Forum Lunatyczne forum Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fikaton: Hekate
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Klub Pojedynków
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:30, 25 Gru 2007    Temat postu:

Powiem Ci, Szefowo, że w tych tekstach jest coś, czego mi w HP brakuje. Takie prawdziwe oblicze wojny, szare, brudne, pełne niepewności (zdrajcą może być każdy, każdy może wydać, gdy mu wyrwą paznokcie).
Nazwij Remusa Janem, Syriusza Andrzejem, Moody'ego jakimś Kowalskim i mamy zwykłą wojnę. I to mi się podoba, bo przy okazji, kiedy Remus jest Remusem, to jest tym Remusem, chociaż mógłby być i Janem. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale tak właśnie jest.
Nie umiem nic więcej powiedzieć.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minas Tirith

PostWysłany: Śro 13:43, 26 Gru 2007    Temat postu:

To przerażający tekst. Może dlatego, że zsumował mi się z "Kolumbami" Bratnego, których teraz czytam.
Zgadzam się z Aurorą.
I jeszcze... piszesz tak, jakbyś to widziała. To przerażające. Oooo...
Serio.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 14:45, 26 Gru 2007    Temat postu:

Prompt: 4
Tytuł: ŁABĘDZI ŚPIEW
Fandom: potterowo
Występują: Rudolf Lestrange i jego ludzie, plus urzędnik i jego rodzina
Ilość słów: 1467


Przez nieszczelny sufit wpadały pierwsze promienie słońca. Rudolf Lestrange zmrużył oczy i odłożył pióro, bo dalsza praca nie miała większego sensu. Siedział nad mapami całą noc, ustalając trasy przelotów, kreśląc i poprawiając. Zdążył wypalić dwie paczki papierosów; zapach słomy mieszał się z dymem – przesiąkł nim jego płaszcz, włosy, a nawet zegarek, który nigdy nie spóźniał się nawet o sekundę. Oczy powoli zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa, nazwy miejscowości, linie i krzyżyki, zlewały się w jedno, żeby w końcu wybuchnąć potężnym bólem głowy. Dlatego, gdy tylko spostrzegł, że wreszcie świta, postanowił odłożyć robotę i wspomóc się kawą – ostatnia paczka, pieczołowicie ukrywana przed pozostałymi oficerami, leżała ukryta między workami z ziarnem, czekając na „czarną godzinę”.
- I oto nadeszła – mruknął do siebie, szperając w zapasach. – Godzina próby. Trąby anielskie grzmią, a Jeźdźcy Apokalipsy...

Pokręcił głową, z niedowierzaniem przyjmując własny bełkot. To z niewyspania, tłumaczył sobie, człowiek, który sypia po trzy godziny na trzy dni, nie może zachowywać się całkiem normalnie. Chociaż ten sam człowiek, przynajmniej według naczelnego dowództwa, jest w stanie poprowadzić oddział do walki... Ot paradoks!

Kawa była na swoim miejscu. Z przyjemnością wdychał jej zapach, który przypominał mu całkiem inne życie, tak bliskie, a jednocześnie tak odległe. Jak przez mgłę widział tamten salonik, filiżanki ze złoconymi brzegami i świeże pieczywo, starannie układane przez służącą na talerzu. Lśniły białe obrusy i chyba nawet słońce było jaśniejsze, gdy rozświetlało włosy Belli, siedzącej pod oknem. Nigdy nie schodziła na śniadanie przed dziesiątą, ale czekał na nią, esteta, żeby napawać się grą światłocieni i tą pastelową miękkością, która ją otaczała. Tylko rano była właśnie taka, rozmarzona, przystępna, potem twardniała na podobieństwo stali, więc musiał być ironiczny i zimny, żeby jej dorównać. Prawdę mówiąc – nawet go to bawiło. Dzięki temu każdy dzień był pełen po brzegi, od basów, aż po soprany. A on przecież tak bardzo nienawidził monotonii i przysięgał sobie, że nigdy nie da się zamknąć w więzieniu dwudziestu czterech godzin, podobnych do siebie jak krople wody.

I wtedy wybuchła wojna. Włożył mundur bardziej z ciekawości, niż z przekonania, bo chciał się dowiedzieć, do czego jest zdolny człowiek. Do czego on sam jest zdolny, gdy nie otaczają go piękne przedmioty, a odległość do najbliższej biblioteki można liczyć w latach świetlnych. Chciał dotrzeć do sedna, do absolutnej wolności, dającej moralne prawo rzucania Niewybaczalnych. Nie wziął tylko pod uwagę, że między jednym wielki czynem, a drugim, znajduje się cała szara strefa żołnierskiego życia, zawierająca w sobie wszy, brak ciepłej wody, ba, wody w ogóle, pęcherze na stopach i setki nieprzespanych nocy. A każda noc jest bliźniaczo podobna do następnej, zmieniają się tylko nazwy miejscowości, oznaczone na mapach czerwonymi punktami. Oczywiście za każdym takim punktem kryje się bitwa, niekoniecznie bohaterska, a wraz z nią – trupy. I nie ma w tym nic wspaniałego, nic rodem z poematów epickich. Jest tylko niesmak i pytanie, które w końcu zamienia się w obsesję:

Po co to wszystko...?

Łykał kawę szybko, jak złodziej szykujący się do ucieczki. Zbliżała się godzina odprawy, z nocnych akcji wrócą patrole, zmarznięte i padające ze zmęczenia, a dzienne oddziały wyruszą na łowy. On sam musiał trzymać rękę na pulsie i wiedzieć wszystko; jego zadanie polegało na wiązaniu strzępów informacji w spójną całość. Ktoś musiał wziąć na siebie odpowiedzialność i tym razem padło na niego, chociaż wcale o to nie prosił, a wręcz przeciwnie – usilnie pragnął pozostać w cieniu.

- Melduję powrót oddziału siódmego, kapitanie – stuknęły buty, podbijane metalem. Lestrange odłożył kubek na biurko i szybko przejrzał raporty.
- W porządku – powiedział. – Niech pańscy ludzie odpoczną, zasłużyli na sen.

Podoficer nie zasalutował, tylko wyprężył się na baczność i uniósł rękę. Rudolf skrzywił się nieznacznie, nawiązywanie do hitlerowskiego gestu wydało mu się cokolwiek nie na miejscu.

- Możecie odejść – powiedział szorstko. Żołnierz zniknął i wkrótce trzasnęły drzwi prowadzące do stodoły. Gdzieś rozgdakały się kury.

Potem było już tylko gorzej, ani chwili spokoju. Rudolf nawet nie zauważył kiedy minęło południe, dopiero pusty żołądek przypomniał mu, że czas na posiłek. Niestety i na to nie było czasu, bo z akcji wróciła „dziewiątka”, najlepszy oddział w bazie, i trzeba się było nimi zająć. Szczególnie, że nie przynosili najlepszych wieści.

- Przez tego zasrańca – Cesar Vallery niemal krzyczał. – Przez tego pieprzonego urzędniczynę straciłem pięciu ludzi! Cudem wróciliśmy, siedzieli nam na karku ładnych parę kilometrów, zgubiliśmy ich dopiero na wrzosowiskach. Chłopcy są porządnie wkurwieni i...

- Jak będę miał ochotę napawać się łaciną brukową, to pójdę do portu – przerwał mu Lestrange. – Proszę o konkrety, poruczniku.

Vallery krótko i jasno wytłumaczył dowódcy w czym rzecz. Był doświadczonym żołnierzem i Rudolf liczył się z jego zdaniem, tym razem też postanowił mu zaufać. Dlatego bez zbędnych ceregieli zwołał całą „dziewiątkę” i rozkazał wymarsz. Skorzystali z pobliskiego świstoklika, którego nie uprzątnięto jeszcze po powrocie innej drużyny.

*

To była spokojna dzielnica na przedmieściach Londynu. Bliźniaczo do siebie podobne domki wyrastały z dwóch stron drogi, po której szaleli małoletni rowerzyści. Ruch samochodowy był niewielki, jak to w niedzielę. Najprawdopodobniej mieszkańcy zasiadali właśnie do obiadu; raz po raz otwierało się okno i ktoś krzyczał:
- Mary, do domu!
- Jack, ile mamy jeszcze na ciebie czekać...?

W końcu ulica całkowicie się wyludniła. Zapachniało rosołem, kapustą i rozkosznym lenistwem, na które tak rzadko można było sobie pozwolić bez wyrzutów sumienia.

- Sielanka – Vallery splunął z rozmachem, a potem machnął na swoich ludzi, którzy otoczyli jeden z domów. Działali szybko i sprawnie, rozgrzewała ich myśl o zemście.

Lestrange chciał podejść do drzwi, ale skamieniał, zanim dotknął klamki. Usłyszał śpiew. Kobiecy głos nucił jakąś skoczną melodię, prostą, chociaż zapadającą w pamięć. Między słowami – Rudolf czuł to dobrze – drżał śmiech. I właśnie ten śmiech, który z całą pewnością świadczył o szczęściu mieszkanki małego domku, nie pozwolił mu na pokonanie schodów. Długo stał na pierwszym stopniu i nie mógł, nie chciał się ruszyć, żeby nie spłoszyć nastroju. Przypomniał sobie tę melodię. I kobietę, pomarszczoną jak jabłko, która śpiewała ją, obierając ziemniaki w kuchni obwieszonej ziołami i łańcuchami czosnku. Przypomniał sobie najwspanialsze wakacje w starym domu nad brzegiem oceanu i siebie samego, małego chłopca, który z zachwytem wsłuchiwał się w celtyckie opowieści o elfach, minstrelach i bohaterskich czynach.

- Kapitanie, zaczynamy? – Vallery zaczynał się niecierpliwić. – Chłopcy są gotowi.
Potrząsnął głową, jakby chciał odrzucić od siebie wspomnienia, a potem powiedział:
- Zaczynamy.

Jednym skokiem pokonał odległość, jaka dzieliła go od drzwi, a potem zapukał, ignorując dzwonek. Oczywiście mogli użyć magii, mogli też wyrwać drzwi z zawiasów i wpaść do domu, zabijając każdego, kto by się ruszył. Ale nie zrobili tego. Lestrange zamierzał przeczytać urzędnikowi wyrok śmierci, nie tylko dlatego, że taka była procedura. Chciał w ten sposób uczcić pamięć żołnierzy, którzy przez zdradę stracili życie. Gest może śmieszny, może pompatyczny i nie na te czasy, ale Rudolf nie zamierzał się go wyrzekać. Już dawno przestał się bać śmieszności.

Za drzwiami coś zaszurało, potem zgrzytnął zamek. Kobieta miała pogodną, młodą twarz, chociaż w ciemnych włosach lśniły gdzieniegdzie siwe pasma. Jej spódnicy trzymała się mała dziewczynka, uczesana w dwa, zabawnie sterczące, warkoczyki.
- W czym mogę pomóc? – zapytała, wstydliwie chowając za plecy dłonie, które – jak zauważył Rudolf – były białe od mąki.
- Mamy sprawę do pani męża – powiedział Vallery. – Zastaliśmy go?
Oczywiście wiedzieli, że urzędnik jest w domu, ale należało się upewnić. Kobieta skinęła głową, wpuszczając ich do środka.
- Katty, zawołaj tatusia – powiedziała do dziewczynki. Mała odbiegła, uderzając bosymi piętami w podłogę.

Rudolf czuł, że robi mu się niedobrze i jeżeli zaraz nie usiądzie – zemdleje. Gdy gospodyni przyniosła wodę, zapowiadając, że mąż za chwilkę przyjdzie, rzucił się na chłodny napój, jakby to była ostatnia deska ratunku. Wiedział, że nie wytrzyma. Wiedział to już wtedy, gdy usłyszał śpiew, łabędzi śpiew, który wieszczył klęskę nie tylko rodzinie urzędnika, ale i jemu samemu.

- Nie wygląda pan dobrze, kapitanie – szepnął Vallery. – Nie oszczędza się pan i oto efekty. Mógł pan zostać w bazie i porządnie się wyspać...
- Nie – odparł krótko, nie wikłając się w żadne wyjaśnienia. W jednej chwili wrócił ból głowy, jeszcze silniejszy, niż na początku.

- Tak...? – urzędnik był niewysokim człowieczkiem w okularach. Na jego pulchnej dłoni błysnęła obrączka. – Panowie w jakiej sprawie...?

Ciekawość szybko zamieniła się w strach, gdy wyciągnęli różdżki. Urzędnik cofnął się tak gwałtownie, że wpadł na komodę i strącił z niej wszystkie fotografie. Do pokoju wpadła kobieta, zaniepokojona hałasem. Krzyknęła krótko i skamieniała, tuląc do siebie córeczkę.

- To koniec – myślał Rudolf. – Koniec. Przeczytał wyrok z trudem, litery tańczyły mu przed oczami. Potem oddał kartkę Vallery’emu i jak lunatyk ruszył do drzwi. Do mieszkania wpadli chłopcy z „dziewiątki”, potrącając go co chwila, ale zdawał się tego nie zauważać.
Na ulicy panował spokój, nadal pachniało rosołem. Lestrange odetchnął głęboko i drżącymi rękami wydobył z kieszeni ostatnią paczkę papierosów.

- Absolutna wolność – mruknął do siebie. – Jaki ja byłem głupi...!
Chwilę później, gdy ręce przestały mu drżeć na tyle, że mógł użyć różdżki, wystrzelił w niebo Mroczny Znak. Pomyślał, że przypomina ogromną, burzową chmurę, nabrzmiałą deszczem i elektrycznością.

Nie czekając na oddział Vallery’ego, wrócił do bazy.


koniec


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Śro 21:24, 26 Gru 2007, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
merrik
złyś



Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 1362
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz

PostWysłany: Śro 19:55, 26 Gru 2007    Temat postu:

Hekatko!
Wspaniałe. Takie...takie...przerażające.
Ja nie myślę. Autentycznie nie myślę...wspaniałe.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:03, 26 Gru 2007    Temat postu:

Aaa! Szefowo, jesteś Boginią! <pada na twarz>
Wiedziałam, że jeszcze przeczytam coś o Rudolfie. Wiedziałam, wiedziałam. I jestem zachwycona.
Bo 'źli' to też ludzie, jakżeby inaczej. Jestem pod urokiem wspomnień o domu i Bellatriks, w porównaniu z realiami wojny. Mrau!
I akcja likwidacji, brr. Oto szara rzeczywistość, Rudolfie. Wojna to wszy, brud, krew i niewyspanie.
Jestem bardzo na tak. Bo szarości są nie tylko po 'jasnej' stronie.

A co do zastrzeżeń: mam wrażenie, że w pierwszym akapicie jest ze 2 odcinki za dużo.
Cytat:
zapach słomy, mieszał się z dymem
- tu chyba go nie powinno być
Cytat:
nazwy miejscowości, linie i krzyżyki, zlewały się w jedno
- tu mi nie pasuje przed 'zlewały'
Ale nie jestem pewna, żaden ze mnie interpunkcyjny znawca.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 21:02, 26 Gru 2007    Temat postu:

Ori, w pierwszym przypadku masz rację, przegięłam z przecinkami. Ale w drugim - linie i krzyżyki, to wtrącenie, więc chyba jednak powinny być oddzielone. Nie jestem pewna. Też żaden ze mnie mistrz interpunkcji...
Wiedziałam, że Rudi ci się spodoba, wiedziałam! Wink

Bardzo się cieszę, że dobrze wam się to-to czyta!

(idzie komentować inne teksty fikatonowe)


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Śro 21:02, 26 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 14:48, 27 Gru 2007    Temat postu:

Obawiam się, że nie będzie ani o seksie, ani o śledziach Wink

Prompt: 5
Tytuł: POWROTY
Fandom: potterowo
Występują: Rudolf Lestrange, Bella, epizdycznie Malfoy
Ilość słów: 1210



Była pełnia, przekleństwo nocnych patroli. Ogromna kula wisiała nad dachami domów, posyłając na przeszpiegi sinosrebrzyste promienie. I było w tym coś z pierwotnej grozy, która kazała dawnym ludziom składać ofiary władcom nieba. Szczególnie, gdy psy – najpierw jeden, potem wszystkie w okolicy – rozpoczęły koncert; nie można się było oprzeć wrażeniu, że coś nieodwołalnie zmierza do końca.

Wciągał spodnie, wilgotne i nieprzyjemne w dotyku – pomieszczenie, w którym sypiali, było nieszczelne i rosa swobodnie przedostawała się do środka. Nie zapalił światła, przez okno, pozbawione firanek, zaglądał księżyc. Pomyślał, że to niedobry znak, a potem uśmiechnął się lekko, bo przecież nigdy nie wierzył w przesądy.

Bella leżała na brzuchu, obejmując poduszkę. Długie nogi szybowały ku sufitowi; machała nimi od czasu do czasu, zupełnie jak mała dziewczynka, która czeka na bajkę. Nie spuszczała z niego wzroku, wiedział to, chociaż nie odwrócił się, żeby sprawdzić. Wystarczyło, że czuł na sobie jej spojrzenie.

- Wiesz, to dobrze, że cię nie kocham – powiedziała w końcu, trochę kapryśnie. – W przeciwnym razie musiałabym zacząć się martwić.

Parsknął śmiechem i sięgnął po koszulę, chłodną i idealnie wyprasowaną. Czy udawał się na leśny patrol, czy miejski spacer, zawsze wyglądał tak, jakby przed chwilą wyszedł z pracowni krawca. Mundur nosił z jakąś niewymuszoną elegancją, która w żołnierzach budziła szacunek. Wiedzieli, że Rudolf Lestrange, obudzony w środku nocy, czy schwytany przez wroga, zawsze zachowa zimną krew i jasny umysł. Prawdopodobnie nawet w niewoli jego mankiety lśniłyby nieskalaną bielą.

- Gdybyś mnie kochała, to z miejsca znalazłabyś się na straconej pozycji – popatrzył na żonę z czułością. – A ty przecież bardzo nie lubisz przegrywać.

Nie odpowiedziała, ułożyła się tylko na boku. Księżyc osrebrzył jej nagie ciało, tak idealne, że aż przerażające. Rudolf patrzył na nią długo, starając się zapamiętać wszystkie szczegóły. Zawsze żałował, że nie potrafi malować. Bóg dał mu duszę artysty, ale zapomniał o talencie – konsekwencją był wieczny niedosyt, który palił go od środka i od czasu do czasu doprowadzał do rozpaczy.

A ona była piękna i, o czym wiedział od samego początku, absolutnie amoralna. Kochała się i zabijała w tej samej ekstazie, dzikiej, niemożliwej do okiełznania. Nie musiała walczyć o wolność, o której marzył, miała ją od urodzenia, chociaż inni nazwaliby to pewnie przekleństwem. Gdyby ktoś zapytał ją czym jest dobro, a czym zło, to prawdopodobnie nie umiałaby odpowiedzieć. Czasami zazdrościł jej tak bardzo, że miał ochotę poderżnąć jej gardło.

- Tylko nie zgrywaj bohatera – mruknęła, gdy musnął wargami jej policzek, a potem ruszył w kierunku drzwi. – Bo musiałabym organizować pogrzeb, a fatalnie czuję się w sukni z gorsetem...

Znowu się zaśmiał, tym razem gorzko, chociaż na pewno tego nie wyczuła. Znowu uświadomił sobie, że jest uzależniony od tej kobiety, od jej siły, która rodziła się w moralnym upośledzeniu. Chciał być wolny, całkowicie ponad, a natrafił na kolejny mur, którego nie potrafił zburzyć.

Odrzucił od siebie te myśli, zepchnął je w kąt umysłu, chociaż zdawał sobie sprawę, że wrócą, gdy tylko pozwoli sobie na chwilę słabości. Świeże, nocne powietrze działało orzeźwiająco. Gdy stanął przed swoimi żołnierzami, czuł jedynie spokój.

Wiedział, co trzeba zrobić. Ta noc należała do nich.

*

Jak na złość, akurat tego dnia nie dostała żadnego zadania w terenie. Prosiła, zaklinała, groziła, ale nie dało to żadnych efektów – dowództwo było niewzruszone. Jak chcesz pomóc, mówili, to uporządkuj dokumentację. Papierkowa robota świetnie uspokaja umysł.

Nienawidziła dokumentów. Z wściekłością przewracała sterty list, rachunków i raportów, które wcale jej nie obchodziły. Wrzucała wszystko do teczek z taką furią, że siedząca przy sąsiednim biurku urzędniczka aż kuliła się ze strachu. Ona też, tak jak wszyscy w sztabie, uważała Bellę za kompletną wariatkę. Gdyby nie to, że sam Czarny Pan zwrócił uwagę na jej bojowe predyspozycje, prawdopodobnie wyrzuciliby ją z armii na zbity pysk. Chociaż to przecież ona, nikt inny, tylko ona, potrafiła rozetrzeć w pył połowę oddziału tego palanta, Pottera. Dostała nawet medal za odwagę i bolało ją, że nikt nie zwrócił na to większej uwagi.

A teraz jeszcze Rudolf... Jego oddział nie wracał, chociaż już dawno powinni być na miejscu. Bella czuła, że dzieje się z nią coś niepokojącego, nie mogła się skupić, wszystko leciało jej z rąk. Pracę przy dokumentacji przyjęła tylko dlatego, że sala urzędniczek znajdowała się w pobliżu okrągłego gabinetu dowództwa i gdy ktoś stamtąd wychodził, albo tam wchodził, przez chwilę mogła widzieć mapę i wsłuchiwać się w urywki rozmów. Szybko zrozumiała, że coś jest nie tak; wszyscy byli zdenerwowani i nawet Lucjusz Malfoy, który zwykle przypominał marmurowy posąg, przeklinał jak szewc, gdy dowiedział się, że zabrakło kawy. Poza tym unikał jej wzroku. To przekonało ją ostatecznie, że Rudolf ma poważne kłopoty.

- Tylko spokojnie – powtarzała sobie. – Twój mąż potrafi sobie poradzić w każdej sytuacji, w każdej, rozumiesz? A zresztą nawet, gdyby zginął, to... – urwała. Chciała dodać, że „to przecież i tak nie ma znaczenia”, ale własne myśli przestraszyły ją tak bardzo, że ogromna teczka wypadła jej z rąk i trzeba było zacząć segregację od początku.

Minęło południe, potem nadeszła pora obiadu, a oddziału, którym dowodził Rudolf, w dalszym ciągu nie było. Bella nie paliła papierosów, ale koło szesnastej nie wytrzymała i poprosiła o nie urzędniczkę. Oczywiście zakrztusiła się dymem i kasłała tak rozdzierająco, jakby za moment miała wypluć płuca. Potem rzuciła się na herbatę i nie zauważyła nawet, że wsypuje do niej jedną łyżeczkę cukru za drugą.

- ... to ostatnia szansa – drzwi do gabinetu otworzyły się, więc chciwie łowiła kolejne słowa. – Mam nadzieję, że Lestrange ją wykorzysta.
- Obawiam się, że znowu trzeba będzie werbować ludzi... – ten głos należał do Lucjusza. – Kurwa mać!

Belli zrobiło się słabo, gdyby nie szafka z aktami, to prawdopodobnie osunęłaby się na ziemię. Jej najgorsze przewidywania zaczynały się spełniać.

- Rudi, jeżeli przeżyjesz, to osobiście się zamorduję – szeptała do siebie. – I nigdy, ale to nie przenigdy, nie spuszczę cię z oczu. Rozumiesz?! Krzycz sobie, ile wlezie, a ja i tak będę ci deptać po piętach, nie pozbędziesz się mnie więcej.

Urwała, bo przyglądało jej się coraz więcej osób. Rzuciła im pogardliwe spojrzenie i wróciła do pracy, starając się zbyt wiele nie myśleć.

Zaczęło zmierzchać, urzędniczki powoli przygotowywały się do wyjścia. Wszystkie, z wyjątkiem Belli, która z zaciśniętymi wargami liczyła długie słupki liczb, tak jakby od tego zależało jej życie. Miała nadzieję, że ktoś z dowództwa, na przykład Malfoy, wreszcie do niej podejdzie i wyjaśni całą sytuację. A z drugiej strony marzyła, żeby to nigdy nie nastąpiło.

- Jesteś idiotką – myślała. – Jak mogłaś pozwolić, żeby ktoś miał nad tobą taką władzę...? Jak Rudi wróci, to powiem mu, że może pakować rzeczy. Nie chcę go więcej widzieć.

Malfoy zdawał się jej nie zauważać, mijał ją ostentacyjnie, jakby była jednym z mebli. Zebranie trwało nadal, mimo późnej pory. Sytuacja musiała być krytyczna. W końcu, gdy nie wiedziała już, co pisze, a być może zdrzemnęła się nawet z głową na biurku, ktoś podszedł do niej i lekko nią potrząsnął. Podskoczyła gwałtownie, przerażenie odebrało jej oddech.

- Idź do domu, Bella – twarz Lucjusza była szara jak popiół. – Prześpij się. Trzymamy rękę na pulsie.
Popatrzyła mu w oczy, szukając kpiny, ale nie znalazła niczego poza zmęczeniem.

- Rudi...? – zapytała słabo.
- Żyje.

*

Pachniał lasem, żywicą, dymem ogniska i... Sobą. Obejmowała go tak kurczowo, jakby zamierzała mu połamać żebra.
- Nigdy więcej mnie nie zostawiaj – powiedziała. – Bo znowu zacznę robić z siebie idiotkę i wszyscy w sztabie się dowiedzą.
- Czego się dowiedzą? –zapytał chrapliwie, jakby od dawna nie używał głosu.
- Jak bardzo cię kocham.

koniec


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Czw 20:31, 27 Gru 2007, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:17, 27 Gru 2007    Temat postu:

Aaa.
<3
Bella, chociaż amoralna, też człowiek. I Rudolf. Uwielbiam ich. Rudolf, spokojny, przygotowujący się do walki, słuchający z uśmiechem żony. Którą uwielbia i podziwia, której zazdrości.
A potem Bellatriks, która wcale a wcale go nie kocha. Jak mała, rozpuszczona dziewczynka. I czeka.
Podsumowanie jest wspaniałe. Bellatriks jest wspaniała.
(i kwiknęłam przy Lucjuszu. chyba wiemy, po kim Draco odziedziczył słabość do kawy xD)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zaheel
wilkołak alfa, spijacz Leśnej Mgiełki



Dołączył: 14 Sty 2006
Posty: 2478
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nibyladii

PostWysłany: Czw 20:42, 27 Gru 2007    Temat postu:

Szefowo, przepraszam, że tak pojedyńczo, ale muszę napisać na gorąco, bo nie umiem twoich tekstów czytać razem, to zbyt duże partie, żeby mozna było połączyć.
Więc zaczynam od pierwszego. Z moimi ulubionyumi postaciami. Remus zawsze wierzący, że rozmowa coś da, że każdy musi wierzć w to co robi. Ale i Remus twardy, znający sytuację, na nic nie czekający. I Syriusz... czyzby zabiło to część jego... nie wiem jak to ująć ideałów, poglądów. Zmieniony... Teraz jest najbardziej mój. Ale w tych przerywnikach taki radosny, taki beztroski. Dobra historia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 20:49, 27 Gru 2007    Temat postu:

Oj, Zah, czekałam tu na ciebie niecierpliwie!
A to z tego powodu, że jak już skończę i zbiorę to wszystko w zaplanowaną "Mozaikę z szubienicą", to zamierzam ci ją zadedykować. Bardzo mi przykro Wink W końcu to ty jesteś specjalistką od Rebeliantów!

Ori, z tą miłością Rudolfa do Belli, to dość pokręcona sprawa... To nie jest tak, że uwielbia ją tylko i podziwia. Obawiam się, że czasami po prostu ją bada, jak interesujący obiekt fauny. A kiedy indziej nienawidzi.

Chociaż jak wiadomo, nienawiść, to drugi biegun miłości.


Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Czw 20:53, 27 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
merrik
złyś



Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 1362
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz

PostWysłany: Czw 20:56, 27 Gru 2007    Temat postu:

<pada>
Hekatko przez Ciebie muszę iść do lekarza, bo jestem trupem. A żyję, hmm.
Świetne jak zwykle...mocne. Wspaniałe.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aurora
szefowa młodsza



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:00, 27 Gru 2007    Temat postu:

Och, czy ja mówię, że ja kochakocha "póki śmierć nas nie rozłączy"? Źle się wyraziłam.
Po prostu - ja nie wierzę w miłość motylkową, tralala. Miłość to trudna sprawa i ma b.różne oblicza. Tutaj mamy fascynację Rudolfa. Fascynację właśnie takiego artysty - patrzy i marzy. Niby ona jest jego, ale nie jest całkiem dostępna.
To tak jak człowiek patrzący na morze - sztampowy przykład. Piękne, ale niebezpieczne. Każdy rybak kocha morze, które daje mu zarobek i życie, ale zarazem go nienawidzi, bo może mu je zabrać.
Nie umiem tego wyrazić. Ale nie chcę, żebyś myślała, że ja tu widzę tylko ckliwe przedstawienie głęboko ukrytego lukru. Bo tu nie ma lukru. Co nie znaczy, ze ciasto mi nie smakuje.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hekate
szefowa



Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

PostWysłany: Czw 21:07, 27 Gru 2007    Temat postu:

Ano, bo tu jest problem z terminologią. I z pojęciem. Bo co to, do cholery, jest miłość? Właściwie trudno powiedzieć, można tylko opisowo.

Masz rację, między Bellą i Rudolfem jest przede wszystkim fascynacja - i to nie tylko Bella wymyka się Rudolfowi, to działa w obie strony. Strasznie mnie takie zawikłańce emocjonalne fascynują. Problem w tym, że pisanie o nich jest wykańczające i obok rauszu pojawia się zmęczenie, jak po przebiegnięciu kilku kilometrów. Dlatego nie wiem, czy ruszę jeszcze ten temat. I wojnę. Może jeszcze jutro, a potem chyba przerzucę się na absurd, bo w przeciwnym razie zostanie po mnie wypalony zezwłok...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zaheel
wilkołak alfa, spijacz Leśnej Mgiełki



Dołączył: 14 Sty 2006
Posty: 2478
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nibyladii

PostWysłany: Czw 21:09, 27 Gru 2007    Temat postu:

Szefowo beziesz mnie musiała chyba reanimować. Bo te historie są świetne.
Druga poprostu jest mojsza, tm wszyteko mi pasuje ten James i jego kac moralny, Syriusz poważny, bijacy sie z myślami i zfrustrowany Lunatyk. Ta cała sytuacja, taka konfliktowa, ta zaeążność ludzi od jednej decyzji...Jeny Kocham ten tekst.

Szefowo mi? Ale co ja mam do tego? Jaka tam specjalistka, popostu lubię to. Militaria pociagają.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JaSko
wilczek kremowy



Dołączył: 24 Gru 2007
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 21:48, 27 Gru 2007    Temat postu:

Tak, tak, Szefowo... Po "Krystieńce" trudno przejść obojętnie obok Twoich tekstów, ale niestety wysoko postawiłaś poprzeczkę. Sobie samej.

"Powroty" czyta się lekko, mimo drobnych potknięć warsztatowych. Np.
Cytat:
Czasami zazdrościł jej tak bardzo, że miał ochotę poderżnąć jej gardło.


Ot, banalik, jakich miliony już napisano. I niechby, w końcu nawet dramat elżbietański wyżęty z formy zmienia się w pospolite plotkarstwo. Niestety, konstrukcja mocno schematyczna, od pierwszych zdań wiedziałem, czego się spodziewać.

Postacie płaskie i przewidywalne jak większość naszych polityków, stać Cię na wiele więcej.
Zabrakło "tego czegoś", co jest widoczne w każdym Twoim poście - osobistego przekazu, delikatnego dytansu do rzeczywistości i zabawy odcieniami znaczeniowymi słów, jednym słowem hmm... Lekkości!

Komuś innemu powiedziałbym: dobra robota!
Ale nie autorce "Krystieńki"... Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lunatyczne forum Strona Główna -> Klub Pojedynków Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Następny
Strona 7 z 9

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin