Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Irlandzki duszek
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Wto 20:12, 15 Sie 2006    Temat postu:

Sama siebie podziwiam. Do końca wakacji obiecałam sobie to dokończyć, bo jak zacznie się rok szkolny, przy kompie pojawię się od święta. I nawet udało mi się dziś cały rozdział spłodzić. Choć długością nie poraża, jest.
Aha, jak ktoś ma "Bezsennych" IRY, warto włączyć.
Y.


VI
Choć październik tego roku bardzo łagodnie potraktował mieszkańców zamku, to listopad nie zamierzał odpuścić. Uczniowie na lekcje musieli przychodzić opatulenie szalikami, grube mury nie chroniły przed lodowatym powietrzem.
Co innego w pokojach wspólnych. Ogień trzaskający w kominku, kiedy na zewnątrz hula wiatr i deszcz bębni o szyby, był tym, o czym większość Krukonów marzyła. W kupie raźniej, jak mówiły mugolskie prawa na nauki, a mieszkańcy domu kruka bez oporów temu twierdzeniu przytakiwali.
Aislin po lekcjach zaszywała się z książkami na fotelu tuż obok kominka. Miejsce to było nie tylko ciepłe, ale odwrócony do okna świetnie ukrywał przed wścibskimi spojrzeniami. A ostatnio spojrzeń tych było zastanawiająco dużo.
Tego popołudnia dziewczyna również okupowała swoją kryjówkę. Za plecami słyszała szmer rozmów, dziewczęcy śmiech, skrobanie pióra po pergaminie, ogień trzaskający w kominku. Zza okna dobiegał świst wiatru i uderzanie kropel deszczu o szybę.
- Weasley ma dziś trening.
Nosowy głos wybijał się spośród innych dźwięków. Lin zacisnęła pięści; doskonale wiedziała, czyj był to głos. I dlaczego nagle wszystko ucichło, tylko deszcz i wiatr dalej uprawiały harce za oknem.
- Pewnie biedaczek zmarznie – dodał drugi głos.
Aislin nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, że to Liv i Eloise zaczynają odgrywać swoją komedię. Robiły to coraz częściej, wzbudzając tym niezdrowe zainteresowanie reszty. A plotki szybko rozchodzą się po szkole...
- Nawet jak się przeziębi, to znajdzie się ktoś... - zaczęła Liv.
- ... kto się nim zaopiekuje – dokończyła Eloise z wyraźną satysfakcją w głosie.
Lin z trzaskiem zamknęła książkę. Wiedziała, że one robią to specjalnie. Wiedziała, że nie powinna się tym przejmować. Ale mimo tej wiedzy, nie potrafiła przejść do porządku dziennego nad ich zachowaniem.
Kiedy wstała z fotela, pchnęła go z taką siłą, że uderzył w stolik, przy którym siedziały jej współlokatorki. Liv uratował jej refleks, lecz Eloise mocno stłukła kolana. Aislin jednak nie zamierzała przepraszać. Niedoczekanie!
Przeszła przez pokój w absolutnej ciszy, odprowadzana wzrokiem do drzwi. Nie odwróci się, nie da im tej satysfakcji.
A szkoda, bo gdyby to zrobiła, zobaczyłaby może, jak Lora trafia w Liv zaklęciem niekontrolowanego przyrostu zębów.

Na korytarzu było przeraźliwie zimno. Kamienne mury nie dodawały miejscu przytulności, a niedomknięta okiennica łomotała złowrogo.
Lin zadrżała i objęła się ramionami. Miała na sobie co prawda ciepły golf, ale po i tak chwili była cała przemarznięta. Mimo to rozpoczęła wędrówkę. Nie mogła jeszcze tam wrócić. Musi poczekać kilka godzin, aż przynajmniej część się rozejdzie.
Kilka godzin!...
Jej kroki odbijały się echem wśród ścian. Szczękała zębami z zimna i ze strachu. Co jej, tchórzliwemu zmarzlakowi, odbiło, żeby w taką pogodę, o tej porze, wyjść z pokoju wspólnego? Trzeba było pójść do sypialni. Tam może jest ciemno, ale przynajmniej skrzaty ogrzewają łóżka.
- G-głupia je-jesteś, i t-tyle.
Wśród zawodzenia wiatru, usłyszała czyjeś kroki. Przystanęła nasłuchując. Wiatr na chwilę ucichł, ucichły również kroki. Teraz echo odbijało tylko szczękanie jej zębów.
Jej myśli pędziły w szalonym tempie. Przypomniały się jej ryciny z podręcznika do obrony przed czarną magią i transmutacji. I choć usilnie próbowała je od siebie odsunąć, kły wilkołaka i wielkie czerwone oczy stawały się coraz bardziej wyraźne.
Przysunęła się do ściany. Syknęła, kiedy dotknęła plecami zimnych kamieni.
Kroki znów się rozległy. Ten, kto je wydaje, zaraz wyłoni się zza zakrętu.
To tylko Filch - próbowała się uspokoić. Choć myśl o demonicznym woźnym wcale nie dodawała jej otuchy. Zamknęła oczy, kiedy kroki na chwilę ucichły. Rozległy się ponownie, wyraźniejsze, szybsze.
Znów zapanowała cisza. Czuła na sobie ciepły oddech, choć nadal bała się otworzyć oczy.
- Aislin?
Znajomy głos. Przemogła się, uniosła powiekę.
- Bill?
W chwili kompletnego oszołomienia, z poczuciem olbrzymiej ulgi, straciła nad sobą kontrolę. Chwyciła chłopaka za szyję i mocno do niego przylgnęła.
Opamiętała się dopiero po kilku minutach. Zamarła, po czym puściła jego szyję i odskoczyła, uderzając się w głowę.
- Cholera! - syknęła, masując obolała miejsce skostniałymi z zimna dłońmi.
- Przepraszam... - bąknęła cicho, kiedy dostrzegła wpatrujące się w nią brązowe oczy.
- Przyłóż coś zimnego.
Wiatr znów zaczął szaleć. Lin zadrżała, kiedy wpadł przez otwarte okno.
- W-właśnie to r-robię – powiedziała, szczękając zębami.
- Chodź, nie możesz tu zostać. - Bill objął ją ramieniem. - Odprowadzę cię do wieży.
Lin wyswobodziła się spod jego ręki.
- N-nie, już lep-piej mnie t-tu zostaw!
- Mowy nie ma! - Ponownie ją przytulił, lecz tym razem nie oponowała. - - Znam jedno miejsce...

Stali pośrodku przytulnego pokoiku. W blasku ognia padającym z kominka Lin dostrzegła dużą, drewnianą szafę. Lin zapatrzyła się w pomarańczową łunę ognia na ścianie. Trzaski przypomniały jej słowa dziewczyn w wieży.
- Chyba niechcący zmoczyłem ci ubranie – mruknął Bill i podszedł do szafy.
- Miałeś trening? W taką pogodę?
Bill wzruszył ramionami.
- Pogoda nie odgrywa wielkiej różnicy. Za dwa tygodnie mecz i warunki na pewno nie będą lepsze.
Wyjął dwa swetry. Czerwony i niebieski.
- Wymowne kolory. - Uśmiechnął się.
Nie zwracaj na to uwagi - pouczyła się w myślach Lin. Kogo obchodzi to, że ma taki sympatyczny uśmiech i dołeczki? A te oczy wcale nie patrzą na mnie z troską! Po prostu nasłuchałam się głupot i teraz wyobrażam sobie nie wiadomo co!
Bill przyglądał się jej podejrzliwie.
- Dobrze się czujesz? Załóż to lepiej.
Kiedy podawał jej suche ubranie, ich dłonie zetknęły sie na chwilę. Lin szybko odtrąciła jego rękę i spuściła wzrok.
- Odwróć się – wymamrotała.
Bill posłusznie stanął do niej tyłem i również zdjął bluzę. Lin zauważyła, że ma pod spodem starą, wytartą i zacerowaną koszulkę. Odwróciła wzrok.
- Przydałoby się coś do jedzenia, co? - spytał głośno chłopak, nadal się nie odwracając.
Przed kominkiem, na kolorowej macie, stały dwa nakrycia. Obok, na stoliku, znajdował się dzbanek z parującym napojem i przykryty półmisek.
Lin zmarszczyła brwi. Nie była co prawda pewna, ale kiedy tu wchodzili nie widziała ani nakryć, ani stołu. Podeszła więc do niego i podejrzliwie obejrzała talerze. Uniosła też nakrywkę, ale kiedy poczuła ten zapach, wszelkie jej wątpliwości zniknęły. Na półmisku leżała jej ulubiona potrawa.
- Co tam masz? - Usłyszała tuż przy sobie.
Dziewczyna odskoczyła do tyłu, upuszczając nakrywkę. I wpadła na Billa, który stał za nią.
- Coś często na mnie wpadasz, Wild – uśmiechnął się, łapiąc ją.
- Bo często stoisz mi na drodze, Weasley!
Bill odgarnął kosmyk rudych włosów, wpadający mu natrętnie do ust. Puścił Lin i wziął do ręki półmisek. Szybko podszedł do kominka. Odłożył talerz.
- Strasznie gorące... Co to właściwie jest? - zapytał, nabierając na łyżkę porcję dania i podejrzliwie się temu przyglądając.
Lin uklękła koło drugiego talerza i nałożyła sobie na talerz sporą porcję na talerz. Uśmiechała się błogo, wdychając zapach ziół.
- Spaghetti. Makaron z sosem pomidorowym, serem i mięsem. Specjalność włoskiej kuchni.
Bill również nałożył sobie makaron na talerz gorące danie, jednak ograniczył się tyko do jednej łyżki. Jakoś nie miał dotąd kontaktu z włoskim jedzeniem i trochę się obawiał. Kiedy jednak spróbował, wyzbył się wszelkich wątpliwości i wkrótce porcje na obu talerzach wyrównały się.
- Wiesz, całkiem nieźle smakuje – przyznał z uznaniem. - A co my tutaj mamy? - uniósł wieczko dzbanka i nalał do filiżanek.
Po pokoju rozniósł się czekoladowy aromat.
- Gorąca czekolada! - ucieszyła się Lin.
- Makaron, mięso i gorąca czekolada? Dziwne zestawienie... Dlaczego jesteś taka milcząca?
Lin przełknęła spory kęs.
- Bo jem.
I popiła.
Tak więc chłopakowi nie pozostało nic innego, jak również zająć się swoim talerzem. Co jakiś czas zerkał na swoją towarzyszkę. I choć ani razu nie udało mu się zobaczyć jej oczu, dostrzegł sporo innych, niemniej interesujących, szczegółów. Na przykład jej szczupłe, zadbane dłonie. Spojrzał na swoje - podrapane, z brudem za paznokciami. A kiedy Lin potrząsała głową, ciemnobrązowe loczki podrygiwały w rytm jej ruchów.
Nagle złapał ją gwałtowny kaszel.
- Zakrztusiłaś się?
Zdołała tylko skinąć głową, zanim kaszel się nie nasilił.
Bill zerwał się z miejsca, przewracając przy okazji dzbanek z czekoladą i podbiegł do niej. Uniósł jej ręce i klepnął między łopatki.
- Dziękuję – wychrypiała, kiedy wrócił jej oddech.
Bill uśmiechnął się.
- Który to już raz ratuję ci życie? Nigdy mi się nie odwdzięczysz.
- Nie bądź taki pewny siebie.
Lin potrząsnęła kędzierzawą głową . Wstała, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem. Odwróciła się ostentacyjnie, usadowiła się w wielkim fotelu i utkwiła wzrok w płomieniach.
Co teraz robią w wieży? Wyszła jakąś godzinę temu. Większość Krukonów chłód wygonił już pewnie do łóżek. Ale Liv i Eloise z pewnością na nią czekają. I posiedzą tak jeszcze z godzinkę. Chyba że dojdą do wniosku, iż mają całą noc i jutrzejszy poranek na... Właśnie - na co? Na zemstę?
Tylko tego mi jeszcze brakuje do pełni szczęścia - pomyślała. A co właściwie robiła Lora? Pewnie składała to głupie piśmidło, skoro tak była zajęta, że niczego nie zauważyła.
Kichnęła i pociągnęła nosem, jak to miała w zwyczaju. Bill podsunął jej chusteczkę.
- O czym myślałaś?
- A co cię to obchodzi? To chyba moja sprawa?!
Chłopak wzruszył ramionami.
- Nie chcesz, to nie mów. Nie masz się co unosić.
Zapadła długa cisza. Bill siedział przed kominkiem i patrzył na dziewczynę. Unikała jego wzroku.
- Lubisz mnie?
- A co? Słyszałeś już plotki sprzed krukońskiego kominka? - spytała z przekąsem.
- Jakie plotki?
- Nie twoja sprawa. Zresztą dajcie mi wy wszyscy święty spokój!
Nie dość, że te dwie małpy katują ją najnowszymi doniesieniami o wyczynach tego rudego wypłosza, to jeszcze teraz on sam zadaje jakieś głupie pytania! Chciała już wstać, ale Bill ją uprzedził. Odgarnął kosmyk za ucho i nawet na nią nie patrząc, odszedł.
W jej głowie pojawił się jakiś złośliwy chochlik.
I co, pozwolisz mu tak odejść?
A przed oczami zobaczyła Lorę. Przypomniała sobie, co powiedziała, kiedy Bill odstawił ją przez okno do wieży. Czasami miała wrażenie, że Lora zna ją lepiej, niż sama siebie. Teraz miała szansę by się przekonać, ile prawdy było w jej słowach.
Jedyna taka okazja, a ty ją przepuściłaś!
Wstała i pobiegła za Billem. Był już na końcu korytarza.
- Bill! - próbowała krzyknąć, ale głos odmówił jej posłuszeństwa.
Nie usłyszał. Zniknął za zakrętem.
Nie będzie za nim biegła. Jeszcze pomyśli, że...
A nie będzie miał przypadkiem racji?
- Spieprzaj - syknęła.

Pokój wspólny opustoszał. Dopiero na drugi rzut oka Lin zauważyła pulchną dziewczynę siedzącą przed kominkiem z plikiem pergaminów w dłoni.
- Aislin, wróciłaś.
- No proszę, zauważyłaś.
Nie zatrzymując się szła w stroną schodów.
- Sypialnia czysta, możesz wchodzić.
Zatrzymała się z nogą na pierwszym stopniu.
- A gdzie one są?
Lora złożyła papiery, odłożyła je na stole i rozsiadła się w poprzek fotela.
- W skrzydle szpitalnym, tam przynajmniej zmierzały.
Aislin odwróciła się. Chwilę potem leżała na kanapie i z głową wspartą na rękach słuchała historii Lory.
- ... a kiedy walnęłam zaklęciem w Liv, Eloise wyciągnęła różdżkę i próbowała trafić mnie. A że nasza blondwłosa piękność ma problemy w posługiwaniu się tym narzędziem, trochę jej nie wyszło. Trafiła w to metalowe cudo - wskazała na średniowieczną tarczę wiszącą na ścianie - a zaklęcie ugodziło samą Eloise.
Aislin uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją.
- Muszę przyznać, że te ośle uszy bardzo ładnie wyglądały na jej zgrabnej główce - dokończyła Lora i obie dziewczyny wybuchły śmiechem.
Były już w sypialni. Aislin przebierała się w łazience, kiedy z kieszenie bluzy coś jej wypadło. Pochyliła się, choć od razu poznała, co to było. Chusteczka, którą pożyczył jej Bill, wylądowała pod łóżkiem.
Liv i Eloise wróciły po północy. Rzuciły coś na jej łóżko, ale nie podniosła głowy, żeby ich nie prowokować. Choć pozostałe dziewczyny dawno już zasnęły, Lin długo przewracała się z boku na bok. Gdy wreszcie udało jej się zdrzemnąć, w snach prześladowały ją czerwone swetry i chodzące chusteczki do nosa.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 18:14, 26 Sie 2006    Temat postu:

Skończ, koniecznie skończ "Irlandzkiego duszka" Yadire! Tak dobrze i tak lekko się to czyta. I pachnie optymizmem, mimo wszystko.
A swoją drogą...

Cytat:
W chwili kompletnego oszołomienia, z poczuciem olbrzymiej ulgi, straciła nad sobą kontrolę. Chwyciła chłopaka za szyję i mocno do niego przylgnęła.

Też tak kiedyś zrobiłam. Ło Merlinie, drugi raz już się tak nie wygłupię! Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pon 12:36, 28 Sie 2006    Temat postu:

VII

- Długo cię nie było.
Hazel ogrzewała dłonie przy kominku.
- Czekałaś na mnie? Niepotrzebnie.
Przeklinał w duchu, że po treningu zamiast udać od razu do wieży, zawędrował do sowiarni. Właściwie życzenia mógł równie dobrze wysłać rano, ale... Bądźmy szczerzy. Sowiarnia znajduje się niedaleko wieży Krukonów.
Choć spędził sporo czasu w cieple, teraz zaczął dygotać. Przemoczone ciuchy zrobiły swoje.
Nie uszło to uwagi Hazel.
- Przeziębiłeś się! Wiedziałam! Jak tylko weszli...
Położył jej palec na ustach.
- Cicho, obudzisz wszystkich.
- Przecież ty się cały trzęsiesz! Idziemy do skrzydła...
Znów ją uciszył.
- Nigdzie nie idę. Mi jest tylko zimno, a ty zaraz panikujesz.
- Bo ja... - Nie dokończyła.
Spuściła głowę, ale chwilę później uśmiechnęła się do niego.
- Odprowadzić cię?
- Sam dojdę. Ty też już się kładź.
Hazel odprowadziła go wzrokiem. Od jakiegoś czasu ich kontakty nie były takie, jak dawniej. Przełom nastąpił trzy tygodnie temu, kiedy tu, przed tym kominkiem pożegnała się z rojeniami. Ile razy potem rozmawiali? Może ze trzy, choć oboje unikali swoich spojrzeń.
Było jej ciężko. Zresztą – komu by nie było? Straciła nie tylko swój ideał, ale i najlepszego przyjaciela. Niełatwo się z tym pogodzić. Zwłaszcza, jeśli ktoś – jak Hazel – nie umie dogadać się z dziewczynami. Samotność wieczorów w pokoju wspólnym czy bibliotece dokuczała jej bardziej niż złamane serce.
Otworzyło się okno i do pokoju wdarł się wiatr. Płomień na kominku zamigotał i zgasł.
- Chyba czas spać.
Kiedy weszła do góry, zatrzymała się pod drzwiami męskiej sypialni. Nie dobiegał zza nich prawie żaden dźwięk, poza pochrapywaniem któregoś z chłopaków.

Jak się rano okazało – Hazel miała rację. Po wieczornym spacerze Bill nabawił się przeziębienia. Obudził się z bólem głowy, czuł też, jakby w gardle miał pustynię.
W sypialni panowała cisza.
- Ej, gdzie... - Gardło odmówiło mu posłuszeństwa.
Na zewnątrz rozległy się kroki i ktoś otworzył drzwi.
- Nic nie mów.
Po pokoju krzątała się Hazel. Otworzyła szafę i wyciągnęła z niej ciepły sweter.
- Nałóż na piżamę, na pewno Poppy zatrzyma cię na jakiś czas.
Kiedy Bill się ubierał, Hazel pozbierała rzeczy z podłogi. Jej uwagę przykuł długi, fioletowy przedmiot, który najlepiej opisywało słowo glutek. Skrzywiła się, kiedy galaretowata masa oblepiła jej dłoń, owijając się niczym wąż dusiciel. Gdy udało jej się od tego uwolnić, zaścieliła łóżko, mimo wyraźnych sprzeciwów Billa.
- Idziemy.
Bill Weasley, prefekt naczelny Gryffindoru, podreptał za nią grzecznie, choć za duże spodnie i jaskrawo czerwony sweter nie poprawiały jego samopoczucia.
Hazel szła pół kroku przed nim, nie odzywając się ani słowem. W pamięci wciąż miała pucołowatą twarz tej Krukonki, która sprzedaje gazetkę. Jak ona się nazywała? Miała takie dziwne imię... Lorelai? Chyba jakoś tak to leciało. Dotąd piekły ją policzki na wspomnienie rozmowy, jaką podsłuchała leżąc w łóżku. Wynikało z niej, że znajomość Billa i jakiejś Krukonki "ewoluowała". Cokolwiek to oznaczało, nie mogło to być nic dobrego.
Bill również nic nie mówił. Nawet jeśli miałby coś mądrego do powiedzenia, nie byłby w stanie tego dokonać. Chciał jej na przykład podziękować, że prowadzi go prawie niezaludnionym korytarzem. Chciałby też przeprosić... choć nie do końca wiedział za co. Żeby tylko było jak przedtem.
Nie zdążył nawet chrypnąć. Stali już przed drzwiami królestwa madame Pomfrey.
- Kochaneczki, co się stało?

***
- Gdzie wczoraj byłaś?
Aislin zamrugała powiekami, kiedy oślepiło ją światło słoneczne wpadające przez okno. Obok jej łóżka stała Eloise i oskarżycielsko celowała w nią palcem.
- I z kim? - dodała Liv, miętosząc w dłoniach zielony materiał.
- A co was to obchodzi? - spytała zaczepnie, starając się nie patrzeć na żadną z nich.
W końcu, z braku innej możliwości, utkwiła wzrok w czarno niebieskiej kołdrze.
- Zresztą nie musisz mówić. I tak was widziałyśmy.
Lin milczała. Do niczego się nie przyzna, one na pewno blefują.
- Tylko kiedy ty już sobie poszłaś, twój chłopak cofnął się i zabrał to - ciągnęła cicho Liv, wskazując na trzymany przedmiot.
Lin poznała. Sweter, który wczoraj zostawiła w tamtej komnacie.
- Oddał go nam, jak się spotkaliśmy na korytarzu. Wiedział, komu go powierzyć.
Odeszły, zasłaniając z powrotem kotary. Zanim wyszły z sypialni, Liv krzyknęła.
- Lepiej się zastanów, czy chcesz z nami współpracować.
Trzask drzwi. Wyszły.
Aislin wrzasnęła z wściekłości. Wiedziała! Wiedziała, że znajomość z tym rudym wypłoszem nie będzie oznaczać nic dobrego. A z miny Liv dało się wyczytać, że dziewczyna nie ma najlepszych zamiarów.
Ktoś odsunął zasłony.
- Lora - Uniosła rękę, żeby osłonić oczy przed słońcem. - Zostaw mnie.
Tamta jednak usiadła na łóżku.
- Nie obchodzi mnie, co wczoraj robiłaś i z kim - zamilkła na chwilę, bo Lin już otworzyła usta. Nie pozwoliła jej nic powiedzieć. - Posłuchaj mnie tylko. I tak zrobisz po swojemu. Ty się zastanów, czego właściwie chcesz. Jeśli zależy ci na nim, to mu to jakoś pokaż. Jeśli nie, nie zawracaj mu głowy.
- Ale to on... - zaczęła Lin, chcąc oddalić od siebie zarzuty.
- Tak, wiem. On ciągle na ciebie wpada. - Lora zmarszczyła brwi. Z tą miną wzrastał jej autorytet. - I za każdym razem, kiedy się spotykacie, zachowujesz się jak z każdym innym facetem?
Wstała i zasłoniła kotary.
Aislin siedziała przez chwilę z otwartymi ustami, próbując zrozumieć sens słów przyjaciółki. Kiedy do niej dotarł, zacisnęła wargi i uniosła głowę.
Bill za często pojawiał się na jej drodze. Przy nim nie wiedziała, jak powinna się zachować. Ten ryży Gryfon wprowadzał w jej życie za dużo chaosu. I ściągał kłopoty.
Zresztą kogo on obchodzi - przekonywała samą siebie, bo w jej myśli znów wkradł się ten uparty chochlik. Swoją przyszłość już zaplanowałam i nie ma w nim miejscu dla rudych Weasleyów. Dla innych zresztą też.
Zresztą i tak trzeba już wstawać.

Wielka Sala nie była zatłoczona. Niewielu siódmoklasistów jadło śniadanie, większość poszła już na zajęcia. Młodsze roczniki dawno siedziały w salach.
Wchodząc, Lin zerknęła na stół Gryfonów. Billa nie było.
- I co, jednak wodzisz za nim oczami? - Piskliwy głosik stawał się nie do zniesienia.
Lora z zapałem skrobała coś na kartce pergaminu. Co jakiś czas zerkała na stół profesorski, obecnie pusty, w poszukiwaniu natchnienia. Zauważyła Lin dopiero kiedy ta zabrała jej sprzed oczu kartkę.
- Wiesz, chyba miałaś rację.
Lora oderwała się od pisania i spojrzała na nią.
- To całkiem normalne. A w czym?
- No... Z Billem, i w ogóle.
Lora zdziwiła się, lecz nie trwało to długo. Zerknęła na stół Gryfonów.
- Widzisz tą dziewczynę z ciemnymi oczami? Siedzi sama, niedaleko wejścia.
Lin powiodła wzrokiem w tamtą stronę.
- To niejaka Hazel Gradery. - Lora wyciągnęła z torby zwinięty pergamin i położyła go na stole. - Znają się od kilku lat, a ostatnio chodziła plotka, że ze sobą kręcą. Do czasu, aż pojawiłaś się ty.
Lin spojrzała na przyjaciółkę z niedowierzaniem.
- A ciebie od kiedy takie plotki interesują?
- Mi one wiszą, ale nasz współlokatorki mają jakieś detektywistyczne zapędy. - Podsunęła Lin pergamin. - Zostawiły to wczoraj w pokoju wspólnym.
Tamta Gryfonka, Hazel, nie wyglądała najlepiej. Podkrążone oczy, blada twarz, włosy w nieładzie... Chyba nie tylko Lin źle spała tej nocy.
- Lin, musisz mi pomóc - zaczęła Lora.
- Nie będę sprzedawała żadnych gazetek!
- Jakich gazetek? Masz mi pomóc w przygotowaniach do balu.
- Balu?! Wybij to sobie z głowy! - Lin prychnęła. - Zresztą szybko sobie przypominasz. W połowie listopada.
- Ale nie masz nic do gadania. Przydzielili cię do mojej grupy odgórnie.
- Maczałaś w tym palce?
- Nie... - Lora wyglądała na zmieszaną. - No, może troszeczkę. Ja im tylko zasugerowałam, że umiesz rysować.
Hazel wstała od stołu i skierowała się ku wyjściu. To przypomniało Lin, że dziesięć minut temu zaczęła się historia magii.
- Muszę iść, jestem spóźniona.
Szła szybko do drzwi. Zdążyła jeszcze usłyszeć krzyk Lory.
- Dzięki, że się zgodziłaś!

***
Wieczór zastał w bibliotece dwie rzadko spotykane ta osoby. Liv Triver przerzucała kolejne księgi z zaklęciami, podczas gdy Eloise Calbot ziewała nad Eliksirami na każdy dzień roku.
- Wymyśliłaś coo-ooooś?
Liv odgarnęła z czoła za długą grzywkę i sięgnęła po książkę, nad którą kiwała się Eloise.
- Tak.
- Aha.
Zapadła kilkuminutowa cisza, aż na twarzy Liv pojawił się szeroki uśmiech.
- Mamy.
Jej koleżanka uniosła głową, obdarzając ją zaspanym spojrzeniem.
- Tobie nie chce się spać? - zdziwiła się. - Pół nocy łaziłyśmy po zamku.
Liv nie zwróciła na to uwagi, skupiając się na eliksirze, który właśnie znalazła.
- Nie mamy dość czasu, żeby przygotować veritaserum - powiedziała. - Ale znalazłam coś innego.
- A jak mu to podamy? - spytała Eloise, powstrzymując ziewnięcie.
- Najpierw musimy przekonać Aislin, żeby zgodziła się na spotkanie - Liv zrzedła mina. - Jeśli to nam się uda, poradzimy sobie ze wszystkim.

Poznali się jeszcze przed Hogwartem. Początkowo w szkole ich znajomość nie rzucała się w oczy, dopiero w czwartej klasie pojawiły się pogłoski o łączącym ich uczuciu. Oboje wszystkiemu zaprzeczyli i od tego czasu sprawa ucichła.
Hazel zawsze stawia na swoim i może okazać się trudną przeciwniczką. Nie odpuszcza. Jej współlokatorki nie mają z nią łatwego życia, skoro podobno wszyscy Gryfoni tacy są.
Jej uczucia do Billa trudno określić, tak samo zresztą w drugą stronę. Wiadomo jednak, że lubią posiedzieć przy kominku tylko we dwoje.


- Mają faktycznie jakiś szpiegowski dryg. - Lin przerzuciła kilka kartek, zapisanych zarówno bazgrołami notowanymi pewnie na kolanie, jak i pismem niezwykle starannym.
Tego wieczora przysiadła się do stołu, który zazwyczaj zajmowała tylko Lora. Kiedy ta druga zajęła się kosztorysem balu, Aislin rozłożyła pergamin, który dostała rano. Wtedy wrzuciła go do torby i zupełnie o nim zapomniała.
- Ale po co im to? - zapytała, patrząc na ruchome zdjęcia na okapie kominka.
- Zajmij się tymi zaproszeniami, filozofowanie zostaw sobie na później.
Zaproszenia dostawali oczywiście wszyscy siódmoklasiści, co zdaniem Lory było zbędne i tylko obciążało budżet. Jednak profesor Nox, wykładowca astronomii oraz główny organizator imprezy, był innego zdania. Taki zwyczaj - wzruszył bezradnie rękami i zniknął w swojej wieży.
- Jak one w ogóle mają wyglądać? - Lin wzięła do ręki ołówek i wyciągnęła czystą kartkę.
Lora nie odpowiedziała, ssając pióro trzymane w ustach.
- Lora!
- Co? - spytała, nieprzytomnie rozglądając się dookoła.
- Nic, już nic. - Lin machnęła ręką.
- No to czego krzyczysz? Dziwna jesteś.
- Nawzajem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 17:03, 28 Sie 2006    Temat postu:

Żal mi Hazel...

A poza tym jestem, czytam i się raduję Wink Z każdym kolejnym odcinkiem mam większe problemy, żeby skonstruować logiczny komentarz.
Czy jak napiszę, że po prostu mi się podoba, to wystarczy?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Nie 17:10, 10 Wrz 2006    Temat postu:

Jak to miło wiedzieć, że ktoś czyta! Hekate, Twoje komentarze sprawiają, że aż chce się pisać : ).
Miałam to napisać wcześniej. Ale Damian znów zabrał się za naprawianie komputera. I jak to ma w zwyczaju - popsuł. A jest w technikum informatycznym... Współczuję tamtym nauczycielom. Ale w każdym jestem mu wdzięczna, bo losy Lin, Lory i całej reszty zaczęły nabierać wyraźnych konturów.
Indżoj!
yadire
PS. Ten rozdział może nie przeraża długością, ale to się nadrobi.
y.




VIII
Opowieści świątecznej część pierwsza.

Wijące się serpentyny strzelające z pochodni na ścianach nieogarniętym strumieniem. Lodowe konfetti zmieniające się powoli w różnokolorową breję na parkiecie. Strzępy kolorowego materiału i kawałki połamanych obcasów. Tak mniej więcej wyglądała Wielka Sala po balu siódmoklasistów.
- Skrzaty zaraz się za-aaa to wezmą. - Lora nie powstrzymała ziewnięcia, patrząc na pobojowisko. - Idziemy, co?
Aislin siedziała na krześle, masując obolałe stopy.
- Gdzie ty zniknęłaś na cały wieczór? - zapytała Lora, nie patrząc na przyjaciółkę.
Policzki dziewczyny poczerwieniały. Lora pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Pewnie nasz rudy przyjaciel znów dawał ci się we znaki.
Lin mruknęła coś pod nosem i wstała. Lora, wcale nie zdziwiona jej milczeniem, raz jeszcze spojrzała na salę i ruszyła za Lin. Po takim wieczorze przyda się trochę snu.

"Grupa dekoratorów przeszła chyba samą siebie" pomyślała Aislin, wchodząc do sali. Choć uczestniczyła w przygotowaniach, efektu końcowego nie doczekała. Nie widziała wcześniej szklanych pochodni połyskujących jasnym, prawie białym ogniem. Kiedy podeszła, dostrzegła z zaskoczeniem, że dekoracja wykonana jest z lodu. Kilka godzin temu sufit Wielkiej Sali zasnuty był, jak niebo na zewnątrz, ciężkimi chmurami. Teraz na granatowym niebie lśniły gwiazdy. Stoły czterech domów znikły, zastąpiły je kilkuosobowe stoliki, ustawione w okręgu dookoła parkietu.
Podchodząc z trudem do swojego miejsca - mówiła Lorze, że te obcasy trzeba usunąć, ale ona nie dała się przekonać - pośliznęła się na małej kulce. Przed upadkiem uratowała ją Lora, w ostatniej chwili chwytając ją za rękę.
Wdzięczność, która wykwitła na twarzy Lin, po chwili zmieniła się w zdecydowanie antagonistyczne uczucie. Kiedy podniosła wzrok, patrzyły wprost w ciemnobrązowe oczy najstarszego Weasley'a.
- Zabiję cię - syknęła przez zaciśnięte zęby do Lory.
Całe to "przedstawienie", jak bal określała Hazel - z którą Lin zadziwiająco szybko znalazła wspólny język - przebiegał w miarę spokojnie. A przynajmniej mieścił się w granicach oczekiwań Aislin. Do czasu.
Dochodziła jedenasta. Lora już dawno gdzieś przepadła, zostawiając pogrążone w rozmowie Lin i Hazel.
- Wiesz, ja wcale nie miałam zamiaru brać w tym wszystkim udziału - Hazel machnęła ręką, wskazując na parkiet. - To Bill mnie namówił. Pewnie żeby ta jego Krukonka była zazdrosna. - Urwała nagle, spoglądając gdzieś w bok.
Aislin zamarła na chwilę. Przypomniały się jej notatki Eloise. Ona się w nim podkochiwała! To by wiele wyjaśniało. Na przykład minę tej Gryfonki, kiedy Lora i Lin przysiadły się do ich stolika. Ten mord w piwnych oczach...
Nie przesadzaj, nie ona jedna cię nie lubi - odezwał się wewnętrzny głosik.
- Hazel, zatańczymy? - Wysoki blondyn, znany Aislin z widzenia, podawał dłoń dziewczynie.
Hazel odetchnęła z ulgą. "Zanim coś powiesz, pomyśl. Zwłaszcza dziś."
- Jasne! - Podała chłopakowi rękę, uśmiechając się szeroko gdy zobaczyła zbliżającego się Billa. Minęła go lekkim krokiem, w ogóle na niego nie patrząc.
Aislin przeciągnęła się, rozprostowując obolałe nogi. Pięciocentymetrowe obcasy nieprzywykłym stopom mogą nieźle dać się we znaki. Aislin na własnej skórze to odczuwała.
- Może je zdejmiesz?
Aislin błyskawicznie podciągnęła nogi pod krzesło i usiadł prosto. Bill przysunął jedno z krzeseł bliżej i usiadł obok.
- Polubiłyście się z Hazel? - spytał zdziwiony.
- Właściwie to się za bardzo nie znamy - mruknęła Lin i porwała ze stołu szklankę z rurką.
Łyknęła potężnie i zakrztusiła się. Cokolwiek znajdowało się w tej szklance, nie nadawało się do picia. Chyba że ktoś miał kompletnie nieczułe gardło i przełyk.
Bill podał jej sok dyniowy.
- I jak mam cię nie lubić, skoro mnie ciągle ratujesz? - mruknęła bardziej do siebie niż do Bila..
- To może po prostu mnie polub? - Lin musiała w tej chwili przyznać rację głosikowi, który oznajmiał, że uśmiech tego chłopaka jest uroczy.
Sama nieświadomie też się uśmiechnęła. To najwyraźniej ośmieliło Billa, bo poprosił ją do tańca.
- Chyba nie - zaoponowała niepewnie. - Te buty nie są zbyt... Co ty robisz?!
Bill klęknął przed nią, zwracając tym uwagę przechodzących dziewczyn.
- Skoro to jedyny powód... - Zdjął pantofelek z jej nogi. - ...to jakoś temu zaradzimy - dokończył, zdejmując drugi.
Lin zacisnęła usta. Oczyma wyobraźni widziała uśmiechy Liz i Eloise. A w myślach słyszała ich docinki.
A jak długo jeszcze będziesz się z nimi widywać? Sześć czy siedem lat?
"No nie... Tylko jakieś sześć miesięcy..."
Wiem. To była taka ironia.
- To jak z tym tańcem?
Nawet nie próbuj odmawiać!
- Zresztą... - Bill wzruszył ramionami. - Co ty masz do gadania?
Lin gotowa była przyznać, że ten szelmowski uśmiech już gdzieś widziała. No tak, Lora.
The Banshees, bardzo popularna grupa muzyczna, w swoim repertuarze posiadała głównie piosenki skoczne. Ballad zasadniczo nie lubili, choć prawa rynku (i wydawca) nakazały im kiedyś jedną nagrać. I właśnie wtedy, gdy Bill Weasley namówił do tańca Aislin Wild, The Banshees zdecydowali się ją zagrać.
- Dobry znak, nie? - mruknął Bill, przytulając ją do siebie.
Aislin od tej bliskości aż zrobiło się gorąco. Początkowo poruszała się sztywno jak kłoda, ale w końcu ośmieliła się objąć chłopaka. Położyła głowę na jego ramieniu i tak kołysali się razem w rytm smętnej melodii, nie dostrzegając smutnego spojrzenia Hazel, szerokiego uśmiechu Lory i zaskoczonej miny Charliego Weasleya*.

Aislin chłodziła rozpalone policzki w otwartym oknie. Na dworze powoli się przejaśniało. Do wschodu słońca pozostało co prawda sporo czasu, ale czerń nocy ustępowała już powoli szarości poranka.
Święta bez śniegu.
- Herezja.
Lin chuchnęła w skostniałe z zimna dłonie. Nie zamykając okna podeszła do szafy i z samej góry ściągnęła kolorowy plecak. Jednym ruchem różdżki spakowała najpotrzebniejsze ciuchy i ruszyła do łazienki.
Chętnie wzięłaby gorącą kąpiel w poziomkowej pianie, ale za godzinę miała statek i musiała się spieszyć. Dlatego ograniczyła się do szybkiego prysznica.
Wyszła, starając się nie trzaskać drzwiami. Miała wyjątkowo dobry humor i nawet Liz nie mogłaby jej go popsuć. Jednak lepiej, żeby nie miała do tego okazji. Ogień w kominku dawno wygasł, wznieciła go zaklęciem.
"Niech mają" - uśmiechnęła się.
Pod oknem skrzaty ustawiły sporych rozmiarów choinkę. Nie przyozdobiły jej, wiedziały, że Krukoni wolą zrobić to sami. Lin włożyła pod drzewko paczkę owiniętą w czarno niebieski papier.
Nie ociągając się dłużej zeszła na dół. Przechodząc przez hol nie mogła się powstrzymać, żeby nie zajrzeć do Wielkiej Sali. Pomieszczenie, jeszcze kilka godzin temu przypominające arenę po walce olbrzymów, teraz wyglądało jak co dzień.
"Te maluchy są naprawdę niesamowite..."
Stała tak jeszcze chwilę, wspominając wczorajszy wieczór. Wkrótce ruszyła szybkim krokiem do wyjścia. Musiała przejść prawie kilometr, zanim mogła bezpiecznie się teleportować; choć w jej wypadku określenie "bezpieczna teleportacja nie miało racji bytu.


Ostatnio zmieniony przez yadire dnia Nie 11:30, 08 Paź 2006, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Nie 17:16, 10 Wrz 2006    Temat postu:

Jak mówiłam - się nadrobi. Bez zbędnego gadania, bo i po co język strzępić.
Trwajmy w oczekiwaniu na część trzecią. O ile dobrze pójdzie - przez tydzień.
Przecież-Wiecie-Kto.



IX
Opowieści świątecznej część druga

Morze szumiało uspokajająco. Fale rozbijały się o rufę statku "Irish Spirit", zmierzającego wprost do dublińskiego portu . Pokład był niemal zupełnie wyludniony, przy burcie stała tylko dziewczyna w żółtym płaszczu i z wielką torbą na plecach. Marynarze przechodzący obok niej co jakiś czas próbowali zwrócić na siebie jej uwagę, lecz żadnemu się to nie udawało. Dziewczyna oparta o drewnianą belkę patrzyła przed siebie, nie zważając na wiatr i zimno. W końcu był to grudzień, pewnie dlatego większość pasażerów kryła się w swoich kajutach.
Aislin Wild myślami była daleko stąd, na rozświetlonej sali w największej europejskiej szkole magii. Bal skończył się zaledwie kilka godzin temu; do tej pory nie miała czasu, żeby przemyśleć parę rzeczy. Na przykład słowa szeptane przez Billa podczas tańca.
Zrobiło jej się gorąco na samo wspomnienie. Dłonie nieświadomie zacisnęła na balustradzie tak mocno, że zbielały jej knykcie. A na jej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech.
- Nie jest pani zimno?
Patrzyły na nią uważnie oczy szare jak chmury na niebie.
- Proponuję wejść do środka. - Mężczyzna, czy raczej chłopak, bo nie mógł być od niej dużo starszy, w czarnej, marynarskiej kurtce podążył spojrzeniem za jej wzrokiem. - Dobrze pani patrzy, tam jest ląd. Do domu na święta?
Lin kiwnęła głową.
- Można tak powiedzieć.
Marynarz uniósł głowę i wziął głęboki oddech.
- Czuje pani? Tak pachnie tylko tutaj. - Na jego twarzy zagościł błogi uśmiech, oczy miał przymknięte. - Pływałem już po wielu morzach, ale tylko koło Lambay Island tak intensywnie czuć morską trawę.
- Ale przecież jest zima - zdziwiła się Lin.
- Właśnie to jest takie niezwykłe.
Teraz Lin również poczuła. Słodki, ale nie intensywny, trochę chłodny, zapach. Koszyczki, które babcia wyplatała, pachniały tak samo.
- Już niedługo będziemy w Dublinie. Pani na stałe mieszka w Anglii?
- Właściwie w Szkocji. Na stancji.
Syrena pokładowa zatrąbiła ogłuszająco. Chłopak odszedł bez pożegnania, wygwizdując skoczną melodię. Lin odwróciła się za nim. Jednak straciła zainteresowanie marynarzem, kiedy w oddali zamajaczyło jej znajome wybrzeże.

- Kotku! Tu jestem!
Kiedy "Irish Spirit" dobił do brzegu, pierwszym, co zobaczyła dziewczyna, był wysoki mężczyzna w ciemnym płaszczu i niebieskiej czapce. Tuż obok niego stała starsza kobieta, machająca dłonią w pomarańczowej rękawiczce. Rękawiczki dobrane zostały do szalika w tym samym odcieniu i ciemnofioletowego płaszcza. Naprawdę, babcia mogłaby bardziej dobierać kolory do swojego wieku.
Ledwie Aislin zeszła z pokładu, już znalazła się w ciepłych objęciach babci. Pachniało od niej drożdżówką. I miętą - to zapewne przez gumę w ustach starszej pani.
- Nareszcie! Już myślałam, że utopiliście się gdzieś tam! - Babcia machnęła ręką w stronę morza.
Mężczyzna wziął od Lin torbę, mimo jej stanowczych sprzeciwów. Babcia odsunęła ją od siebie na długość ramienia i przyjrzała się jej badawczo.
- Zapuszczasz włosy? Zawsze mówiłam, że w dłuższych byłoby ci...
- Już nie, babciu - Lin odgarnęła z czoła za długą grzywkę. Rzeczywiście, przydałoby się je trochę skrócić. - To tylko na bal...
Te cztery słowa wystarczyły, by babcia wydała z siebie okrzyk radość ("Moja kruszynka na prawdziwym balu!") i zaczęła wyciągać z Lin szczegóły na temat jej sukienki.
W trakcie opowiadania, Lin przelotnie spojrzała na pokład. Tuż przy burcie stał znajomy marynarz - z ziemi wydawał się o wiele wyższy - i uniósł dwa palce do czapki.
- Salutuje ci, no proszę! - Babcia uśmiechnęła się znacząco. - A z kim byłaś na tej zabawie?
Odeszli. Lin w objęciach szczęśliwej babci, mężczyzna z plecakiem na ramieniu i reszta pasażerów; wszyscy odprowadzani wzrokiem marynarza na pokładzie.

- Cieszysz się, że wracasz do normalności, prawda?
Kiwnęła głową, choć świat babci nie był dla niej normalny. Orientowała się w nim całkiem nieźle, w końcu jej ojciec nie był czarodziejem. Ale różdżka wiele ułatwia - na przykład gotowanie. Jeden z jej nocnych koszmarów. Przepisy równie skomplikowane jak te na eliksirach. Mąka, cukier i sól, których za nic nie umiała rozróżnić bez próbowania. Tak samo jak wiele przypraw w babcinej kuchni.
- W domu czeka na ciebie ktoś jeszcze.
- Tata? - Starała się nie okazywać radości. Nieskutecznie.
Babcia, siedząca obok kierowcy, zobaczyła jej twarz w lusterku.
- Nie - odparła. - Judith.
Lin jęknęła cicho. Jechała do babci z nadzieję, że odpocznie od swoich "ulubionych" współlokatorek, a tu się okazuje, że na końcu wędrówki czeka na nią mugolska mutacja Liv i Eloise. Czy one już zawsze będą ją prześladować?
- Alex uznała, że Judy i ty spędzacie ze sobą za mało czasu i trzeba to naprawić - kontynuowała babcia. - Ona się nawet cieszy na to spotkanie.
- Ale czemu mnie nikt nie zapytał o zdanie?!
Babcia strapiła się. Całym sercem rozumiała Lin, ale w słowach jej córki było sporo racji. Aislin i Judith są w w tym samym wieku, a prawie wcale się nie znają. Starsza pani inaczej określiłaby stosunki panujące między jej wnuczkami, ale nie chciała niszczyć utopijnej wizji Alex.
- Kotku, rozumiem, że możesz czuć się... oszukana. - Lin z trudem przełknęła to słowo z ust babci. - Ale może jak się lepiej poznacie...?
- Tylko ja wcale nie chcę się z nią poznawać!

Nieważne, czy Aislin chciała tego, czy nie, w przytulnej kuchni siedziała Judith. Kiedy ostatnio się widziały, miały po trzynaście lat, pryszcze na nosie i takie same sukienki. To o nie wybuchła wielka awantura, po której rodzina na jakiś czas postanowiła je od siebie odseparować. Judith wyjechała do bostońskiej szkoły z internatem, a rok później również jej rodzice przeprowadzili się do Stanów. Co się stało, że ona przyjechała - Lin nie chciała wiedzieć. Wystarczyło, że musiała znosić to spojrzenie bladoniebieskich oczu, śledzące każdy jej ruch; jakby tylko czekały na jakiś błąd.
I ku największej udręce Lin - jej kuzynka gotowała wręcz wyśmienicie.
- Zrobiłam wam obiad, pomyślałam, że będziecie głodni - powiedziała dziewczyna, kiedy tylko wrócili z dworca.
Na stole czekało parujące spaghetti. Aislin uśmiechnęła się ciepło, przypominając sobie, z kim ostatnio jadła to danie. Babcia musiała ten uśmiech zrozumieć nieco opacznie, bo zaniepokojenie na jej twarzy ustąpiło radosnemu zdziwieniu.
- Widzisz, nie jest tak źle - szepnęła wnuczce do ucha i posadziła ją naprzeciwko Judith.
Posiłek przebiegał we względnym spokoju, jeśli nie liczyć kąśliwej uwagi Lin na temat zbyt ostrego sosu. Judith nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się tajemniczo. Pod koniec uczty do kuchni wtoczyło się olbrzymie cielsko na czterech łapach.
Lin odrzuciła widelec i błyskawicznie podciągnęła nogi.
- O, chyba się jeszcze nie znacie - Judith uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją. - To Dropsik. Dropsik - zwróciła się do grubego basseta - przywitaj się z naszą kochaną kuzyneczką.
Pies obrzucił zebranych nieprzytomnym spojrzeniem, wyszczerzył żeby i - po dokładnym zbadaniu swojej pustej miski - wycofał się z kuchni. Lin odprowadziła do przerażonym wzrokiem.
- Wspaniałe święta się zapowiadają - mruknęła do swojego talerza.

Jej przeczucie się sprawdziło. Mimo usilnych starań babci, dziewczyny nie umiały dojść do porozumienia. Zaczęło się oczywiście od całkiem niewinnego Dropsika.
- Przecież nic ci nie zrobił! - krzyczała Judith do zamkniętych drzwi.
- Bo mu uciekłam! - dobiegł zza nich stłumiony głos Lin.
Judith przytrzymała wyrywającego się psa.
- Przed psem się nie ucieka! To naturalne, że cię będzie gonił!
- Tak samo naturalne będzie, jak mnie ta bestia zeżre?!
Skończyło się na kilku siniakach i zadrapaniach, które babcia opatrywała, kiwając głową z dezaprobatą.
- Najpierw sukienka, teraz pies... Czy wy już nie możecie znaleźć sobie solidniejszych powodów do awantur? Ja wiem? Może jakaś historia miłosna? Bo to się już robi nudne.
Babcia z ciężkim sercem patrzyła na zachowanie dziewczyn. Ale co mogła zrobić? Obiecała sobie, że do ich wychowania nie będzie się wtrącać. No i proszę, jakie ziółka jej dzieci wyhodowały. Oczywiście, skrytykowała szkoły z internatem, tylko ani Martin, ani Alex nie chcieli tego słuchać. Zresztą w przypadku Lin decyzję podjęła jej matka. Alex widocznie nie chciała być gorsza.
Poranek wigilijny w domu starszej pani Wild przebiegał wyjątkowo spokojnie. Wnuczki po ostatniej kłótni zawarły niemy pakt, co ocaliło ich babcię od porannego bólu głowy. Ciemne chmury pojawiły się podczas zmywania po obiedzie.
- To czego oni cię właściwie uczą w tej szkole?
Lin poprosiła babcię o wyjaśnienie, czym właściwie był ten cały mur berliński, o którym tyle mówili w mugolskim radiu. Judith to usłyszała.
- Czegoś, czego i tak nie zrozumiesz.
- Czyli na przykład czego? - dociekała Judith.
Aislin rozczapierzyła nad kuzynką palce.
- Jak w butelce zamknąć sławę, jak uwarzyć mądrość oraz jak uniknąć śmierci.
Judy przez chwilę była wyraźnie przestraszona, ale w końcu wybuchła śmiechem. Dropsik, zwabiony do kuchni niecodziennymi odgłosami, warknął ponuro na Aislin. Dziewczyna zamarła. Nie lubiła psów. Mówiąc szczerze - miała lekką fobię. Dlatego zanim Dropsik się do niej zbliżył, wykonała szybki zwrot i umknęła do swojego pokoju.
Święta z Judith i tym... tym... O nie! Już woli je spędzić w Hogwarcie, z dala od śliniących się psich morderców.
Oparła się plecami o drzwi, wzięła głęboki oddech. Postanowiła - wraca do Szkocji. Zdjęła z szafy plecak i zaczęła pakować swoje rzeczy. W tym momencie do pokoju weszła babcia.
- Co ty robisz?
- Nie widać? - parsknęła Lin. - Pakuję się.
Babcia pokiwała głową ze zrozumieniem. Nie było sensu jej powstrzymywać. I tak zrobi po swojemu. Zresztą pani Wild zrobiłaby na jej miejscu tak samo.
- Odwieźć cię do portu?
Aislin spojrzała na babcię zaskoczona.
- Nie będziesz mnie przekonywać, żebym została?
- A zostałabyś?
Lin spuściła głowę.
- Nie.
Babcia uśmiechnęła się. Podeszła do wnuczki i mocno ją uścisnęła. Lin poczuła zapamiętany z dzieciństwa zapach - lawendowych perfum babci. To jej coś przypomniało. Wyjęła spod łóżka grubą paczkę.
- Miałam dać ci go wieczorem, ale...
- Dziękuję, kotku! - Babcia od razu zabrała się rozpakowywania prezentu.
Lin ją powstrzymała.
- Do wieczora. - Zagroziła palcem.
- Ja też mam coś dla ciebie.
Lin wzięła małą paczuszkę w ciemnym papierze. Spojrzała na babcię, ta pokiwała głową. Kiedy rozerwała opakowanie, jej oczom ukazał się długi łańcuszek, z wisiorkiem wykonanym z ametystu.
- Śliczny! Dzię...
- Rodzinna pamiątka. - Na chwilę w oczach babci pojawił się dziwny blask. Tylko na chwilę. - Ale musisz już iść, ostatni statek odpływa za piętnaście minut.

Nie popłynęła statkiem. Kiedy tylko kierowca babci zobaczył, jak znika na pokładzie, odszedł. Lin zeszła z powrotem i deportowała się, schowana na kontenerami. Nie lubiła tego sposobu komunikacji i korzystała z niego jak najrzadziej, ale tym razem nie miała wyboru.
Pewnie z powodu małej praktyki, wylądowała w śmierdzącej stercie śmieci za dworcem King's Cross.
Przeklinając tych, którzy zwozili odpadki w to miejsce, otrzepała się i za pomocą zaklęcia odświeżającego pozbyła się z płaszczyka rybiego zapachu.
Zamierzała dostać się do Hogwartu pociągiem, w końcu aportacja w tamtym miejscu jest niemożliwa. Dlatego lekko się poirytowała, kiedy barierka na peron 9 i 3/4 i nie chciała się otworzyć. Im dłużej próbowała ją sforsować, tym bardziej się denerwowała. I tym dziwniej patrzył na nią konduktor.
W końcu zrezygnowała z próby przedostania się na peron i usiadła na brudnej, odrapanej ławce, zastanawiając się - co dalej?
- Aislin?!
Nie zdążyła się nawet do końca zorientować w swojej sytuacji, kiedy usłyszała znajomy głos. Jeszcze zanim zobaczyła, do kogo należał, zrobiło jej się cieplej.
- Miałaś być w Dublinie! - Bill wyłonił się zza grupki kilku dziewcząt w ciepłych kożuchach i podszedł do Lin.
- Ale jestem tutaj - parsknęła opryskliwie. Przestraszyła się, że on zauważy, jak ucieszyła się na jego widok.
- Zamierzasz spędzić Wigilię na dworcu? - Podszedł do niej ze strapioną miną. Objął ją, cała trzęsła się z zimna.
- Nie zamierzam, ale chyba nie mam innego wyboru.
Bill zaśmiał się cicho. Kiedy ją do siebie przytulił, zapachniało lawendą. Lubił te kwiaty, jak jego matka. Pochylił się i szepnął jej coś do ucha. Lin zesztywniała, ale się nie wyrywała.
Dobry znak - uśmiechnął się niedostrzegalnie.
- Wyboru rzeczywiście nie masz - powiedział stanowczo. - Idziemy.
Aislin nie oponowała. Chochlik, który obudził się w niej w tamtym dziwnym pokoju, wyraźnie pokraśniał z zadowolenia. W ramionach Billa było ciepło i... bezpiecznie. Może nie ma sensu przed tym uciekać?
Nie dowie się, jeśli tego nie sprawdzi.


Ostatnio zmieniony przez yadire dnia Nie 11:08, 08 Paź 2006, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 22:37, 10 Wrz 2006    Temat postu:

Już wiem, już wiem skąd te kolory! Wiem z czym mi się kojarzą! To jasne i oczywiste, z "Czasem słońce, czasem deszcz" (powiedziała Hekate, ostatnimi czasu maniaczka bollywoodzkich, kiczowatych, uroczych, baśniowych, kolorowych, roztańczonych i rozśpiewanych produkcji. I owszem, więcej epitetów nie było pod ręką Wink )
Dalej będę słodzić, a co! To moje ukochane fanfikowe opowiadanie, naprawdę. Może nie jakieś specjalnie głębokie, nie psychologizujące, ale takie lekkie i zgrabne, że nie sposób nie wpaść po uszy. Bo potrzeba czasem odprężenia. I dalej kompletnie nie rozumiem dlaczego pod "Duszkiem" tak mało komentarzy...

Aaa, fragment irlandzki cudny! Ty to chyba naprawdę jesteś maniaczką Irlandii Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Nie 11:07, 08 Paź 2006    Temat postu:

X
Opowieści świątecznej część trzecia - ostatnia.

Jaskrawofioletowy autobus zahamował z piskiem na skraju szerokiej drogi. Czarodziej w żółtej szacie zatrzymał się na szybie, oddzielającej kierowcę od reszty pasażerów. Szybie magicznie wzmocnionej, na wszelki wypadek.
- Ho-oooogwart! – zaciągnął donośnie konduktor w fioletowej czapce.
Aislin podniosła się z miejsca dopiero, gdy pojazd się zatrzymał, dzięki czemu uniknęła upadku na wątpliwej czystości podłogę.
- Panience pomóc? - Konduktor oblizał palce, przed chwilą jadł smażonego ślimaka, i wyciągnął ku niej dłoń.
Lin spojrzała na nią z trudnym do ukrycia obrzydzeniem.
- Obejdzie się.
Drzwi jeszcze się za nią nie zamknęły, gdy pojazd znikł w chmurze błyszczącego pyłu.
"Tandeta."
Zakazany Las. To właśnie na jego skraju zatrzymał się autobus. Lin obrzuciła drzewa podejrzliwym spojrzeniem. Nie podzielała sympatii Charliego Weasley'a do włóczenia się po lesie. Skoro został zakazany, to chyba musiały być jakieś powody, prawda? Obawiała się, że któryś z nich zaraz stanie jej na drodze.
Musiała jednak iść. Przecież nie będzie tu tak stać i czekać na nie wiadomo co. Zwłaszcza, że zza tych drzew rozlegają się jakieś trzaski.
Odgarnęła grzywkę z czoła ("Trzeba podpytać Lorę o jakieś zaklęcie skracające włosy. A może loczki?") i ruszyła przed siebie, starając się nie rozglądać na boki. Trzaski - początkowo tłumaczyła sobie, że to urojenia - stawały się coraz wyraźniejsze. Nieświadomie sięgnęła po różdżkę.
- Aislin?
Aż odskoczyła. Odwróciła się szybko, trzymając różdżkę w pogotowiu.
- Hazel?! A co ty tutaj robisz?
Między drzewami stała, w dżinsach i cienkiej bluzce, przyjaciółka Billa. Włosy miała w nieładzie, oczy podkrążone, a w zaczerwienionych dłoniach trzymała kilka szyszek.
- Chciałam... - Odrzuciła szyszki i włożyła ręce do kieszeni bluzy. - Wyszłam się przejść, ale chyba zabłądziłam.
Lin zdjęła szalik i owinęła nim szyję dziewczyny. Hazel otworzyła szeroko oczy.
- Skąd masz ten szalik?
Aislin dopiero teraz zauważyła, że nie miała na sobie zwykłego czarno niebieskiego szala, lecz ten w gryfońskich barwach.
Od mojego faceta! krzyczał chochlik w jej głowie.
- Znalazłam w pociągu. - Skłamała, ignorując to upierdliwe stworzenie.
Hazel posłała jej badawcze spojrzenie piwnych oczu, ale nic nie powiedziała. Szły milcząc. Hazel patrzyła na czubki swoich butów. Aislin o nic nie pytała, zadowolona, że nie idzie sama. We dwójkę zawsze jakoś raźniej.
- Jak święta? - Przerwała ciszę Hazel.
Lin zastanowiła się chwilę. Nie mogła jej chyba powiedzieć, że Wigilię spędziła z Billem i jego rodziną. Skoro ją z nim rzeczywiście coś łączyło... Przecież nie może zachować się jak Liv.
Nie musiała myśleć zbyt długo nad odpowiedzią, bo sama Hazel ją w tym wyręczyła.
- Pewnie nie najlepiej - zaczęła cicho. Lin jej nie przerywała, dla własnego bezpieczeństwa. - To jak u mnie. Słuchaj - Hazel zatrzymała się i stanęła na przeciwko Lin. - Wiem, że on spotyka się z tą Krukonką...
Lin przestraszyła się. Hazel wyglądała, jakby w tej chwili gotowa była na wiele.
- Niekoniecznie spotyka... - zaczęła, ale tamta nie dała jej dokończyć.
- Nie przerywaj mi - Hazel spojrzała na niebo. - Nienawidzę niebieskiego koloru, wiesz? Od jakichś pięciu miesięcy. A to przez nią. Tą głupią, wścibską dziewuchę! Po cholerę pchała się między mnie i niego?
- Hazel, ja nie chciałam...
- Nie przerywaj mi! - W oczach dziewczyny pojawił się dziwny blask. - I przekaż tej swojej Lorze, że nie będzie miała łatwo!
I odbiegła, powiewając złoto czerwonym szalikiem. Aislin patrzyła na pozostawione na śniegu śladu zdumionym wzrokiem. Lora i Bill? Nie, no... Nie, Bill zdecydowanie nie jest...
Wróciła pamięcią do wieczora sprzed kilku dni. Gdy razem z Lorą usiadły przy stoliku Hazel, ta obrzuciła je nienawistnym spojrzeniem. Aislin wzięła do spojrzenie do siebie, ale Hazel przecież równie dobrze mogła patrzeć na Lorę.
- O żesz!
Pobiegła w stronę zamku, nie zwracając już uwagi na szmery i trzaski między drzewami.

Lora spokojnie czytała "Tysiąc i więcej legend celtyckich", które Lin podarowała jej na Gwiazdkę. Aislin miała wiele denerwujących cech, ale tylko jedna doprowadzała Lorę do iście szewskiej pasji. Otóż panna Wild miała dziwny zwyczaj - próbowała zarażać swoimi pasjami przyjaciół. Najpierw Lora dostała bloczek rysunkowy, który tuż po Nowym Roku przeznaczyła na praktyczny notatnik dziennikarski. Potem nastąpiło kilka lat magii druidzkiej i obyczajów szmaragdowej wyspy. Kiedy rok temu Lin podarowała przyjaciółce przewodnik po Irlandii Północnej, Lora odetchnęła z ulgą, że zapasy zostały już wyczerpane. Dlatego kiedy zobaczyła pod choinką paczkę dziwnie przypominającą książkę, zrobiło jej się słabo. Jednak zielono brązowa okładka ją zaintrygowała. I teraz Lora musiała przyznać, że chociaż raz Lin całkiem dobrze trafiła z prezentem.
Zwłaszcza zainteresowała ją historia Midira i Etain. Nie, żeby historia tej trudnej miłości wydała się jej romantyczna. Czym jest rozdzielenie na tysiąc lat w porównaniu do ukochanej zamienionej najpierw w kałużę, potem w fioletową muchę i do tego porywaną przez wiatr?
Lora mogła spokojnie zaśmiewać się przy perypetiach ulubionych bohaterów Aislin, skoro ona siedziała teraz daleko za morzem, u swojej babci w Dublinie. Dlatego też, gdy trzasnęły drzwi i w pokoju wspólnym pojawiła się Lin z zarumienionymi policzkami i rozwianym włosem, Lora trochę się przestraszyła.
- Słuchaj! - Lin nie dała jej dojść do słowa i nie zdejmując kurtki, mówiła. - Wracałam tym pokręconym autobusem. Wysadzili mnie na skraju lasu i... - Przerwała, by złapać oddech.
Lora machnęła różdżką i na stole pojawiła się butelka wina o smaku truskawkowego toffi. Lin nalała odrobinę do kieliszka, spróbowała i pokiwała głową z uznaniem.
- No - kontynuowała już spokojniej, rozpinając płaszcz. - Jak tak szłam tą drogą, spotkałam Hazel. - Zaczerpnęła powietrza. - Czy ty masz coś do Billa?
Lora spojrzała na Lin, jakby ta żartowała. I wybuchła donośnym śmiechem.
- Do Billa? - spytała z niedowierzaniem. - Do tego gryfońskiego wypłosza? Do członka tego latającego gangu? - zachichotała. - Zresztą przy tobie nie miałabym szans.
Aislin spuściła wzrok, czując jak potężny rumieniec wypełza jej na policzki.
- A ty skąd się tu w ogóle wzięłaś? - spytała Lora, uświadamiając sobie, że Lin dopiero co wyjechała.
- Jakby ci to powiedzieć...
- Najlepiej wprost.
Lin powoli obracała w dłoni kieliszek z czerwonym płynem. Nie wiedziała, jak ma właściwie zacząć. Wzięła duży łyk i jednym tchem streściła wydarzenia ostatnich dni. Lora słuchała wszystkiego z tajemniczym uśmiechem.
- A prezent od Billa? Podobał ci się? - zapytała, kiedy Lin skończyła swoją opowieść.
Ta aż się zakrztusiła.
- Skąd wiesz?!
- Od źródła.
- Bill ci powiedział?
Tym razem to Lora się zarumieniła. Aislin zmarszczyła brwi - Lorze nieczęsto się to zdarzało.
- Czli... - wymruczała.
- Kto?
Lora wzięła głęboki oddech i również dopiła swój kieliszek.
- Charlie.
W tym momencie spokój pokoju wspólnego zakłóciła grupa hałaśliwych czwartoroczniaków, którzy z torbami pełnymi słodyczy z Miodowego Królestwa rozsiedli się przed kominkiem.
Lora kiwnęła głową w stronę drzwi.
- Umówiłam się z Noxem, muszę iść - rzuciła i szybko wstała z fotela.
- A nie powiesz mi czegoś więcej o...
Lora uciszyła ją wzrokiem.
- Kiedy indziej.

Blisko pół roku temu, w drodze do Hogwartu dzieląc przedział z Williamem Weasleyem, Aislin Wild nawet się nie spodziewała, że Nowy Rok przywita właśnie z nim. Z nim oraz z resztą swoich przyjaciół. Gdyby rok temu ktoś jej powiedział, że zaprzyjaźni się z gryfońską drużyną quidditcha, wyśmiałaby tą osobę.
Charlie i Lora zajęli jedyną kanapę, więc cała reszta musiała zadowolić się poduszkami, rozsianymi po Pokoju Życzeń. Lora postarała się o radio, choć zapomniała o kasetach. CRR miała sylwestrową przerwę w audycji, musiano zadowolić się względną ciszą.
- A pamiętacie, jak wygraliśmy z wami rok temu? - roześmiał się Charlie. - Tamtej flądrze prawie rozkwasiłeś nos tłuczkiem, Alan! - Klepnął po plecach swojego kapitana z taką siłą, że ten omal nie udusił się domową nalewką z porzeczek.
- Szkoda, że tylko prawie - wymruczała Aislin do kubka gorącej irish coffee.
Poczuła, jak ktoś delikatnie gładzi ją po włosach.
- Znów tak ładnie pachną - usłyszała szept Billa. - Co to za zapach?
- Morska trawa. Takie ziołowe eksperymenty to konik mojej babci.
- Tej z Irlandii? Mówiłaś, że to mugolka.
Lin uśmiechnęła się.
- Bo to jest mugolka.
Wstała, poprawiając sztruksową spódnicę. Pomysł Lory, tak jak i spódniczka. Aislin nie posiadała żadnej w swojej garderobie. Choć musiała przyznać, że ta jest całkiem przyjemna.
- Idziesz gdzieś? - Bill również wstał.
- Zaraz wrócę - odparła i dodała, gdy chłopak już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. - Sama.
Musiała wyjść. Kiedyś uciekała w ten sposób przed wścibskimi spojrzeniami. Teraz nie było takiej potrzeby, ale... To silniejsze od niej. Zresztą ludzie miewają gorsze nawyki.
Opuściła pokój życzeń. Powietrze na korytarzu było lodowato zimne, ale nie cofnęła się po kurtkę. Uznawszy, że gruby sweter od babci wystarczy ("Skoro ta twoja szkoła taka stara, to musi być w niej zimno"), ruszyła do wyjścia.
Wszędzie panowała cisza. Lin uśmiechnęła się - balowicze w wieżach całkiem dobrze znali się na zaklęciach wyciszających. Przez okna wpadał blask księżyca. Gwiazdy migotały radośnie, zwiastując słoneczny noworoczny poranek.
Tymczasem Lin znalazła się na dole, tuż przy frontowych drzwiach. Już miała je uchylić, kiedy usłyszała za plecami czyjeś kroki. Odwróciła się szybko, modląc się w duchu, by nie był to Filch.
Można powiedzieć, że miała szczęście. Za nią stała Hazel.
- Eee...
- Oszczędź sobie - syknęła przez zęby dziewczyna, chwytając ją mocno za ramię.
Lin próbowała się wyswobodzić, z marnym skutkiem.
- Gdzie oni są? - Oczy Hazel błyszczały podejrzanie. - Zresztą nie mów, idziemy!
Poągnęła Lin, ale ta zdążyła złapać klamkę. Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, wpadło lodowate powietrze, ale klamki nie puściła. Zacisnęła tylko zęby - poczuła ból, jakby ramię miało jej wyskoczyć ze stawu.
- Zostaw mnie! - krzyknęła.
Hazel obejrzała się. Lin wykorzystała moment i wyswobodziła się z jej uścisku.
- Bill spotyka się ze mną, nie z Lorą - powiedziała ciszej.
Hazel na chwilę znieruchomiała. Potem wyciągnęła różdżkę i skierowała ją na Lin. Ta sięgnęła odruchowo do kieszeni, w której zawsze nosiła różdżkę. Jednak sweter od babci takiej nie posiadał. Różdżka leżała pewnie gdzieś w pokoju życzeń.
Hazel wystrzeliła jasnożółty promień. Lin udało się schylić, poczuła tylko jak zaklęcie zmierzwiło jej włosy. Hazel nie traciła okazji. Po chwili Lin nie mogła się ruszyć. Zamknęła oczy, oczekując kolejnego ataku, lecz ten nie nastąpił.
Hazel leżała nieruchomo na ziemi. Jej różdżka gdzieś zniknęła.
- Teraz masz wobec mnie dług. - Rozległ się nosowy głos.
Koło drzwi do Wielkiej Sali stała Liz, bawiąc się różdżką Gryfonki.
- Nawet wiem, jak go spłacisz. - Dodała.
Lin odgarnęła grzywkę i wyprostowała się. Liz miłosiernie zdjęła z niej zaklęcie unieruchomienia.
- Nie licz na to, że będę twoim szpiegiem. Nie jestem Eloise - dodała buńczucznie.
Liz uśmiechnęła się z wyższością.
- Za kilka dni zmienisz zdanie - oznajmiła.
- Odwal się. Nie wtrącaj się do mojego...
Nie dokończyła. Na schodach stał Bill. Patrzył to na Liz, to Aislin. W końcu utkwił wzrok w dziewczynie leżącej na ziemi.
- O, jest i nasz Romeo. - Liz też go zauważyła. - To ja może zostawię was samych.
Kiedy mijała Billa, podała mu różdżkę Hazel.
- Oddaj swojej drugiej dziewczynie, jak już oprzytomnieje. - I odeszła.
Przez drzwi nadal wpadało zimne powietrze. Lin drżała na całym ciele. Bill minął ją i pochylił się nad nieprzytomną Hazel. Bez słowa wziął ja na ręce i odszedł.
Lin nie odezwała się ani słowem. Patrzyła tylko za odchodzącym chłopakiem. Kiedy znikł za zakrętem, zamknęła drzwi i poszła do dormitorium Krukonów. Nie chciała psuć innym tego wieczoru. A obawiała się, że w powietrzu wisi kłótnia.

Nie mogła zasnąć. Siedziała w pokoju wspólnym i patrzyła na płomienie ognia. Nie umiała zrozumieć Billa, ale najgorsze, że nie wiedziała, o co sama jest zła. Że zaniósł nieprzytomną przyjaciółkę do skrzydła szpitalnego? Przecież ona zarobiłaby tak samo ona.
Jej myśli przerwało skrzypnięcie. W tajnym wejściu do dormitorium, tym znajdującym się tuż obok kominka, stał Bill.
- Przepraszam - powiedział. - Lora dopiero... Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- O czym?
- Jak to o czym? - Bill podszedł i schylił się nad nią. - O wszystkim. O Hazel, o planach tej...
- Liz - podpowiedziała Lin.
Bill podciągnął ją do góry i objął.
- Przecież to nie tylko twoje problemy.
Lin położyła mu dłonie na piersi.
- I myślisz, że "przepraszam" wystarczy?
Bill uśmiechnął się i szepnął jej coś do ucha. Położyła mu głowę na ramieniu.
- Tak, to chyba wystarczy.
Dopiero teraz zauważyła, że przejściu stali również Lora i Charlie. Uśmiechnęli się do niej szelmowsko i zamknęli drzwi. Po chwili Lin usłyszała dobiegający zza nich śmiech i odgłosy kroków.
"Nie ma co - pomyślała. - Dobrały się te dwa chochliki."
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 11:27, 08 Paź 2006    Temat postu:

Hmmm, mam nadzieję, że podtytuł "ostatnia" nie dotyczy całości opowiadania, tylko części świątecznej? Bo szkoda by mi było rozstawać się z Lin i resztą gromady Smile
Może by tak jeszcze odciągnąć w czasie happy end, w którego istnienie nie wątpię ani przez chwilę? Podręczyć jeszcze Billa i Lin? Ha! (zaciera łapki)

Hazel w dalszym ciągu mi żal, lubię paskudnicę, a jak! No i Lorę, Lora od początku stoi w moim rankingu na pierwszym miejscu Smile

Swoją drogą zatęskniłam do Gwiazdki. I mam wielką ochotę na piernik.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Nie 11:39, 08 Paź 2006    Temat postu:

Podtytuł odnosi się absolutnie tylko do części światecznej! Ni tylko Ty nie umiesz się z nimi rozstać... : )
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Nie 17:29, 08 Paź 2006    Temat postu:

O, proszę. Miesiąc posuchy, a teraz dwa w jednym. no no...

XI
- Szykujesz coś na walentynki?
Aislin nie podniosła głowy. I bez tego wiedziała, kto pyta. A rozmowa z tą osobą była ostatnią rzeczą, o jakiej teraz marzyła.
- Spadaj, Eloise - rzuciła.
Lora posunęła w kierunku natrętnej blondynki grubą książkę.
- Słyszałam, że masz problemy z historią magii.
Eloise odgarnęła loki za ucho, nieudolnie naśladując Liz, prychnając pogardliwie.
- No tak. - Zauważyła Lora. - Ciebie i tak się pozbędą z Hogwartu, żeby mieć spokój. Nie masz się czym martwić.
Eloise zmarszczyła brwi. Ironia Lory widocznie do niej nie dotarła, bo z obrażoną miną odeszła w stronę kanapy. Lora patrzyła na nią rozbawiona, aż tamta w końcu poszła do sypialni.
Lin nie zwracała na to uwagi, próbując zapamiętać daty powstań olbrzymów.
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia... - zaczęła Lora
- Nie.
- Aislin, jak możesz być tak egoistyczna i nieczuła? Czy ja jestem tamtą wiedźmą? Zawsze byłaś taka - samolubna, wyniosła...
Lin trzasnęła książką.
- Dobra! - Wiedziała, że jeśli jej nie wysłucha, będzie tak gadać cały dzień. - O co chodzi?
Lora wyszczerzyła zęby.
- Jak wszyscy wiemy, jesteś zafascynowana Irlandią. Świetnie znasz obyczaje, wierzenia, czary...
- Lorka, nie denerwuj mnie.
- Jak się okazało, nie ty jedna. Jest taki Ślizgon... - Lora wyciągnęła notes i odszukała odpowiednią stronę. - Nicholas von Click.
Lin uśmiechnęła się.
- To wcale nie jest zabawne. - Pouczyła ją przyjaciółka, chichocząc. - Również wybiera się na celtologię i uznał, że potrzebuje korepetycji.
Aislin błyskawicznie spoważniała.
- I ja mam go uczyć?!
Lora znów przerzuciła kilka kartek.
- Jesteś jedyną osobą, która byłaby w stanie podjąć się tego zadania - oznajmiła.
- Ty chyba śnisz!

Jak się okazało - sen Lory stał się rzeczywistością. Kilka dni później Lin siedziała w bibliotece i czekała na "herr Nicholasa", jak go nazywała w myślach. Miała spędzić ten wieczór z Billem, ale wypadł mu niespodziewany trening. Lora wykorzystała okazję, choć jak udało jej się namówić Lin - tego sama zainteresowana nie była świadoma. W każdym razie, znajdowała się teraz w najciemniejszym zakątku biblioteki, próbując wtopić się w ścianę.
Siedziała tyłem do drzwi, więc nie widziała, jak pojawił się w nich wysoki brunet. Rozejrzał się, a kiedy dostrzegł jedyną dziewczynę siedzącą samotnie, ruszył ku niej pewnym krokiem.
- Wild? - zapytał, zatrzymując się tuż za nią.
Dziewczyna podskoczyła przestraszona. Buteleczka z atramentem potoczyła się po stole, spadła na podłogę i potłukła się z brzękiem.
- Reparo!
Aislin odwróciła się. Tuż za nią stał wysoki brunet i z nonszalanckim uśmiechem bawił się różdżką.
- Pytałem, czy nazywasz się Wild.
Skinęła głową i odwróciła się szybko, by nie zdążył zauważyć jej zmieszania.
Kiedy trafiła do Hogwartu była, jak większość pierwszoroczniaków, jedenastolatką o wielkich, przestraszonych oczach. Oczy te, w szarym i jednolitym tłumie, wypatrzyły dumnego i pewnego siebie młodzieńca już na ceremonii przydziału. Trafił do Slytherinu i w ten sposób zakończyła się jej pierwsza młodzieńcza miłość. I zapomniała o wszystkim po kilku tygodniach.
Dlatego przeżyła szok, że jej pierwszy ukochany został jej uczniem. Odetchnęła z ulgą, kiedy uświadomiła sobie, że on o niczym nie wiedział.
- No, no, no - pokiwał głową z uznaniem. - Weasley ma gust, muszę przyznać.
Lin zazgrzytała zębami ze złości.
- Nie twój interes.
W tej chwili wiele by dała, by być choć trochę tak złośliwa jak Liz; albo chociaż Lora.

Bill nie poszedł na trening. Nie, nie okłamał Liz; początkowo takie miał plany. Jednak zmieniły się, kiedy na kilka minut przed zbiórką do pokoju wspólnego weszła zapłakana Hazel.
Łzy na jej policzkach to nieczęsty widok, zwłaszcza w miejscu publicznym. Dlatego zatrzymał dziewczynę w drzwiach i zaprowadził do swojej sypialni.
Nie nalegał. Nie wypytywał, co się stało. I tak nie powie, jeśli nie będzie chciała. Wiedział jednak, że stało się coś poważnego i ktoś powinien przy niej być. Przekleństwo odpowiedzialności.
Jednak mu powiedziała.
Przytulił ją i pozwolił się wypłakać. Jej ciałem wstrząsały spazmy, drobną piąstką uderzała jego pierś, a on gładził ją delikatnie po włosach.
W tej właśnie chwili w drzwiach sypialni pojawił się Simon.
- Weasley, ja rozumiem, że Charlie... - zaczął krzykiem, ale szybko umilkł. - Eee...
Sytuacja, w której zastał tę parę w pokoju, była dość krępująca. Hazel i Bill przytulający się w sypialni... To nie oznaczało niczego dobrego. Wycofał się z pokoju, zanim któreś z nich zdążyło zareagować. I natychmiast wyrzucił tą scenę z pamięci. Lepiej, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Zwłaszcza Aislin.
Hazel z czasem się uspokoiła. Bill nie poszedł już na trening, tylko odprowadził dziewczynę do jej łóżka (sekretny schodek jest niezawodny). Przyniósł jej z kuchni herbatę z rumem, ojciec pił taką przy narodzinach każdego dziecka.
Kiedy Hazel zasnęła, usiadł przed kominkiem. Mógł na spokojnie pomyśleć. Rodzice Hazel zginęli w wypadku samochodowym. Nie wiedział, co przyjaciółka może czuć w takiej chwili. Zdawał sobie jednak sprawę, że to najgorszy moment. Nie wyobrażał sobie wkraczania w dorosłość bez podpory w rodzicach. Sam z tego nie potrzebował, w końcu zawsze był samodzielny i robił co chciał, ale myśl, że mógłby ich teraz stracić...
Musiał wyjść. Śmiech kolegów i wesoło trzaskający ogień nie poprawiały mu nastroju. Opowie o wszystkim Lin, ona zrozumie. Chociaż... Hazel by tego nie chciała.
Zatrzymał się i spojrzał na błonia. Wieczorny zmierzch okrył je szarością. Zakazany las falował delikatnie pod wpływem wiatru, wiecznie zielone świerki i jodły, teraz grafitowo ciemne, sprawiały przerażające wrażenie kontrastując ze śniegiem.
Wstrząsnął się.
Lin pewnie uczy się w bibliotece. Posiedzi z nią.

- Zwariowałeś?! Lepiej się zajmij tą książką!
Nicholas przed chwilą zaproponował swojej nauczycielce wspólne spędzenie walentynkowego popołudnia. W Lin wezbrała ochota, by trzasnąć go książką w ten pusty łeb.
- Weasley może iść z nami, taki trójkącik... - Nicholas mruknął do niej znacząco.
Tego dla Aislin było z wiele. Zebrała książki, zwinęła pergamin i wstała z hałasem, ściągając do stolika bibliotekarkę. Ta wyprosiła ich oboje.
Lin szybko ruszyła do wyjścia, ale Nicholas nie pozostał długo w tyle. Dogonił ją tuż za drzwiami biblioteki i złapał za ramię.
- No, nie unoś się tak! - Powiedział, nachylając się ku niej. - Czy ja powiedziałem cos złego?
Zobaczyła, jak jego twarz coraz bardziej się zbliża i w ostatniej chwili spojrzała w bok. Poczuła jego usta na policzku. Podniosła na niego wściekłe oczy, ale on patrzyła gdzieś za nią.
- To na razie, kotek - mruknął i odszedł.
Lin odwróciła się i zobaczyła jak Nicholas mija wściekłego Billa.
Aislin wydała przerażony pisk, uświadamiając sobie, co chłopak widział. Jego mina potwierdziła jej obawy.
- Bil... - zaczęła, ale on nie dał jej dokończyć.
Podszedł do niej i mocno chwycił ją za ramiona. Nigdy jeszcze nie widziała go tak rozgniewanego.
- I może powiesz mi, że to twój nowy przyjaciel? - syknął przez zęby.
Pchnął ją na ścianę. Odszedł, nie oglądając się za siebie. Lin osunęła się na podłogę, nieświadoma, że powtarza gest Hazel sprzed kilku miesięcy.

Bill poszedł jednak na trening. Znajdował się na boisku jakieś pół godziny, ale chłopcy przyznali, że było to najbardziej zaciekłe pół godziny w historii ich drużyny.
W szatni Bill nie odzywał się do nich ani słowem, zresztą zaraz gdzieś się ulotnił. Simon spojrzał porozumiewawczo na Charliego. Coś się zaczęło.
"Albo skończył" - pomyślał Charlie, patrząc na drzwi, za którymi zniknął jego brat.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 17:40, 08 Paź 2006    Temat postu:

Sasasa, no, dziękuję uprzejmie, Diruś - chciałam przeszkód na drodze Miłości, to je dostałam Wink Nie sądziłam tylko, że to nastąpi tak szybko.

Prawda, jaki urok mają Ślizgoni? Wybitny i niepowtarzalny. Ale coś mi się wydaje, że z Nicholasa, to niezła szuja, a nie tylko pozer. Cóż, ta postać ma ogromny potencjał...

Swoją drogą jaki ten Bill brutalny!...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Nie 11:08, 12 Lis 2006    Temat postu:

Jestem pełna nadziei, a jednocześnie i strachu, że cała to historia powoli dobiega końca.
Ale nawet teraz oni nie pozwalają mi nad sobą zapanować, ech...


XII

Powiedziała jej profesor McGonagall.
- Pani chyba żartuje.
Wzrok nauczycielki mówił jednak coś innego.
Odwróciła się i odbiegła.

Stała na cmentarzu. Ludzi podchodzili, ściskali jej dłoń, mówili formułkę i odchodzili. Bill stał za nią, trzymając nad jej głową wielki parasol.
Hazel poddawała się uściskom, potrząsaniom i pustym słowom, starając się nie myśleć o rodzicach. Jednak nad ich świeżym grobem okazało się to niemożliwe.
Poszli sobie. Szary tłum rozpływał się powoli, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
Bill nie nalegał na powrót. Stał przy niej, nie odzywając się ani słowem. Kiedy się odwróciła, zobaczył w jej oczach pustkę.
- Chodźmy - szepnęła.
Objął ją. Nadal drżała, może z zimna, a może z innego powodu. Raczej wyczuwał, niż wiedział, żeby o nic nie pytać.
Ledwie doszli do przystanku, podjechał autobus.

Hazel źle się czuła. Bill nie miał sumienia, by zmuszać ją do powrotu do szkoły. Wysłał do dyrektora sowę, po czym odprowadził dziewczynę do łóżka.
- Nie chcę spać. Nie mogę - mówiła, ale położyła się.
McGonagall dała mu eliksir uspokajający, tak na wszelki wypadek. Do tej pory Hazel była silna, ale powrót do pustego domu mógł być zbyt dużym przeżyciem. Jak się okazało, nauczycielka miała rację.
Kiedy wreszcie usnęła, Bill zszedł do kuchni. Na dworze się ściemniało. Deszcz monotonnie bębnił o szyby, pogłębiając przygnębiające wrażenie tego lutowego wieczoru.
Spojrzał na kalendarz wiszący koło drzwi. Jutro czternasty lutego.
Nie tylko Hazel miała za sobą trudny dzień. Bill cały czas spychał gdzieś w głąb podświadomości myśli o Aislin, wydawały mu się śmieszne przy grobie rodziców dziewczyny. Jednak mimo usilnych starań, teraz myśli te powróciły ze zdwojoną mocą. Zacisnął zęby, przypominając sobie Ślizgona, z którym ją spotkał.
Nie pozwolił jej nic wyjaśnić... Ale co było do wyjaśniania? Oszukała go i tyle, sprawa jest jasna.
Trzymał w dłoni szklankę. Po jej ściance rozeszła się pajęczynka pęknięć.

***

Aislin gmerała łyżką w owsiance. Ponury nastrój nie opuszczał jej od dwóch dni. Od tego czasu nie rozmawiała z Billem.
Lora patrzyła na przyjaciółkę z niepokojem. Wiedziała, że stało się coś pomiędzy nią a Billem, choć nie dowiedziała się, o co poszło. Żadne z nich nie chciało o tym mówić. Wiedziała, bo Charliego wysłała na spytki, choć on też nie zdziałał za wiele.
- Ej, Lora, a tej co? - szepnęła Eloise, spoglądając na spuszczoną głowę Lin.
Przemknęło jej przez myśl, że sama chciałby wiedzieć...
- A co cię to interesuje? - Ale sztandarowa lalunia Ravencalwu nie powinna zawracać sobie tym pięknej główki.
Szczęk odkładanej gwałtownie łyżki. Lora i Eloise jednocześnie podniosły głowy, by zobaczyć wstającą Lin. Szła w stronę jakiegoś Ślizgona.
- Aislin! - krzyknęła z nią Lora, ale ona nie zareagowała.
Tymczasem ona wciąż miała przed oczami palący wzrok Billa. I to irytujące spojrzenie szarych oczu. Zresztą to nic dziwnego - ich właściciel bezczelnie się na nią gapił.
"Nie daj się, nie spuszczaj wzroku" - powtarzała sobie w myślach. Już prawie udało jej się ominąć go, jak jakiegoś zaplutego szczura – co najmniej, kiedy złapał ją za ramię.
- Zostaw mnie! - krzyknęła nieco histerycznie, zwracając tym uwagę kilku osób.
- Ciszej, dziewczyno - mruknął i pociągnął ją na korytarz, uśmiechając się uspokajająco wokół. - Przecież nie mam zamiaru cię zgwałcić. Teraz. - Dodał dodał po dłuższej chwili.
Lin szarpnęła się, wyciągając wolną rękę ku jego twarzy. Policzy się z tym przygłupem, zapamięta ją sobie. Jak jej życie miłe!
- Hej, hej! - Nicholas zaśmiał się i unieruchomił ją, mocno przytrzymując ręce. - Nie martw się, Bill nas nie zobaczy.
- Puszczaj, gnomie przerośnięty! - Lin spróbowała go kopnąć, ale zręcznie się odsunął, więc trafiła w ścianę.
Zabolało.
- Aleś ty ognista, wiewióreczko! - mruknął, uśmiechając się bezczelnie. - To jak z dzisiejszą lekcją? - szepnął jej do ucha.
Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się i wyszła zza nich grupa dziewczyn w puchońskich szatach. Kiedy zobaczyły tę dość osobliwą parę, taktownie spojrzały na ogołoconą ścianę naprzeciwko.
- W twoich snach - syknęła, nadal próbując się uwolnić.
Nicholas przytrzymał ją mocniej, jeszcze bardziej wykręcając jej dłonie. Lin zagryzła wargi.
- Tym razem Bill nam nie przeszkodzi, skoro zajmuje się Hazel, maleństwo.
Lin nawet nie zdążyła się oburzyć, za nazwanie jej maleństwem. Po prostu zamarła, słysząc słowa chłopaka. Nicholas uśmiechnął się nieznacznie, widząc jej zaskoczenie.
- Ojej, nie wiedziałaś? - spytał nieco zbyt teatralnie. - Są teraz w jej domu, pod Cambridge.
Aislin odwróciła się powoli i utkwiła w nim wzrok bez wyrazu.
- To co, o szóstej w bibliotece? - zapytał.
Odeszła, potrącana przez ludzi wychodzących z Wielkiej Sali. Odprowadził ją wzrokiem do schodów.
- Coś ty jej powiedział?
Spojrzał w bok. Stała przy nim pulchna Krukonka z burzą loków na głowie. O ile się dobrze orientował, spotykała się z młodszym Weasleyem.
- Całą prawdę. - Wzruszył ramionami. - Ktoś musiał jej powiedzieć, jak jej ukochany czerwonowłosy spędza dni. I z kim – dodał znacząco.
"Co one w sobie mają, że tak pociągają te gryfońskie lwiątka?" - zdążył pomyśleć, zanim nie skręcił się z bólu. Dziewczyna z całej siły uderzył go pomiędzy oczy.
- Zgłupiałaś?! A to za co? - zapytał z wyrzutem.
- Źle ci z oczu patrzy. No i jesteś Ślizgonem. - Dziewczyna wzruszył ramionami i odeszła, nie odwracając się ani razu.
- Cholera, czemu one są takie popieprzone? - mruknął spadkobierca dziedzictwa wielkiego Salazara i zdecydował sie ulotnić, zanim zleci się całe stado tych "popieprzonych". Przy okazji machnął różdżką, zamrażając sok dyniowy, rozlany w głównym holu.
No co? Przecież musiał jakoś odreagować!

Aislin biegła do wieży. Po drodze ocierając łzy, które niespodziewanie pojawiły się na jej policzkach. Dlaczego? Przez kogo?
Pociągnęła ponuro nosem i zatrzymała się przed tajnym wejściem. Była sobota, za chwilę ruszy wycieczka do miasteczka. W środku z pewnością napatoczy się na mnóstwo ludzi. A z załzawionych oczu musiałaby się gęsto tłumaczyć.
Usiadła więc w rogu za zbroją Harmunda III Silnego, pogromcy powstania goblinów.
Właściwie czym tu się przejmować? Że jej chłopak pociesza swoją najlepszą koleżankę z wieży?
Ale ona się w nim podkochuje – odezwał się głosik w jej głowie.
- Spieprzaj. - Lin zamknęła oczy, próbując o tym nie myśleć. - W końcu to kwestia zaufania.
Tak sobie wmawiaj. Tylko on już ci nie ufa, złotko.
- Zamknij się.
- Lin. - Rozległ się spokojny głos obok niej. - Do kogo ty mówisz?
Lora.
Musiała nie usłyszeć jej kroków.
- Tak tylko... - mruknęła niewyraźnie w odpowiedzi.
Lora wciąż uważnie się jej przyglądała.
- No co? Nawet ja mam czasem ochotę na rozmowę z kimś inteligentnym.
Przyjaciółka prychnęła.
- Taa... I świetnie sobie partnera dobrałaś.
Lin skuliła się nieświadomie.
- Lepiej nie poruszaj ze mną tematu partnerów.
Aislin nie widziała Lory, ale z ciszy, jaka zapadła po tym wyznaniu domyśliła się, że coś się szykuje. I jak to zwykle bywało - i tym razem Lora jej nie zawiodła.
- Oczywiście. I będziesz się teraz nad sobą użalać, tak? - W głosie Lory dało się wyczuć sporo uszczypliwości. - Och, jaka to jestem biedna! - pisnęła.
- A co ty możesz wiedzieć... - zaczęła Lin, podnosząc na nią zaczerwienione oczy.
- O, nie. - Lora pokiwała palcem. - Na mnie takie sztuczki nie działają! Zachowujesz się jak jakaś roztrzęsiona lalunia! Zamiast z nim normalnie pogadać, ty szlajasz się po korytarzach...
- Billa nie ma w szkole.
- I jeszcze ryczysz po... - Lora przerwała, kiedy dotarły do niej słowa Lin. - Fakt. Zapomniałam. Ale jak wróci, znów będziesz...
Aislin ponownie spojrzała na Lorę, co natychmiast tamtą uciszyło.
- Zapomniałaś?! - Lin wstała, zaciskając dłonie w pięści.
Lora automatycznie się cofnęła.
- To znaczy, że wiesz? - Spokój w jej głosie był pozorny. W oczach dziewczyny płonął gniew.
- Wiem.
Lin skuliła się i spojrzała niewyraźnie na przyjaciółkę. Tamta nie unikała jej wzroku.
- Ale to i tak nie tłumaczy... - zaczęła niepewnie, ale Lora nie dała jej dokończyć.
- Tak samo, jak nic nie tłumaczy twojego uciekania od problemów.
- Ja wcale nie... - Lin umilkła, stłumiona spojrzeniem brązowych oczu. - A może nie każdy jest taki jak ty? Że wali prawdę prosto z mostu?
- Szkoda. Od razu życie stałoby się łatwiejsze.
Cała Lora. Jej szczerość da się jeszcze znieść. Ale czy ona nie może zrozumieć, że ludzie są różni?
Widocznie nie może - odpowiedziała sama sobie.
- I znowu to robisz! - krzyknęła za nią tamta. - Czemu choć raz nie możesz zachować się jak normalna, racjonalna Krukonka?
Lin wzruszyła obojętnie ramionami. Lora odetchnęła, policzyła do dziesięciu i ruszyła za nią. Doścignęła Lin, gdy ta wchodziła do pokoju wspólnego.
- Posłuchaj...
Dziewczyna odwróciła się. Lora zamilkła, kiedy zobaczyła autentyczną złość w jej oczach.
- Ty posłuchaj - zaczęła stanowczo. - Idź, spotkaj się z Charliem i lećcie do Hogs. Ja nie mam zamiaru słuchać ani twoich pouczeń, ani nieudolnych pocieszeń, ani miłosnego świergotu.
- Ale... - Lora nie dawała za wygraną.
Lin nie odwracając się weszła na schody. Pomachała Lorze i skręciła w bok. Przynajmniej sypialnia jest teraz pusta. Choć przez kilka godzin będzie miała spokój.
Trzasnąwszy drzwiami, usiadła na parapecie. Przez chwilę nasłuchiwała, ale na schodach nie rozległy się znajome kroki. Spuściła głowę zawiedziona. Myślała, że może...
"Ale przynajmniej okazało się, kto jest dla niej ważniejszy" pomyślała z goryczą.
Dziwisz się? Po tym, co jej powiedziałaś?
- Już chociaż ty się zamknij!

- Mówię ci, Charlie, miałam ochotę pójść za nią i walnąć w nią jakimś mocnym zaklęciem!
Butelka kremowego piwa ze stukotem uderzyła w gruby, drewniany stół. Lora i Charlie zajęli jeden z niewielu wolnych stolików w barze Madame Rosmerty. Chłopak wpatrywał się w Lorę z uśmiechem, zdając się jej wcale nie słuchać.
- Charlie!
Potrząsnął głową i wyprostował się.
- Lorka - zaczął, próbując ją udobruchać. - Ja wiem, że to dla ciebie ważne, dla mnie zresztą też, bo to ewentualnie będzie moja... eee... Jak to się nazywa? Żona brata?
- Szwagierka - podpowiedział męski głos zza jego pleców.
Charlie odwrócił się i uderzył siedzącego za nim chłopaka w splot słoneczny.
- Alan - pisnął przy tym. - Ty niedobry chłopcze!
Lora uśmiechnęła się. Jak dzieci, zupełnie jak dzieci. Machnęła ręką na obojętność Charliego w kwestii problemów Lin. Zresztą ona powinna sama się nimi zająć.
- No - Charlie przypomniał sobie widocznie, o czym mówił. - Więc to może i jest moja...
- Szwagierka - wtrącił Alan.
- Dziękuję - mruknął kurtuazyjnie Weasley. - Ale mimo to, jej wahania nastrojów, mówiąc delikatnie, nie leżą w kwestii moich zainteresowań.
Lora pokręciła głową i już otwierała usta, by coś powiedzieć, kiedy odezwał się Alan.
- Mówicie o połowicy Billa?
- Nie, kotek - mruknął Charlie. - Mówimy o dziewczynie, która miała pecha wiązać się z moim bratem i teraz to do niej dotarło.
- Czyli o Aislin - wtrąciła Lora.
Alan podrapał się po głowie.
- No, to raczej na odwrót - zaciamkał, przeżuwając kawałek trudnej do zidentyfikowania substancji.
Lora spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- Na odwrót?
- Czyli że najpierw do niej dotarło, ale mimo to się z nim związała? - zapytał Charlie, zaglądając do butelki Lory, w poszukiwaniu resztek kremowego piwa.
- Nie, matole! - zdenerwował się Alan, plując wokół kawałeczkami orzechów.
Lora uznała, że lepiej będzie, jeśli usunie się nieco z drogi amunicji Alana.
- Że raczej on ma pecha. Zresztą teraz ich związek już chyba należy do przeszłości... - zastanowił się, sięgając po butelkę w rękach Weasleya.
- Alan. O czym ty do cholery mówisz?
Nawet Charlie zainteresował się słowami swojego kapitana.
- Tu i tak nic nie ma - mruknął, kiedy Alan przechylił butelkę.
Chłopak odstawił ją z brzękiem na stół i spojrzał poważnie na Lorę. W końcu z tych dwojga, to ona wyglądała rozsądniej.
- W sumie to niewiele wiem. Tylko tyle, że twoja przyjaciółka spotyka się z jakimś Ślizgonem.
Wzruszył ramionami.
Rozległy się dzwoneczki, ktoś otworzył drzwi. Alan uniósł głowę i na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Chyba muszę was zostawić, maluchy. - Zarzucił szalik na ramię i wstał wyprostowany. - Na razie, maluchy.
W drzwiach knajpy stała blondynka z dużymi, niebieskimi oczami. Wyraźnie kogoś szukała. Kiedy zauważyła Alana, na jej policzki wypełzł rumieniec, skromnie spuściła powieki i tak czekała, aż on do niej dołączy.
Jednak para pozostawiona przy stoliku nie zwróciła na to uwagi.
- Ze Ślizgonem? - Lora powtórzyła słowa Alana.
- Aislin? - Charlie zamyślił się. - No, to się nie dziwię, że Bill wolał pojechać z Hazel.
Słowa chłopaka zwróciły myśli Lory w inną stronę.
- Właśnie, Lin też coś o niej mówiła... - powiedziała, marszcząc brwi i spojrzała na Charliego.
Ten wytrzymał jej spojrzenie. Odczekał chwilę, aż w końcu powiedział jej, co się stało.

***
Hazel stała pośrodku ciemnego pokoju. W ręku trzymała swojego osiołka, ukochaną zabawkę z dzieciństwa. Zza okna dobiegało żałosne zawodzenie, gałęzie uderzały w szybę.
Odwróciła się. Za nią w bujanym fotelu siedział Bill, ale na nią nie patrzył. Obracał w dłoni kawałek papieru.
- Nie żyją. Mała sama Hazel. Nie żyją...
Jakiś głos powtarzał te słowa jak mantrę, w rytm kołysani pamiętanej z dzieciństwa. Rozejrzała się przestraszona, ale nikogo nie zobaczyła.
Nagle na miejscu, w którym siedział Bill, pojawili się rodzice. Nienaturalnie wysocy, trupio bladzi. Wyciągali ku niej długie, szponiaste dłonie.
Poczuła, że spada w ciemność...
Obudziła się z krzykiem.
Poczuła, że obejmują ją czyjeś ramiona. Znajomy zapach...
Uspokajała się.
- Bill - szepnęła. - Wracajmy.
Poczuła, jak kiwa głową.
Siedzieli tak całą noc. Hazel udało się nawet zdrzemnąć, bez dręczących koszmarów. Bill kołysał ją jak małe dziecko, głaszcząc po głowie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Nie 11:12, 12 Lis 2006    Temat postu:

Jestem pełna nadziei, a jednocześnie i strachu, że cała to historia powoli dobiega końca.
Ale nawet teraz oni nie pozwalają mi nad sobą zapanować, ech...


XII

Powiedziała jej profesor McGonagall.
- Pani chyba żartuje.
Wzrok nauczycielki mówił jednak coś innego.
Odwróciła się i odbiegła.

Stała na cmentarzu. Ludzi podchodzili, ściskali jej dłoń, mówili formułkę i odchodzili. Bill stał za nią, trzymając nad jej głową wielki parasol.
Hazel poddawała się uściskom, potrząsaniom i pustym słowom, starając się nie myśleć o rodzicach. Jednak nad ich świeżym grobem okazało się to niemożliwe.
Poszli sobie. Szary tłum rozpływał się powoli, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
Bill nie nalegał na powrót. Stał przy niej, nie odzywając się ani słowem. Kiedy się odwróciła, zobaczył w jej oczach pustkę.
- Chodźmy - szepnęła.
Objął ją. Nadal drżała, może z zimna, a może z innego powodu. Raczej wyczuwał, niż wiedział, żeby o nic nie pytać.
Ledwie doszli do przystanku, podjechał autobus.

Hazel źle się czuła. Bill nie miał sumienia, by zmuszać ją do powrotu do szkoły. Wysłał do dyrektora sowę, po czym odprowadził dziewczynę do łóżka.
- Nie chcę spać. Nie mogę - mówiła, ale położyła się.
McGonagall dała mu eliksir uspokajający, tak na wszelki wypadek. Do tej pory Hazel była silna, ale powrót do pustego domu mógł być zbyt dużym przeżyciem. Jak się okazało, nauczycielka miała rację.
Kiedy wreszcie usnęła, Bill zszedł do kuchni. Na dworze się ściemniało. Deszcz monotonnie bębnił o szyby, pogłębiając przygnębiające wrażenie tego lutowego wieczoru.
Spojrzał na kalendarz wiszący koło drzwi. Jutro czternasty lutego.
Nie tylko Hazel miała za sobą trudny dzień. Bill cały czas spychał gdzieś w głąb podświadomości myśli o Aislin, wydawały mu się śmieszne przy grobie rodziców dziewczyny. Jednak mimo usilnych starań, teraz myśli te powróciły ze zdwojoną mocą. Zacisnął zęby, przypominając sobie Ślizgona, z którym ją spotkał.
Nie pozwolił jej nic wyjaśnić... Ale co było do wyjaśniania? Oszukała go i tyle, sprawa jest jasna.
Trzymał w dłoni szklankę. Po jej ściance rozeszła się pajęczynka pęknięć.

***

Aislin gmerała łyżką w owsiance. Ponury nastrój nie opuszczał jej od dwóch dni. Od tego czasu nie rozmawiała z Billem.
Lora patrzyła na przyjaciółkę z niepokojem. Wiedziała, że stało się coś pomiędzy nią a Billem, choć nie dowiedziała się, o co poszło. Żadne z nich nie chciało o tym mówić. Wiedziała, bo Charliego wysłała na spytki, choć on też nie zdziałał za wiele.
- Ej, Lora, a tej co? - szepnęła Eloise, spoglądając na spuszczoną głowę Lin.
Przemknęło jej przez myśl, że sama chciałby wiedzieć...
- A co cię to interesuje? - Ale sztandarowa lalunia Ravencalwu nie powinna zawracać sobie tym pięknej główki.
Szczęk odkładanej gwałtownie łyżki. Lora i Eloise jednocześnie podniosły głowy, by zobaczyć wstającą Lin. Szła w stronę jakiegoś Ślizgona.
- Aislin! - krzyknęła z nią Lora, ale ona nie zareagowała.
Tymczasem ona wciąż miała przed oczami palący wzrok Billa. I to irytujące spojrzenie szarych oczu. Zresztą to nic dziwnego - ich właściciel bezczelnie się na nią gapił.
"Nie daj się, nie spuszczaj wzroku" - powtarzała sobie w myślach. Już prawie udało jej się ominąć go, jak jakiegoś zaplutego szczura – co najmniej, kiedy złapał ją za ramię.
- Zostaw mnie! - krzyknęła nieco histerycznie, zwracając tym uwagę kilku osób.
- Ciszej, dziewczyno - mruknął i pociągnął ją na korytarz, uśmiechając się uspokajająco wokół. - Przecież nie mam zamiaru cię zgwałcić. Teraz. - Dodał dodał po dłuższej chwili.
Lin szarpnęła się, wyciągając wolną rękę ku jego twarzy. Policzy się z tym przygłupem, zapamięta ją sobie. Jak jej życie miłe!
- Hej, hej! - Nicholas zaśmiał się i unieruchomił ją, mocno przytrzymując ręce. - Nie martw się, Bill nas nie zobaczy.
- Puszczaj, gnomie przerośnięty! - Lin spróbowała go kopnąć, ale zręcznie się odsunął, więc trafiła w ścianę.
Zabolało.
- Aleś ty ognista, wiewióreczko! - mruknął, uśmiechając się bezczelnie. - To jak z dzisiejszą lekcją? - szepnął jej do ucha.
Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się i wyszła zza nich grupa dziewczyn w puchońskich szatach. Kiedy zobaczyły tę dość osobliwą parę, taktownie spojrzały na ogołoconą ścianę naprzeciwko.
- W twoich snach - syknęła, nadal próbując się uwolnić.
Nicholas przytrzymał ją mocniej, jeszcze bardziej wykręcając jej dłonie. Lin zagryzła wargi.
- Tym razem Bill nam nie przeszkodzi, skoro zajmuje się Hazel, maleństwo.
Lin nawet nie zdążyła się oburzyć, za nazwanie jej maleństwem. Po prostu zamarła, słysząc słowa chłopaka. Nicholas uśmiechnął się nieznacznie, widząc jej zaskoczenie.
- Ojej, nie wiedziałaś? - spytał nieco zbyt teatralnie. - Są teraz w jej domu, pod Cambridge.
Aislin odwróciła się powoli i utkwiła w nim wzrok bez wyrazu.
- To co, o szóstej w bibliotece? - zapytał.
Odeszła, potrącana przez ludzi wychodzących z Wielkiej Sali. Odprowadził ją wzrokiem do schodów.
- Coś ty jej powiedział?
Spojrzał w bok. Stała przy nim pulchna Krukonka z burzą loków na głowie. O ile się dobrze orientował, spotykała się z młodszym Weasleyem.
- Całą prawdę. - Wzruszył ramionami. - Ktoś musiał jej powiedzieć, jak jej ukochany czerwonowłosy spędza dni. I z kim – dodał znacząco.
"Co one w sobie mają, że tak pociągają te gryfońskie lwiątka?" - zdążył pomyśleć, zanim nie skręcił się z bólu. Dziewczyna z całej siły uderzył go pomiędzy oczy.
- Zgłupiałaś?! A to za co? - zapytał z wyrzutem.
- Źle ci z oczu patrzy. No i jesteś Ślizgonem. - Dziewczyna wzruszył ramionami i odeszła, nie odwracając się ani razu.
- Cholera, czemu one są takie popieprzone? - mruknął spadkobierca dziedzictwa wielkiego Salazara i zdecydował sie ulotnić, zanim zleci się całe stado tych "popieprzonych". Przy okazji machnął różdżką, zamrażając sok dyniowy, rozlany w głównym holu.
No co? Przecież musiał jakoś odreagować!

Aislin biegła do wieży. Po drodze ocierając łzy, które niespodziewanie pojawiły się na jej policzkach. Dlaczego? Przez kogo?
Pociągnęła ponuro nosem i zatrzymała się przed tajnym wejściem. Była sobota, za chwilę ruszy wycieczka do miasteczka. W środku z pewnością napatoczy się na mnóstwo ludzi. A z załzawionych oczu musiałaby się gęsto tłumaczyć.
Usiadła więc w rogu za zbroją Harmunda III Silnego, pogromcy powstania goblinów.
Właściwie czym tu się przejmować? Że jej chłopak pociesza swoją najlepszą koleżankę z wieży?
Ale ona się w nim podkochuje – odezwał się głosik w jej głowie.
- Spieprzaj. - Lin zamknęła oczy, próbując o tym nie myśleć. - W końcu to kwestia zaufania.
Tak sobie wmawiaj. Tylko on już ci nie ufa, złotko.
- Zamknij się.
- Lin. - Rozległ się spokojny głos obok niej. - Do kogo ty mówisz?
Lora.
Musiała nie usłyszeć jej kroków.
- Tak tylko... - mruknęła niewyraźnie w odpowiedzi.
Lora wciąż uważnie się jej przyglądała.
- No co? Nawet ja mam czasem ochotę na rozmowę z kimś inteligentnym.
Przyjaciółka prychnęła.
- Taa... I świetnie sobie partnera dobrałaś.
Lin skuliła się nieświadomie.
- Lepiej nie poruszaj ze mną tematu partnerów.
Aislin nie widziała Lory, ale z ciszy, jaka zapadła po tym wyznaniu domyśliła się, że coś się szykuje. I jak to zwykle bywało - i tym razem Lora jej nie zawiodła.
- Oczywiście. I będziesz się teraz nad sobą użalać, tak? - W głosie Lory dało się wyczuć sporo uszczypliwości. - Och, jaka to jestem biedna! - pisnęła.
- A co ty możesz wiedzieć... - zaczęła Lin, podnosząc na nią zaczerwienione oczy.
- O, nie. - Lora pokiwała palcem. - Na mnie takie sztuczki nie działają! Zachowujesz się jak jakaś roztrzęsiona lalunia! Zamiast z nim normalnie pogadać, ty szlajasz się po korytarzach...
- Billa nie ma w szkole.
- I jeszcze ryczysz po... - Lora przerwała, kiedy dotarły do niej słowa Lin. - Fakt. Zapomniałam. Ale jak wróci, znów będziesz...
Aislin ponownie spojrzała na Lorę, co natychmiast tamtą uciszyło.
- Zapomniałaś?! - Lin wstała, zaciskając dłonie w pięści.
Lora automatycznie się cofnęła.
- To znaczy, że wiesz? - Spokój w jej głosie był pozorny. W oczach dziewczyny płonął gniew.
- Wiem.
Lin skuliła się i spojrzała niewyraźnie na przyjaciółkę. Tamta nie unikała jej wzroku.
- Ale to i tak nie tłumaczy... - zaczęła niepewnie, ale Lora nie dała jej dokończyć.
- Tak samo, jak nic nie tłumaczy twojego uciekania od problemów.
- Ja wcale nie... - Lin umilkła, stłumiona spojrzeniem brązowych oczu. - A może nie każdy jest taki jak ty? Że wali prawdę prosto z mostu?
- Szkoda. Od razu życie stałoby się łatwiejsze.
Cała Lora. Jej szczerość da się jeszcze znieść. Ale czy ona nie może zrozumieć, że ludzie są różni?
Widocznie nie może - odpowiedziała sama sobie.
- I znowu to robisz! - krzyknęła za nią tamta. - Czemu choć raz nie możesz zachować się jak normalna, racjonalna Krukonka?
Lin wzruszyła obojętnie ramionami. Lora odetchnęła, policzyła do dziesięciu i ruszyła za nią. Doścignęła Lin, gdy ta wchodziła do pokoju wspólnego.
- Posłuchaj...
Dziewczyna odwróciła się. Lora zamilkła, kiedy zobaczyła autentyczną złość w jej oczach.
- Ty posłuchaj - zaczęła stanowczo. - Idź, spotkaj się z Charliem i lećcie do Hogs. Ja nie mam zamiaru słuchać ani twoich pouczeń, ani nieudolnych pocieszeń, ani miłosnego świergotu.
- Ale... - Lora nie dawała za wygraną.
Lin nie odwracając się weszła na schody. Pomachała Lorze i skręciła w bok. Przynajmniej sypialnia jest teraz pusta. Choć przez kilka godzin będzie miała spokój.
Trzasnąwszy drzwiami, usiadła na parapecie. Przez chwilę nasłuchiwała, ale na schodach nie rozległy się znajome kroki. Spuściła głowę zawiedziona. Myślała, że może...
"Ale przynajmniej okazało się, kto jest dla niej ważniejszy" pomyślała z goryczą.
Dziwisz się? Po tym, co jej powiedziałaś?
- Już chociaż ty się zamknij!

- Mówię ci, Charlie, miałam ochotę pójść za nią i walnąć w nią jakimś mocnym zaklęciem!
Butelka kremowego piwa ze stukotem uderzyła w gruby, drewniany stół. Lora i Charlie zajęli jeden z niewielu wolnych stolików w barze Madame Rosmerty. Chłopak wpatrywał się w Lorę z uśmiechem, zdając się jej wcale nie słuchać.
- Charlie!
Potrząsnął głową i wyprostował się.
- Lorka - zaczął, próbując ją udobruchać. - Ja wiem, że to dla ciebie ważne, dla mnie zresztą też, bo to ewentualnie będzie moja... eee... Jak to się nazywa? Żona brata?
- Szwagierka - podpowiedział męski głos zza jego pleców.
Charlie odwrócił się i uderzył siedzącego za nim chłopaka w splot słoneczny.
- Alan - pisnął przy tym. - Ty niedobry chłopcze!
Lora uśmiechnęła się. Jak dzieci, zupełnie jak dzieci. Machnęła ręką na obojętność Charliego w kwestii problemów Lin. Zresztą ona powinna sama się nimi zająć.
- No - Charlie przypomniał sobie widocznie, o czym mówił. - Więc to może i jest moja...
- Szwagierka - wtrącił Alan.
- Dziękuję - mruknął kurtuazyjnie Weasley. - Ale mimo to, jej wahania nastrojów, mówiąc delikatnie, nie leżą w kwestii moich zainteresowań.
Lora pokręciła głową i już otwierała usta, by coś powiedzieć, kiedy odezwał się Alan.
- Mówicie o połowicy Billa?
- Nie, kotek - mruknął Charlie. - Mówimy o dziewczynie, która miała pecha wiązać się z moim bratem i teraz to do niej dotarło.
- Czyli o Aislin - wtrąciła Lora.
Alan podrapał się po głowie.
- No, to raczej na odwrót - zaciamkał, przeżuwając kawałek trudnej do zidentyfikowania substancji.
Lora spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- Na odwrót?
- Czyli że najpierw do niej dotarło, ale mimo to się z nim związała? - zapytał Charlie, zaglądając do butelki Lory, w poszukiwaniu resztek kremowego piwa.
- Nie, matole! - zdenerwował się Alan, plując wokół kawałeczkami orzechów.
Lora uznała, że lepiej będzie, jeśli usunie się nieco z drogi amunicji Alana.
- Że raczej on ma pecha. Zresztą teraz ich związek już chyba należy do przeszłości... - zastanowił się, sięgając po butelkę w rękach Weasleya.
- Alan. O czym ty do cholery mówisz?
Nawet Charlie zainteresował się słowami swojego kapitana.
- Tu i tak nic nie ma - mruknął, kiedy Alan przechylił butelkę.
Chłopak odstawił ją z brzękiem na stół i spojrzał poważnie na Lorę. W końcu z tych dwojga, to ona wyglądała rozsądniej.
- W sumie to niewiele wiem. Tylko tyle, że twoja przyjaciółka spotyka się z jakimś Ślizgonem.
Wzruszył ramionami.
Rozległy się dzwoneczki, ktoś otworzył drzwi. Alan uniósł głowę i na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Chyba muszę was zostawić, maluchy. - Zarzucił szalik na ramię i wstał wyprostowany. - Na razie, maluchy.
W drzwiach knajpy stała blondynka z dużymi, niebieskimi oczami. Wyraźnie kogoś szukała. Kiedy zauważyła Alana, na jej policzki wypełzł rumieniec, skromnie spuściła powieki i tak czekała, aż on do niej dołączy.
Jednak para pozostawiona przy stoliku nie zwróciła na to uwagi.
- Ze Ślizgonem? - Lora powtórzyła słowa Alana.
- Aislin? - Charlie zamyślił się. - No, to się nie dziwię, że Bill wolał pojechać z Hazel.
Słowa chłopaka zwróciły myśli Lory w inną stronę.
- Właśnie, Lin też coś o niej mówiła... - powiedziała, marszcząc brwi i spojrzała na Charliego.
Ten wytrzymał jej spojrzenie. Odczekał chwilę, aż w końcu powiedział jej, co się stało.

***
Hazel stała pośrodku ciemnego pokoju. W ręku trzymała swojego osiołka, ukochaną zabawkę z dzieciństwa. Zza okna dobiegało żałosne zawodzenie, gałęzie uderzały w szybę.
Odwróciła się. Za nią w bujanym fotelu siedział Bill, ale na nią nie patrzył. Obracał w dłoni kawałek papieru.
- Nie żyją. Mała sama Hazel. Nie żyją...
Jakiś głos powtarzał te słowa jak mantrę, w rytm kołysani pamiętanej z dzieciństwa. Rozejrzała się przestraszona, ale nikogo nie zobaczyła.
Nagle na miejscu, w którym siedział Bill, pojawili się rodzice. Nienaturalnie wysocy, trupio bladzi. Wyciągali ku niej długie, szponiaste dłonie.
Poczuła, że spada w ciemność...
Obudziła się z krzykiem.
Poczuła, że obejmują ją czyjeś ramiona. Znajomy zapach...
Uspokajała się.
- Bill - szepnęła. - Wracajmy.
Poczuła, jak kiwa głową.
Siedzieli tak całą noc. Hazel udało się nawet zdrzemnąć, bez dręczących koszmarów. Bill kołysał ją jak małe dziecko, głaszcząc po głowie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Nie 11:23, 12 Lis 2006    Temat postu:

Ugh... Jak ja kocham ten mój kompter i jego połączenie z internetem...
Może to któreś z moeratorów usunąc tak, żeby został tylko jeden wpis?
Ughrw...
Z góry dzięki Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin