Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Kompleks Raskolnikowa [NZ, HP, aktualizacja: 13.05.2012]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Sob 23:15, 27 Gru 2008    Temat postu:

Peter! Peter!!! PETER!!!

Kurde, ja go naprawdę coraz bardziej zaczynam... lubić? Hm, może "lubić" to niezbyt odpowiednie słowo, raczej doceniać. To wcale nie jest skończony tchórz i idiota, tak jak w kanonie. I w ogóle muszę przyznać z ręką na sercu, że sposób, w jaki przedstawiłaś wszystkich czterech Huncwotów sprawia, że ich przyjaźń to jeden z najciekawszych wątków w Twoim opowiadaniu. Jest niesamowicie... wielowymiarowa. Żywa. I chyba już wcześniej wspominałam że im jej zazdroszczę?

John. Smutny człowiek. Tak smutny, że - może to beznadziejne - ale mam straszliwą ochotę go utulić, nawet jeśli nie zrobił na mnie wrażenia człowieka, który byłby skory do okazywania uczuć. I bardzo się cieszę, że jego relacje z synem, przynajmniej do niedawna, były bliskie. Bo bliskie relacje między ojcami i synami są ogólnie mru <3 Smile

Rudolf. A jak Rudolf, to analogicznie Remus ^^ Ta uwaga o identycznych inicjałach mnie zmiażdżyła i nie mogłam przestać się chichrać, za co przepraszam! "To przecież kolejny dowód na to, że są sobie przeznaczeni!", tak sobie pomyślałam Razz Komórki slaszowe w mózgu są wiecznie żywe Wink

Jak zwykle jestem pod wrażeniem, Hekate. I życzę dużo Wena do pisania, gdyż Rudolf tym swoim zaproszeniem jak zwykle narobił mi nie lada smaczku :*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zaheel
wilkołak alfa, spijacz Leśnej Mgiełki



Dołączył: 14 Sty 2006
Posty: 2478
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nibyladii

PostWysłany: Nie 23:56, 28 Gru 2008    Temat postu:

Tak samo jak twoje "wojenne" postacie uwielbiam Huncwotów w twoim wykonaniu, chociaż konwencja "zdebilenia" Jim'a trochę jak dla mnie przesadzona - on jest dużym dzieckiem, ale tylko do pewnego stopnia - takim bezstresowo wychowywanym, ale pojmuje nieco poważniej cały ten świat. Peter... przypomina mi pewien pomysł na opowiadanie, który kiedyś kiełkował gdzieś tam. Bo on nie był idiotą, przynajmniej dla mnie, raczej wiedziałco robi i sam decydował, kierowany co prawda strachem, o swoich czynach. Podoba mi się ta jego spostrzegawczość i pewien krytycyzm. Chociaż czasami przypomina użalanie się nad sobą moich znjomych, kiedy poprostu muszą ponażekać na siebie.xD Wtedy trzeba im dać mocnego kopa w dupę to wszytski wróci na swoje miejsce.
Uwielbiam Ojca Remusa w twkiej konwencji - majacy swój świat, w którym potrafi się zatracić, równocześnie próbuje rozpaczliwie trwać przy rzeczywistości. Lubię takich ludzi, chociaż chyba im jest ciężko.
Uwielbiam sceny z Syriuszem i Remusem, ale tymi twoimi - kiedy zaczynają ironizować, dogryzać, żartować jak to tylko oni potrafią. Tak mi się wyadaje, ze chyab ich przyjaźń właśnei była najbardziej... zażyła? Nie wiem czy to dobre słowo, ale chyab tylko takie mi przychodzi na myśl. Każdy z tych przyjaźni jest inna, nie da się jej sklasyfikować pod jednym pojęciem. Ta jest dla mnie najbliższa.
Chyba ostatnio czytałaś Poe'go Szefowo? Bo do niego wracasz:P
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 15:47, 11 Sty 2009    Temat postu:

Ogłoszenia parafialne:
Bardzo przepraszam, ale z przyczyn Wyższych (rozdział magisterki, nad którym teraz ślęczę), nie wyrobię się z odcinkiem do trzynastego stycznia. Mam nadzieję, że skończy się na dwutygodniowym poślizgu... w każdym razie będę się starać. Bardzo-bardzo!


z poważaniem:
wasza ukoHana szefowa Wink


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 15:48, 11 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mara
wilczek kremowy



Dołączył: 14 Sty 2009
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdynia

PostWysłany: Śro 12:06, 14 Sty 2009    Temat postu:

Hekate, przez Twój fanfik zarejestrowałam się w końcu na Lunatico, mimo, że naprawdę tego nie planowałam... Ech, do czego doprowadziłaś...

No, ale ad rem(us)

Cytat:
To tak, jakby szefa mafii wsadzić do pudła za malwersacje podatkowe!

Haha! Trafiłaś w samo sedno. Za co poszedł siedzieć Al Capone? Bynajmniej nie za zabójstwa itp, tylko za oszustwa podatkowe! Fiskus jest mściwy i nie popuści nikomu. Razz

Największe wrażenie w tym rozdziale zrobił na mnie fragment ze skrzypkiem na dworcu. Był taki oniryczny. Nie wiadomo na ile ta postać i grana przez nią melodia były realne.
Skojarzył mi się z pojawiającym się u Lucy Maud Montgomery (w "Dolinie Tęczy" i "Rilli ze Złotego Brzegu") Srokaty Kobziarz, który wygrywa swoją szaloną melodię (melodia wojny?), a za nim (jak za Szczurołapem z Hameln?) podążają ludzie z całego świata...
Walter opowiada o Kobziarzu w dzieciństwie, a jego rodzeństwo ogarnia niewytłumaczalny niepokój. Potem, będąc na wojnie, pisze w liście do siostry, że go widział, i że wie, że następnego dnia umrze (co się sprawdza.)
To moja ulubiona scena w "Rilli..." Jest w niej taki dreszczyk, poczucie dotknięcia zasłony.

Tutaj, w scenie ze skrzypkiem, odniosłam podobne uczucie.
John Lupin jakby zostaje na chwilę odgrodzony od realnego świata przez tę dziwną melodię, zaczyna słyszeć głosy, które wypowiadają na głos jego lęki (tak to przynajmniej rozumiem).
John w pierwszej chwili identyfikuje skrzypka jako Śmierć, ale boi się wymówić to imię, mówi "jak czarodziej".
Sprawa jest niejasna, bo Remus stwierdza, że wyczuwa ślad magii.

Remus też słyszy melodię, jest ona dla niego, podobnie jak dla ojca, dziwnie znajoma.

Zastanawiam się, czy ta scena nie oznacza, że Remus i jego ojciec już się nie spotkają? Może John zostanie zabity przez śmierciożerców?

Pozostaję z pytaniami i czekam na ciąg dalszy. W razie potrzeby mogę zbetować kolejny rozdział (czas póki co jest - sesje już mnie nie dotyczą, a największe urwanie głowy w pracy mam od marca do maja).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 0:56, 15 Sty 2009    Temat postu:

Bardzo się cieszę, że wpadłaś na lunatyczne - haha, jestem kusicielskim Zuem, wszyscy mi to mówią Wink

Jeśli chodzi o skrzypka, to podobny motyw był w bardzo starym polskim filmie, "Zakazane piosenki". Tyle, że tam się wszystko wyjaśniło realistycznie, a tu realizm nie ma nic do gadania. Poza tym w Toruniu pojawia się co pewien czas brodaty skrzypek, którego nazywam Niesamowitym, bo wygląda jakby przybywał z całkiem innego świata. To na nim wzorowałam raskolnikowskiego muzyka.

A wydźwięk tego epizodu? Hmm, pozwól, że się nie wypowiem, żeby nie psuć atmosfery.

Fajnie, że chcesz mnie wesprzeć betowniczo, bo Vianne ma sesję i nie wiem, czy się odważę wysłać jej kolejny odcinek... O ile oczywiście go spłodzę. Uffff. Po napisaniu rozdziału magisterki jestem wypluta i wdeptana w dywan, ale może w łikend wreszcie wróci mi zapał.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 0:07, 26 Sty 2009    Temat postu:

Odpowiedzialność za ten odcinek ponosi Guy Gavriel Kay i jego "Ostatnie promienie słońca".
A także moja omójbożejedyny praca magisterska, przez którą zaczynam popadać w historiozoficzną melancholię.

Za betę bardzo dziękuję Marze i Vianne.





*


Na ścianach tańczyły cienie. Julie znała je dobrze, przyjaźniła się z nimi odkąd przestąpiła próg Hogwartu, ale tej nocy czuła jedynie strach. Przerażał ją mdły zapach pochodni, księżyc zaglądający przez kolorowe szyby, a nawet odgłos własnych kroków. Miała wrażenie, że cienka materia oddzielająca świat realny od świata cieni została przez kogoś rozerwana na strzępy. Wiedziała, czym to grozi. Znała wiele opowieści o ludziach, którzy zabłądzili między wymiarami, bo poszli za głosem muzyki i własnego serca lub znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Tacy ludzie najczęściej nie wracali. Kiedyś marzyła, by coś takiego przytrafiło się i jej – czuła, że nie pasuje do świata, w którym musiała funkcjonować. Remus tłumaczył jednak, że wrażenie niedopasowania wiąże się z zawirowaniami czasowymi, a nie z tęsknotą za alternatywnym wymiarem; był przekonany, że świadomość życia w nieodpowiedniej epoce może co wrażliwszych doprowadzić do szaleństwa. Nie przekonywało jej takie rozumowanie, być może dlatego, że bardziej od historii kochała mity, podania ludowe i baśnie. Dlatego ani przez chwilę nie wątpiła w to, że gdzieś obok, bardzo blisko, a jednocześnie kosmicznie daleko, królowa elfów tańczy na polanie pośród swego orszaku, czasami zaś kradnie ludzkie dusze, żeby zdobyć nowych towarzyszy zabawy…

… lub zbrodni.

Zadrżała, cienie zachowywały się coraz nachalniej. Ich długie, cienkie palce niemal dotykały jej włosów, a szepty mroziły krew w żyłach. Chodź do nas, chodź do nas, Julie. Tutaj nie jesteś już mile widziana, on cię nie potrzebuje. Teraz my się tobą zaopiekujemy, zaufaj nam. Chodź do nas. Ozdobimy cię kwiatami, napoimy słodkim winem i porwiemy do tańca. Zapomnisz czym jest smutek, przy nas zapomnisz o wszystkim…

– Nie! – Wyciągnęła przed siebie ręce, jakby chciała odepchnąć niewidocznego napastnika. Panika uderzyła jej do głowy, a bicie serca przygłuszyło na chwilę wszystkie inne odgłosy, z szeptami cieni włącznie. Była tylko pusta, lodowata przestrzeń, wypełniona dudnieniem, które wcale nie dochodziło z piersi – otaczało Julie ze wszystkich stron. Łzy zakręciły jej się w oczach, ale w tej samej chwili dźwięki skrzypiec rozproszyły transowy rytm. Dudnienie umilkło. Podłoga i ściany wróciły na swoje miejsca, tak samo pochodnie i obrazy, ale Julie nie dała się zwieść pozorom, wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Wbrew sobie, pokonując wewnętrzny opór, ruszyła w dalszą drogę, kierując się w stronę uchylonych drzwi balkonowych, które wpuszczały na korytarz zimne powiewy znad jeziora. Targane wiatrem drobinki kurzu unosiły się w górę i malowały w powietrzu tajemnicze wzory. Cienie pląsały coraz szybciej i chaotyczniej – niejeden miał ochotę oderwać się od ściany i polecieć za Julie, było jednak na to stanowczo za wcześnie.

Melodia przyciągała i odpychała zarazem, była zamienioną w dźwięki tęsknotą za czymś nieokreślonym. Pobrzmiewały w niej irlandzkie nuty, splecione z szaleństwem dżygitów i dumką znad ukraińskich stepów. Kim był człowiek, który potrafił tak grać? I czy w ogóle był człowiekiem?

Wyszła na balkon i objęła się ramionami, bo wrześniowa noc miała więcej wspólnego z jesiennym przymrozkiem niż z letnim upałem. Księżyc roziskrzał dachy wieżyczek, lub może płonęły swoim własnym, wewnętrznym światłem, srebrnym i zimnym jak głosy cieni. Okna kusiły natomiast ciepłem i barwą słońca – wielu uczniów jeszcze nie spało, byli zbyt podnieceni pierwszym dniem szkoły, żeby wpaść w objęcia Morfeusza. Julie odruchowo spojrzała na wieżę Gryffindoru, ale szybko odwróciła wzrok, bo zimny wiatr wepchnął pod jej powieki ziarenka piasku. Skrzypka nigdzie nie było. Muzyka brzmiała bardzo wyraźnie, jej twórca nadal pozostawał jednak w ukryciu.
– Gdzie jesteś? – zapytała cicho. Z wahaniem podeszła do barierki, ale nie odważyła się wychylić, od dzieciństwa cierpiała na lęk wysokości. Tej nocy musiały krążyć po zamku jakieś magiczne siły, skoro w ogóle wyszła na balkon; nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło. – Gdzie jesteś? – powtórzyła nieco głośniej. Odpowiedzi nie było. Tylko melodia, pełna teraz balladowej miękkości, kusiła coraz bardziej i wskazywała drogę do celu.

W dół…

Julie uświadomiła sobie nagle, że droga może prowadzić wyłącznie w dół. Ta myśl, zamiast ją zdenerwować, nieoczekiwane przyniosła ukojenie. Muszę po prostu podejść do tej barierki i zobaczyć, co się wtedy stanie. Nie ma innego wyjścia. Lepsze to niż towarzystwo cieni! One na pewno nie mają dzisiaj dobrych zamiarów… nigdy nie miały.

Zamknęła oczy i zrobiła kilka kolejnych kroków. W końcu poczuła pod palcami żelazną, kutą przez kowala-artystę barierkę zabezpieczającą balkon. Chwyciła się jej kurczowo i spróbowała uspokoić oddech, szybko jednak doszła do wniosku, że to niewykonalne. Za bardzo się bała.
Strach towarzyszył jej od zawsze, był integralną częścią jej osoby, a mimo to nie umiała przyzwyczaić się do tego uczucia, które znikało tylko wtedy, gdy trzymała w ręku pędzel lub ołówek. Przenosiła swoje lęki na papier lub płótno i w ten sposób na chwilę odbierała im władzę. Oswajała. Niestety, nie istniała kartka, która mogłaby ją osłonić przed tym, co czaiło się w mrocznej przestrzeni między murami zamku i nie spuszczało z niej wzroku. Uspokajające mantry nie pomagały.

– Jest tam ktoś? – Mówienie utrudniało szczękanie zębów. – Halo?
Z trudem rozkleiła powieki i o mało nie zemdlała, bo widok był przytłaczający. Feeria świateł, dachy i mury, granat nieba z wypalonymi dziurami gwiazd – wszystko zaczęło wirować w oszałamiającym tempie. To, że udało jej się dostrzec skrzypka, który zwyczajem blaszanych kogutków stał na szczycie jednej z wież, zakrawało na cud. I chociaż cała sytuacja wydawała się czystym absurdem, ani przez chwilę nie zwątpiła we własne zmysły.
– Jest – szepnęła do siebie. – Jest!
Nie zwracał uwagi ani na nią, ani na prawa fizyki. Był tak pochłonięty graniem, że nie zauważyłby nawet Jeźdźców Apokalipsy, gdyby przegalopowali tuż nad jego głową. Otaczała go srebrzysta poświata, wydobywając z mroku chasydzką brodę i płaszcz przypominający porozciąganą opończę. Smyczek śmigał po strunach i wydobywał z nich tak doskonałe dźwięki, że aż chciało się płakać ze szczęścia. Julie przestała nad sobą panować. Zamierzała wychylić się przez barierkę, żeby być bliżej muzyki, ale niespodziewanie ugięły się pod nią nogi. Upadłaby, gdyby ktoś, kto nagle zmaterializował się za jej plecami, nie zdołał jej podtrzymać.

– Zwariowałaś?! – W głosie Remusa czaiła się furia. – Na mózg ci padło? Zdajesz sobie sprawę, jak tu jest wysoko?! – Siłą odciągnął ją od barierki.
Próbowała się wyrwać, ale nie była w stanie, trzymał ją zbyt mocno. Słabość fizyczna przyćmiła wszystkie emocjonalne doznania. Dopiero na korytarzu zdołała wydobyć z siebie głos, chociaż ze sformułowaniem zdania oznajmującego miała ogromne problemy.
– Muzyka… słyszałeś? – wydukała. – Skrzypek. Stał na wieży.
– Jaka znowu muzyka, coś ty wymyśliła? – Remus nie umiał się opanować, odepchnął ją gwałtownie. Uderzyła o ścianę. – Dobrze, że coś mnie tknęło i za tobą poszedłem… Julie, o co tu chodzi? Możesz mi wyjaśnić?
Nie mogła. Bolało ją stłuczone ramię, ale przynajmniej nie widziała już cieni – musiały zniknąć, gdy była na balkonie. Muzyka trochę przycichła, w dalszym ciągu jednak była dobrze słyszalna; skrzypek nie dawał za wygraną. Chciała do niego wrócić. Albo przytulić się do Remusa i zapomnieć, że kiedykolwiek słyszała tę melodię, niepokojąco namacalną i odurzającą jak haszysz.
– Przepraszam. – Podeszła do niego i objęła go w pasie. Miał na sobie spłowiałą koszulę flanelową i pachniał papierosowym dymem. Nie wiedziała, że zaczął palić.
Wyczuła jakiś opór, wewnętrzny sprzeciw, który momentalnie ją zmroził. Instynktownie się odsunęła. Chciała popatrzeć mu w oczy, zrozumieć intencje, ale unikał jej wzroku. Gdy wreszcie przechwyciła jego spojrzenie – bo nie mógł przecież bez końca podziwiać obrazu wiszącego na przeciwległej ścianie – zrozumiała, że nie da się już niczego naprawić, a po przekroczeniu pewnych granic powrót jest niemożliwy. Zadrżała i poszukała oparcia. Nogi znowu odmówiły jej posłuszeństwa.
– Odprowadzę cię do pokoju wspólnego – powiedział sucho. Najwidoczniej zdążył się już opanować. – Porozmawiamy jutro, bo teraz ledwo stoisz. Brałaś coś od O’Neila?
Prowadził ją ostrożnie, żeby się nie przewróciła. Jego bliskość była oszałamiająca.
– Myślisz, że… że ćpałam?
– Ja nic nie myślę, Julie. Wiem tylko, co widziałem. Patrz pod nogi, bo za moment spadniesz ze schodów!
Nie mogła uwierzyć, że naprawdę nie słyszał muzyki, to było niemożliwe. Więc… kłamał. Cały czas ją oszukiwał. Powinna się zdenerwować, albo chociaż obrazić, a chciała tylko, żeby był tuż obok. Nie czuła się z tym dobrze. Właściwie czuła się bardzo źle i nie umiała powstrzymać łez, które zaczęły spływać po jej policzkach.
– No już – mruknął, gdy stanęli przed wejściem do Hufflepuffu. – Jak będziesz tak mocno ściskać mi rękę, to ją złamiesz! Powinnaś jak najszybciej iść spać, rozumiesz? Wejdę z tobą i poproszę Emmę, żeby zaparzyła ci ziółek…
– Nie. – Zdobyła się na stanowczość. – To nie ma sensu, poradzę sobie. Wracaj do siebie.
– Poczekam, aż wejdziesz. – Wyczuła w jego głosie wahanie. Chciał uciec od niej jak najdalej, ale jednocześnie obawiał się, że gdy tylko zniknie za zakrętem, ona popełni jakieś niewybaczalne głupstwo. A tego nie mógłby sobie wybaczyć.

Pokochała go prawie od razu, to było silniejsze od niej i tak naturalne, że nawet nie próbowała się bronić. Po prostu pewnego dnia doszła do wniosku, że nie potrafi bez niego normalnie funkcjonować i od tego czasu prawie się nie rozstawali. Aż do wakacji, które wszystko zmieniły, chociaż nie miała pojęcia dlaczego. Marzyła o tym, żeby cofnąć czas, ale niestety nie miała takiej możliwości, mogła tylko z rozpaczą przyglądać się człowiekowi, tak kiedyś bliskiemu, a teraz z każdą chwilą oddalającemu się coraz bardziej. Miał te same miękkie, jasnobrązowe włosy, które tak uwielbiała okręcać wokół palców, te same oczy i dłonie, ale w środku coś się w nim nieodwołalnie zmieniło. Może elfy go porwały albo Królowa Śniegu zamknęła w swoim lodowym pałacu…?

– Dobranoc. – Julie przywołała na usta uśmiech, żeby uspokoić Remusa, chociaż wcale nie było jej do śmiechu. Gdzieś w głębi czaszki nadal dudniła muzyka i nawet najsmutniejsza myśl nie była w stanie jej przegonić. Skrzypek, z trudem utrzymując równowagę, łapał kolejne dźwięki i nawlekał je na sznurek.

Obraz zasunął się z cichym zgrzytem. Przytuliła policzek do chłodnej ściany i stała nieruchomo klika minut, czekając, aż Remus odejdzie. Gdy upewniła się, że na zewnątrz nikogo już nie ma, pchnęła drzwi i ponownie znalazła się na korytarzu, zdana na łaskę lub niełaskę krwiożerczych cieni.
Postanowiła pójść na Parnas. Tylko tam wciąż czuła się bezpiecznie.

*

– Przerwa – zaproponował Regulus. – Ręka kompletnie mi zdrętwiała.
Snape wzruszył ramionami i przerwał czar, a Danny O’Neil miękko wylądował na posadzce. Był nieprzytomny, ale raczej od nadmiaru alkoholu i prochów, niż od ciosów Zielonych Koszul. W każdym razie wyglądał niemedialnie i lepiej by było, gdyby nikt z kadry nauczycielskiej go nie zobaczył. I tak miał szczęście, że zajście ze zwolennikami Voldemorta skończyło się na przepychankach. Gdyby nie interwencja Snape’a, który odwrócił uwagę Gordicka i skierował ją na inne tory, cała sytuacja mogłaby się skończyć o wiele gorzej – krwawą jatką i wydaleniem ze szkoły. O’Neil nigdy nie potrafił się w porę wycofać, szczególnie, gdy znajdował się „pod wpływem”, a tego dnia „wpływ” był wyjątkowo intensywny z racji początku roku szkolnego. W takich momentach Danny zachowywał się zupełnie jak Gryfon i – jak Gryfon – mocno i całkiem zasłużenie obrywał po głowie. Snape pomyślał, że niektórych powinno się izolować, albo chociaż wysyłać na samobójcze wyprawy do dżungli amazońskiej, ale nie powiedział tego głośno. Współlokator koszmarnie go drażnił, nadal jednak pozostawał współlokatorem, Ślizgonem i gościem, który dawał kumplom zniżki na bimber. Nie zabija się idiotów tylko dlatego, że mają nie po kolei w głowie. Idiotów w ogóle nie ma sensu zabijać, bo żadna z tego korzyść, a w dodatku niewielka przyjemność, i Gordick, na jaja Merlina, mógłby to wreszcie przyjąć do wiadomości.

– Jak spotkamy McGonagall, to ty się będziesz tłumaczyć, nie ja. – Snape oparł się o ścianę i z niechęcią spojrzał na towarzysza. – Daleko jeszcze na ten wasz kretyński Parnas?
– Kawałek. – Regulus usiłował rozluźnić rękę. Od długiego ściskania różdżki zrobiły mu się pęcherze na dłoni. – Sev…?
– No?
– Dzięki, że mi pomagasz. Sam nie dałbym rady.
– No co ty nie powiesz. – Snape uśmiechnął się krzywo. – Gdyby nie ja, to ten pajac leżałby teraz na dnie jeziora i zarywał ośmiornicę. A ty do końca życia miałbyś wyrzuty sumienia, że nie zrobiłeś absolutnie nic, żeby temu zapobiec.
Regulus zbladł, chociaż w przyćmionym świetle pochodni nie można było tego dostrzec. W jego oczach pojawił się ból.
– Przyglądałbyś się, jak robią z niego miazgę, no nie? – Snape był zbyt wściekły, żeby przejmować się stanem psychicznym Blacka. Miał ważniejsze sprawy na głowie. – Mało ci horrorów na Pokątnej? Chociaż – zreflektował się – może i lepiej, że się nie odezwałeś, bo pewnie wyskoczyłbyś z jakąś idiotycznie gryfońską gadką. A z Gordickiem trzeba ostrożnie. To nie jest, do cholery, głupi osiłek z przedmieścia!
– Kiedy ostatnio powiedziałeś tyle… tyle słów naraz? – Regulus był oszołomiony.
– Nie pamiętam. Dawno. I nie myśl sobie – zmarszczył brwi – że pomagam wam dlatego, że pasjami was kocham albo jestem jakimś pieprzonym samarytaninem. Nic z tych rzeczy! Chodzi mi wyłącznie o własną skórę, która niekoniecznie ma ochotę na bliski kontakt z klątwami aurorów. A tak by się to wszystko skończyło, wiesz? Kryminalną aferą!

Regulus wolał się nie odzywać. Popatrzył na Danny’ego, który przypominał bezwładną kukłę, a potem na Snape’a, stojącego naprzeciwko z rękami w kieszeniach. Nagle zrobiło mu się słabo. Poczuł się mały i nic nieznaczący; coś wplątało go w sprawy, o których nie miał zielonego pojęcia. Zupełnie nie umiał sobie z tym poradzić.
– Black, dobrze się czujesz? Uprzedzam, że nie będę cię niósł. Wystarczy, że mam jedne zwłoki do lewitowania.
– Wszystko w porządku. – Siłą woli opanował drżenie głosu. – Idźmy dalej. Jeszcze dwa piętra… Możesz mi wyjaśnić, dlaczego nocą te schody się nie ruszają?
– Żeby utrudnić życie amatorom nocnych wędrówek – odparł Snape. – Wingardium Leviosa! – O’Neil ponownie zawisł w powietrzu. – Może byś się dołączył, co?
Regulus szybko wypowiedział zaklęcie. Nie rozmawiali, musieli się skupić na schodach, bo każdy nieuważny krok groził upadkiem z wysokości. Hogwart zmieniał się nocą z bajkowego zamku w siedzibę Draculi. Właściwie, gdyby się dobrze zastanowić, pomyślał Snape, Ministerstwo już dawno powinno było zamknąć tę budę na cztery spusty, a Dumbledore’a wsadzić do Azkabanu za łamanie przepisów BHP. Pokręcił głową. Tom Riddle bredził jak każdy polityk, ale z niektórymi jego uwagami trudno się było nie zgodzić. Szczególnie, gdy stało się na szczycie chybotliwych schodów, pod którymi rozciągała się pusta, kilkupiętrowa przestrzeń, zakończona kamienną posadzką. Nawet pani Pomfrey nie posklejałaby kogoś, kto straciłby równowagę i runął w dół. Na takiego delikwenta czekała wyłącznie trumna.

– To dziwne – mruknął Snape, gdy stanęli wreszcie przed obrazem przedstawiającym psychodeliczne wiatraki. – Jak to możliwe, że nigdy wcześniej tu nie trafiłem?
– Pewnie dlatego, że jesteś cholernym ścisłowcem, który funkcjonuje w świecie liczb i reakcji chemicznych. – Regulus powoli wracał do siebie. – A z literami ma do czynienia tylko wtedy, gdy sięga po instrukcję obsługi destylatora. Połóż go tutaj, musimy zostawić różdżki przed wejściem. Tam jest pudełko. – Wskazał pomalowaną w kwiaty skrzynkę.
– Ależ ci się dowcip wyostrzył, Black! Jaka szkoda, że odrobinę za późno… – Snape nie miał ochoty na żarty. – Chyba sobie nie wyobrażasz, że będę O’Neila nosił na rękach? Jest kościsty jak kurczak, ale swoje waży, a ja dbam o kręgosłup. Będzie mi jeszcze potrzebny przez jakiś czas.
W Massachusetts karakany jeżdżą na łyżwach.
– Że co?
– Że hasło, Snape – wyjaśnił Regulus, gdy płótno z wiatrakami odsunęło się, ukazując otwór. – Wrzuć wreszcie tę różdżkę do pudła, bo nigdy nie wejdziemy do środka. Remus obłożył Parnas tarczą antymagiczną.
– Świetnie, kolejny wariat do kompletu. – Snape tylko prychnął. – Bardzo mi przykro, ale mój – niechętnie podszedł do skrzyni i umieścił w niej swoją różdżkę – nudny umysł ścisłowca nie może tego pojąć. Zadowolony?
– Chwyć go za nogi.

O’Neil wcale nie był lekki, wręcz przeciwnie; mieli spore problemy z przetransportowaniem go na strych. Korytarz prowadzący do głównego pomieszczenia Parnasu ciągnął się w nieskończoność. Snape nie miał czasu przyglądać się malowidłom zdobiącym ściany, ale wcale nad tym nie bolał, bo nigdy nie należał do wielbicieli sztuki. Zresztą było za ciemno i za późno na jakiekolwiek przeżycia artystyczne.
– Połóżmy go tam, za parawanem – zaproponował Regulus, gdy wreszcie znaleźli się na miejscu. – Poznosiliśmy trochę poduszek. Przynajmniej nie będzie spał na ziemi.
– Podejrzewam, że nawet dywanik fakira by mu nie przeszkadzał – mruknął Snape. – Możesz zapalić jakąś pochodnię? Bo tak jakby nie bardzo mogę użyć zaklęcia…
Black znalazł zapałki i po chwili rozbłysło światło. Za parawanem rzeczywiście leżała sterta poduszek i koc, najwidoczniej ktoś już kiedyś korzystał z możliwości noclegu na Parnasie. Szybko i, trzeba przyznać, niezbyt starannie przygotowali posłanie, na którym ułożyli Danny’ego. Nawet nie drgnął, spał jak kamień. Regulus w odruchu miłosierdzia ściągnął mu buty.
– Tutaj na pewno go nie znajdą – stwierdził i usiadł obok Snape'a, który z nieprzeniknionym wyrazem twarzy kartkował książkę znalezioną między poduszkami. – Niech zgadnę, „Kamasutra”…?
– I owszem. – Tamten uniósł brwi. – Widzę, że macie tutaj niezłą rozrywkę. A wracając do O’Neila… bezpieczeństwo to pojęcie względne. Ten facet nie umrze śmiercią naturalną! Dzisiaj udało nam się go wybronić, ale co będzie jutro, pojutrze? Jak sobie wyobrażasz jego powrót do pokoju wspólnego, co? Myślisz, że po prostu przestanie reagować na zaczepki Zielonych?
Regulus pokręcił głową. Obaj wiedzieli, że odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna.
– Sam widzisz – mruknął Snape, przerywając nieprzyjemną ciszę. – To się i tak prędzej czy później skończy Avadą. Mam tylko nadzieję, że będę wtedy daleko stąd.
– Myślisz, że Gordick… mógłby…
– A co według ciebie robił w wakacje? Kosił trawniki przed pałacem tatusia? Black, na jakim świecie ty żyjesz? Ten facet jest na jak najlepszej drodze do kwatery głównej Riddle’a! Za jakiś czas nikt nie będzie w stanie go powstrzymać, nawet Dumbledore.
– To po cholerę się z nim zadajesz? – Regulus nie mógł tego pojąć. – Masz skłonności samobójcze?
Snape zaśmiał się nieładnie.
– Wręcz przeciwnie. Po prostu usiłuję przetrwać. Z ludźmi pokroju Gordicka należy żyć dobrze, bo w przeciwnym wypadku nie żyje się wcale. Założę się, że bardzo szybko dojdziesz do tego samego wniosku.

Regulus chciał odpowiedzieć, że to jakaś piekielna sofistyka na miarę Rudolfa Lestrange’a, ale zamiast tego wstał, otrzepał spodnie i oświadczył, że idzie zaparzyć herbatę – kłótnie nie miały sensu. Nie zdążył jednak zrobić nawet jednego kroku, gdy zaskrzypiała podłoga w pobliżu drzwi, zapowiadając przybycie kolejnego gościa. Albo intruza. Czyżby Gordick i jego kumple byli aż tak zdeterminowani, żeby ich śledzić? Nie mogli wprawdzie wnieść na Parnas różdżek – bariera Remusa działała bezbłędnie – ale nawet bez nich potrafiliby narobić bałaganu. Szczególnie, że mieli przewagę liczebną. Regulus poszukał wzrokiem jakiegoś przedmiotu, który w razie czego nadałby się do obrony, ale poza poduszkami i oprawnym w skórę tomem „Kamasutry” niczego nie zarejestrował. Byli absolutnie i całkowicie bezbronni, a w dodatku obarczeni nieprzytomnym kumplem, który w razie ucieczki tylko by im zawadzał. Ich sytuacja nie wyglądała najweselej.
Snape zastygł, wsłuchując się w nieoczekiwane dźwięki. Nie potrafił ukryć irytacji.
– Ty i twoje chore pomysły – szepnął, mając oczywiście na myśli różdżki, które zostawili na zewnątrz. Regulus rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie mogli sobie pozwolić na niepotrzebne hałasy.

Gdy wchodzili na Parnas obarczeni ciężarem, nie zawracali sobie głowy zapalaniem wszystkich pochodni. Paliły się tylko dwie – jedna tuż przy drzwiach, druga za parawanem, nad legowiskiem Danny’ego. Pomieszczenie tonęło w półmroku, a na ścianach tańczyły cienie, przyprawiające o dreszcze nawet mocno stąpającego po ziemi Snape’a. Istotę, która pojawiła się na strychu, można było na pierwszy rzut oka wziąć za ducha albo elfa ze starych gawęd. Potargane, mocno skręcone włosy opadające na plecy, długa, workowata i zupełnie niedopasowana do figury sukienka… Regulus zamrugał. Nie miał zbyt dobrego wzroku, a kiepskie oświetlenie tę wadę pogłębiało. Ale tylko on mógł zobaczyć, co się tam działo – Snape nie miał takiej możliwości, bo siedział na ziemi, osłonięty ze wszystkich stron płótnem parawanu. Nie był z tego powodu zadowolony. Regulus, o ile nie chciał doprowadzić kolegi z Domu do szewskiej pasji, musiał natychmiast wziąć się w garść. Wiedział o tym, znał Snape’a. Dlatego zmusił oczy do współpracy i z trudem uwierzył własnemu szczęściu: to nie był ani wróg, ani nieczysta zmora z Zakazanego Lasu, która przyfrunęła, by wyssać z nich krew. To była...

– Julie! – Chyba nigdy wcześniej nie ucieszył się tak na jej widok. Uważał ją raczej za element przestrzeni niż partnerkę w dyspucie, zwykle bowiem siadała w kącie i rysowała coś w notatniku, odzywając się tylko wtedy, gdy nie było innego wyjścia. Ale przyzwyczaił się w końcu do jej milczącej obecności. A teraz miał ochotę uściskać tę dziwaczną Puchonkę i odtańczyć z nią polkę-galopkę tylko dlatego, że nie była pałkarzem ślizgońskiej drużyny quidditcha i nie zamierzała poderżnąć gardła jego kumplowi. Poczuł się tak, jakby właśnie wziął długą i odprężającą kąpiel. Ulga była niesamowitym uczuciem. I, niestety, wyjątkowo nietrwałym.
Snape, nie czekając na pozwolenie, zerwał się na równe nogi.
– Niech cię diabli, Black, niedługo przez ciebie osiwieję! – rzucił przez zęby, nie kryjąc złości. – O co tu chodzi?
– Julie... – zaczął, po czym popadł w chwilową konsternację, bo dziewczyna zachowywała się tak, jakby niczego wokół siebie nie dostrzegała, ani nie słyszała. Jak w letargu podeszła do skrzyni, w której trzymała swoje farby, a potem zaczęła wyciągać pojedyncze pojemniczki. – To ja, Reg. Słyszysz mnie? – Podszedł do niej i dotknął jej ramienia, ale nawet wtedy nie zareagowała. Wyglądała jak lunatyczka.
– Kto to jest? – Snape też do nich podszedł. – Wygląda, jakby się naćpała. Kupuje od O’Neila jakieś prochy?
– No coś ty. – Regulus ściszył głos, chociaż właściwie nie było potrzeby, bo Julie i tak nie zwracała na nich najmniejszej uwagi. – Ona nawet alkoholu prawie nie pije, najwyżej kieliszek wina. Pierwszy raz widzę ją w takim stanie!
– Ciekawe… – W Severusie obudziła się żyłka badawcza. Momentalnie zapomniał o złości. – Bardzo ciekawe… – Klasnął tuż przed twarzą dziewczyny. Każdy zaskoczony w ten sposób człowiek na pewno zareagowałby jakimś nerwowym ruchem, w każdym razie Regulus zareagował, a jej nie drgnęła nawet powieka. Coś musiało być na rzeczy. Jeśli nie prochy, to na pewno magia.

Wyminęła ich i podeszła do ściany, ozdobionej malunkami driad i satyrów. Zaczęła je zamazywać. Kształty, które później wyłoniły się z tego pozornego chaosu, z pewnością zaniepokoiłyby każdego psychiatrę. Obaj Ślizgoni przyglądali się temu twórczemu szaleństwu z zaskoczeniem, którego nawet nie potrafili zwerbalizować; nigdy wcześniej nie byli świadkami czegoś tak… destrukcyjnego. Drobna i krucha Julie o urodzie elfa, z somnambuliczki przemieniła się w szalejącą po strychu harpię, wypruwającą z siebie najgorsze obrazy, jakie mogła spłodzić ludzka wyobraźnia. Regulusowi przemknęło przez myśl, że to już nie jest oczyszczenie przez twórczość, i że powinien natychmiast zawiadomić Remusa, ale nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Po prostu przyrósł do podłogi. Ze Snapem wcale nie było lepiej, on też skamieniał, wpatrzony w koszmary wyłaniające się z półmroku. W ułamku sekundy zrozumiał, że już nigdy nie będzie w stanie się od nich uwolnić.

Stali tak kwadrans, godzinę, albo kilka wieków – w między-świecie czas płynie nieco inaczej niż w ludzkiej rzeczywistości. Mroczne barwy lały się strumieniami i nawet sufit niewiadomym sposobem utonął w malunkach, przy których obrazy Goi przypominały sielskie pejzaże pełne owieczek i tańczących pasterzy. Snape ocknął się pierwszy. Otarł zimny pot z czoła i zrobił krok w kierunku Julie – zamierzał jak najszybciej skończyć to przedstawienie, bo ktoś musiał to zrobić. Dziewczyna miała dosyć, ledwo trzymała się na nogach. Gdy po raz kolejny chciała zanurzyć pędzel w pojemniku z farbą, zachwiała się i straciła równowagę, a gdy Snape wziął ją na ręce, nie był w stanie uwierzyć, że w kimś tak drobnym mogą drzemać tak niewiarygodne moce. Była nieprzytomna i wyczerpana do granic możliwości. Oddychała tak cicho, że musiał się upewnić, czy jeszcze żyje.
– O’Neil będzie miał cudowne przebudzenie. – Gdy ułożył ją ostrożnie na drugiej stercie poduszek i przykrył kocem, podszedł do Regulusa, który w dalszym ciągu stał jak zaczarowany na środku strychu i wyglądał, jakby miał lada chwila zwymiotować. – Pomyśli, że trafił prosto do piekła.

I właściwie nie minie się z prawdą, dodał w myślach, walcząc z pokusą zamknięcia oczu.

*

Odkąd Remus wrócił ze skrzydła szpitalnego, nie powiedział ani słowa. Śniadania prawie nie tknął, wypił tylko koszmarnie mocną kawę bez cukru, a potem wyszedł z Wielkiej Sali krokiem skazańca, który właśnie zmierza na egzekucję. Był tak zamyślony, że niczego wokół siebie nie dostrzegał, najwyraźniej przebywał w swoim własnym, niedostępnym dla innych, świecie. Peter nie miał pojęcia, co się właściwie stało i dlaczego jego przyjaciel zachowuje się tak, jakby popełnił ciężką zbrodnię albo planował napad na bank, ale przeczuwał, że sprawa jest poważna. Dlatego pobiegł za Remusem – wolał mieć go na oku – i towarzyszył mu jak cień, paplając o bzdurach i świadomie robiąc z siebie idiotę. W przeciwieństwie do Syriusza i Jima był cierpliwy jak głaz i odporny na wszelkie próby spławienia. Na dodatek miał niebywałe zdolności aktorskie, chociaż nikt, włącznie z jego rodziną, nie zdawał sobie z tego sprawy. Mógłbym być szpiegiem, myślał z ironią, usiłując nadążyć za Lunatykiem, który pędził na oślep przed siebie, nie zwracając uwagi na innych ludzi. Moja twarz jest… niezapamiętywalna. Jak krzesło w przychodni u Munga. Albo kosz na śmieci. Gdyby oni wiedzieli, co mi chodzi po głowie, jaki jestem naprawdę, to…

Wzdrygnął się mimowolnie. Tak właśnie reaguje ktoś, kogo mija mieszkaniec zaświatów, ale Peter nie zdawał sobie z tego sprawy.

– Remus, gdzie ty idziesz, przecież mamy teraz transmutację! – zawołał, próbując przezwyciężyć falę mdłości. Był zmęczony. Wrodzona wada serca uniemożliwiała mu pracę nad kondycją. – Porozmawiaj ze mną, do cholery – mruknął bardziej do siebie, niż do przyjaciela, który zdążył w międzyczasie znacznie się oddalić. Ewidentnie zmierzał do lochów i Peter nie miał zielonego pojęcia, dlaczego właśnie tam, skoro klasa transmutacji znajdowała się na drugim piętrze.

Remus był dla niego ważny, bardzo ważny. Ważniejszy od Jima i Syriusza. Tylko w jego towarzystwie Peter czuł się naprawdę… bezpiecznie, co, biorąc pod uwagę wilkołactwo Lunatyka, zakrawało na jakiś paradoks. Ale taka była prawda. Ten człowiek miał w sobie coś, co fascynowało; był jak kolorowy ptak na szarym niebie i znał czary, którymi inni nie potrafili się posługiwać. Należał do alternatywnej rzeczywistości i każdy, kto się z nim zetknął, musiał to prędzej czy później wyczuć. Peter bał się, że Remus pewnego dnia po prostu zniknie, wróci do siebie i zabierze ze sobą wszystkie kolory, a jemu zostawi tylko wspomnienia, z każdym dniem coraz bledsze i trudniejsze do odcyfrowania. Nie chciał sobie nawet wyobrażać takiej ewentualności. Wolał się łudzić, że zawsze będzie obok niego ktoś, kto wysłucha i zrozumie, zarazi niebanalną percepcją, albo po prostu powie: nie przejmuj się, jakoś sobie poradzimy. Ktoś bliski, a jednocześnie tak trudny do zrozumienia.

Remus…

Musiał mu pomóc, nie wiedział tylko jak. Już w pociągu wyczuł, o wiele szybciej niż Syriusz, że ich Lunatyk nie jest już tym samym człowiekiem, co przed wakacjami. Nie umiałby określić, na czym polegają zmiany jakie w nim zaszły, ani co je sprowokowało, ale widział efekty i czuł z tego powodu coraz większy niepokój. Świat stanął na głowie i chyba nic już nie mogło powstrzymać Armagedonu. Należało więc albo przyzwyczaić się do tej myśli, albo natychmiast palnąć sobie w łeb.

Problem polegał na tym, że Peter nie miał skłonności samobójczych, a jego marzenia ograniczały się do świętego spokoju, domku z ogródkiem i jednostajnych do obrzydzenia zachodów słońca. Nie miał, obiektywnie rzecz biorąc, dużych wymagań. Tak się jednak złożyło, że urodził się w niewłaściwych czasach i bardzo szybko stracił wpływ na rozwój sytuacji. Historia nie zna litości, niszczy wszystko, co wejdzie jej w drogę. Nawet, jeżeli jest to tylko kilkunastoletni chłopiec o trudnej do zapamiętania fizjonomii i wadzie serca, która czasem utrudnia złapanie oddechu.

Przemógł się i ruszył dalej, ignorując świsty i charkoty wydobywające się z piersi. Na jego chorobę nie było lekarstwa, ani farmakologicznego, ani magicznego, musiał nauczyć się z nią żyć. Nie było łatwo, czasami miał ochotę puścić się biegiem po błoniach, albo pograć w mugolską siatkówkę, a nie mógł, bo wiedział, że już po paru ruchach zrobi mu się słabo i skończy na szpitalnym łóżku siny jak trup i mokry od potu. Etap buntu miał już za sobą, odmrażanie uszu na złość rodzicom przestało go bawić. Nadal jednak nie mógł pogodzić się z tym, że nie potrafi pokonać bez odpoczynku marnych dwóch pięter. Własna słabość doprowadzała go do szaleństwa.
– Remus! – Przechylił się przez poręcz. Zobaczył, że jego przyjaciel jest już na parterze i kieruje się w stronę schodów prowadzących do piwnicy. Wykrzesał z siebie ostatnie resztki sił i przyspieszył, żeby go dogonić. – Przecież wiesz, że nie mogę biegać!

Tamten nie słyszał albo nie chciał słyszeć. Peter uparcie szedł naprzód, mając wrażenie, że każdy pojedynczy stopień to jakieś cholerne K2, a przecież droga prowadziła w dół, nie w górę! Powoli tracił nadzieję, że kiedykolwiek uda mu się nadążyć za Remusem. Był jednak na tyle zdeterminowany, że nie zrezygnował z pościgu nawet wtedy, gdy fioletowe plamy przed oczami zaczęły utrudniać mu orientację.

Gdy dotarł wreszcie na dół i zobaczył, że Remus wcale nie zszedł do lochów, tylko nadal tkwi na schodach i przygląda się rozmawiającym w pobliżu mężczyznom, odetchnął z ulgą. Z trudem powstrzymał się, żeby nie podejść do przyjaciela i nie złapać go za rękę – bał się, że ten znowu gdzieś ucieknie. Lunatyk nie wyglądał jednak na kogoś, kto zamierza rozpłynąć się w powietrzu, wręcz przeciwnie, przypominał raczej kamienną rzeźbę wrośniętą w podłoże. Peter podążył za jego wzrokiem.

Przy drzwiach stał nie kto inny, tylko profesor Dumbledore, ubrany w jadowicie czerwoną szatę i spiczasty kapelusz, który upodabniał go do Świętego Mikołaja z mugolskich pocztówek. Jego rozmówca był młodszy, miał pewnie około pięćdziesięciu lat, i na pierwszy rzut oka wyglądał na ascetę znużonego wieloletnim postem. Peter miał jednak wrażenie, że to tylko pozory i tak naprawdę ciało nieznajomego jest sprawne jak szwajcarski zegarek, a laska zakończona srebrną gałką służy wyłącznie jako ozdobnik lub element kamuflażu. Nie znał tego człowieka, widział go po raz pierwszy w życiu, ale od razu zrozumiał, że to jakaś ważna persona, przywykła do wydawania rozkazów. Charyzmę wyczuwało się na odległość.
– Remus, spóźnimy się na zajęcia. – Odruchowo ściszył głos i stanął obok Lunatyka, który machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę. Najwidoczniej usiłował podsłuchać rozmowę toczącą się przy drzwiach. Bez powodzenia. Docierały do nich zaledwie pojedyncze słowa wyrwane z kontekstu.

W końcu mężczyźni rozstali się: Dumbledore powędrował w prawo i zniknął w jednym z korytarzy, natomiast nieznajomy ruszył w kierunku wyjścia. Szedł powoli, stukając laską o posadzkę, chociaż Peter dałby głowę, że w razie potrzeby mógłby pokonać tę samą odległość biegiem, w kilka sekund. To było bardzo dziwne. Dwa wizerunki tego samego człowieka nakładały się na siebie niemal idealnie, a jednak prawdziwa twarz nadal wyzierała zza maski. Pewnych rzeczy po prostu nie da się ukryć.
– Witam, panie Lupin. A nie mówiłem, że się jeszcze spotkamy? – Gdy przechodził obok nich, ukłonił się grzecznie. W jego głosie pobrzmiewała dobrotliwa ironia. – Jak się miewa nasz wspólny przyjaciel, Rudolf Lestrange?

Remus nie odpowiedział, ale Peter znał go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że tylko siłą woli powstrzymuje wybuch wściekłości. Kim był człowiek wywołujący w nim takie emocje…?

Starszy mężczyzna uśmiechał się lekko. W lewej ręce trzymał zwiniętą w rulon gazetę.

– Widzę, że nie jest pan dzisiaj w nastroju na pogawędki. Cóż, zdarza się. Zresztą okazji do rozmowy nam nie zabraknie, bo mieszkam teraz w Hogsmeade, a to przecież tak niedaleko… – Zrobił efektowną pauzę. – Do rychłego zobaczenia, panie Lupin. Miło było pana zobaczyć.

I odszedł. Argus Filch zamienił z nim parę słów, a potem otworzył drzwi, wypuszczając go na zewnątrz. Czar prysnął, w hallu od razu zrobiło się jaśniej i przestronniej, chociaż w żaden sposób nie dało się tego zjawiska logicznie wytłumaczyć. Peter popatrzył pytająco na Remusa, ale ten wyglądał tak, jakby przed chwilą zobaczył upiora – nie był w stanie udzielić żadnych sensownych wyjaśnień. Był, w przeciwieństwie do Petera, bardzo przeciętnym aktorem i nie potrafił ukryć tego, co czuje; na jego twarzy momentalnie odmalowały się wszystkie emocje: zaskoczenie, strach, wściekłość, determinacja… W pewnym momencie napięcie psychiczne musiało osiągnąć apogeum, bo Lunatyk nie wytrzymał i puścił się biegiem, pokonując schody w zawrotnym tempie.

Wracał na górę.
Peter miał świadomość, że tym razem nie uda mu się go dogonić.

*

Z początku nie mógł uwierzyć własnym oczom, miał wrażenie, że uczestniczy w jakiejś koszmarnej farsie. Co, na Merlina, robił w Hogwarcie naczelny dowódca śmierciożerców, jeden z najbardziej zaufanych ludzi Toma Riddle’a? Jaki miał interes do Dumbledore’a…? Remus usiłował podsłuchać ich rozmowę, ale mówili tak cicho, że nie był w stanie poskładać pojedynczych wyrazów w zdania. Dodatkowo rozpraszała go obecność Petera, który zdołał wreszcie zejść na parter. Jego ciężki oddech zagłuszał wszystko. Lupin ledwo pohamował irytację; miał ochotę zrobić z przyjaciela miazgę, chociaż dobrze wiedział, że ten chce mu tylko pomóc. Lepiej by było, gdyby dał sobie spokój i poszedł na lekcje, zamiast odgrywać zatroskaną kokoszkę, bo zamiast pomagać – przeszkadzał. Czasami człowiek musi zostać sam, żeby się jakoś pozbierać. Syriusz od razu to zrozumiał, natomiast do Petera zupełnie to nie docierało.

Historia z Julie zupełnie wytrąciła Remusa z równowagi, nie miał pojęcia, co robić. Był rozdarty. Z jednej strony chciał pomóc dziewczynie – miał świadomość, że jej dziwne zachowanie to wyłącznie jego wina – a z drugiej marzył tylko o tym, żeby już nigdy więcej nie oglądać jej twarzy. Dawna fascynacja przerodziła się w odrazę i gdy to sobie wreszcie uświadomił, ogarnęło go przerażenie. Musiał z tym walczyć. Gdy zobaczył Julie w skrzydle szpitalnym, słabą i kruchą jak porcelanowa figurka, obiecał sobie, że już nigdy jej nie skrzywdzi i będzie uważać na każde słowo. Była wrażliwa, zbyt wrażliwa, żeby zostawić ją samą sobie – bez opieki bardzo szybko rozpadłaby się na kawałki. Nie chciał mieć na sumieniu kogoś, na kim mu kiedyś tak bardzo zależało, dlatego postanowił dobrowolnie zamknąć się w złotej klatce. Nie na zawsze – za bardzo kochał niezależność, żeby zdobyć się na takie poświęcenie – ale przynajmniej na pewien czas, dopóki Julie nie stanie na nogi. Był jej to winien.

Nie pójdę w sobotę na spotkanie z Rudolfem. Nie pójdę. Nie. Pójdę.

Od tego należało zacząć, od wyrzucenia z głowy wszystkiego, co wiązało się z magobohemą, z odurzającym, fascynującym światem, który tak bardzo go wciągnął, zabijając jednocześnie wyrzuty sumienia. Już zaczynał za nim tęsknić. I wiedział, że z każdym dniem będzie coraz gorzej.

Widok Gadamera na szkolnym korytarzu momentalnie go otrzeźwił. Dylematy etyczne zniknęły, jakby nigdy ich nie było, a w głowie pozostał jedynie pulsujący niepokój, który bardzo szybko zmienił się w pewność, że szykuje się jakaś grubsza afera. Oczywiście istniała możliwość, że słowa Gadamera nie mają znaczenia, ot zwyczajna, banalna wymiana grzeczności, ale równie dobrze mogły znaczyć… wszystko. Remus obstawiał tę drugą możliwość. Elementy układanki pasowały do siebie tak doskonale, że przypadek nie wchodził w grę.

Są w niebezpieczeństwie, pomyślał zadziwiająco jasno, gdy za śmierciożercą zamknęły się drzwi. Trzeba ich uprzedzić. Gadamer nie mógł być bardziej wymowny!

Zapytał o Rudolfa, to raz. Dwa – trzymał w ręku najnowszy numer „Magicznych Słówek”. Remus poznał gazetę po nietypowym formacie i charakterystycznej czcionce. Trzy – wspomniał o tym, że mieszka teraz w Hogsmeade, a to oznacza, że Riddle ma jakieś nieczyste plany względem Hogwartu i wcale się z tym nie kryje. Dwa dodać dwa zawsze daje cztery, Lupin nie miał złudzeń, że mogłoby być inaczej. Nie wiedział tylko, co on sam ma z tym wszystkim wspólnego i dlaczego, u diabła, Gadamer przekazał swoją zaszyfrowaną groźbę właśnie jemu!
Bo wie, że opowiesz o wszystkim Lestrange’owi, idioto, odpowiedział sobie w myślach, zaskoczony precyzją własnego rozumowania. A oni nie chcą go zabić, wręcz przeciwnie! Chcą go przeciągnąć na swoją stronę. Pytanie, co zamierzają zrobić z dziennikarzami „Słówek”…

Nie mógł czekać ani chwili dłużej. Zignorował Petera, który najwyraźniej czekał na wyjaśnienia, i pobiegł prosto na Parnas. Musiał jak najszybciej doprowadzić Danny’ego O’Neila do stanu używalności, nawet jeżeli wiązałoby się to z nafaszerowaniem go amfetaminą.

*

– Odbiło ci? – Regulus zerwał się z miejsca i zagrodził Remusowi drogę. – Chcesz go zabić?

Po nocnych szaleństwach Julie nie zostało nawet śladu, ściany Parnasu były całkowicie białe. Młodszy Black męczył się z nimi od rana – lekcje zaczynał dopiero o jedenastej trzydzieści – i właśnie zamierzał odpocząć, gdy na strychu pojawił się Remus… czy może raczej gotowy na wszystko demon zagłady. Z wiadrem pełnym wody w objęciach. Nie było wątpliwości, że zamierza potraktować nią Danny’ego, który nadal spał kamiennym snem na stercie poduszek, nie zdając sobie sprawy z grożącego mu niebezpieczeństwa. Trudno powiedzieć, co było gorsze: perspektywa szoku termicznego, czy kaca-giganta…

– Odsuń się. – W głosie Lupina zabrzmiało coś, co momentalnie zmusiło Regulusa do kapitulacji. Zrozumiał, że musiało się stać coś ważnego, bo przecież Remus nie był sadystą i nie dręczyłby O’Neila bez powodu, dla samej przyjemności dręczenia. Lodowata woda rozprysła się na cztery strony świata, zalewając nie tylko legowisko Ślizgona, ale i wszystko, co znajdowało się w pobliżu, z parawanem włącznie. Regulusowi też się dostało. Nie zdążył odskoczyć.
– O kurwa! – Danny parskał jak źrebak, półprzytomnie rozglądając się dookoła w poszukiwaniu wrogów. Chciał wstać, ale jego ciało stawiło opór, więc bardzo szybko znowu wylądował na ziemi. Wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy, gdy zwinięty w kłębek jęczał, że umrze, jeżeli ktoś natychmiast nie zgasi światła, a zaraz potem uskarżał się na ból pleców i zniekształcony obraz rzeczywistości. Zieloni mocno go poturbowali; wraz ze świadomością wrócił też ból. W dodatku gwałtowne wyrwanie ze snu spotęgowało inne dolegliwości – O’Neil przesadził poprzedniego dnia zarówno z prochami jak i z alkoholem. Regulus pomyślał, że ktoś powinien wreszcie przemówić temu idiocie do rozumu, bo pewnego pięknego dnia po jakiejś imprezie po prostu się nie obudzi, wolał jednak zachować swoje refleksje dla siebie. To nie był odpowiedni moment na umoralniające tyrady.
– Wytrzeźwiałeś? – Remusa nie wzruszały ani jęki, ani podbite oko najlepszego publicysty Hogwartu. Był bezlitosny. – Kontaktujesz, czy przynieść więcej wody? Bo jesteś mi potrzebny. Natychmiast. I gówno mnie obchodzi, jak się czujesz, pojęczysz sobie później. Teraz nie ma na to czasu!
– Cholerny dupek z ciebie, Lupin! – O’Neil nie miał siły na kłótnie. Zaczął się trząść – organizm usiłował pozbyć się toksyn. Poza tym woda, którą oblał go Remus, była naprawdę zimna, a Danny siedział w przemoczonym ubraniu. – Zaraz będę… – Nie dokończył, wstrząsnęła nim fala torsji.

Regulus nie mógł na to patrzeć, więc wyszedł zza parawanu i zaczął nerwowo krążyć po całym strychu.

– Już? – Remus podał Ślizgonowi ręcznik. – Lepiej? To świetnie. A teraz słuchaj. Przed chwilą spotkałem Ernsta Gadamera, naczelnego dowódcę śmierciożerców. Naszego… dobrego znajomego.

O’Neil zamrugał i ukrył twarz w dłoniach. Na Parnasie panował wieczny półmrok, ale nawet śladowe ilości światła boleśnie raniły oczy, uniemożliwiając skupienie uwagi. Gadamer… Ernst Gadamer… Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, o kim Remus opowiada.
– Widziałeś go w Hogwarcie? – upewnił się. – To niemożliwe!
– W przeciwieństwie do ciebie, nie byłem naćpany – zgasił go Remus. – I nie miałem omamów. Gadamer mnie zaczepił i mówił ciekawe rzeczy. Pytał o Rudolfa. Poza tym miał przy sobie ostatni numer „Magicznych Słówek”.
– Mów ciszej, do cholery! No i co z tego, że miał „Słówka”, to popularna gazeta, wielu ludzi ją czyta. Może Gadamera też rajcują te wszystkie plotki o gwiazdach i…
Lupin nie wytrzymał, złapał O’Neila za koszulę i zmusił do wstania. Regulus wpadł za parawan wystraszony hałasem, ale nie zareagował, wolał poczekać na rozwój sytuacji.
– Czy ty wiesz, o czym gadasz?! Myśl, kretynie! Sądzisz, że Gadamer paraduje po Hogwarcie z opozycyjną gazetą, bo bawi go rozwiązywanie krzyżówek? Trzeba jak najszybciej skontaktować się z Gardinem! I to nie przez sowę, bo przechwycą, założę się, że prześwietlają wszystkie przesyłki. Na Merlina, Dan, przecież nie bierzesz amfy z powietrza, musisz mieć jakieś dojścia, kanały informacyjne, cokolwiek!
– Jesteś paranoikiem – wydyszał Ślizgon. – Puść mnie, bo mnie udusisz! Kompletnie zwariowałeś!
– Remus… – Regulus złapał Lupina za nadgarstek. – Puść go. Natychmiast.

Puścił. Patrzyli na siebie w milczeniu. Ślizgon trzymał się za szyję, jakby chciał sprawdzić, czy nadal jest na swoim miejscu, a potem usiadł na ziemi i podciągnął kolana pod brodę. Znowu zaczął się trząść.
– Dobra – powiedział z rezygnacją – przypuśćmy, że masz rację i Gadamer naprawdę coś knuje. Dlaczego w takim razie pozwolił się zdemaskować? Po jaką cholerę w ogóle z tobą rozmawiał?
Remus zawahał się.
– Może miał w tym jakiś cel. Przewidział, że zareagujemy…
– … tak jak zamierzałeś zareagować – dokończył O’Neil. – Świetnie. W takim razie nie reaguj w ogóle i daj mi święty spokój. To się naprawdę nie trzyma kupy. Chcę spać. Pogadamy wieczorem.
– Danny!
– Idź do diabła, Lupin.

Dalsza rozmowa nie miała sensu. Danny odwrócił się do nich tyłem i nie dawał znaku życia; nawet mokre ubrania przestały mu przeszkadzać. W takim stanie nie nadawał się do niczego. Remus wplątał palce we włosy w geście desperacji i stał jeszcze chwilę nad Ślizgonem, czekając chyba na jakiś odzew z jego strony. Oczywiście się nie doczekał. W końcu, zrezygnowany, wyszedł zza parawanu i ciężko usiadł na krześle w pobliżu półki z kubkami – energia uszła z niego jak powietrze z przekłutego balonu.
– Remus…
– Oni mogą zginąć, Reg. Czuję to. Może to, kurde, głupie, ale jestem pewny, że stanie się coś niedobrego. Problem w tym, że nie potrafię tego udowodnić.
Młodszy Black zmarszczył brwi. Remus pomyślał po raz kolejny, że jest bardzo podobny do brata, chociaż pozornie różnili się wszystkim, nawet kolorem włosów. W obu płonął ogień. Tyle tylko, że Syriusz bawił się nim jak wytrawny cyrkowiec, natomiast Regulus dusił go w sobie i nie dawał ujścia emocjom.
– Mam dwustronne lustro – powiedział w końcu Black, nie spuszczając z Remusa wzroku. – Powiedziałeś, że Gadamer pytał o Rudolfa. Trzeba mu o tym powiedzieć.
– Możesz się z nim skontaktować?
– Mogę. O ile będzie w pobliżu swojego lustra. Bo jeżeli nie, to nic z tego wyjdzie.

Remus odetchnął głęboko, żeby się uspokoić, a potem wstał i ruszył w kierunku wyjścia. Nie powiedział ani słowa. W głowie miał pustkę.
Gdy zamknęli za sobą drzwi, zostawiając na Parnasie śpiącego O’Neila, Regulus zatrzymał się na chwilę, jakby zapomniał, dokąd mieli się udać. W jego włosach błyszczały odpryski farby, ubranie upodobniło się do wymiętego worka, ale wcale nie wyglądał przez to śmiesznie, wręcz przeciwnie, przypominał bohatera dramatu Szekspira. Brakowało tylko czaszki. Remus domalował ją znacznie później, podczas jednej z tych strasznych nocy, które ciągną się w nieskończoność i nie przynoszą ukojenia. Siedział ukryty w ruinach jakiegoś domu i pisał poemat, chociaż prawie nie było światła, a jego towarzysze od dawna spali, zmęczeni wielogodzinną ucieczką przed oddziałem śmierciożerców. Potem podarł go na kawałki. Nie mógł się jednak pozbyć wrażenia, że ktoś nadal stoi tuż obok i czeka na przebaczenie, patrząc na niego ciemnymi oczami Blacków.

Wtedy jeszcze nie wiedział wszystkiego, więc nie umiał przebaczyć.

– Godzinę temu dostałem list od ojca – powiedział do niego Regulus, młodszy o wiele miesięcy, powtarzając w nieco innych słowach kwestię Hamleta. – Napisał, że mam się przyłączyć do Gordicka i Zielonych Koszul. Jeżeli tego nie zrobię, to mnie wydziedziczy.
– I co ty na to?
Wzruszył ramionami.
– Jestem zbyt słaby, żeby z nim walczyć.



cdn





Informacja dla sympatyków pana Lestrange'a - następny odcinek będzie baardzo Rudolfowy. O ile nie zmieni mi się koncepcja Wink


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Śro 12:27, 18 Lut 2009, w całości zmieniany 13 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vianne
wilczek kremowy



Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 0:11, 08 Lut 2009    Temat postu:

Obiecałam Ci komentarz, ale jakoś nie mogłam się zebrać. Jednak jak zobaczyłam, że do tej pory nikt nic nie napisał o ostatnim odcinku, to postanowiłam się przemóc. Po kolei:

Skrzypek. Strasznie się cieszę, że znowu się pojawił; jest absolutnie niesamowity i coraz bardziej przerażający. Uwielbiam takie tajemnicze, oniryczne klimaty, żywcem wyjęte z ludowej ballady. Ni sen, ni jawa, ni rzeczywistość, ni złudzenie… Genialne!

Julie. W jej szaleństwie było coś fascynującego. Do tej pory była postacią raczej szarą i nijaką, teraz zrobiła się ciekawsza. Historie z szaleńcami, dziwakami, czy osobami z problemami psychicznymi zwykle są bardzo interesujące. Mają swój niepowtrzalny urok (a może po prostu ja mam do nich słabość... Wink ).
Dobra scena z nocnym malowaniem koszmarnych obrazów na Parnasie. Szalona Julie z pędzlem w ręku to sugestywny obrazek. Podobnie zresztą jak Reg, zamazujący te potworności białą farbą.
Bardzo mnie ciekawi, jak dalej pociągniesz wątek dziewczyny, choć mam wrażenie, że ta historia nie może skończyć się dobrze...

Peter. Normalnie zaczynam go lubić, co do tej pory wydawało mi się absolutnie niemożliwe. Miałam na tego bohatera alergię i denerwował mnie niemożebnie w każdej postaci i sytuacji. Ale u Ciebie jest taki zwyczajny, normalny, po swojemu ujmujący. Scena biegu za Remusem jest nawet w pewien sposób wzruszająca. Wszyscy zwykli przedstawiać Petera jako tego złego, fałszywego przyjaciela, a w tym opowiadaniu jest zupełnie inny. Powiedziałabym, że bardziej prawdziwy. Naprawdę mu zależy na Remusie.
I dodatkowo te jego myśli o szpiegowaniu… hehe, perełki.
Peter jest u Ciebie inteligentny i niejednoznaczny; z pozoru słaby, a jednak nie całkiem… Wyrasta na jedną z moich ulubionych postaci w fanfiku.

Snape. Fajnie, że się pojawił. Niektóre z jego uwag były cudne (przepisy BHP! Very Happy ). Porównanie nocnego Hogwartu do zamku Draculi też niczego sobie – fajne i celne.

Gadamer. Nie spodziewałam się go w Hogwarcie. Zawsze gdy się pojawia, zwiastuje jakieś nieszczęście i poważne kłopoty, więc zapewne będzie… hm… gorąco. Ciekawa jestem, co na to wszystko Rudolf…
Sama scena z Gadamerem i późniejsze zachowanie Remusa zrobiły na mnie mniejsze wrażenie niż wcześniejsze fragmenty odcinka; po tych wszystkich niesamowitościach wydały się jakieś takie zwykłe. Wink Chociaż końcówka rozdziału była mocna. Biedny Reg…

Grasz na emocjach, mamisz i czarujesz, Hek, jak ten skrzypek. Tworzysz niezwykły nastrój i bohaterów. Nasłodziłam Ci strasznie (to już się robi nudne Wink), ale naprawdę nie mam się do czego przyczepić.

Czekam na więcej,
V.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Wto 18:39, 10 Lut 2009    Temat postu:

Matko i córko, co ja Ci mam, Szefowo, konstruktywnego napisać po komentarzu Vianne?! Chyba się będę musiała porządnie napowtarzać, bo innego wyjścia nie ma ^^ A żeby to nudne nie było, to może tak w skrócie, bo i myśli dzisiaj nie jestem w stanie jakoś specjalnie sklecić w konstruktywną całość:

Skrzypek - podczas pierwszego swojego pojawienia się był dla mnie ciekawym baśniowym dodatkiem, tutaj - dosłownie wbił mnie w fotel. Vianne ma rację, jego postać nadaje opowiadaniu niesamowity, magiczny, wręcz jakiś taki odrealniony (w najlepszym znaczeniu tego słowa!) klimat. I ta jego muzyka, pomieszanie moich ukochanych melodii... ech *__*

Julie - perfekcyjna. Niesamowicie się w nią wczułam zarówno podczas spotkania ze skrzypkiem, jak i później, kiedy tworzyła na Parnasie swoje potworne dzieła. O, przy okazji muszę to z siebie wyrzucić: OBIE SCENY BYŁY FENOMENALNE!!! Absolutnie!!! Zwłaszcza ta na Parnasie, o matko moja wielebna O.O

Snape. I Regulus. Ale przede wszystkim Snape. Nie powiem, uchichrałam się przy nim porządnie Wink Bardzo do nie przemawia ta jego złośliwość, ironia i poczucie humoru. Regulus też powoli rośnie w moich oczach. Ciekawie skontrastowałaś jego charakter z usposobnieniem Syriusza. No i skłamałabym, gdybym stwierdziła, że mnie nie wzrusza to jego zagubienie i strach przed tym, w co dał się wciągnąć. Cóż zrobić? Taka już jestem, no.

Peter - coraz pozytywniej. Podoba mi się strasznie, że Remus jest mu najbliższy z Huncwotów - bo pasują do siebie, że tak to ujmę. I widać, że naprawdę chce pomóc Remusowi. I jeszcze ta wada serca i kłopoty z nią związane... sniff Sad Smutno mi.

Remus - przyznam, że tutaj akurat ruszył mnie najmniej, ale w sumie to nie na niego położony był nacisk w tym odcinku, prawda? Zresztą z pewnością sobie to powetuję przy jego następnym spotkaniu z Rudolfem Razz

Muszę Cię za to Hekatku pochwalić za jeszcze jedną rzecz - za to, że potrafisz fantastycznie konstruować charaktety poszczególnych postaci i potem równie fantastycznie ukazujesz interakcje między nimi, zawsze wyraźnie zaznaczając ich charakterystyczne cechy. Zwłaszcza tutaj świetnie to widać: Julie i Remus, Regulus i Severus, Regulus, Severus i Julie, Remus, Regulus i Danny. Wszystkie dialogi między Twoimi bohaterami czytam z zapartym tchem. Są naturalne i niesamowicie żywe. Brawa wielkie dla Ciebie za to!

Kłania się Kircia - najmniej obiektywna, jak widać, z Twoich czytelników Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 12:30, 11 Lut 2009    Temat postu:

Hurra, hurra, ktoś mnie jednak wsparł komentarzowo, ależ się cieszę! Bo już myślałam, że pusto tu będzie i głucho, a mój Wen pustki i głuchości nie ten teges. Chociaż Raskolnikowa to i tak będę pisać, niezależnie od wszystkiego, bo po prostu inaczej nie mogę...

Vianne, Kira - ukłony! Dziękuję bardzo!
Swoją drogą tak sobie myślę, że to opowiadanie mówi przede wszystkim o motywach i dylematach. Gdybam sobie kto i dlaczego mógłby stanąć po jednej, albo po drugiej stronie barykady, no i staram się za wszelką cenę unikać jednoznaczności. Bo w takim tuż_przedwojennym świecie nic nie jest jednoznaczne, a już na pewno nie - kryształowo dobre lub złe.

Petera kocham miłością czystą i to chyba widać Wink Moja przekora czasami ociera się o absurd Wink


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Śro 12:32, 11 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zaheel
wilkołak alfa, spijacz Leśnej Mgiełki



Dołączył: 14 Sty 2006
Posty: 2478
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nibyladii

PostWysłany: Pią 3:25, 13 Lut 2009    Temat postu:

Jenyyy, Szefowo ja nie mogę czytać twoich opowiadań, zwłaszcza takimi motywami w stanie jakiegokolwiek rozdygotania emocjonlnego, czy to pozytywnego, czy negatywnego. Wszystko we mnie "chodzi" - tak jakbym tam była, patrzyła, odczuwała, ale nie mogła wpłynąć na nic. Tak jak wspomnienia Voldemorta w dzienniku. Widzę, a właściwie czuję pierszę scenę - Julię pełną strachu, niepewności, ale dziwnej siły.I ta chęć postawienia na swoim - z jednej striny ja odrealniasz, a z drugiej starasz się zrobić z niej kobietę z krwi i kości. A może raczej zagubioną dziewczynkę?
Sev jakoś nigdy nie przemawiał do mnie za lat Harry'ego, ale jego młodość musiała być bardzo interesująca. W tak krótkim fragmencie potrafiłaś zawrzeć charakterystykę jego stylu. Zaczynam go lubićWink Za to Reg mnie coraz bardziej do siebie zniechęca, zachowuje się jak chorągiewka na wietrze. Rozumiem jego pogląd na sprawę i nawet słabość, bo sama tak to widzę, ale mimo to gość mnie wkurza. Świenty dialog z Sevem, gdy mówi mu, że nic by nie zrobił... Wszytsko się we mnie ruszyło. A wracając do Juli (przepraszam, że tak chaotycznie, ale jestem na świerzo po lekturze) to nie spodziewałam sie po niej posiadania aż tak własnego świata. Bo każdy taki ma, jedni mniej drudzy bardziej otwarty na ten ogólny. Ten jest niemal hermetyczny...
Peter z tą swoją nieustępliwością mnie zadziwił. Jakoś nigdy go z tym nie kojażyłam, zawsze wydawał mi się niekonsekwentny raczej. Ta nadopiekuńczość, mimo, że z pobudek egoistycznych, jest rozbrajająca. Remus z kolei robi się bardziej ludzki, prazechodzi od takiego dość sereotypowego myślenia o nim do żywej postaci. (mówię o ogólnie przyjętym stereotypie, nie o tym z twojego opowiadania Szefowo, tak zaznaczę, żeby nie było nie porozumieńWink) Taki bardziej impulsywny, niemal brutalny. Dobra, jest brutalny - tak jak by w sytuacjach kryzysowych budził się w nim wilk...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Angua
wilczek kremowy



Dołączył: 21 Maj 2008
Posty: 46
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Śro 12:02, 18 Lut 2009    Temat postu:

Wreszcie znalazłam chwilę, aby ze spokojem (względnym) usiąść nad „Kompleksem Raskolnikowa”.
Odcinek bez Rudolfa, ale bynajmniej nie martwi mnie to. Rudolf jest dosyć inwazyjny.
Fragment z Julie lekko mnie przeraził. Znowu motyw grajka. Kim on jest? Czy to jakiś odpowiednik Srokatego Kobziarza? Fragment z Julie przypomniał mi, że pod warstewką uspokajającej rutyny, codzienności każdy ma swoje lęki, na kontemplowanie których na szczęście po prostu brak czasu. A tutaj cały Parnas w nie pomalowany. Może to głupie, ale podziwiam Regulusa, że zmył to wszystko – nie tylko musiał napracować się przy tym fizycznie, ale zapewne kosztowało go to też sporo nerwów.
Peter jest świetny. Żal mi go, budzi litość. Chłopiec z wadą serca, marzący o spokojnym życiu. Chłopiec, z którym nikt w zasadzie się ni liczy, który nie może nadążyć za nikim.
I Remus, który coraz bardziej przypomina mi muminkowego Włóczykija, Włóczykija, który ma swój świat, swoje marzenia i tylko na chwilę zatrzyma się w jednym miejscu aby odpocząć i przywiązać do siebie innych. I ci inni cierpią, a on idzie dalej. Czy on naprawdę potrzebuje Rudolfa? Czy tego, co Rudolf uosabia?
I znowu Regulus, w którym płonie wewnętrzny ogień, który nie wierzy w siebie, któremu tylko czaszki brak.
Dwie usterki znalazłam:
„Gdy dotarł wreszcie na dół hall…” – albo jedno, albo drugie Wink
„Do rychłego zobaczenia, panie Lupin. Miło było pana zobaczyć” – powtórzenie.

A, i jeszcze mi się przypomniało: Snape. Podobał mi się: normalny chłopak, trochę zgorzkniały, kochający eliksiry. W każdej sytuacji. Prawdziwy fanatyk. Tak, to lubię. Precz z sarkastycznymi, pokrzywdzonymi przez los marusuistycznymi misiaczkami snapepodobnymi!
I Gadamer niezły.
Tylko ja ich cały czas odbieram jako dorosłych (Remusa i resztę, nie Gadamera, rzecz jasna, on JEST dorosły). Ale ja nie chciałabym, aby zachowywali się jak dzieci.

Już tęsknię za Regulusem i Peterem. I za Remusem, chociaż mnie wkurza. Ale z jednej strony doskonale go rozumiem.


Ostatnio zmieniony przez Angua dnia Śro 12:05, 18 Lut 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 12:44, 18 Lut 2009    Temat postu:

Ano. Nie ty pierwsza mi mówisz, że mam obsesję Włóczykija Wink I chyba kurde coś w tym jest, bo obojętnie jak bardzo bym się starała, to i tak włóczykijowaty typ się w moim tekście pojawi. To silniejsze ode mnie.

Błędy poprawione. Zresztą Vianne mi je już wypomniała, ale ja dopiero dzisiaj miałam czas, żeby to jeszcze raz przejrzeć. I teraz wszystko jest już ok - moje Bety są Wielkie.

Też podziwiam Regulusa, że to wszystko pozmywał, nawet Snape by chyba nie dał rady. Ale i tak najbardziej utożsamiam się w tym odcinku z Danielem Wink To uosobienie wszystkich moich modernistyczno-destrukcyjnych, rzadko realizowanych skłonności.
(ciekawe, co by na to psychoterapeuta powiedział, hihi).
Bo nad Remusem przestałam już panować, ta postać żyje swoim własnym życiem i zaczynam się jej bać. Czego on potrzebuje, a czego nie potrzebuje.... cholera go wie, jedno jest pewne: Rudolfa widzi bardziej jako symbol pewnego życia, niż jako żywego człowieka - i tu masz rację! - ale chyba sprawa jest jeszcze bardziej pogmatwana. To się zresztą jeszcze okaże, mam nadzieję.


Do 25 zostało niewiele czasu, a ja nie mam nawet linijki nowego odcinka, faaaajnie :/ Już widzę jaki będę miała upojny łikend. Dobrze, że chociaż plan mam w głowie, bo w przeciwnym wypadku zostałabym z ręką w nocniku...
Jestem koszmarnie niezorganizowanym i niesystematycznym potworem! Bubu. Bu.

Dziękuję za komentarz!


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Śro 12:45, 18 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Black Lights
wilczek kremowy



Dołączył: 25 Wrz 2008
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:52, 26 Lut 2009    Temat postu:

Dawno tu nie gościłam. Nowy rozdział bardzo mnie ucieszył i muszę go skomentować. Przede wszystkim zaskoczył mnie Remus i jego atak agresji. Dla mnie Lupin to facet, który zawsze jest opanowany. Cieszę się, że to akurat ty pokazałaś, że on też jest człowiekiem i można wyprowadzić go z równowagi. Podoba mi się twój Peter. Nienawidzę tego kolesia, ale nie jestem na niego obojętna. To chyba najgorsze co może być. Na swój sposób ciekawi mnie jego postać. Zastanawiam się jak bardzo trzeba być zdesperowanym by zdradzić najlepszych przyjaciół. Twój Peter do mnie jednak przemawia. To facet z krwi i kości. Na swój sposób budzi we mnie litość. Podoba mi się, że u ciebie nie jest on płaski. Starasz się na wszystko spojrzeć jego oczami. Za to wielki plus. Julie – uwielbiam! Zawsze ciekawiły mnie osoby nie do końca stabilne psychicznie. Ta dziewczyna budzi lekki strach, ale i przyciąga. Nie można oderwać wzroku od ekranu, kiedy się pojawia. W tej chwili może zdarzyć się wszystko.
Regulus! – mój ukochany. Cieszę się, że wciąż rozwijasz jego postać. Bardzo lubię twojego Regulusa. U ciebie on naprawdę żyje. Na dodatek rozwija się z rozdziału na rozdział. Podoba mi się to, że jest tak piekielnie spokojny. Głębiej skrywa jednak prawdziwy ogień. Fajnie, że podkreśliłaś fakt, że nie różni się z Syriuszem tak bardzo, jak mogłoby się zdawać. Świetnie wykreowana postać. Ma się wrażenie, że za chwilę eksploduje. On jednak wciąż trzyma ten dystans i klasę arystokraty.


Podsumowując: Czekam na więcej!

Pozdrawiam!
Black Lights.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mara
wilczek kremowy



Dołączył: 14 Sty 2009
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdynia

PostWysłany: Sob 0:09, 28 Lut 2009    Temat postu:

No, czas najwyższy na komentarz (po miesiącu, nieźle...). W końcu obiecałam się pod tym względem poprawić.

Julie - po tym odcinku mam co do niej mieszane uczucia. Z jednej strony była genialna scena wyrzucania z siebie strasznych obrazów (oczyszczenie), były fragmenty ze skrzypkiem, wabiącym ją w otchłań, ale... no właśnie - ja chyba generalnie - tj.: i w naturze, i w literaturze mam niską tolerancję na osoby, ujmijmy to kolokwialnie, "nawiedzone". (Po części wynika to zapewne z faktu, że kiedy jako tłumaczka musiałam przekładać wynurzenia rozmaitych artystów plastyków myślałam, że zaraz mózg mi się zlasuje - wg. mnie ci ludzie bredzili jak potłuczeni i tyle... A tu nie dość, że musiałam jakoś załapać, o co im, u licha, chodziło, to jeszcze potem przełożyć to na język obcy.) Julie też jest "artystką z problemami" i przynajmniej do pewnego stopnia widzę w niej taką właśnie osobę, która potrafi zrobić problem z niczego.
Fragmenty z Julie, nawet te, które uważam za bardzo udane i bardzo mocne, czytało mi się ciężko - po prostu to nie mój typ osoby/bohatera. Nie umiem się w kogoś takiego wczuć.

Regulus - jedna z moich ulubionych postaci w kanonie (mimo, że osobiście nawet nie występuje - ale co tam! ). Podoba mi się również tutaj, zwłaszcza obiecująco zabrzmiała końcówka. "A ja jestem zbyt słaby, żeby z nim walczyć." Wiemy (od Rowling), że koniec końców Regulus odnalazł w sobie siłę, żeby pójść pod prąd. Jestem ciekawa czy i jak pokażesz jego dalszy rozwój.

W Massachusetts karakany jeżdżą na łyżwach. - to brzmi podobnie do Żyrafy wchodzą do szafy - Pawiany wchodzą na ściany albo Zając lubi buraczki. Uśmiałam się. I nie dziwię się, że biedny Severus zdębiał.

Gadamer - pomijając skojarzenia z Hansem Georgiem Gadamerem - też jestem ciekawa, o czym główny pomagier Tomcia Riddle'a rozmawiał z Dumbledorem. Mam nadzieję, że wątek związany z Hogwartem i naciskami wywieranymi nań przez Voldemorta będzie rozwijany.

Gratuluję kolejnego bardzo ciekawego rozdziału (oraz zacierem łapki na myśl o Rudolfie w rozdziale następnym Razz ).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 23:40, 01 Mar 2009    Temat postu:

Znowu opóźnienie, bardzo przepraszam! Z racji tego, że dzisiaj siadł mi Windows i nie mam nawet głupiego Worda, o plikach nie wspominając, odcinek pojawi się dopiero we WTOREK.

Niech szlag trafi wszystkie komputery świata!!!
:/


Howgh
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Archiwum literackie / Fanfiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 5 z 8

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin