Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Hybryda, czyli Wszystkiego Naj, Hekate!

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ceres
kostucha absyntowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej

PostWysłany: Wto 9:36, 13 Gru 2005    Temat postu: Hybryda, czyli Wszystkiego Naj, Hekate!

Przedstawiam Państwu Hybrydę – twór imaginacji nas, Lunatyczek, które połączył wspólny cel przygotowania Szefowej prezentu. A zatem – Wszystkiego Najlepszego, Hekate! Pisałyśmy, w tej kolejności, my –
Ceres
Noelle
Aurora
Ceres
Joan P.
Trilby
Maggie

ale życzenia są od wszystkich Luniastych.


W podwieszonym pod najniższą reją głównego masztu hamaku, za znudzoną miną i szklanką rumu w zdrowej ręce, leżał kapitan Hook. Leniwym spojrzeniem lustrował pokład „Wesołego Rogera” w poszukiwaniu jakichkolwiek anomalii mogących zakłócić nudę tego gorącego popołudnia. Jakby na przekór swemu przywódcy, wszyscy członkowie załogi sumiennie wykonywali swoje obowiązki. Hook ze zrezygnowanym westchnieniem ześlizgnął się na pokład. Podszedł do prawej burty i z zamyśleniem spojrzał na dryfujące tuż pod powierzchnią oceanu meduzy.
- Smee! – zawołał zaufanego bosmana, który prawie natychmiast pojawił się u jego boku.
- Tak, sir?
- Nudzi mi się – Hook nie miał zbyt wielkich złudzeń co do możliwych pomysłów Irlandczyka, ale konwersacja była zawsze jakimś urozmaiceniem.
- Yyy… to może…
- Taaak? – Hook posłał mu sardoniczne spojrzenie.
- Może by tak popłynąć na wyprawę? Po skarby, na przykład?
- Smee, nie bądź głupi. Gdzie ja ci teraz znajdę skarby? W forcie Knox?
- No to może… po jakąś księżniczkę? Coby porwać?
- Nie znam żadnych księżniczek, które byłyby warte porywania. Chociaż… mam pewien pomysł.
Stary bosman, znając sposób myślenia kapitana, o nic nie pytał, czekając tylko na rozkazy, które miały wkrótce nadejść. Jemu również, jak większości załogi „Rogera”, dała się we znaki nuda, jaka opanowała Nibylandię po pokonaniu Piotrusia Pana. Po chwili w oczach kapitana zabłysły diabelskie iskierki.
- Ha! Doskonale! Stawiać żagle! Kotwica w górę! Wypływamy! – zawołał.
- Aaa… - bosman postanowił wystawić na próbę dobry humor kapitana i zapytać o cel podróży – a gdzie, sir?
- Proste, Smee! Po damę i skarb!

-;;-

Hekate z lekkim uśmiechem na ustach wpatrywała się w butelkę Glizdogońskiej z ledwo co wypędzonej przez Joan partii. Bimber miał nieokreśloną, mętną barwę i pływały w nim podejrzanie wyglądające farfocle, ale Szefowa z doświadczenia wiedziała, że nic nie kopie tak dobrze, jak produkowana przez Calamity gorzałka imienia św. Glizdogona.
Dzięki temu, że wszystkie Lunatyczki znajdowały się obecnie na polowaniu, miała szansę wypić całą butelkę sama. Mocowała się właśnie z korkiem, kiedy drzwi Knajpki otworzyły się z głośnym hukiem i w drzwiach stanął pirat. I to nie byle jaki, ale prawdziwy kapitan. Mężczyzna ubrany był w aksamitny, szkarłatny płaszcz, okrągły, czarny kapelusz z pękiem czerwonych piór, bryczesy pod kolor płaszcza i wysokie buty z czarnej skóry. Zamiast prawej ręki przytroczono mu wielki, stalowy hak. Na widok ogromnej szabli jaką dzierżył w dłoni, w Hekate zaskoczył instynkt obronny i wyciągnąwszy różdżkę krzyknęła zaklęcie.
- Drętwota!
Mimo, że czerwony promień uderzył pirata prosto w pierś, nic mu się nie stało. Kapitan roześmiał się ironicznie, patrząc na Szefową ze złośliwą satysfakcją.
- Nie ta bajka, pani – ukłonił się, szorując piórami od kapelusza po niedawno pastowanym przez Filcha parkiecie – to na mnie nie działa.
Hekate spojrzała na niego ze złością.
- Kim ty w ogóle jesteś? I czemu przerwałeś mi akurat teraz, jak się miałam napić?
Mężczyzna wzruszył ramionami i z wyższością spojrzał na butelkę Glizdogońskiej.
- Kapitan James Hook. Nie mam w zwyczaju ustalać z ofiarami dat ich porwania, a to – machnął ręką w stronę flaszki – nie jest trunek dla damy. Nieważne zresztą. Cecco!
Do Knajpki wkroczył ogromny murzyn. Nie zwracając na nic uwagi, podszedł do Szefowej, uniósł ją z krzesła i przerzucił sobie przez ramię.
- Puść mnie, ty… ty… Gryfonie! Ale już!
Nie mogąc zrobić wiele więcej, Hekate wpakowała piratowi różdżkę w plecy. Olbrzym niespecjalnie się tym przejął, jedynie poprawił uchwyt na jej nogach.
Hook przyglądał się całej tej scenie z wrednym uśmiechem błąkającym się po ustach. Kiedy Cecco i Hekate zniknęli za drzwiami, wyjął zza pazuchy kopertę z czerpanego papieru. Przez chwilę zastanawiał się, pod którą flaszką ją zostawić, aby mieć pewność, że zostanie znaleziona. W końcu piracka dusza wygrała ze zdrowym rozsądkiem i wsunął list pod stojącą z boku baru pękatą butelkę rumu. Pocieszał go jedynie fakt, że była ona do połowy opróżniona.

-;;-

- Aua… moje nooogi… - jęknęła Noelle, masując obolałe od konnej jazdy uda.
- Nie marudź – Joan, wesoło pogwizdując, zaczęła oprawiać świeżo wyssanego Chińczyka – warto było.
- Tiaa… - potwierdziła Lu, wylizując krew z kącików ust.
- Polowanie jak polowanie –Ceres wzruszyła ramionami, kierując się w stronę swojego rumowego kącika.
- A gdzie Szefowa? Miała na nas czekać – zauważyła Lora, patrząc na ledwo nadgryziony korek Glizdogońskiej.
Ceres już miała rzucić jakąś niezobowiązującą odpowiedź, kiedy na blacie pod swoją butelką zauważyła kremowo-białą kopertę. Zaadresowana była jednym słowem „Lunatyczki”. Uniosła brwi i przełamała pięczęć, na której widniał sierp przecinający okręt. „Sowiecka marynarka czy co?” pomyślała ze zdziwieniem i wyciągnęła złożoną kartkę papieru.]
- Hej, patrzcie, Ceres dostała list! – wrzasnęła Joan ze złośliwym uśmiechem – czyżbyśmy o czymś nie wiedziały?
Burbon uciszyła ją machnięciem ręki i zaczęła czytać list na głos.

„Ja, kapitan James Hook, oświadczam, że porwałem waszą przywódczynię, jejmość Hekate, i nie oddam jej, jeśli nie otrzymam dziesięciu tysięcy gwinei w złocie. Złoto ma zostać dostarczone na mój statek, kotwiczący w Nibylandii. Termin upływa tydzień po porwaniu. Z poważaniem – James Hook”

- Nie bawił się w konwenanse – ponuro skwitowała cały list Aurora, zakładając ręce na piersiach.
- To co robimy? – Noelle rozejrzała się po Lunatyczkach.
- Trza ratować Szefową! – krzyknęła Joan, wskakując na ladę – ale najpierw się napijmy.
Nauzykaa przewróciła oczami.
- Gryfoni – warknęła – zero organizacji. Najpierw opracujmy plan.
Lora kiwnęła głową.
- Indygo ma rację. Co na to nasi spece od forteli? – uniosła brew, patrząc w stronę Ceres.
- Mam knuć intrygi przeciwko jednemu z moich największych autorytetów? – jęknęła Burbon.
- Nie czas teraz na sentymenty. Musimy coś wymyślić – jęknęła Aurora, zaczynając przechadzać się po Knajpce.
- Normalnie, idziemy i odbijamy Szefową – zezłościła się Calamity – jest nas więcej, mamy przewagę.
- Skąd wiesz? Poza tym, oni są odporni na różdżki – zauważyła Maggie – to może nam pokrzyżować szyki.
- Marudzicie – Rej wzruszyła ramionami – co tam jakaś banda piratów. Jeszcze się taki nie narodził, co by Lunatyczkom poradził.
- W pojedynkę – prychnęła Ceres.
- A nie lepiej zapłacić…? – nieśmiało wtrąciła Enfer.
Noelle, Heca i Ceres jak na komendę ryknęły śmiechem.
- O puchońska naiwności… Ty naprawdę uważasz, że oni by dotrzymali słowa? – zadrwiła Angel.
- Wy tu gadacie, a tam oni Hekate może na rumplu wieszają! – wrzasnęła rozzłoszczona Joan.
- Jo, rumpel to ster. Raczej nikogo na nim nie powieszą – zauważyła Pusz.
- O… sorry. No to na maszcie.
- Nieważne. Wszyscy wiemy, co Joan chce powiedzieć. I ja się z nią zgadzam. Czas mija, a ja piratom nie ufam – Rej spojrzała na wykrzywione w uśmiechu usta Ceres – zbadamy sytuację, a plan opracujemy później.
- Można i tak – Lora wzruszyła ramionami.
W Knajpce zapanował chaos. Wszystkie Lunatyczki zaczęły gwałtownie szukać swojej broni, z gatunku tych, które mogłyby zadziałać w Nibylandii. Tylko Enfer, swój łuk zawsze trzymająca pod łóżkiem, wyciągnęła z piwnicy jeden z kufrów ze złotem i pomniejszyła go magicznie. Ostatecznie, przezorny zawsze ubezpieczony.

-;;-

Hekate miotała wściekłymi spojrzeniami we wszystkich piratów. Została posadzona na chybotliwym krześle, a w dodatku związali ją mocnym sznurem.
- Wiem o co wam chodzi... – powiedziała, usiłując zachować spokój.
- Ach tak? – Hook przyjrzał jej się uważniej.
- ... ale i tak nie dostaniecie przepisu.
- Jakiego przepisu? – Smee wyjrzał na chwilę spod łóżka i wlepił w nią zaciekawione spojrzenie. Nic dziwnego, jego największą pasją było gotowanie i dogadzanie ukochanemu kapitanowi.
- Na nasze lokalne trunki.
- Eee! – skrzywił się gruby człowieczek i ponownie wczołgał się pod łóżko. – Alkohol jest niezdrowy i od niego wątroba się, no... tego... tenteguje! Znaczy, psuje, niszczy! I tylko rum można pić, tak mówi nasz pan kapitan...
- Cicho bądź – mruknął Hook i zlustrował Hekate uważnie. – Myślę, że do czasu dostarczenia towarów nie możesz tu siedzieć bezczynnie, trzeba cię, moja miła, zapędzić do jakieś roboty.
- Baby na statku przynoszą pecha – szepnął jakiś mały pirat z kąta kajuty.
- Nie przesadzaj, czy to jest udokumentowane? No i my chcemy mamusię... – jęknęli pozostali piraci.
- Zaraz, w takim razie dlaczego zostałam porwana? Nie mów tylko, że dla złota i pozyskania taniej siły roboczej, przecież to taki pospolity plan!
- Właśnie tak, madame. Prosto i klasycznie. W końcu nikt nie spodziewał się, że zastosuję taki zwyczajny koncept; teraz wszyscy doszukują się drugich znaczeń, skomplikowanych zadań logicznych...
- Tak, jesteś bardzo mądry – rzekła Hekate i kapitan nie mógł sprecyzować, czy powiedziała to szczerze czy z ironią. – A zamierzasz mnie potem wypuścić, zakładając, że moje dziewczęta dostarczą ci żądany skarb?
- Nie – odparł Hook i wysłał jej spojrzenie pełne politowania.
- Tak myślałam. Chciałam się tylko upewnić.
- Czyli już wszystko ustalone. Chłopcy, macie swoją mamusię!
- Ma-ma-mamusię? – wyjąkała Szefowa. Miała robić za niańkę dla tłumu nieokrzesanych piratów? Dobre sobie! Jakoś nie potrafiła wydusić z siebie ani odrobiny instynktu macierzyńskiego. Jednakże miała ona umysł tęgi i sprytny, więc spróbowała korzystać z sytuacji.
- Co ja będę musiała robić? Pranie, gotowanie, takie rzeczy?
- I czytanie bajek na dobranoc! – ryknął wąsaty człowieczek,
- I wiele innych – dorzucił ktoś.
- Ale jak ja mam to wszystko robić związana, co? Proszę... – uśmiechnęła się swoim najsłodszym uśmiechem a la Mary Sue.
- Magia i tak nie działa, nie zwiejesz. A nie sądzę, żebyś była taka głupia, aby rzucać się w wodę i tonąć...
- Czyli, jak?
- Cecco, rozetnij jej więzy – rozkazał kapitan. W tej chwili był całkiem uroczy, bił od niego blask chwały i zwierzęcy magnetyzm. – I pilnuj jej, chodź za nią WSZĘDZIE! – nakazał już dużo ciszej.
- Uff, w końcu odrobina swobody – mruknęła Hekate, poprawiając potargane włosy.
- Swoboda, swoboda... No tak! Już wiem, czego zapomniałem. Smee!!! – zawołał. – Przynieśże mi tu ten kufer, a żywo!
Sługa z miną cierpiętnika dopchał ogromną skrzynię ze złotym zamkiem i ozdobami z aksamitu i drogich kamieni.
- I co tam ma być, panie...
- Mów mi James, moja droga – powiedział szelmowsko, a Hekate zagryzła wargi. Nazywanie jej „moją drogą” było podejrzane. Tymczasem kapitan podłubał kluczykiem w zamku i rozległo się cichutkie kliknięcie.
- Aha, jeszcze jedno... Załoga – wymarsz! – warknął. Piraci jak niepyszni opuścili kabinę, szemrząc coś pod nosem. On zaś uchylił wieko i oczom Szefowej ukazały się... suknie. Jedne bogato zdobione, prawie do samej podłogi, pełne falbanek i koronek, wyszywane turkusikami i perełkami, niektóre z bufiastymi rękawami, o – kilka nawet jedwabnych było. Inne zaś były zdecydowanie skromniejsze, zapewne do noszenia na dzień powszedni. Prosty krój, ciemne barwy, długość już lepsza, do kostek. Można było też tam wypatrzyć kilka sztakułek, zapewnie pełnych biżuterii i błyszczących klejnotów, oraz inne części starodawnego kobiecego odzienia – biały czepiec, kilkanaście pstrokatych kapeluszy z piórkami i innymi dodatkami, futra, para chodaków i atłasowe pantofelki. Hekate, opanowawszy przerażenie i bunt przeciwko takim dziwnym strojom, zapytała:
- Co to jest? I do czego ma służyć, i co to ma ze mną wspólnego?
- Jak ci się podoba? – zignorował ją i nie czekając na odpowiedź pomyślał głośno – Właściwie, to przydałaby mi się żona...

-;;-

Niemal wszystkie Lunatyczki upychały swoją broń do toreb z wyprzedaży, albo co przezorniejsze, do plecaków „bezdenek”, do których można było załadować wszystko. Obecne Krukonki czuły się jak w raju, kierując pracą, organizując wszystko. Właśnie odhaczały z listy kolejny punkt „Odzież na wszelkie warunki pogodowe”, kiedy uświadomiły sobie, że zapomniały o czymś ważnym. Jedzenie!
- Kto na ochotnika przygotuje zapasy? – Nauzykaa (pseudonim operacyjny „Indygo”) uśmiechnęła się sztucznie, szukając naiwnej osóbki, która załatwiłaby szybko wyżywienie dla około sześćdziesięciu osób.
- Czekaj, ja to załatwię – Noelle uśmiechnęła się pod nosem i podeszła do Joan i grupy innych Gryfonek.
- Joan, słyszałam, że się boisz.
- JA??? CO TY GADASZ?!? Ja niczego się nie boję! – wrzasnęła, krztusząc się solidnym łykiem esencji gryfońskiej rozpuszczonej w spirytusie.
- Bo wiesz, Ceres mówiła, że Gryfoni to mięczaki i nie umieją gotować. Przynajmniej nie w ilościach hurtowych i nic, co nadawałoby się do trochę dłuższego przechowywania. I to nie w lodówce.
- No cóż, nie można być uzdolnionym we wszystkich dziedzinach, prawda? – spytała niewinnie Ceres, która podchwyciła podstęp. Joan wydała kolejny bojowy okrzyk i pociągnęła za sobą D’Nikę, Leliję i kilka innych postaci. Zapanował wśród nich szał kuchenny.
- Jo, co wy tam marynujecie i wędzicie? – zapytała ostrożnie Ori, zatykając nos. W tym samym momencie Lu oblizała wargi, czym przeraziła nieco niejaką Małą Wściekłą Istotkę.
- Taka małą armia Chińczyków, ufff! Chociaż z pomocą magii wszystko robi się szybciej, i tak zaraz padnę... – poskarżyła się. Noelle zaś, ku oburzeniu Puszczyka, wygięła mięśnie twarzy w coś wyobrażającego obrzydzenie.
- To ja chyba na czas tej wycieczki zostanę jaroszem.
- Na polowaniu ci to jakoś nie przeszkadzało... – rzekła Heca.
- Co innego polować, ba! Siedzieć sobie na koniku i trząść się, a co innego zjadać tę pad... to mięso. I w ogóle, kanibalem to ja nie jestem! – wygłosiła ślizgonka.
- Noe... – szepnął Rej.
- No co Noe, co Noe! Grr... – zdenerwowała się i zaczęła udawać, że nie istnieją. Za to z podejrzaną zaciętością ostrzyła poczciwe sztylety.
- Zaraz, ja nie idę – powiedziała Skye. Po kilku mądrych słowach pouczeń na temat ogólnej bezsensowności wyprawy oznajmiła, że ma ważne sprawy do wykonania. Wiele osób zostało z nią. Nikt nie miał żalu do tej przemiłej grafomanki, która codziennie wypijała wszystkim mleko i z którego to powodu dochodziło czasem do ostrych sprzeczek. Ktoś musiał zostać na posterunku, na wszelki wypadek. Szeregowa Skajuś i jej pomocnica Medea doskonale zaopiekują się Knajpą. Tymczasem w końcu dokończono przygotowywania do drogi i zaczęto się żegnać. Po serii uścisków, całusów i parokrotnego wracania po zapomniane rzeczy, wielce zorganizowana grupa Lunatyczek ruszyła na ratunek dla swojej szefowej.


-;;-

- Że co?! – wrzasnęła, do reszty rozwścieczona Hekate. Wszystko mogła przeżyć – niańczenie, sprzątanie, gotowanie… Ale być żoną tego…
- Myślałem, że się ucieszysz – Hook zamrugał nieco zdziwiony czernionymi rzęsami. – Jako moja żona uzyskałabyś status nie kobiety, nie marynarza, tylko Pani. Mojej Żony, moja droga. A bycie Żoną kapitana Hooka to zaszczyt godny angielskiej królowej!
- Cóż, ja nie jestem angielską królową – szepnęła do siebie. – Więc, czym się zasłużyłam na otrzymanie takiej… takiego daru?
- Och, moja droga – roześmiał się dobrodusznie i wyciągnął z kufra bogato zdobioną, czerwoną suknię. – Nie bawmy się w takie konwenanse! Ważne, że zostaniesz moją żoną, czy chcesz, czy nie… Ta ci się podoba? – pomachał sukienką przed nosem Hekate. Ta skrzywiła się nieznacznie.
- Nie ten kolor – mruknęła, mrużąc oczy. – Bardziej odpowiadałaby mi… zielona?...
- Zielona, zielona… Smee! – wrzasnął w kierunku drzwi.
- Słucham, słucham – marynarz zjawił się natychmiast i, nie kryjąc zaciekawienia, popatrzył na suknię.
- Natychmiast przefarbować ją na zielono! Natychmiast! – Hook wcisnął w ręce Smee sukienkę i odwrócił się z szerokim uśmiechem do Hekate.
- Więc, postanowione – objął ją ramieniem i podprowadził do okna. – Kiedy słońce schowa się za tą wyspą… – wskazał malutką wysepkę na zachodzie - … będziesz już moją żoną, panią Jamesową Hook. Czyż to nie cudowne?
- Aleee… - zaprotestowała gwałtownie Szefowa. Nagle jednak zobaczyła na niebieskim niebie znajome sylwetki. Więc przybrała uśmiech kobiety szczęśliwej i zamrugała oczami, w najbardziej kuszący sposób. – Ależ tak! Cudownie! Już się nie mogę doczekać!
- Świetnie, świetnie! – klasnął dłonią o hak kapitan. – A haracz od twoich cudownych koleżanek potraktujemy jako posag! Może zechcesz je zaprosić na wesele? Jak ci się podoba ten naszyjnik?...
Wyciągnął długi, złoty łańcuch, który Joan nazwałaby „znakiem rozpoznawczym ruskiej mafii”. Szefowa popatrzyła przerażona na ozdobę i sama nachyliła się nad kufrem.
- Nie, nie, nie! Po trzykroć – nie! – krzyknęła pełna oburzenia. Po chwili wyciągnęła misternie zdobioną kolię z szmaragdowymi oczkami i takież kolczyki.
- Co za klasa! – zakrzyknął Hook zachwycony wyborem swej przyszłej małżonki. – Czy wierzysz, że nosiła je stara, zgrzybiała hiszpańska królowa? Na tobie będą wyglądały ślicznie!
- Teraz chcę ustalić menu na wesele – Hekate złożyła usta w ciup i postanowiła być bardziej natrętna, uparta i okropna niż sama mistrzyni w tych sztukach – Molly Weasley. – Przecież nie mogę dopuścić, żeby na stole znalazł się li tylko rum. Jeśli mamy zamiar zaprosić moje znajome… Właśnie, a lista gości? Gdzie jest lista gości, mój przyszły mężu!
Zaczęła rzucać się po całym gabinecie, wyciągając z szuflad pióra, atrament (nie, nie czerwony, zaproszenia na mój ślub mają być napisane zielonym, półtłustym atramentem!), a Hook biedny chodził i słuchał, co to jego żona chce, a czego nie… Zastanawiał się, czy starczy jej posagu na pokrycie wszystkich kosztów zamęścia…

-;;-

- Ahoj! Chyba widzę statek piratów! – wrzasnęła Joan, ledwo trzymając się na latającym dywanie. Aurora pisnęła, zasłaniając oczy i odsuwając się jak najdalej od krawędzi.
- AŁA! – wrzasnęła Heca. – Mało, co nie spadłam, uważaj trochę!
- Kto tu wymyślił, żeby brać na misję ratunkową Orę z lękiem wysokości? – zapytała, kurczowo pilnując swego miejsca, Indygo.
- Kto tu wymyślił, żeby lecieć na latającym dywanie! –chlipnęła Ori. – Aj! Joan, zrób trochę miejsca!
- Kiedy nie mogę! – odkrzyknęła Jaśka i wytężyła wzrok. – Noeś, podaj lunetę.
- Lunetę?... – szepnęła przerażona Meg. – Kto miał na liście lunetę?
- Nie napisałaś lunety? – syknęła zdenerwowana Noelle, wypakowująca całą zawartość plecaka. – I ty teraz mi mówisz? Jak już wszystko wyciągnęłam?! ZABIJĘ!
- Matką swoją zabijesz?... – Meg przysunęła się do Orory. – Ratuj, dobra córciu, to wyrodne dziecię chce dokonać matkobójstwa!
- Spokojnie, już nam luneta niepotrzebna – uspokoiła je Lora. – Stąd widać bardzo dobrze statek.
- Proponuję wylądować na tej wysepce – dodała Indygo z ironicznym uśmieszkiem. Joan złapała róg dywanu i wcisnęła parę guziczków.
- Trzymać się! – w geście zwycięstwa uniosła lewą pięść do góry. – Lądujemy!
- Aaa! – z gardła Aurory wyrwał się wrzask przerażenia. – Że też ja dałam się wam namówić!
Ziemia zbliżała się nieuchronnie. Zielone korony drzew były coraz większe… i większe… i większe…
- Khem – dodała po chwili Jaśka niefrasobliwie. – A jak się tym ląduje?

-;;-

- Scheiße liebe Gott!
Niezbyt parlamentarny i wysoce nieprzyzwoity wrzask Ceres doskonale podsumowywał sytuację Lunatyczek. Ostatecznie, kiedy jest się potomkiem królów, nie można nazwać bycia przywiązaną do masztu niczym świąteczny indyk do rusztu komfortowym położeniem.
- To co z nami zrobicie? - spojrzała na Hooka z uniesioną brwią.
- Jeszcze nie wiem – uśmiech kapitana nie wróżył nic dobrego – ale coś się wymyśli. Póki co, będziecie miały okazję oglądać ślub mój i Hekate.
- Że co? – wrzasnęły Lunatyczki jak jeden mąż. Żona, znaczy.
- Hekate? – na twarzy Aurory pojawiło się przerażenie.
Szefowa wzruszyła ramionami, jednocześnie kombinując, jakby tu wyciągnąć je z tej sytuacji.
- Jakbym ja tu miała coś do powiedzenia.
- Właśnie – Hook z zadowoloną miną poklepał Szefową po ramieniu – dobrze, zabierzcie je do ładowni. Jeszcze nie widziałem bandy podlotków, które po trzech minutach nie zaczęły się przewrzaskiwać.
- Tylko nie podlotków – krzyknęła Joan – my jesteśmy gangiem wyjątkowo dojrzałych…
- Ty się weź nie odzywaj – warknęła Ceres – ostatecznie, gdyby nie twoje umiejętności jeździeckie, Szefowa dawno byłaby wolna, a ja bym wróciła do mojego rumu.
- Trzeba było samemu prowadzić...
- A nie mówiłem? Zabrać je.

-;;-

- AAAAAAA! Puszczaj ty stary (wycięty dźwięk)! – wrzasnęła Calamity, wyrywając się wściekle z mało czułych objęć wyrośniętego murzyna. Kręciła się i kopała, ale przez jego skórę nosorożca nawet strzał działa by nie przeszedł. (wycięty dźwięk) zabrał jej plecak i oszwabił z całej broni, także tej pod kurtką, u pasa i u glanów. Obok resztka Lunatyczek zachowywała postawy rozsądne dla sytuacji. No może oprócz jej drużyny Gryfonek, które walczyły tak dzielnie, jak tylko bezbronnym podlotkom wypada. – Ja cię zaraz (wycięty dźwięk), to się nawet (wycięty dźwięk) z podłogi nie pozbierasz ty, (wycięty dźwięk)!
- Joan, do jasnej cholery, zachowuj się! – warknęła cicho Ceres.
- Taak? A bo co... Ej!
Jakieś pięć minut później.
Wiadro wody chlusnęło na zezwłok Joan. Obudziła się z wyjątkowo głośnym, ochrypłym jękiem kastrowanego kota i otworzyła oczy.
- Jak następnym razem będziemy kogoś ratować – oświadczyła chłodno stojąca nad nią Ceres - to ty nie prowadzisz ani nie rzucasz się na goryli, jasne?
- Co ze mną zrobiłaś?
- Nie ja, tylko Rachel. Nie martw się, ona nie zamienia się w wampira.
Joaśka wolała nie wnikać, co takiego zrobiła jej Rej. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Były w ładowni. Cuchnącej rybami, wodorostami i czymś, co Calamity radośnie zdefiniowała jako samogon.
- No co my tu jeszcze robimy!? – wydarła się Lelija. – Trza naszą Szefową ratować przed ślubem z Hookiem!
- Wolałabym ratować Hekate cicho, a nie z hukiem – zauważyła Nauzykaa.
- (wycięty dźwięk), Indy, ona mówiła o Hooku, a nie huku! – wykrzyknęła Joan.
Indygo uniosła brwi.
- Nosz kurde, wiece, o co mi chodzi, nie!?
- Wiemy, Jo – Rachel poklepała ja po ramieniu, omal nie tracąc ręki.
- A wiecie też, że mam plana?

–;;–


- Nie zgadzam się. To będzie czyste gryfoństwo.
- Ceresko, masz jakiś lepszy plan?
- Joan, jedno opuściłaś.
- Taa, Indy?
- Nie mamy broni.
- Cholera no... a ma ktoś żyletki?
- Ja mam.
- Ori, ty samobójczyni nałogowa, na co ci one?
- Myślałam, że mogą się przydać...
- Ta, jasne. no dobra, skoro mamy już bronie...
- Bronie?
- Tak, Nika, bronie. Jak się chce, to i żyletką można... Skoro już mamy bronie, to kiedy ksiądz powie: ''Czy ktoś jest przeciw'' czy coś w tym rodzaju, to my wyskakujemy i nie dopuszczamy do węzłu małżeńskiego...Dobrze?

–;;–

Tymczasem Smee, wielce wzruszony, przygotowywał się do pełnienia funkcji mistrza ceremonii. Gdyby tylko było to możliwe, wskoczyłby do morza, aby odpadła przynajmniej część brudu z jego muskularnego ciała. Jednak w tych wodach żyły rekiny, w związku z czym Smee ograniczył się jedynie do wylania na siebie kilku butelek rumu (jedyne, czego nigdy nie brakowało na pokładzie) aby przynajmniej na jakiś czas utracić swój wspaniały męski zapach. W sumie raczej go lubił, ale ta niewiasta poddała w wątpliwość stan jego higieny. Hook we wszystkim się zgadzał ze swą narzeczoną, a Smee nie mógł zawieść swojego kapitana. Smee nie mógł zawieść także swojej załogi, która tak bardzo potrzebowała mamusi. Ale przede wszystkim, Smee nie mógł zawieść siebie – bowiem od dawna tęsknił za bajkami opowiadanymi przed snem.
Dokonawszy ablucji, bosman przywdział ubiór anglikańskiego pastora, który był najbardziej adekwatny dla mistrza ceremonii spośród dostępnych kostiumów.

- Aurora musi być dróżką. Ona musi przynieść obrączki. Nie zgadzam się, żeby zrobił to ktokolwiek inny! – krzyczała Hekate na swojego narzeczonego.
Odkąd się jej oświadczył, czuł się trochę przytłoczony. To w sumie bardzo poważna decyzja, do końca życia... Nie był pewien, czy postąpił słusznie, a z drugiej strony nie mógł się już wycofać. Targany sprzecznymi uczuciami, wrażliwy w środku James o boskim ciele (o ile nie liczyć protezy ręki – jednak czy to nie dodawało mu uroku odważnego mężczyzny, który wiele przeszedł?) przytakiwał na wszystko, czego żądała Hekate. Hekate... Skąd takie imię? Bardzo piękne, pewnie jest arystokratką. Tak, tak, maniery też ma księżniczki – rozmyślał Hook.
– A kiedy wyprowadzisz spod pokładu moje służki? Nie chcę, żeby podczas ceremonii śmierdziały zgniłymi wodorostami. To w końcu tak ważne wydarzenie – Hekate podeszła do Jamesa i ująwszy jego zdrową dłoń spojrzała mu z przejęciem w oczy. Hook milczał, do tego lekko się zarumienił. Te krystaliczne oczy... Ta kobieta tak na niego działała, że nie był w stanie racjonalnie myśleć.
– Wypuścimy je na godzinę przed ceremonią. Zdążą wywietrzeć.
Hekate uśmiechnęła się. Trochę do kapitana, który w istocie był pociągający (niby mógł sobie darować te idiotyczne tatuaże, ale ostatecznie można mu wybaczyć błędy młodości), i bardzo mocno do siebie. Wspaniale udało się jej okręcić go wokół palca. Z drugiej strony wydawał się jej coraz bardziej pociągający... Ta opalona twarz... Z pewnością miał dużą mądrość życiową. Mężczyzna w sile wieku.
Tymczasem pod pokładem Hec Wszechmocna mocowała się z beczułką. Przy użyciu jedynie rąk, paznokci i zębów z jednej, małej beczki zrobiła odpowiednią ilość drewnianych rękojeści, aby móc w nie oprawić żyletki. W ten sposób wygodniej było nimi manewrować na polu bitwy. W ciągu kolejnych pięciu minut wzbogaciła konstrukcje tych „instrumentów” o kawałki drutu, dzięki czemu powstały mechanizmy działające na zasadzie noża sprężynowego.

-;;-

W czasie gdy Lunatyczki siedziały pod pokładem przygotowując plan odbicia zakładniczki, na górze przygotowania do ceremonii szły pełną parą.
Ustawiono już podwyższenie dla młodej pary i „pastora”, do burt przymocowano girlandy z kwiatów, a deski pokładu pokryto czerwonym suknem.
Smee ćwiczył swoje przemówienie, od czasu do czasu płucząc gardło wodą z solą.
- Miimi…mimimiii! – próba wysokiego „c” zakończyła się niestety dychawicznym kaszlem.
- Spróbuj tym – poradził mu nieco zdenerwowany pan młody, wciskając w ręce Smee butelkę rumu.
- Ach, dziękuję – bosman pociągnął solidny łyk, a po chwili na pokładzie rozległa się piękna, przepisowa gama.

Czternaście metrów dalej, oddzielona od świata zewnętrznego ścianą z drewna dębowego najlepszej jakości, Hekate, ubrana w białą ślubną suknię, z czterystoma pięćdziesięcioma haftkami, trzysta dwunastoma zakładkami i cztery tysiące sześćset jedenastoma falbankami siedziała naburmuszona w kajucie kapitana, pilnowana przez czterech marynarzy.
Co chwila drapała się w szyję, bo sztywny koronkowy kołnierzyk uwierał ją niemiłosiernie.
- Ech… - powierciła się niespokojnie na krześle.
Marynarze nie drgnęli. Szefowa przez kilka chwil siedziała nieruchomo.
- No i co!? Może mi powiecie, że nie wyglądam jak beza?! – wybuchła wreszcie.
Odpowiedziała jej przejmująca cisza.
- Ech, chłopaki… Wasz dar wymowy chyba się jeszcze nie ujawnił, co?
Jeden z marynarzy podrapał się po nosie.

-;;-

- Dobra, moje panie – Hec była wyraźnie uradowana. – Krukonki, raport taktyczny!
Meg z Aurorą wystąpiły z szeregu.
- Komplet żyletko-noży obosiecznych w oprawie?!
- Jest! –wykrzyknęła entuzjastycznie Aurora.
- Cicho! – zgromiła je Enfer. - To ma być akcja z zaskoczenia. Nie potrzeba, żeby ci na górze wiedzieli o naszym zamiarze przeprowadzenia akcji ofensywnej.
- Przepraszam – szepnęła Aurora i dodała ciszej – Jest.
- Dwie drewniane pałki?!
- Są – Joan i Noelle zaczęły rytmicznie uderzać drzewcami w otwarte lewe dłonie.
- Paznokcie opiłowane?
- Tak! – Lunatyczki wykrzyknęły energicznie, nie zważając już na niebezpieczeństwo zdemaskowania ich planów.
- Zęby wyszczerzone?
- Tak! - Puszczyk i Rej dumnie wyprężyły piersi.
- Odbijamy Szefową?
- Tak!
- A więc taranem na drzwi! – Ceres uzbrojona w prowizoryczny nóż sprężynowy rzuciła się naprzód.
- Taaak! Ku chwale ojczyzny! – ryknęła Hec i popędziła za innymi Lunatyczkami.


- … a więc będąc zdolnym do udzielenia wam sakramentu, w pełni moich władz umysłowych, a także i waszych, nałóżcie sobie nawzajem te obrączki, a wtedy ogłoszę was mężem… - Smee już miał wygłosić ostateczną formułę, gdy drzwi od ładowni wyleciały z hukiem w powietrze.
- Rrraaaaaa! – grupa operacyjna Lunatyczek wysypała się na pokład z bojowym okrzykiem na ustach.
- Oddać Hekate! Unieważniam ślub! – wrzeszczała Ceres.
- Nie zgadzam się! – wyła Angel.
- Veto! Veto! – krzyczała Aurora.
Grupa dopadła zgromadzonych marynarzy i bohatersko rzuciła się do ataku. Pusz i Rej obezwładniały przeciwników błyskawicznie. Wystarczało lekkie nakłucie by ogromne ciała zwalały się bezwładnie na podłogę. Joan wymachiwała pałką na lewo i prawo, celując bezbłędnie w sploty słoneczne. Meg brzegiem dłoni waliła po karkach, a następnie wycinała pokonanym „Z” na piersiach.
Aurora z Hec i Ceres dopadły lekko oszołomionych Hekate i Hooka.
- A dzień dobry – Ceres przystawiła kapitanowi nóż sprężynowy do gardła. – Tylko spokojnie, a nikomu nic się nie stanie.
- Witamy ponownie – Aurora wręczyła Szefowej zapasowy nóż.
- Jestem pod wrażeniem – Hekate błyskawicznie obcięła sznureczki gorsetu, wyswobodziła się z sukni i samej bieliźnie (halka plus reformy do łydek) rzuciła się w wir walki.
Jedynie mogło tłumaczyć druzgocącą porażkę załogi statku. Ostatecznie obezwładnieni przez płeć piękną, pokonani i powiązani jak szynki przed wędzeniem, siedzieli rzędami na pokładzie.
Tymczasem w kajucie kapitana miała miejsce rozmowa na szczeblu, czyli grono Lunatyczek chciało wyperswadować Hookowi zamiar ożenku. Ceres stała za nim, z nożem przyłożonym do pleców.
- Pomyśl, jaka ona będzie na starość! – tłumaczyła Joan.
- Z pomarszczoną twarzą! – dorzuciła Enfer.
- I sztuczne zęby! – postraszyła Heca.
- I menopauza! – dodała Kira.
- Nie, mój drogi, to ci na dobre nie wyjdzie – upomniała Ceres. Hook spróbował się wyrwać, ale osadziła go zaraz na miejscu, mocno dźgając nożykiem w plecy. – Hej! Tylko bez takich numerów!
- Kobieta mnie bije… - poskarżył się kapitan.
- Słuchaj, zrobimy tak – zaczęła Hekate. Zdążyła się przebrać w ciemnozielony strój marynarza, za pas miała wsunięty kord i opróżniała już drugą butelkę rumu. – Chciałeś żony, skarbu, a dla swoich marynarzy mamusi?
- No… tak. Ała! – Ceres znowu ukłuła go w kręgosłup.
- Zrobimy tak: nie będziesz materialistą, okażesz się dżentelmenem i nie przyjmiesz od nas okupu, z żony chyba już zrezygnowałeś, wiedząc, co cię czeka po latach wspólnego… erm… pożycia. Ewentualnie możemy ci załatwić tymczasową mamusię…

Tego wieczoru na statku miała miejsce największa impreza w Nibylandii od czasu pokonania Piotrusia Pana.
Lunatyczki pospołu z piratami piły i bawiły się na potęgę. Marynarze mieli przyobiecaną mamusię raz w miesiącu, a Lunatyczki ustaliły, że za każdym razem będą zmieniać się w tej roli. Był pewien problem - żadna nie chciała iść pierwsza. Wtedy, pomiędzy jednym a drugim bruderszaftem z wielkim brodatym piratem, Aurora wypaliła:
- Mamusiu Meg, a może ty pójdziesz?
Margaret zakrztusiła się rumem właśnie wlewanym w czeluście przełyku. Wokół zaległa cisza.
- Żartujesz?!
- Nie, skąd – dodała Joan. - Poza tym, masz chyba w zanadrzu kilka kołysanek…
Na te słowa piraci zakrzyknęli zgodnym chórem:
- Ojeju! Kołysanki! Będą kołysanki! – i poczęli klaskać w wielkie jak bochny chleba dłonie.

Trzy dni później na pół trzeźwe Lunatyczki wyruszały w powrotną drogę do Dziupli. Meg, która zostawała na tydzień, otoczona wianuszkiem piratów żegnała się z nimi i upewniała, czy aby na pewno po nią wrócą.
- Spoko, spoko, nie bój żaby – uspokajała ją Hekate. – Wrócimy, wrócimy. A spróbowaliby cię nie oddać…
Kiedy już leciały dywanem nad zielonymi łąkami, Enfer uśmiechnęła się do siebie w duchu. Kuferek był bezpieczny. A nawet gdyby go zabrali, nic by nie straciła. Złoto leprokonusów przecież nie jest wieczne…

_________________


Ostatnio zmieniony przez Ceres dnia Śro 11:22, 26 Lip 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Noelle
robalique



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 2024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:46, 13 Gru 2005    Temat postu:

W KOŃCU JEST, SUPER! Laughing

<rzucam się do czytania części po mnie>

Genialne. Teraz poczekam sobie na reakcję pozostałych, hehe.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:47, 13 Gru 2005    Temat postu:

Ojej, jak to się ładnie zgrało!
*klaszcze w łapki*
Hoho, niech to Szefowa przeczyta... Rolling Eyes
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joan P.
moderator upierdliwy



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5924
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tęczowa Strona Mocy

PostWysłany: Wto 20:10, 13 Gru 2005    Temat postu:

(szczerzy ząbki)
O mein Gott, jak to Pani Prezes zobaczy, chyba nam na zawał kajtnie...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
niepoprawna hobbitofilka



Dołączył: 09 Wrz 2005
Posty: 2126
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świętokrzyska Łysa Góra ;)

PostWysłany: Wto 22:17, 13 Gru 2005    Temat postu:

Hip hip hurrrra! Dla pani Prezesss!!!!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Trilby
świtezianka



Dołączył: 06 Lis 2005
Posty: 1521
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto z piaskowca

PostWysłany: Wto 22:53, 13 Gru 2005    Temat postu:

Rrrrrrrrr, ja juz wizdiałam wcześniej ;] ale stwierdziłam, że mi głupio jkako perwszej komentować.

Szalenie podoba mi się tytuł... HYBRYDA. Jakie to obrazowe ;]

No najlepszeeeeeeeeeegooooo po raz setny jejmość panience H.! Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekatuś niezalogowana
Gość






PostWysłany: Śro 15:28, 14 Gru 2005    Temat postu:

(szaleńczo ściska wszystkie Lunatyczki, dusi i cmoka. Potem zaczyna beczeć i śmiać się jednocześnie - wniosek - typowa histeria, czyli wszystko w normie)

Bajeranckie, cudowne, genialne, przeurocze! Kto wpadł na piratów, no kto? Zresztą nieważne, pomysł pasuje mi jak ulał, bo...uwielbiam kapitana Hooka! Aczkolwiek nie aż tak, żeby za niego wychodzić... Wink Hehe...
Świetnie, zgrabnie napisane! I wcale bym nie wpadła, że to twórczość zbiorowa!
Dziękuję i butelka rumu, hejho!

(wpada do wody i chlupie malowniczo)
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin