Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Marzenia [M]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Alheli
wilk rumowy



Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 202
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Rajska Dolina

PostWysłany: Wto 11:24, 10 Lis 2009    Temat postu: Marzenia [M]

Opowiadanie stare jak ten świat i chyba nie przystaje do rzeczywistości... Trudno. Muszę coś wklejać, bo szaleję. Czemu mam wrażenie, że to Pollyanny bis? No, nieważne.
Można bić Rolling Eyes

A.



Marzenia

1946 rok


- Zosiu, opowiedz mi bajkę – powiedziała mała, piegowata dziewczynka do swojej siostry. Dziesięcioletnia Michasia co wieczór domagała się tego, by starsza siostra coś jej opowiadała, bo dziewczynki nie miały już książek z bajkami. Straciły wszystko w czasie wojny.
Były zupełnie małe, gdy rozpętało się to piekło. Zosia pamiętała dokładniej te bezsenne noce, kiedy musieli się ukrywać w bunkrach ze względu na nocne naloty. Te dni, kiedy włóczyły się po ulicach, omijając niemieckie patrole. Były bardzo głodne, a rzadko udawało im się zdobyć coś do jedzenia. Biegały boso, w przykrótkich sukienkach po cichych i pustych ulicach. Ludzie bali się wychodzić z domów. Bali się o swoje życie i o życie swoich najbliższych.
Dziewczynki miały brata, który urodził się w zimową noc tego pierwszego roku strasznej wojny. Były za małe, aby zrozumieć, jak wiele zła może wyrządzić to, że jeden człowiek chce panować nad światem.
Zosia westchnęła i podeszła do okna. Na podwórzu w zeszłym roku było pełno gruzu, który sprzątali chłopcy z sąsiedztwa. Niebo za oknem było ciemnie i bezgwiezdne, widać było jedynie okrągły księżyc. Zosia przez sześć lat bała się nocy, bo przeczuwała, że może nie dożyć rana. To zaczęło się wolno zmieniać.
Z podwórka doleciało miauknięcie głodnego kota. Michasia pewnie też myśli o jedzeniu. Zosia wyszła z pokoju.
W małej i wąskiej kuchni siedziała jej mama i Józio – braciszek Zosi i Michasi. Mały usadowił się na kolanach mamy, która śpiewała mu kołysankę. Zawsze to robiła, mimo, że synek miał już siedem lat. Zosia stanęła w drzwiach i uśmiechnęła się. Kochana mama, ma taki piękny głos. Gdyby nie ta przeklęta wojna mogłaby zostać słynną śpiewaczką. Dziewczynka słyszała, że jej mama miała ku temu predyspozycje. Spojrzała na jej zmęczoną twarz; praca w fabryce musiała być ciężka. Ale oblicze matki rozjaśniał uśmiech. Na pewno myślała o czymś przyjemnym, gdy śpiewała dla swojego synka. Zosia widziała, że mama jest bardzo zmęczona tą nowa pracą. Choć to dobrze, że udało jej się ją zdobyć. W tych niepewnych czasach nie było nic trwałego i mała wiedziała, że świat nigdy nie będzie taki jak przed wojną. Zbyt wiele rzeczy zmieniło się w ludziach, by mogli być tacy jak dawniej.
Zosia weszła do kuchni i przygotowała kolację dla siebie i Michalinki. Było jej żal siostry, która latem leżała w łóżku ze złamaną nogą i nie mogła biegać po podwórzach. Józio był za mały, poza tym we wrześniu miał pójść do szkoły, a mama nie chciała, by coś mu się stało. Po ulicach miasteczka cały czas grasowały bandy uliczników, obdartych dzieci, które w czasie wojny straciły rodziców i nie umiały odróżnić dobra od zła. Nikt im tego nie pokazał. W kamienicy na przeciwko pani Stefańska, u której tak często Zosia kupowała świeże pieczywo, otworzyła noclegownię dla bezdomnych sierot. Budynek jako jeden z nielicznych nie został zniszczony w czasie wojny. Tylko na poczerniałym murze było widać ślady kul. I to wszystko.
Na początku do noclegowni przychodziło niewiele dzieci. Wolały spać w bramach i w opuszczonych budynkach, kradły z okolicznych sklepików, a w ich oczach czaił się spryt i tęsknota za innym życiem. A może Zosi tylko tak się wydawało.
Przypomniała sobie dzień, w którym poznała rodzeństwo Króli. Dzieci, pomimo swojego nazwiska były głodne, obdarte, chodziły boso i wiecznie miały katar. Starszy z rodzeństwa – Franek był o rok młodszy od niej. Był to wysoki jak na swój wiek i jednocześnie bardzo chudy chłopiec o rudej, kędzierzawej czuprynie i odstających uszach. Młodsza od niego Bronka miała szansę wyrosnąć na urodziwą pannę. Na razie była tylko pięcioletnim dziewczątkiem o kręconych rudych włosach i wielkich, pełnych tęsknoty oczach.
Matki te dzieci praktycznie nie znały – Franek w czasie wojny zgubił jej zdjęcie, Bronia nie mogła jej pamiętać, bo była zupełnie mała, gdy Niemcy pojmali matkę w łapance. Dzieci większą część wojny spędziły u ciotki w Warszawie, starając się robić jak najmniej hałasu i nie przeszkadzać ciotce.
Ojca również nie widywały i dopiero po latach dowiedziały się, że został zamordowany przez Niemców w ulicznej strzelaninie.
A potem zmarła ciotka i rodzeństwo zostało samo na świecie.
Franek szybko nauczył się, że żeby przetrwać w tym świecie trzeba być bezwzględnym, ale Bronka była jeszcze malutka i niewiele rozumiała. Jakaś sąsiadka ciotki bardziej z obowiązku, niż z dobrego serca postanowiła zająć się tymi opuszczonymi dziećmi. Wsadziła je do pociągu i zawiozła do tego małego podwarszawskiego miasteczka, w którym mieszkała Zosia.
Zofia Malinowska od początku nie mogła patrzeć na Franciszka Króla. Jego siostra była słodka, ale Franek zachowywał się jak typowy łobuz – straszył bezpańskie psy i koty, strzelał z procy prosto w okna, w które dopiero wstawiono szyby i kradł jedzenie. Dziewczyna nie miała siły mu tłumaczyć, że źle postępuje. Jedno było pewne – Franciszek Król zawsze musiał mieć ostatnie słowo.
Później dzieci jakoś się zaprzyjaźniły, bo w końcu przyszło im żyć w tej samej rzeczywistości i spędzały ze sobą mnóstwo czasu. Tego roku lato było wyjątkowo upalne, więc chodziły boso po ulicach i nad staw za miasteczkiem. Zresztą, mało kto miał buty. Zosia miała tylko jedną parę, ale były to buty na zimę.
Dziewczynka położyła dłoń na ramieniu mamy. Nic nie powiedziała, ale słowa nie były potrzebne. Obie wiedziały, że czeka je wiele trudnych chwil. Wojna skończyła się w zeszłym roku, ale na tym świecie już nie było nic pewnego.
Zosia wyszła z kuchni z tacą, na której był chleb z margaryną i ogórkiem i napar z mięty dla Michasi.
W ich wspólnym pokoju paliła się jedna, naftowa lampka, rzucająca cień na twarz Michasi. Na łóżku obok siostry siedział Józio. Dzieci wyraźnie czymś zajęte, pewnie o czymś rozmawiały. Jak tylko Zosia weszła do pokoju, umilkły, ale ona i tak widziała wypieki na ich twarzach.
- Przyniosłam ci kolację – powiedziała do siostry, stawiając tacę na stoliku obok łóżka. Michalina podniosła się ma poduszkach. Skaranie boskie, że musi mieć złamaną nogę akurat w tak upalne lato! Otworzenie okna nie pomagało, do małego pokoju wchodziło gorące powietrze, które osiadało na ścianach i nielicznych meblach i nie chciało ich opuścić. Michasia sięgnęła po kubek z naparem z mięty i trochę wypiła.
- Mam cię karmić? – spytała starsza siostra, siadając obok Józia.
- Daj spokój, nie jestem niedołężna - sarknęła Michalina i odgarnęła długie blond włosy z czoła. - Zjem to sama. Miałaś mi opowiedzieć bajkę, zapomniałaś?
- Chyba ci już wszystkie powiedziałam – zauważyła Zosia i podała siostrze kanapkę. – Nie pamiętam już żadnych innych, naprawdę. Poza tym chyba już jesteś za duża na bajki.
- Jestem za duża dlatego, że mam już dziesięć lat? Dlatego, że we wrześniu pójdę do szkoły? Co z tego? Nie chcę być dorosła! Chcę być jeszcze dzieckiem, chcę się cieszyć, chcę mieć własne marzenia.
Zdenerwowana Michasia nie należała do przyjemnych towarzyszek. Zosia szybko ją udobruchała; stało się to, zanim usłyszeli skrzypnięcie drzwi wejściowych.
Tata wrócił do domu.
Postanowiła mu nie przeszkadzać, niech pogada z mamą. Ostatnio mają dla siebie tak mało czasu.
Dzieci w małym pokoiku przez parę minut siedziały cicho. Za oknem cykały świerszcze, a z podwórka doleciał do nich zapach macierzanki.
- To opowiesz bajkę, czy nie? – spytał Józio, trąc oczy piąstką.
- Opowiem – odparła Zosia i usiadła na podłodze po turecku.
Michasia skończyła jeść i położyła się na poduszki. Noga cały czas bolała, ale pan doktor powiedział, że już za tydzień zdejmie jej gips; Józio siedział na brzeżku łóżka. Dzieci milczały i czekały na to, co opowie im starsza siostra.
Zosia nie uważała, żeby miała jakiś talent do opowiadania, ale nie chciała zawieść maluchów.
- Dawno, dawno temu – zaczęła swoją baśń – żyła sobie mała dziewczynka. Powiedzmy, że miała na imię Marysia, ale wszyscy mówili na nią Promyczek. Promyczek mieszkała w wiejskim domku razem ze swoją matką, po której odziedziczyła wspaniałą urodę i z ojcem, po którym miała poczucie humoru i upór. Byli biedni, codziennie jedli zupę z kartofli na obiad, a jak ich nie mieli, to z brukwi. Na ich stole bardzo rzadko pojawiało się białe pieczywo, a o mięsie mogli jedynie pomarzyć. Nie mieli żadnych zwierząt, prócz paru kur, ale ojciec nie pozwalał ich zabić. Uważał, że to przynosi nieszczęście. Byli biedni, ale bardzo szczęśliwi. Kochali się, a to było najważniejsze. Mijały lata, Promyczek wrosła na urodziwą pannę, o względy, której zaczął się starać Księże z pobliskiego miasta. Promyczek miała długie, złociste włosy i najpiękniejsze błękitne oczy, jakie można sobie wyobrazić. Była bardzo dobra dla wszystkich dookoła, ale nie znosiła pychy i wyniosłości. A o Księciu słyszała, że jest dumny i wyniosły. Nie wiedziała, czy to prawda i postanowiła sama się o tym przekonać. Kiedy przybył do miasta, przebrała się w swoją najlepszą błękitną suknię, która podkreślała kolor jej oczu i poszła na rynek. Książę wiele rzeczy słyszał o Promyczku, powiedziały mu je elfy, które miały skrzydełka ważek i latały po całej okolicy, przypatrując się życiu mieszkańców miasteczek i wsi w okolicy pałacu. Wiedział, że dziewczyna jest biedna, ale bardzo dobra i uczciwa. Taką właśnie chciał mieć żonę. Może nie biedną, ale dobrą i uczciwą. Książę, o czym jeszcze nie wiecie miał już jedną narzeczoną – kapryśną i ciemnowłosą księżniczkę z sąsiedniego królestwa. Nie kochał jej i ona nie kochała jego. I nie chcieli być razem.
Marysia naturalnie nic o tej księżniczce nie wiedziała. Skoro tylko pojawiła się na rynku, zaraz jej wzrok padł na dostojnego konia, obok którego stał Książę. Bez wątpienia był przystojny, ale dla niej wygląd zewnętrzny się nie liczył. Ważne było to, co człowiek ma w sercu.
Można powiedzieć, że oboje zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia i Promyczek nic nie mogła na to poradzić. Na próżno poszła do miejscowej czarownicy, by dała jej eliksir na zapomnienie, na próżno broniła się przed tym uczuciem. W końcu musiała się z tym pogodzić – kochała Księcia tak, jak nie kochała przedtem żadnego mężczyzny. A miała zaledwie szesnaście lat.
Wkrótce rozpętała się wielka wojna, którą zaczęła zazdrosna księżniczka. Nie kochała Księcia, ale marzyła o jego złocie i pieniądzach. Rozkazała swoim goblinom, by porwały i uwięziły jej rodziców w ciemnych lochach zamku. A Promyczkowi i Księciu rzucała kłody pod nogi, bo nie mogła znieść tego, że tak bardzo się kochają.
Ta wojna wiele w ludziach zmieniła i już nigdy nie byli tacy jak dawniej. Coś się z nimi stało, nie umieli się cieszyć ze zwykłych spraw, byli nieufni i podejrzliwi. Jedynie Promyczek, która te lata spędziła u starej czarownicy, zachowała pogodę ducha. Dziewczynie udało się jakoś przetrwać wojnę, choć bardzo się bała wojsk nieprzyjaciela. Nie wiedziała też, co się dzieje z księciem i z jej rodzicami.
Pewnego zimowego dnia do drzwi chatki zapukał wędrowiec. Był bardzo biedny i zmęczony, jego twarz ukrywał kaptur, ale dziewczyna coś poczuła, jak go zobaczyła. Przeszłość zaczęła do niej wolno powracać, a ona też chciała powrotu do przeszłości.
Mężczyzna położył jej dłoń na ramieniu i uśmiechnął się do niej.
Promyczek zadrżała i odwzajemniła ten uśmiech. Zrozumiała, że jej ukochany powrócił, że czekał na nią przez te wszystkie lata.
Sprowadzili do wioski jej rodziców, którzy tylko dzięki szczęściu przeżyli wojnę.
Wkrótce potem zamieszkali w nowo wybudowanym domku i żyli długo i szczęśliwie. A zła księżniczka utopiła się w rzece.
Zosia skończyła i spojrzała na rodzeństwo. Józio spał, opierając brodę na kolanach, a Michalinka miała szeroko otwarte oczy, którymi wpatrywała się w siostrę.
- Bardzo ładne – powiedziała cicho, by nie obudzić braciszka. – Takie dziwne, różni się od tych bajek, które opowiadałaś mi wcześniej. Bardzo smutne, ale jednocześnie niesie jakąś nadzieję. Może kiedyś będzie lepiej, jak myślisz?
Zosia nic nie powiedziała, objęła siostrę i w tej ciszy trwały tak przez parę minut. Potem przebrała się w nocną koszulę i zaniosła Józia do swojego łóżka. Tej nocy będzie spać z braciszkiem.
Józio strasznie kopał przez sen i Zosia przez pół nocy nie mogła spać.
Obudziła się wcześnie rano, tuż po wschodzie słońca. Rodziców już nie było w domu; poszła do kuchni i nucąc przedwojenną piosenkę, zaczęła przygotowywać sobie śniadanie.
Pokroiła chleb, sparzyła herbatę i otworzyła okno, by wpuścić do kuchni trochę świeżego powietrza.
Rodzina Malinowskich mieszkała w starej kamienicy, na wysokim parterze. Budynek został do połowy zburzony w czasie wojny, ale teraz murarze z miasteczka zaczęli odbudowywać drugie piętro i kłaść dach.
- Bronka, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie wychodziła sama na ulicę? – krzyczał Franciszek do swojej siostry. Jego głos był doskonale słyszalny w ciszy poranka. Zosia wychyliła się przez okno.
- Franek, Bronka! – Pomachała im ręką. – Chodźcie do nas, zjecie śniadanie.
- Dzięki, nie korzystamy z usług dobroczynności. Jedna pani Stefańska nam wystarczy.
Już miał odchodzić, kiedy siostra szarpnęła go za rękaw.
- Jestem głodna – pisnęła cicho. - Chodźmy do nich, proszę!
Spojrzała na brata takim wzrokiem, że nie miał serca jej odmówić.
Weszli przez drewniane drzwi pomalowane złuszczoną, niebieską farbą. W sionce było chłodno; dostrzegali stamtąd małą kuchnię, w której urzędowała Zosia. Miała na sobie jasną sukienkę – z darów UNRRA – i płócienny fartuszek z łatą w kształcie motyla.
Posadziła swoich przyjaciół na prostych taboretach przy stole, dała im chleba i herbaty, a sama poszła do swojego pokoju z tacą ze śniadaniem dla Michasi i Józia. Dzieci już nie spały.
- Mówię ci przecież, że wilk najpierw zjadł Kapturka, a potem babcię! – powiedziała zniecierpliwiona Michasia.
- Bzdury gadasz – obruszył się Józio. – Wszyscy wiedzą, że najpierw zjadł babcię, a potem Kapturka. A potem przyszedł ten leśniczy ze strzelbą, rozpruł mu brzuch, uwolnił babcię i dziewczynkę, i wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
- A z wilka zrobili sobie dywanik – podsumowała Zosia, wchodząc do pokoju. – Przyniosłam wam śniadanie, jedzcie. Mamy gości w kuchni.
- Ktoś do nas przyszedł? – zdziwiła się Michasia i wzięła kromkę chleba do ręki. - Takim bladym świtem?
- Królewskie rodzeństwo – podpowiedziała Zosia i mrugnęła do braciszka. Józio odpowiedział uśmiechem.
- Oni? To zaproś ich tutaj! Przecież nie będą siedzieć sami w tej kuchni!
Zosia spełniła prośbę siostry i posadziła przyjaciół na stołkach, które przyniosła w kuchni.
- Sami widzicie, jak to jest – jęknęła Michasia. – Takie upalne lato, a ja muszę tu leżeć z tą złamaną nogą. Ani wyjść, ani pobiegać, nic nie mogę robić. Doktor powiedział, że za tydzień zdejmie mi ten gips. Na szczęście, bo już nie chcę być inwalidką.
- Michaśka, ty nie zapominaj, że będziesz chodzić przez parę tygodni o kulach – przypomniała Zosia.
- Co?! – krzyknęła zdziwiona dziewczynka. – Nie ma mowy! Jak ja do szkoły pójdę? Franek, otwórz to okno, udusić się tu można. Ech – machnęła ręką. - Nie mówmy o mojej nodze. Poopowiadajmy sobie coś.
- Może bajki? – zaproponowała Bronka. – Nikt mi nie opowiadał bajek. Nigdy, ciotka nie miała czasu. A ja bym chciała coś usłyszeć.
- Dobry pomysł – zgodził się Józio. - Nasza siostra opowiada takie wspaniałe historie. Zosiu, powiedz nam, kto jest większy – Calineczka, czy Tomcio Paluch?
- Nie mam pojęcia – przyznała Zosia i przerzuciła swój ciemny warkocz na plecy. – Chyba Tomcio, bo jest chłopcem. Musi być większy. Tak mi się wydaję. Michaśka, ty już nie masz innych zmartwień?
- Już nie – powiedziała Michalina. - A teraz opowiedz nam tę historię, którą opowiadałaś wczoraj.
- Przecież ją znacie.
- My tak, ale Franek i Bronka nie – zauważyła Michasia. - A oni pewnie też by chcieli posłuchać.
Franek, co prawda nie miał zamiaru słuchać historyjki dla dzieci i chciał wyjść, pobiegać po podwórkach, wśród gruzów, bram i zburzonych kamienic; ale nie mógł zostawić siostry samej. Usiadł na podłodze, opierając się plecami o łóżko Michaliny i siedział tak, wsłuchany w historię Księcia i Promyczka.
- Ej, niezłe to jest – podsumował, kiedy Zosia skończyła mówić. - Takie nierzeczywiste, ale ładne. Może będziemy opowiadać sobie takie wymyślone historie, co? Do końca wakacji, bo potem będzie szkoła i nie będzie na to czasu.
- To jest dobry pomysł – przyznała Zosia. – Poćwiczymy naszą wyobraźnię. I trochę się oderwiemy od tej rzeczywistości. Boże! Jak była wojna, to myślałam, że już gorzej być nie może. Dobrze pamiętam tę niepewność o tatę, te nocne naloty, dni, kiedy nie miałyśmy nic w ustach. Później żołnierze ruscy zaczęli przynosić nam chleb i cukier, ale mama mówiła, by od nich nie brać. Krzyczała na Michasię, kiedy wzięła od jakiegoś Niemca czekoladkę. A teraz? Wcale nie jest lepiej. Na szczęście ta straszna wojna nas oszczędziła. Pomyślcie sobie, ilu dobrych ludzi zabrała ze sobą? Jestem przeciwna wszelkiej wojnie.
- Ja też – powiedział Franek z mocą. - Niech już nie będzie nigdy więcej wojny. - Spojrzał na obrazek z Najświętszą Panienką. - Nigdy więcej wojny. Matko, pozwól nam żyć w wolnym i szczęśliwym kraju.
Chłopiec złożył ręce jak do modlitwy i przez parę chwil wpatrywał się w obraz.
Potem oderwał od niego wzrok. Nie chciał myśleć o wojnie. Wszystkie dzieci, które znajdowały się w tym pokoju pragnęły o niej zapomnieć. Michasia poprosiła Franka, by teraz on opowiedział jakąś historię. Dzieci wkrótce doszły do wniosku, że będą opowiadać sobie bajki codziennie i będą mówić o swoich marzeniach. Robiły tak do końca wakacji i później po szkole, kiedy już odrobiły lekcje.
Od tamtego dnia rodzeństwo Króli było częstym gościem u państwa Malinowskich; rodzice Zosi, Michaliny i Józefa omawiali sytuację polityczną w kraju z panią Stefańską, a dzieci opowiadały sobie bajki. Zmieniały zakończenia w starych historiach i wymyślały nowe, pełne czarów, dobrych wróżek i podstępnych wiedźm. Ucieczka w świat marzeń była wszystkim, co miały. Nikt nie mógł im tego odebrać.

Koniec
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin