Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fikaton: Hekate
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Klub Pojedynków
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pią 16:43, 29 Gru 2006    Temat postu:

Czyli jednak niekanonicznie Wink Hehe. Widać taki już mój marny los...
(nie wiem skąd mi się ten miecz wziął, totalna bzdura, ale tak jakoś "zagrał" i nie mogłam się od niego uwolnić)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 17:10, 29 Gru 2006    Temat postu:

A mi Shannon właśnie wygląda! Dla mnie Shannon jest zdecydowanie ciekawszą postacią niż na przykład Kate.
Tylko nam jej nie dali do końca poznać.

A co do stworka-utworka... Jak zwykle - świetny. I się powtarzam...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pią 17:13, 29 Gru 2006    Temat postu:

No, to fakt, nie mam pojęcia dlaczego ją ukatrupili... Ale jeszcze bardziej boli mnie Ana Lucia, bo ją widziałam z Sayidem. Ha! To by było dopiero przewrotne!
W ogóle w tym cholernym serialu wszystkie postacie intrygują, nawet Jack, tak, tak, jak teraz sobie oglądam jeszcze raz pierwsze odcinki, to nawet zaczynam go lubić. Wtedy, gdy ucieka przed dowodzeniem i ma problemy egzystencjalne Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 17:16, 29 Gru 2006    Temat postu:

Szkoda, że mu się nie udało uciec. Mógłby do spółki z Syidem i Sawyerem (wrr, wymarzone trio!) stworzyć taki przewrotowy spisek, żeby obalić Locka. Bo Locke zdażyłby już połowę wyspowiczów "przez przypadek" wymordować, w pogoni za tajemniczymi głosami Wyspy...

No ale, scenarzyści mają inne zapatrywania Very Happy

A Shannon byłaby taką swoistą Wolnością, wiodącą lud na barykady (czy jakoś tak). Owinięta w czerwony sztandar... Tylko w czerwony sztandar...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
kryształkowa dama



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z <lol>andii ;)

PostWysłany: Pią 17:29, 29 Gru 2006    Temat postu:

Jako że Lost, jak już wszyscy wiedzą, nie oglądałam i nie znam, to nieco trudno było mi połapać się o co chodzi, może nawet nie do końca mi się to udało, więc mogę jedynie skomentować Twój styl Hekatko, który jest, jak zawsze, niesamowity i najwyższych lotów. I proszę mi wybaczyć to jakże zawiłe i wielokrotnie złożone poprzednie zdanie Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
niepoprawna hobbitofilka



Dołączył: 09 Wrz 2005
Posty: 2126
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świętokrzyska Łysa Góra ;)

PostWysłany: Pią 22:47, 29 Gru 2006    Temat postu:

Szefowo, Szefowa ma moje pełne poparcie. Zwłaszcza przy grzebaniu w psychice Sawyera, jak i w robieniu z Locka'a obłąkanego satyra, który ma hysia na punkcie tego, że "wyspa mu coś daje/mówi/wskazuje i chce coś wzamian" Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Sob 14:50, 30 Gru 2006    Temat postu:

Dzień piąty

Tytuł: DIES IRAE

Fandom: LOST

Występują: Sawyer, Jack, Sayid plus Inni (Juliet, Goodwin, Tom, Coleen i Ben). Rola epizodyczna - wasze ulubione jagódki Wink

Spoilery: rzecz się dzieje w serii n-tej, której całe szczęście nigdy nie nakręcą Wink Trzeba wiedzieć, że Ben("Henry"), to szef Innych. Tyle.

Ilość słów: 1331

Prompt: 5.
"Są przestępstwa zbyt subtelne, aby je skutecznie ścigać"

Janet Fitch / Biały oleander



Drobne kamyki trzaskały pod butami Sayida, który szedł pierwszy, rozcinając zbite kłęby gałęzi. Zbliżali się do skał; podłoże mówiło o tym najdosadniej, chociaż drzewa nie dawały jeszcze za wygraną, skutecznie utrudniając orientację. Było parno, a rozdrażnione owady oblepiały spocone twarze wędrowców. Dante, to przy tym małe piwo – pomyślał Jack, ale nie powiedział ani słowa, żeby nie zachwiać równego oddechu, który z takim trudem wypracował. Wiedział, wszyscy wiedzieli, że to ostatnia szansa i jeżeli tym razem nie znajdą źródła z czystą wodą, to równie dobrze mogą użyć ostatnich nabojów i popełnić zbiorowe samobójstwo.
Kto zatruł ich strumień tuż przy jaskiniach? Sawyer odpowiedziałby prawdopodobnie, że Piaskowy Dziadek, ale nawet jemu nie było już do śmiechu. Umrzeć z pragnienia na lądzie otoczonym ze wszystkich stron wodą – oto prawdziwa ironia losu! Przeżyli tak długo, mimo niedźwiedzi polarnych, wybuchów, smug energii i Innych, a teraz mieli tak po prostu umrzeć, bo jakiś idiota zaczarował strumień tak, że każdy łyk groził błyskawicznym transportem w zaświaty. Pierwsza przekonała się o tym nieszczęsna Claire, a Charlie nadal nie mógł wyjść z szoku , chociaż – trzeba mu przyznać – małym Kabaczkiem zajmował się perfekcyjnie.
Byli ostatnią nadzieją, ten przedziwny tercet, który nie miał już nawet siły walczyć ze sobą. Ludzie chcieli wierzyć, że tym razem się uda, że musi się udać, ale w głębi duszy każdy robił rachunek sumienia. W końcu nigdy nic nie wiadomo, a w razie czego nie będzie już czasu na pokutę.
Sayid machnął nożem, który z przyczyn wyższych musiał służyć za maczetę, i odsłonił bezdrzewną przestrzeń. Trudno powiedzieć cóż to było – naturalne gołoborze, czy może wynik eksperymentu Innych. W każdym razie dżungla urywała się nagle, ustępując miejsca królestwu głazów. Nigdy wcześniej tu nie trafili; wzniesienia były niezbyt wysokie, ale zupełnie nagie. Na trójce wędrowców nie zrobiły pozytywnego wrażenia.
- Jeżeli tutaj płynie jakieś źródło, to ja jestem chiński uczony – mruknął Sawyer. – Abdul, masz może jeszcze te jagódki? Proponuję dobrze się oszołomić, a potem skoczyć z tych skał. Tylko do tego się nadają.
Sayid otworzył plecak, ale wbrew nadziejom Sawyera nie wyjął jagódek, tylko butelkę wody, jedyną, jaką mieli.
- Jack? – zapytał, a lekarz tylko skinął głową. Musieli pić, jeżeli chcieli wrócić na plażę, chociażby po to, żeby przekazać złe wiadomości.
- No świetnie – Sawyer wzruszył ramionami, ale wziął butelkę. Dwa łyki musiały wystarczyć na bardzo długo.

*

- Jak mogło do tego dojść?! – stuk, stuk, obcasy wybijają rytm na doskonale wypastowanej posadzce. – Jak mogliście do tego dopuścić? Przecież wyraźnie mówiłam: na tego pacjenta trzeba zwrócić szczególną uwagę, bo może być niebezpieczny sam dla siebie. Mówiłam, Colleen?
- Tak, pani doktor – jasnowłosa pielęgniarka usiłuje dogonić swoją przełożoną. – Ale on...
- Nie ma żadnego „ale” – ucina lekarka i otwiera drzwi prowadzące do jednej z izolatek, tej, z numerem czterdzieści dwa. – Odpowiesz za to zaniedbanie. Od trzech dni nie przyjmuje ani pożywienia, ani wody, a ty nie interweniujesz? Nie zakładasz kroplówki? Nie informujesz mnie o niczym?
- Ja nie wiedziałam – głos pielęgniarki lekko drży. – Udawał, że wszystko jest w porządku. Uwierzyłam.
- Nie jest od tego, żeby wierzyć – stwierdza lekarka i podchodzi do metalowego łóżka.

*

- Nie wiem jak wy, ale ja tu nie widzę żadnego strumienia – powiedział Sawyer, gdy wreszcie zeszli ze wzgórza i zatrzymali się w kamienistej dolinie, której nie umilało nawet jedno źdźbło trawy. – Jeżeli coś tu płynęło, to dawno wyschło. Nie pamiętam kiedy ostatnio padał deszcz...
- Dawno – westchnął Jack. – Bardzo dawno. No cóż, myślę, że nocne spacery możemy sobie darować. Przenocujemy tutaj, a rano pójdziemy dalej. ]
Nie było z czego rozpalać ogniska, więc rozłożyli kurtki i rozsiedli się na niewygodnym podłożu, milcząc zaciekle. W końcu Sawyer nie wytrzymał i zaczął nucić piosenkę z „Rio Bravo”.
- Czuję się jak na Dzikim Zachodzi – wyjaśnił, nieco speszony. – I nie pytajcie dlaczego.
Dźwięki starej melodii bardzo dziwnie komponowały się z otoczeniem, ale paradoksalnie dodały im otuchy. Poza tym niebo było piękne. Tak. Gwiazdy świeciły zdecydowanie jaśniej niż zwykle.
- Chciałbym wiedzieć, co się właściwie stało – powiedział Sayid. – Zatrute źródło, brak deszczu, ludzie padają jak muchy... A ja nie wiem: dlaczego? Nie umiem tego wszystkiego wyjaśnić.
- Twój racjonalizm, Abdul, poszedł się chrzanić – odparł Sawyer. – I obawiam się, że już go więcej nie spotkasz.
- Może to Locke miał rację – zamyślił się Jack. – Może ta wyspa nie jest zwyczajna. Może...
- Dajcie spokój – Sawyer machnął ręką i spróbował wygodniej ułożyć się na kurtce. – Nasz łysy traper i tak nam już niczego nie wytłumaczy. A nawet gdybyśmy się pobawili w spirytystów, to i tak nie wiem, czy chciałbym słuchać jego bełkotu. Dobranoc, desperados. Nie martwcie się, jutro będzie gorzej.
Udawał, że śpi, ale tej nocy sen nie był jego sprzymierzeńcem. Za dużo myśli. Za dużo rozpaczy, której nawet ironia nie była w stanie zamaskować.
- Księżyc w pełni – mruknął Sayid. – Tylko tego nam brakowało.

*

- Dalej jest nieprzytomny? – pyta lekarz, który bardziej przypomina łowcę skór, niż ucznia Hippokratesa. Kobieta przytakuje bezgłośnie. – To bardzo niedobrze, Juliet, bardzo niedobrze. Jeśli tak dalej pójdzie, to możemy go stracić.
- Zastanawia mnie dlaczego to zrobił – mówi. Jej głos jest jasny, spokojny. – Dlaczego postanowił się zabić i to w taki sposób?
Lekarz wzrusza ramionami. Widać, że nie spał od dawna i jest bardzo zmęczony. Na nogach trzyma się tylko i wyłącznie dzięki silnej woli.
- Musisz spytać Goodwina. On miał z nim ostatnią sesję terapeutyczną. Mówił, że jest lepiej, że ilość osobowości ograniczyła się do trzech najsilniejszych, ale widocznie się pomylił. My też się czasem mylimy, Juliet.
- Połóż się, Tom – kobieta uśmiecha się ze smutkiem. – Odpocznij, ja się wszystkim zajmę.
Lekarz waha się przez chwilę, ale kiwa głową na znak zgody. Minutę później znika za zakrętem korytarza.

*

- Co to za hałas? – w głosie Sawyera zabrzmiała irytacja. – Za moment głowa mi pęknie.
Sayid przyklęknął i przyłożył ucho do ziemi. Tajemnicze dudnienie dobiegało ewidentnie stamtąd.
- Ruchy tektoniczne? – zaryzykował Jack.
- O, w takim razie nie grozi nam śmierć z pragnienia – parsknął Sawyer. – Wcześniej nas ukatrupi jakaś cholerna lawa albo inne trzęsienie ziemi. Muhamed, nie bądź sknera, daj trochę jagódek...
Sayid uciszył go ruchem ręki. Głuche dudnienie nasiliło się, a potem usłyszeli jakiś inny dźwięk; przeciągły, intensywny pisk.
- To nie jest odgłos naturalny – stwierdził Irakijczyk. – Myślę, że mamy do czynienia z jakimś urządzeniem elektronicznym.
- Znam ten dźwięk – Jack usiadł na kamieniu, jakby jakiś ciężar przygniatał go do ziemi. – Znam. Ale nie umiem sobie przypomnieć skąd.

*

Pryska spokój, który zwykle otula korytarze oddziału. Ktoś włączył alarm; grupa lekarzy i pielęgniarek wysypuje się ze wszystkich pomieszczeń, kierując się ku izolatce numer czterdzieści dwa. Trzaskają drzwi, a o sterylnie białe ściany obijają się krótkie rozkazy: zrób to, ty idź tam, wezwij lekarza prowadzącego, szybko, byle szybko!...
Doktor Juliet jest już na miejscu, sama jej obecność działa kojąco na pacjentów i personel.
- Ustała akcja serca, tracimy go! – panikuje jedna z pielęgniarek, ale groźny wzrok koleżanki działa na nią jak kubeł zimnej wody.
- Defibrylator! – krzyczy lekarz i błyskawicznie zabiera się do reanimacji. Sekundy ciągną się jak godziny, a jedna minuta, to cała wieczność.

*

Trudno powiedzieć, który z nich pierwszy zauważył, że skały drżą w słońcu, jakby za moment miały się rozpaść na kawałki. Być może Sayid, który zmrużył oczy i krzyknął do towarzyszy, żeby natychmiast padli na ziemię. A może Sawyer, który długą chwilę stał wyprostowany, uśmiechając się diabolicznie i wpatrując w horyzont. Jack nie widział, tylko wsłuchiwał się w pisk i gdyby nie przytomna reakcja Sayida, to wielki głaz zmiażdżyłby mu czaszkę.
- Jasna cholera! – parsknął Sawyer. – Nie macie wrażenia, że świat się na nas wali?
Zewsząd spadały kamienie. Najpierw potężne, przerażająco wielkie; każdy z nich mógłby zabić bez większego trudu. A potem lawina drobnych, niekończący się deszcz kamyczków wzniecających pył i uniemożliwiających swobodne oddychanie.
- Nie sądziłem... – każde słowo było torturą. – Nie sądziłem, że nawet w grobie będę się musiał z wami męczyć... – westchnął Sawyer, a potem była już tylko ciemność.

*

- Benjamin Linus; czas zgonu: godzina dziesiąta cztery – stwierdza lekarz. – Cholerna szkoda... – dodaje ciszej. – To był naprawdę ciekawy przypadek.
- Do zobaczenia, Ben – mówi Juliet i przykrywa pacjenta białym prześcieradłem.


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Czw 12:26, 11 Sty 2007, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 14:59, 30 Gru 2006    Temat postu:

Szefowo.
Nie, nie, nie daruję ci tego. Mwah. Jeszcze się zemszczę, zobaczysz (jeszcze nie wiem, jak, ale to zrobię).

Ben, znany przeze mnie jako Henry Gale, wymyślił sobie wszystko, siedząc w zakładzie psychiatrycznym? Mru! Niech cię uścisnę.
<ściska>
Trzy najsielniejsze osobowości, kwiiiik. Hej, mi się wszystkoz Fight Clubem kojarzy, muszę jakiś ładny crossover wymyśleć... Może w celi obok siedział Narrator... No, nieważne.

<ściska>

Cudnie. Mogłoby się, jak dla mnie, tak skończyć Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
gryfonka niepokorna



Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Sob 21:45, 30 Gru 2006    Temat postu:

AHA!
Czyli że tak wygląda tajemnica wyspy?...
W sumie, taki mężczyzna jak Sawyer może zrodzić się tylko w umyśle obłąkanego.

Ale Sawyer mnie zabił. Very Happy
Się powtórzę: pijękne!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 15:45, 31 Gru 2006    Temat postu:

Zdaje się, że to już moja ostatnia próbwa rozwiązania tajemnic Wyspy. Chciałabym podziękować wszystkim współfikatonowiczkom, a szczególnie tym najbardziej wytrwałym, czyli Ori i Dirusi. To było naprawdę niezapomniane przeżycie!
No i... no i nareszcie udało mi się napisać o Sayidzie!



Dzień szósty

Tytuł: RYZYKOWNA GRA

Fandom: LOST plus "Labirynt śmierci" Dicka (ale mam wielką nadzieję, że nikt tej książki nie czytał - bo nie będzie miał niespodzianki)

Występują: Sayid, Rousseau, Nadia plus bohaterowie powiedzmy-że-niekanoniczni, ale możecie się doszukiwać pierwowzorów Wink

Spoilery: brak. Inspiracją był odcinek dziewiąty I serii

Ilość słów: 816

Prompt: 6.
"Kto śpi nie grzeszy, więc miła osobo nie będzie grzechem, jeśli prześpię się z Tobą." (he he, ja to jednak jestem dobra. Prompt jak najbardziej zachęca do lekkości i komediowości, a ja napisałam... TO)



Nagłe uderzenie prądu, ból rozrywający wszystkie tkanki, a potem iskry tańczące przed oczami. Krzyknął; zaskoczenie było silniejsze od cierpień fizycznych. Gdzieś tam, w półmroku, ktoś był, poruszał się nerwowo i bez końca powtarzał jedno słowo. Imię? Tak, to musiało być imię.
- Kto to jest Alex? – zapytał, usiłując przekręcić się na lewy bok. Syknął. Więzy uniemożliwiały jakikolwiek manewr ruchowy. Musiał zamknąć oczy, bo wirujące obrazy stały się nie do wytrzymania. – Aa! – znowu prąd i wyzwalająca bezświadomość.
- Gdzie jest Alex?...

*

- Bierzesz mnie za kogoś innego – powtarzał sobie, że jest żołnierzem i musi się opanować. Sytuacja była dziwna, bardzo dziwna, przede wszystkim dlatego, że nie miała sensu. Ale mimo wszystko trzeba było zachować zimną krew, bo ta kobieta nie żartowała i – o czym zdążył się przekonać na własnej skórze – potrafiła zadawać ból. – Przeżyłem katastrofę lotniczą, lot osiemset piętnaście. Rousseau, porozmawiajmy!
- Skąd znasz moje nazwisko? – jej dzikie oczy wpijały się w niego z mieszanką fascynacji i nieufności.
- Przeczytałem na kurtce – wyjaśnił, łagodząc ton. – Tam. Kurtka.
Sayid miał wrażenie, że trafił w ręce jakiejś mitycznej królowej Amazonek, albo ma przed sobą ni mniej, ni więcej, tylko uosobienie szaleństwa. I pierwotności. Ta kobieta, która być może w normalnym życiu chodziła po centrach handlowych i umawiała się z przyjaciółkami na ploteczki, tutaj zapomniała o cywilizacji. Albo cywilizacja zapomniała o niej, tej zabłąkanej w czasie bogini łowów.
- Nie wierzę ci – powiedziała, ale nadmiar gwałtownych uczuć wyczerpał ją do tego stopnia, że to z natury twarde stwierdzenie zabrzmiało jak kołysanka. – Nie wierzę ci, Sayid.
- Skąd znasz?... – zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
- Kim jest dziewczyna z fotografii?
*

- Pani porucznik, mamy awarię – młody asystent oficera medycznego był przerażony i nie potrafił tego ukryć. – Kapitan Jarrah...
- Co się stało? – kobieta poderwała się gwałtownie z koi. Nie dane jej było odpocząć tej nocy. Ani następnej. Całe szczęście nie wyczerpali jeszcze wszystkich zapasów leków energetyzujących, bo bez nich już dawno misja skończyłaby się efektowną katastrofą. Rząd nie posiadałby się z radości – przynajmniej byłby pretekst, żeby wstrzymać kontrowersyjne loty długoterminowe.
- Nie wiem, może niedostatecznie uszczelniliśmy stanowisko? Niech pani lepiej pójdzie ze mną. Technikowi narzędzia lecą z rąk i obawiam się, że może jeszcze bardziej pogorszyć sytuację.
- Sayid?...
- Żyje, ale wpadł w śpiączkę powstrząsową. Mój przełożony twierdzi, że wszystko wyjaśni się w przeciągu dwóch godzin.

*

To Sayid wpadł na pomysł, żeby w ten sposób przetrwać niekończące się godziny lotu. Człowiek, który zdaje sobie sprawę, że wróci na Ziemię za dwadzieścia lat i być może nie zastanie już wśród żywych nikogo z bliskich, prędzej czy później popada w obłęd. Trzeba było znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Nie można do tego dopuścić – mówił Sayid. – Ludzie muszą być sprawni, gdy dotrzemy na miejsce. Potrzebuję zdrowy i sprawny personel, a nie bandę wariatów błąkających się po pokładzie.
W końcu udało się stworzyć nowoczesny Kreator Światów, drugie tej klasy urządzenie w całej galaktyce. Zamykali się w specjalnych przezroczystych kabinach, dyżurny technik włączał odpowiedni guzik, a potem... potem było wszystko, co tylko chcieli. Życie w prowincjonalnym miasteczku, paryska afera kryminalna, a w końcu Wyspa. Ten projekt kosztował ich najwięcej wysiłku.
- Za dużo niedopowiedzeń – mówiła Nadia. – System może nie zadziałać, elektrody wysiądą i statek imploduje. Nie podoba mi się, że narażasz nas wszystkich na niebezpieczeństwo.
- Przesadny pesymizm – uśmiechał się, ignorując głos rozsądku. – Myślę, że ludziom przyda się trochę adrenaliny. Poza tym dzięki Wyspie zabijemy dużo czasu, a przecież przede wszystkim o to nam chodzi.
Nie mogła mu się sprzeciwić – był wyższy rangą – ale nie zgodziła się na wzięcie udziału w tak ryzykowanej zabawie. Postanowiła mieć na nich oko z zewnątrz.
- Dopilnuję, żebyście wrócili cali i zdrowi do rzeczywistości – w jej głosie brzmiała stanowczość. – Nie dam ci uciec, Sayid. Nie ode mnie.
- Wcale nie zamierzam uciekać, Nadia. Niedługo się zobaczymy! Dobrze wiesz, że przepadam za słodką niewolą...

*

- Co z nim? – z wielkim trudem opanowała drżenie głosu. Dlaczego on? Dlaczego właśnie jego musiało to spotkać?!...
Medyk popatrzył na migający odczyt, który właśnie ukazał się na ekranie komputera.
- Sądzę, że opanowaliśmy sytuację – powiedział. – Jeżeli obudzi się w ciągu tej doby, to nie powinno być problemów. Może mieć tylko drobne problemy z pamięcią.
- A jeżeli się nie obudzi? – musiała zadać to pytanie, chociaż bardzo bała się odpowiedzi.
- Cóż – odparł medyk. – Wtedy dopiero będziemy się martwić. Całe szczęście tylko jedna kabina była felerna. Nie chcę myśleć co by się stało, gdyby i pozostałe uległy zniszczeniu...
- Dobrze – powiedziała, ale nie słuchała już uspokajającej przemowy oficera medycznego. Patrzyła na Sayida i żałowała, strasznie żałowała, że nie wzięła udziału w jego szalonym eksperymencie. Gdziekolwiek by się znaleźli, przynajmniej byliby razem.

*

- „Znajdziesz mnie w następnym życiu, jeżeli nie w tym” – powiedział, podchodząc bliżej. Celowała do niego, ale wiedział, że nie strzeli. Wcale nie chciała go zabić.
- Co? – popatrzyła pytająco, nie opuszczając broni. Jej oczy nie były już dzikie, raczej bardzo, bardzo smutne.
- To właśnie jest napisane na zdjęciu.


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Czw 12:28, 11 Sty 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:21, 31 Gru 2006    Temat postu:

Och. Och. Wzruszyłam się.
I do reszty poplątałam Very Happy To, mam rozumieć, wszyscy na Wyspie sobie leżą w kabinach pod nadzorem Nadii i gdzieś lecą (w kosmos?).
Kwik -
Cytat:
Myślę, że ludziom przyda się trochę adrenaliny.

Byle nie było jej za dużo xD

(jeeeju, ja nie chcę, żeby to był już koniec Sad )
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 17:31, 31 Gru 2006    Temat postu:

A-ha, lecą. Bardzo, bardzo długo lecą Wink Dick jest fajnym pisarzem, pisał na podstawie swoich przeżyć narkotycznych (brał w młodości), zawsze mnie potrafi zaskoczyć. No i tak sobie to pomieszałam z Lostami he he.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:38, 31 Gru 2006    Temat postu:

Narkotycznych? <zainteresowanie> To ja się zainteresuję nim może Razz
Ciekawe, bo Palahniuk "Fight Club" napisał po tym, jak go mooocno pobito. W wywiadzie na końcu książki stwierdza, że "nic go lepiej nie mobilizuje do pisania niż złamane żebro".
(pisarze to świry. czy jesteśmy dostatecznie pokręcone, żeby nimi zostać? po fikatonie mogę powiedzieć, że najwyżej możemy być ZA bardzo szalone)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Wto 17:00, 02 Sty 2007    Temat postu:

Muhamed, Abdul... Kwiiiik!!!
Drobne ale do czwartego:
Cytat:
Być może Sayid, który zmrużył oczy i rzucił do towarzyszy, żeby natychmiast padli na ziemię

Oczy rzucił?! Smile
Pierwsze jest suuuper!!! Sayid :*

Drugie jest... zaskakujące. Jakoś nieszczególnie mi przypadło do gustu. Zbyt futurystyczne.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Wto 17:19, 02 Sty 2007    Temat postu:

Masz rację, to rzucił zabrzmiało trochę nie tego. Już poprawiłam Smile

A co do ostatniego łopowiadanie - ja wiem, że futurystyczne. Kosmiczne wręcz. Ale nie mogłam się powstrzymać.

Chociaż powiem wam, że chyba ze wszystkich tekstów najbardziej mnie udręczył emocjonalnie ten pierwszy, "anielski". To był kompletny przymus, jeszcze bardziej niż z tym futuryzmem! Prawdziwie z trzewi wyrwane.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Klub Pojedynków Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Następny
Strona 3 z 9

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin