Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Dzienniki podróżne i przeróżne

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Angel
księzniczka księżycowej poświaty



Dołączył: 27 Wrz 2005
Posty: 1809
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Mare Imbrium

PostWysłany: Pon 21:11, 14 Lis 2005    Temat postu: Dzienniki podróżne i przeróżne

Dzienniki podróżne i Przeróżne, cz. pierwsza, dziennik pierwszy, Dziennik Zapoznawczy

Dzienniki podróżne, oraz przeróżne. Angel Eva O.


Tak. Na początku, jak się dostałam do knajpki. Jakoś tak to dziwne było, że nie pamiętam. Chyba byłam na kacu, albo co. Więc tak się dostałam do Knajpki pod księżycem.

Potem, zauważyłam, że tam jest cholernie brudno. To sprowadziłam zmywarkę, a właściwi dwie. I pralkę. Potem, dziewczyny, chcąc się pozbyć ich, oraz wiecznego porządku, wrzuciły je do zagrody z wilkołakami, które, nawiasem mówiąc, uważam za niehumanitarne. Bo powiedzcie, po co hodować wilkołaka, skoro można mieć piękną skórę przed kominkiem i trofeum na ścianie? Jedna, srebrna, kulka w łeb, i po ciapku.

Bo ja mówiłam, kim jestem? Aha, nie. Nawet o tym zapomniałam. Więc, mili moi, Oto Angel Eva O.

A jak Afrodyta – bogini piękna, a nie miłości, proszę o tym pamiętać! Kiedyś myślałam, że jak się zakocham, to na zabój, ale mi raczej przeszło. Chyba więc niezbyt stała w uczuciach.
N jak Nędznicy, lub jak kto woli Necronomicon, ulubiona lektura przed snem.
G jak Genealogia, czyli mamusia, szlachciczka, Polska, dziadziuś – z Francji. Tatuś – a HGW
E jak Egzekutor własny, Czy też Egzorcysta – zawodowiec – amator, czyli ktoś, kim jestem.
L jak 1. Lappis offensions et petra scandali – kamień obrazy i opoka zgorszenia – cała ja, albo
2. Libacja! Czyli to co lunatyczki lubią najbardziej! (prócz Remiego)

E jak Egoizm, egocentryzm ha! Kto by pomyślał!
V jak: 1. Vendetta! – Zemsta!
2. Vive la Pologne, Monsieur! – Niech żyje Polska, panie! – patriotyzm!
A jak Amor vincit omnia – Miłość zwycięża wszystko, i tego się trzymajmy!

O. – O jak o, czyli więcej nazwiska nie będzie!


A mój zawód to wszystko, czego mogę się uczepić: Bycie egzorcystą, ale nie takim, co wypędza zła duchy*, ale takim, co zabija wilkołaki, wampiry i inne poczwary, zagrażające ludziom. Wprawdzie, snajperem tez bym mogła być, ale co to za zajęcie zabijać ludzi? „Wielu żywych zasługuje na śmierć. I wielu ginących zasługuje na dalsze życie. Czy potrafisz je im wrócić?” Ja nie potrafię. Potrafię za to przedłużyć. I mogę powiedzieć uczciwie: Nigdy nie splamiłam rąk krwią ludzką. W znaczeniu, że kogoś zabiłam. Bo jeśli chodzi o umierających... Inaczej było kiedyś. Nie chcę o tym mówić. I chwatit. Może kiedyś. Być może. Może...

Machina co czas zmienia.

Leciałam ostatnio do Francji, na miotle, normalnie, spokojnie. lecę sobie, lecę, a tu patrzam, jakaś świątynia stoi. Myślałam, że to jakaś menisku wypukłego, albo co, wchodzę do środka, bo wiadomo, trzeba te cholerstwa rozwalać, bo trzeba "te chwasty plewić". A tam patrzę, żaden menisk, ani wypukły, ani wklęsły, tylko jakaś wielka huśtawka. Na to, że była w kształcie klepsydry, wcale nie zwróciłam uwagi. A ja, jako że ubóstwiam karuzele, i inne huśtawki, to dalej, nuże, na nią! I tak się kręcę, jakoś wolno, ledwo jeden z hakiem obrót zrobiłam, a wszystko wokół mnie się kręci, Zdziwiona byłam, co jest, przecież wszystko jest ok, piłam tyle co zwykle przed podróżą, żeby móc się rozpoznać na mapię, na odwagę, i że jakoś tak dziwnie było zimno, to dla ciepła. Z trudem sobie odmówiłam na czwartą nogę. A potem, patrzę, jakoś ta świątynia nowsza. No i myślę , co jest, cholera. No dobra, lecę. No a tam patrzę, ląduję w tym Paryżu, w jakiś krzaczkach w parczku, wychodzę, a tju ludzie dziwnie ubrani. I tak się patrzą. Ja też się patrzę. I myślę, co jest, cholera, czy mi Ceres czegoś do manierki na drogę nie dolała, ale nie, glizdogońska była ok, dla pewności spróbowałam. I jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz. A tu mi cała wóda nagle wyszła! Wtedy pojełam, że sytuacje nie maluje się w różowych barwach. I tak się pytam uprzejmie:
- K*rwa jego mać, psze pana, który jess rook?
A on mi na to wulgarnie:
- Mamy rok 1848.

To się nazywa pijacka przygoda. Jak się skończyła opowiem kiedy indziej.

Francja, 1789

Rewolucja Francuska... wielka Rewolucja Francuska... Najpierw zdobycie bastylii, 14 lipca, potem Wielka Trwoga... I chłopi... I tyle ludzi, których chciałam ocalić... A nie mogłam, nijak. Tak myślę, że teraz mogłabym tam pojechać, i zrzucić bombę atomową... Nie byłoby kłopotu. Ręce w krwi, czerwone kapturki na polach... Ludzie myśleli, że to są dzieci, ale zaczęły się rzucać na żywych... Ponad 50 osób zginęło, w tym 9 najbliższych mi przyjaciół. Skrzyknęli ludzi, i poszli na pola, gdy okazało się, że te kapturki mordują... Ale niestety... Zabrakło naboi... Wszyscy zginęli. W imię szacunku dla ludzi, dla ich zwłok...

Gdy ja weszłam na pole, z różdżką pod suknią, rewolwerem w ręce ostatni z nich ginął... Jeszcze słyszę ten jęk, jęk człowieka, którego wnętrzności są zjadane, z niego żywego, jelita wciągane, niczym makaron, obgryzane do kości uda... Spod nich było widać kości, widać było mięśnie, pulsujące jeszcze... Gdy to zobaczyłam, natychmiast strzeliłam do dwóch; padły na miejscu. W tym momencie Andre umarł... Nie potrafię określić tego uczucia, jakie mną wstrząsnęło... Jeszcze sześć kapturków na nim było. Powoli, choć chciałam jak najszybciej, z precyzją kata strzelałam do nich... Skończyły się naboje. Wyjęłam drugi pistolet. Zaczęłam strzelać. Gdy skończyły się naboje, wyjęłam różdżkę. I wtedy ich wylazło... Z wszystkich zakamarków... Najpierw myślałam, że było ich 50. Potem 100, 200, w końcu było ich około 500. Tak mi się zdawało. Wyjęłam różdżkę. Zaczęłam rzucać zaklęcia, powoli, tak jak strzelałam pistoletem, tak zaczęłam strzelać różdżką. W milczeniu, spokoju, mszcząc się za ich życie... Za Andre, za Jana, za Wiktora... Nie pytajcie mnie o imiona innych, bo już ich nie pamiętam... Tacy byli młodzi, studenci, tyle jeszcze przed nimi...

Nie, po prostu zginęli nie w tej rewolucji co trzeba. Tak naprawdę myślisz Angel.

Tak, muszę przyznać, ze wstydem, że to jest racja. To jest mój drugi głos, trzecie myślenie, które mówi mi, jaka jest druga strona medalu. Po prostu powstało kiedyś, gdy myślałam, że jestem taka, albo o pewnej sprawie... Tylko z jednej strony. Wtedy, inny głos mówi mi co jest po drugiej. Z jednej strony to się przydaje, ale z drugiej to może być początek rozdwojenia jaźni.

I po prostu lepiej by było, gdyby zginęli na barykadach... Dlaczego? Żywię do nich sentyment, ponieważ w moich piwnicach mam kilka osób z tego czasu. Z powodu innej mojej podróży. Tak to ujmę.


I wtedy postanowiłam przysłużyć się ludzkości. Dlatego zawsze jadę na jakieś rewolucje, szczególnie we Francji...

Potem obeszłam jeszcze, szukając innych.. Żywiłam resztki nadziei, że ktoś będzie żywy... Że kogoś będę mogła uratować... Na próżno. Przechodziłam wokół trupów moich przyjaciół i zamykałam im oczy. Patrzyłam, jak zginęli. Po twarzy niektórych poznawałam. Ale tylko niektórych. Andre, z całą aortą na wierzchu... Mięśniami, jeszcze drgającymi w śmiertelnym zacisku... Wiktor, któremu było widać kręgosłup, łopatki... Jan, któremu przegryziono szyję i tętnice... Otwarto mu klatkę piersiową, nie, przepraszam, wgryziono się w nią... Jeden z kapturków zamarł z kawałkiem płuca w mordzie, zanim go zabiłam... Pierre, taki młody, przystojny, miał idealnie brązowe włosy, dośc jasne... Tylko na jego twarzy zastygł wyraz bólu i jednocześnie przerażenia... Stracił nerki, wątroba nadszarpana, woreczek żółciowy rozlany... Miał kamienie w nerkach... Louise, kapturki wydrapały mu oko, wżarły się do policzka, pożarły język... Christophe, z roztrzaskaną od maczug głową, nazywany był przez nas "zamkniętym umysłem" Bo na medycynie nie mógł się niczego nauczyć... W końcu miał otwarty, pomyślałam z goryczą... Charles, zginął, tak jak zawsze chciał... Z bronią o trupem w rękach... Zjadły połowę biodra, wraz z wnętrznościami... Lucas... Blondyn, o jego ranach nie będę pisała... To może być zbyt ciężkie dla was... Lub też zbyt śmieszne. Thomas... Prawdziwy bohater... Zanim do niego doszłam, musiałam się wspinać po trupach kapturków, dosłownie. Miał połamane nogi , a potem zobaczyłam rękę, oderwaną od ciała, leżącą kilka metrów od niego... Miał wygryzioną tętnicę w gardle... Ale Mathias... To był prawdziwy bohater. Heros... Nogi i ręce odgryzione, jeden kapturek buszował w aorcie... I krew, mnóstwo krwi, wszędzie krew, byłam lepka od krwi. Byłam brudna od krwi. Wszędzie krw. Na mnie, trupach, ziemi, kapturkach. Wszędzie krew. A ja... Wszystkie zabiłam. Wszystkie.

Zabiłam... Dokładnie... Zaraz... 489 czerwonych kapturków, plus tych sześć... Razem 495. Chyba szukałam jeszcze do 500... Potem, ludzie przez 10 lat wspominali jeszcze, o skrzydlatej, rudej Nemezis, o Aniele Zemsty na polach zabijającej pomioty diabła...

A czy ja mówiłam, jak wyglądam? No oczywiście, że nie. A teraz najtrudniejsze: opisać się tak, żebym nie wyszła na Maryśkę, ale normalną osobę. Już i tak moje wspomnienia są dość marychowate. A więc: Wzrost około 170 cm, włosy rudawo-złoto-miodowe (tak lubię przynajmniej o nich myśleć, gdyż jest to kolor nie do określenia), oczy – to zależy w jakim świetle. Zazwyczaj zielone, ale zdarza mi się, przy jakimś nadzwyczajnej pogodzie lub oświetleniu, że są szare lub szaro-niebieskie. W tej chwili są <Sprawdza w lustrze> zielone. I dzięki Bogu! Ładnie mi w nich. Waga:... Ymm... ładna? No nie wiem, ale mi się tak wydaje. Najgorsze jest to, że nie kogę kupić normalnych spodni, bo mam, hmm.,, jakby to powiedzieć... Hmm... Problemy... Wszystkie są na mnie za duże w części, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę... A więc koniec opisu. To wystarczy. Nie pozwolę, aby dopadło was uczucie zwane zazdrością.

Po za tym, piję na umór. Razem z Monsieur Lupinem urządziliśmy konkurs. Glizdogońska, do chwili, gdy ktoś nie zaśnie na stole, albo się nie zwali pod niego. To znaczy, pod stół. Już prawie wygrałam, już Lupin ledwo stał na nogach, wiedziałam po prostu, że jeszcze jednej kolejki nie wytrzyma, góra dwie, i padnie, gdy w tej chwili Joaśka oznajmiła z promiennym uśmiechem, że ambrozji naszej, własnego wyrobu brak. To on, z uśmiechem (od 28 kolejki zaczął się uśmiechać) że jest remis. Chciałam popoprawiać jeszcze ognistą, albo piwem, ale irlandzkim, zielonym, ale niestety, zostałam przegłosowana. Ledwo się zwlókł ze stolika, i wszedł na dwa schody na górę i padł. „A nie mówiłam!” powiedziałam, chociaż nic nie mówiłam przedtem. No bo czego można się spodziewać po uczestniczce warsztatów mistrza Wędrowycza, ukończone z oceną celującą? W ogóle, nasza rodzina jest słynna z mocnych głów. Już od X wieku. Także, wygrałabym, prawda? Tak, to jest pewne. On się oficjalne trzyma wersji, że był remis, a to on się zwalił na schodach, podczas gdy ja, dotarłam do łóżka. W jednym kawałku, i nie przewracając się po drodze.

*Chyba, że metodą ukraińską – pięćdziesiątka, pięćdziesiątka, setka, setka, setka, sto pięćdziesiąt. Dla mnie, i dla nich, oczywiście.

I Chwatit na dziś! Bo to była pierwsza część, pierwszy dziennik, dziennik domowy, różny, przeróżny Angel Evy O.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:59, 15 Lis 2005    Temat postu:

Angel, ty morderco kapturków (domacicznych)...
Muszę przyznać, ze przez opisy aort, ściśniętych mięsni i płuc w mordkach czerwonych ledwo przeszłam. A na wyciągane jelita, moje głośno się ścisnęły. Biedaki, już wiedzą, co z nimi zrobię, jak sie nie uspokoją...
Niezłe, Angel, chociaż pogubiłam sie w chronologii i obrzydziłam sobie wszelkie aorty. I płuca w zębach.
Że tak powiem, na mnie spodnie są, ma droga, za duże w miejscu, gdzie moja talia nie powinna istnieć, a istnieje ku uciesze mej (jak się ma różnicę między talią a tyłkiem ok.25 cm, to tak jest...)...
Ale same wspomnienia wpadają w samoachwyt, Angel. Zabiłam 500 kapturków! O, nie, tylko 495, muszę poszukać jeszcze pięciu...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Wto 18:09, 15 Lis 2005    Temat postu:

Ha, kolejny twór iście rewolucyjny!
Wyjątkowo ciekawa narracja, Angel. Taka luzacka, często fragmentaryczna i no... no ludzka po prostu.
Pomysł też niczego sobie, bo takowych dzienników jeszcze u nas nie było. Ha, kapturki mnie gonią! (strzela z procy)
Frenezja, taaak. Lubię ten termin. Romantycy, to jednak mieli łby (aczkolwiek nie zawsze na swoim miejscu). Okropność, szaleństwo...
Hihi
A teraz łyżeczka piołunu na koniec. Rewolucja rewolucją, ale staranności też powinno trochę być. Przedziwna interpunkcja niekiedy. No i ogólna niestaranność - przeczytaj sobie jeszcze raz i zedytuj literówki!

Czekam na ciąg dalszy!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Angel
księzniczka księżycowej poświaty



Dołączył: 27 Wrz 2005
Posty: 1809
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Mare Imbrium

PostWysłany: Śro 22:53, 23 Lis 2005    Temat postu:

Dzienniki podróżne i Przeróżne, cz. druga, dziennik pierwszy, Dziennik Domowy - bogaty w sny, z tym że to nie był sen.

Dla zbereźnej Ceres, i dla tych, które wymieniłam w utworze i nie wyminilam. A po za tym, dla wszystkich, którzy poczuwają się do tego odpowiedzialni.

Sen nieokiełznany

Było cicho. I ciemno. Mrok przed świtem jest mrokiem zimnym, obojętnym. To nie jest już ta noc, ta cudowna noc, kiedy kładłam się spać. To nie ten czas. Nie to miejsce. I... Nie ta miłość?

Obudzić się około trzeciej nad ranem jest strasznie. Ciemność, mrok. Noc... Angel obudziła się dysząc głośno. Niczym w jakimś amerykańskim filmidle, jak mężczyzna. A kochanka obok rozkosznie się przeciągała... I było wtedy rano...
Ale to było w filmie. Teraz jest noc. I jest zimno. Angel zadrżała. Mimo wszystko, spojrzała na posłanie obok. Choć wieczorem postanowiła, że nie będzie tego robić. A jednak.
Męska, rozbudowana sylwetka. Oczy zamknięte. Spał. Oglądała jego ciało niczym Psyche oglądała Amora. Ale jej Amor nie był na pewno taki. Nie odleci... Co do sylwetki mężczyzn lubiła, gdy są szczupli lub ekhem... Jakby to określić... Hmm... Postawni. Dobrze zbudowani, ale nie jak napakowani. Francuz. Szkoda, bo chciałam utrzymać swoją... Ekhem, cnotę do ślubu. Trudno. Nie trafiłam jeszcze na właściwego, a nie będę marnować wieczności...

***

Sen... I znów ten sen... Znowu śniłam, że się obudziłam. I znów budzę się o trzeciej w nocy. Tak jak w śnie... No cóż, trzeba było wypić więcej. To zapewnia dłuższy sen, i możność nie zobaczenia kosmitów porywających niczemu winnych hobbitów, i robiących eksperymenty na ich „mieczach”. To nie jest miły widok. To jest okropne. Ale chyba tylko dla mnie. Inne dziewczyny z chęcią patrzą na ich „miecze” i jeszcze się śmieją. No cóż, ale można to jeszcze im wybaczyć... Zwłaszcza, że robią to na nie trzeźwo. Zwlokłam się do moich ukochanych podziemi, zabierając po drodze butelkę wina francuskiego, potykając się na chrapiącej Noelle.
Ułożyłam się na moim ukochanym łóżeczku, które na szczęście nie było oklapnięte, i zasnęłam.

***

Nad ranem, około siódmej wieczorem* obudziłam się, ja i moja biedna głowa trzema dźwięcznymi krzykami:
– Ołł shit!
– Merde!
– Scheize!
Te okrzyki niewątpliwie należały do Aurory - zwanej potocznie Ori, Ceres - fhrancussko-języcznej* i tu by można zakończyć charakterystykę jej języka, i powiedzieć, do czego to ona nie jest podobna. Nie chcemy ją przecież wprawiać w samo zachwyt, prawda? I żeby ją nie w ten samo zachwyt nie wpędzić, powiem, że moja jest lepsza. Wdzięcznym i dźwięcznym Scheize mógł się poszczycić mistrz eliksirów, Severus Snape, nauczyciel eliksirów w szkole Maggi* Hogwart. Otóż, jak odkryłam przejście, i kilka desek, przez które było widzieć łazienkę pana S., dużo lunatyczek zaczęło się tłoczyć koło tego otworu, pozwalającego widzieć nieco co nieco, i może nawet nieco więcej. A że zrobił się nagle ni stąd, ni zowąd taki tłum, w moich piwnicach, że pozwoliłam wchodzić tylko okazjonalnie, na specjalne okazje. A nasze drogie, skacowane lunatyczki, nawet nie wypijając porządnego klina (co to ma znaczyć półtorej butelki wina włoskiego z glizdogońską!?) to zaczęły się tak pchać, że rozwaliły kilka desek, starych i spróchniałych. I stąd te krzyki. Schodzę więc i widzę: Mistrza eliksirów z różdżką w dłoni, i nasze dwie ukochane panny gapiące się na to i owo. W pewnym momencie Ori zaczęła chichotać. Potem Ceres. I wtedy spojrzałam o co im chodzi, zaczerwieniłam się. Mistrz też. Przywołał ręcznik, i zakrył to, co powinien.
– No i widzisz, widzisz? Teraz trzeba mu będzie kasować pamięć! – zaczęłam narzekać.
Ori nic nie odpowiedziała, bo nadal chichotała. Za to zaczęła mówić Ceres:
– Ale mówiłaś że na specjalne okazje... – powiedziała krztusząc się ze śmiechu.
– A jaką to niby specjalną okazję mamy, co?
– Enta rocznica glizdogońskiej, a po za tym, Sevi myje włosy... – odparła, a „Sevi” się zaczerwienił. – Chciałyśmy zobaczyć ten cud...
– Ceres! O jakim ty cudzie mówisz? Przywołuję cię do porządku!
– O rany, Angie, ty sobie wszystko kojarzysz – odpowiedziała Ori, gdyż Ceres, z powodu nagłego wybuchu wesołości nie mogła odpowiedzieć. – Chciałyśmy zobaczyć, jak myje włosy
– Taa, i nie tylko włosy – powiedział Severus, na co wszystkie się zaczerwieniły.
– Mam propozycję – powiedziałam. – Zakończmy tą jałową dyskusję, i weźmy się do rzeczy.
Jedno powiem – mam antytalent do zaklęć na pamięć. Kompletny. Więc, gdy powiedziałam „Oblivate”, zamiast pięknego promienia wyskoczył jakiś obłoczek który zrobił „prymf” lub wydał podobny odgłos i otoczył Severusa. Sevcio zaczął krzyczeć i wierzgać, ale po krótkiej chwili osunął się na posadzkę. Zerknęłam na niego.
– Obudzi się za trzy godziny jak nic – zawyrokowałam i zamurowałam dziurę w ścianie. – Wiecie co – zapytałam retorycznie. – Ja się nie dziwię, że Syriusz i James dokuczali Snapowi. Oni mu po prostu zazdrościli – zawyrokowałam, i wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem.

***

– Nudzi mi się! – Joan zaczęła jęczeć. – Potwornie mi się nudzi!
– Inteligentny człowiek nigdy się nie nudzi – poczęstowałam ją jednym z ulubionych przysłów mojej babci.
– A kto mówi że ja jestem inteligentna!? – Oburzyła się Jo. – Mi się po prostu nudzi.
– Joan ma racje – rzekła Maggie, poczym podła twarzą na bar. Hec zrobiła to samo, tylko, że padła nie na bar, ale na podłogę. PRL grało w karty. Wtem, karty wybuchły.
– Która z was podłożyła te karty? – zapytała oburzona Puszczyk. – Która to? Przyznać się, i to zaraz!
Trilby podniosła rękę, i zaraz potem opuściła ją, razem z głową na blat. Puszczyk spojrzała na nią krytycznie.
– Teraz już jej nic nie zrobimy – stwierdziła rezolutnie Lu i wyciągnęła nowe karty.
Agonia i powolność powoli ogarniały Knajpkę.
– Nudzi mi się! – wrzasnęła po raz kolejny Jo. Moja głowa tego nie wytrzymała, zaczęła myśleć, i wpadła na pomysł.
– Dziewczyny! Mam pomysł! Zróbmy glizdogońską! Ale nie tą zwykłą! Dodajmy... Hmm, niech pomyślę... – Zamknęłam oczy. Otworzyłam je. – Z owocami! Na początek... Dajmy na to... Tak! Pigwy, maliny i granaty!
– Pigwy, maliny i granaty? Czy to jest aby na pewno dobry pomysł?
– Taak! Ja chce! Ja! – wydarła się Jo.
– Ciszej! Moja biedna głowa tego nie wytrzyma! To tak, ja wezmę na siebie pigwy, bo w pobliżu knajpki ich nie ma, a ja wiem gdzie są, ty Jo weźmiesz maliny, a Ori weźmie na siebie granaty.
– Wybuchowa mieszanka – Mruknęła sennym głosem Noelle.
– Ale ja nie chcę malin! One mają kolce i kłują!
– Dobrze – westchnęła Ori – Ja mogę wziąć na siebie maliny.
– Juppi! – krzyknęła Jo i pobiegła w poszukiwaniu granatów. Ja odleciałam na miotle, gdyż dobre, polskie pigwy nie rosną aż tak blisko knajpki.

***

Zleciałam do lasu. Zbieram te pigwy, i wracam do miotły. Wtem, patrzę, a tu jakiś kłusownik biegnie. Pytam się go:
– Co pan tu robi?
– Kłusuję – odrzekł i pokłusował dalej. Wolałam tego nie komentować i wróciłam do knajpki.

***

Nie byłam pierwsza która wróciła. Ori była przede mną i czekała wyraźnie znudzona. Po chwili przybiegła też Joan. Postanowiłam rozruszać to towarzystwo.
– Obywatele! Towarzysze! Drogie lunatyczki! Zebrałyśmy się dzisiaj, by stworzyć coś nowego! Dość zwykłej, kanonowej glizdogońskiej! Czas na nową, wersję polską, ulepszoną! Do tej kadzi ze zwykłym zacierem z muchomorów wrzucam pigwy! Czas na polskie, zasrane pigwy!
Dziewczyny podjęły mój ton. W tle rozbrzmiewała melodia:

Do you hear a people sing?
Singing a Song of angry man?
It is a music of the people
Who will not be slaves again!
When the beating of your heart
Echoes the beating of the drums
There is a life about to start
When tommorow comes!

Na to Ori:
– Tak! Dokładnie! Kadzi, o kadzi, bierz moje maliny! Zasrane, polskie maliny!
– I mój zasrany, polski granat! – wrzasnęła Jo i wrzuciła jeden granat, który znalazła.
Kadź zabulgotała. Popatrzyłam na Jo. Trzymała w ręce zawleczkę i uśmiechała się promiennie.

***

Wstrzymałam oddech. Krzyknęłam „Sonorus” na gardło i wrzasnęłam:
– Chodu do Nikądu! Jo wrzuciła bombę do glizdogońskiej!
– To nie była bomba, tylko granat – Wydusiła Jo zduszonym głosem.
– Jo, jeżeli nie zginiemy, to cię zabije! Do Nikądu!

***

Hekate spokojnie siedziała w swoim nikądowym fotelu. Ogrzewała się przy Nikądowym kominku i czytała książkę, popijając herbatę. Nagle, do jej Nikądu zaczęli wtłaczać się ludzie. I nie tylko ludzie, ale mniejsza z tym. Hekate zerwała się z fotela.
– Zaraz, zaraz, co tu się dzieje?
Ktoś cicho odpowiedział:
– Bomba w glizdogońskiej.
W tym momencie, nim Szefowa zdążyła się zdenerwować do środka wpadłyśmy my – Ori, Jo i ja. Zamknęłam drzwi, wrzasnęłam „Baricadus”, a że miałam nadal Sonorusa, to trochę zabolało. Ściszyłam więc głos i zdjęłam zaklęcie, po czym zadeklamowałam:
– Proszę uprzejmie o położenie się stopami w kierunku drzwi, zatkanie uszu, zamknięcie oczu i otwarciu ust.
Chwilę później, gdy połowa ludzi jeszcze stała, Nikądem wstrząsnęło. I to potężnie. Tak, że wszyscy, którzy nie byli na podłodze natychmiast na nią padli. Po pięciu minutach, gdy wszyscy otrzepali się z tynku, wyszliśmy z Nikądu. Naszym oczom ukazały się malownicze zgliszcza. Po parterze zostały marzenia, rozpier..., znaczy tentegowało pierwsze piętro piwnic.
– Moja Knajpka! – rozpaczała Hekate. – I co ja teraz pocznę?
– Nie martw się – pocieszałam ją. – Popatrz... wstaje nowy dzień.
Tymczasem Ori pouczała Jo:
– Zapamiętaj to sobie raz na zawsze: granat wrzucony w glizdogońską nabiera mocy o dobre pięćset procent! – strofowała ją
– Aha – odrzekła inteligentnie Jo. – Znaczy, że pięć razy, Tak?
– Tak!
Nad zgliszczami knajpki wstawał nowy dzień.


*Celowo napisane.

Dziękuję za uwagę i proszę o komentarze. W narracji można się trochę pogubić, ale jakos jest.


Ostatnio zmieniony przez Angel dnia Czw 14:52, 24 Lis 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Śro 23:44, 23 Lis 2005    Temat postu:

No dobra. Cofam uwagę na temat brania wszystkiego na poważnie. I dzięki za dedykację. Very Happy Pasuje.

Co prawda nie wiem, czy na widok... genitaliów... Severa zaczęłabym chichotać, albo nazwałabym go "Sevim", ale czego się nie robi, żeby zobaczyć, jak Snape myje włosy?

Cytat:
Te okrzyki niewątpliwie należały do Aurory, zwanej potocznie Ori, Ceres, fhrancussko-języcznej* i tu by można zakończyć charakterystykę jej języka, i powiedzieć, do czego to ona nie jest podobna. Nie chcemy ją przecież wprawiać w samo zachwyt, prawda


Muszę przyznać, że jest to jedno z najmniej zrozumiałych zdań w tekście. To kto jest fhrancussko-języczny? Ja czy Aurora? Bo że to ja mam nie popaść w samozachwyt, to się rozumie samo przez się. Inna bajka, że już za późno... Very Happy

Mam rozumieć, że jestem za to odpowiedzialna?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Angel
księzniczka księżycowej poświaty



Dołączył: 27 Wrz 2005
Posty: 1809
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Mare Imbrium

PostWysłany: Śro 23:52, 23 Lis 2005    Temat postu:

Kocham Cię!Kocham Wszystkich! Rozbawiłaś mnie tym postem tak, że kocham Cię! A po za tym skomentowałaś! To cudowne, jak ktoś cię komentuje!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:45, 24 Lis 2005    Temat postu:

Aj, a ja bidna malinki zbierałam, niczym groteskowa Balladyna Smile Widzę, że się rozkręca. Khi, przy Joan z zawleczką w ręku zakwiknęłam.
Ceres, ja też tego zdania nie zrozumiałam Wink To ja jestem zwana Ceres, czy ty jesteś zwana Ori?
A może my jesteśmy jedną osobą, kwik, miecz Sevisia...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Czw 13:57, 24 Lis 2005    Temat postu:

Nie ma za co, Angel. Cool

Aurora, ty i te twoje miecze... później się dziwić, że jak przychodzi do zbereźności, to wyciągają mnie i ciebie. Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 14:01, 24 Lis 2005    Temat postu:

No właśnie, a to Meg mnie zaraziła mieczami.
*piorunuje wzrokiem Margaretkę*
Ona i ta jej miłość do miecza Froda! I miecza Aragorna, Made in Gondor...
No, koniec zbereźności.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Angel
księzniczka księżycowej poświaty



Dołączył: 27 Wrz 2005
Posty: 1809
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Mare Imbrium

PostWysłany: Czw 14:30, 24 Lis 2005    Temat postu:

dobra, poprawię jakoś to zdanie.

Noo, jakieś np. "i Ceres" mogłoby być Wink Ale ogólnie - wrażenia szałowe!
Ori
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joan P.
moderator upierdliwy



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5924
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tęczowa Strona Mocy

PostWysłany: Pią 20:41, 02 Gru 2005    Temat postu:

(spada z krzesła0
Ja bawiaca się zasranym, polskim granatem?
(kiwiczy)
angel, kiedyś ty i inne Lunaytczki mnie zakrztusivcier ze smiechu
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin