Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Słońce nam błogosławiło - Remusek vs Najt

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Klub Pojedynków
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Puszczyk
moderator cyniczny



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 537
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Miasto o trzech twarzach

PostWysłany: Pon 16:21, 25 Wrz 2006    Temat postu: Słońce nam błogosławiło - Remusek vs Najt

Angst
Pojedynkowicze: Najt vs Remusek
Tytuł : "słońce nam błogosławiło"
Temat : miłość, cierpienie, śmierć
Długość: 2-7 stron

GONG!

Pojedynki prawdopodobnie nie betowane. Trudno...


Ostatnio zmieniony przez Puszczyk dnia Pon 16:44, 25 Wrz 2006, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Puszczyk
moderator cyniczny



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 537
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Miasto o trzech twarzach

PostWysłany: Pon 16:25, 25 Wrz 2006    Temat postu:

Słońce nam błogosławiło

,,Nie na krześle ,nie we śnie,
Nie w spokoju i nie w dzień,
Nie chcę łatwo, nie za 100 lat,
Chciałbym umrzeć z miłością.
Nie bez bólu i nie w domu,
Nie chcę szybko, nie chcę młodo,
Nie szczęśliwie i wśród bliskich,
Chciałbym umrzeć z miłością.’’

Trzymał go za rękę. Była ciepła, chociaż sina już od wewnątrz od zbyt częstego kłucia. Czasem zalewały go fale współczucia, lecz nie potrafił wówczas myśleć racjonalnie. Chciał odrzucić empatię. Wyzuć ją z serca, połamać kajdany swych uczuć. Nie mógł.
On tak równo oddychał. Dobiegała go jakaś muzyka. Placebo zapewne. On niczego innego nie słuchał. Zawsze tak chciał się odurzać muzyką jak heroiną. Odwieczny wyjął strzykawkę z drżących rąk Narkomana, dał mu w zamian płyty. Choć zutylizował dragi na swym boskim śmietnisku i wyrzucił strzykawki w ogień zapomnienia, tulił do siebie chwilę, gdy na plecach dźwigał Skarba, a on tego nie czuł, raniąc bose stopy o kamienie ludzkiej głupoty.
Na korytarzu robiło się tłoczno. Słońce miało się ku zachodowi i lekarz przeganiał odwiedzających. Tylko po co im wracać do domu? By tylko płakać w poduszkę? Sam fakt, że trzyma jego dłoń napawał go spokojem. On nigdy nie rozumiał co jemu to daje.

,,Bo po cóż dotykać wypalonej chemią nagiej skóry?’’

Lecz on wiedział swoje. ,,Chłopcze’’ lekarz otworzył drzwi tez od Skarbowej sali. Czyż po tylu dniach, godzinach, sekundach nie powinien znać jego imienia? Lecz czy ono było w tej chwili ważne? Zawsze nosił tysiąc różnych pseudonimów. Czy chciał kolejnego by tylko nie powiedzieć kim jest? Wstyd przed sobą o siebie. Może i Skarb przeżywał to głębiej. Miał więcej powodów y przekląć istnienie. Lecz on g nie przeklął. Czasami Iskierek pragnął patrzeć na niego jak na przykład życia i umierania. Jego odchodzenie miało go czegoś jakby nauczyć. A może Skarba też? W pochmurne, samotne wieczory odkrywał, że znów chce żyć. Że pragnie i skamle.

,,Nie chcę, nie chcę być Mistrzem
Jedynie cichym, oddanym
Cieniem dawnego ciepła’’


Był. Choć poznawał go tylko po oczach. Szarych, zwykłych oczach, które hipnotyzowały go tak często.
,,Chłopcze’’ lekarz dotknął jego dłoni i delikatnie uniósł do góry. ,,Już czas’’ ,,Ale ja, nie...’’ ,,Wiem, że ciężko’’
Jakby on wiedział jak mocno. Niby chciał być silny i nie chciał by Skarb się zadręczał. On obsesyjnie się bał, że on będzie zbyt blisko. Że jak odejdzie będzie mu za ciężko.

,,Tylko....bądź ze mną tak odległy
Lecz nie bliżej-nie nigdy
Bo łatwiej się pożegnać mówiąc
,,to koniec z nami’’
niż szeptem
,,to koniec ze mną’’ ‘’


Nie rozumiał dlaczego on się z nim żegnał skoro było mu tak ciężko. Jakby żył w świecie Matki Głupców, na świat patrzył przez zielone szkiełko, wszak łatwiej by mu było odchodzić. Lecz on nie chciał. Wolał zakończyć wszystkie sprawy tego i przejść do lepszego życia.

,, nagrodą za to wszystko powinna być nieśmiertelność,
a co najmniej jej wybrakowana wersja, życie’’


Wstał niespiesznie. ,,Moment tylko powiem, że jutro wrócę’’. Lekarz uśmiechnął się dość krzywo, lecz poczekał cierpliwie. Ucałował Skarba w policzek. Otworzył on oczy i popatrzył się na Iskierka nieprzytomnie. Szum napełniał mu głowę. A potem cisza. Przenikliwa cisza rozrywająca mu serce. Tchał cicho. A tak to tylko nicość. Nicość otaczała odwieczność. ,,Do widzenia.....Skarbie’’ ,,Do jutra Iskierku’’ wyszeptał.
Nie chciał. Nie patrzył. Nie potrafiąc się żegnać wybiegł na korytarz trzęsąc się cały w porywach rozpaczy. Gdy upewnił się, że on nie widzi, ba, nawet nie patrzy, uświadomił sobie, że nie umie już płakać. Ależ po cóż niemowlęta uczą się płakać łzami?

,,Wino zbyt cierpkie
Za dużo w nim goryczy
I łez zbyt dużo’’


Przytulił do siebie krokodylka. Półtorametrowy pluszak – miał go od dzieciństwa. Był zimny, szorstki od zbyt częstego prania. Był z nim. Bez niego nie potrafił zasnąć. A obok pluszowy wilczek. Jego. Przytargał go by zacząć. Nie wiedział co ma mu powiedzieć jak któregoś dnia wszedł do sterylnej sali. Bał się, że Iskierek bez wilczka nie zaśnie. Będzie się rzucał na łóżku pragnąc końca nocy choćby padał ze zmęczenia.
Biała kołdra. Wysycona łzami, krwią i śmiercią. Jedyne ich intymne miejsce. Pamiętał. Nigdy jej nie odsuwał i siadał na niej. Obręcz łóżka szorowała Iskierkowe plecy. A on wsparty na poduszkach godzinami patrzył mu w oczy.

,,Wspomnij jak co noc-co sen chroniła nas przed światem’’


Podciągnął niezdarnie kawałek poszewki. Poszwy ordynarnie oficjalnej i szpitalnej. Była jak pani z urzędu co pieczątki przybija....na aktach zgonu...
Iskierek wyleciał jak poparzony. Lublin ogarniała już szarówka. Ulice były smętne, senne i jak z koszmarnego snu. Ulice jak widma przesuwały się mu przed oczami, szarobure twarze anonimowych ludzi nadawały życiu depresyjny sens.
Autobus. Przystanek był niewyraźny jak wartości w życiu współczesnych. Wyjął pomięte 10 złotych. Ile człowiek w akcie rozpaczy potrafi uczynić dla tego świstka, napawało go grozą. ,,Bilet chłopcze’’ wsunął resztę do kieszeni kurtki. Usiadł. Za oknami świat burzył odwieczny sens swoją nieumiejętnością. Ruszyli.

,,Nie szukaj tu sensu
Nędzny odkrywco życia
Nie patrz na to jak na poezję
Szary wędrowcze wśród ludzi’’


Czytał. Znowu. Jego wiersze, a świat był odległy i nieludzki. Tętent szarych kół biegnących po szarym betonie w tym szarym świecie szarość szykował. Nie czuł już nic.
Światła pogasły w sterylnej sali. Skarb leżał bez słowa wertując kartki. Głosu ich pragnący.
Słońce, gdzie byłoś o słońce gdy konali? Dlaczego nie błogosławiłoś im jak dawniej? Sami zostali. Cierpieli obok siebie, nie potrafiąc cierpieć razem. Z tego samego powodu. Słońce, dlaczego nie ogrzewałoś obolałych kości i serc tak obolałych? Dlaczego czasu nie zatrzymałoś? I ludzi.
Skarb zmiął kolejną kartkę.

,,Nikt nie stoi, wszyscy dobrze się bawią
A może właśnie teraz
Na pewno ktoś
Na pewno ktoś umiera
I w czyjeś ramiona wylewa łzy
Czy pomyślałeś, że
To mógłbyś być ty?’’
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Puszczyk
moderator cyniczny



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 537
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Miasto o trzech twarzach

PostWysłany: Pon 16:27, 25 Wrz 2006    Temat postu:

Słońce nam błogosławiło

/Placebo- Blind/
Ganek przed domem był cichy. Wypełniony tysiącem niewypowiedzianych słów, pełny klęski, porażki. Pełny miłości, której nigdy nikt nie odwzajemni. Oblany w czerwonym, pięknie wschodzącym słońcu, po pierwszym, zbyt wczesnym śniegu nie było już śladu, jesień nie skończyła jednak swojego panowania. Wokół złociło się, było ślicznie. Tylko w powietrzu zbyt dużo tęsknoty i dawnych pragnień. I łez zbyt dużo

If I could tear you from the ceiling
And guarantee source divine
Rid you of possessions fleeting
Remain your funny valentine

***
Łzy, które pieką w oczy, słowa które nigdy nie zostały wypowiedziane, nie wysłane listy, pocałunek, którego się wstydzisz.. Tak ślicznie nieświadomy opowiadałeś mi wszystko… Nasza przyjaźń była wyjątkowa. Pełna białych plam, z których każda powinna być wypełniona nami. Noce były bezlitosne. Nocami pragnąłem twoich ust, twoich dłoni, męczyłem się w parnym pokoju, blasku księżyca, który nigdy nie dał mi ciebie. Tylko słońce nam błogosławiło, nasz sojusznik. Przychodziłeś do mojego ogrodu i prosiłeś bym ci opowiadał. Wieczorem, znów znikałeś, tak nieświadomy, że nie mogę oderwać od ciebie wzorku. Pamiętam, gdy przyszedłeś do mnie mokry i zmarznięty. Dałem ci moje ciepłe ubrania, rozpinałem przemoczoną koszulę przez chwilę mogło mi się wydawać, że zaraz będziemy się kochać. A ty o niczym nie wiedziałeś. Czasem płakałeś, opowiadałeś o niej, a ja… ja życzyłem ci jak najlepiej, choć wszystko się we mnie kurczyło z bólu, słysząc jak mówisz o Nim, wiedząc, że nigdy nie będziesz mój. To krótkie streszczenie, każde słowo, z każdą kroplą krwi wyciekającą z nadgarstka. Wystarczy na całą historie…

If I could tear you from the ceiling
I know the best have tried
I'd filll your every breath with meaning
And find the place we both could hide



Zaczęła się ona kilka miesięcy temu, gdy z rana wypuszczałem z mojego domu dziwkę. Stałeś w oknie, oparty o parapet. Zapytałeś mnie, tak po prostu, czy wierze w miłość. Nie wierzyłem. Zszedłeś do mojego ogrodu. Słońce dopiero wstawało. Spokojnie spytałeś "dlaczego?" a ja nie wiedząc czemu to robię, siedziałem na ganku i opowiadałem. Mówiłem o ojcu, którego nie miałem. O narkotykach, dziwkarstwie, piciu, paleniu, wdychaniu kleju, mieszkaniu na dworcowych ławkach. Słuchałeś uważnie a ja dziwiłem się, że nie zauważyłem ciebie wcześniej. Od tego czasu przychodziłeś częściej. Gdy tylko wstawało słońce, ty już leżałeś na trawie przed moim domem, gotowy by słuchać. Nie byłem w stanie cię nie pokochać, nie zapragnąć.

Don’t go and leave me
And please don’t drive me blind
Don’t go and leave me
And please drive me blind


Kiedyś przyszedłeś a mnie nie było. Nie było i nie było. Każdego dnia przychodziłeś i czekałeś. Każdy kolejny poranek stawał się symbolem tęsknoty. Gdy podczas wschodu ujrzałeś mnie wchodzącego przez furtkę, rzuciłeś mi się na szyję "bałem się o ciebie" szepnąłeś, a mi się wydawało, że ktoś ofiarował mi cały świat. Mówiłeś cicho, z drobnym wstydem, że ci na mnie zależy, tak troszkę, że cię rozumiem. I przez chwilę dałeś mi nadzieję. Zbyt mało by mogło starczyć na dłużej niż jeden niepewny, zbyt krótki pocałunek. Potem zmieszany tłumaczyłeś się, że musisz iść już do domu. Stchórzyłeś. Ja chyba tez stchórzyłem. Straciłem szansę. Potem spadł pierwszy śnieg. Słońce tak pięknie, gdy tylko wstawało, igrało na białych płatkach zalepiających twoją kurtkę i osiadających na gładkich, jasnych policzkach. Pewnego dnia przyszedłeś do mnie, pierwszy raz wszedłeś do środka. Zapomniałeś kluczy o swojego domu. To było nasze pierwsze spotkanie od pocałunku. Nie wspominaliśmy o tym. Bałeś się. Ja chyba też się bałem, choć byłem znacznie starszy. Zrobiłem ci ciepłą herbatę, rozebrałem z przemoczonych ubrań i mogłem sobie chociaż na tą jedną, ulotną chwilę wyobrazić, że jesteś mój i wracasz- jak co dzień- ze szkoły zmarznięty, a ja cię grzeje własnym ciałem. Po chwili milczenia spytałeś mnie, czemu mnie nie było. Chyba trochę się o mnie martwiłeś, tak myślę. Cicho, ze spuszczoną głową, odpowiedziałem ci "mam raka". Nie było mnie stać na powiedzenie czegokolwiek więcej. Moje długie, jasne włosy zasłaniały mi twarz. To chyba dobrze, nie chciałem byś widział łzy w moich oczach. Chyba nigdy nie zapomnę twoich oczu, kiedy wypowiedziałem te dwa słowa. Patrzyłeś na mnie z niedowierzaniem, pełen wahania, niepewności. Dopiero po chwili się rozpłakałeś, tak histerycznie, że sam nie wiedziałem, co mam robić. Przytuliłem cię do siebie. I już nawet mogłem umierać, jeśli to sprawiłoby, że zostałbyś w moich objęciach, jeśli to miało by mi zaskarbić choć odrobinę twojego ciepła.

If I could tear you from the ceiling
I’d freeze us both in time
And find a brand new way of seeing
Your eyes forever glued to mine


Sam nie wiem, ile tak trwaliśmy. Nie chciałem, bardzo nie chciałem cię wypuszczać z objęć, a ty wciąż drżałeś, dobrze czułem, każdy dreszcz przebiegający po twoim ciele. Głaskałem cię po włosach. Zostałeś ze mną dopóki się nie ściemniło, póki na niebie panowało słońce- nas sprzymierzeniec. Rano, jak zwykle, gdy tylko pojawiło się słońce i ty przychodziłeś do mnie, siadałeś na ganku, czekałeś na mnie. Spytałeś, czy czasem zaczynam mieć wszystkiego dość, czuję, że jestem sam, że nie ma nikogo. "Tak, w szpitalu, o wschodzie słońca, gdy wszyscy jeszcze śpią, a ja czekam na ciebie, wiedząc, że nie będzie mi dane z tobą porozmawiać, a mimo to dalej czekam, patrząc się bezmyślnie w okno". Chciałem ciebie spytać o to samo, nie spytałem- żałuje. Potem, chyba ten jedyny raz, odważyłeś się mówić. Opowiadałeś mi, co czujesz, trochę zawstydzony. O swojej dziewczynie, o Nim. Nigdy tak o nikim nie mówiłeś. Gdy opowiadałeś o jego głosie, palcach ślizgających się po strunach, wiedziałem, że nie będziesz mój. Ale dalej się chciałem chociaż łudzić, uchwycić chociaż cień nadziei. Najgorzej było w szpitalu, gdy- tak jak ci opowiadałem- tęskniłem, a wschody słońca zbyt piekły w oczy. Gdy tylko mogłem wyjść, czekałem na świt, kiedy pojawisz się, jak zwykle. Gdy siądziesz na ganku i będziemy mogli porozmawiać, a czasem jedynie pomilczeć, lecz taką ciszą uspakajającą, łagodną. Nigdy wcześniej nie poznałem tak kojącego milczenia. Tyle mnie nauczyłeś, tyle mi odebrałeś, tak łatwo mnie zabiłeś, idealnie nieświadomy, jak zwykle. Pewnego poranka pojawiłeś się na progu. I zdeptałeś wszystko, co udało nam się stworzyć przez te miesiące, nie uszanowałeś naszego świętego milczenia. Przyprowadziłeś Go ze sobą. Wściekłem się. Świt był tylko nasz i tylko dla nas. Jedna chwila, w której nie trzeba było patrzeć w przyszłość, którą poświęcałeś jedynie mi, w której ja byłem najważniejszy dla ciebie a ty dla mnie. Kazałem ci się wynosić. Chyba nikt jeszcze nie widział tak smutnych oczu jak twoje, w tamtej chwili. Czułem się, jakbym uderzył cię w twarz. Byłem zdradzony, ty- odrzucony. Odszedłeś, a mi mijała złość, gdy patrzyłem jak wracasz do domu, powłócząc nogami w śniegu. On cię obejmował, starał się pocieszyć, nie rozumiał. Ale kochał, choć nie tak, jak ja. Pierwszy raz świt na ganku nie dał mi ukojenia. Piekł w oczy, trwał całą wieczność. Samotną, pustą, cichą wieczność. Cały dzień plątałem się bezczynnie, by późnym wieczorem znów wrócić na ganek. Patrzyłem bezmyślnie w okno mojego sąsiada. Potem zobaczyłem plecy przyciśnięte do szyby, Jego dłonie. Całowaliście się, rozpinaliście koszule, całkiem nie myśleliście o przypadkowych obserwatorach. W tej chwili pękło mi serce. Zrozumiałem, że choć bardzo tego pragnę, te usta nie czekają na mnie i nigdy ich nie zdobędę, że ty nie będziesz należał do mnie, że nigdy mnie nie zapragniesz. Rwało się we mnie wszystko, kruszyło, trzaskało, pękało, zwęglało na popiół. Śnieg zalepiał okno, a ja ciągle widziałem jak jesteście siebie zachłanni, jak się kochacie, oparci o szybę. Chyba wtedy stwierdziłem, że nie chce umierać miesiącami patrząc na wasze szczęście. Że śmierć jest i tak nieunikniona, a im dalsza, tym bardziej bolesna. Traciłem cie jeszcze bardziej z każdą chwilą, każdym oddechem osiadającym na szybie. Potem wszystko działo się jak w transie. Znalazłem scyzoryk, wystarczająco ostry. I tak znalazłem się tu, na ganku przed moim domem, oblanym w dopiero wzeszłym słońcu- bo gdzie indziej, To właśnie to miejsce ukochałem sobie najbardziej. Słońce- jako jedyne zostało ze mną. Słońce nam błogosławiło, nasz sojusznik, z każdym wschodem przyprowadzając cię przed mój dom. Dziś księżyc oddał mi ciebie w Jego ramiona. Ranek przyjął spokojnie moją dezercje, wyrwał nocy i zwrócił mi ciebie. Zbrukanego Jego dłońmi. Szedłeś- smutny, bojący się kolejnego odrzucenia. Stojąc przy furtce rozejrzałeś się uważnie, zobaczyłeś mnie dopiero po chwili. Chyba coś przeczuwałeś, bo twoje oczy były pełne niepokoju. Wiatr pozostawił w twoich włosach złoty, jesienny liść, widziałem go wyraźnie, gdy podbiegłeś do mnie, pełny niepokoju. Cicho chciałeś przepraszać. Jednak położyłem ci dłoń na ustach. "To ostatni poranek. Nie możemy już dłużej tego ciągnąć. Jesteś z nim, więc nie możemy.. To koniec" powiedziałem. Chwilę nie mogłeś wypowiedzieć ani słowa, jedynie oczy napełniały się łzami. Ja patrzyłem na ciebie- spokojny, obojętny- dawno już się pogodziłem z samym sobą. W milczeniu przytuliłeś się do mnie. Czułem na karku twoje ciepłe łzy. "Nie płacz, bo mi przykro, kiedy się smucisz" szepnąłem. Popatrzyłeś na mnie tymi smutnymi oczami, próbowałeś się nawet delikatnie uśmiechnąć, ale po policzkach spłynęły ci dwie łzy. A ja umierałem całym sobą. Wydawało mi się, że już przyzwyczaiłem się do myśli, że odejdziesz, ale patrzenie na ciebie łamało mnie. A tej decyzji nie dało się już cofnąć. Ale nie żałowałem. Pytałeś się. Ciągle to samo pytanie, gładząc moje włosy. "Dlaczego?". Jedna odpowiedź – "Nie wiesz?". Nie hamowałeś już łez, rozpłakałeś się jak dziecko. Twoja chłodna dłoń wciąż wędrowała po moich włosach. "Idź" poprosiłem szeptem. Rozumiałeś. Przy furtce domu stał On. Czekał na ciebie. On nie wiedział, jak ja cierpię. Nie chciałem się złamać, błagać świat, by nas ocalił, bo nie tego potrzebowałem, ale to byłem gotowy zrobić, gdybyś został jeszcze chwilę. Rozumiałeś. Zanim odszedłeś- pocałowałeś mnie. To tak jakby ktoś mi dał cały świat, który za chwile miałem opuścić. Było warto, naprawdę, było warto umierać, by móc, choć przez chwilę czuć twoje usta. Potem odszedłeś. W połowie drogi odwróciłeś się i spojrzałeś na mnie ostatni raz, ostatni raz spojrzałeś na ganek. On podszedł i wziął cię za rękę, zabrał do domu. On nie wiedział, że zabrał mi cały świat, że nie było nikogo, kto znaczyłbym dla mnie więcej. Słońce piekło mnie w oczy. Oddało mi twoje chłodne dłonie, twój ostatni pocałunek, chociaż na tą ostatnią chwilę. Jedyny sprzymierzeniec. Tylko słońce nam błogosławiło. Wyjąłem scyzoryk z kieszeni. Naciąłem nadgarstek. Krew lała się silnym strumieniem, dopiero po chwili wyciekała powoli, coraz wolniej, sącząc pojedyncze krople. Akurat tyle by opowiedzieć tę historię. Słońce przeglądało się w kałuży krwi, w cienkim,czerwonym strumyczku wyciekającym z nadgarstka. Wierne promienie słońca, zostały ze mną do końca. Wiedziałem, że jutro rano, gdy zauważysz, że przez cały dzień jestem na ganku, przyjdziesz i mnie znajdziesz, potem mnie zabiorą daleko od ganku, a ty dalej będziesz przychodził, o każdym wschodzie słońca.
Dobre słońce, jako jedyne nam błogosławiło. Księżyc boleśnie zabierał. I ta historia miała się powtarzać, powtarzać bez końca, póki wciąż jeszcze będzie dla nas miejsce na ganku, póki z każdym wschodem pojawiałeś się, chętny słuchania opowieści. Póki było słońce. Dobre słońce nam błogosławiło, a księżyc… księżyc na zawsze mi ciebie odbierał.

Don’t go and leave me
And please don’t drive me blind
Don’t go and leave me
And please drive me blind
Please don’t drive me blind
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blaidd
moderator byroniczny



Dołączył: 27 Lut 2006
Posty: 2429
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ra-setau

PostWysłany: Wto 0:55, 26 Wrz 2006    Temat postu:

Łoł...

Pomysł
A: 1,5
B: 1,5

Styl:
A: 1
B: 1
I to nie jest raczej tak, że Panowie mieli po równo dobrze, a bardziej, że styl obydwóch pozostawiał nieco do życzenia, ale w różny sposób.
Tekst A ma piękny język, ale czasami nie mogłam się zorientować, kto jest kim.
Tekst B jest jasny, klarowny, ale ma kilka potknięć językowych:
Cytat:
Wypełniony tysiącem niewypowiedzianych słów, pełny klęski, porażki. Pełny miłości, której nigdy nikt nie odwzajemni. Oblany w czerwonym, pięknie wschodzącym słońcu

--> "Wypełniony tysiącem niewypowiedzianych słów, pełen klęski, porażki. Pełen miłości, której nigdy nikt nie odwzajemni. Oblany czerwonym blaskiem pięknie wschodzącego słońca." (Lub bez "pięknie".)
Jest jeszcze coś podobnego do tego pełny-pełen, ale teraz nie widzę, bo tekst jest nieco męcząco ciągły. Jakby tak więcej akapitów...

Realizacja tematu
A: 0,5
B: 0,5

Ogólne wrażenie
A: 1,5
B: 2,5
Z bólem serca, ale jednak tak. Z bólem, bo obydwa są piękne, tak piękne, jak powinien być angst, jednak B bardziej na mnie podziałał. Może dlatego, że był jaśniejszy - nie kolorystycznie, choć białe płatki śniegu i blask wschodzącego słońca rozjaśniają mi obraz tego utworu - ale kompozycyjnie, stylowo. Tekst drugi skojarzył mi się też z opowiadaniem "Być" - czy Panowie to czytali? Z płaczu zasmarkałam przy tym klawiaturę. Jest o Remusie, ale skojarzyło mi się poprzez to podcinanie żył... Jeden z najsmutniejszych angstów, jakie czytałam.
I w tekście B jest jakby więcej emocji. Wielkiego żalu, desperacji, potrzeby. To jest piękne:
Cytat:
Nigdy wcześniej nie poznałem tak kojącego milczenia.

I to:
Cytat:
On podszedł i wziął cię za rękę, zabrał do domu. On nie wiedział, że zabrał mi cały świat

I to częste powtarzanie tytułu, jak mantra, w kontraście z tym, co czyni Księżyc...
Cytat:
księżyc na zawsze mi ciebie odbierał.

--> uj, chyba ciutkę lepiej byłoby "odebrał", bo teraz to wygląda tak, jakby chodziło o jedną chwilę, w której Księżyc "odbierał", a przez cały tekst myślałam, że "Słońce nam błogosławiło" jest czymś w rodzaju refrenu i nie odnosi się do jednej danej chwili. Wtedy pasowałoby "Księżyc zawsze mi ciebie odbierał" lub rzeczywiście "księżyc na zawsze mi ciebie odebrał". A być może to ja tu za bardzo kiciam.
(chowa się)
Zaś w tekście A szalenie podobało mi się:
Cytat:
Tętent szarych kół biegnących po szarym betonie w tym szarym świecie szarość szykował.

No przepiękne! Wierszowe, monotonne, szare. To "szszsz..." narzuca obrazową szarość temu fragmentowi, widzę szary chodnik, szarą ulicę, szare niebo i szarych ludzi... Cudnie skomponowane zdanie, trochę, jak w "Dziewczynie", albo "Deszczu jesiennym".
Cytat:
Cierpieli obok siebie, nie potrafiąc cierpieć razem.

- ...
I cała reszta z lekka filozoficznych przemyśleń.

Oułch. No ślicznie. Smutno. Wprawiliście mnie, chłopcy, w sentymentalny, rozmyślający nastrój... Taki ma być angst. Gratulacje.
A - i jeszcze w obu utworach wystąpiło Placebo. Też ich uwielbiam! Rzeczywiście, pasuje do takiego chłodnego, a potrzebującego ciepła klimatu. Ich muzyka, głos Briana, kojarzą mi się z przestrzenią, z ciemnym, wzburzonym morzem i chmurnym niebem - z jesienią. Z płatkami śniegu na czyjejś kurtce i słodyczą zimnego powietrza...

Podsumowanie
A: 4,5
B: 5,5
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor
Gość






PostWysłany: Wto 14:49, 26 Wrz 2006    Temat postu:

Autor czytał "Być" i również go zachwyciło
Powrót do góry
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Wto 16:16, 26 Wrz 2006    Temat postu:

Nieczęsto mi się to zdarza, ale chyba nie wiem jak zacząć. Jak powiem, że nie lubię tego rodzaju literatury, to zapytacie - po co w takim razie czytasz? Ale przecież nie mogłam nie przeczytać, ciekawość była silniejsza od niechęci.
Pamiętasz Najt naszą rozmowę na temat słów? To jest właśnie coś w tym stylu, za dużo słów, których nie potrzeba. Ale nie ja tu jestem od sądzenia, może po prostu przejdę do punktacji.

Pomysł:
A - 1
B - 2

Styl:
A - 0,5
B - 1,5

Opowiadanie B jest zdecydowanie lepsze. Ma większy zasięg porażania, że to tak nazwę, wybitnie nie-poetycko. Treść oprawiona w niezłe wykonanie. Nawet mimo mojego uprzedzenia muszę przyznać, że tekst B daje człowiekowi potężnego kopa...

Realizacja tematu:
A - 0,5
B - 0,5

Ogólne wrażenie:
A - 1
B - 3

Nie miałam wątpliwości, które opowiadanie powinno wygrać w moim rankingu. B, z refrenicznością, poetyckością i niedosłownością jest po prostu dobre. Nie muszę go lubić, ale odmawianie mu zalet byłoby kompletnym nieporozumieniem! Dlatego nie odmawiam. Nawet patos nie grzmiał przesadnie, co mnie zdziwiło, bo spodziewałam się co najmniej burzy z piorunami.

Podsumowanie:
A - 3
B - 7

Gratulację obu panom przesyłam i znikam w podskokach. Wybaczcie wątpliwą elokwencję tego wystąpienia, ale nie mogłam inaczej i już.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Czw 13:55, 28 Gru 2006    Temat postu:

Zdecydowanie pisane bez bety XD

Pomysł:
A: 1
B: 2

Styl:
A: 1,5
B: 0,5
Żaden mnie jakoś specjalnie nie zachwycił, ale ten pierwszy był mniej monotonny, miał zrywy i opadanie.

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5

Ogólnie:
A: 2,5
B: 1,5
W połowie drugiego trochę zaczęłam odpływać, nie potrafiło mnie zatrzymać przy sobie.

Suma
A: 5,5
B: 4,5

Przepraszam, że tak późno, ale nie mogłam się zebrać Embarassed
A wogóle, ten Lublin... miło wiedzieć, że ktoś to jeszcze widzi Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hec
moderator avadzisty



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 1449
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: na północ od chatki 3ech świnek

PostWysłany: Pon 19:04, 02 Lip 2007    Temat postu:

Łusz... Przeczytałam. Zachęcił mnie "dżemowy" tytuł i ciekawość.
Pojedynek- chciałabym napisać "smakowity", ale nie pasuje mi to do tematu- poruszający.
Najpierw punktacja, a potem wyjaśnię.

pomysł:
A - 1,5
B - 1,5

styl:
A - 1
B - 1

realizacja tematu:
A - 0,5
B - 0,5

ogólne wrażenie:
A - 1,75
B - 2,25

suma:
A- 4,75
B- 5,25

Oba teksty bardzo mi się podobały. Cały problem polega na tym, że są tak rożne, że całkowicie nie potrafiłam sie miedzy nimi odnaleźć. Oczywiście nie zwracam uwagi na błędy, bo bety niet.
A, to trochę jak kakofonia. Raz jest spokojnie i cicho, a za chwilę urbanistyczny warkot wybija człowieka z zamyślenia. Dużo w tym tekście myśli, które mnie głęboko przejmują.
Szczególnie gratuluję doprowadzenia Hecy do łez, co prawda łzy wyrwane z kontekstu, ale mimo wszystko:
Cytat:
Biała kołdra. Wysycona łzami, krwią i śmiercią. Jedyne ich intymne miejsce.

I jeszcze tutaj:
Cytat:
Przystanek był niewyraźny jak wartości w życiu współczesnych. Wyjął pomięte 10 złotych. Ile człowiek w akcie rozpaczy potrafi uczynić dla tego świstka, napawało go grozą.

Drugi jest całkowicie spokojny, taki płynny, rzewny.
Nie potrafię powiedzieć, dlaczego wybrałam teks B. Właściwie, jak tylko skończyłam czytać, dopadła mnie nawet lekka irytacja. Ta scena z cięciem nadgarstka tak na mnie podziałała. Kto tnie nadgarstek, kiedy postanawia zejść!? Krew lałaby sie równie silnym strumieniem, gdyby bohater naciął sobie opuszek.
Ale mimo wszystko- rozumiem, że to taka literacka kreacja i w ten sposób lepiej to brzmi.
Chyba wygrał fragmentem:
Cytat:
Przychodziłeś do mojego ogrodu i prosiłeś bym ci opowiadał. Wieczorem, znów znikałeś, tak nieświadomy, że nie mogę oderwać od ciebie wzorku. Pamiętam, gdy przyszedłeś do mnie mokry i zmarznięty. Dałem ci moje ciepłe ubrania, rozpinałem przemoczoną koszulę przez chwilę mogło mi się wydawać, że zaraz będziemy się kochać. A ty o niczym nie wiedziałeś.


i jeszcze
Cytat:
Potem zobaczyłem plecy przyciśnięte do szyby, Jego dłonie. Całowaliście się, rozpinaliście koszule, całkiem nie myśleliście o przypadkowych obserwatorach. W tej chwili pękło mi serce.

Przepraszam Autora, jeżeli to porównanie wyda mu sie niemiłe, ale to jak baśń o małej syrenie, ten moment, kiedy widzi księcia w objęciach ukochanej, a potem pęka jej serce i zamienia się w pianę morską.

O, a jednak- myślę, ze nie potrafię uczciwie ocenić tego pojedynku, ponieważ tekst A, trafia do mnie na zupełnie innej zasadzie niż B. Czytam go i wiem o czym jest, ale mam przed oczyma duszy mojej coś zupełnie innego.

Gratuluję Autorom tekstów ciareczkogennych i przybijających. Bardzo emocjonalny pojedynek.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Klub Pojedynków Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin