- spytała po chwili.
-Gdy policja tam wróciła, dom był zamknięty od środka na zasuwę, a klucz zablokowany w drzwiach od zewnątrz.
-Ale co się stało?!
Wzruszył ramionami, że niby nie wie.
-Każde opowiadanie powinno mieć tajemnicę. Ty możesz wymyślić rozwiązanie, jeśli chcesz. Ja ci go nie zdradzę. Ale gdy Karolina szukała później zeszytu, nie było go w śniegu. Znikł... albo ktoś go zabrał- dodał jeszcze.
-Chciałabym go znaleźć- mruknęła Sylwia.- Tam na pewno wszystko jest wyjaśnione.
Prychnął.
Poczochrała głowę psa. Ten strzepnął się, jakby chciał zrzucić ze swojego burego boku żółtą pręgę. Napotkał wzrok swojego pana, zawahał się, ale po chwili znów ułożył się spokojnie pod fotelem, a podejrzana fosforyzująca iskra zgasła w jego oku.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Katakumby Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin