Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Sawyer
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
blaidd
moderator byroniczny



Dołączył: 27 Lut 2006
Posty: 2429
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ra-setau

PostWysłany: Sob 23:20, 08 Lip 2006    Temat postu:

No wiem, że to właściwie to samo, "lniane", czy "słomiane" - i tu i tu chodzi o roślinę, bardziej lub mniej martwą, ale roślinę. Ale chyba używa się epitetu "słomiane" Very Happy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Remusek17
wilkołaczek - lord knajpiany



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 2959
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Nie 17:38, 27 Sie 2006    Temat postu:

a teraz specjalnie dla lady Hekate
całosc zbetowana i za jakis kwadrans bedzie takze 4 czesc

Sawyer

Słońce powoli zachodziło nie dając jednak ukojenia. Czekał na nie już kolejny dzień. Ileż można siedzieć czując się bardziej lalką niż człowiekiem? Ona go myła,ubierała i karmiła. Ścieliła łóżko, ubierała i goliła. A on jak baranek na rzeź prowadzony nie odezwał się ani słowem. Od czasu bójki i wyroku nie odezwał się ani słowem.
Słońce powoli zachodziło. Sawyer wiedział, że ona zaraz przyjdzie, otuli jego nagie ramiona kocem i przytuli w niemym geście, który będzie krzyczał w tym milczeniu swą boleścią. Ona też cierpiała. Szukała kontaktu, lecz on nie chciał. Nie chciał żyć. Wydawało mu się to tak bezsensowne i całkowicie niepotrzebne.
Słońce powoli nikło za blokami rażąc Sawyera po oczach. Zaczął je mrużyć nieumiejętnie. Przynajmniej ostatnie ciepło przeszywało jego skostniałe ciało nakazując dalej bić sercu.

Drzwi od balkonu się otworzyły i ukazała się w nich kobieta bolesna. Podeszła, zarzuciła koc opatulając z namaszczeniem oba kikuty i ucałowała chłopaka serdecznie. ,,Kocham cię Sawyer'' zamiast hollywoodzkiej słodyczy usłyszał ból. Przytuliła podbródek do jego włosów. Narkotyzowała się ich zapachem nie wiedząc po co. ,, Proszę nie bój się'' przyklękła przed nim na balkonie młodziutkie acz spracowane dłonie układając mu na kolanach. Sawyer nigdy do końca nie wiedział dlaczego niby miałby się nie bać. I czego się tak na prawdę boi. Nie umiał tego nazwać. Nie chciał nawet się podpisywać swym nazwiskiem bo brzydził się nim. Nie chciał mówić. Milczenie wyraża więcej.
Słońce zaszło za horyzontem, a ona nadal trwała. Oczy miała zamknięte a głowę położyła na jego kolanach. ,, Nie jest ci zimno kochanie?'' rzuciła ciepło tuląc go do siebie i zmuszając do powstania. Nie trzymał się na swych nogach. Nie chciał się trzymać. Odrzucał cały trud jaki by musiał włożyć w chodzenie. Lekarz powiedział, że będzie chodził, będzie biegał. Może.... Być może jest jeszcze za wcześnie.

Zbyt mocno przyciśnięty opatrunek zaczął przeciekać. Ona automatycznie cofnęła dłoń od kikuta i usadowiwszy chłopaka w ramionach do pokoju go wniosła. Na środku stało wielkie łóżko. Ich. Kiedyś. Dziś wszystko było w czasie przeszłym.
Sawyer nawet się nie skrzywił, gdy ułożyła go na tym łóżku i polała ranę spirytusem 97%. Dopiero gdy dłonie zaczęły zrywać bandaż zębami zaczął ściskać strzęp poduszki na której leżał. zaskamlał. Ona przestała. Po chwili z największą delikatnością przytknęła mu do ust szklankę. Dalej skamlał. To był jedyny głos jaki wydawał. Jedyny znak, jedyny kontakt i jedyna nadzieja.
Już dawno nie wierzył w środki przeciwbólowe. Żadne napisy ,, MAX'' nie dawały pewności.. Oczy zaczęły zachodzić łzami. Był wieczór, zaczynała się gorączka.Dziewczyna z lekka przestraszona,że zaczyna się ona tak wysoka od razu sprawdziła raz jeszcze czy niczego nie pominęła. Gangrena? Ale gdzie? Jak Sawyer rąk już nie miał?
Po kwadransie musiała go wsadzić pod lodowaty prysznic. Głowy sam nie utrzymywał, więc przesunęła ją na swoje piersi. Łamała ampułkę penicyliny na pół. Sawyer nadal nie chciał pić. Nie miała serca na siłę roztwierać u szczęk. Znów zaczął skamleć, a ona nic nie mogła zrobić. Otworzył na chwilę oczy by popatrzyć się nieprzytomnie po kafelkach. Fioletowe delfinki. Pływają. Uśmiechnięte. Szczęśliwe, Utopia. Rajska wyspa. I kokos.
Trzeźwiła ją woń rozkładającej się krwi zmieszanej z ropą i potem. Znała ten zapach na pamięć. Bez niego czuła , że jest coś źle. Jakby jego jej normalnie ukradli. Sawyer był nieprzytomny. Rozchyliła mu wpółotwarte usta i wlała delikatnie zawartość szklanki. Połknął gładko. Nawet nie drgnęła mu powieka. . Zegary wskazywały 9.00 wieczorem.
Przeraziła się wkrótce gdy zaczął pluć i to mimowolnie. Gorączka nie malała. Ileż można czekać. Przecież zawsze lekarstwo działało. Wyciągnęła komórkę. ,,Jack, proszę, błagam..... szybko...'' nie potrafiła mu nawet odpowiedzieć na pytanie co się dzieje. Nie wiedziała dlaczego się nie uodporniła bezwolnie przez te noce nieprzespane, przez te dnie stracone. Serce Sawyera zwalniało. Jack obiecał przyjechać. W ręce ściskała krzyżyk. Woda ciekła rozlewając się po całej łazience. Chlapiąc po fioletowych delfinkach, seledynowych szafkach i pastelowej pralce. Przechyliła głowę chłopaka by lżej mógł oddychać. Nie czuła niczego.

Jack nawet nie pukał. Miał drugie klucze.Był zawsze. Bo musiał. Nie do końca chciał, lecz przysięgał. Hipokrates zaciskał mu sznur na szyi. Przyjeżdżał. Jej odmówić nie potrafił. Bał się zostawić samego Sawyera. Nie zastanawiał się nawet. Otworzył drzwi łazienki wylewając jej zawartość na świeżo wypucowane panele. Kwiatuszki, chińskie, brązowe, z dębu.
- Co się dzieje?
- On - płacz
- Pokaż- gruba męska dłoń próbowała wyczuć puls na skroni chłopaka - Żyje
Wrócił się automatycznie po swoją torbę - białą, kanciastą, na zatrzask, nie rozstawał się z nią nigdy. Wyjął jakąś ampułkę i przygotował zastrzyk.
- On musi żyć
- Będzie żył - Jack zmuszał się by mu nie drżała ręka. Zawsze bał się kuć tętnicy szyjnej. Jeden centymetr za mocno i wszystko stracone. Dziewczyna mu nie pomagała kwiląc w najlepsze i trzęsąc głową chłopaka w napadach spazmatycznego płaczu.
- Będzie OK
- Ja go kocham! Ty to Rozumiesz?!
- Nie płacz. Zostanę z wami
Usiedli. Jack gładził ją po włosach i rozdzielał je delikatnie palcami. Były posklejane potem i śliną, krwią i ropą, maściami i dzisiejszym barszczem, który się nie dogotował bo Sawyer zaczął skamleć. Wyleciała, wyłączyła. Bała się włączyć raz jeszcze. Patrzył w jej oczy. Przenikał jej źrenice. I nie wiedział czy to już grzech, czy to już jest wykroczenie?
Sawyerowi wrócił równy oddech. Temperatura powoli spadała. Opatuliła go białym ręcznikiem frotte i ułożyła w wielkim łożu. Jack wyszedł cicho jak przyszedł drzwi za sobą zamykając. Sawyer otworzył usta próbując nabrać powietrze, lecz ono gdzieś utknęło bo oddech był płytki choć równy.

Uklękła. Nie miała sił płakać. Nie chciała iść spać. Było po 2.00. Nie potrafiła tak na niego patrzeć. Bała się przykryć go kocem. Mógł się okazać zbyt ciężki tak jak jej powieki, które się już zamykały.
Zasnęła o 3.00 nad ranem.
Słońce świeciło już w najlepsze. Kolejny, cudny, letni dzień. Przebijała łuna światła przez nieumiejętnie zasłonięte rolety. a ona odrzucała je znowu. Wpółprzytomna zerwała się. Żył. Oddychał. Kwilił. Gorączka ustąpiła a teraz Sawyer rozglądał się niepewnie po pokoju, który przecież znał tak dobrze. Ona wstała i zwinęła w kłębek koc. W końcu spała na nim. Dobrze spała, głęboko i prawie się wyspała.
Sawyer skamlał dalej, a ona nie czuła o co. Niby znała już tak długo to skamlenie i jak matka powinna odkryć o co prosi jej niemowlę. Chłopak zaczął się rzucać na łóżku. Patrzyła zaspanymi oczami mocno nieprzytomnie ,,Chcesz jeść kochanie? Kiwnij choć głową. Proszę'' Lecz jego nie obchodziło jej proszenie od początku. Od kiedy się poznali. Już wtedy on rządził, ona mu dawał. Nie rozumiał dlaczego po dziś dzień go tak mocno kochała. Bo ona go kochała na złość jemu. On zawsze chciał by go ludzie nienawidzili.
Wróciła po kwadransie z dymiącą misą. Znał tę woń. nie znosił jej choć dawała mu wszystko czego potrzebował. zatrzasnął zęby i postanowił nie przepuszczać łyżki choćby przez wargi. Ona nie będzie miała serca go zmuszać. znał ją.
Po kilkudziesięciu nieudanych próbach zaczęła sama jeść. Patrzył z dziką satysfakcją jak dziewczyna się krzywi przy kolejnym łyku bulionu. Wiedział jak ona go nienawidzi. Tyle lat. Nie mógł nie zauważyć.Słońce już całkowicie zaczęło szarżować po nieboskłonie. Ludzie siedzieli w pracy, w szkole, a ona się wpatrywała w jego przekrwione źrenice szukając czegokolwiek. Znała go. Przyniosła puddingu truskawkowego. Zjadł od razu.
Potrafiła siedzieć i wpatrywać się godzinami w nicość. Dnie były długie i takie same. Dopiero wieczór i noc dostarczały grozy będąc najpewniejszym wyznacznikiem upływającego czasu. Sawyer ich nie znosił. Nie znosił gdy ktoś mu coś odbiera. Nocy nigdy nie pamiętał. Wizyt Jacka też. A tak zawsze chciał być twardzielem, który będzie zabierał, lecz mu nikt nie zabierze nic.

Otworzyła okno. Wiedział, zaraz ona weźmie go na ręce i usadzi na stołku na balkonie. Będzie tam siedział i jedyną rozrywką pozostanie płótno i kilka farbek. Ostatnio próbował malować nogami. Ona nawet sprzedała jeden z jego obrazów za 10 tetrowych pieluch, smoczek i niebieskie śpioszki. By nie mieli za co kupić. Popatrzył z niepokojem na dziewczynę. Przed bójką chcieli mieć dziecko. Mieli je teraz mieć. Na jej brzuchu opinała się sukienka. Była w 8 miesiącu i nie widziała przyszłości dla tego dzieciaka. Dwoje niemowląt jakby nie patrzyć napawało ją grozą. I tak nie miała życia. Nie pragnęła już tego niemowlęcia.

Sawyer wpatrywał się w dziewczynę ze zdziwieniem.

Miała tyle powodów by poronić, by urodzić zbyt wcześnie, a ona trwała. Nosiła go i nosiła jego dziecko. Była silna, heroicznie silna jak na kobietę.
Zanurzył pędzel w puszce farby. Malował to co zwykle. Kawałek świata widoczny z balkonu. Nadszedł czas na fragmencik łąki broniącej się dzielnie przed dewastacją. Zmieszał żółć z zielenią na palecie. Przydałoby się łóżeczko. Obraz musiał wyjść bardzo dobry.
Życie było przymusem i szansą. Dusił się w nim jak z założonym na głowę plastikowym workiem. Czuł, że musi żyć. Dla niej i dla dziecka. Choć nie chciał. Przeciągnął pędzlem po lnianym płótnie. Wstań słońce i bądź nam nadzieją.
- Dlaczego mi to mówisz?
- Ponieważ uważam cię za namiastkę przyjaciela
Było to ostatnie zdanie, które wypowiedział zanim wyszedł do baru. A gdy wrócił życie ich już biegło innym torem. Nie chciała go puszczać. Wtedy już wiedziała o tym dziecku, przeczuwała coś. Mimowolnie, a jednak mocno i boleśnie.
Wieczór był piękny i taki romantyczny. Sawyer zawsze w takie wieczory brał gitarę i grywał miłosne ballady all'a ,,Goodbye my lover''. tak zawsze śpiewał przy tym i zawsze po angielsku. Z dziwnym jednakże akcentem jakby nigdy nie mógł dłużej pobyć w jednym miejscu. Ciągle wciąż gonił i nigdy nie czuł się jak u siebie. Był rozbitkiem na drodze życia i kolejny klif go już nie ruszał. Był zwykłym biegiem rzeczy.

Dziś siedzieli w ten piękny wieczór przed blokiem. Było cicho i spokojnie. Sawyer oddychał równo, więc nie zamartwiała się nadto. Chciała go sobie usadzić na kolanach, lecz nie była w stanie. Bloki powoli nikły w strumieniach światła. Ludzie jakby uciekli przed tym pięknem. Czyżby się czegoś obawiali?
Odwrócił głowę od słońca i próbował usilnie uchwycić rękaw T-shirtu. Ten uczepił się niedbale do ławki. Ona dbała by Sawyerowe T-shirty nie miały za długich rękawków. Ich widok opadających bezwiednie pod naciskiem prawa grawitacji zasmucał ją mocno. Zawsze tak mocno chciała móc je utrzymywać w pionie jedną ciepła myślą czy spojrzeniem.

Nie mówiła nic. Nie chciała następnego rozczarowania daremnością swych prób. ,, Za namiastkę przyjaciela'' biło jej się po głowie. Nie rozumiała tych słów, ich wymowy. Czy tylko na takie wyznanie miłości było stać człowieka, który zanim ją spotkał przez nikogo nie był kochany?
Sawyer odczepił rękaw rwąc przy tym kawałek materiału. ,, Bandaż, pokaż bandaż'' nie interesował ja kawałek bawełnianej płachty, który powiewał na lekkim wietrze uczepiony do gwoździa z ławki.
Skrzywił się. Zamknął oczy i wyszczerzył zęby. A ona zbliżała powoli swą dłoń do bandaża. Była coraz bliżej. Wiatr targał rękawem. Spokojna, cicha. Słońce świeciło jej w twarz.

Ugryzł. Ugryzł. Oczy miał przekrwione i cały drżał. Krew pulsowała spiesznie.
Siadła na betonie. ,,Ależ kochanie.....'' patrzyła na Sawyera z niedowierzaniem. A ten położył głowę na ramieniu i się wpatrywał w nią baczni przekrwionymi oczami.,, Nie chcę.'' poraziło ją. Siedziała i słuchała a on z trudem artykułował każdą zgłoskę. ,, Nie chcę''
,, Kochanie ty jesteś chory, muszę cię zanieść do domu, pozmieniać opatrunki zaraz dostaniesz gorączki, pokaż albo już dostałeś.......'' mówiła szybko i niewyraźnie. jakby bała się, że coś ją ominie i juz będzie za późno. Tak ,,za późno było najgorszą rzeczą jaką by mogła sobie uświadomić. Próbowała znów wyciągnąć dłoń by zobaczyć jak wysoka jest gorączka. Ze nadeszła już widziała. Oczy Sawyerowi się świeciły i zaczynał oddychać ciężko. Lecz on nie dopuszczał myśli, że teraz może polec. Jego duma, jego samozaparcie, jego ego były teraz skupione na jednym. Buncie, buncie przeciwko cierpieniu. Odrzucał je, odrzucał z całą mocą. I czym silniej ono nadchodziło miotając jego słabym ciałem, tym wola jego powstrzymania stawała się coraz silniejsza. Mrugał by nie płakać, piszczał by nie skamleć. Lecz gorączka robiła swoje. Opadł na ławkę. Krople potu i krwi spływały po jego czole. starał się oddychać. Całą świadomość wkładał w tą jedną misję.

Otworzył oczy. Siedziała na betonie. Popatrzył się na nią z dziwnym wzruszeniem. Ona nie dostrzegła tego. Jej serce krwawiło. Na palcu miała drobny ślad na skórze. odbite siekacze Sawyera. Dokładny plan ich rozmieszczenia. Nie brzydziła się jego śliną. Znała ją od dawna. Od pierwszego pocałunku. Dziś ta ślina była inna. Była dowodem jej porażki.
Słońce już prawie nikło za budynkami i ludzie do czytania zaczęli zapalać małe lampki. Sawyer był zbyt słaby. Kolejny dzień ONO było górą. Leżał nieprzytomny na ławce oddychając ciężko. Jego lniane włosy opadały między listewki. Zielone. Farba juz poodpadała. Zbyt użytkowana. Jak Sawyerowe ciało.

Podeszła. Nie lękała się już. Siebie. Wiedziała, że to głupie. Nie chciała o tym myśleć. Ale najgorszą rzeczą jest bezsilność.
Ułożyła mu głowę na swoim ramieniu. Nie rozumiała dlaczego nie spieszy do domu z paniką. Było normalnie. Dla niej normalne już było, że musiała go nosić wieczorami nieprzytomnego. Otwierała drzwi, nalewała szklankę wody, łamała ampułkę, wsypywała.
Sawyer krztusił się z lekka jak wlała mu wodę do ust. Bezczynność jak bat biczowała jej serce
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Remusek17
wilkołaczek - lord knajpiany



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 2959
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Nie 18:24, 27 Sie 2006    Temat postu:

Sawyer cz4
Przeglądała jego rzeczy. Jakoś dotąd bała się nawet tknąć tych przeklętych kawałków tkaniny. To było dla niej za trudne. Lecz dziś była wystarczająco silna. Gdy przywieźli Sawyera do szpitala był w samej bieliźnie. Resztę rzeczy spakowali w plastikową torbę i dali jej. Ona płakała i tuliła ją do siebie. Chciała go zobaczyć. Chciała wierzyć, Chciała by żył. Nie rozumiała pielęgniarki, która świergotała jej nad uchem. Szum. Kompletny szum. Jakieś krzyki. Potem cisza. Przejmująca cisza. I ten pogłos ucieczki ministra. Gromada BORowców tratujących ją w wejściu. I Sawyer. W kałuży krwi leżący bez ruchu. I ten grymas twarzy wykrzywiający mu szczękę jakby go torturowali. I ta koszula, którą 3 godziny temu prasowała. Już nie w kratkę, lecz plamy. Mokra i ciepła, a do tego okropnie brudząca. Nie patrzyła. A potem. Potem już nie rozumiała niczego.
Dziś trzymała w dłoniach znów tę samą koszulę. Była sucha i zimna. Kratę jakoś można było dostrzec spod brunatnawych plam. Znów tuliła tą samą torbę do piersi. I znów nie rozumiała niczego.
Sawyer spał na łóżku mimo że było południe. Męczył się. Widziała to. Lecz ona nie była w stanie mu tą mękę skrócić. Kochała go. I dlatego męczyła się wraz z nim.
O mało nie rozkopał kołdry przy jakimś nie do końca kontrolowanym odruchu. Uprzytomniła sobie, że nie potrzebnie mu ją narzucała. Było gorąco. Mu też. ,,Zabij mnie'' chłopak nie czekał aż ona ostatecznie podejmie decyzję. Kolejny raz juz dzisiaj powtarzał jedną prośbę.
A ono?
OK – spuścił oczy i zamilkł na chwilę – Dla niego. Muszę
Musisz kochanie – przytuliła go choć nie za bardzo chciał.
Nie lubił czułości. Bo one mu przypominały o tej jednej chwili, gdy ujrzał tego chłopca z książeczką. I jak w ciągu kilku sekund uświadomił sobie,że nienawidzi siebie, a czułość służy mu do zarabiania pieniędzy. Jego życie było jedną, wielką farsą choć w przeciwieństwie do innych oszustw w tym nie znał jeszcze zakończenia. Nie chciał znać. Próbował się uwolnić z jej uścisku, lecz ta oczy miała zamknięte i była w innym świecie. Być może lepszym niż ten. Tylko w takim razie po co trwała tu? I wtedy zrozumiał, że on jest tym chłopcem z książeczką.
Z odrętwienia wyrwał ich dzwonek do drzwi. Długi i natarczywy. ,,Otworzę, poczekasz?'' już chciał jej powiedzieć, że nie bo ucieknie tylko do końca nie wie jak. Ale on znajdzie sposób. Od 20 lat ucieka. Ma wprawę. Odkąd pierwszy raz nawiał z sierocińca.
Mamy gości kochanie – krzyknęła z radością jakiej u niej nie słyszał już od dawna – Rozgoszczą się państwo
Gdzie mąż?
W pokoju. Zaraz państwa zaprowadzę. Napiją się państwo czegoś? - czekała cierpliwie aż dwoje starszych ludzi zdejmie buty i zmieni je na kapcie – jej i Sawyera. Innych w domu nie miała, a wychodziła z założenia,że po domu ona może chodzić w samych skarpetach, a jej chłopiec w ogóle nie chodzi – Proszę, proszę wybaczą państwo bałagan, ale się nie spodziewałam
Nie, nie szkodzi pani Ford
Nie jesteśmy małżeństwem
Jak to? - starsza pani przetarła chusteczką okulary ze zdumienia
On nie chciał.... Sawyer kochanie....- usiadła na łóżku i pogładziła go po włosach. Chłopak leżał sztywno i wpatrywał się uparcie w jeden punkt na szafce
Wyjdźcie stąd – wycedził przez zęby, a gdy się nie wycofała zaczął krzyczeć w napadzie furii i rzucać się na łóżku
Oni....oni....chcieli twoje obrazy zobaczyć....tylko – miała zacząć płakać, lecz najpierw chciała się uspokoić. Inaczej by płacz pogrążył ją całą a w tym momencie nie przyjmowała tego do wiadomości.
Nastała cisza. Starsi państwo stali zszokowani pod ścianą i wymieniali porozumiewawcze spojrzenia. Po chwili ciszę przerwał cichy szloch. Sawyer odwrócił głowę jakby nie chciał by widziała. ,, Wyjdźcie stąd.'' skamlał dalej cicho.,,To on'' Potem już nie był w stanie nic mówić. Pierwszy raz od czasu strzelaniny widziała by płakał. Bała się go dotknąć by go nie zranić. Stanie pod ścianą ją nie satysfakcjonowało. Jej serce, jej dusza, jej odczucia pełne empatii. Siadła, gdyż dziecko zaczęło kopać i poczuła, że nie ma sił stać.
Może my wyjdziemy? - spytał starszy pan dyplomatycznie
Obrazy są na balkonie – ze ściśniętym gardłem starała się być jak najbardziej miła
Sawyer cichł z każda chwilą. Uczucie odpowiedzialności powoli odciążało jej serce. Pokazywała kolejne obrazy i znów była dumna. Sprzedała nawet dwa widoczki za pokaźną sumkę. Państwo wyszli. Ale już nie potrafiła być szczęśliwa.
Co się stało? - przyklękła przy chłopaku. Ten popatrzył na nią mokrymi od łez oczami i zanim znów wybuchnął wymówił tylko jedno słowo:
Koszula
Wyjęła pomiętą karteczkę pisaną pochyłym, dziecięcym pismem. ,, To Pan ich zabił. I niech Pan wie, że kiedyś Pan przeczyta ten list by Pan nie zapomniał jaką krzywdę mi wyrządził.'' Nie odginała dalej. Schowała karteczkę do poddartej, błękitnej koperty.
Od przeszłości nie ma ucieczki. Nie da się jej zmyć jak kurzu czy farbek do rąk. Zawsze będzie nas prześladowała. Nie akceptując jej nie możemy poznać szczęścia. Bo szczęście to harmonia przeszłości, przyszłości i teraźniejszości – wszystkich naszych trzech wymiarów.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 16:59, 28 Sie 2006    Temat postu:

No, teraz przynajmniej jakoś to opowiadanie wygląda. W sensie estetycznym, rzecz jasna. Zgodnie z umową przeczytałam do końca, chociaż - wybacz szczerość - wymagało to ode mnie sporego samozaparcia.


Przedziwna mieszanka niezłych fragmentów i kompletnych narracyjnych nieporozumień. Czasem zaskakujesz mnie jakimś błyskotliwym stwierdzeniem, a zaraz potem dajesz w zęby czymś tak paskudnym ja to:

Cytat:
Dopiero gdy dłonie zaczęły zrywać bandaż zębami zaczął ściskać strzęp poduszki na której leżał. zaskamlał.


albo to:

Cytat:

Ona automatycznie cofnęła dłoń od kikuta i usadowiwszy chłopaka w ramionach do pokoju go wniosła.


Tekst bardzo nierówny i z tego powodu wybitnie denerwujący. Przynajmniej mnie. Sama nie wiem co ja mam ci właściwie napisać na ten temat?... No co? Jak powiem, że dno i metr mułu, to skłamię, a jak powiem, że dobre, to skłamię jeszcze bardziej. I tu nawet nie chodzi o gusta i guściki, wiadomo, że różnym czytelnikom podobają się różne rzeczy. Ale mnie nie chodzi o treść! Nie czepiam się zagadnienia, ale WARSZTATU! To z warsztatem masz problem, a nie z wyobraźnią, wrażliwością, czy światopoglądem.

Co do korekty, którą zrobiłeś. Fajnie, że wygląda lepiej, ale do wyszlifowanej wersji to opowiadaniu jeszcze daleko i pod górkę! Już mówiłam o paru rzeczach, chociażby o tym nieszczęsnym "na prawdę", które dalej straszy wewnętrz tekstu. Poza tym interpunkcja wyjąca do księżyca (patrz wyżej na dłonie zrywające bandaż zębami).

Powypisywałam sobię parę rzeczy w trakcie lektury:
Cytat:
. ,, Proszę nie bój się'' przyklękła przed nim na balkonie młodziutkie acz spracowane dłonie układając mu na kolanach

Dłonie-balkonie, nieładny rym. Do tego brak przecinka.
Cytat:
,, Nie jest ci zimno kochanie?'' rzuciła ciepło tuląc go do siebie i zmuszając do powstania.

Brak przecinka przed "tuląc".
Cytat:
Nie miała serca na siłę roztwierać u szczęk

O tym potworku, to już chyba pisałam, czyż nie?
Cytat:
Jakby jego jej normalnie ukradli.

Okropny potoczyzm, fuj!
Cytat:
Sawyer skamlał dalej, a ona nie czuła o co.

Nie czuła o co? Może nie wiedziała o co mu chodzi?
Cytat:

Już wtedy on rządził, ona mu dawał.

Skojarzenie błyskawiczne... ekhm! Wink Do tego literówka.
Cytat:

zatrzasnął zęby i postanowił nie przepuszczać łyżki choćby przez wargi

Zacisnąć zęby, ok. Ale zatrzasnąć to można drzwiczki do samochodu.
Cytat:
Lecz ona nie była w stanie mu tą mękę skrócić.

tej męki
albo tę mękę.
Tu nie jestem pewna, która wersja jest prawdziwa. Trzeba by sprawdzić w słowniku.

Błędów jest znaczenie więcej, ale pozostawiam je twojej cierpliwości.
Nie zakończę komentarza refkleksją, bo... bo nie. Nie pozostaje mi nic innego, tylko czekać na inne opowiadania twojego autorstwa, Lordzie. No, chyba, że masz dosyć moich inkwizytorskich komentarzy Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Remusek17
wilkołaczek - lord knajpiany



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 2959
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Pon 17:56, 28 Sie 2006    Temat postu:

lady Szefowo
tobie to nie dogodzi
mozebys mi tresc oceniła a nie warsztat?
tzn to tylko sugestia delikatna
moze kiedys cos w miare warsztatu twojego napisze
ale to jeszcze troche minie nim to nastapi
heh
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 18:05, 28 Sie 2006    Temat postu:

Opowiadanie, to nie jedna warstwa cebuli, tylko wiele. Nie mogę oceniać jedynie pomysłu, nie zwracając uwagi na stan techniczny. Wszystko można wybaczyć, ale w momencie, kiedy niedoróbki utrudniają rozkoszowanie się głębią przemyśleń, to ta głębia robi się mało atrakcyjna.
A zresztą... czy to dla mnie poprawiasz? Lordzie, litości! Toż jeśli publikujesz tekst, to znaczy, że chcesz, żeby go inni czytali. Tak, czy nie? A skoro tak, to dbałość o opakowanie prezentu jest w twoim własnym interesie.
Zaraz znowu wyjdzie, że jestem parszywą strukturalistką i kocham się w barokowych cudeńkach stylistycznych - a gdzie tam! Ja po prostu nie lubię się męczyć.
A dlaczego piszę głównie o wykonaniu? Dlatego, że błędy techniczne najbardziej rzucają się w oczy.


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Pon 18:07, 28 Sie 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Remusek17
wilkołaczek - lord knajpiany



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 2959
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Pon 18:07, 28 Sie 2006    Temat postu:

ok ok nie bede sie kłocił
nie mam do tego głowy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 18:08, 28 Sie 2006    Temat postu:

Pytasz, to odpowiadam. Nie mowiłam, że to będzie przyjemne.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Remusek17
wilkołaczek - lord knajpiany



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 2959
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Pon 18:33, 28 Sie 2006    Temat postu:

prawda nie obiecywałas
tylko ze.....
a w ogole juz nie chce nic
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vassir
srebrnogrzywy bimbrowiec



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 528
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Cieni i Mgły.

PostWysłany: Pon 18:56, 28 Sie 2006    Temat postu:

"Sawyer wiedział, że ona zaraz przyjdzie, otuli jego nagie ramiona kocem i przytuli w niemym geście, który będzie krzyczał w tym milczeniu swą boleścią." - o, Jezu!!! Pięknę!!! (powiedziałam na głos po przeczytaniu tego zdania, chylę głowę z uznaniem!!!
Treść... niesamowicie piszesz o cierpieniu drugiegi człowieka. Sawyer to egoista. On i jego Lady. Inaczej - sądzę, ze zakończyłaby jego cierpienia. Oczywiście może być i tak, że Sawyer wróci do "życia", ale cos mi się wydaje, że ona ma za wielką wolę... śmierci. Za bardzo chce umrzeć, żeby pogodzić się z egzystencją. Na to, by istnieć, ale nie być, w pełnym tego słowa znaczeniu. Nawet go rozumiem. Wzbudziłeś we mnie sprzeczne emocje - z jednej strony, Sawyer mnie irytuje, z drugiej, jak już napisałam, rozumiem gościa. I tu pozwolę sobie na pochwałę - taki bohater to osiągnięcie tego, który go stworzył. Bo drobnostką jest, stworzyć kogoś, kto wzbudza w kimś tylko pozytywne albo tylko negatywne odczucia. W moim przypadku, jestem rozdarta.
Niezwykle rudno jest mi też zrozumieć jego lady, ale to już szczegół ...
A jesli chodzi o małą krytykę... eee, dialog... Wiesz, będzie fajniej z myślnikami Smile
No, i pisz. Im więcej napiszesz, tym lepiej. Ja tam czekam z niepokojem, zwłasza po tym fragmencie, który mnie trochę... zaskoczył:
"Co się stało? - przyklękła przy chłopaku. Ten popatrzył na nią mokrymi od łez oczami i zanim znów wybuchnął wymówił tylko jedno słowo:
Koszula
Wyjęła pomiętą karteczkę pisaną pochyłym, dziecięcym pismem. ,, To Pan ich zabił. I niech Pan wie, że kiedyś Pan przeczyta ten list by Pan nie zapomniał jaką krzywdę mi wyrządził.'' Nie odginała dalej. Schowała karteczkę do poddartej, błękitnej koperty".
Very Happy
czekaaaam!!!!!!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Remusek17
wilkołaczek - lord knajpiany



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 2959
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Czw 18:50, 31 Sie 2006    Temat postu:

to miało byc z myslnikami
komp mi duren zjadł Sad
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zaheel
wilkołak alfa, spijacz Leśnej Mgiełki



Dołączył: 14 Sty 2006
Posty: 2478
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nibyladii

PostWysłany: Sob 17:15, 14 Paź 2006    Temat postu:

Jedno zdanie wywarło na mnie wrażenie, chociaż sama nie wiem czemu:
To o koszuli, która już nie jest w kratkę.
Naprawdę podziwiam twoich bohaterów, za to jak żyją. Nic więcej nie jestem dziś napisać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Remusek17
wilkołaczek - lord knajpiany



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 2959
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Pią 10:33, 20 Paź 2006    Temat postu:

mam 5 czesc
nie ma to jak uwiezienie w szpitalu na tydzien.......
badzcie cierpliwi
teraz musze to na komp rzucic
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Remusek17
wilkołaczek - lord knajpiany



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 2959
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Wto 22:53, 05 Gru 2006    Temat postu:

/sorry ze tyle mi przpisywanie zeszlo ale sily wyzsze/
Sawyer cz.5

Nasłuchiwał. Małe uszko przyłożone do ściany. Szli tutaj. Donośny tupot roznosił się po całym domu. Cisza. Chyba stanęli. Lecz co? Jakieś krzyki... mama? Ojciec wrócił? Nie.... trzeci głos....to on.... nie..... dlaczego? Przytulił się do nogi łóżka obejmując kolana rękami. Ruszyli. Drzwi skrzypią. Klamka ... coś pyknęło.... buty.... tak, buty....on musi mieć ciężkie buty.... glany? Cichy szept.... ona prosi?
Przywarł plecami do ściany. Szpilki tłuką o podłogę. Chrzęst. Przesuwa krzesło. Ojciec.. chyba on.... krzyczy na niego... Bulgot wody.. nalewa coś.... alkohol? Nie.... musiałby otworzyć...ona płacze..... on tu idzie.... on tu...... on tu..... nie! Zamknął oczy instynktownie. Koszula obtarła o tynk. Nie ... ni usłyszał.... kroki..... ciężkie buty....tak, stuka.... wraca..... szura krzesło....już dobrze.... ona piszczy.... ojciec krzyczy.....
- Gdzie jest mały?! Gdzie jest mały?! – sylabizuje on – Gdzie jest?! Gdzie jest?! Ostatni raz się pytam!
- U dziadków – mama zaczyna zawodzić
- Łgasz suko! Gdzie mały?! Wiem, że on tu jest!
Zaczął płakać przytykając głowę do ściany tak cichutko by oni nie słyszeli. Słońce zaczynało zachodzić i momentami strużka światła wpadała w szparę pod łóżkiem. Czyżby i ono, wieczne i przyjazne słońce, miało być przeciw niemu? Czyż naprawdę i ono go okłamało? Słońce moje dlaczego nie błogosławisz, gdy konamy? Dlaczego światła nam nie zsyłasz, gdy błądzimy?
Strzał.
Pisk.
Cisza.
Drugi strzał.
Te ciężkie buty.

,,Ja, ja nie chcę...’’ Sawyer rzucał się na łóżku. Księżyc frywolnie spoglądał do sypialni. ,,Nie chcę....’’. Był gotowy biec, był gotowy krzyczeć, dusić gołymi rękoma... rękoma.... Otworzył oczy.... Nie miał rąk...Nie udusi. Popatrzył się po pokoju. Ona tak spokojnie oddycha. Tylko zegar tyka w swym rytmie. Nie potrafił się uspokoić. To był on. Był pewien, że to był on. Każda kolejna myśl, w której widział jego ciężkie, duże buty.... tak, matka była ślepa.... a on nie chciał jej. On chciał jego – Sawyera. Nigdy tego nie rozumiał....
,,Kochanie, co się dzieje? Coś cię boli?’’ dziewczyna przeciągnęła się na łóżku śpiąca. ,,Wszystko OK? jest coś koło pierwszej’’. Jej głos był za słodki, za beztroski, za dziecinny. Nie .... nie..... ona nic nie rozumie.... on musi... on musi jej powiedzieć....
,,To on! To on tu był! On tu dzisiaj był! Ty to rozumiesz?!’’ krzyczał z wyrzutem. Nie odpowiadała... spała....tak dawno nie spała..... tak zmęczona.... nie..... ona nic nie rozumie...... Stuknął ją kolanem. Przekręciła się na poduszce. Śpi. Nie było szans. Wiedział – ona nie wstanie. Znów był sam. I znów był on. Znów podchodził do jego łóżka w ciężkich butach. Podłoga się uginała. Był. Nie dawał mu spokoju. Zawsze, gdy próbował go zabić, odradzał się na nowo. Jakby był nieśmiertelny. Lecz nie. Nigdy nie istniał. Był częścią Sawyera.... od 17 lat.....
,,Kotku, daj spokój... no Sawyer..’’’ kręciła się. Przytuliła go delikatnie do siebie. Nawet nie protestował. Nie miał sił. Znów nie miał sił spojrzeć sobie w twarz, na swoją przeszłość. ,,Powiedz mi, ty mnie kochasz?’’ wyszeptał starając się nie płakać, gdy przygwoździła go już do swej piersi. ,,Ależ oczywiście’’ odrzekła szablonowo. Znów był sam. I znów szedł on. Słyszał.... jego ciężkie buty.....
,,Rozumiesz, to był on! Usłysz mnie wreszcie!’’. Ona spała. Przeturlał się na brzeg łóżka. Tak. Zrobi to. Jedna noga. Wystawi stopę na skraj. Czuł dywan. Teraz druga. Zębami uchwycił poręcz. Jeszcze moment. Stanie... stanie... musi stanąć..... on........ Wiedział, że ona ma predyspozycje do wyczuwania, gdy leży bezbronny. Jak się przewróci, ona wstanie, otuli kocem, przytuli i odłoży do łóżka jak odkłada się niemowlę, które wypadło z łóżeczka.


Nie chciał. To, że znów zda się na nią, napawało go wstrętem. Zabije go, zabije tego faceta w glanach....musi....zanim on zabije go..... on ma już dość.... nie może tak dłużej żyć....jeszcze chwila, moment..... kilka sekund..... Chwiał się na swych nogach. Stał. Naprawdę stał. Ona spała. Jak ona śpi, nic się nie wydarzy. Przecież ona ma predyspozycje do wyczuwania, czy się coś zdarzy.
Lecz gdzie on? Gdzie facet w glanach? Uciekł tchórz? Sawyer dyszał ze wściekłości. ,,Gdzie jesteś? Gdzie jesteś? Szukałeś mnie! Szukałeś tchórzu! To ja! Czekam na ciebie! Czekam!’’ krzyczał w furii. Odpowiadała mu tylko cisza – wierna, stała i nieprzebrana pocieszycielka każdego kto się do niej zwraca.
Księżyc ukrył się za chmurami i w pokoju zapanowała ciemność. Otuliła go szarym płaszczem nocy. Stał jak obłąkaniec, który nie może znaleźć wytchnienia, gdyż nikt go jeszcze nie odnalazł. Oddychał głęboko.
,,Sawyer, kładź się.... Sawyer...’’ siadła na łóżku oniemiała. Nie rzekł już nic. Odwrócił wzrok. Teraz było mu wstyd. Za siebie..... za to, że krzyczy w nocy...za to, że ją budzi...i za to, że nie potrafi jej wytłumaczyć.....
,,Dobrze, już śpię..’’ - usiadł na brzegu łóżka. Znów był sam. Każdy dzień mu znów przypominał tamte chwile. Nie szukając zrozumienia, dusi się w ramach własnej tożsamości. Lecz, gdy się je odnajdzie, boli mocniej niż jakby w ogóle się nie szukało. Samotność jest jak nóż, który przecina żyły pod określonym kątem. Pod każdym innym tylko zarysowuje skórę. Dziś czuł jakby ten kąt był coraz większy. Zaufanie też krwawi, gdy mu się żyły podcina.....
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Remusek17
wilkołaczek - lord knajpiany



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 2959
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Wto 21:20, 12 Gru 2006    Temat postu:

- Jesteś tego pewien?
- Człowieku, On zabił moich rodziców! – Sawyer próbował wyszarpnąć pistolet
- Widzisz tego faceta?
- To On!
- Tak jak się umawialiśmy – płać z góry.
- Błagam, ja to MUSZĘ zrobić! – wsunął mu plik banknotów w garść – dawaj pistolet!
- Powodzenia przyjacielu – w jego głosie dało się odczuć lekki sarkazm – na mnie nie licz.
- Nie potrzebuję cię psie! – wsunął pistolet za pasek
Odchylił zasłonę. W barze było duszno i tłoczno jak zwykle. Jakiś podrzędny zespół grał w kącie oklepane kawałki. Wszędzie unosił się papierosowy dym i silna woń oryginalnej, irlandzkiej whisky. Obsługa krążyła między stolikami co chwila zaglądając na zaplecze. Gdy kolejny kelner stuknął Sawyera tacą, ten uświadomił sobie, że nie potrafi już czekać.
Tak, cudny, zimny pistolet. Rozkoszował się jego dotykiem. Z każdą chwilą odurzał się nim coraz mocniej. On.... siedział przy szóstym stoliku i palił cygaro....śmieje się..... On śmie się śmiać! Po tym co zrobił! Sawyer szczelnie objął dłonią lufę pistoletu. On śmieje mu się w twarz....znowu......zabije Go..... on musi Go zabić...... musi........ Delikatnie, jakby nie chcąc spłoszyć swej ofiary, Sawyer podszedł do ściany. Jedna kulka..... tylko jedna...... w Jego łeb..... w końcu..... w końcu....
Pomacał kieszeń koszuli.... był..... chciał zostawić przy Jego trupie list.... na wypadek jakby sam zginął..... zostanie list...... Może kiedyś ktoś go odczyta i zrozumie. Zmierzył wzrokiem swą ofiarę i zarazem kata. Cudownie.... też ma kieszeń..... na piersi...... Odurzała go wszechobecna woń. Tyle czekał na tą chwilę.....
Wyjął broń.
Strzał.
Kula chybiła.
Drugi strzał.
Lecz nie z Sawyerowego pistoletu. Poczuł jak upada. Huczało mu w głowie, a przed oczami migotali jacyś ludzie. Ktoś krzyczał. Chciał wstać. Nie, nie mógł się teraz poddać... tyle czekał......nie teraz..... nie.....Drgnęła mu dłoń.
Ciemność.....
Trzeci strzał.... z jego broni..... promieniujące ciepło....więcej już nic nie pamiętał.

- Kochanie do kogo ja wtedy do cholery strzelałem?! – krzyczał pełen rozpaczy
- Mówiłeś mi przecież, że do Jego – przytuliła go do siebie
- To nie był On..... to nie.... nie On....kto to był? Kto – to – był?
- Nie wiem...
- Kto? Ja muszę wiedzieć! – wyrwał się z uścisku – Muszę.....
- Sawyer...
Wiatr rozwiewał mu włosy i wydawał się jakimś wojownikiem odwiecznym tak siedząc na kocu na trawie przed blokiem. Wzrok miał bystry i pełen determinacji. Wolności.... wolności, wina i zemsty.....niczego więcej......
Bunt.... znów targał nim bunt przeciw przeznaczeniu. Wolności szukając, sam siebie więził swoimi myślami, swoją naiwną i irracjonalną wiarą.... zemstą..... ,,Ja nie chcę tak żyć.... Kto to był? Powiedz mi.....’‘ głos mu się łamał. I znów on – ten, który chciał być silny i wielki, wolny i dumny, znowu...kolejny dzień...jego spokój zależał od niej.
- Musisz być silny
- Jestem – wyszeptał i odwrócił wzrok – jestem...
- Pamiętaj, że ja cię kocham. – wyrwał dłoń z jej uścisku
- Wiem, że jestem okropny...
Ona znów była. Nigdy nie rozumiał dlaczego nie było jej łatwiej go zostawić, po prostu. A może by było, lecz ona nie chciała? Ale nie, ona potrafiła być wolna.... nawet teraz..... Wolność była jej siłą. By nic nie dokonała jakby nie była wolna. Patrzył się na nią ze wzruszeniem.
- Wiem, że jestem okropny, przepraszam.
- Nie przepraszaj mnie. Słyszysz!
On nie słuchał, on patrzył się spokojnie w nicość. Nie chciał by ograniczała swoją wolność tak... tak jej pragnął, a raczej je – wolność i dziewczynę – obie tak mocno i nienormalnie. Nie rozumiał, gdy ktoś go kochał. Nie rozumiał bowiem dlaczego. Przecież był taki nieznośny, niegodny i trudny. Lecz ona nie... ona jakby nie zważała na to w ogóle, jakby wmawiała sobie co dzień przed snem, że jest cudnym, wrażliwym chłopakiem, wprost do kochania, aż w to uwierzyła. Tak jakby się czuła zbawicielką Sawyera, jakby nad tą swoją misją się rozczulała.
Położył się na zielonej murawie. Był ranek i trawa jeszcze wilgotna. Sklejała mu pasma włosów. A on nie protestował. Dziewczyna siedziała obok na kocu i wpatrywała się w niego z zdziwieniem.
- Chodź skarbie na kocyk, nie będzie ci zimno – uśmiechnęła się nieśmiało jak nastolatka, która się swych uczuć pierwszych troszkę wstydzi, bo nie do końca je rozumie. Podeszła spokojnie - mogę?
- Jasne – spojrzał na nią całkiem ciepło. Nic mu nie zrobiła, więc nie miał przeciw czemu protestować.
- Uroczy jesteś, chłopczyku, ty o tym wiedziałeś? – uklękła, a on ułożył głowę na jej kolanach. Gładziła go po włosach, były takie mięciutkie. Była szczęśliwa, że choć przez chwilę nie męczyła Sawyera myśl o facecie w glanach. Przeczytała, gdy spał, cały list, zdawało jej się, że wszystko zrozumiała i że chłopak, kiedy go poznała niczym się nie różnił od tego, który pisał list.
- No nie kpij sobie - sam się zdziwił, że się uśmiecha i nie umie się na nią gniewać.

Było cicho. Słońce otulało go swym ciepłem, blask dostojnie kuł w oczy. Mrużył je niespiesznie i trochę tak od niechcenia. Wydawało mu się, że to wszystko nie ma sensu, że chce tylko żyć powoli i bez bólu, że już nic nie musi udowadniać ani światu, ani sobie. Nie rozumiał tego uczucia. Uważał siebie za pełną sprzeczności istotę, którą nikt do końca nie oswoi i nie zrozumie. Czy chodziło o to, że tego nie chciał? Może czasami, lecz nie dzisiaj. Dziś to była fraza, którą zapamiętał od zbyt częstego powtarzania. Przytknął policzek do jej ciepłej dłoni. Kiedy zaczyna się obłęd? A kiedy człowiek jest po prostu nieszczęśliwy? Albo sam się zniewala chociaż posiada szczęście? Nie, dla niego nie ma tak prostych odpowiedzi....
- Wiesz – przymknął oczy – ja chciałem Go zabić – głos mu się łamał, przystał i oczekiwał jej odpowiedzi, lecz ona milczała – pomyliłem ludzi. Dziś to wiem. Strzelałem do złej osoby...
- Nic się nie stało. – pocałowała go w policzek – naprawdę, chybiłeś. Nawet go nie drasnąłeś...
- On mnie ,,drasnął’’ – bolesny sarkazm zabrzmiał w jego głosie
- Nie myśl o tym. Ten człowiek po prostu się bronił.
- Ja....ja muszę....Go zabić....
- Nie musisz – popatrzyła mu prosto w oczy – naprawdę nie musisz.
- Koszula, list, widziałaś?
- Spokojnie kochanie, wiem o wszystkim....
Trawa wysychała w porannym słońcu. A ono ogrzewało serca tak obolałe, nadzieję dawało. Wolności moja, bracie wietrze i słońce, pozwólcie człowiekowi być sobą. Pozwólcie zdobyć cudną wolność bo ponoć każdy się dla niej rodzi. Wina cierpkiego, zieleni trawy, promieni słonecznych, głosu gitary strun. Pozwólcie ludziom, tutaj, na ziemi, poczuć ulgę znów. Wolnego człowieka już nic nie spęta, gdyż on nie potrafi niewolnym być.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 3 z 4

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin