Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Irlandzki duszek
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 13:12, 10 Mar 2006    Temat postu: Irlandzki duszek

Po wypełnieniu ankiety zajrzałam na strony opowieści o Aislin. I okazało się, ze jest zupełnie inna, niż ją zapamiętałam! Ech, ja niedobra...

To fragment wyrwany z całości, najdłuższy, jaki dotąd napisałam. Pokazuję go Wam, Lunatyczki kochane, żeby mi któraś powiedziała, czy to może być kiedyś ciekawe.
Nie piszę tego z fałszywą skromnością niach, ale po prostu Aislin nie chce byc dłużej trzymana w ukryciu. Twierdzi, że za wiele bredni o niej w ankiecie napisałam i teraz nie mam wyboru...
Wybaczcie Smile
yadire niepokorna

Hahn. I udało mi się! Mam dwie części już! Dumna jestem... MAm tylko nadzieję, że tym razem zapała nie opuści mnie tak szybko.




I
Angielskie niebo pokrywały ciemne deszczowe chmury. Co prawda deszcz nie zaczął jeszcze padać, ale pozostawało to tylko kwestią czasu.
Mijało południe. Hogwart Express godzinę temu opuścił londyński dworzec, na swoim pokładzie wioząc młodych czarodziejów.
Ostatnie okno ostatniego wagonu, mimo wiatru, pozostawało uchylone. Dziewczyna siedząca w nim zdawała się nie dostrzegać świata dookoła, zajęta mitologią celtycką. Co jakiś czas zirytowana marszczyła brwi, w odpowiedzi na głośne wybuchy śmiechu dobiegające z sąsiedniego przedziału. W końcu wściekle zatrzasnęła książkę i wstała. Wyszła na korytarz z zamiarem głośnego zwrócenia uwagi, ale w ostatnim momencie zrezygnowała. Swoje kroki skierowała do pociągowej toalety, by tam zaznać chwili spokoju.

Na zewnątrz rozpadało się na dobre. Zielona dolina, którą właśnie przejeżdżał pociąg, zmieniła się w szarobure bagno. Popołudniowe słońce zakryły ciężkie chmury sprawiając, że do ziemi przestały docierać jego promienie. Nawet czarodzieje nie lubią takiej pogody.
Przedział, który przed południem tak dał się we znaki naszej bohaterce, nadal trząsł się od śmiechu. Nic dziwnego, skoro zajmowało go najbardziej rozrywkowe towarzystwo od czasów Huncwotów - w tym również Bill Weasley i jego młodszy brat Charlie.
Bill nie brał udziału w konkursie na najdłuższe beknięcie. O ile rozumiał zachowanie brata – w końcu dwa lata młodszego – to jego właśni współlokatorzy wprawili go w zdumienie. Zwłaszcza, że to oni sami wymyślili te zawody…
- Charlie – szacunek. Wygrałeś! – Zauważył Simon Scurbe, kiedy rudzielec zakończył prezentację.
- W nagrodę stawiasz nam Ognistą w Hogsmeade – dodał Alan Blewett.
- A ty dokąd idziesz? – zwrócił się zwycięzca do Billa, który wstał i właśnie próbował przepchnąć się do drzwi.
- Tam, gdzie was nie ma.
Charlie wzruszył ramionami i sięgnął po musy świstusy pozostawione przez Billa na stoliku.

Toaleta w pociągu, nawet tak niezwykłym jak hogwarcki ekspres, nie jest zbyt przyjemnym miejscem. Zwłaszcza, jeśli na dworze zacina deszcz, a szczelność okienka jest wątpliwa.
Dziewczyna siedząca w niewielkim pomieszczeniu westchnęła ciężko i z trudem podniosła się z podłogi. Pociągiem zakołysało. Drobna postać zamachnęła się i chwyciła mały zimny przedmiot umocowany w ścianie. Klamkę, jak się okazało.
Zimny metalowy przedmiot, mimo silnego naciśnięcia, nie zadziałał. Drzwi nadal trwały w zamknięciu, jakby je ktoś przykleił do framugi.
Dziewczyna zaprzestała wysiłków i wprawnym ruchem sięgnęła po różdżkę, noszoną zazwyczaj w kieszeni żółtej bluzy.
Różdżki nie było. Aislin przypomniała sobie, że na początku wizyty u babci schowała tę podstawę w wyposażeniu czarodzieja na dno kufra. I aż do teraz nie myślała o jedanastocalowym kawałku klonowego drewna.
- Cholera.
Zrezygnowana uderzyła w grube drewniane drzwi, nie spodziewając się nawet, jaki skutek może to wywołać…
Usłyszała czyjeś kroki. Znieruchomiała, zbyt przestraszona by się odezwać. W oczach stanął jej posępny rycerz, o którym przed chwilą czytała. Prychnęła, próbując się uspokoić. Niby skąd miał się tu wziąć rycerz z celtyckiej legendy? Rycerz polujący na młode dziewice…
Pociągiem znów wstrząsnęło, kiedy drzwi otwarły się na oścież, i dziewczyna wypadła na korytarz. Prosto w ramiona chłopaka, który wychodził właśnie z jej przedziału.
- Wild?
- Nie, mój duch – mruknęła dziewczyna i wyrwała się z ramion Weasley’a. – Co robiłeś w moim przedziale?
W głębi duszy poczuła ulgę, że kroki wydawał ktoś jak najbardziej realny.
Bill spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Ty zostawiłaś sama swoje rzeczy? I to jeszcze przy otwartym oknie? Myślałem, że jesteś bardziej odpowiedzialna…
Lin przepchnęła się obok wysokiego chłopaka, który zasłaniał wejście do przedziału.
- Cholera – przeklęła cicho, kiedy wzięła do ręki szatę ociekającą wodą.
Spojrzała na Billa, który cały czas stał w drzwiach i najwidoczniej nie miał zamiaru stamtąd odchodzić. Już miał coś powiedzieć, kiedy za ścianą wybuchła kolejna salwa śmiechu.
- Długo tu będziesz tak sterczał? – warknęła Lin i zaczęłą przekopywać kufer w poszukiwaniu różdżki. Kiedy znalazła wreszcie upragniony przedmiot, skierowała na mokre ubrania ciepły promień, nie zwracając uwagi na nieproszonego gościa.
Bill tymaczasem usiadł na wytartym pociągowym siedzeniu i wyciągnąwszy nogi przed siebie, pogrążył się w lekturze. Lin zerknęła na niego z ukosa, rejestrując niedbale związane, długie rude włosy i całkiem ładne brązowe oczy z fascynacją śledzące tekst.
Dostrzegła też tytuł książki: „Klątwy faraonów: jak znaleźć skarb i przeżyć”.
Bill poczuł na sobie jej wzrok. Również na nią spojrzał. Dziewczyna prychnęła, ostentacyjnie odwróciła głowę i usiadła na swoim miejscu pod oknem.
Podróż mijała w pełnym napięcia milczeniu, przerywanym co jakiś czas gromkim śmiechem, dobiegającym zza ściany. Kiedy minęła połowa podróży, na korytarzu rozległo się dobrze znane skrzypienie kółek wózka ze słodyczami.
- Podać wam coś, kochaneczki? – zaświergotała wesoło kobieta zajmująca się sprzedażą smakołyków.
Dwójka siedząca w przedziale była tak pochłonięta książkami, że nie zauważyliby nawet łajnobomby rzuconej pomiędzy nich. Kobieta wzruszyła ramionami i głośno zamknęła drzwi.

Na dworze zapanował zmrok. Bill zniknął i Aislin mogła wreszcie przebrać się w szkolne szaty. Spakowała mugolskie ciuchy i książki, które leżały obok na siedzeniu – jeszcze chwila i znajdą się na stacji w Hogsmeade.
Otworzyła okno. Wiatr ustał. Przestało padać, choć ciemne chmury jeszcze się nie rozstąpiły. W oddali pojawiły się światła w oknach domów mieszkańców wioski. Aislin wiedziała, że dalej na północ, otoczony ciemnym lasem, wznosi się stary zamek. Gdyby nie chmury przysłaniające gwiazdy, mogłaby zobaczyć wieże rysujące się tle ciemnego nieba.
Pociąg zatrzymał się. Dziewczyna sięgnęła po sztruksowy płaszczyk, powietrze na zewnątrz było dość zimne. Pociąg zatrzymał się z łoskotem nie naoliwionych kół. Zostawiła kufer, lecz nie mogła rozstać się z torbą, do której schowała swoje ukochane książki.
W korytarzu spotkała się z bandą z sąsiedniego przedziału. Nie zwróciliby na nią uwagi, gdyby Bill nie zaproponował pomocy w uwolnieniu torby, która zaplątała się w jakiś metalowy haczyk w ścianie.
- Ty jesteś z Ravenclawu, prawda? – zapytał barczysty blondyn o roześmianych zielonych oczach. – Alan Blewett, kapitan i pałkarz Gryfonów, miło mi! – dodał, ściskając szczupłą dłoń dziewczyny.
- Aislin Wild – odparła, wyswobadzając dłoń ze spoconej ręki Gryfona. Reszta towarzystwa pośpieszyła za kolegą i po chwili Aislin znała nie tylko kapitana drużyny, ale również obrońcę i szukającego – Simona Scurbe’a i Charliego Weasleya.
- Bill – zaczął Alan – a skąd wy się właściwie znacie?
Aislin od dłuższego czasu próbowała przepchnąć się przez zatłoczony korytarz, by jak najszybciej znaleźć się na dworze. Teraz nareszcie jej się udało. Wyszła, nie zwracając uwagi na pytania chłopaków z tyłu. Napotkała ironiczne spojrzenie zielonych oczu.
- Cześć Liv – mruknęła nie licząc wcale na odpowiedź.
- Wild! – zza jej pleców rozległ się krzyk.
Zielone oczy zareagowały na tyle szybko, by zobaczyć pałkarza Gryffindoru, Williama Weasleya, wręczającego Aislin Wild dużą zieloną torbę.
Powozy bez koni już czekały, by zawieźć adeptów magii do Hogwartu. Gdzieś nad ich głowami rozległ chrypiący, donośny głos.
- PIRWSZOROCZNI! Do mnie! Pierwszoroczni!
Aislin poczuła na nosie kroplę deszczu. Spojrzała w górę. Znów zaczęło padać.

II
Dormitorium Krukonów nie zmieniło się od zeszłego roku. Wysokie półki z księgozbiorem, którego mogłaby pozazdrościć sama pani Pince. Kominek ze zdjęciami kolejnych pokoleń mieszkańców domu Roweny. Fotele i kanapa zapraszające do odpoczynku po długiej nauce. I te same twarze…
Bycie siódmoklasistką nie jest łatwe. Wszyscy cię obserwują – nauczyciele, podejrzewając o romans z całą męską częścią wieży; młodsi uczniowie stawiający sobie ciebie za wzór; rówieśnicy, którzy zastanawiają się z kim pójdziesz na ten durny bal.
Na to wydarzenie podobno czeka się całą szkołę. Dziewczyny w sukienkach, chłopcy z kwiatkami. Król i królowa… Niby szkoła dla czarodziejów, a zwyczaje jak najbardziej mugolskie!
Pokój wspólny był dziś wyjątkowo tłoczny, jak na pierwszego września. Zazwyczaj wszyscy są tak zmęczeni podróżą, że od razu idą spać. Kanapę zajmowały Eloise Calbot i Liv Triver, współlokatorki Lin.
- Lin! – krzyknęła Eloise do znikającej w drzwiach sypialni dziewcząt Aislin.
- Chodź tu! Pogadamy sobie – dodała Liv.
Lin zawahała się. Te dwie nie przyznają się w miejscu publicznym do znajomości z nią. Ciekawe czego chcą?
„Jak nie podejdziesz, to się nie dowiesz” powiedziała sobie w duchu i zajęła miejsce na fotelu.
- Jak tam wakacje? – zaszczebiotała Eloise i nie czekając na odpowiedź kontynuowała. – Nie wiedziałyśmy, że utrzymujesz tak zażyłe stosunki z Gryfonami…
- Zwłaszcza tymi, którzy przyczynili się do naszej przegranej w zeszłym roku – dodała Liv.
- Nie utrzymuję z Billem żadnych stosunków.
Liv zmrużyła oczy.
- I nawet jesteście już po imieniu – zauważyła złośliwie Eloise.
Aislin poprawiła szatę i wstała, rzucając rozmówczyniom wściekłe spojrzenie.
- Jeśli tylko o to wam chodziło, to dobranoc.
Odeszła w stronę dormitorium dziewcząt i znikła za drzwiami z napisem: Siódmy rok. Dziewczęta. Osób: 4.

Na łóżku, wśród sterty rozrzuconych ciuchów, siedziała pulchna brunetka i kątem oka obserwowała Lin. Dziewczyna weszła i starannie zamknęła za sobą drzwi („Niech te dwie nie myślą, że udało im się mnie wkurzyć!”). Podeszła do swojego łóżka, bardzo energicznie otworzyła swój kufer i wyciągnęła stary, zniszczony kawałek materiału. Po chwili na ziemi wylądowały strzępki szarej tkaniny.
- Ciekawy sposób na odreagowanie.
Aislin drgnęła i spojrzała w kierunku, skąd dochodził głos.
- Cześć Lora. Nie zauważyłam cię – powiedziała ponuro Lin.
Usiadła na łóżku, zrzuciwszy z niego uprzednio kołdrę i dwie poduszki.
- Nie będą mi mówiły, co mam robić!
- No oczywiście, że nie – powiedziała spokojnie brunetka. – Co porabiałaś w wakacje?
Lin mimo woli się uśmiechnęła.
- Nic specjalnego – powiedziała obserwując, jak jej współlokatorka za pomocą różdżki transportuje pościel z podłogi na łóżko. – Byłam u mojej babci w Irlandii. Mama i tata mieli wreszcie trochę czasu dla siebie.
- Uważaj, żeby za dziewięć miesięcy nie zrobili ci małej niespodzianki.
Lin podniosła poduszkę i cisnęła nią w sąsiadkę.
- Raczej mi to nie grozi. Nie są w zbyt… rodzinnych układach.
- Wiesz Lin? Ja zawsze się zastanawiałam, czemu ty jesteś Ravenclawie.
Lin odłożyła piżamę w słoniki („Wnusiu, weź do szkoły tę piżamkę! Przecież masz dopiero siedemnaście lat!”).
- Też ci się zebrało na wyznania – prychnęła i zamilkła na chwilę. - Tiara powiedziała, że to jedyny dom, do którego bym pasowała.
- Jak na mój gust ty jesteś Gryfonką. Wybuchowa, nerwowa i takie tam. No i ruda, jak Weasleyowie.
Lin wzięła piżamę i ruszyła w kierunku łazienki. Weasleyowie! Rude przekleństwo Krukonów! Najstarszy jest prefektem, i to tak skutecznym, że w zeszłym roku za jego sprawką Ravenclaw stracił większość punktów i przegrał Puchar Domów. Ten młodszy, pomijając, że kolejny prefekt, to jeszcze szukający. I to świetny, w czym wszyscy uczniowie byli zgodni. Od czasów legendarnego Jamesa Pottera takiego szukającego Hogwart jeszcze nie widział.
Kiedy myła zęby, do łazienki wsunęła się głowa w ciemnych loczkach.
- A to prawda, że zaznajomiłaś się z nowym naczelnym? – zapytała Lora, zamykając za sobą starannie drzwi.
Lin wypluła pastę do umywalki.
- Tak.
Nie dodała nic więcej, więc Lora postanowiła nie poruszać drażliwego tematu. Choć korciło ją, by wyciągnąć z koleżanki szczegóły. O ile znała Lin – a przecież siódmy rok mieszkają razem – ich rozmowa musiała być interesująca. I fakt, że siedzieli w jednym przedziale… Dziennikarski zmysł Lory węszył sensację.


Wrzesień minął wszystkim na wspominaniu wakacji i ponownym oswojeniu się ze szkolnym rygorem. Nie, żeby ten był jakoś specjalnie surowy. Jednak powrót do nauki po dwóch i pół miesiącach laby nie był przyjemny. Zwłaszcza dla ostatniej klasy, która w tym roku miała pożegnać szkolne mury. A przedtem zdać owutemy.
- Cholera jasna! – Aislin rzuciła książką od transmutacji na stolik, zwracając tym uwagę kilku piątoklasistów, grających w ruchome bierki. – Lora… - jęknęła po chwili. – Pomóż mi!
- Nie mogę – odparła znad sterty pergaminów zapytana.
Aislin spojrzała z obrzydzeniem na ryciny przedstawiające przemianę świecznika w papugę. Profesor McGonagall uparła się, żeby uczniowie powtórzyli na jutro cały materiał z pierwszej i drugiej klasy.
- A co ty właściwie robisz? – zapytała, chcąc na chwilę zapomnieć o świecznikach, papugach i wszelkich innych tego typu atrakcjach.
- Składam gazetkę. Jutro ma się ukazać, a ja nadal nie mam wszystkich materiałów.
Pochyliła kędzierzawą głową nad makietą i z uporem machała różdżką. Jakkolwiek jednak nie układała treści, nadal miała wolne co najmniej jakieś pół kolumny.
Aislin ze złością ciskała piórem, zwracając na siebie uwagę innych. W końcu zrezygnowana zwinęła pergaminy, zamknęła książki i podeszła do Lory.
Wzięła do ręki pergamin zapisany niestarannym, ale w miarę czytelnym pismem. Zdecydowanie chłopięcym. Kiedy zgłębiła się w treść, przypomniała sobie podróż pociągiem. Artykuł dotyczył królowej Hatszput, władczyni Egiptu.
Odwróciła kartkę, ale nie znalazła autora.
- Kto to napisał? – zwróciła się do Lory.
Ta rzuciła okiem i powróciła do makiety.
- Weasley. Ten w długich włosach.
- On pisze?
- Oj, Lin! – zdenerwowała się Lora. – Nie męcz. Poucz się czegoś. Albo znajdź sobie jakieś inne twórcze zajęcie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i wyszła z dormitorium. Późny spacer dobrze jej zrobi.



Cd - mam nadzieję - n Smile


Ostatnio zmieniony przez yadire dnia Pią 20:31, 10 Mar 2006, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pią 15:49, 10 Mar 2006    Temat postu:

No Yadire, mam nadzieję, że tym razem pociągniesz opowiadanie dalej. Bo sądząc z innych - cudnych zresztą - kawałków, jesteś tak jak ja, Mistrzynią Niedokończonych Opowieści Wink
A ja mam wielką ochotę na wieloodcinkowiec. I na Billa też.
Co jeszcze napisać...? Kurka bez grypy! Lubię te twoje zgrabełka fanfikowe! Kolorowe i lekkoczytajne. Poproszę o cd...


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Pią 15:54, 10 Mar 2006, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pią 15:50, 10 Mar 2006    Temat postu:

A, i ten wątek dziennikarski ciekawy. Chociaż... jakoś mi to do Billa nie pasuje. Chyba muszę się pozastanawiać dobrze nad tą postacią.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 18:50, 14 Kwi 2006    Temat postu:

A tu dam bez wstępu, o! Razz

III
Na korytarzach, w odróżnieniu od wieży, panował przyjemny chłód. To było to, czego Lin potrzebowała po całym wieczorze spędzonym nad podręcznikiem transmutacji, z którego i tak zbyt wiele nie rozumiała. Czasem zastanawiała się, jakim cudem udało jej się zdać SUMy na P, skoro transmutacja zawsze była jej piętą achillesową. Fakt, przyłożyła się do nauki bardzo solidnie. Może dlatego, że miała cel – chciała pomagać innym. Wtedy widziała taką możliwość tylko podczas pracy w Mungo. Czemu zmieniła zdanie? Sama tego do końca nie rozumiała. To chyba nie było to.
- Dobrze, że teraz zauważyłaś – stwierdziła Lora, kiedy Lin podzieliła się z nią swoimi wątpliwościami. – Zawsze mogłaś mieć już za sobą większą część nauki.
Lin w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami.
Teraz, idąc wśród wychłodzonych hogwarckich murów, zastanawiała się, czy Lora nie miała racji. Przez kilka lat uczyła się z nastawieniem na Akademię Magomedyczną. Skoro tak sobie zaplanowała kiedyś, dlaczego teraz to zmieniać? Przynajmniej miałaby zapewnioną pracę, a po celtologii czym można się zająć? Bo to właśnie dla tej dziedziny porzuciła myśl o leczeniu.
Pogrążona w myślach nie zauważyła nawet, że dotarła do drzwi wejściowych. Zorientowała się dopiero wtedy, gdy omal nie wpadła na nie. Słońce już zaszło i na błoniach zapanowała ciemność – księżyc przykryły chmury zwiastujące deszcz. Ptaki już dawno zamilkły, a wiatr nie poruszał ani jednym listkiem; zresztą liści na drzewach i tak było już niewiele – jesień w tym roku bardzo szybko pozbyła się złoto czerwonych szat.
Lin zamierzała pójść nad jezioro – to miejsce wpływało na nią uspokajająco. A spokój to było coś, czego dziewczyna właśnie potrzebowała.

- Do jasnej cholery! Czy wy nie możecie się choć na chwilę skupić? Weasley, do ciebie też mówię!
Boisko do quiditcha stanowiło jedyny jasny element pośród wieczornych ciemności. Choć sytuacja na nim nie była w żadnym razie jasna. Wprost przeciwnie.
Siedmioosobowa grupa poruszała się bez ładu i składu. Jeden z pałkarzy gonił dwóch ścigających wywijając pałką, nie zwracając uwagi na tłuczki, śmigające nad ich głowami. Bramkarz – Simon, jak być może pamiętamy z pociągu – przyglądał się wyczynom rudzielca na miotle. A rudzielec ten kręcił piruety i wywijał koziołki, udając, że nie słyszy wrzasków kapitana.
Powietrze przecięły czerwone promienie i wszyscy zamarli, patrząc na Charliego Weasley, który podczas karkołomnego obrotu został trafiony zaklęciem i teraz zawisł kilkanaście metrów nad ziemią, trzymając się kijka miotły.
- Przestańcie się wydurniać i skupcie na tym, co mówię! – wrzasnął po raz ostatni i poruszył gwałtownie różdżką. – Zejdziecie na dół, albo go upuszczę.
Gryfoni, bo to ich drużyna odbywała właśnie trening, spojrzeli po sobie. Charlie był świetnym szukającym i Alan w normalnych warunkach nic by mu nie zrobił. Teraz był jednak tak rozwścieczony, że zagrożenie wydawało się całkiem poważne.
Charlie również musiał odczuwać to napięcie, bo krzyknął z przerażeniem:
- Złaźcie matoły! – a kiedy znajdował się dwa metry nad ziemią, ściągany przez kapitana, dodał: - A z tobą, Blewett, to się jeszcze policzę!
- Się zobaczy – syknął przez zaciśnięte zęby Alan Blewett i Charlie z hukiem wylądował na ziemi.
- Co wy robicie?! Wy się powinniście leczyć! Jutro gramy z Krukonami, a w tym roku mają o niebo lepszy skład niż ostatnio!
Tego Alan nie był pewien, ale czymś trzeba było ich przestraszyć, prawda? Na Charliego to jednak nie podziałało.
- Blewett, nawet jeśli są lepsi, to z nami i tak nie wygrają. Kto pokona Charlesa Weasleya?
- McGonagall, jak znów dowali ci szlaban za włóczenie się po lesie – mruknął milczący do tej pory Bill.
Pięć głów zwróciło się w jego stronę. Jego młodszy brat zainteresował się nagle czubkiem swojej miotły.
- Weasley… - Alan zbliżył się do rudzielca, który dosiadł miotły i uniósł się na bezpieczną wysokość. – Złaź jak do ciebie mówię!
Alan sięgnął do kieszeni szaty po różdżkę. Niczego nie znalazł.
- Nie krzycz tyle, bo ci gardło siadnie – Charlie uśmiechnął się beztrosko i podrzucił różdżkę swojego kapitana.
- Ty wredna ruda szumowino! Obiję ci tą piegowatą mordę, to przestaniesz pyskować!
Alan wyrwał miotłę z rąk bramkarza. Jednemu z pałkarzy odebrał atrybut i ruszył za Charliem, który zdążył odlecieć na koniec boiska, zatrzymując się przed bramkami. Wyraźnie czekał na Alana. Kiedy ten znalazł się kilka metrów od niego, Charlie obleciał pętle, w których udało mu się zmylić goniącego kapitana. W końcu obaj znikli w ciemnościach.
- A co z nami? – zapytał nieco zdezorientowany bramkarz, który po dwóch godzinach treningu marzył raczej o wygodnej kanapie w pokoju wspólnym, niż obawiał się o losy swojej miotły.
- Idziemy. Ci dwaj i tak nie wrócą, prędzej się pozabijają albo utopią w jeziorze – mruknął Bill, wsiadł na miotłę i odleciał w kierunku przeciwnym do tego, gdzie znikli jego brat i kapitan.
- A właściwie to czemu Bill nie jest kapitanem drużyny? – zapytał jeden z pałkarzy, nowoprzyjęty członek drużyny.
- Inne zobowiązania – odparł Simon. – Chyba wezmę miotłę Alana, co?

Aislin szybko dotarła do okazałej wierzby, której najniższe witki maczały się w wodzie. Nic dziwnego, drogę znała od lat i od lat przemierzała ją, gdy chciała pobyć sama. Wspięcie się na koronę drzewa zajęło jej trochę więcej czasu, bo kora była mokra i jej buty nie znajdowały punktu zaczepienia. W końcu jednak siedziała na swojej ulubionej, grubej i zadziwiająco wygodnej gałęzi.
Oświetlone boisko quiditcha zauważyła od razu, w końcu obiekt ten rzucał się w oczy pośród panujących dokoła ciemności.
Odwróciła się, teraz jej wzrok padał na drugi brzeg jeziora – pogrążony w mroku Zakazany Las. Tafla jeziora błyszczała ciemnym okiem niczym czarny diament.
- Ja naprawdę nie wiem, czemu ty się tak unosisz? – Ciszę zakłócił głos dobiegający zza jej pleców.
Odwróciła się znowu i dostrzegła dwie sylwetki nadlatujące od strony boiska.
- Nie wiesz? Zejdziemy na dół, to ci wyjaśnię!
Rozległ się śmiech. Po chwili Lin usłyszała świst i odgłos uderzenia. Ktoś zawisł na trzonku miotły.
- Widzisz, było się tak denerwować?
- Zaatakowałeś własnego kapitana!?
Chwila ciszy.
- Weasley, ty się nie gap tylko mi pomóż!
Lin poczuła na sobie czyjś wzrok.
- Kto tam jest? – zapytał któryś z chłopaków.
- Kot jakiś pewnie – mruknął drugi. – Słuchaj Charlie. Ja wiem, że takie gadki trafiają jak grochem o ścianę. Ale jak dalej będziesz narażał innych na…
- Dobra, Blewett. Idziemy, zimno się zrobiło.
- Nie przerywaj mi!
Dwie sylwetki na miotłach oddaliły się w stronę zamku. Ich głosy niosły się echem po błoniach.
Lin oparła głowę o pień starego drzewa i zapatrzyła się w gwiazdy. Gdy była mała, tata często zabierał ją wieczorem na dach. Siadali między kominami i szukali swoich gwiazd. Czasem towarzyszyła im mama. Ona, czarownica, umiała je nazwać. W końcu w szkole uczyła się astronomii.
Aislin nie lubiła tych wieczorów, kiedy mama była na dachu. Tamte chwile tylko z tatą miały w sobie coś magicznego, mimo że on był „tylko” mugolem.
Teraz, siedząc na gałęzi, szukała na niebie gwiazdy ojca. Minęło tyle lat… Niebo się nie zmieniło, gwiazdy nadal błyskały tym samym światłem. Jednak która z nich była właśnie tą, Lin nie umiała już powiedzieć.
Poczuła krople na policzku. Otarła je szybko rękawem – łzy?
Tylko deszcz. Pogrążona w myślach nie zauważyła, że zaczęło padać. Bluza i spodnie były już całkiem mokre. Czas wracać.
Ześliznęła się z drzewa i stanęła na ziemi. Ruszyła szybko w stronę zamku, kiedy za plecami usłyszała świst. Ktoś lekko wylądował.
- Samotny spacer w deszczu? – usłyszała za plecami znajomy głos. – Wieczór można spędzić w przyjemniejszy sposób.
Odwróciła się. Za nią stał najstarszy z Weasleyów („Zaraza, plaga jakaś!”) i zdejmował kurtkę.
- Tak – parsknęła, patrząc na a jego miotłę. – Nie ma to jak polatać sobie na miotle. Świetny sposób na deszczowy wieczór.
Bill nie odpowiedział, tylko podszedł do niej i zarzucił jej kurtkę na ramiona.
- Dziękuję, ale nie…
- Nie wydziwiaj, tylko właź.
Coś w głosie chłopaka kazało go usłuchać. Otuliła się szczelniej kurtką i usiadła na miotle.
- Trzymaj się, bo spadniesz – rzucił Bill, podrywając miotłę do góry.
Rzeczywiście, z mokrego trzonka spaść można bardzo łatwo. Odruchowo chwyciła sweter chłopaka.
Wznieśli się w górę. Deszcz wzmógł się, siekąc bezlitośnie ich twarze. Zerwał się wiatr, wdzierał pod ich mokre ubrania. Lin zaczęła drżeć – źle znosiła zimno. Kiedy w milczeniu dotarli do wieży Krukonów, rozległ się grzmot i niebo przecięła błyskawica.
- Gdzie jest okno twojej sypialni? – spytał Bill, odwracając się do dziewczyny.
Wskazała brodą najbliższą okiennicę. Nie było to co prawda okno sypialnie, bo i po co mu to?
Podlecieli.
- Właź!
- Przez okno?! Zgłupiałeś?!
- Nie to nie. – Poczuła jak Bill wzrusza ramionami.
Zastanowiła się. Nie uśmiechało się jej biec do wieży przez cały zamek w przemoczonych ciuchach.
- No dobra, wysadź mnie. Zawsze to jakieś nowe doświadczenie…
Miotła zawisła pod oknem i Lin postawił stopę na parapecie.
- Dzięki za…
Nie zdążyła dokończyć, bo gdy stanęła na mokrych kamieniach, poślizgnęła się i zachwiała niebezpiecznie. Bill złapał ją i przytrzymał, aż otworzyła okno.
Lin niezdarnie wgramoliła się do środka i wyjrzała, by pożegnać się chłopakiem. Jednak na zewnątrz nikogo nie było. Kolejna błyskawica przecięła niebo, nad zamkiem przetoczył się grzmot.
- Ostatnia burza w tym roku.
Aislin podskoczyła. W fotelu odwróconym do niej tyłem, siedziała Lora. Lin poznała po głosie.
- Bill?
Lin nie odpowiedziała, tylko podeszła do kominka, żeby ogrzać się przy ogniu. Lora nie musiała pytać – z twarzy współlokatorki wyczytała odpowiedź. Jednak to od niej chciała usłyszeć, że ten „wredny rudy wypłosz napatacza się na nią w najmniej odpowiednich miejscach”. Już to raz słyszała i sprawiło jej to niewypowiedzianą radość.
- Nie chodzi o to – tłumaczyła wtedy Lin – że go nie lubię. On jako Bill jakiś-tam jest mi obojętny. Ale on jako Prefekt Naczelny, jako członek gryfońskiej drużyny quiditcha i jako Gryfon wogóle działa mi tak jakby na nerwy!
Teraz Lin się nie odzywała. Lora wyciągnęła różdżkę i osuszyła jej ciuchy. Dziewczyna spojrzała na nią z wdzięcznością, lecz nadal siedziała przy ogniu.
- Tak nie znosisz Gryfonów, a jednak cię do nich ciągnie.
Lora ją prowokowała. Przez te kilka lat zdążyła już się dowiedzieć, co – poza rudymi Gryfonami – ją denerwuje.
- Nie ciągnie mnie. Oni sami się do mnie zlatują! – oburzyła się Lin.
- Tak, zwłaszcza ten jeden, konkretny.
Lin wstała.
- Wiesz, zachowujesz się jak tamte kretynki – wskazała na drzwi prowadzące do sypialni.
- Idę spać – mruknęła po dłuższej chwili milczenia. – Dobranoc!
Odchodząc, trzasnęła drzwiami.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pią 19:10, 14 Kwi 2006    Temat postu:

Ooo, następny rozdział! Fajnie Smile
Pierwsze co mnie jakoś uderzyło po przeczytaniu, to nie Bill, a Charlie. Ja chyba lecę stereotypami, to znaczy za bardzo widzę tę postać przez pryzmat Arthurowego "Oswoić smoka". Pewnie dlatego dość dziwnie mi się pana szukającego czyta w Twojej, szkolno-rozrabiackiej wersji.
Za to Bill miodny! Dokładnie taki, jakiego bym chciała zobaczyć. Noo, może nie dokładnie, ale jego twojszość zbliża się do mojej mojszości Wink
Bardzo, ale to bardzo mi się opowiadanie podoba. Wprawdzie troszeczkę przewidywalne (albo tak mi się wydaje - z przyjemnością dam się zaskoczyć!), ale jego obyczjówkowość sprawia pozytywne wrażenie.
Poprosim o dokładkę!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Remusek17
wilkołaczek - lord knajpiany



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 2959
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Nie 17:00, 16 Kwi 2006    Temat postu:

niezłe / macha kapeluszem w złym guscie/
moje uznanie
lecz nie zamierzam sie bac
fajnie poznac twoj styl pisania Razz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Nie 19:29, 16 Kwi 2006    Temat postu:

Remusek17 napisał:
lecz nie zamierzam sie bac

Sasasa, na Ciebie przygotowałam coś delux Razz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Remusek17
wilkołaczek - lord knajpiany



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 2959
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart

PostWysłany: Pon 19:14, 17 Kwi 2006    Temat postu:

juz sie nie moge doczekac az przeczytam Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Nie 9:57, 30 Kwi 2006    Temat postu:

Moi bohaterowie mnie do pasji doprowadzają. Nie chcą, żebym mieszała się do ich życia, skoro moje wygląda jak wygląda. W sumie to im się nie dziwię.
Ale - do jasnej - mogliby choć oni mnie czasem posłuchać!


IV
- Wspaniały mecz! – rzuciła Eloise Calbot, padając na łóżko Aislin. – Szkoda, że nie mogłaś przyjść. Bill się popisał.
- Złaź z mojego łóżka.
Eloise nie zareagowała i kontynuowała swój monolog.
- Po każdym udanym odbiciu tłuczka, a dużo ich było nawiasem mówiąc, patrzył na trybuny. Założę się, że wypatrywał ciebie. Zawiódł się, biedaczek!
Aislin zacisnęła dłonie na okładce trzymanej książki i utopiła spojrzenie w spisie irlandzkich legend na ostatniej stronie. Eloise uśmiechnęła się szyderczo widząc reakcję współlokatorki. Nic nie sprawiało jej większej przyjemności, niż igranie z cierpliwością Lin.
- Liv spisała się całkiem dobrze, kiedy odbiła jeden z tłuczków prosto w niego. Tak dostał, że aż spadł z miotły!
W słowach dziewczyny prawdy było niewiele. Jeden z pałkarzy rzeczywiście oberwał, lecz ani nie był to Bill, ani nie wylądował na ziemi, ani nie stało się to za sprawą Liv. Po prostu kafel, odbity bardzo efektownie przez krukońskiego obrońcę, trafił pałkarza tej samej drużyny w ramię. Ale poza Eloise nikt nie zwrócił na to większej uwagi.
Lin jeszcze bardziej skupiła się na książce, jednak literki zamazywały się, skakały jedna obok drugiej, zamieniały się miejscami… Nie dało się czytać. Wobec tego dziewczyna zatrzasnęła książkę i odłożyła ją na bok, wściekłym spojrzeniem obdarzając nadal leżącą w nogach jej łóżka Eloise.
- Złaź z mojego łóżka – powtórzyła dobitnie.
- No i po meczu, jak już schodzili na ziemię, Bill przeleciał nad naszymi trybunami. Ja ci mówię, on ciebie szukał!
Ostatnie zdanie wypowiedziano tak zjadliwym tonem, że Lin omal nie zobaczyła ściekającego jadu.
- Złaź z tego łóżka! – wrzasnęła i rzuciła się ku złośliwie uśmiechniętej dziewczynie.
Ta odskoczyła w ostatniej chwili i Lin spadła na podłogę. Po chwili wsparła się na rękach i dysząc: „Zabiję, przysięgam!” z impetem wstała i po raz drugi skoczyła na Eloise. Tym razem zdołała chwycić ją za długie włosy i pociągnęła z całej siły.
- Puszczaj, wiedźmo! – wrzasnęła brunetka i wyciągnęła rękę do tyłu.
W czasie szamotaniny odwróciły się twarzami do siebie. Eloise wydała z siebie przerażony okrzyk i zamarła w bezruchu. Zaskoczona Lin zwolniła uścisk, co jej przeciwniczka natychmiast wykorzystała, wykręcając jej ręce do tyłu. Lin stanęła naprzeciw lustra. Krew ciemną strużką ściekała po podbródku.

- … żeby miała powietrze. No rusz się!
Poczuła na twarzy powiew chłodnego powietrza. Przypomniała sobie lustro i to co w nim zobaczyła. Próbowała dotknąć ręką twarzy, ale nie dała rady unieść dłoni.
- Zobacz, siódmy rok z nami mieszka, a nie wiedziałyśmy, że mdleje na widok krwi.
Do uszu Lin dobiegł trochę nosowy głos. Widocznie Liv wróciła już z meczu. Na myśl o streszczeniu jego przebiegu w wykonaniu Eloise, Lin zakręciło się w głowie ze złości.
- Wiele jest rzeczy, których… - zaczęła głosem słabszym niż spodziewała. Przerwał jej atak kaszlu.
- O, obudziłaś się – zauważyła Liv, zajęta osuszaniem ręcznikiem swoich długich, czarnych włosów („Suszenie różdżką bardzo je niszczy”). – Cholera, tak tu wieje… Nie dziwne, że ona kaszle.
Podeszła do okna i je zamknęła. Lin zareagowała na to zdziwionym spojrzeniem.
- A w ogóle to masz pozdrowienia od Weasleya. Pytał, czemu cię nie było.
Lin z trudem powstrzymała jęk. Na dźwięk słowa Weasley zaczynało ją mdlić. Choć mógł to być też efekt uderzenia w głowę podczas upadku.
- I co mu powiedziałaś? – zapytała Eloise, podchwytując temat.
Liv uśmiechnęła się. Jej, podobnie jak jej przyjaciółce, chodziło głównie o to, by rozwścieczyć Lin. Zresztą żaden porządny Krukon nie powinien zadawać się z Gryfonem, a już zwłaszcza z tą rudą watahą.
- Zgodnie z prawdą: że nasza droga przyjaciółka odchorowuje nocne włóczęgi.
Lin zamarła. Wczoraj Bill „podrzucił” ją aż do wieży. Możliwe, że te dwie to widziały. One zawsze wiedzą to, czego wiedzieć nie powinny. I zawsze wyciągają to na światło dzienne. Zawsze. Widocznie ta informacja do nich nie doszła – jeszcze – bo Liv by się nie miałaby oporów przed jakimś komentarzem.
- Masz szczęście, dziecinko, że dziś sobota. Przynajmniej nie będziesz miała zaległości.
- A od kiedy ty się martwisz moimi zaległościami, Liv?
- Ze względu na twoje znajomości. Jeżeli utrzymamy cię w dobrym zdrowiu i jeśli nie będziesz marnowała czasu na nadrabianie, to będziesz miała szansę na rozmowę z tym rudym wypłoszem…
Lin usiadła na łóżku.
- Co ty bredzisz?
Liv spojrzała na nią wzrokiem pełnym chłodnego wyrachowania.
- I będziesz mogła wyciągnąć z niego taktykę Gryfonów – dokończyła.
Lin z kolei obdarowała ją tym samym spojrzeniem, jakim przygląda się szczurom w słoikach z pracowni Mistrza Eliksirów.
- Ty się powinnaś leczyć. Na chorą ambicję.
Po tym stwierdzeniu wstała i, mimo lekkich zawrotów głowy, ruszyła do pokoju wspólnego. Kiedy zamknęła drzwi Liv i Eloise spojrzały na siebie i uśmiechnęły się z satysfakcją. A w głowie Liv zaczął kiełkować pewien plan.



Lora siedziała przy jednym z bibliotecznych stołów i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w rozłożone na stole pergaminy. Nadal miała w uszach szorstką odpowiedź zastępcy dyrektora – „albo wypełnisz czymś te puste miejsca, albo koniec z gazetką”. Przez cztery lata udawało jej się jakimś cudem uniknąć tego typu sytuacji. Ale wtedy zawsze miała kogoś do pomocy, a teraz jest zupełnie sama. No, nie licząc Billa, ale to był całkowity przypadek. „Cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz!” pomyślała optymistycznie. Nagle ktoś pociągnął ją za włosy.
- Pobudka, Hopkin!
Wyrwana z myśli spojrzała nieco ogłupiona.
- O, Weasley! Właśnie o tobie myślałam.
Szerokie usta chłopaka rozszerzyły się w uśmiechu jeszcze bardziej.
- Miło słyszeć. A co dokładnie sobie myślałaś? – zapytał, odgarniając za ucho długi rudy kosmyk.
- Że jeśli masz zamiar utrzymywać się z pisania, to może być kiepsko.
- Aha – odparł chłopak z trudną do określenia miną. – Złożyłaś już?
Lora uśmiechnęła się smętnie.
- Złożyłam, ale wciąż mam za dużo wolnego miejsca. McGonagall właśnie mnie poinformowała, że jak do jutra tego nie oddam, koniec z gazetką.
- Do jutra? – Bill uniósł brwi, zaskoczony brakiem tolerancji ze strony swojej opiekunki. – To dosyć mało czasu…
- Niby tak – odparła Lora. – Ale i tak już jest ponad tydzień spóźnienia. A wiesz, jaka ona jest zasadnicza.
- A nie możesz tego czymś załatać?
- Jakbym mogła, dawno bym już to zrobiła.
- No fakt… - Bill odgarnął rudy kosmyk, który wchodził mu do ust. – A Wild lepiej się czuje?
- Aislin? – zdziwiła się Lora. - Rano czuła się dobrze. Czemu pytasz?
- Tak tylko. Wczoraj przemokła, a na meczu jej nie widziałem.
Lora wydała z siebie dziwny okrzyk, uderzyła się w czoło otwartą dłonią i odbiegła, zostawiając nieco zaskoczonego Billa na środku korytarza.
„Ty kretynko! Przecież Lin może pożyczyć jakiś swój rysunek!” wyrzucała sobie w myślach, wspinając się po schodach do krukońskiej wieży.
Lin obserwowała ludzi w pokoju wspólnym siedząc na parapecie i zajadając ciasteczka. Nadal trochę kręciło jej się w głowie, ale siedząc koło otwartego okna nie mogła narzekać na brak świeżego powietrza.
Sobotnie popołudnie Krukoni spędzali bardzo rozmaicie. Kilku siódmoklasistów siedziało nad pergaminami i grubymi księgami, ucząc się historii magii. Lin z niezadowoleniem pomyślała, że sama też mogłaby się tym zająć. Trzy dziewuszki siedzące przed kominkiem z wypiekami na twarzy na nowo przeżywały dzisiejszy mecz. Krukoński szukający, a jednocześnie kapitan drużyny, bardzo przystojny młodzieniec, zerkał w stronę Liv, czytającej jakąś książkę. Po piętnastu minutach takiego zerkania, wyszedł z pokoju. Czarnowłosa odłożyła książkę, spojrzała z góry na dziewczyny przed kominkiem i podążyła za chłopakiem. W wyjściu wpadła na nią wyraźnie zmęczona, pulchna postać.
- Aislin – sapnęła, siadając na fotelu pod oknem. – Daj do gazetki jakiś swój rysunek!
Aislin obrzuciła ją zdziwionym spojrzeniem i roześmiała się z niedowierzaniem.
- Nie – odparła po chwili.
- Oj, Lin! Życie mi uratujesz! A przynajmniej potworkowi.
Lin nie reagowała, obserwując deszcz padający za oknem.
- No dobra – mruknęła i ruszyła do sypialni. Lora podążyła za nią.
Spojrzenie na błonia przypomniało jej o wczorajszej przejażdżce podczas burzy. Skoro Lora nic nie powiedziała tym dwóm z ich sypialni, to i autora rysunków nikomu nie wyda.
Sięgnęła pod łóżko i wyciągnęła szarą teczkę. Kiedy ją otworzyła, oczom Lory ukazało się zdecydowanie więcej rysunków, niż oczekiwała.
- Czemu ty tego nikomu nie pokazujesz? – zapytała, biorąc do ręki obrazek przedstawiający kilku zawodników quiditcha.
- A kto chciałby oglądać jakieś nieruchome bazgroły?
Lora nie odpowiedziała, bojąc się, że współlokatorka odmówi współpracy.
- Ale ich nie podpiszesz?
Lora skinęła głową.
- Które chcesz? – zapytała Lin po chwili milczenia, w której głowa okolona czarnymi loczkami pochylała się nad kartkami.
- I nawet ja tu jestem! – krzyknęła zdumiona. – Mogę to? – zapytała, wskazując na wizerunek dziewczyny w długich czarnych włosach.
- To Liv – mruknęła Aislin. – Ale jak chcesz…
- Jak się to trochę zmniejszy, to wkleję obok legendy o tej etiopskiej królowej. Tej, co Bill napisał.
- A to nie było o egipskiej?
- Czy tam egipskiej, co za różnica. – Lora machnęła ręką. – A w ogóle to Bill pytał o ciebie.
Lin zacisnęła usta i wstała, ruchem różdżki chowając rysunki. Lora spojrzała na nią zaskoczona. Tamta jednak się nie odezwała, więc nie ciągnęła jej za język. Znała Lin na tyle dobrze, by wiedzieć, że im więcej chcesz wiedzieć, tym mniej ona powie.
Wstała z podłogi i mrucząc „dziękuję” pozostawiła Aislin samej sobie. Miała jeszcze sporo do roboty, nie mogła się teraz zajmować fochami współlokatorki. Lin zdawała się nic nie dostrzegać, tak była pochłonięta mitologią. Tylko Lora nie zauważyła jednego – Lin trzymała książkę do góry nogami.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pią 15:11, 05 Maj 2006    Temat postu:

Przepraszam, Yadire, że do tej pory nie skomentowała. Możesz we mnie tłuczkiem rzucić, sama wiem, jak wkurzający jest brak chociażby jednej opinii pod odcinkiem.
(swoją drogą inne Lunatyczki też mogłyby tu zajrzeć, bo opowiadanie zdecydowanie warte jest uwagi)

Dzisiaj chciałam kilka słów powiedzieć na temat konstrukcji bohaterów - i pochwalę, a jakże! Ładnie rysujesz cechy ich charakteru, to znaczy nie walisz w mordę suchym opisem, tylko tak jakoś dawkujesz informacje, że czytelnik się z postaciami zaprzyjaźnia. I sam nie wie kiedy Wink
Często autorzy mają problem z opanowaniem większej grupy osób, tobie się to doskonale udaje.
Tym razem szczególnie zainteresowała mnie Lora, specyficzna osóbka Wink Mam nadzieję, że ten wątek jeszcze rozwiniesz.
Błędów nie zarejestrowałam.
Piknie, lekko i obyczajówkowo-szkolnie. Dobrze się czyta w dalszym ciągu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Trilby
świtezianka



Dołączył: 06 Lis 2005
Posty: 1521
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: miasto z piaskowca

PostWysłany: Wto 11:46, 30 Maj 2006    Temat postu:

Mrr, ajkie milutkie! Czyta się fajniaście. W sam raz na moje skołatane nerwy Wink

Poza tym tego właśnie mi było trzeba - więcej Weasley'ów! O mamo, jestem niezdrową maniacszką tych panów Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vassir
srebrnogrzywy bimbrowiec



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 528
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Cieni i Mgły.

PostWysłany: Śro 16:07, 31 Maj 2006    Temat postu:

Szczerze powiedziawszy nie przepadałam nigdy za Weasley'ami, ale po przeczytaniu Irlandzkiego duszka zmieniłam zdanie - są faaajniści! I rzeczywiście potrafisz zrobić to, czego ja niestety nie - świetnie opisujesz wszystkich bohaterów - i za to wielki plus. I małe pytanko... Pojawi się może cz. V???....
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Śro 19:14, 31 Maj 2006    Temat postu:

Pojawi, jak tylko zaliczę chemię. Trzymcie kciuki, bo to jutro. Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vassir
srebrnogrzywy bimbrowiec



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 528
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Cieni i Mgły.

PostWysłany: Śro 19:56, 31 Maj 2006    Temat postu:

Ja będę trzymać!!! Powodzenia życzę!!!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Nie 18:25, 04 Cze 2006    Temat postu:

Nienawidzę chemii. Wrr! Thanks God, w tym roku koniec z nią raz na zawsze! Nie wiem co prawda, z jaką oceną na świadectwie maturalnym, ale mam przynamniej świadomość, że więcej zrobić nie mogę.
Dziękuję za wiarę. To raz.
Pobiłam swój rekord. Do tej pory mój najdłuższy seryjniak miał cztery rozdziały (i prolog co prawda, ale kto by tam to liczył). Ten ma na razie pięć. I tendencę rosnącą. To dwa.
Czytać, i to już! To trzy.



V
Lekcje z profesorem Binnsem mało komu sprawiały przyjemność. Nawet po siedmiu latach trudno przyzwyczaić się do monotonnego sposobu prowadzenia zajęć. Historię w ostatnich dwóch latach studiowali tylko pasjonaci, jednak nawet oni woleli czytać opasłe tomiska niż słuchać monologów profesora.
Lin ubarwiała sobie zajęcia, obrazując temat wykładu – walkę czarodziejów z wilkołakami – na skrawku pergaminu. Nagle na jej stoliku wylądowała papierowa kulka. Rozejrzała się, ale nikt nie przykuł jej uwagi; część klasy patrzyła w profesora nieprzytomnym wzrokiem, kilka osób skrzętnie notowało.
Rozwinęła karteczkę i spojrzała na uśmiechniętą twarzyczkę w krótkich czerwonych włosach. I napis pod spodem: „Z uśmiechem ci ładniej”.
Uśmiechnęła się. Z drwiną. Po czym zwinęła kartkę i rzuciła ją w kąt klasy.

Po lekcji wyszła ostatnia i wolnym krokiem udała się ku Wielkiej Sali na drugie śniadanie. Gdy minęła zakręt, zauważyła Billa Weasleya z jakąś dziewczyną. Gryfonką, jeśli sądzić z koloru szalika.
„On ma dziewczynę?” pomyślała, lecz szybko wyzbyła się tej myśli. Zbliżyła się do niej Lora z plikiem pergaminów w ręku.
- Pomożesz mi? – spytała, wciskając Lin w dłoń połowę pergaminów.
- Skoro tak ładnie prosisz – mruknęła. – Ale co mam z tym robić?
- No jak to co? Sprzedać!
- Ale ja nie umiem.
Lora westchnęła ciężko i pokiwała głową z dezaprobatą.
- No podchodzisz i pytasz, czy delikwent chce. Jak chce, to sprzedajesz. Dwa knuty. Proste?
Lin oddała jej egzemplarze, jeden zatrzymując dla siebie i odeszła.
- Dzięki! – krzyknęła za nią Lora. – Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć!
Bill przerwał rozmowę i spojrzał na Lorę, która wciskała przechodzącym pisemko. Może i towar nie rozchodził się jak świeże pieczywo, ale jednak chętni się znajdowali.
- Bill, co tam jest? – dziewczyna, z którą rozmawiał, spojrzała na Lorę. – Kto to jest? – spytała dość napastliwym tonem.
- Znajoma – Bill machnął ręką, co wcale nie uspokoiło jego towarzyszki. – Idziemy?
- Zaraz przyjdę, zajmij mi miejsce – rzuciła dziewczyna.
Kiedy Bill zniknął jej z pola widzenia, podeszła do Lory i poprosiła o gazetkę. Stojąc koło niej, przyjrzała się dokładnie. Niewysoka, nieuczesana, z małym, spłaszczonym nosem… Nie wyglądała zbyt atrakcyjnie. Zwłaszcza, kiedy się uśmiechnęła.
Odchodziła już, kiedy przypomniała sobie rozmowę Billa i któregoś z chłopaków. Wynikało z niej, że Bill poznał jakąś Krukonkę i ta miała mu się wydać „intrygująca”. Obejrzała się – szyję dziewczyny owijał czarno niebieski szalik.

- Kto to rysował?
Małe usta ułożyły się w uśmiech. Podając tamtej lalce z wielkimi oczami gazetkę wiedziała, że ta w końcu trafi do Billa. I tym sposobem chłopak zobaczy ciemnowłosą piękność, wokół której znajdował się jego tekst.
- Koleżanka. Ładnie, prawda?
Siedzieli na okiennym parapecie. Na zewnątrz padał deszcz, a korytarzem płynęła szumiąca rzeka adeptów magii. Co jakiś czas w stronę Billa zerkało ciekawskie oko. Po drugiej stronie korytarza, w otoczeniu koleżanek, stała dziewczyna, której sprzedała gazetkę.
- Twoja dziewczyna chyba jest zazdrosna – rzuciła niewinnie Lora, patrząc na obraz przedstawiający małą pastereczkę.
Bill udawał, że nie słyszy.
- Muszę iść... do biblioteki. Na razie.
Wstał i ruszył w stronę schodów.
- Jak do biblioteki, to na prawo – mruknęła ledwo słyszalnie Lora.

Hazel Gradery poznała Williama Weasleya jeszcze zanim spotkali się w Hogwarcie. Już jako mała dziewczynka Hazel nie miała problemu z zawieraniem znajomości. Małego Billa poznała na Pokątnej jako pięcioletnia dziewuszka.
Siedziała przy stole zasłanym papierowymi torbami. Jej starszy brat, Hayden, miał iść do Hogwartu. A jak wiadomo, z takim wyjazdem nieodłącznie powiązana jest wizyta w paru sklepach. Dlatego tamtego pamiętnego, gorącego popołudnia w połowie sierpnia Hazel otrzymała zaszczytną misję strzeżenia zakupionych szat i kociołka.
Sączyła właśnie schłodzony sorbet wiśniowy – pierwszy samodzielnie zakupiony sorbet wiśniowy – kiedy usłyszała podniesiony kobiecy głos.
- On musi gdzieś tu być! Przecież tu go zostawiliśmy! – Rudowłosa kobieta rozglądała się dookoła, trzymając się za okazały brzuch.
- Molly, kochanie, nie denerwuj się. Mały na pewno nie odszedł daleko, zaraz wróci…
- Jak to nie odszedł daleko? On gdzieś poszedł? Sam!? Przecież to pięcioletnie dziecko! Och, Arturze!...
Mężczyzna nazywany Arturem posadził żoną na jednym z krzeseł. Właściciel lodziarni postawił przed kobietą szklankę z czerwonym napojem.
- Zajmie się nią pan? – zwrócił się do niego Artur. – Pójdę poszukać małego, a Moll nie może zostać sama…
Właściciel pokiwał głową ze zrozumieniem. Mężczyzna pobiegł w stronę najbardziej zatłoczonej części ulicy. Wrócił po kilku minutach, ciągnąc za rękę opierającego się chłopca.
Hazel z zaciekawieniem przypatrywała się jego twarzy. Brązowe oczy, rude loczki, nos i policzki obsiane piegami. Wyglądał interesująco.
- BILL! – Kobieta poderwała się z miejsca z trudem, powiększony brzuch nie pomagał jej w poruszaniu się. – Nigdy więcej tak nie rób! – krzyczała, przytulając chłopca do matczynej piersi.
- Synek, wiesz, że mama nie może się teraz denerwować.
Chłopiec próbował wyrwać się z objęć matki.
- Mama, nie rób…

- Ziemia do Hazel! HEJ!
Oderwała wzrok od zlanych deszczem błoni i spojrzała w stronę, skąd dobiegał głos. Patrzyła na czekoladowe oczy, tym razem o wyjątkowo ponurym wyrazie.
- Słuchaj… możemy pogadać?
- Się nie pytaj, tylko mów.
Dziewczyna rozprostowała nogi i zeskoczyła z parapetu. Ogień trzaskający w kominku zachęcał do ogrzania się w jego pobliżu. Hazel wyciągnęła się na fotelu koło kominka. Spojrzała na Billa.
Ten usiadł na oparciu kanapy i wpatrzył się w ogień.
- Bo… - zaczął, ale po chwili umilkł. – Widzisz, wydaje mi się… - Znów przerwał.
Hazel milczała.
- Słyszałem… – zaczął znów – ktoś mi powiedział… - I znów nie dokończył.
Hazel westchnęła.
- No co słyszałeś? Coś o mnie?
Bill odetchnął głęboko i powiedział jednym tchem.
- Słyszałemjakktośmówiłżepodobnozesobąchodzimy.
Hazel wdzięczna była losowi, że ogień w kominku był jedynym źródłem światła w pokoju. Miała nadzieję, że dzięki temu Bill nie zauważy rumieńca, wypełzającego jej na policzki.
Sam Bill również nie czuł się komfortowo. Z dziewczynami miał problemy. Z Hazel było inaczej - od dawna łączyły ich świetne stosunki, lecz zawsze były to stosunki czysto koleżeńskie. Ktoś z ich otoczenia musiał rozsiewać plotki. Bo w to, że sama Hazel mogła coś takiego wymyślić, nie mógł wierzyć.
Jednak teraz, kiedy patrzył na jej pochyloną głowę, zaczynał wątpić. A kiedy dziewczyna zerwała się z fotela i wybiegła, trzaskając drzwiami, nabrał pewności.
- Gratulacje, stary – mruknął do siebie i kopnął ze złością stolik.
Leżące na nim pergaminy spadły na ziemię. A ostatni numer „Potworka” wylądował w ogniu.

Hazel wbiegła do łazienki. Świece na ścianach zapaliły się, kiedy tylko trzasnęły drzwi. Z lustra patrzyła na nią zarumieniona dziewczyna w długich, wijących się włosach. Szare zazwyczaj oczy połyskiwały zielonym odcieniem.
Odwróciła się i oparła plecami o zimną ścianę. W pamięci przywołała pierwsze spotkanie z Billem. Do dnia w lodziarni pana Fortescue, kiedy w rodzinie Weasleyów pojawił się jeszcze jeden członek. Mały Percy Weasley urodził się przy pomocy magomedyczki Leslie Gradery.
Tamtego dnia Hazel Gradery postanowiła, że jeśli w przyszłości urodzi dziecko – jego ojcem będzie William Weasley.
Dwanaście lat później, w damskiej łazience w wieży Gryffindoru, Hazel Gradery otarła rękawem łzy toczące się po policzku. Łzy żalu, upokorzenia i zawodu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin