Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Nawrócony

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Noelle
robalique



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 2024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:42, 05 Sty 2007    Temat postu: Nawrócony

Nawrócony

(opowieść wigilijna '06)

Malfoyowie zawsze wychodzą z opresji w białych rękawiczkach. Tak było i tym razem. Po zakończonej wojnie, dzięki znajomościom i kilku workach galeonów Lucjusz zdołał utrzymać pozycję w społeczeństwie. Mroczna przeszłość – zwana teraz niefortunnym incydentem - powoli odchodziła w zapomnienie, pogrzebana w teczkach. Życie wracało do normy.
- Lucjuszu!
Niestety.
- Lucjuszu!!! – krzyknęła głośniej żona. Gdy on nie reagował, sama przyszła. Nie znoszącym sprzeciwu głosem oznajmiła, że zabiera kilka sakiewek i wraz ze znajomymi idzie na wielkie świąteczne zakupy, i że wybierze także coś dla niego, bo muszą się jakoś pokazać na bankiecie w Ministerstwie. Zazgrzytał zębami, ale złego słowa nie powiedział. Zdążył się przyzwyczaić do rozrzutności Narcyzy, a, że ładna była, czystej krwi i w domu siedziała jak przystoi kobietom, głupotą byłoby otwarcie narzekać. Nott trafił gorzej. Majestatycznie pokiwał głową i, swoim zwyczajem, pogładził laskę, która ostatnio miast pełnić funkcję szpanerską, zaczynała być wykorzystywana zgodnie ze swoim podporowym przeznaczeniem. Starość nie radość. Małżonka podziękowała i wróciła do babskich spraw. A co do własnej osoby, chyba nadeszła pora popołudniowego spaceru. Dla zdrowia, jak to zalecił prywatny uzdrowiciel.

*

Dziś jak zwykle, Lucjuszowi przyświecała rodowa gwiazda szczęścia. I tak gorliwie świeciła, że jasnym blaskiem latarni ukazała jego oczom rodzinę Weasleyów. W komplecie. Cholera. Nie mając ochoty na kolejną potyczkę(zresztą, wrogowie posiadali przewagę liczebną), ukrył się prostym zaklęciem kameleona. Nikogo nie szpiegował, obserwował tylko. Gruba Molly śmiała się głośno i tubalnie, Całkiem zsiwiały Artur usiłuje zagadać do gromady wnuków, a te gadają coś między sobą, chichocą, ściskają w rękach pakunki owinięte szeleszczącym papierem. Tak się szlamy cieszą, a nawet prawdziwej zimy nie ma, tylko małe kopki szaroburej breji. Bród, wilgoć i świąteczna depresja, i w dodatku widzi to tylko on. Stop – ludzie niższego gatunku, co się przejmować hołotą. „Tak bardzo nie przejmować, że rzucać się na takiego z pięściami, co?” – autoironiczny głos podsunął mu niechlubny obraz. Resztki dobrego nastroju szlag trafił.


*

Lustro było znużone, oczywiście w tym stopniu, jakim dysponują czarodziejskie zwierciadła. Tchnięte magią, odzwierciedlają poczucie humoru twórcy, bez zahamowań i konwenansów. A to było prezentem od (świętej pamięci, rzecz jasna) Severusa Snape’a. Mówi samo za siebie, prawda? Duże i okrągłe, w gustownych drewnianych ramach. Narcyza już od rana kręciła się przed nim, wybrzydzając w doborze sukni i rozmyślając nad wyższością koków nad wszystkimi fryzurami świata. Po długim czasie wbiła się w marszczoną, srebrzystą kreację i wklepała ostatnią porcję odmładzającego specyfiku.
- I jak? – spytała tym samym tonem jakim matka pyta lekarzy, czy jej dzieci będą żyć.
- Skromna, ale gustowna – powiedziało lustro. – Może być.
- Lucjusz...? Lucjusz! – zaczepiła jeszcze jego.
- Oczywiście, tak, tak. Absolutnie! – pokiwał gorliwie głową. Dobrze, że znajomi tego nie widzą.
- Ach, tak? Świetnie, Teraz twoja kolej, mój drogi! Nie martw się, już ja zadbam o twój image...
O, Merlinie...!

Dużo później:

Narcyza uśmiechnęła się z satysfakcją. Efekt nie zadowalał jej do końca, ale cóż – mężczyzna nie musi być piękny. To żona ma się prezentować przy mężu jak kwiatek wetknięty za ucho hipogryfa*. Tak. Szkoda, że Draco i Pansy nie idą z nimi. Niestety, dzieci wyfrunęły z gniazda i wybrały anonimie życie przeciętniaków. Oni, Malfoyowie! Co za czasy. Ale nie czas na myślenie, trzeba się pokazać w towarzystwie i utrzeć nosa kilku plotkarom.
- Lucjuszu, idziemy!


*

- Dobry wieczór, panie Malfoy!
- Jak dawnośmy się nie widzieli...
- Jaki zaszczyt!
Tak właśnie go witano. Każdy serdeczny, przyjacielski, pochlebczy. I w głębi ducha zajęty takimi sprawami, jak ewentualna dotacja, spółka czy cenna rada, udzielona między kieliszkiem wina, a starą, dobrą Ognistą.
- Ehm, czy to prawda, że twoja synowa nie może...
- Nie – zaprzeczyła Narcyza z kamienną twarzą. – Skąd!
Jego szkoła. Tego brakowało, aby szersze kręgi dowiedziały się o impotencji Dracona i o tym, że kolejny stary ród wyginie. Szlag. I napęczniały pęcherz.
- Panowie wybaczą, muszę na chwilę wyjść – powiedział i dostojnym, choć dość szybkim krokiem podążył w kierunku szalet. Awaria, trzeba pofatygować się na wyższe piętro. Po skończeniu czynności fizjologicznych i higienicznym umyciu rąk, sięgnął po klamkę – nie dało się otworzyć, pewno zatrzaśnięte.
- Alohomora!
Zero reakcji. Nie podziałały nawet zaklęcia większego kalibru. To koniec. Jak to wygląda – on, TEN Malfoy, uwięziony w takim miejscu?


*

Dalej nic się nie działo. Czas mijał, zegar wybił dwunastą w nocy.
- AAA!!!
- Zamknij się, głupia!
- Nie jestem głupia!!!
- Merlinie...
Lucjusz zachrząkał spod kanapy i ostrożnie wyjrzał.
- Czy mnie oczy nie mylą, i...
- Tak, to naprawdę Severus. Widmo, duch i straszydło – powiedziała dziewczyna, to pokazując swe atuty wyraźniej, to niknąc w efektownej mlecznej mgle. W dodatku ani na moment nie puszczała snape’owskiego ramienia. Coś za dobrze draniowi w tych zaświatach, choć i po śmierci prostym nosem nie grzeszy.
- Czego chcesz?
- Jak zwykle onieśmielasz uprzejmością. Chcesz pieprzydło czy prosto z mostu – po starej znajomości?
- A jak myślisz?
- Mam cię nawracać.
- Co?
- Sorry, kotek. Wtrącę się, bo ty taki nieśmiały jesteś, nie poradzisz sobie. Jak wszyscy dobrze wiemy, twoje życie nie ma sensu.
- Dziękuję. Tylko się powiesić...
- Masz na swoim koncie taaaką listę grzechów! I w dodatku nie okazujesz żalu. Uważaj, co cię za to czeka? PIEKŁO. Będą cię smażyć, przypiekać, straszne rzeczy!
- A Snape? Czemu ty się nie smażysz? – zwrócił się do niego.
- On to inny przypadek, prawda? On ma Misję!
- Misję? To...
- PÓŹNIEJ – warknął duch Snape’a. – Zresztą, nie o mnie mieliśmy rozmawiać.
- Severus ma cię ostrzec przed wiekuistymi mękami piekielnymi.
- I tyle?
- Nie, holender! Ja tu gadam, mówię – ten nic! Zero współpracy. Nie, no! Trzeba go zresocjalizować na chama.
Lucjusz zaczynał się bać.

*

- Zaczynamy etap pierwszy – powiedziała dziarsko dziewczyna i przylewitowała do siebie różdżkę Lucjusza. – Nie martw się, tylko pożyczam. I jeszcze to... – owiała Lucjusza zapachem ciastek i perfum. – Nie wyjaśnię ci, o co chodzi, bo i tak nie zrozumiesz. A teraz właź tutaj! – wepchnęła go do dość dużego otworu wentylacyjnego. – Jakoś wyleziesz.
- Czuję ciebie. Czy...
- Jeszcze żyjesz. Takie triki – mruknął Snape. Spokojnie przeszedł przez mury, z wredną uciechą spoglądając na groteskowe wysiłki Lucjusza. Gdy po dłuższym czasie znalazł się na dachu ministerstwa wyglądał dużo mniej arystokratycznie niż zwykle.
- Mogę? Mogę? No powiedź, że mogę! – domagała się dziewczyna, tuląc się mocniej niż normalnie. – Bo przywołam Alice!
- A czy ja ci kiedykolwiek czegoś zabraniałem? Śmiało.
- Zaraz.
- Żadne zaraz, tylko czeka cię pranie mózgu. Zobaczymy, co takim starym prykom w głowie siedzi. Aha, i coś! Mam na imię Susanah Miałam zostać zakonnicą i przybrać imię Mary, ale, niestety – nie było mi to dane. Opiekując się chorym braciszkiem, zaraziłam się grypą. I tak umarłam... – Uroniła łzę nad swym tragicznym losem.
- A nie popełniłaś czasem samobójstwa nad truchłem narzeczonego? Ostatnio mówiłaś...
- Cicho bądź! – fuknęła. I niespodziewanie zajęła się szybkim przeglądem wspomnień Lucjusza. Jakaś dziwna legilimencja, przed którą nie ma obrony.
- Och! – oblała się rumieńcem.
- Aaa – tu zbladła.
- Aha, aha – potarła palcami blady podbródek. – To teraz tak się pobawimy...


*

- Mogę już otworzyć oczy?
- Yhm – przyzwolił Snape i zrobił się prawie przeźroczysty. Podobnie jak cała trójka. Znajdowali się w rezydencji Malfoyów. Płonął kominek, a skrzaty prześcigały się w zdobieniu domostwa. Wysoki mężczyzna chodził w kółko i powiewał peleryną. Mały wypłosz siedział przy stole, majtał nogami, jednocześnie pożerał pudding i bawił się figurkami z serii Wielkich Czarnoksiężników. Grono krewnych łagodziło gorączkowe oczekiwanie gadaniem o wszystkim i o niczym.
Pięciolatek nieskoordynowanych ruchem zwalił zabawki ze stołu. A ojciec miał zły humor.
- Co ty robisz! I dlaczego jeszcze tego nie wyrzuciłeś, mówiłem ci coś! Masz czytać, książkę czytać, tę! – prawie rzucił w dzieciaka oprawionym w skórę tomiszczem.
- Nie chcę!
- Proszę pana – w kominku pojawiła się pomarszczona twarz akuszerki. – Nie udało się. Pańska żona i dziecko nie żyją. Ale to i tak była dziewczynka – dodała, jakby chcąc dodać otuchy.

Susan zachlipała.
- Biedny chłopczyk!
- Właśnie dlatego nigdy się nie ożeniłem – oznajmił Snape konspiracyjnym szeptem. – Nie spotkałem dość inteligentnej kobiety.
- Fascynujące. A jak zginąłeś? Dalej nie wiemy.
- Zwyklą avadą od Granger z Wielkiej Trójcy. Potter był wściekły, że odebrała mu możliwość mrocznej zemsty – skrzywił się w tragikomicznym grymasie.
- Granger? Dziwne, nie chwaliła się tym.
- Wiesz, bo to nie jest tak, jak...
- EJ! MACIE OGLĄDAĆ, NO MACIE!
Słowa „ale przecież ja to wszystko już przeżyłem, nuda!” – zamarły na języku i nie ujrzały światła dziennego.

Wypłosz dalej marudził i dostał po pysku.

- To było pierwszy i ostatni raz. Nie mam żalu, to ja byłem głupim bachorem – zapewnił szybko Lucjusz, by powstrzymać potok wymowy Susan.

Trzask, kolejna scena. Trochę starszy, w wieku ok. dziesięciu lat przegląda słownik i szuka słowa „nowobogacki”. Znalazł i pokraśniał ze złości. Sięgnął po kolejną księgę i czytał, a przed nim leżały piramidy mądrych dzieł.

- Zapał do wiedzy! Jak ładnie.

„Zemsta starej trupiarni” – tytuł jednej z nich, ale na szczęście dziewczyna nie patrzyła już tak dokładnie.

Trzask. Lucjusz, już dostojny czwartoklasista przemycił z kuchni alkohol.
- Jak się nazywa tamta laska?
- Jak jakiś kwiatek, e...
- Narcyza, o!
- Nie, to moja narzeczona – łapy precz – warknął Lucjusz i pociągnął łyk, dzielnie opanowując odruch odkrztuśmy i chęć rozkwaszenia czyjegoś nosa.

- Ile to jeszcze będzie trwać?
- Bardzo, ale to BARDZO długo!
- A nie ma jakiś, bo ja wiem, trybów przyspieszonych, bo...
Snape spojrzał z politowaniem. Cudownie.

Trzask. Jane skubała skrawek kołdry. Rude włosy, teraz zmierzwione, nieestetycznie sterczały.
- Pięć galeonów, proszę.
- Wysoko się cenisz, moja droga. Ale, co tak oficjalnie? – Chłopak pocałował dziewczynę za uchem.
- Dobrze wiesz, dlaczego. Nie będę, nie mogę...
- A ja nie mogę uwierzyć w twoją głupotę! To normalna wymiana usług. Skąd ci się wzięło, że będę twoim księciuniem z białym rumakiem i innymi bajerami?
Jane wyglądała tak, jakby miała zamiar go opluć, ale zrezygnowała, opuściła ramiona
- Nie przychodź tu więcej. Nie dam rady. Juliet chętnie cię pocieszy, może nawet za darmo.
- Suka. Nie ty, ona. Ale wiesz...

Susan wręcz zalewała się łzami
- Nie rób powodzi! – upomniał ją Snape. – Nie sądziłem, że z ciebie był taki chojrak, co za teksty.
- Przymknij jadaczkę. Jak młody, to głupi.

Trzask. Kobiety uroczyście pokazują Lucjuszowi dziedzica i pierworodnego. Małymi rączkami chwyta ojcowski palec i usiłuje go zjeść.
- I jak?
- No, cóż. Wygląda, że mój. Szkoda tylko, że taki brzydki. Istny szczurek!
- Jak i ty – sarknęła Narcyza i trzasnęła drzwiami. Nauczka – baby są drażliwe na punkcie urody swych dzieci.
- Dziękuję.

- Cóż dodać, miała rację! Związała się ze szpetnym i zmarnowała materiał genetyczny.
- Snape, ty się już nie odzywaj.

Trzask. Chrypliwy śmiech, gorączkowe spojrzenie. Ciemno, wilgotno, brudno. Ciasno. Ciało złożone w pozycji płodowej, włosy do reszty osiwiałe. Mrok i ciemność na zawsze. To właśnie Azkaban. Demontorzy rozsiewają negatywne emocje.

- Wreszcie jakaś odmiata po ogromnie starannie wyselekcjonowanej sielanki – podsumował Snape. – I co jeszcze nam pokażesz? Zdaje się, że ominęłaś wszystkie śmierciożercze fragmenty. Te najbardziej GRZESZNE, jak sobie używa do woli, morduje, torturuje, kłamie, oszukuje przy wydawaniu reszty i robi różne machlojki.
- No bo to po to, żeby podbudować morale! Nie rozumiesz tego?! – z oczu trysnęły fontanny łez. – I co ja mam teraz zrobić?
- Może damy już spokój z tą przeszłością. Stare dzieje, trzeba żyć teraźniejszością.
- Ejże, no właśnie... TERAŹNIEJSZOŚĆ!
Wpadli.

*

Narcyza spokojnie wysłuchiwała trajkotania kolejnej koleżanki, ale jednocześnie minę miała coraz bardziej skwaszoną. Już ona mu pokaże, tak znikać w środku przyjęcia! W domu urządzi mu piekło, tudzież tygodnie cichych dni.
- A to, że twój syn, no sama wiesz, to...
- NIE.
Grube ryby kisiły się w egzotycznych potrawach i swojskich trunkach. Garść dyrektorów i prezesów, roje lizusów i cwaniaczków. Snobistyczna kapela przygrywała smętnie.

- Co za gnidy społeczne, tfu.
- Dziękuję, Severusie.

Trzask.
- Niedługo przyjdę, muszę gdzieś iść. Zajmijcie się dziadkiem!
- Nie bój żaby, przeżyjemy. Cześć! – Ryża pieguska figlarnie zmrużyła oko i wróciła do bitwy na śnieżki. Molly aportowała się prosto pod bramę cmentarza. Dobrze znaną trasą, podążyła we właściwe miejsce. Kawałek ścieżką, skręcić koło olchy, i jeszcze trochę. Tu właśnie stał grób jej syna. Z całej licznej rodziny straciła tylko jego. Percy’ego. Zawsze był inny od reszty rodzeństwa, zapewne wszyscy skrycie cieszyli się, że padł akurat on, a nie Ginny czy kochany Charlie. Po jej śmierci pewno już nikt nie będzie sprzątał grobu z liści ani siedział przy nim, choć na święta. Z matkami jest inaczej.

- Weasleye! Pewno nawet do piekła za mną polezą, żeby mnie dręczyć.
- Drramatyzm, co?

Trzask! Draco i Pansy zapadają się w miękkiej kanapie, piją kakao, grzeją przy kominku. W CRR okolicznościowe wycie.
- Byłeś tam? Byłeś. I...?
- Dopiero w Nowym Roku, teraz zamieszanie, nawet biurokraci na urlopach, nie da się.
- A gdyby tak przyspieszyć to... wiesz czym – powiedziała cicho i spojrzała mu głęboko w oczy. – Wiem, że nie lubisz, ale pomyśl, to wyższa rzecz. Święta w takim miejscu!
- A co, myślisz, żem nie próbował?!
- Uhm, no, tak. Mam się teraz rozpłakać?
- No wiesz, taka duża i ryk? – Zaśmiał się cicho.

- Nie podejrzewałbym syna o taki sentymentalizm, ale to szczegół. Ale, o co chodzi?
- Będziesz dziadkiem, adoptują sierotkę! Czystokrwistą jak łza, co prawda, ale w tych czasach to nie ma znaczenia, czyż nie?
- Że, co?!?

Trzask potrójny. Sierociniec. Ponure dzieci bez emocji otwierające paczki z miśkami.

- Nie, tego nie! – sprzeciwił się Snape i szepnął jej coś na osobności. Chyba zrozumiała. Drażliwy temat, skojarzenia. Niet. Zamknęła oczy, by się nie rozpraszać, i MYŚLAŁA.
- O co chodzi z tą Misją? – zaczepił wreszcie Lucjusz. – Wiem, że ona nawiedzona, ale to wszystko...
- ... jest zgrabnym kłamstwem. Wmówiłem jej to, bo lepiej, jak baba ma cię za nieszczęśliwego bohatera, niżby fochy stroić miała, i wrzaski. A dziś jej przydział, na przemian z całym stadem jej podobnych. Powiedzmy, że siły wyższe zleciły – uprzedził pytanie.
- Uhm. Ale po co to wszystko? Pogubiłem się.
- Dla każdego piekło jest inne – udzielił odpowiedzi wymijającej. – Powiąż fakty, to zrozumiesz, nie będę strzępił języka.
- Ejże, co tam szepczecie?
- Nic – zgodnym chórkiem.
- Nieważne. Według poradnika „Profesjonalny nawracacz” dwie trzecie pracy za nami. Ostatni jest najmroczniejszy, terapia szokowa i to on ma uratować twoją zgniłą duszyczkę. Bój się, człowieku zły...

*

Zamglony Londyn, zakropiony słonecznymi plamami. Ładnie, i chodniki jakby czystsze, i ludzie uśmiechnięci. Przechodzień wyskubał z kieszeni pięć dolarów i wręczył żebrakowi, a ten niemal obcałował mu rękę. Nad miastem zatrzepotał ptasi klucz.
- Teraz powinny polecieć pociski, czyż nie?
- Nie!!! – Zaperzyła się Susan. – Jesteś okropny, wszystko psujesz! To jest piękny dzień, i...
- Pewnie właśnie mnie chowają – mruknął Lucjusz.
- Skąd wiedziałeś!?
- Zmieńmy temat. Prowadź na ten cmentarz, zawsze chciałem zobaczyć reakcję ludzi już wtedy, PO, rozumiesz – uśmiechnął się chytrze; odpowiedni testament co-komu-ile będzie za chwilę obmyślony.
- Jesteś nienormalny, mój drogi – Snape przyjrzał mu się ze sceptycyzmem.- To zazwyczaj wynosi się z domu, ale nie czuj się pocieszony.

Narcyza stała cała w ciemnych tkaninach, nienaganna i bez zdradliwych emocji na twarzy. Tylko długie palce zaciskały się na szalu mocniej niż potrzeba. Za nią Draco z małżonką i dziewczynką. Ta nudziła się strasznie, ale stała prosto, z wiązanką czarnych róż. Zaklęcie zmiany barwy, nawet dość dobre, puści najdalej trzy godziny po uroczystości. Dalsi krewni, powinowaci, znajomi prywatni z ministerstwa stali trochę dalej, tłumiąc ziewnięcia. Dość znaczna osoba, więc mowa pogrzebowa była niezwykle kwiecista i długa.
- Standard, miss Susan.
- Lepiej zobacz, kto się tam gapi! – Triumfującym palcem wskazującym pokazała wścibskie głowy gapiów. – Nie zgadniesz, kto tam jest...
- Ryże plemię, znowu?

- Wreszcie!
- Należało się, śmierciojadowi. O jedną gnidę mniej.
- Dziadka i tak nie przeżył!
- Nie powinni go grzebać z takimi honorami, lepszy stos czy zbiorowe zakopywanie więźniów z Azkabanu. Gdyby nie ta mętna polityka, tooo...! – groźnie zniżył głos.
- Wszyscy wiedzą, co się działo, ale i wszyscy o własny portfel się trzęsą.
- Żałosne, Annie, ż a ł o s n e.

- Droga pani! Co się mój synek naskakał wokół niego, drzwi otworzyć, herbatki i ciasteczek na srebrnej tacy pod nos podać! Tak jak mu mówiłam, w końcu jesteśmy trochę spokrewnieni, a tu, zobacz, nawet zaproszenia Malfoyowa nie przysłała! I co gorsza, nawet dziurawego knuta nie zapisał.
- Skurczybyk.

Nagłe szarpnięcie. Za sprawą dziwnej, kapryśnej i nieznanej Lucjuszowi magii znaleźli się z powrotem w ministerialnych szaletach.
- Susie, czy mi się wydaje, czy słyszę bicie zegara i nasz czas dobiega końca?
- Severusie!
- Kiepski z ciebie nawiedzacz, Snape.
- Ehm, widzisz te nędzne obrazy? Sprawiedliwość istnieje, powłoka cielesna zgnije, kwiaty zwiędną, a twoja dusza już smaży się w piekle! Kochany, on się śmieje, powiedź mu coś!
- Zachowuj się.
- Pora na Środek Ostateczny! – pyknęło, naprodukowało trochę dymu, i w woskowych rękach panny pojawił się nieoceniony atrybut kuchenny.
- Patelnia...?
- Ektoplazmatyczna. Łomy i rózgi chwilowo zajęte. – Podniosła wysoko narzędzie zbrodni, a ono robiło się coraz większe i potężniejsze.
- Oho! Alice powiedziałaby, że masz przekichane.
Panna bez skrupułów wymierzyła potężny cios.

*

- No i co? Działa? – spojrzała z niepokojem na oszołomionego Lucjusza. Oczy rybie, uśmiech kretyna. Typowy obraz arystokraty.
- Nic ci nie jest, człowieku? – Snape pomachał mu dłonią przed oczyma. Reakcja jest.
- Przepraszam. Wybacz, ale nie mogę płakać przy damach – ukłonił się z galanterią. – Teraz, gdy poraziła mnie wiadomość o miernocie dotychczasowego życia, ogromie zbrodni którym się dopuścił, braku należytej skruchy i karygodnej postawie społecznej na starość – czy moje życie ma sens? Pozwolisz, pójdę go poszukać. Tylko jeszcze zastanowię się, czy oczyścić się jako mnich, asceta czy cywilny dobroczyńca. Idę robić dobrze – tu mrugnął do niego. - Zajmij mi piecyk obok, stary. - Wrócił na przyjęcie, z miną jeszcze bardziej napuszoną i dumną, niż gdy szedł do toalety.
- Pięknie – powiedział Snape i skinął mu głową na pożegnanie. Stary bydlak. Jak to ludzie mówią: możesz sprowadzić wielbłąda do wodopoju, ale nie możesz go zmusić, aby się napił.

koniec

* w wersji mugolskiej „hipopotama”
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:20, 05 Sty 2007    Temat postu:

Noeś... Ilość absurdu w tym tekście mnie umarnęła potfornie i na amen...
<nie żyje>
Kwik, no naprawdę, nie wiem, co powiedzieć. Umarłam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 21:16, 10 Sty 2007    Temat postu:

Dla każdego piekło jest inne, taaak? Biedny Snape Wink

Co by tu powiedzieć, żeby nie skłamać? Pomysł absurdalnie uroczy, przyznaję. Tylko mam wrażenie, że wykonanie nie dogoniło pomysłu. Tekst się rwie, skacze i fika nogami, ciężko o spójność. Właściwie to seria luźno powiązanych scenek i diabolicznie wręcz brakuje mi jakiegoś rdzenia. Absurd też, niestety, trzeba na czymś oprzeć, a mnie - przyznam szczerze - nadmiar dialogowości trochę zmęczył.


Cytat:
Po zakończonej wojnie, dzięki znajomościom i kilku workach galeonów Lucjusz zdołał utrzymać pozycję w społeczeństwie.

Zła odmiana. Powinno być: dzięki znajomościom i KILKU WORKOM.

Cytat:
Gruba Molly śmiała się głośno i tubalnie, Całkiem zsiwiały Artur usiłuje zagadać do gromady wnuków,

Literówka. Całkiem niepotrzebnie z wielkiej litery.

No i Lucjusz za bardzo Severusowy, nie pasi mi, mimo cudownych odzywek. Merlinie, czy to prawda, czy ja naprawdę skrytykowałam mojego ajdola forumowo-literackiego? Źle się z tym czuję, źle. Obiecuję poprawę Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
niepoprawna hobbitofilka



Dołączył: 09 Wrz 2005
Posty: 2126
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świętokrzyska Łysa Góra ;)

PostWysłany: Czw 0:15, 11 Sty 2007    Temat postu:

Hm. Jako rzekła Hekate, tekst trochę porwany. Pomysł dobry i ciekawy. Nawracanie Lucka przez Seva, kolegę po fachu, jak najbardziej trafione Wink
Tylko ta Susan troszeczkę mało wyraźna i troche (wg mnie) psuje kompozycję Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki / Lodówka trolla Świreusa Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin