Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Historia R. J. M.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Trilby
świtezianka



Dołączył: 06 Lis 2005
Posty: 1521
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto z piaskowca

PostWysłany: Pon 22:32, 27 Mar 2006    Temat postu: Historia R. J. M.

z braku lepszego tytułu ;_;.
ogólnie to jest to fantastyczne opcio kture piszem na koffanym blogsiqu. No i w ogóle to takmi jakoś głupio kiedy to czytam :O



prolog



Lily Evans, rudowłosa dziewczyna o intensywnie zielonych oczach była spóźniona. Spóźniona na pociąg do jej szkoły – Hogwartu. To miał być jej szósty rok w tej szkole. Gdy wpadła na peron 9 i 3/4, okazało się że Ekspress do Hogwartu jeszcze nie odjechał. Wbiegła do niego w ostatniej chwili, po czym zaczęła szukać wolnych miejsc.
Wolne miejsca znalazła bardzo szybko, jednak towarzystwo tam siedzące z całą pewnością jej nie odpowiadało. Było to czworo łobuzów, najgorszych jakich znała. Szybko więc odeszła szukać dalej, chłopcy na szczęście jej nie zauważyli, więc postanowiła tam wrócić jeśli naprawdę niczego innego nie znajdzie. Niestety, przedział który zajmowały jej przyjaciółki był całkowicie wypełniony, prócz dziewcząt siedziało tam dwóch Krukonów, z których jednego powszechnie uznawano za przystojnego. Zawiedziona Lily dotarła już prawie do końca pociągu. Doszła, prawie zupełnie tracąc już nadzieję do ostatniego przedziału. Był zamknięty, a kotary zasunięte. Lily zapukała i weszła. Wewnątrz, przy oknie siedziała samotnie dziewczyna. Miała ciemne włosy układające się w duże fale, które sprawiały wrażenie nie czesanych przynajmniej od tygodnia. Jej czoło wieńczyła przykrótka grzywka. Miała podkrążone oczy, o niezwykle jasnym kolorze. Była bardzo blada i miała jasne piegi, jej cera silnie kontrastowała z ciemną oprawą oczu i włosami. Prawą ręką podtrzymywała książkę na kolanach, natomiast lewa dłoń owinięta była bandażem. Obok niej spoczywał niewyobrażalnej wielkości kot. Miał czarne łapy, ogon i uszy, tułów natomiast pokrywały bure cętki. W momencie w którym weszła Lily, dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała na nią pytająco. Kot otworzył oczy, ale poza tym nie wykonał żadnego ruchu.
– Cześć... – powiedziała z wahaniem Lily. – Czy mogę się dosiąść?
– Tak – odrzekła dziewczyna i wróciła do książki.
Lily weszła do przedziału, wciągając swój bagaż. Gdy już wstawiła go na półkę ponownie odezwała się do nieznajomej.
– Nazywam się Lily Evans – wyciągnęła rękę uśmiechając się. Dziewczyna znów na nią spojrzała, nie zmieniając wyrazu twarzy, po czym uścisnęła jej rękę.
– Jestem Rós.
– Rose?
– Rós. Ale tak, to właśnie znaczy Rose – ciemnowłosa dziewczyna odparła niechętnie. Z całą pewnością pochodziła ze Szkocji, mówiła tym bardzo charakterystycznym akcentem.
Lily stwierdziła że na razie nie ma sensu się do niej odzywać. Zastanawiała się co z sobą zrobić, czy przejść się do swoich koleżanek? Czy próbować poprowadzić konwersację z Rós, która najwyraźniej nie miała ochoty na rozmowę? I czy nie zrobiłaby lepiej, gdyby jednak się usadowiła w przedziale z Jamesem i jego trójką przyjaciół. Zaczęła się przyglądać bagażom na półkach, dopiero teraz zwróciła uwagę na to, że było ich więcej niż na jedną osobę. Na jednym z kufrów, wyglądającym na prawie nowy, namalowane było paskudną zieloną farbą jakieś wijące się zioło, a obok skaczące i mieszające się napisy "R. J. Macduff", "Rós to wariatka" oraz "trzymać się z daleka". Drugi kufer wyglądał jakby przeszedł już swoje, jednak robił o wiele lepsze wrażenie. Przybita była do niego srebrna plakietka z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem właściciela – Orlando Macaulay. Gdzieś już je słyszała, jednak jeśli chłopak uczęszczał do Hogwartu nie było to niczym dziwnym.
Atmosfera w przedziale wcale nie stawała się przyjemniejsza. Pogoda za oknem nie była zachęcająca, sprawiała wrażenie jakby jesień się trochę pospieszyła – za oknem lały strugi deszczu, cisza w przedziale zakłócona była jedynie terkotaniem pociągu oraz dźwiękiem deszczu uderzającego o szybę. Lily przez jakiś czas wpatrywała się w przesuwający się krajobraz za oknem, po czym poddała się.
– Wychodzę na chwilę – powiedziała Lily i ruszyła w kierunku przedziału, w którym znajdowały się jej przyjaciółki.
– Dobrze – Rós nie oderwała nawet wzroku od książki.
Lily wyszła, postanawiając sobie że nie wróci tam dopóki nie będzie musiała.
Na korytarzu minęła się z tym Krukonem uważanym za przystojnego przez jej przyjaciółki. Uśmiechnął się do niej, kiedy ona spojrzała na niego spodełba (wciąż czuła się dość przybita atmosferą w jej przedziale). Pomyślała, że jednak coś jest w tym co twierdzą jej przyjaciółki.

– Lily! Ty jeszcze nie przebrana? Niedługo dojeżdżamy! – krzyknął James Potter wstawiając głowę do przedziału jej koleżanek, w którym Lily również się znajdowała od dłuższego czasu. Orlando nie wracał, natomiast drugi Krukon, którego imienia nie znała, udał się do swoich kolegów pograć w eksplodującego durnia – o czym dowiedziała się od Emily, wysokiej blondynki która była na tym samym roku w Hogwarcie i od samego początku nauki dziewczęta się przyjaźniły.
– Tak, jeszcze tylko 3 godziny! Ty jeszcze nie gotowa? – zadrwił Syriusz, jeden z jego trzech najlepszych przyjaciół, również wchodząc do przedziału. Lily poczerwieniała.
– Widzę, że już poszli sobie ci wstrętni Krukoni! Jak mogłyście ich tu w ogóle wpuścić? – rzekł James, przy czym pozostali dwaj chłopcy weszli do środka.
– Och, James, oni są bardzo mili! – powiedziała Dorcas, dobra koleżanka Lily.
– Oni są bardzo mili! Oni mają takie wspaniałe, krucze rysy! Takie śliczne duże dzioby i lśniące pióra! – przedrzeźniał ją Syriusz.
– Przestań! – krzyknęła Emily robiąc groźną minę. Miała tak jasne włosy, że jej brwi były wręcz niewidoczne, jej wyraz twarzy wyglądał dość zabawnie.
Lily stwierdziła że nie ma ochoty przebywać w towarzystwie tych chłopaków, poza tym zastanawiała się, czy Orlando jest teraz w przedziale z Rós.
– Idę się przebrać, postępując zgodnie z pana sugestią, panie Potter! – rzekłszy te słowa, Lily wyszła z przedziału zanim ktokolwiek zdążył ją zatrzymać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Wto 18:23, 28 Mar 2006    Temat postu:

No fajnie jest. Krótko, ale fajnie. Cieszę się, że od razu na wstępie są wspomniani Krukoni, bo tak się składa, że mój dom jest z reguły bardzo zaniedbywany i pomijany w historiach wszelakich (wrr...). Czekam na cd.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Trilby
świtezianka



Dołączył: 06 Lis 2005
Posty: 1521
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto z piaskowca

PostWysłany: Śro 10:14, 29 Mar 2006    Temat postu:

To ja jadę dalej Wink

Rozdział I: Za trzy dni pełnia

O tym, co może Cię spotkać jeśli nie możesz zasnąć, czyli niespodzianki związane z dużym hałasem i równie dużymi rzeźbami

Jeden z chłopców w Gryffindorze nie może zasnąć. Wszyscy dookoła już od dawna spali, zmęczeni po ciężkim dniu. On jednak był coraz bardziej zirytowany nie przychodzącym snem. Powoli zaczynała boleć go głowa od leżenia w łóżku. Postanowił więc się przejść. Nie było to dozwolone, on jednak od zeszłego roku był prefektem. W jego obowiązkach w pewnym sensie leżało również łapanie uczniów, którzy włóczą się po korytarzach w nocy. Chłopiec wstał więc, narzucił szatę na piżamę i wyszedł z dormitorium. Udał się w kierunku łazienki prefektów, nie z jakiegoś konkretnego powodu, po prostu poszedł przed siebie.
W ciemnych korytarzach nie było słychać najmniejszego dźwięku. Remus, bo tak mu było na imię, przeszedł obok wielkiej kamiennej statuy, przedstawiającej bliżej nieokreśloną postać. Po obu stronach stały zbroje rycerskie, pięknie wypucowane przez jego kolegów poprzedniego dnia, za karę. Jego przyjaciele uwielbiali różne szalone zabawy, przeważnie niezgodne z regulaminem szkoły, część z ich wybryków kończyła się właśnie takimi czynnościami. Kilka metrów za posągiem wisiał portret jakieś poważnie wyglądającej damy, która chrapała w najlepsze. Minąwszy go, chłopiec skręcił w lewy korytarz, prowadzący prosto do łazienki prefektów.
W tym momencie usłyszał niesamowity rumor, jakby coś wielkiego przewróciło się, przy okazji potrącając zbroje... Zawrócił, aby zobaczyć co to było. Z podłogi podnosiła się straszliwie zakurzona postać, statua nie była ruszona, natomiast jedna ze zbroi leżała na posadzce, roztrącona na kawałki. Zakurzona postać z trudem stanęła opierając się na jednej nodze, gdy spróbowała oprzeć ciężar na drugiej stopie, zachwiała się i upadła z krzykiem. Nie był to przerażający krzyk, był to dość wysoki, dziewczęcy głos. Remus podszedł, aby pomóc tej osobie. Na dźwięk kroków dziewczyna obróciła się szybko w jego stronę. Przerażenie malowało się na jej niezwykle bladej twarzy. Miała na sobie piżamę, rozdartą a może raczej rozciętą od pleców do boku. Lewa ręka, którą kurczowo przyciskała do siebie była owinięta bandażem, przesiąkniętym jakąś zieloną substancją. Miała bose nogi.
– Kim jesteś?! – krzyknęła.
– Jestem... Remus Lupin. Jestem prefektem. Co ci się stało?
– Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? – dziewczyna z dzikim spojrzeniem wyrzucała z siebie kolejne słowa. Mówiła paskudnym, szkockim akcentem, którego chłopak nigdy nie lubił. Jej piżama na coraz większej powierzchni przybierała czerwony kolor.
– W Hogwarcie, w...
– To wiem – przerwała mu. – Ale konkretnie, gdzie?
– Może po prostu Cię zaprowadzę do skrzydła szpitalnego? – odpowiedział pytaniem na pytanie zażenowany i nieco zniecierpliwiony Remus.
– Nie trzeba, dam sobie radę – dziewczyna po raz kolejny podjęła próbę wstania, i po raz kolejny zakończyło się to upadkiem, gdy tylko stanęła na prawą stopę. Wyciągnęła skądś różdżkę i wycelowała w swoją kostkę mamrocząc coś pod nosem. Chłopak przypatrywał się jej z największym zdziwieniem, właściwie nigdy przedtem nie spotkało go coś takiego. Przez chwilę myślał, że jednak udało mu się zasnąć, a to jest tylko jakiś absurdalny sen, wygenerowany przez jego podświadomość. Jego rozważania przerwał jednak kolejny upadek dziewczyny, najwyraźniej zaklęcie, którym starała się potraktować swoją kostkę nie poskutkowało. Wyglądała naprawdę żałośnie. Miała rozczochrane włosy, duże oczy, które zapewne byłyby bardzo ładne, gdyby nie znajdujące się pod nimi ciemne sińce niwelujące całkowicie wrażenie, jakie robił kolor tęczówek. Jej blada twarz niemal świeciła w półmroku, jaki panował na korytarzach. Tymczasem ciemna plama na jej piżamie rosła.
– Remusie, ja cię znam – powiedziała ni stąd, ni zowąd. Chłopak był już naprawdę zaszokowany wszystkimi wydarzeniami, jakich doznał tego wieczoru, a ciemnowłose dziewczę nie bacząc na to że się właśnie wykrwawia, robiło wszystko by dziwił się jeszcze bardziej.
– No dobrze – odparł. – To może jednak zaprowadzę cię do tego skrzydła szpitalnego? A w tym czasie wyjaśnisz mi skąd mnie znasz. I w ogóle co robisz ze zbrojami w środku nocy. I w ogóle... – wszystko wydawało mu się absurdalne, cała ta sytuacja. Pomógł jej wstać, ona otoczyła jego ramie swoją zdrową ręką. I powoli zaczęli się przemieszczać ku skrzydłu szpitalnemu.
– No to.. Co właściwie chciałbyś wiedzieć najpierw? – zapytała ciemnowłosa.
– Jak ci na imię? Ty znasz moje.
– Rós. Rós Jack Macduff – odpowiedziała.
– Ach. Chyba coś mi się przypomniało... Na początku mojego bycia prefektem wspomniano nam o tobie... Że ty lunatykujesz. I że możemy cię... spotkać w nocy w dziwnym miejscu. I że na to właściwie nic nie można poradzić...
– Tak jak na wilkołactwo – wpadła mu w słowo Rós. Remus zesztywniał i spojrzał na nią.
– Tak... Dokładnie tak – zastanawiał się, czy ona wie coś o nim. W końcu stwierdziła ze go zna... Ale czy wiedziała też o jego przypadłości? Czuł się dość nieswojo. Na szczęście dochodzili już do skrzydła szpitalnego. Remus zastukał i nacisnął klamkę. Drzwi nie otworzyły się. Rós kopnęła w nie swoją chorą nogą i zawyła z bólu. Pod drzwiami pojawiła się smuga światła, rozległ się dźwięk kroków i pani Pomfrey wyszła na korytarz.
– A was co tak po nocy nosi? – zapytała trochę zaspanym głosem. – Rós, widzę że rozpoczęcie roku szkolnego nie liczy się bez jakiegoś wypadku? Wejdźcie – wpuściła ich do środka. – Remus, ty też nie możesz spać?
Chłopak kiwnął głową i usiadł na łóżku. Zaraz obok niego klapnęła z impetem Rós, splatając ręce za plecami i przekrzywiając głowę, patrząc z uwagą na panią Pomfrey, która właśnie dobywała różdżki.
– Co cię boli? – zapytała. Dziewczyna wyciągnęła do niej opuchniętą już nogę. Magomedyczka wycelowała różdżką w uszkodzoną stopę, która momentalnie przybrała normalny kształt. – Pokaż plecy – na tą komendę dziewczyna posłusznie obróciła się plecami i spuściła głowę, przyciskając do siebie obandażowaną rękę tak, żeby nie było jej widać. Jednak przed panią Pomfrey nie można było ukryć takich rzeczy – gdy tylko skończyła z raną na plecach, zapytała:
– Co masz z tą ręką?
– Nic – Rós cofnęła się, przyciskając swą rękę jeszcze bardziej do siebie.
– Pokaż ją.
– Nie! – krzyknęła Rós cofając się. – Byłam z tym już w Świętym Mungu!
Remus z coraz większym zdziwieniem obserwował sytuację i zaczynał się zastanawiać, czy przypadkiem nie byłoby lepiej dać nogi. Jednak ciekawiło go, dlaczego Rós boi się pokazać rękę. I w ogóle, jak to możliwe że pani Pomfrey z taką zimną krwią przyjmuje dwoje uczniów w środku nocy, w tym jedno z nich w zakrwawionej piżamie i nie mogące się samodzielnie poruszać, nie pytając się nawet co się stało.
– Rós, nie zachowuj się jak dziecko! – dziewczyna jednak nie dawała za wygraną i cofnęła się przewracając się o kolana wciąż siedzącego Remusa. Leżąc na podłodze wciąż kurczowo przyciskała do siebie rękę, z pewnym wyrazem zaciętości na twarzy. Ani myślała się ruszyć. – Rós! Ja cię i tak tu przytrzymam kilka dni, masz wstrząs mózgu. Remusie, pomożesz jej wstać? Zaraz tobą się zajmę.
Chłopak podał rękę Rós. Miała nadąsaną minę, jednak tearz już wyciągnęła rękę do pani Pomfrey.
– Czy mogę usiąść? – zapytała.
– Oczywiście – powiedziała magomedyczka trochę już zmęczonym głosem. Rós ponownie klapnęła na łóżko, a obok niej spokojnie usiadł Remus. Pani Pomfrey złapała mocno rekę dziewczyny i zaczęła odwijać bandaż. Jednak nie było to takie łatwe, dziwna rana na ręce była już zaschnięta. Szarpnęła, odrywając koniec opatrunku. Rós skrzywiła się, jednak nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Na jej szczupłym przegubie prezentowała się dziwnie wyglądająca rana. Właściwie wyglądałaby całkiem normalnie, gdyby nie jedna rzecz – była zielona. Remus nie był zachwycony tym co zobaczył i odwrócił wzrok.
– Jak ty to zrobiłaś? Co się stało, jak można w ogóle zaniedbać takie coś! Przecież to strasznie wygląda – pani Pomfrey biadoliła już swoim zwyczajnym tonem.
– To nie jest zaniedbane. Ugryzła mnie morzkiew. Zresztą wczoraj byłam w szpitalu świętego Munga i mi to opatrzyli! I nie wygląda już tak źle. Na początku było czarne.
– Morzkiew?! Nigdy tego tu nie zaleczymy... Potrzebna jest odtrutka i słodkowodny karszczyn. W Hogwarcie nie rośnie słodkowodny karszczyn, w całej Anglii tego nie ma!
– Właściwie... – Rós spuściła głowę, wpatrując się w swoje kolana. – To już mi to odtruto, w świętym Mungu. A słodkowodny karszczyn... Wydaje mi się że jednak rośnie na terenie Hogwartu – dziewczyna mówiła coraz ciszej.
– Gdzie? Skąd o tym wiesz? – zapytała pani Pomfrey, tym razem nie podnosząc głosu.
– No... Mam tylko nadzieję że pani o tym nikomu nie powie – Rós oderwała wzrok od swoich kolan. – W zeszłym roku przywiozłam z wakacji takie śmieszne nasiona. I chyba... Jakoś się ten karszczyn... urósł... – Rós zwróciła się twarzą do ściany, robiąc wrażenie jakby bała się reakcji pani Pomfrey. Ona jednak nie zaczęła krzyczeć na dziewczynę, tylko przez chwilę się w nią wpatrywała w milczeniu. Potem zwróciła się do Remusa.
– Nie możesz spać, tak?
Chłopak kiwnął powoli głową.
– Zaraz Ci coś przygotuję... Prześpisz się tutaj, dobrze? A ty Rós, powiedz, gdzie to rośnie?
– Ja nie wiem dokładnie, musi pani spytać trytony. Czy ja też mogłabym dostać coś ciepłego do picia? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Oczywiście, Rós – rzekła kobieta wychodząc z pokoiku w którym przebywali.
Dziewczyna rozłożyła się na łóżku i powiedziała do Remusa
– Idź na tamto – wskazując mu łóżko po swojej prawej stronie. Chłopak posłusznie wstał. Rós sprawiała wrażenie osoby często bywającej w skrzydle szpitalnej. Przynajmniej tak mu się wydawało po tym, co tu zobaczył i usłyszał. Było mu jej trochę żal. Po chwili wróciła pani Pomfrey wręczając mu kubek pełen jakiegoś dymiącego napoju. Rós dostała gorące mleko.
– Wypij wszystko, odpoczniesz sobie – powiedziała kobieta. Remus zaczął dmuchać na powierzchnię napoju.
– Co z moją ręką? – zapytała Rós.
– Na razie ją odkażę i założę opatrunek. Jutro poszukamy karszczynu.
Po chwili kobieta opuściła pokój życząc im pogodnych snów.
– Ja i tak nie zasnę – orzekła dziewczyna patrząc na Remusa. – A ty? możesz spać?
– No chyba tak – odparł, czując się bardzo sennie po opróżnieniu połowy kubka.
– No tak, ty dostałeś ten eliksir. Pewnie padniesz zaraz po wypiciu go. Ja zasnę najprędzej jak zajdzie księżyc.
– Dlaczego? – chłopak dokończył napój.
– Ja po prostu tak mam. To taka... choroba – Rós odwróciła głowę w stronę drzwi, za którymi przed chwilą znikła pani Pomfrey. – Dobranoc – powiedziała spoglądając znów na Remusa. To była ostatnia rzecz, jaką usłyszał przed zaśnięciem, jednak sam nie zdołał już odpowiedzieć.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin